-
nowość
-
promocja
Takie urywki - ebook
Takie urywki - ebook
Osiemnaście opowiadań – urywków z życia ludzi, z którymi spotykamy się tylko na chwilę, a których mimo to poznajemy dość dobrze. Możliwe zresztą, że znaliśmy ich od zawsze.
Synowie wytrwale (choć bez sensu) walczący o uznanie w oczach gburowatych ojców, poetka udzielająca młodemu chłopakowi wywiadu w domu spokojnej starości, osobliwe randki z Tindera, łagodna żona z miażdżącym prawym prostym, leciwy profesor w ostatniej zagranicznej podróży, kobieta z entomofobią, pogrzeb przyjaciela rodem z Big Lebowskiego, blaski i cienie praskiego Žižkova, pierwsze miłości, nieuleczalne choroby, codzienne radości i lęki.
Bianca Bellová wraca tym razem w krótkich formach. Zachowuje charakterystyczny, znany z powieści Jezioro i Mona, surowy styl oraz melancholię, ale dodaje do nich czarny humor i zaskakujące pointy. Gwiazda literatury czeskiej pokazuje nam zupełnie inne pisarskie oblicze – bezwzględnie warte poznania.
O autorce
Bianca Bellová (ur. 1970 w Pradze) – pisarka, tłumaczka symultaniczna z języka angielskiego, absolwentka praskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.
Zadebiutowała powieścią Sentimentální román (2009), po której wydała kolejne: Mrtvý muž (2011) i Celý den se nic nestane (2013). Choć wszystkie zostały przychylnie przyjęte przez czytelników, prawdziwy rozgłos przyniosło jej dopiero Jezioro (2016). Otrzymała za ten utwór liczne wyróżnienia, m.in. Nagrodę Literacką Unii Europejskiej i Magnesię Literę w kategorii Książka Roku. Polski przekład Anny Radwan-Żbikowskiej znalazł się w finale Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus. Następnie ukazały się powieści Mona (2019), Ostrov (2022) i Neviditelný muž (2024). Bellová pisze również opowiadania, wydała trzy zbiory: Takie urywki (2021), Transfer (2023) i Dvaadvacet fragmentů (2025).
Autorka ma bułgarskie korzenie. Jej mężem jest Brytyjczyk, muzyk i wokalista, Adrian T. Bell. Mają troje dzieci, mieszkają w Pradze.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Opowiadania |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-65707-87-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To udowodnione naukowo. I potwierdzone w gabinetach psychoterapeutycznych. Nieważne, czym się w życiu zajmujesz – i tak najbardziej zależy ci na uznaniu rodziców. Niekoniecznie obojga. Zwykle tego, który zlewa cię z góry na dół. Wiecznie liczysz na to, że w końcu poklepie cię po plecach i powie: No, młody! Dobra robota! Duma mnie rozpiera! I chociaż upragniona pochwała nie nadchodzi, próbujesz wciąż i wciąż. Ale to niezdrowe i patologiczne. Czemu? Bo nie masz podstaw zakładać, że się w ogóle doczekasz.
Tata był ze mnie naprawdę dumny tylko raz. Przynajmniej tak zinterpretowałem wtedy jego gest: położył rękę na moim ramieniu i lekko je ścisnął. Wtedy, jak pobiłem się pod szkołą z Lacem z osiedla. A było to tak:
Wcześniej, na stołówce, Laco potrącił mnie, kiedy niosłem tacę z obiadem.
– Co się tak gapisz, głąbie? – drwił, a po mojej koszulce spływał tani sos pieczeniowy.
– Wcale się nie gapię.
– A w mordę chcesz?
– Nie chcę.
– To po lekcjach przed szkołą.
Nie miałem zamiaru tłuc się z Lacem. Był tylko klasę wyżej, ale dwa razy siedział, więc przerastał mnie o całą głowę. Poza tym chłopaki z osiedla ogólnie byli twardzi i niczego się nie bali. A ze mnie żaden zabijaka. Nigdy wcześniej się nie biłem. Nie w ten sposób. Gdyby ze szkoły było jakieś tylne wyjście, pewnie bym się nim wymknął. No ale nie było.
Stanąłem przed przeszklonymi drzwiami, z workiem na kapcie dyndającym w dłoni, i trochę mnie zatkało. Całe schody prowadzące na dwór wypełniała publika. Wieść się rozniosła, chłopaki czekają, aż będziemy się tłuc. Dawne czasy, kiedy w szkołach nie było speców od przeciwdziałania przemocy rówieśniczej i tak dalej. Wychodzę, słychać szmer. Co poniektórzy idioci gwiżdżą i wołają: I co, cioto? Już masz pełne gacie? Inni, ci, co nie cierpią Laca, mobilizująco klepią mnie po plecach.
Mój rywal stoi na chodniku pod schodami. Asfalt jest mokry, ale już nie pada. Chociaż tyle. Na mój widok Laco zrzuca z siebie kurtkę Adidasa i podaje ją swojemu przydupasowi. Frýba to typowy mały chujek, z tych, co cię kopną w głowę albo przyduszą kolanem, ale dopiero kiedy już leżysz na ziemi. Chłopaki się przekrzykują, dwóch czy trzech zbiera zakłady. Szykuje się starcie tytanów: na ring wchodzą Muhammad Ali i George Foreman. W oknie pokoju nauczycielskiego drga firanka, cielsko pedagogiczne nie może tego przegapić.
Podchodzę do Laca tak blisko, że widzę meszek pod jego nosem. Szybko oddycha. Czuję, jak cynaderki z obiadu cofają mi się do gardła. Laco bierze głęboki wdech. Uśmiecha się, lekko wysuwa język.
Oi-zuki to łatwy cios. Na karate trenujemy go w kółko. Robisz krok do przodu i z tej samej strony wyprowadzasz prosty pięścią, a drugą rękę z całych sił ściągasz w tył. Kiedy wszystko wykona się prawidłowo, taki cios ma potężne jebnięcie. Dzięki regularnym treningom działam jak automat: walę od razu, bez zastanowienia.
Laco niezbyt elegancko pada na ziemię.
– Pogięło cię? – Z nosa leci mu jucha, ma lekko rozwaloną wargę. Wije się na chodniku jak w ataku padaczki.
Biorę plecak, widownia się rozstępuje. Trochę telepią mi się kolana.
Tata odbiera mnie z gabinetu dyrektorki. Wracamy.
– Biłeś się? – pyta i ściska kierownicę tak mocno, że zupełnie bieleją mu stawy.
– No.
– I załatwiłeś go do krwi? – Głos taty drży z emocji.
– Trochę mu tam z nosa poleciało… – odpowiadam niepewnie.
Tata mocno zaciska szczęki, a potem wyciąga rękę i ściska moje ramię. Zapamiętuję to na zawsze.
Mam z nim kilka dobrych wspomnień.
Jak przypalam mu w aucie papierosa, zapalniczką, którą ładuje się w specjalnym gnieździe na desce rozdzielczej, gdzie pali się rozżarzona spiralka. W nowszych autach już takich nie ma. Tata się zaciąga, puszcza do mnie oko i wciska gaz do dechy. Piszczę ze strachu i z emocji, za oknem przemyka szary świat, tata skupia się na jeździe, ma przymknięte powieki, w kąciku jego warg tli się papieros.
Albo jak na dworze pada śnieg, siedzimy przy kominku, mama czyta na głos _Hordubala_ Čapka, a ja i tata w skupieniu malujemy żołnierzy Wielkiej Armii Napoleona do modelu bitwy pod Austerlitz. Męskie zajęcie. Wykonujemy je bez słowa. Na wszystkich ścianach wiszą pejzaże taty.
Jednak większość wspomnień o tacie ciąży jak wędkarski ołów. Kiedy tylko przekraczał próg, jego przytłaczająca obecność zalewała cały dom. Atmosfera nagle gęstniała, a ja zrywałem się z krzesła i biegłem do siebie, chociaż wcześniej siedziałem sobie z mamą w kuchni i swobodnie gawędziliśmy przy kubku kakao.
„Pokaż dzienniczek!”
„To ma być odrobione? Mój syn na pewno nie pójdzie do szkoły z zadaniem zrobionym na kolanie!”
„Kto to pisał? Ślepy nogami? Żartujesz?”
„A tobie co? Wyprostuj się, nie stój jak lebioda!”
Siedział przy stole, uderzał dłońmi w blat, jego brwi skakały w górę i w dół. Zalatywało od niego piwem, zawsze po pracy zachodził na jedno. Stałem ze spiętymi pośladkami i z nerwów było mi niedobrze. Mama schodziła mu z drogi, a docinki, choć bywały mocne, kwitowała uśmiechem i zawsze miała dla niego ciepłą kolację w piecyku. Dostawał dwa razy większe ode mnie kotlety i dwa razy więcej frytek. Kiedy niedawno wytknąłem to mamie, tylko się roześmiała i powiedziała: „Nieprawda”.
„Stary zrzęda”, tak go nazywała. „Jak tam stary zrzęda? Był łaskaw wstać? W jakim dziś humorze? Wstaw wodę na kawę, co?”
Trzymaliśmy się razem. Mama, tata. Rodzina. Tyle tylko, że i ja, i mama zawsze lekko drgaliśmy, kiedy jego samochód parkował przed furtką. Koleżanki mamy na pewno się dziwiły: że też nie rzucisz w diabły tego chama! Ale mama miała niemodne już dziś przekonanie, że problemy małżeńskie należy rozwiązywać, i rozwiązywała je, choć jednostronnie, a mnie, jeśli mam być szczery, inne wyjście nigdy nie przyszło do głowy. Rozstania, rozwody – to były sprawy z równoległego świata innych ludzi, innych dzieci z klasy. Nie moje. Nie nasze. Mama cierpliwie znosiła swój los z ojcem, który zresztą ani nie podnosił na nią ręki, ani, przynajmniej z tego, co mi wiadomo, nie szukał przygód na boku.
Raz jednak wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło układ sił. Była u nas wtedy ciocia Marta, koleżanka mamy, która nie miała męża ani dzieci. Siedziałem z nią w kuchni, graliśmy w szachy i popijaliśmy herbatę. W radiu leciał program o muzyce poważnej. Mama brała kąpiel piętro wyżej.
– Cześć, Tom – mówi ciocia do taty, który staje w progu.
Nie lubili się, ale zachowywali pozory. Tata nie odpowiada, uchyla nieistniejącego kapelusza na powitanie i zajmuje miejsce za moimi plecami, żeby ocenić rozstawienie figur.
– Co z tobą, młody? Jak ty grasz? Nie widzisz królowej? – mówi i puka mnie palcem w czoło, mocno, aż dudni.
– Odpuść, Tom. Chłopak się uczy. I całkiem nieźle mu idzie. To towarzyska partyjka przy herbacie, nie mistrzostwa świata.
Tata robi krok w tył i patrzy na ciocię, jakby spadła z księżyca.
– A ty co się wtrącasz, kretynko? Samą gębą ludzi straszysz, więc ją przynajmniej trzymaj na kłódkę!
Ciocia zagryza wargę i bardzo się stara nie rozpłakać, ale łzy sypią się po jej policzkach szybko jak paciorki zerwanych korali.
– Jezu, Tom, ale z ciebie świnia.
Tata nalewa sobie kufel wody i wypija jednym haustem. Nie wie, że stoi za nim mama. W różowym szlafroku, z miną Attyli zwanego Biczem Bożym. Kiedy tata się odwraca, mama bez ostrzeżenia wyprowadza cios. Z pięści, ale z lekko wystawionym środkowym palcem. Moja łagodna, bezkonfliktowa mama łamie ojcu nos. Wszyscy słyszymy charakterystyczne „chrup”. Tata pada na podłogę, przyciska dłonie do nosa i na chwilę traci przytomność. Ciocia Marta jest pielęgniarką, więc udziela mu pierwszej pomocy.
Odważył się odezwać do mamy dopiero tydzień później. A ona, półsłówkiem, odpowiedziała mu po kolejnych siedmiu dniach. Po tym wydarzeniu tata trochę spuścił z tonu i już do końca życia miał krzywy nos. Czasami próbował wytknąć to mamie, ale ona niewzruszenie odpowiadała, że przez niego ciocia Marta przestała nas odwiedzać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersjiPOLECAMY
Proza czeska
Jan Balabán _Wakacje / Możliwe, że odchodzimy_ • _Którędy szedł anioł_ Bianca Bellová _Jezioro_ • _Mona_ Tereza Boučková _Rok Koguta_ Roman Cílek _Ja, Olga Hepnarová_ Emil Hakl _Zasady śmiesznego zachowania_ Petra Hůlová _Plastikowe M3, czyli czeska pornografia_ • _Macocha_ • _Krótka_ _historia_ _Ruchu_ Zdeněk Jirotka _Saturnin_ MARKÉTA PILÁTOVÁ _Ciemna strona_ Miroslav Sehnal / Břetislav Uhlář _Godzina w niebie_ Petra Soukupová _Zniknąć_ • _Pod śniegiem_ • _Najlepiej dla wszystkich_ • _Sprawy, na które przyszedł czas_ • _Zawsze jest ktoś_ Petr Šabach _Gówno się pali_ • _Podróże konika morskiego_ • _Masłem do dołu_ • _Pijane banany_ • _Dowód osobisty_ • _Babcie_ Marek Šindelka _Zostańcie z nami_ • _Mapa Anny_ • _Zmęczenie materiału_ ZDENĚK SVĚRÁK _Opowiadania i wiersz_ Kateřina Tučková _Boginie z Žítkovej_ • _Wypędzenie Gerty Schnirch_ • _Bílá Voda_
Seria Czeska Bajka
Radek Malý _Popieliczki_ Vojtěch Matocha _Truchlin_ • _Truchlin. Czarny merkuryt_ • _Truchlin. Biała Komnata_ Iva Procházková _Pyszna środa_ • _Nawet myszy idą do nieba_ Petra Soukupová _Bercik i niuniuch_ Pavel Šrut, Galina Miklínová _Niedoparki_ • _Niedoparki powracają_ • _Niedoparki na zawsze_
Seria Czeskie Krymi
Jiří Březina _Przedawnienie_ • _Południca_ Petra Klabouchová _Źródła Wełtawy_ Daniel Petr _Siostra Śmierć_ Iva Procházková _Mężczyzna na dnie_ • _Roznegliżowane_ • _Zagraj mi na drogę_ Michal Sýkora _Człowiek pana ministra_ • _To jeszcze nie koniec_ • _Pięć martwych psów _František Šmehlík _Usłyszeć śpiew jeleni_
czeskie smaczki
Zofia Tarajło-Lipowska _Nowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gaf_ Michael Žantovský _Havel od kuchni_
Ekonomia i polityka
Václav Klaus _My, Europa i świat_
Seria Nowe Polskie
Rafał Niemczyk _Mama umiera w sobotę_