- W empik go
Tam, dokąd zmierzamy - ebook
Tam, dokąd zmierzamy - ebook
Jak to możliwe, że ta sama sytuacja, która była udręką, okazuje się w końcu wybawieniem?
Nie wierzyłam w duchy – do pewnego momentu. Sześć lat temu mrożący krew w żyłach wypadek zmienił moje życie… na zawsze.
Mam na imię Charlotte, ale większość ludzi mówi do mnie Char… I mam szczególny dar. Rozmawiam z duchami.
Bez obaw, nie wywołuję ich. Widuję je i rozmawiam z tymi, które zostają na ziemi, gdy nie mogą przejść na drugą stronę. W świecie żywych trzymają ich niedokończone sprawy. Przez ostatnich sześć lat bez przerwy używałam daru pomagania zagubionym duszom.
Ale wszystko ma swoją cenę. Moje życie powoli zmierzało ku ciemności. Czułam przygnębienie i zaczęłam się poddawać. Zdałam sobie sprawę, że pomagając zmarłym, przestałam myśleć o sobie. Bez pieniędzy, bez dachu nad głową i – co najważniejsze – bez nadziei zdecydowałam, że jest tylko jedno wyjście: skończyć z tym wszystkim.
Jednak los potrafi płatać figle. W jednej chwili chcę odebrać sobie życie, a w następnej ocala mnie Ike McDermott. Silny, przystojny żołnierz powstrzymuje mnie od chęci położenia kresu mojej rozpaczy. To ktoś, kto uśmiechem rozświetla każdy mrok.
Czarujący i łagodny.
Jest moim wybawicielem.
I jest duchem.
Zawarliśmy umowę.
On pomoże mi znaleźć mieszkanie i nową pracę, a ja – by mógł przejść na drugą stronę – załatwić niedokończone sprawy, które wiążą się z jego bratem bliźniakiem – George’em, załamanym po śmierci Ike’a. Ike natomiast nie odejdzie w spokoju, dopóki nie będzie wiedział, że z bratem jest wszystko w porządku. Gdy zgodziłam się mu pomóc, nie przeczuwałam, że urzekną mnie czarujący ludzie z hrabstwa Bath oraz Ike i George McDermott.
Teraz, gdy bracia zawładnęli moim sercem, staję przed okrutnym i niesprawiedliwym dylematem. Ratując George’a, muszę pozwolić Ike’owi
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-7889-686-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystko z czasem mija. Tak zawsze mawiała moja babcia, gdy opowiadałam o swoich zmartwieniach. Wierzyłam jej, ponieważ była dla mnie bardzo ważną osobą. Miała w sobie coś niezwykłego; samo przebywanie w jej obecności mogło w jednej chwili sprawić, że świat stawał się lepszy. Powtarzam sobie te słowa codziennie. Czasem są dla mnie jedyną podporą w trudnym czasie. Może się wydawać, że takie bagatelne i proste słowa nie pomogą nam w podróży przez wzburzony ocean życia. Ale ta myśl była dla mnie nicią, która w chwilach zwątpienia łączyła mnie z tym światem. Nie pozwalała mi zginąć, gdy jakiś wewnętrzny głos mówił, że trzeba ze wszystkim skończyć.
Po prostu się poddać.
– To tutaj – w moje myśli wdarł się głos Casey, każąc mi zwrócić uwagę na wiadukt tuż nad autostradą w Charlottesville w stanie Virginia. Od naszego ostatniego postoju upłynęły już trzy godziny i zapadła noc, skrywając w mroku kolorowe zbocza gór, tonące w jesiennym deszczu. Zjeżdżam swoją toyotą 4Runner z drogi na pobocze tuż przy moście. Jestem wyczerpana. Nie tylko fizycznie, ale pod każdym innym względem również. Ta trwająca wiele dni wyprawa sporo mnie kosztowała, a czarne myśli nigdy jeszcze tak nie dręczyły.
– Zostawił mnie pod tym mostem, na działce otoczonej żywopłotem. Ale ja już nie wyglądam jak dawna Casey – ostrzega.
Obdarzam ją najbardziej współczującym uśmiechem, na jaki mogę się zdobyć. Tak bardzo chciałabym ją jakoś pocieszyć – dotknąć, a może nawet objąć, przytulić. Ale wiem, że to niemożliwe. Mogę tylko widzieć duchy i z nimi rozmawiać.
– Casey, ja…
– Nie musisz tam iść – przerywa mi – ale mówiłaś, że chcesz to zrobić, by upewnić się, że to stało się naprawdę.
Miała rację. Tak powiedziałam. Przecież jeśli mam zamiar wskazać policji miejsce ukrycia ciała, muszę mieć pewność, że znajduje się właśnie tam.
Pada ulewny deszcz. Patrzę przed siebie zmęczonym wzrokiem, wsłuchując się w głośne bębnienie kropel o przednią szybę samochodu. Mam na sobie nieco za dużą kurtkę przeciwdeszczową. Kiedyś wprawdzie należała do mojego brata Axela, ale noszę ją, odkąd sześć lat temu zmarł i mój świat się zawalił.
Pochylam się, otwieram schowek w aucie i wyciągam niebieską latarkę. Od lat jej nie używałam i modlę się, by cholerne baterie jeszcze zadziałały.
– Zaraz wracam.
Ciężko wzdychając, naciągam na głowę kaptur kurtki, z trudem wychodzę z samochodu i prawie upadam na śliską trawę.
Powinnam była przewidzieć, że do tego dojdzie. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, zanim duch mnie znajdzie i poprosi, abym odnalazła miejsce, gdzie po okrutnym morderstwie porzucono jego ciało.
Latarka nie działa. Uderzam nią kilkakrotnie o dłoń. Światło zaczyna migotać. Jest wprawdzie znikome, ale może wystarczy. Ziemia opada w miejscu, gdzie stoi most, a dalej ciągnie się stromo pod górę. W dole płynie strumyk. Wygląda na to, że poziom wody jest wyższy niż zwykle, więc ostrożnie schodzę, mając nadzieję, że się nie poślizgnę i do niej nie wpadnę. Deszcz bezlitośnie chłoszcze moją skórę ostrymi, zimnymi kroplami. Szczęście mi nie sprzyja. Bezchmurne niebo mogłoby choć odrobinę odjąć grozy widokowi, który mnie czeka.
Stojąc na dole, czuję silny niepokój. Woda sięga mi do łydek. Sączy się do moich kaloszy, błyskawicznie je wypełniając. Oświetlam teren bladym snopem światła latarki i naprzeciwko najbliższego filaru zauważam gęstwinę roślin, którą opisała Casey. Biorę głęboki wdech, przełykam nagromadzoną w ustach ślinę i kładę rękę na piersi, jakby to miało uspokoić moje walące jak młot serce. Zostało dziesięć kroków, by dosięgnąć pobliskich zarośli. Dygocąc z zimna, biorę kolejny głęboki wdech.
– No dalej, Charlotte. Po prostu to zrób – zmuszam się siłą woli. Wyciągam drżącą rękę i rozgarniam mokrą trawę. Morderca Casey nie starał się jej ukryć starannie. Gdy dalej odgarniam liście, dostrzegam w całej okazałości jej czaszkę z kępką zmierzwionych blond włosów. Nagle trawa wyślizguje mi się z rąk. Tracę równowagę i wpadam do wody, gubiąc latarkę. Światełko jeszcze przez chwilę miga, po czym gaśnie, a ja po omacku błądzę ręką w ciemnej, mętnej wodzie. Po kilku chwilach uświadamiam sobie, że jej nie znajdę. Wstając, zamykam oczy i modlę się, bym nie zemdlała. To ostatnia rzecz, jakiej Casey by sobie życzyła.
Ruszam z powrotem na górę do swojego SUV-a, opieram się o maskę, by zdjąć buty i wylać z nich wodę, po czym znowu je zakładam. Wsiadam do samochodu. Patrzę przed siebie zamyślona, a Casey mi się przygląda, ale nie odzywa się ani słowem.
Znalazła mnie w Vermont, przed restauracją, w której jadali jej rodzice i siostra. W momencie, gdy na nią spojrzałam, wiedziała, że ją widzę, mimo że przecież nie żyła. Gdy ukazuje mi się duch, nie słyszę żadnych dziwnych odgłosów ani nie widzę zamazanych konturów. Uradowałby mnie bardzo jakiś rodzaj ostrzeżenia, ale nie jest mi dany taki luksus. Duchy wyglądają jak inni ludzie. Uświadamiam sobie, że nie żyją, w momencie, kiedy zdają się być zdumieni, że ich widzę.
– Co teraz, Casey?
Założyła delikatnie włosy za ucho. Była piękną dziewczyną – tak bardzo, że przyciągała spojrzenia wszystkich mężczyzn, jakich spotykała na swojej drodze. Na szczęście duchy ukazują mi się w takiej postaci, w jakiej wyglądały za życia, a nie w momencie śmierci.
– Teraz możesz zadzwonić na policję – oznajmiła spokojnie.
– I co mam im powiedzieć? Co będzie, jeśli pomyślą, że jestem jakoś zaplątana w tę zbrodnię?
– Możesz pozostać anonimowa.
– A co z tym mężczyzną, który cię zabił? Nie chcesz, żeby go odnaleźli?
– Zrobią to w swoim czasie. Są ważniejsze sprawy.
Zapalam silnik i pozostawiam go przez chwilę na wolnych obrotach, by ocieplić wnętrze.
– Więc chodzi tylko o to? To właśnie jest dla ciebie ważne?
– Moi rodzice nie będą w stanie spokojnie żyć, dopóki nie poznają prawdy na temat tego, co mnie spotkało. Kiedy dowiedzą się, że zginęłam, będą mogli mnie opłakiwać, ale… żyć dalej. Niepewność ich wyniszcza, a moja mała siostrzyczka jest u kresu sił. Nie odejdę, dopóki najpierw oni nie odzyskają spokoju.
– W porządku. – Kiwam głową i odpalam SUV-a.
Jestem przemoczona do suchej nitki, zmarznięta, ale im szybciej zgłoszę tę sprawę, tym szybciej Casey się uspokoi i zostanę wreszcie sama. Choć ta moja samotność jest zawsze krótka. W którąkolwiek stronę bym się nie zwróciła, pojawia się jakaś dusza, która potrzebuje bliskości albo pragnie uregulować niezałatwione sprawy.
Casey została zamordowana przez mężczyznę, którego poznała podczas studiów na imprezie swojego roku. Nie zorientowała się, że za nią szedł, gdy opuściła lokal. Irytuje mnie czasem, że muszę analizować wszystkie szczegóły; szczerze mówiąc, chciałabym o nich nie wiedzieć. Pewne rzeczy po prostu trudno sobie wyobrazić. Jej ostatnie chwile na tym świecie były jakimś potwornym koszmarem. Ale jej rodzina nie była w stanie odetchnąć, dlatego też i ona nie mogła.
– Dziękuję ci, Char. Wiem, że uważasz swój dar widzenia duchów za przekleństwo, ale dzięki tobie odzyskałam spokój.
Nie odpowiadam. Wiem, że odnalazła na nowo spokój umysłu, podobnie jak wielu innych przed nią, ale jej spokój kosztuje mnie mój własny. Ten „dar”, jak go nazwała, kosztował mnie każdy pozór normalności; moją rodzinę, przyjaciół i nadzieję.
Wjeżdżamy na stację benzynową. Sięgam po plecak leżący na tylnym siedzeniu. Wyciągam z niego notes i długopis.
Ciało leży przy autostradzie 501 pod mostem Ukon Bridge.
Notatka jest krótka. Nie ma potrzeby, by wchodzić w szczegóły. Wyjmuję kopertę i adresuję ją nazwiskiem detektywa zajmującego się jej sprawą. Casey podaje mi jego dane. Następnie zamykam list i naklejam znaczek. Wjeżdżamy do miasta, odnajdujemy najbliższą pocztę, gdzie wrzucam list do skrzynki.
Casey wydaje z siebie ledwo słyszalne westchnienie, przypominające coś, co mogłabym nazwać ulgą. Patrzę na nią po raz ostatni i czuję, że mogę odejść.
– Powodzenia, Casey – żegnam się. Nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Bezpiecznej podróży? Przyślij kartkę?
– Dziękuję – mówi cicho, po czym znika.ROZDZIAŁ 2 Charlotte
Odkąd zniknęła Casey, przemierzyłam już długą trasę. A przynajmniej wydaje mi się, że długą. Nie mam mapy. Nie wiem, dokąd się udać. Jadę, gdzie mnie oczy poniosą. Moje życie stało się bardzo niespokojne.
Gdy wjeżdżam serpentyną pod górę, silnik SUV-a wchodzi na coraz wyższe obroty. Auto wije się wśród niebezpiecznych zakrętów, wioząc mnie dalej w mrok – dosłownie i w przenośni. Nigdy nie widziałam tak ciemnej nocy jak ta dzisiejsza w górach. Mam wrażenie, jakby mnie pochłaniała, a jednak mnie to nie martwi. Zabawne, jak czasem pracuje umysł. Ostatnie sześć lat spędziłam w samotności i strachu. Nie przed umarłymi, ale przed tym, że moje życie należy już tylko do nich, że go nie odzyskam. Ale właśnie podjęłam decyzję. Dzisiaj będę je miała z powrotem. Odzyskam kontrolę. Wychodzę z apatii, a mój umysł staje się jasny i czysty. Dzięki temu wiem, że dokonałam dobrego wyboru. Kiedy silnik zaczyna się krztusić, pracując na resztkach paliwa, zjeżdżam na pobocze. W schowku mam sto dolarów, ale tam, dokąd zmierzam, nie będę potrzebowała pieniędzy. Ktokolwiek odnajdzie SUV-a, może je sobie zabrać. Zostawiwszy włączone światła, idę ze zmartwiałą duszą, drżąc w ciemności, pośród której nie mogę znaleźć wyjścia. To nie życie – to koszmar. Niekończąca się udręka śmierci i niewoli. A ból staje się nie do zniesienia.
Błądzę jeszcze przez chwilę, aż w końcu wchodzę na most, pod którym przepływa ogromna rzeka; woda jest wzburzona, głośno szumi, chłostana deszczem i wiatrem. Idę dalej, moja ręka ślizga się po mokrej balustradzie, a ja wpatruję się w wodę, myśląc, jak by to było do niej wskoczyć, aby porwała mnie w dół i zabrała z tego świata – z tej udręki.
Wszystko z czasem mija.Powtarzam sobie te słowa bez końca, ale czuję, jakby straciły swoją magię i przestały mnie trzymać w ryzach. Może przez cały czas słowa te traktowałam jak linę ratunkową, podczas gdy tak naprawdę były tylko ciężarem. Kulą u nogi powoli ciągnącą mnie w dół, powstrzymującą od odnalezienia prawdziwego spokoju. Nic nigdy się nie zmieni. Zawsze będę należeć do zmarłych i dlatego nigdy nie zacznę żyć naprawdę.
Nadszedł czas, aby po prostu się wycofać.ROZDZIAŁ 3 Ike
Przebywanie w stanie zawieszenia jest udręką. Wszystko, co możesz zrobić, to obserwować swoich bliskich. Widzisz, jak cierpią, lecz nie masz możliwości im w żaden sposób pomóc. W zasadzie u moich rodziców wszystko wydaje się być w porządku. U mojego młodszego brata także. Ale o George’a martwię się szczególnie. Bracia zazwyczaj są sobie bardzo bliscy, ale więzi między bliźniakami normalne rodzeństwo nigdy nie zrozumie. Od samego początku byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.
A teraz nie żyję.
– Tak, mamo. Wrócę do domu w niedzielę na obiad – urywa George, bo ktoś po drugiej stronie słuchawki mu przerywa. – Nie, nie jestem pijany – zapewnia. Nie kłamie. Nie jest pijany – w każdym razie jeszcze nie.
– Nie, mamo! On jest pieprzonym narkomanem, uzależnionym od kokainy! – krzyczę, mimo że żadne z nich nie może mnie usłyszeć. To ma swoje dobre strony; gdyby mama usłyszała, jak rzucam przekleństwem, na pewno przetrzepałaby mi tyłek.
Nie wiem, co mówi do George’a, ale dociera do mnie jej stłumiony płacz.
– Wiem, mamo. Mnie też go brakuje. – Brat wolną ręką zakrywa oczy, jego twarz przybiera bolesny wyraz.
– Cholera, George – wzdycham. Nienawidzę widzieć go w takim stanie.
– Muszę iść, mamo. Kocham cię – kończy połączenie, dotykając ekranu telefonu, i opada ciężko na sofę. Szklany stolik, przy którym siedzi, pokryty jest białym pyłem. Znajduje się na nim torebka kokainy, portfel i puste butelki po piwie. George pochyla się do przodu i podnosi oprawioną w ramki fotografię z czasów, gdy kończyłem swoje szkolenie, przedstawiającą mnie w mundurze. Wpatruje się w zdjęcie przez długą chwilę, po czym delikatnie je odkłada. Zsuwa się z sofy na kolana, by wyciągnąć z portfela kartę kredytową. W kilka sekund dzieli kokainę na trzy małe kreski. Chowa kartę z powrotem do portfela, po czym wyjmuje banknot jednodolarowy, zwija go ciasno w rulonik i wciąga proszek przez nos.
– George! – krzyczę. – Jezu, człowieku. Dlaczego sobie to robisz?
Ale to bezcelowe, ponieważ on nie słyszy moich pełnych troski słów.
Nie mogę już na to patrzeć. Ponadto wiem, że niebawem zjawi się ta zdzira Misty, a ja nie znoszę widzieć ich razem. Mój brat oczywiście sobie nie radzi, opłakuje moją śmierć, a ona w pełni korzysta z jego załamania, przynosząc mu narkotyki. Wciągają je wspólnie, dopóki on za nie płaci, po czym idą do łóżka, mimo tego, że Misty ma chłopaka, który zabiłby George’a, gdyby się o wszystkim dowiedział.
Znikam i pojawiam się znowu około pół mili od mostu Anioch Bridge, na obrzeżach miasta. George i ja przychodziliśmy tutaj jako dzieci i łowiliśmy ryby; to jedno z moich ulubionych wspomnień. Gdy idę przez ciemność nocy w kierunku mostu, słyszę burzącą się w Jackson River wodę. Deszcz padał tutaj ulewnie przez ostatnie kilka dni i poziom wody mocno się podniósł. Zazdroszczę rzece. Porusza się, płynie wciąż naprzód. Nie tak jak ja. Tkwię w miejscu, w pułapce własnej potrzeby naprawienia czegoś, wobec czego jestem bezradny.
Umarłem prawie dziesięć miesięcy temu, a to całe „światełko w tunelu”, o którym mówią ludzie, to bzdury. Po pierwsze, nie zdawałem sobie sprawy, że nie żyję. Właściwie wydawało mi się, że śnię. Znalazłem się w jakiś sposób w domu z mamą i tatą, ale gdy próbowałem z nimi porozmawiać, nie odpowiadali, nawet mnie nie usłyszeli. Upłynęło niewiele czasu, gdy odebrali telefon, by dowiedzieć się, że zostałem zabity podczas ataku bombowego w Afganistanie.
Byłem zszokowany, widząc, jak wszystkich ta wiadomość załamała. Wtedy myślałem, że to jakiś koszmarny sen; że obudzę się z niego wkrótce obok mojego kumpla, Snipera, w naszym baraku i będziemy rozmawiać o różnych głupstwach. Ale tak się nie stało. Zamiast tego musiałem patrzeć, jak rodzina opłakuje moje odejście, podczas gdy ja nie byłem w stanie w żaden sposób ich pocieszyć. Odkąd umarłem, George stracił kontrolę nad swoim życiem, a ja nie mogę znieść widoku jego upadku. Nie mam wątpliwości, że to on trzyma mnie tutaj, powstrzymując od przejścia na drugą stronę, cokolwiek tam się znajduje.
– To istne piekło – mamroczę pod nosem.
Zatopiony w swoich myślach, nie dostrzegam przed sobą, tuż przed wejściem na most, bladych świateł samochodu.
– Przepraszam, babciu. Przepraszam, Axel. Przepraszam, już nie mam siły.
W moje rozmyślania wdziera się płacz jakiejś kobiety. Kieruję oczy w miejsce, skąd dochodzi dźwięk i widzę szczupłą osobę, ubraną w za dużą kurtkę przeciwdeszczową. Ma ciemne włosy, pozlepiane od ulewnego deszczu. Z czubka jej nosa kapie woda. Nieznajoma tkwi na barierce mostu, głośno szlochając. Staję jak wryty, nie wiedząc, jak zareagować, ale gdy łkanie nagle ustaje i kobieta podnosi głowę, wstrzymuję oddech. Przed chwilą wydawało się, że nie jest pewna, czy chce się zabić. Teraz jej twarz tężeje, jakby coś postanowiła. Głęboko oddycha, gdy podejmuje decyzję. I jestem pewien, że skoczy.
– Nie rób tego! – wrzeszczę i biegnę w jej stronę, chociaż wiem, że mnie nie słyszy. Ale nie mogę się powstrzymać.
Gdy nagle odwraca ku mnie głowę, zszokowany, prawie upadam na tyłek. Jej ciemne oczy spotykają się z moimi, a wyraz twarzy się zmienia. Usłyszała mnie.
– Odejdź! – odpowiada.
Wpatruję się w nią szeroko otwartymi oczami i z rozdziawionymi ustami. Ona mnie widzi! Słyszy mnie!
– Po prostu odejdź! – krzyczy, wycierając nos w rękaw kurtki.
– Czy ty mnie widzisz? – Potrząsam z niedowierzaniem głową.
Zaciska powieki i jęczy:
– Nie żyjesz.
To nie pytanie, ale stwierdzenie. Deszcz na moment przestaje padać i nastaje chwila ciszy.
– Naprawdę mnie widzisz? – pytam znowu, przekonany, że zaraz oszaleję.
– Nie żyjesz, głupcze – mówi z naciskiem. – Oczywiście, że cię widzę i słyszę.
– Ale… jak?
Odwraca się ode mnie i znów widzę jej profil, gdy mocno zaciska powieki.
– Odejdź. Nie mogę ci pomóc. Mam już dość pomagania duchom. Po prostu mnie zostaw.
Długo wpatruje się w wodę.
Cholera.Ona ma zamiar skoczyć.
– Jak masz na imię?
– Nie ma żadnego znaczenia, jak mam na imię.
– Dla mnie ma – upieram się. – Ja mam na imię Ike. Ike McDermott. Proszę, zejdź. Porozmawiajmy.
– Dlaczego? – Dziewczyna śmieje się histerycznie, ale równocześnie brzmi to bardzo tajemniczo. – Abym pomogła ci uregulować niezałatwione sprawy? Abyś mógł przejść na drugą stronę? Wiesz co, Ike? – mówi z goryczą. – Nie mam nic. Tylko sto dolarów w samochodzie. Skończyło mi się paliwo, nie mam przyjaciół ani rodziny, która mogłaby mi pomóc, a to wszystko przez takich jak ty.Bo duchy nie dają mi żyć! – Jej głos drży z emocji, łzy gniewu wypełniają jej oczy.
Drapię się po głowie, szukając odpowiednich słów. Ona widzi zmarłych. Dla mnie wydaje się to korzystne, lecz dla niej jest prawdopodobnie powodem wielu zmartwień i kłopotów. Oczywiście jest na świecie sama.
Nasze spojrzenia się spotykają. Pytam:
– Co byś powiedziała, gdybym ci pomógł z większością problemów? Co byś powiedziała na zawarcie między nami umowy?
– Umowy?
– Przedstawię cię pewnym miłym ludziom, pomogę znaleźć pracę, mieszkanie, a ty… ty możesz mi pomóc pozałatwiać pewne sprawy.
Patrzy w wodę i potrząsa głową, nie chce mnie słuchać.
– Nie znam cię ani nie mam pojęcia, co cię spotkało, ale wiem, że oddałbym wszystko, by teraz wciąż jeszcze być żywym. – Po jej twarzy płyną łzy. Chyba moje słowa do niej dotarły. – Nie marnuj tego, czego tak wielu z nas nigdy nie będzie mogło odzyskać – dodaję błagalnie.
Wciąż wpatruje się w wodę, a jej pociąganie nosem jest jedynym dźwiękiem, który przerywa ciszę. Potrząsa głową i zsuwa się z poręczy z powrotem na drogę.
– Nie dacie mi spokoju. Nie mogę się nawet zabić! – narzeka, gdy podąża ciężkim krokiem w kierunku stojącego nieopodal SUV-a.
– Dokąd idziesz? – krzyczę, biegnąc truchtem, by ją dogonić.
Mój umysł szaleje. Ktoś mnie widzi i rozmawia ze mną. Od miesięcy jestem umarły i mogę pogadać tylko ze sobą. To niesamowite!
– Tutaj zostawiłam swoją toyotę – mamrocze, drżąc.
– Cóż, jeżeli potrzebujesz benzyny, najbliższa stacja jest w tę stronę – wskazuję kciukiem ponad ramieniem. – Właścicielami są Mercerowie. To mili ludzie. Pomogą ci.
Zatrzymuje się i patrzy na mnie, a jej twarz rozjaśniają światła samochodu, ukazując szare oczy, które zapierają mi dech w piersiach. Trudno wytłumaczyć, dlaczego ból w jej spojrzeniu wydaje się taki piękny. Wygląda jak dzika istota, której przeznaczeniem jest być wolną i wędrować, a została złapana w pułapkę. Jej mokre od deszczu ciemne włosy przykleiły się do twarzy. Tak bardzo chciałbym je odgarnąć, by móc zobaczyć ją całą. Przez długą chwilę patrzymy sobie w oczy, jej zsiniałe wargi drżą. Jest przemarznięta.
– Musisz się ogrzać. Pozwól, że ci pomogę… – milknę przy ostatnim słowie, sugerując tym, że chciałbym poznać jej imię.
Bierze głęboki oddech i wzdycha.
– Charlotte – przedstawia się półgłosem. – Ale ludzie nazywają mnie Char.
Charlotte.Uśmiecham się łagodnie. Jej imię jest tak ładne jak ona.
– W porządku, Charlotte. Masz przy sobie jakieś suche ubrania?
– W samochodzie.
Wyprzedza mnie i otwiera drzwi od strony kierowcy, wchodzi do środka. Chwilę później opuszcza samochód z plecakiem i małym workiem marynarskim. Po wyłączeniu przednich świateł zamyka drzwi. Deszcz zaczyna znowu padać. Dziewczyna spogląda w niebo, pozwalając, by smagał jej skórę. Unosi ku ciemnej otchłani wolną rękę i pokazuje środkowy palec, a ja wydaję z siebie stłumiony chichot. Chcę ją czymś okryć, nieść jej torby, ale… nie mogę.
Mija mnie, zirytowana, a ja szybko do niej dołączam.
– Przykro mi, że nie mogę ci pomóc.
Chyba się uśmiecha.
– Mnie też jest przykro, że nie możesz tego zrobić. – Na chwilę przerywa, po czym dodaje: – To znaczy, przykro mi, że nie możesz nieść moich bagaży dlatego, że nie żyjesz. – Jej słowa zawisają w powietrzu pośród deszczu. – Jak umarłeś?
Wsadzam ręce do kieszeni i cedzę słowa:
– Bomba. Afganistan.
– Cholera – wzdycha. – Przykro mi.
– Cóż, jeśli było mi to pisane… – urywam, a ona skinieniem głowy okazuje mi zrozumienie.
Śmierć jest bezwzględna. Nie można z nią dyskutować. Ale przynajmniej umarłem z honorem. Są gorsze rodzaje śmierci.
– A więc dokąd mnie zabierasz?
– Nie wiesz, gdzie jesteś? – udaję niedowierzanie.
Uśmiecha się blado.
– Nie obchodziło mnie, dokąd zmierzam. Jechałam po prostu przed siebie, aż nagle mój samochód się zatrzymał i… cóż… udaremniłeś moje zamiary.
– Nie mogę powiedzieć, że mi przykro z tego powodu – odpowiadam uczciwie. – Jest naprawdę tak źle?
Deszcz znów nagle ustaje, jakby sam Bóg zakręcił kurek. Zatrzymujemy się i patrzymy w górę. Po chwili ona znów rusza przed siebie, a ja podążam za nią. Jej buty chlupoczą, mącąc ciszę.
– Od sześciu lat spędzam ze zmarłymi każdy dzień mojego życia. Nie mam przyjaciół, a ci, których miałam, myślą, że zwariowałam. Rodzice nie wiedzieli, co ze mną zrobić, więc po prostu udawali, że nie istnieję, o chłopaku w ogóle nie ma mowy. A więc widzisz, że została mi tylko śmierć. Moje życie polega na regulowaniu spraw zmarłych, tak aby mogli przejść na drugą stronę. I wiesz co? Jestem już tym znużona.
Wygląda na taką. Jej blada twarz i zapadnięte oczy odzwierciedlają historię trudnego życia.
– Możemy sobie nawzajem pomoc, Charlotte. To dobre miejsce. Spodoba ci się tutaj.
– Gdzie?
– To Warm Springs. Małe miasteczko w Bath County.
– Warm Springs?
– Tak. Ludzie przyjeżdżają do gorących źródeł, by się odmłodzić – mówię moim głębokim głosem spikera radiowego. – Jefferson Pools? Nigdy o nich nie słyszałaś?
– Nie – potwierdza.
– Są bardzo szczególne… Ciepłe przez cały rok. Generał Robert E. Lee i Thomas Jefferson je odwiedzali.
– Naprawdę? – pyta obojętnie, wyraźnie bez zainteresowania.
– W każdym razie – kontynuuję – jesteś w dobrym miejscu.
– Jestem jeszcze w Wirginii?
– Tak.
– A dlaczego uważasz, że mógłbyś mi pomóc?
– Musisz znaleźć miejsce do odpoczynku. Potrzebujesz pracy. Mogę to dla ciebie zorganizować.
– Jak? Nie żyjesz – stwierdza oczywistość.
Zatrzymuję się nagle.
– Naprawdę? Mówisz poważnie? – Udaję, że jestem zszokowany, a ona wywraca oczami i w kącikach jej ust drga uśmiech. – Znam ludzi z tego miasteczka, ich zwyczaje, upodobania. Mogę ci pomóc się z nimi dogadać.
– A co chciałbyś w zamian?
Moje myśli kierują się ku George’owi i czuję na piersi wielki ciężar.
– Mój brat przeżywa trudny czas.
– Niedokończone sprawy – mruczy pod nosem i wydaje z siebie ledwo słyszalne westchnienie.
– Wiem, że jesteś zmęczona pomaganiem ludziom takim jak ja, ale ja jestem inny. Ja chcę się odwdzięczyć. Jeśli ci pomogę, to czy ty pomożesz mnie?
– Chyba nie mam wyboru – szepcze i wzrusza ramionami, poprawiając bagaże. – Umowa stoi.ROZDZIAŁ 4 Charlotte
To zabawne, jak ludzka przyszłość może się w ciągu kilku minut gwałtownie zmienić. Moje życie zakończyło się jakieś pół godziny temu. Byłam tego pewna. Ale wtedy zjawił się Ike i pokrzyżował mi plany. Jakby jego słowa mnie wskrzesiły.
Nie znam cię ani nie mam pojęcia, co cię spotkało, ale wiem, że oddałbym wszystko, by teraz wciąż jeszcze być żywym.
Samobójstwo to wyraz egoizmu. To policzek wymierzony tym, którzy umarli, choć chcieli żyć. W moim przypadku wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna niespodziewanie przywrócił mi spokój i czucie. Stoję więc teraz jak gdyby nigdy nic przed sklepem Mercer’s Stop and Go, a on przystanął obok. Budynek jest stary, a neon wygląda tak, jakby został wykonany dziesiątki lat temu.
– Zdaje się, że pan Mercer jest dziś do późna w zakładzie. To bardzo życzliwy człowiek. Wejdź po prostu do środka i powiedz mu, że twój samochód się zepsuł. Pomogę ci. – Mruga do mnie okiem. Pewnie w ten sposób chce mi dodać otuchy.
Jest przystojny i muskularny, ma szerokie ramiona i może nawet ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ale jego największy atut to uśmiech.
Biorę głęboki oddech i zbliżam się do drzwi, a wtedy widzę w oknie swoje odbicie. Mam posklejane włosy, a przemoczone ubranie zwisa z mojego ciała. Wyglądam jak kuzynka Raggedy Anne. Po prostu okropnie.
– Pomyśli, że jestem pieprzoną ćpunką – mówię, usiłując poprawić palcami mokre i splątane włosy. – Spójrz na mnie.
Ike śmieje się, a jego pogodny uśmiech ogrzewa moje serce.
– Nie, nie pomyśli tak. W tym miasteczku mieszka wielu dobrych ludzi, Charlotte. Mercerowie są jednymi z najlepszych. Zaufaj mi.
– W porządku. – Z trudem popycham drzwi i wchodzę.
Starszy mężczyzna o gęstych siwych brwiach i uprzejmością w oczach wita mnie zatroskanym spojrzeniem.
– Źle wyglądasz, dziecko. Czy wszystko w porządku? – pyta. Obchodzi ladę i powoli się do mnie zbliża.
– Nie, proszę pana. Mój SUV zepsuł się mniej więcej dwie mile stąd i musiałam iść w deszczu.
– Mój Boże, będzie cud, jeżeli nie zaziębisz się na śmierć. – Potrząsa głową, a na jego twarzy maluje się szczera troska. – Przyjrzę się twojemu SUV-owi jutro rano. Mniej więcej cztery mile stąd znajduje się motel, w którym możesz przenocować. Odwiozę cię tam. – Szybko wkłada kurtkę, wiesza tabliczkę z Zaraz wracamna drzwiach, po czym wychodzi ze mną na zewnątrz i zamyka sklep.
– To takie miłe z pana strony – mamroczę zszokowana.
Kto, do diabła, oferuje zupełnie obcej, wyglądającej jak narkomanka osobie podwiezienie, w dodatku w środku nocy? A pan Mercer po prostu uśmiecha się i kiwa głową, gdy idziemy wzdłuż budynku. Moje zaskoczenie wzrasta, kiedy prowadzi mnie do wielkiego forda highboya i otwiera drzwi po stronie pasażera. Jaki cudowny starszy pan,myślę sobie. Wsiada do samochodu, odpala silnik i włącza ogrzewanie, a ja czuję narastającą wdzięczność. Podczas jazdy Ike siedzi pomiędzy nami, choć oczywiście pan Mercer nie może go zobaczyć. W radiu słychać łagodne dźwięki piosenki Okie z Muskogee Merle Haggard i wzdrygam się na myśl, jak bardzo pasuje do sytuacji.
– Aha, tak w ogóle to nazywam się Bill Mercer. – Znów kiwa głową w moją stronę.
Sytuacja wygląda absurdalnie. Wsiadłam do samochodu człowieka, który myśli, że nic o nim nie wiem. Powinnam była przedstawić się wcześniej, ale znając już nazwisko właściciela sklepu, nie pomyślałam o tym. Jestem tak zmęczona, że nie mam siły myśleć.
– A ja Charlotte – odpowiadam. – Ale większość ludzi mówi do mnie Char.
– Skąd jesteś, Char?
– Urodziłam się i wychowałam w Oklahomie.
– Ha… jesteś Okie – stwierdza, a jego twarz rozpromienia się w kolejnym uśmiechu. – Chodzi o piosenkę – podpowiada.
Uśmiecham się.
– Tak myślałam.
– Jesteś daleko od domu. – Obrzuca mnie zatroskanym spojrzeniem.
– Zgadza się – potwierdzam.
Dojeżdżamy do motelu Warm Springs i pan Mercer wprowadza mnie do biura z neonowym napisem na górze: WOLNE POKOJE.
– Cześć, Bill. Jak się masz? – Z fotela naprzeciwko wielkiego telewizora wstaje puszysta i krzepka kobieta o czerwonych jak ogień włosach, używająca dużej ilości fioletowego cienia do powiek.
– Ginger, to jest Charlotte, ale woli być nazywana Char.
– Dobry wieczór, Char – wita mnie Ginger i obdarza przyjaznym uśmiechem spomiędzy pucołowatych policzków. – Wyglądasz, jakbyś miała za sobą kiepską noc.
Wzruszam ramionami i uśmiecham się do niej nieśmiało.
– Można tak powiedzieć.
– Nie zaszkodzi gorący prysznic – kpi Ike, ale nie zwracam na niego uwagi.
Wiele lat zajęło mi nauczenie się ignorowania duchów i niereagowania na nich przy innych osobach. Nawet spojrzenie w ich stronę może sprawić, że ludzie pomyślą, że coś jest ze mną nie tak.
– Pokój kosztuje czterdzieści dolarów za noc, ale będziesz miała kablówkę i gorącą wodę.
Czterdzieści dolarów?Tanio jak barszcz. Rzucam bagaże na podłogę i zaczynam otwierać plecak. Myśl o prysznicu i ciepłym łóżku sprawia, że aż mam dreszcze, a wtedy zdaję sobie sprawę, że zostawiłam pieniądze w schowku samochodu. Cholera! Czerwienię się, wstaję i zbieram z podłogi pakunki.
– Przykro mi, że zmarnowałam pana czas, panie Mercer, ale zostawiłam pieniądze w samochodzie. Wrócę tam i się zdrzemnę.
Uczucie zażenowania przenika całe moje ciało niczym kolejny dreszcz. Spoglądam na Ike’a, który przymyka oczy, zdając sobie sprawę, jak się teraz czuję.
– To nonsens, dziecko. – Pan Mercer macha ręką. – Zapłacę. Oddasz mi, kiedy odzyskasz swoje pieniądze.
– Nie mogę się na to zgodzić, proszę pana. – Potrząsam gwałtownie głową. – Nie chcę jałmużny.
– Dlaczego? – pyta Ike, rozkładając ręce. – Jesteś zziębnięta i potrzebujesz odpoczynku!
Milczę, co jest trudne, gdyż jego głos i mowa ciała są pełne bezinteresownej troski.
– Skarbie, musisz odpocząć. Jeśli wyjedziesz jutro i mi nie zapłacisz, to świat się nie zawali. Przynajmniej będę wiedział, że mogłaś odpocząć w bezpiecznym miejscu. Będę spokojny. – Pan Mercer spogląda na mnie łagodnie, wręczając Ginger gotówkę.
Nie mogę znieść litości w jego oczach. Prawdopodobnie wyglądam jak bezdomny włóczęga, którym – praktycznie rzecz biorąc – jestem.
– Może zróbmy tak – proponuję, podając mu naszyjnik ze srebrnym krzyżykiem. Od lat go nie zdejmowałam. – Niech pan go weźmie i zatrzyma, a ja jutro oddam pieniądze. To jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie posiadam, i nigdy nie chciałabym jej stracić. Ale proszę go nie sprzedawać. Jutro oddam pieniądze.
Pan Mercer bierze do ręki krzyżyk, a na jego ustach pojawia się ciepły uśmiech.
– Obiecuję. – Kieruje się w stronę drzwi. – Dobranoc, Char – mówi jeszcze przed wyjściem.
– Dziękuję, panie Mercer. Jest pan bardzo uprzejmy.
– Moja droga, mam dla ciebie pokój – oznajmia zza kontuaru Ginger.
– Wielkie rzeczy. Ma tylko jeszcze jednego lokatora – prycha Ike, a ja ledwo powstrzymuję się od śmiechu.
Ginger prowadzi mnie do pokoju nr 13, który jest najdalej położony od jej biura. Sądzę, że ceni swoją prywatność.
– Zamknij drzwi, gdy wyjdę, a jeśli będziesz czegoś potrzebowała, wciśnij po prostu zero na telefonie.
– Dziękuję pani – uśmiecham się z wdzięcznością.
– Kiedy ty ostatni raz coś jadłaś, kochana? Wyglądasz, jakby lekki wiaterek mógł cię porwać. Zrobiłam na obiad pieczonego kurczaka i trochę zostało. Mogę go podgrzać.
– Jest pani bardzo miła, ale sądzę, że ciepły prysznic i łóżko są tym, czego teraz najbardziej potrzebuję. Bardzo dziękuję.
– W porządku, kochana. Dobrej nocy. – Zamyka drzwi, a ja rzucam się na łóżko.
Ike zajmuje miejsce w żółtym, skóropodobnym fotelu przy drzwiach.
– Czy to jedyny motel w mieście?
– No cóż – śmieje się – w tym hrabstwie jest w cholerę łóżek i śniadań. Jest także The Plantation, choć raczej dla tych bogatszych. Ten motel jest oczywiście na niższym poziomie, ale nie mam wątpliwości, że w ciągu kilku następnych tygodni będzie tu pełne obłożenie.
– Dlaczego?
– Bo jesienią zaczyna się sezon turystyczny. Ludzie przybywają ze wszystkich stron, by korzystać ze źródeł i patrzeć, jak liście zmieniają kolor – wyjaśnia.
Słucham go, drżąc, zmarznięta w przemoczonym ubraniu.
– Musisz zdjąć te ciuchy i wziąć ciepły prysznic – zauważa Ike.
– Tak – wzdycham głośno, po czym wstaję. Przez chwilę się w niego wpatruję, a on odwzajemnia spojrzenie.
– Czy mogę liczyć na odrobinę prywatności?
– Nie zwracaj na mnie uwagi. Ja nie żyję. – Znowu obdarza mnie promiennym uśmiechem, sprawiając, że mam w brzuchu motyle.
– Nie będę się przy tobie rozbierać, żołnierzu.
– Czy poległy żołnierz, znajdujący się w stanie zawieszenia między życiem a śmiercią, nie może sobie nawet przez chwilę popatrzeć? Charlotte, to okrucieństwo z twojej strony – żartuje, zaciskając powieki w udawanym bólu, a ja nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
Zaczynam przekopywać swoje torby i ostrzegam:
– Lepiej mnie nie podglądaj, kiedy będę brała prysznic.
Ike śmieje się donośnie. Jego śmiech jest tak szczery i głęboki, że aż zaraźliwy.
– Przestań. Jedną z niewielu korzyści bycia martwym jest podglądanie dziewczyn pod prysznicem.
– Tak, ale ja jestem jedyną, która o tym wie – przypominam mu. – Cholera! – jęczę, wyrzucając ubrania na łóżko.
– Co się stało?
– Wszystkie ubrania mam przemoczone. Wyglądają jak gówno – biadolę.
– Masz niewyparzony język – zauważa z uśmieszkiem.
– I co z tego?
– Podoba mi się to. – Wzrusza ramionami.
– Chyba będę musiała spać nago.
– A więc Bóg istnieje. – Ike wznosi oczy ku sufitowi i składa ręce jak do modlitwy.
– Nie będziesz tu spał – informuję.
– Warto było jednak spróbować – sapie pokonany.
Idąc do łazienki, obracam się i widzę, jak Ike wpatruje się w podłogę.
– Wszystko w porządku? – pytam.
Spogląda na mnie i kręci głową.
– Nie wiesz, jak to jest błąkać się od wielu miesięcy i nie mieć nikogo, kto by cię widział albo słyszał.
Nie on pierwszy mi to mówi. Staram się mu współczuć. Zawsze, gdy pojawia się nowa dusza, czuję się sfrustrowana, więc muszę o tym pamiętać, bo czasem wtedy współczuć nie jest wcale tak prosto.
Patrzymy na siebie przez długą chwilę, po czym on gwałtownie się podnosi.
– Idę sprawdzić, co u mojego brata, i dam ci chwilę wytchnienia. Wrócę, kiedy się obudzisz. – Jego nieśmiertelnik pobrzękuje, gdy wstaje.
– Dobrze. – Przełykam ślinę, dziwnie zasmucona, że odchodzi. Normalnie byłby to czas radości. Wreszcie sama. Ale z jakiegoś powodu chcę poznać go bliżej. Jest pierwszym duchem, jakiego spotkałam, który stawia na pierwszym miejscu właśnie mnie. – Zobaczymy się rano.
– Dobranoc, Charlotte – mówi i znika.ROZDZIAŁ 5 Ike
Sprawdzam, czy u George’a wszystko w porządku. Leży nieprzytomny z półnagą Misty u boku. Ważne jednak, że oddycha. Najbardziej się boję, że któregoś dnia przedawkuje i umrze. W ciągu dziesięciu miesięcy od mojej śmierci stracił dużo na wadze i bardzo źle wygląda. Obwinia się o moją śmierć, jakby mógł powstrzymać mnie od pójścia do wojska albo jakby mógł mnie tam ocalić. Wstąpienie do armii było dobrze przemyślanym wyborem. Tego właśnie chciałem i nie żałuję, z wyjątkiem faktu, że moja śmierć tak wyniszcza brata.
Ale oto pojawiła się nadzieja. W osobie Charlotte. Ta dzika i piękna istota może nas uratować. Ale ją też trzeba ocalić, widzę to. I pomyśleć, że gdybym kilka minut później zjawił się na tym moście, mógłbym jej nigdy nie spotkać. Muszę tylko wykombinować, jak jej pomóc, gdy ona będzie pomagać George’owi. Spróbuję opracować plan działania, by uratować ich oboje przed śmiercią.
Jest dziewiąta rano. Charlotte wciąż śpi. Wygląda zupełnie inaczej – w świetle dnia i z wysuszonymi włosami. Ciemne, błyszczące i miękkie, układają się na poduszce w kształt wachlarza. Jej wargi są teraz różowe, nie sine jak poprzedniej nocy. Leży na brzuchu, koc ledwo przykrywa jej pośladki, a skóra wygląda tak gładko i kremowo, że oddałbym wszystko, by móc jej dotknąć. Wiem, że nie powinienem gapić się na nią w taki sposób, ale nie mogę się powstrzymać. Może nie żyję, lecz przecież wciąż jestem mężczyzną – lubię patrzeć na piękne kobiety.
Muszę ją obudzić. Pora wsiąść do samochodu i wyruszyć na poszukiwanie pracy.
– Obudź się! Obudź się! Obudź się! – krzyczę i klaszczę w dłonie tuż przed jej nosem.
Zrywa się, w jej oczach widać panikę. Kobiecy biust miga mi przed oczami – Boże drogi, jaki piękny. Może ktoś nazwać mnie dupkiem, ale nie wstydzę się wlepiać w nią oczu, kiedy podciąga koc, by się nakryć. Boże, ależ ja tęsknię za dotykiem kobiety. Za jej miękkością i ciepłem.
– Zabiję cię! – wrzeszczy.
– Trochę na to za późno, skarbie – odpowiadam, drapiąc się po policzku.
Rzuca poduszką, która oczywiście przeze mnie przelatuje i ląduje na podłodze.
Ziewam.
– Nigdy więcej nie budź mnie w taki sposób! W dodatku nic na sobie nie mam!
– Doprawdy? Nie zauważyłem – kpię z zakłopotania.
– Dupek!
– Proszę, proszę, jesteś rano w złym humorze. – Tłumię śmiech, gdy wstaje, owijając się kocem.
Duchy wciąż mogą odczuwać erekcję. Muszę się od niej odwrócić, tak by nie widziała, jak w myślach pieszczę jej piękne smukłe ciało. Cholera!
Chwyta swoją torbę i wbiega do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Najwidoczniej poranki nie są dla niej dobrą porą.
Gdy wychodzi z toalety, ma na sobie znoszone dżinsy z dziurami, czarny podkoszulek bez rękawów i delikatny makijaż. Rozpuszczone włosy opadają jej na plecy. Chociaż wciąż jest zmęczona, wygląda dziś całkiem rześko, co mnie ogromnie cieszy. Nie znamy się dobrze, ale mam nadzieję, że kiedy nawiążemy bliższy kontakt, pomogę jejznaleźć drogę do szczęścia.
– Jak dużo widziałeś? – pyta, zapinając swój plecak.
– Niewiele – wzruszam ramionami, a Charlotte oddycha z ulgą. – Tylko twoje piersi – dodaję nonszalancko, a ona rzuca we mnie szczotką, która przelatuje przeze mnie i uderza w ścianę.
– Przecież ustaliliśmy, że to nie działa.
– Jesteś okropny – fuka i zarzuca plecak na ramię.