Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Tam, gdzie kwitną cytryny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tam, gdzie kwitną cytryny - ebook

Najgłośniejszy włoski debiut ostatnich lat!

Nagroda Io Donna 2023 Nagroda Bancarella 2024 Nagroda John Fante Opera Prima 2024

Jakie dziedzictwo otrzymujemy w darze od babek, matek i kobiet, które żyły przed nami?

Pierwszą z kobiet rodziny Maravigliów była Rosa. Urodziła się na początku XX wieku w maleńkiej wiosce w górach, a jej imię okazało się przepowiednią. W świecie mężczyzn, którym wszystko wolno, była niczym kwiat róży: uparta i wytrwała, a kiedy trzeba, potrafiła zaciekle się bronić. Gdy spotkała Sebastiana Quarantę, „jedynego mężczyznę na świecie, który nie miał pojęcia, jak się leje babę”, zdecydowała się uciec z domu. W nowym miejscu razem z mężem otworzyła osterię – lokal, który rozsławił ich na okoliczne wioski.

Tam, gdzie kwitną cytryny to wypełniona emocjami saga o życiu Rosy, jej córki oraz wnuczek. Selmy o dłoniach delikatnych jak wychodzące spod nich hafty, walecznej Patrizii, pięknej niczym gwiazda filmowa Lavinii i marzącej o studiach za granicą Marinelli. To także opowieść o mężczyznach, którzy okazali się najgorętszą miłością, największym wsparciem, najjaśniejszą nadzieją i najboleśniejszym rozczarowaniem.

Każda bohaterka powieści musi zmierzyć się ze światem, w którym kobiety grają drugoplanowe role. Mimo że ich życie okazuje się cierpkie niczym sycylijskie cytryny, potrafią docenić jego piękno.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-6732-3
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Prawo męż­czyzn

Oj­ciec Rosy, Pippo Ro­mito, za­wsze po­wta­rzał, że „w babę trzeba bić jak w dzwon, coby echo po­szło”. I bił, aż dźwię­czało, od­kąd Rosa była dość duża, by przyj­mo­wać ciosy – a tych nie szczę­dził ani córce, ani jej matce. Kiedy mama zmarła, przed­wcze­śnie, nie tylko przez cięgi, które jej spusz­czał, ale i roz­ma­ite bo­lączki, jak rów­nież sze­roko po­jęty nie­fart, do bi­cia po­zo­stała mu już je­dy­nie Rosa. Bra­cia też do­sta­wali, ow­szem, ale mniej; może dla­tego, że nie śmieli mu się sprze­ci­wiać, ale może też przez to, że byli męż­czy­znami i ja­koś mniej sami so­bie szko­dzili.

Któ­re­goś razu Rosa za­py­tała swo­jego brata Nina, jak to jest, że Pippo Ro­mito nie­ustan­nie ich leje, a ten od­po­wie­dział, że ta­kie jest już prawo męż­czyzn: oj­co­wie mó­wili, jak miało być, a obo­wiąz­kiem dzieci było ich słu­chać, aż do chwili, gdy chłopcy sami sta­wali się oj­cami, a dziew­częta poj­mo­wały, jak na­leży się za­cho­wy­wać. Tyle w kwe­stii wy­ja­śnień, które Rosa otrzy­mała od bądź co bądź mę­skiej czę­ści swo­jej ro­dziny. Pró­bo­wała rów­nież wy­py­ty­wać Cecca, swo­jego star­szego brata, ale od niego w od­po­wie­dzi do­stała tylko w twarz.

Je­den je­dyny raz Rosa za­dała py­ta­nie rów­nież swo­jemu panu ojcu. Cho­dziło o to, dla­czego nie może od czasu do czasu wyjść sama z domu jak bra­cia. Miała chęć ku­pić so­bie po mszy sma­żoną słodką cas­sa­tellę i zjeść ją, sie­dząc nad brze­giem stru­mie­nia, ze sto­pami za­nu­rzo­nymi w wo­dzie, spo­glą­da­jąc na so­ko­liki prze­la­tu­jące jej nad głową; wró­ci­łaby prze­cież wy­star­cza­jąco wcze­śnie, by zdą­żyć z przy­go­to­wa­niami do nie­dziel­nego obiadu – co do tego nie było naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści. Pra­gnęła wy­łącz­nie za­czerp­nąć w płuca odro­biny wol­no­ści. Pippo Ro­mito ska­zał ją na ty­dzień w łóżku po tym, jak sprał Rosę pa­sem, tylko dla­tego, że przy­szło jej do głowy zwró­cić się do niego z tego typu wy­zna­niem.

– Do­pó­kim żyw i do­póki świat nie wy­wróci się na lewą stronę, to ja w tym domu wy­daję po­le­ce­nia, a ty słu­chasz. Nie na od­wrót. Do­tarło?

Spro­wa­dzono me­dyka, dok­tora Russa. Przy­był spraw­dzić, czy Rosa nie ma aby po­ła­ma­nych ko­ści. Za­su­ge­ro­wał po­je­nie jej mle­kiem i kar­mie­nie chle­bem i mio­dem, by po­móc dziew­czy­nie sta­nąć na nogi.

– Jedną córę ma­cie, pa­nie maj­strze. Dbać o dziew­czynę trzeba, wie­cie? Zo­ba­czy­cie jesz­cze, jak wam się Ro­sina na sta­rość przyda.

Były dwie rze­czy, które wpra­wiały Pippa Ro­mita we wście­kłość bar­dziej niż co­kol­wiek in­nego: to, gdy wy­obra­żał so­bie sie­bie jako starca, i to, gdy inni mó­wili mu, jak po­wi­nien zaj­mo­wać się swo­imi spra­wami. Poza tym w wieku trzy­na­stu lat Rosa za­częła już prze­ista­czać się w ko­bietę i ja­koś nie było mu w smak, że bada ją me­dyk – męż­czy­zna. A za­tem od­pra­wił dok­tora Russa trzema bu­tel­kami oliwy, ży­cze­niami wszyst­kiego do­brego i do wi­dze­nia. W jego miej­sce Pippo Ro­mito ścią­gnął do domu Ga­etanę Rizzo, którą wszy­scy prze­zy­wali Dok­tórką, bo po­tra­fiła ro­bić to, co le­ka­rze, a po­bie­rała opłatę w wy­so­ko­ści za­le­d­wie jed­nej bu­telki.

Rosa nie­raz wi­działa z da­leka, jak ko­bieta prze­cha­dza się po wsi z sze­le­stem ciem­nych spód­nic i po­wie­wa­ją­cych na wie­trze szali, z ró­żań­cami ko­ły­szą­cymi się pod czarną chu­stą za­sła­nia­jącą głowę i po­łowę twa­rzy. Lu­dzie ma­wiali, że jest cał­kiem łysa, że nie ma ma­łych pal­ców u rąk, że to cza­row­nica. Kiedy Rosa zo­ba­czyła po raz pierw­szy, jak Dok­tórka wcho­dzi do ich domu, pod­cią­gnęła prze­ście­ra­dło aż pod sam nos – spod po­ścieli wy­glą­dały tylko jej oczy śle­dzące ostroż­nie każdy ruch ko­biety w kuchni. Zda­wało się, że na­wet nie do­tyka sto­pami pod­łogi, jak gdyby mię­dzy kle­pi­skiem a spód­nicą była jesz­cze prze­rwa na dwa palce. Gdy sta­nęła przed Pip­pem Ro­mi­tem, dło­nią odzianą w rę­ka­wiczkę na­cią­gnęła chu­stę na twarz. Na czar­nej tka­ni­nie od­zna­czała się wy­pu­kłość czubka nosa i czoła. Nie pod­no­siła wzroku z ziemi. Każde po­le­ce­nie ojca Rosy przyj­mo­wała ze ski­nie­niem głowy, sama nic nie mó­wiąc; a może mó­wiła ci­cho i do Rosy le­żą­cej na łóżku nie do­cho­dził jej głos. Pippo Ro­mito za­ży­czył so­bie wy­raź­nie, by Dok­tórka trzy­mała gębę na kłódkę – biada jej, je­śli za­cznie roz­po­wia­dać we wsi o tym, co się dzieje za jego drzwiami. W za­mian za mil­cze­nie przy­obie­cał szczo­dre wy­na­gro­dze­nie za jej usługi. Dok­tórka mo­gła wcho­dzić i wy­cho­dzić, kiedy jej się po­do­bało, mo­gła brać swo­bod­nie jajka od kur z ogrodu oraz zie­le­ninę z grzą­dek, żeby szy­ko­wać ma­ści i wy­wary, które na­le­żało po­da­wać Ro­sie. Za­zna­czył, że bę­dzie jej pła­cił pod wa­run­kiem, że przed wyj­ściem po­ścieli łóżka, za­mie­cie pod­łogę i zo­stawi coś go­to­wego do zje­dze­nia.

Kiedy Dok­tórka po raz pierw­szy po­de­szła do jej łóżka, Rosa cała się trzę­sła. Bra­cia ostrze­gali ją, że ko­szy­czek wiedźmy pe­łen jest pi­ja­wek cze­ka­ją­cych tylko, by łap­czy­wie wpić się w jej skórę i wy­cią­gnąć z niej nie tylko sińce, ale i całą krew, którą miała w ciele. Dok­tórka zsu­nęła z niej prze­ście­ra­dło, a Rosa już szy­ko­wała zęby i pa­zury, żeby tylko nie dać so­bie przy­sta­wić tych krwio­żer­czych be­stii; jed­nak cała jej zu­chwa­łość ulot­niła się w chwili, gdy Dok­tórka opu­ściła czarną chu­stę i Rosa uj­rzała jej twarz – ani starą, ani młodą, o oliw­ko­wej ce­rze, ko­ściach po­licz­ko­wych wy­dat­nych jak po­ma­rań­cze i o ciem­nych oczach. Jed­nym sło­wem była to twarz ko­biety, a nie wiedźmy. W do­datku miała włosy, i to nie­mało, spla­tała je w war­kocz się­ga­jący jej do pasa. A pod całą tą plą­ta­niną szali, którą Dok­tórka z sie­bie ścią­gnęła, żeby wy­god­niej było jej się krzą­tać wo­kół Rosy, skry­wała ener­giczne, krzep­kie ciało.

Prawdą było jed­nak, że bra­ko­wało jej ma­łych pal­ców u rąk.

– Usiądź.

Rosa wrza­snęła, gdy Dok­tórka jed­nym moc­nym ru­chem na­sta­wiła jej zwich­nięty bark. W wi­kli­no­wym ko­szyku nie miała pi­ja­wek ani owa­dów, ale czy­ste ba­weł­niane szmatki i ma­zi­dła z ziół. Umyła i opa­trzyła jej nie­za­bliź­nione jesz­cze rany i wtarła sma­ro­wi­dła w si­niaki.

– Na­stęp­nym ra­zem, jak ci ociec bę­dzie spusz­czał cięgi, to od­wróć się ple­cami i za­kryj twarz. Wy­star­czy jedna szrama i nikt się na cie­bie nie po­ła­komi. Słu­chaj się mnie, je­śli chcesz so­bie zna­leźć męża.

Od tam­tego dnia Dok­tórka wra­cała do nich jesz­cze wiele razy, choć z cza­sem zde­cy­do­wa­nie rzad­sze były sy­tu­acje, kiedy ciężka ręka Pippa Ro­mita ska­zy­wała Rosę na przy­mu­sowe le­że­nie w łóżku. Co­raz bar­dziej się sta­rzał i mi­zer­niał, pod­czas gdy jego córka wy­ra­stała na smu­kłą i zwinną jak jasz­czurka dziew­czynę i na­prawdę bez więk­szego wy­siłku uda­wało jej się umy­kać przed oj­cow­skimi za­pę­dami. Cza­sem jed­nak da­wała mu się sprać. W prze­ciw­nym ra­zie Pippo Ro­mito nie miałby na kim się wy­żyć i wy­ży­wał się na ku­rach za cha­łupą albo na me­blach roz­trza­ski­wa­nych w drobny mak. Wy­cho­dzili na tym jesz­cze go­rzej, bo koń­czyło się to tak, że nie mieli na czym sie­dzieć ani czego do garnka wło­żyć. Pod­czas jed­nej z do­mo­wych bi­tew Rosa po­śli­zgnęła się i upa­dła twa­rzą na zie­mię, a roz­cięty łuk brwiowy krwa­wił jej tak, że ze­mdlała, i oj­ciec po­słał Cecca – bie­giem! – po Dok­tórkę. Żeby za­mknąć krwa­wiącą ranę, ko­bieta użyła mik­stury z do­dat­kiem ro­śliny zwa­nej kwia­tem Matki Bo­żej wy­mie­sza­nej z biał­kiem jaja; a żeby ocu­cić dziew­czynę nie­przy­tomną po ude­rze­niu w głowę, dmuch­nęła jej w nos mie­szanką pie­przu i ka­dzi­dła. Rosa, która zdą­żyła się już po­znać na umie­jęt­no­ściach Dok­tórki w za­kre­sie ta­mo­wa­nia krwi, ła­go­dze­nia opu­chli­zny i za­bliź­nia­nia roz­cię­tej skóry, wy­bu­dziła się z omdle­nia pełna py­tań. Wska­zy­wała na po­jem­niczki w ko­szyku i py­tała jak na­jęta: „Do czego to służy?”, „A tego jak uży­wa­cie?”, „A tamto skąd wzię­li­ście?”. Dok­tórka od­po­wia­dała jej z fa­cho­wo­ścią uczo­nej z praw­dzi­wego zda­rze­nia – czy to z sym­pa­tii do Rosy, czy dla­tego, że znu­dziło jej się być je­dyną wiedźmą we wsi.

Po ja­kimś cza­sie Rosa była w sta­nie przy­go­to­wać sa­mo­dziel­nie więk­szość lecz­ni­czych sma­ro­wi­deł, które po­mo­gły jej sa­mej dojść do zdro­wia. Ko­per, ty­mia­nek i cy­tryna na opu­chli­znę i sińce; nocne okłady z gliny, żeby ulżyć w bólu ko­ści. Wie­działa też, że na­par z anyżu po­maga na ból brzu­cha, a woda z ziem­nia­ków na luźne stolce; a jej bra­cia, obaj cier­piący na żo­łą­dek, do­ce­niali jej wie­dzę. Jed­nak tym, co na do­bre od­mie­niło jej ży­cie, było od­kry­cie ko­rze­nia wa­le­riany. Mie­szała go z ziar­nami maku i szy­ko­wała z niego na­par, który nada­wał mię­snym bu­lio­nom do­sko­nały aro­mat i spra­wiał, że Pippo Ro­mito spał po nim jak su­seł.

Rosa ni­gdy nie do­wie­działa się ni­czego na te­mat ży­cia Dok­tórki; zdo­była się je­dy­nie na od­wagę, by po­pro­sić o przy­ucze­nie w za­kre­sie ziół, ni­gdy jed­nak nie za­py­tała, gdzie ko­bieta sy­pia, czy miała dzieci, po kim nosi ża­łobę, z czego żyła, kiedy nikt nie pro­sił jej do cho­rych. Je­sie­nią 1922 roku to Dok­tórka się roz­cho­ro­wała. Dok­tor Russo nie chciał do niej przyjść z wi­zytą i tak, po ty­go­dniu wy­so­kiej go­rączki, z mig­dał­kami opuch­nię­tymi jak ar­buzy i płu­cami, które zda­wały się pło­nąć ży­wym ogniem, zmarła sama jak pies. Ksiądz pro­boszcz nie ze­zwo­lił na ostatni sa­kra­ment. Dok­tórkę pod­nie­śli tylko ze sło­mia­nego po­sła­nia, a że już była ubrana na czarno, to po­cho­wali ją tak jak zna­leźli – za gra­ni­cami wsi, przy dę­bo­wym la­sku. Kiedy Rosa do­wie­działa się o jej śmierci, uplo­tła dla niej krzyż z su­chych wi­tek.

Przez ja­kiś czas nie pró­bo­wała już wa­rzyć mik­stur i ucie­rać po­mad. Zbyt wiele miała na gło­wie: po­mi­ja­jąc sprzą­ta­nie, go­to­wa­nie i cho­dze­nie na targ, jej za­da­niem było no­sze­nie cięż­kich wia­der wody ze stru­mie­nia. Kiedy do­cie­rała przed cha­łupę z ple­cami wy­krzy­wio­nymi od wy­siłku i dłońmi po­zna­czo­nymi od uchwy­tów, obaj jej bra­cia za­no­sili się od śmie­chu.

– Tylko jedno wia­derko na­raz nie­siesz, Rosa? Tym to chyba so­bie co naj­wy­żej ja­gódki pod­le­jemy – ma­wiał Cecco.

– Mo­gli­śmy wziąć so­bie osła, le­piej by­śmy na tym wy­szli – wtó­ro­wał mu Nino.

We wsi no­sze­niem wody zaj­mo­wały się ko­biety. Jedna stara wdowa, Cecca Ku­ter­noga, zwana tak przez swój ko­ślawy chód, mi­trę­żyła cały dzień na tej ope­ra­cji. W końcu Rosa, zmę­czona tym co­dzien­nym wi­do­kiem, któ­re­goś dnia wstała skoro świt i za­nim jesz­cze zdą­żyła zła­pać za wła­sne dzbany, przy­nio­sła do cha­łupy Ku­ter­nogi trzy pełne wia­dra. Wdowa pra­wie za­częła szlo­chać z wdzięcz­no­ści, bo choć uro­dziła czte­rech sy­nów, to trzech po­marło jej od cho­rób, a czwarty zgi­nął w bi­twie nad rzeką Piave. A có­rek nie miała. To­też czu­jąc się zo­bo­wią­zana wzglę­dem Rosy, gdy ta przy­no­siła jej wodę do domu, da­wała jej w za­mian mo­netę dwu­li­rową z wi­ze­run­kiem króla na re­wer­sie. Gdy Rosa po raz pierw­szy miała w dłoni praw­dziwe pie­nią­dze, o mało nie ze­mdlała z po­ru­sze­nia. Opa­no­wała się jed­nak, oka­zu­jąc na­le­żyty sza­cu­nek.

– Nie mogę tego przy­jąć, pani Cecco.

Wdowa za­ci­snęła jej palce na mo­ne­cie.

– Weź je, dziecko, bo ci się na­leżą. I nie daj ich so­bie wy­kraść bra­ciom.

Rosa ru­szyła ze swo­jej wio­ski pie­chotą aż do ko­lej­nego sioła, i jesz­cze na­stęp­nego, tam, gdzie nikt jej już nie znał. Szła, jak pro­wa­dził ją nos wę­szący aro­mat świeżo upie­czo­nego chleba, kru­chego cia­sta i sma­żo­nych sa­kie­wek z ri­cottą. Za dwa liry od Cekki Ku­ter­nogi ku­piła so­bie cas­sa­tellę i roz­ko­szo­wała się nią, prze­cha­dza­jąc się jak kot nad brze­giem stru­mie­nia. Od­ry­wała zę­bami małe kęsy i ob­li­zy­wała usta.

W wieku lat szes­na­stu Rosa po­znała Se­ba­stiana Qu­arantę. Była wio­sna 1925 roku. Rol­nicy ścią­gali w do­liny ze wsi roz­sia­nych na zbo­czach góry, spro­wa­dzali zwie­rzęta, zwo­zili sery i wa­rzywa na sprze­daż. Ba­stiano przy­je­chał na wo­zie peł­nym bo­twiny, en­dy­wii, fa­solki szpa­ra­go­wej i roz­ma­itych sa­łat. Cią­gnęły go dwa osły, tak stare, że wy­glą­dały, jakby w każ­dej chwili mo­gły wy­cią­gnąć ko­pyta. Choć na gło­wie miał sło­miany ka­pe­lusz z opa­da­ją­cym ron­dem i chłop­skie ła­chy na grzbie­cie, nie spra­wiał wra­że­nia jed­nego z tych gór­skich tę­pa­ków. Był szczu­pły, miał dłu­gie nogi i ręce o smu­kłych pal­cach. Twarz o ostrych ry­sach i spi­cza­sty orli nos zda­wały się wy­rzeź­bione w pniu pla­tana, i choć nie­spo­dzie­wany był to wi­dok w tak asce­tycz­nym ob­li­czu, to jego oczy, wiel­kie, czarne i błysz­czące, przy­wo­dziły na myśl oczy sta­rych koni. Twarz zda­wał się mieć za­sty­głą w gry­ma­sie me­lan­cho­lii, ale tuż pod skórą był we­soły jak świerszcz: kiedy mi­jał grupki dzieci, wy­gwiz­dy­wał im me­lo­dyjki na źdźble trawy, na któ­rym po­tra­fił grać jak na har­mo­nijce – na­cią­gał je przed ustami i dął. Dzieci śmiały się na to jego świ­sta­nie i żar­to­bliwe pru­ka­nie ustami, ko­biety prze­cho­dzące przed jego wo­zem pro­mien­nie się uśmie­chały.

Gdy targ do­biegł końca, ra­zem ze swo­imi sta­rymi osłami Se­ba­stiano Qu­aranta za­brał ze sobą rów­nież Rosę. Ja­kim cu­dem się ze sobą ze­szli, tego nie wie­dział nikt. Więk­szość lu­dzi we wsi na­wet nie wi­działa, żeby roz­ma­wiali. Inni twier­dzili, że córka Pippa Ro­mita nie mo­gła się do­cze­kać chwili, by chla­snąć ojca na od­lew, i że so­bie na to za­słu­żył, bo gło­dził dziew­czynę i ka­to­wał ją przez całe jej ży­cie. Tak czy siak, Pippo Ro­mito wpadł w szał i za­czął szu­kać Rosy jak na­wie­dzony, ra­zem z Cek­kiem i Ni­nem prze­mie­rza­jąc zbo­cze góry wzdłuż i wszerz. Ale ani tam, ani w do­li­nie nie zna­leźli ni­kogo, kto po­wie­działby mu, gdzie znaj­duje się jego córka.

To Rosa wpa­dła na po­mysł ucieczki. Se­ba­stiano chciał przed­sta­wić się ro­dzi­nie, po­pro­sić ją o rękę jak na­leży i po­ślu­bić w ko­ściele w swo­jej wio­sce. Je­śli Rosa by so­bie tego za­ży­czyła, mo­gli się prze­pro­wa­dzić i za­miesz­kać bli­sko cha­łupy jej ojca. Ale ona chciała tylko uciec, nic poza tym. Dłu­gie ja­sne ko­smyki za­cho­dziły jej na brew, którą Dok­tórka zło­żyła do kupy z po­mocą kwiatu Matki Bo­żej, ale bli­zna na­dal była wi­doczna.

– Pan oj­ciec ro­bił ze mną, co mu się żyw­nie po­do­bało. Nie ma po­trzeby, żeby i to­bie gębę roz­kwa­sił.

Ba­stiano za­pew­nił ją, że się nie boi, że ma strzelbę na śrut i po­trafi się nią po­słu­gi­wać. Rosa nie chciała na­wet tego słu­chać, a je­śli już miała być szczera, to nie po­tra­fiła go so­bie wy­obra­zić z bro­nią w ręku. I tak ucie­kli, ucie­kli ra­zem. Naj­prost­szym dla Ba­stiana roz­wią­za­niem by­łoby za­brać Rosę pro­sto do sie­bie, do domu wy­soko w gó­rach. Na wo­zie do­tar­liby tam w je­den dzień, a on miał na miej­scu tro­chę ziemi na wła­sność i małą cha­łupę. Oko­liczni miesz­kańcy da­rzyli go sza­cun­kiem. Rosa jed­nak już wkrótce miała się prze­ko­nać, że Ba­stiano ni­gdy nie po­stę­po­wał tak, jak ocze­ki­wa­liby po nim inni, na­wet je­śli miałby się po­my­lić i śmiać się póź­niej z sie­bie sa­mego, za­wsze wy­bie­rał to, co pod­po­wia­dała mu głowa, a nie to, co naj­ła­twiej­sze. Już on wie­dział, że przy­wie­zie Rosę do swo­jego domu jako żonę, a nie dziew­czy­neczkę, co ją po­rwał ojcu w do­li­nie.

Przy dro­dze pną­cej się co­raz wy­żej i wy­żej przez wio­ski znaj­do­wał się ko­ściół – na wschod­nim stoku góry, po­śród łąki upstrzo­nej po­lnym kwie­ciem. Se­ba­stiano i Rosa do­tarli tam po kilku go­dzi­nach na wo­zie, a wy­je­chali za­raz po za­cho­dzie słońca. Ko­ściół był ma­leńki, pod we­zwa­niem Świę­tego Hie­ro­nima; za­trzy­my­wali się przy nim wy­łącz­nie chłopi z gór w dro­dze po­wrot­nej z do­lin, by wy­znać grze­chy po­peł­nione na targu. Wy­bu­do­wany był z bia­łego ka­mie­nia, z wą­ską i strze­li­stą fa­sadą ozdo­bioną okrą­głą ro­zetą i dwoma za­wi­ja­sami wzdłuż bocz­nych kra­wę­dzi. Na noc drzwi wej­ściowe za­my­kano cięż­kim łań­cu­chem. Ba­stiano za­pro­po­no­wał, żeby spali na wo­zie, a z sa­mego rana po­pro­szą księ­dza pro­bosz­cza, aby dał im ślub.

Noc spę­dzili, le­żąc na twar­dym drew­nie, ale żadne z nich nie spało. Se­ba­stiano wpa­try­wał się w Rosę, a ta nie zdo­łała po­wstrzy­mać uśmie­chu.

– Czy ty za­wsze ro­bisz ta­kie wiel­kie oczy?

– Nie za­wsze. Za­leży, na co pa­trzę.

Tam­tej nocy pod­jęła de­cy­zję: albo spę­dzi resztę ży­cia u boku Se­ba­stiana Qu­aranty, albo umrze.

Ksiądz pro­boszcz po­bło­go­sła­wił im na­stęp­nego dnia z rana przed ob­li­czem Świę­tego Hie­ro­nima, nie za­da­jąc py­tań, gdyż był z na­tury czło­wie­kiem mil­kli­wym, oraz dla­tego, że Ba­stiano ofia­ro­wał na rzecz ko­ścioła sporą część swo­ich zy­sków z targu. Na świad­ków wzięli so­bie go­spo­dy­nię, co ro­biła u księ­dza pro­bosz­cza, oraz wra­ca­ją­cego aku­rat z pa­stwi­ska po­ga­nia­cza by­dła. Ce­re­mo­nia od­była się 15 czerwca 1925 roku. Rosa była pewna, że jej oj­ciec i bra­cia każą jej za to za­pła­cić, wcze­śniej czy póź­niej. Ale nikt ni­gdy nie za­żą­dał jej zwrotu. Prze­nio­sła się do San Remo a Ca­stel­lazzo, gdzie Ba­stiano miał swoją zie­mię. Po la­tach do­wie­działa się, że jej brat Nino zgi­nął przy­gnie­ciony przez wóz, a Cecco wy­emi­gro­wał do Ame­ryki. Pippo Ro­mito ni­gdy wię­cej nie pró­bo­wał jej szu­kać.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: