- W empik go
Tam, gdzie milczą róże - ebook
Tam, gdzie milczą róże - ebook
Na pierwszy rzut oka Anastazję i Jagodę różni tak wiele, że ich przyjaźń może wydawać się nierealna. Ta pierwsza to przytłoczona domową rutyną matka dwóch chłopców, ta druga – pewna siebie, zawsze uśmiechnięta kobieta sukcesu. Kiedy pewnego dnia Jagoda po prostu znika jak kamień w wodę, przyjaciółka postanawia podążyć jej śladami na drugi koniec Polski. Wkrótce odkryje, że to, co wyglądało na idealne życie, było jedynie sprawnie rozgrywanym spektaklem, a za maską z wyrysowanym szerokim uśmiechem schowana jest twarz opuchnięta od łez…
„Tam, gdzie milczą róże” to poruszająca, pełna emocji historia o sile kobiecej przyjaźni, która sprawia, że z każdego życiowego zakrętu można wyjść na prostą.
Anastazja pomyślała, że na tym popieprzonym świecie żyje masa kobiet podobnych do Jagody. Zastraszonych, mających nadzieję na lepsze jutro i czekających na jakieś koło ratunkowe, którego nikt nie chce im rzucić. Dotarło do niej, że nadzieja na lepsze jutro wcale nie jest czymś dobrym. Bo co to znaczy mieć nadzieję? Oddychać zatrutym powietrzem i łudzić się, że ktoś otworzy okno? A może utknąć na bezludnej wyspie i czekać w nieskończoność na ratunek? Podczas gdy nadzieja umiera ostatnia, wiara w siebie jako pierwsza szuka rozwiązania.
Paula Er – autorka „Wolności jaskółki”. Powieść zdobyła tytuł książki marca 2018 w kategorii „proza polska”, który przyznany został przez „Magazyn Literacki Książki”. Brała udział w tworzeniu powieści „Dowód dojrzałości”, z której całkowity dochód ze sprzedaży został przekazany na budowę domu dla samotnych nieletnich matek. Od 2014 roku prowadzi profil na Facebooku o nazwie Wkurzona Żona, na którym publikuje historie małżeńskie kobiet, które nie mają z kim porozmawiać o dręczących je problemach. Prywatnie żona i matka dwójki dzieci. Interesują ją ludzkie historie i sposób, w jaki wpływają na życiowe decyzje.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-999-8 |
Rozmiar pliku: | 780 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Boję się, chociaż nie wiem czego. Nie chcę wychodzić z domu, ale nie chcę też w nim zostać. Mam ochotę zniknąć, stopić się ze ścianami i pozostać niezauważoną. Jestem wariatką, tchórzem, kretynką.
Czy po śmierci można zamieszkać w obrazie? Gdzieś to już widziałam. Jeśli można, chciałabym zamieszkać w tym, który kupiłam jakiś czas temu na wyprzedaży garażowej od mało znanej malarki. Niewielka, drewniana, otoczona żółtymi wierzbami chatka stała się moją oazą. Wyobrażam sobie, że uciekam do niej i chowam się przed światem. Nikt nie może mnie znaleźć. I tak nikt by mnie nie szukał. Jestem nikim.
Zastanawiam się, kim oni są. Malarze, pisarze, muzycy… Czy odbywają wiele podróży, aby móc doświadczać i przekazać w odpowiedni sposób każdą emocję i dźwięk w barwie i słowie? A może podróżują w nieznane wyłącznie w myślach, nie ruszając się z kanapy? Sklejają w całość każdy przypadkowo zobaczony pejzaż i dorabiają historie miłosne do nic nieznaczącego spojrzenia dwojga nieznajomych. Gdybym tylko potrafiła uwolnić się od własnych myśli.
Nie potrafię. Nic nie potrafię.
Muszę to zrobić.
Jeśli tu zostanę, umrę.Anastazja
O najważniejszych sprawach najtrudniej opowiedzieć. Są to sprawy, których się wstydzisz, ponieważ słowa pomniejszają je – słowa powodują, iż rzeczy, które wydawały się nieskończenie wielkie, kiedy były w Twojej głowie, po wypowiedzeniu kurczą się i stają się zupełnie zwyczajne. Jednak nie tylko o to chodzi, prawda? Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca Twej duszy, jak drogowskazy do skarbu, który wrogowie chcieliby Ci ukraść. Zdobywasz się na odwagę i wyjawiasz je, a ludzie dziwnie się na Ciebie patrzą, w ogóle nie rozumiejąc, co powiedziałeś, albo dlaczego uważałeś to za tak ważne, że prawie płakałeś, mówiąc. Myślę, że to jest najgorsze. Kiedy tajemnica pozostaje niewyjawiona nie z braku słuchacza, lecz z braku zrozumienia.
Stephen King „Cztery pory roku”Piątek
Piąta rano. Anastazja jak zwykle obudziła się ponad godzinę przed budzikiem ustawionym na szóstą trzydzieści. Kiedyś było to dla niej nie do pomyślenia. Gdy mama opowiadała jej o bezsenności, uważała, że nigdy jej to nie spotka.
Myślała tak o wielu rzeczach. O nieudanym małżeństwie, z którego nie można się uwolnić, o rutynie i obezwładniającej z upływem czasu beznadziei. Dziewczyna, którą była jeszcze kilka lat temu, zniknęła na dobre. Jej miejsce zajęła dziwna osoba, której nie mogła rozpoznać w lustrze. Smutna, wiecznie niezadowolona, odliczająca czas od przebudzenia się do zaśnięcia. Nie lubiła jej i jednocześnie nie potrafiła w żaden sposób przegonić.
Gdy tylko otworzyła oczy, od razu dopadło ją uczucie smutku i dziwnego rozczarowania. Nie pamiętała dokładnie, co jej się śniło, ale miała nieodparte wrażenie, że tamten świat podobał jej się bardziej. Chyba chciała w nim zostać.
Czasem wyobrażała sobie swój smutek jako wielkiego, czarnego psa, który siedzi tuż przy jej łóżku i wpatruje się w nią okrągłymi, błyszczącymi ślepiami tak długo, aż wreszcie otworzy oczy. A gdy tylko zauważa najmniejszy ruch pod jej powiekami, rzuca się na nią i ugniata jej trzewia.
W pokoju zrobiło się prawie jasno. Za oknem śpiewał jakiś samotny ptak. Popatrzyła na lekko zaróżowione niebo i bezwiednie pomyślała o ucieczce. Miała ochotę spakować plecak i odjechać w nieznane. Chociaż na jeden dzień. Na samą myśl o tym sparaliżował ją nagły strach, a głowa wypełniła się tysiącami przekrzykujących się myśli. Przecież nie mogę odjechać, bo kto zajmie się dziećmi? Kto odwiezie je do szkoły i przedszkola? Co powie o mnie moja rodzina? Znajomi? Teściowa? Jaka matka wyjeżdża bez rodziny?
Natychmiast odgoniła od siebie natrętne myśli i cichutko wyślizgnęła się z łóżka. Nie chciała budzić męża, przecież wstaje dopiero za godzinę, a dzieci obudzą się za dwie.
Była w stanie na poczekaniu wyrecytować cały swój plan dnia. Doskonale wiedziała, że nic jej nie zaskoczy. A jeśli już, to najwyżej coś złego.
Wychodząc z sypialni, zabrała ze sobą talerz z zaschniętym keczupem. Mąż jadł na nim nocną przekąskę, a ona spała tak twardo, że nawet nie zarejestrowała, kiedy wstał. To dziwne, że wieczorami była tak zmęczona, że bez trudu zapadała w sen, a mimo to budziła się wcześnie rano.
Zrobiła sobie kawę i jajecznicę, chociaż tak naprawdę wcale nie była głodna. Jedzenie od dawna nie sprawiało jej żadnej przyjemności. Czuła, jak przy każdym kęsie jej gardło splata się w ciasny supeł. Wiedziała, że musi jeść, tylko po to, aby zachować siły niezbędne do funkcjonowania. Często zmuszała się do najprostszych czynności, takich jak wstanie z łóżka, zmuszenie dzieci do umycia zębów czy zrobienie im kolacji. Stała się automatem bezwiednie wykonującym swoje zadania. Działała na autopilocie i nie bardzo wiedziała, jak go wyłączyć. Czy pamiętała jeszcze dni, kiedy wstawała z chęcią, optymizmem i uśmiechem na twarzy? Zdecydowanie nie. Prawdopodobnie, gdyby nie głodne dzieci, mogłaby umrzeć w swoim łóżku, zawinięta szczelnie w kołdrę.
Zarzuciła na siebie cienki sweter, który stanowił ochronę przed porannym chłodem i negatywnymi myślami. Gdy tylko poranki zaczęły robić się przyjemnie ciepłe, lubiła jeść śniadanie na tarasie i w ciszy obserwować niebo rozjaśniające się z minuty na minutę, czuć zapach rosy oraz słuchać radosnych śpiewów ganiających się po podwórku wróbli. Gdzieś w oddali pogwizdywały jerzyki, przecinające firmament jak czarne błyskawice. Jeszcze do niedawna myliła je z jaskółkami.
Pozostawione na stole śniadanie wystygło już kilka minut temu. Obok talerza z jajecznicą leżała książka, którą kilka dni temu przypadkiem wypożyczyła z biblioteki. Właściwie to od dawna zaczytywała się jedynie w thrillerach i fantastyce, ale tamtego dnia nie mogła znaleźć żadnych interesujących tytułów. Przeszukiwała półki z książkami o morderstwach i psychopatach, gdy jej uwagę przykuła zielono-różowa okładka, z której tajemniczo uśmiechała się młoda kobieta. Odwróciła ją na drugą stronę i rzuciła okiem na skrócony opis powieści. Miłość – pomyślała – prawdziwy horror.
Ktoś musiał ją tu nieopatrznie porzucić – powiedziała do siebie, a ponieważ nie wierzyła w przypadki, postanowiła dać książce szansę. Historia w niej zawarta, mimo romantycznego wydźwięku, budziła w niej jakąś nienazwaną potrzebę.
Siedząc tak na ganku, jedyne, czego chciała, to zatrzymać czas. Marzyła, aby panująca wokół cisza i chwilowa beztroska trwały wiecznie. Mimo wszystko nie mogła pozbyć się z głowy myśli o ucieczce i niczym nieskrępowanej wolności, która wciąż uparcie majaczyła gdzieś na horyzoncie i nie dawała o sobie zapomnieć. Czasem wręcz wydawało jej się, że słyszy z oddali jej hipnotyzujące wołanie. Każdego dnia stawiała kilka nieśmiałych kroków więcej w jej stronę, ale wciąż natrafiała na wewnętrzny opór, niewidzialny mur, do którego nieświadomie dokładała cegłę strachu, zniechęcenia i wyrzutów sumienia, poprzez sabotowanie swoich własnych wyborów i spychanie potrzeb na dalszy plan. Patrząc w dal, nawet nie zauważyła, kiedy minęła godzina. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk zamykanych drzwi do łazienki i szum wody pod prysznicem. Kiedyś wstawała razem z mężem i robiła im wspólny posiłek. Teraz nie miała ochoty nawet odwrócić głowy i popatrzeć w stronę, z której dochodziły odgłosy budzącego się domu.
Sama nie wiedziała, jak i kiedy obojętność wtargnęła w ich związek. Zaczęło się chyba jak zawsze, od jakichś z pozoru niezauważalnych drobiazgów. Najpierw mówił, że jajecznica, którą mu robiła, jest za sucha. Gdy dodawała więcej masła, twierdził, że ktoś narzygał mu na talerz. Kiedy robiła na obiad kotlety, on twierdził, że wolałby zupę. Jeśli robiła zupę, wypominał jej, że czymś takim nie da się najeść. Opowieści o jej pracy nie wzbudzały w nim nawet krztyny zainteresowania, tak samo jak relacje o dzieciach oraz dalszych i bliższych planach na przyszłość. Próbowała namawiać go na rozmowy o jego dniu. Rzucał wtedy kilka zdań na odczepnego i wymawiał się zmęczeniem. I tak z czasem zrezygnowała ze wspólnych posiłków i rozmów. Jeszcze przez jakiś czas siadali przy wspólnym stole, zamieniając coraz mniej słów, a teraz nie mieli ochoty nawet na siebie spojrzeć.
Tego ranka coś się zmieniło, coś było inaczej. Poczuła na ramieniu ciepłą dłoń męża.
– Cześć. Czemu nie śpisz? Długo tu tak siedzisz?
Dawno już nie słyszała w jego głosie troski.
– Od godziny. Ostatnio kiepsko sypiam. – Przez chwilę popatrzyła na Czarka smutnym wzrokiem. Zazdrościła swojemu mężowi, że czas zaczyna mu sprzyjać. Podczas gdy ona z niepokojem wypatrywała coraz częściej pojawiających się zmarszczek, on wydawał się przystojnieć w oczach. Był wysoki i dobrze zbudowany. Swoją sylwetkę zawdzięczał częstym wizytom na siłowni i wieczornemu bieganiu. Z jednej strony podziwiała go za to, że chciało mu się po ciężkim dniu pracy uprawiać sport, a z drugiej nienawidziła, że jest w domu gościem, który nie pyta o jej potrzeby, ale oznajmia swoje. Siwizna pojawiająca się tuż przy skroniach dodawała mu męskości, a zmarszczki przy kącikach oczu lekko zadziornego wyglądu.
– Zauważyłem. Widzę, że już zjadłaś, szkoda. Myślałem, że może usiądziemy razem jak kiedyś… – zawiesił głos.
Anastazja poczuła, że narasta w niej poczucie winy. Może mogła jakoś to przewidzieć? Mogła wpaść na to, że wczoraj mieli całkiem dobry dzień, więc ten dzisiejszy będzie idealny na zaczęcie wszystkiego od nowa. Może przez to, że przestała się starać, ich małżeństwo legło w gruzach? A może wszystko było w najlepszym porządku, tylko ona znów coś sobie wymyśliła, czegoś nie zauważyła i coś sobie dopowiedziała?
– Nie pomyślałam, przepraszam. Jakoś ostatnio nam się nie składało. Ale jeśli chcesz, zrobię ci kanapki, a ja wypiję herbatę, co ty na to?
– Dobrze, ja w tym czasie pójdę się ubrać. – Uśmiechnął się do niej delikatnie i pogłaskał po lekko falowanych blond włosach, które zapuszczała do jego ulubionej długości. Czarek zawsze powtarzał, że prawdziwe kobiety mają jasne włosy, spływające delikatnie za linię łopatek. Bez skrępowania komentował też wygląd kobiet na ulicy, które nie mieściły się w wąskich ramach jego kanonu piękna. Nie odpuścił żadnej, a jego oceny były bardzo surowe i bolesne. Nie odpuszczał też własnej żonie, która nigdy nie miała problemów z wagą, ale jak każdy człowiek, bez względu na płeć, miała lepsze i gorsze dni. Wypominał jej każde ciastko, czego Anastazja szczerze nienawidziła. Gdy zauważał, że jego uwaga wyprowadziła żonę z równowagi, obracał wszystko w żart i kierował rozmową w ten sposób, aby Anastazja twierdziła, że nie ma za grosz poczucia humoru i potrafi zepsuć swoim sztywniactwem nawet najmilszy dzień.
Dziś jakaś wątła iskra pojawiła się na nowo w jej sercu. Wyjęła z szafki ulubione bułki Czarka, posmarowała je masłem z dodatkiem soli i ułożyła na nich cienkie liście sałaty. Przez chwilę tak intensywnie zastanawiała się, co na nich położyć, jakby wybór szynki miał uratować ich małżeństwo. Przypomniała sobie, że ostatnio najczęściej jadał kanapki z serem i polędwicą łososiową. Wyciągnęła wszystko z lodówki, ukroiła cienkie plasterki i ozdobiła je zielonym ogórkiem. Pachniały tak pysznie, że zrobiła dla siebie jedną więcej. Ułożyła wszystko na stole, zaparzyła herbatę i włączyła program śniadaniowy. Akurat opowiadali o kobiecie, która otworzyła swój salon kosmetyczny i zachęcała do otwierania własnych biznesów. Nastka zawsze o tym marzyła. Chciała mieć coś swojego, co sprawiałoby, że każdego dnia wstawałaby z łóżka z uśmiechem. Zarabiałaby na siebie i czuła się wartościową kobietą. Praca, którą aktualnie wykonywała, dawała jej pewne bezpieczeństwo finansowe, ale nie była szczytem jej marzeń. Chociaż, gdyby ktoś teraz zapytał, jakie ma marzenia, nie umiałaby szczerze odpowiedzieć na to pytanie.
Zasłuchana w słowa kobiety nie usłyszała nawet, kiedy Czarek zszedł na dół i usiadł obok niej. Właściwie pewnie nie zauważyłaby go nadal, gdyby nie fakt, że pierwszym, co zrobił po wejściu do kuchni, było przełączenie aktualnego programu na fakty.
– Oglądałam to! – powiedziała do niego z wyrzutem.
Mężczyzna przewrócił tylko oczami i podniósł kanapkę do ust.
– Ciągle oglądasz jakieś głupoty – dodał.
– Ciekawe kiedy? Jak nie ma cię w domu, nie włączam telewizji. Jedyne, co od kilku lat oglądam, to bajki.
– Przestań się już licytować. Dobre te kanapki, ale myślałem, że zrobisz coś innego.
– A ja myślałam, że takie lubisz. Mogłeś powiedzieć, na co miałeś ochotę.
– A ty mogłaś zapytać. Znowu się czepiasz. Czego ja się spodziewałem… – Upił łyk herbaty i wyciągnął z kieszeni telefon.
– Nie musimy się kłócić, myślałam, że spędzimy przyjemny poranek… – Anastazja naprawdę nie miała ochoty na żadne spięcia. W pracy czekał ją dość ciężki dzień i nie mogła sobie pozwolić na słabości.
– Ja też tak myślałem, ale z tobą, jak widać, trudno się dogadać – powiedział, nie odrywając wzroku od ekranu komórki.
Iskierka, która kilkanaście minut temu pojawiła się w jej sercu, zgasła w ułamku sekundy.
– Idę obudzić dzieci, a ty jedz. Jutro postaram się bardziej, jeśli tylko powiesz mi, na co masz ochotę – powiedziała z pewnym przekąsem, ale nienawidziła siebie za okazaną uległość, nie umiała już inaczej. Słowa, które przed chwilą wypowiedziała, ciążyły jej na sercu i napełniały ją wstydem.
Jutro postaram się bardziej? Co to ma w ogóle być? – pomyślała. – Czemu to ja zawsze muszę przepraszać? Czemu ciągle się tak płaszczę? – Z drugiej strony dobrze wiedziała, że pokłady sił na awantury i walki o obronę swojego zdania już dawno zostały wyczerpane. Wychodząc z kuchni, wbiła oczy w podłogę i westchnęła głęboko.
*
Budzenie dzieci wyglądało tak jak każdego dnia. Płacze, krzyki, awantury. Starszy syn rzucał się na łóżku jak przypalany żywym ogniem, a młodszy płakał wniebogłosy.
– Trzeba było iść wcześniej spać – powiedziała bez emocji, jak każdego ranka.
– Chcę spać, nigdzie nie idę! – Starszak nakrył głowę poduszką i odwrócił się do ściany.
Młodszy powtórzył po nim każdy ruch i wydał z siebie równie niezadowolone stęknięcie.
– Chodźcie na śniadanie, codziennie przerabiamy to samo – powiedziała najspokojniej, jak umiała. – Dobrze wiecie, że zaraz przestanę prosić i będzie nieprzyjemnie – dodała już nieco bardziej stanowczym tonem, w którym dało się wyczuć narastającą irytację.
Starszy syn z obrażoną miną zszedł na dół, natomiast czterolatek wciąż chował się pod kołdrą. Nastka dobrze wiedziała, że jej poranne zmagania są zawsze okupione łzami. Nie tylko dzieci. Kiedy wreszcie udało jej się resztkami sił uprosić malucha, żeby wyszedł z łóżka, ledwo powstrzymała się od wrzasku. Chcąc oszczędzić sobie dalszych kłótni, wzięła go na ręce i zniosła do kuchni. Ostatnio coraz częściej bolały ją plecy i przedramiona. Wydawały jej się ciężkie jak z ołowiu. Miała wrażenie, że żyły w jej dłoniach wypełnione są jakimś mrowiącym płynem, a palce zamieniają się w beton. Tłumaczyła sobie to tym, że syn nie jest już najlżejszy, ale co innego mogła zrobić? Poranek nie był najlepszym momentem do odmówienia mu wzięcia na ręce i przekonywania do swoich racji. Gdy wreszcie dotarli do kuchni, posadziła go na krześle i włączyła bajki.
Chłopcy jak zawsze zaczęli się przepychać i kłócić o głupstwa. Jeden chciał płatki, drugi parówki. Gdy zalewała płatki mlekiem, starszy zmienił zdanie, że chce kanapki, a młodszy nabierał ochoty na posiłek brata. Popełniła błąd, podając młodszemu płatki, które były przygotowane dla starszego. To nic, że tamten nawet ich nie tknął. Były dla brata, co jest równoznaczne z tym, że są niejadalne, trujące, obrzydliwe. W takich chwilach za wszelką cenę starała się ich nie słuchać i w jakiś sposób zrozumieć ich dziecięcy tok rozumowania. To przecież tylko dzieci. Wyrosną. Często zastanawiała się, jak matki, które obserwowała na portalach społecznościowych, znajdują siły, żeby robić swoim dzieciom ekośniadania, wyciskać soki i przekonać je do niewypluwania tego zdrowia na świeżo umytą, oczywiście wyłącznie naturalnymi produktami, podłogę. Podczas gdy jakaś matka właśnie smażyła dla dzieci owsiane placki z biobananem i wyciskała dla siebie koktajl z jarmużu i rajskiego jabłuszka, ona prosiła wszechświat, żeby dał jej siły, aby nie rzucić talerzem w ścianę.
Dzieci rozkrzyczały się już na dobre, kłócąc się o to, kto będzie pił z zielonego kubka. Nastka odwróciła się w stronę stołu i zobaczyła, że Czarek nadal wpatruje się w swój telefon i wydaje się zupełnie niewzruszony kłótnią maluchów. W chwili największego spięcia najzwyczajniej w świecie podniósł się z krzesła i rzucił krótkie wychodzę. Jak zwykle kilkanaście minut przed czasem. Już nawet nie chciało jej się pytać, czemu tak wcześnie, ponieważ doskonale wiedziała, co usłyszy. Ty masz pracę pod nosem, nie wiesz, jak to jest stać w korkach, a później gnać na złamanie karku.
Może i nie wiedziała, ale coraz częściej marzyła o tym, żeby się z nim zamienić. Też chciałaby wyjść z domu, nie słuchać tych wszystkich pisków i wrzasków, mieć pewność, że ktoś w odpowiedni sposób zajmie się ich dziećmi. Mogłaby wtedy wreszcie uwolnić głowę. Nawet kosztem stania w korkach i długich, męczących dojazdów. Odwróciła się plecami do dzieci i zaczęła układać kubki w szafkach, powstrzymując wzbierające pod powiekami łzy. Robiła tak każdego dnia.
Gdy usłyszała na podjeździe warkot silnika i odgłos ugniatania żwiru przez opony, nie musiała nawet podchodzić do okna. Wiedziała, że odjechał. Wyobraziła sobie, jak w tej chwili oddycha z ulgą i cieszy się, że nie jest na jej miejscu.
Z odrętwienia wyrwały ją dzieci, które wszczęły kolejną awanturę, a może wcale nie skończyły poprzedniej? Tym razem o bajki. Każdy chciał oglądać co innego. Brzdęk pękającej na podłodze miski wywołał w Anastazji niekontrolowaną falę złości. To zdarzało się jej ostatnio coraz częściej. Nie mogła już nad tym zapanować.
– Do jasnej cholery, wynoście się stąd. Idźcie sobie! Mam tego dość, rozumiecie?! Wynocha! – wrzasnęła, a z jej oczu wypłynęły ciężkie i gorące łzy.
Dzieciaki uciekły do swojego pokoju i zamknęły za sobą drzwi. Chyba i one przywykły do wybuchów matki. Dobrze wiedziały, że przesadzają, ale każdego dnia nieświadomie rozciągały jej cierpliwość do granic możliwości.
Anastazja nie mogła powstrzymać płaczu. Dusił ją i wykrzywiał twarz. Zbierała resztki miski, a jej głowa napełniła się znowu niebezpiecznymi myślami. Po co mi to było? No po co mi to wszystko było? Inne kobiety marzą o dzieciach, a ja? Ja nawet nie potrafię zachować przy nich spokoju. Nie potrafię już cieszyć się z macierzyństwa. Gdybym tylko mogła, odeszłabym z tego domu i nigdy nie wróciła. Nagle poczuła rozdzierające pieczenie w środku dłoni. Odwróciła ją powoli i wbiła wzrok w kawałek kolorowego szkła wystającego z jej ciała. O dziwo ten nagły ból sprowadził ją na ziemię i uspokoił. Zatrzymał gonitwę myśli. Podniosła dłoń do oczu i jak zahipnotyzowana przyglądała się cienkiej strużce krwi spływającej po linii życia. Kilka kropel czerwieni spadło na podłogę i zmieszało się z resztkami mleka rozproszonymi na ciemnych kafelkach. Przypomniało jej to o wczorajszych wieczornych wiadomościach, które oglądała podczas przygotowywania dzieciakom kolacji. Prowadzący program opowiadał o rodzinie, która straciła w pożarze dobytek życia, w wyniku czego musiała zamieszkać kątem u przyjaciół. Później wyświetlali dramatyczny apel matki, która zbierała pieniądze na ratującą życie operację dla swojego dziecka. Jej codziennością był szpital i płacz cierpiącej z bólu córki. Anastazja, jak zawsze w takich chwilach, starała się tłumaczyć sobie, że ci ludzie oddaliby wszystko za jej codzienność i błahe problemy. Próbowała wmawiać to sobie każdego dnia, gdy nadchodził kryzys, ale wpędzała się w jeszcze większe poczucie winy, bo to wcale nie działało. W takich chwilach uważała się za najgorszego i najbardziej niewdzięcznego człowieka na świecie.
Coś zaczęło w niej szeptać, że nie nadaje się na matkę, powinna odejść i zakończyć tę farsę. To coś mówiło głosem jej męża. Wytykało jej, że nie docenia jego pracy i dzieci, że jest leniwa. Może to prawda, tylko nie jestem w stanie tego dostrzec?
Później zmieniło ton i stało się jej matką. Mówiło, że jest dziecinna i z nikim nie będzie jej tak dobrze jak z mężem. Nie bije cię, nie pije alkoholu. Nawet nie pali papierosów! Przynosi pieniądze do domu, no czego chcesz więcej?! Gdyby tylko twój ojciec taki był…
A jaki był? Czasem miała wrażenie, że miał dwie osobowości. Raz przykładny ojciec rodziny, z którym można było konie kraść. Zachowywał się tak przez kilka tygodni, a nawet miesięcy. Były to wakacje w życiu ich rodziny. Mieli pieniądze na rachunki, słodycze i drobne przyjemności. Stać ich było na nowe zeszyty i książki do szkoły. Mama kupowała wtedy ubrania, środki czystości, jedzenie z długim terminem przydatności. Gromadziła zapasy. Dobrze wiedziała, że za chwilę wszystko się zmieni. Wiedziała, że jej mąż któregoś dnia nie wróci na noc. Wtedy bała się, że nie będzie za co kupić chleba. Bała się, że któregoś dnia przegra w karty dom. Jednocześnie nie chciała odejść i wciąż miała nadzieję, że ojciec się opamięta. I opamiętał się o dzień za późno. Przegrał znaczną sumę pieniędzy, których nie miał. Został pobity na tyle dotkliwie, że dzisiaj jeździ na wózku inwalidzkim i pobiera niewielką rentę. Mama nadal go kocha i uważa, że ten wypadek był wybawieniem dla ich rodziny. Po tamtym incydencie sprzedali stare mieszkanie, kupili niewielką kawalerkę na parterze, żeby ojciec mógł swobodnie się poruszać. Mama pracowała na dwa etaty, ale była szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej. Anastazja miała wrażenie, że kalectwo ojca ją uszczęśliwia. Nie mógł nigdzie wyjść ani obejść się bez jej pomocy. Wreszcie była mu niezbędna do życia, miała go tylko dla siebie i pławiła się we wdzięczności, jaką jej okazywał, oraz we współczuciu i podziwie ludzi.
Może przez to Anastazja obwiniała się, że nie jest w stanie zauważyć swojego szczęścia? Matka zepchnęła wszystkich na dalszy plan, a jedynym tematem, który był w stanie ją zainteresować, była choroba męża i jej trudne życie. Ona z każdym wzruszeniem ramion najbliższych przestała się przyznawać, że czegoś jej brakuje. Wyobrażała sobie, że żyje w jakiejś czarnej dziurze, gdzie nie dochodzi słońce, a dźwięki, które do niej docierają, są jedynie zniekształconym echem życia, którego pragnie.
Pochylając się nad brunatną plamą, poczuła, że nadciąga nowa fala smutku. Nie była pewna, ile czasu uda jej się jeszcze utrzymać na wzburzonym oceanie swoich emocji. Z każdą nadchodzącą falą miała wrażenie, że to już koniec. Że nie podoła, utopi się, straci oddech. Jednak wciąż wypływała, ale fal z każdym dniem było więcej i więcej. Podtapiały ją kolejno i dawały coraz krótsze momenty wytchnienia. Czasem miała ochotę się poddać. W takich chwilach w jej głowie pojawiała się niepokojąca myśl, żeby Bóg zamienił ją miejscami z jakąś umierającą osobą. Przecież lepiej by było, żebym zniknęła. Inni ludzie walczą o życie, a ja patrzę na leżące na parapecie nożyczki i mam ochotę wbić je sobie w gardło. Jeszcze kilka lat temu napisałabym do męża SMS-a, że sobie nie radzę. Dzisiaj wolę tego nie robić. Jedyne, czego mogę się spodziewać, to kolejne przewrócenie oczami lub głupie żarty.
Po pewnym czasie skarżenie się i użalanie nad sobą straciło dla niej sens. Odsunęła od siebie wszelkie uczucia. Stworzyła szczelny kokon, który chronił ją przed niepotrzebnymi stresami, ale niezauważalnie odgrodził też od pozytywnych uczuć oraz miłości. Przestała ufać ludziom i okazywać emocje. Zamknięta szczelnie w swojej skorupie postanowiła oszczędzić sobie dodatkowych ciosów. Jedyne, czego nie była w stanie się pozbyć, to wszechogarniające poczucie beznadziei.
Muszę się uspokoić. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Muszę zawieźć dzieci do przedszkola i szkoły. Muszę iść do pracy. Tam odpocznę. Powtarzała to sobie w głowie jak mantrę.
Uspokojenie się zajęło jej kilkanaście minut. Mimo wszelkich prób nadal łamał jej się głos.
– Zbieramy się. Ubierajcie się! – krzyknęła do dzieci. O dziwo były już ubrane i gotowe, co do tej pory zdarzyło im się tylko kilka razy. Była im wdzięczna, że oszczędziły jej i sobie kolejnej awantury o to, w co mają się ubrać i że muszą umyć zęby.
W samochodzie cisza została szybko przerwana przez kolejną kłótnię. Chłopcy mieli w zwyczaju mówić w jednym czasie i każdy z nich chciał być wysłuchany pierwszy. Przekrzykiwali się więc i gdyby nie przytrzymujące ich małe ciałka pasy, prawdopodobnie by się pobili.
Anastazja czuła, że zaczyna jej pulsować skroń. Oznaczało to tylko jedno. Zbliża się kolejny atak i potężny ból głowy. Na szczęście poranny wybuch złagodził trochę jej napięcie i udało jej się w miarę spokojnie dostarczyć starszego syna do szkoły.
Wróciła z młodszym do samochodu i udała się do przedszkola, które znajdowało się na drugim końcu miasta. Płaciła za nie prawie połowę swojej wypłaty, ale wiedziała, że jeśli nie wróci do pracy, któregoś dnia stanie się tematem do rozmów całego kraju. Będą pokazywali zrozpaczoną minę jej męża, który opłakuje samobójstwo swojej żony i matki dzieci. Inną możliwością będzie nadanie jej statusu osoby zaginionej, jeszcze inną okrzyknięcie jej psychopatyczną mamuśką, która wyszła na ulicę i zaczęła strzelać do ludzi.
Wyobrażanie sobie, jak w środku nocy łapie spakowany wcześniej plecak, zabiera skromne oszczędności chowane w kieszeni starego płaszcza i znika, było dla niej czymś w rodzaju koła ratunkowego. W nowym życiu nikt nie mógłby jej rozpoznać ani ocenić. A ona mogłaby zagrać w nim dowolną rolę. Mogłaby rozpocząć jakąś niewymagającą pracę w przydrożnym barze albo zatrudnić się w biurze. Mogłaby zostać samotną dziwaczką lub prowadzić rozwiązły tryb życia. Mogłaby wszystko. Tyle że myśl o porzuceniu rodziny walczyła w niej z silnym poczuciem obowiązku, pozostawiając w jej głowie spustoszenie. Gdyby jedna z potrzeb wreszcie wygrała, może pozbyłaby się okropnego uczucia wiecznego rozdarcia.
Wysiadając z samochodu, odpięła synkowi pasy i jak zawsze poprosiła, żeby nie trzaskał drzwiami. Złapała go za rękę i zaprowadziła do kolorowej bramy, za którą znajdowało się jej wybawienie. Usłyszawszy za sobą kroki, odwróciła się i zobaczyła młodą matkę trzymającą jedną ręką małą dziewczynkę, a drugą pchającą przed sobą wózek z bliźniakami.
– Dzień dobry! – powiedziała radośnie kobieta.
– Dzień dobry – odpowiedziała zachowawczo Anastazja.
– Jaka ładna pogoda, prawda? Odprowadzę tylko Asię do przedszkola i jadę z maluchami nad wodę. Szkoda dnia. Cieszę się, że nie muszę teraz biec do pracy – powiedziała radośnie, lecz po chwili zmieszała się, myśląc, że mogła sprawić przykrość znajomej. Była jedną z tych kobiet, które uważały, że możliwość spędzania całego dnia z dziećmi jest jak wygrana w totka.
– Tak, nareszcie zrobiło się ciepło. Co prawda zaraz jadę do pracy, ale to nic, może później gdzieś wyjdziemy. – Anastazja nie podzielała entuzjazmu znajomej i skłamała automatycznie. Wstydziła się, że jedyne, na co będzie miała ochotę po powrocie z dziećmi do domu, będzie strzał w głowę, ewentualnie kieliszek wina.
– Koniecznie. Byliście już nad tym nowym zalewem za miastem? Zrobili tam specjalny brodzik dla dzieci.
– Jeszcze nie, może w ten weekend. – Anastazja uciekła wzrokiem w kierunku budynku przedszkola.
Zazdrościła takim kobietom. Zazdrościła im radości z macierzyństwa, podejścia do dzieci, a najbardziej spokoju. Doskonale wiedziała, że w porównaniu z innymi matkami wypada słabo. Prawdopodobnie inne matki roześmiałyby się, gdyby ich dzieci podczas absurdalnej kłótni niechcący zbiły miskę. Pewnie nie reagowałyby złością na piski i potrafiły pokierować rozmową tak, aby załagodzić spięcie.
Idąc w tym samym kierunku, minęły jeszcze jedną matkę w średnim wieku. Była to lekarka z ich przychodni. Chodziła do niej ze swoimi dziećmi, zazdrościła jej urody i życiowej energii. Anastazja panicznie się bała, że za dziesięć lat będzie już wrakiem kobiety. Doktor Lidia natomiast zdawała się z wizyty na wizytę wyglądać coraz lepiej. Szczerze mówiąc, Anastazja nawet nie wiedziała, że lekarka ma dziecko, a chłopiec, którego prowadziła za rękę, był prawdopodobnie rówieśnikiem jej syna.
Doktor Lidia podeszła do mamy bliźniąt i zajrzała do wózka. Anastazji zrobiło się trochę wstyd, że nawet o tym nie pomyślała i nie rozpływała się nad urokiem identycznych maluchów. Chyba bała się na nie patrzeć, bo wydawało jej się, że w jakiś sposób się nimi „zarazi”. Wolała nie ryzykować. Zresztą ona sama nigdy nie lubiła wścibskich oczu i rąk gmerających w jej wózku.
– Cześć, pacjenci! Mam nadzieję, że szybko się nie spotkamy – zaśmiała się lekarka i puściła oczko do ich matki. – Śliczne! A tak panią wystraszyły, gdy zachciało im się wyjść na świat w siódmym miesiącu.
– O tak! Do tej pory są takie niecierpliwe! – odpowiedziała, przytrzymując mocniej za rękę starsze dziecko.
– A ty gdzie się tak śpieszysz, Martusiu? Kiedy przyjdziesz do mnie po naklejkę? – Lidia ukucnęła przed zawstydzoną dziewczynką.
– Jak będę chora – powiedziała cichym, piskliwym głosikiem Marta.
– No dobrze, więc mam nadzieję, że będziemy się spotykać tylko w przedszkolu. – Kobieta pogłaskała małą po główce i wstała. Pomachała na pożegnanie dziewczynce i popatrzyła z uśmiechem na Anastazję, która nadal nie ruszyła się z miejsca.
– Nie wiedziałam, że ma pani synka – powiedziała nieśmiało Anastazja.
– Mam go od niedawna. Jest adoptowany – odpowiedziała Lidka bez chwili zawahania.
– Przepraszam, ja… – Anastazja natychmiast pożałowała swojego pytania.
– Spokojnie, nic się nie dzieje. Tomek o tym wie. Kiedy rozwiodłam się z mężem, rozpaczliwie pragnęłam zajść w ciążę. Obojętnie z kim. – Cień uśmiechu błysnął na jej twarzy. – Już prawie zdecydowałam się na ojca dziecka, gdy poznałam Tomka. – Lidia była znana w przychodni ze swojej bezpośredniości i głośnego sposobu bycia, ale mimo wszystko jej wyznanie wprawiło Anastazję w lekkie zakłopotanie.
– Któregoś dnia byłam na dyżurze w szpitalu – kontynuowała bez skrępowania. – Tomek wylądował tam z powodu odwodnienia po grypie żołądkowej. Miał wtedy dwa lata. Zdziwiło mnie, że taki maluch jest zupełnie sam. Pielęgniarki powiedziały mi, że to wychowanek domu dziecka. Pamiętały nawet dzień, w którym się urodził.
– Mój Boże… – Anastazję zabolało serce. Tyle razy chciała zostawić swoje dzieci i wyjechać do jakiejś jaskini, jednak takie historie zawsze wywoływały w niej smutek.
– Podobno urodziła go nastolatka. Pielęgniarki jeszcze godzinę przed porodem złapały ją w łazience na paleniu papierosów. Gdy się urodził, nie chciała go nawet zobaczyć. Podpisała dokumenty, doszła do siebie i wypisała się na własne życzenie.
– Jakie to życie jest niesprawiedliwe. Jedne kobiety chcą mieć dzieci, starają się, dbają o siebie, a inne wpadają za pierwszym razem, nie szanują swojego zdrowia i rodzą zdrowe dzieci, których nie chcą. – Anastazja posmutniała. Czuła się zawsze jak jedna z tych wyrodnych matek.
– To prawda. Tylko widzi pani, nie ma tego złego. Lepiej, że ta młoda dziewczyna zachowała resztki rozsądku i urodziła w szpitalu, a nie w śmietniku lub na jakiejś pijackiej imprezie. Dobrze, że miała w sobie na tyle odwagi, aby go oddać. Kto wie, co by się z nim stało, gdyby tego nie zrobiła… Nawet nie chcę o tym myśleć. A teraz dzięki niej mam synka i zrobię wszystko, aby zapewnić mu najlepsze życie, jakie jestem w stanie mu podarować. Mam nadzieję, że również jego biologiczna matka ma się dobrze i wyszła na prostą.
– Od razu pani wiedziała, że chce go adoptować? Przepraszam, że pytam, po prostu nigdy nie znałam nikogo, kto odważył się na taki krok… – Anastazja puściła synka, który zajął się zabawą swoim przemyconym w kieszeni resorakiem.
– Tak. Kiedy wychodziłam z dyżuru, nie mogłam pogodzić się z tym, że go zostawiam. Myśl o tym, że nikt go nie odwiedzi, nie przyniesie mu kolorowanki ani cukierków, sprawiała mi wewnętrzny ból. Wiedziałam, że nasze pielęgniarki dobrze się nim zajmują, ale przecież mają tam mnóstwo pracy i innych dzieci wymagających opieki. Wracałam do niego przez dwa tygodnie po pracy. Miałam ułatwione zadanie, w końcu jestem lekarzem, znam osoby na oddziale, więc nikt oficjalnie nie zabronił mi z nim przebywać. Gdy mu się pogorszyło, spędziłam tam kilka nocy. Wie pani, że on nigdy nie płakał? Nawet gdy zsikał się pod siebie, leżał sobie grzecznie i bawił się jakąś szpitalną maskotką. Musiał się nauczyć, że jego łzy nie robią na nikim wrażenia. W dniu, w którym miał wychodzić, myślałam, że pęknie mi serce. Spotkałam wtedy opiekunkę z ich placówki i dowiedziałam się, gdzie jest ośrodek adopcyjny. Jeździłam tam i pytałam, co mogę zrobić, żeby go zabrać. To była długa i wyboista droga. Cała procedura zajęła mi ponad rok. Ale jak widać, było warto.
– Czy on pyta o rodziców? Bo widzę, że nic pani przed nim nie ukrywa…
– Pyta, ale wtedy mówię mu, że jego prawdziwa mama musiała go zostawić, bo nie mogła się nim zajmować. Mówię mu też, że czasem tak się dzieje, gdy rodzice nie mają pieniędzy, mają ogromne problemy i nie chcą mieszać w nie małych, niewinnych dzieci. Wtedy zostawiają je u ludzi, którzy się nimi lepiej zaopiekują.
– Zrozumiał?
– Tak. Tomek jest bardzo mądrym chłopcem. Nie jest maluchem, którego można pozbawić wspomnień. Życie nie szczędziło mu trudności, widział starsze dzieci, które z dnia na dzień traciły szansę na adopcję, chociaż być może niewiele z tego rozumiał. Obserwował noworodki, które szybko znajdowały nowe domy i pewnie się zastanawiał, czemu jego nikt nie zabiera. Słuchał opowieści cioć, które opowiadały mu, że chcę go adoptować, ale najpierw muszę zdać egzamin, żeby stać się jego nową mamusią, bo nie oddadzą go nikomu nieodpowiedniemu, ze względu na jego stan zdrowia. Wie pani… Tomek jest chorowity, urodził się z zespołem FAS, ale ze wszystkim sobie powoli poradzimy.
– Nie wiem, co powiedzieć… Myślę, że jest pani najodważniejszą kobietą, jaką znam.
– Kiedyś bym się na to nie odważyła. Nie dlatego, że nie chciałam cudzego dziecka. Bałam się, co powiedzą o mnie ludzie i że będą nas traktować jak chorych na jakąś zakaźną chorobę. Zauważyła pani, że gdy ktoś zachoruje na raka, ludzie nagle nie wiedzą, jak z nim rozmawiać? Omijają go i wolą nie podchodzić, jakby był z innej planety. Ale od chwili, gdy sąsiedzi posądzili mnie o związek z moją przyjaciółką, przestałam się czymkolwiek przejmować. Nawet nie wyprowadzałyśmy ich z błędu! – Lidka wybuchła śmiechem.
– Słyszałam o tym, chyba pół miasta rozmawiało o wypadku tego biznesmena i o jego żonie, która mieszkała u pani. – Anastazja długo śledziła ten temat. Mimo że nie pojawiał się w prasie ani internecie, ludzie w okolicy wciąż plotkowali.
– Na szczęście to już za nami. Boję się tylko, co ten gnój zrobi, jak wyjdzie z więzienia. Został mu już tylko rok… Niepotrzebnie go wtedy odratowali! – Lidka nie kryła swojego oburzenia.
– Na początku wszyscy mówili, że umarł. Szczerze mówiąc, byłam tego pewna.
– Ja też, przynajmniej tak to wyglądało, ale ten zwyrodnialec kurczowo uczepił się życia. Na szczęście Olga wyjechała. Spodziewa się dziecka. Cieszę się, że wyrwała się z tego bagna. – Lidka spojrzała na zegarek. – Ale się zagadałyśmy! Wie pani, że stoimy tu już ponad pół godziny? Zaraz podadzą śniadanie.
– Och, faktycznie, a ja spóźnię się do pracy.
Pobiegły razem do szatni, przebrały dzieci i pożegnały się przy wyjściu krótkim machnięciem dłoni.
Wsiadając do samochodu, Anastazja jeszcze chwilę myślała o tym, co usłyszała. Czy naprawdę jej życie było takie złe? Nie musiała szukać pomocy u innych ludzi, nikt nigdy nie podniósł na nią ręki, miała dzieci, którym mogła zapewnić dzieciństwo w pełnej rodzinie. Może nie najlepiej układało jej się z Czarkiem, ale czy to takie ważne? Prawdopodobnie gdyby skupiła się na dzieciach i przelała na nie całą swoją uwagę, wszystko samo by się ułożyło – rój myśli znów wypełnił jej głowę. Doszła do wniosku, że może jeszcze wszystko zmienić i naprawić chociaż swoje relacje z dziećmi. Z drugiej strony dobrze wiedziała, że nieraz snuła podobne plany, które zazwyczaj rozwiewały się po pierwszym starciu z rzeczywistością.
*
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej