- promocja
Tam, gdzie słońce złoci liście - ebook
Tam, gdzie słońce złoci liście - ebook
Jeden fatalny błąd popełniony na skraju lasu
W chwili zamieszania Ellis Abbey zostawia kilkumiesięczną córeczkę Violę bez opieki – tylko na kilka minut. Wraca po nią, ale małej już nie ma. To punkt zwrotny w jej rozpadającym się małżeństwie. Porwanie Violi sprawia, że znika również Ellis – pogrąża się w bólu, poczuciu winy i nałogu. Przekonana, że umie tylko krzywdzić swoją rodzinę, Ellis zostawia męża i kilkuletnich synów i rusza samotnie na górską wędrówkę, z każdym krokiem chowając w sobie coraz głębiej rozpaczliwą tęsknotę za dziećmi.
W odległym zakątku stanu Waszyngton mieszka siedmioletnia Raven. Odizolowana przez matkę od świata zewnętrznego, ma swoje sekrety. Nie wolno jej mówić obcym ludziom o matce, której próśb wysłuchuje ziemia, i o ojcu, którego sekretna obecność czasem budzi w niej lęk. Ta wyjątkowa dziewczynka, która ma szczególną więź z przyrodą, pod żadnym pozorem nie może ujawnić sekretów swojej rodziny.
Kiedy Ellis i Raven konfrontują się ze swoimi tęsknotami, ich drogi zbiegają się nieoczekiwanie pod wpływem sił natury, miłości i rodziny.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2567-6 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwsze słowa, jakie Ellis skierowała do lasu, brzmiały: „Bardzo proszę, wróć”. Miała dziewięć lat, siedziała nad rzeką w Dzikim Lesie. To Zane nadał mu taką nazwę. Kiedy wróciła do domu z włosami potarganymi wiatrem i w ubłoconych butach, zapytał, czy jej Dziki Las znowu nawiedził goblin, a ona odpowiedziała „Tak”, ponieważ las naprawdę był dziki i naprawdę należał do niej.
Tylko ona wchodziła do tego lasu, który graniczył z osiedlem przyczep i ciągnął się daleko po drugiej stronie rzeki. Ludzie mieli tę wodę i te drzewa za jedno wielkie pustkowie. Nie dostrzegali ich piękna. Żeby dostać się w głąb lasu z osiedla przyczep, musieliby wiedzieć, jak pokonać gąszcz kłujących dzikich róż i jeżyn. Ellis znała przejście. Przypominało jej sekretne drzwi.
W dniu, kiedy napisała pierwszy list, poszła tam wprost ze szkolnego autobusu. Robiła tak od kilku miesięcy, odkąd jej mamie się pogorszyło. Lubiła siadywać nad rzeką, żeby odrobić lekcje, ale tego dnia zeszyt z nierozwiązanymi zadaniami z matematyki leżał na jej kolanach. W tamtej chwili chciała tylko patrzeć na rzekę.
Woda wezbrała po wiosennych deszczach, szybki nurt niósł różne przedmioty. Liście, gałęzie, papierowy kubek. Upiorną białą tkaninę, która mogła być T-shirtem ślizgającym się po kamieniach. Na chwilę zaczepiła się o podwodną gałąź, ale rzeka szarpała ją, aż materiał oderwał się gwałtownie od gałęzi. Ellis wyprostowała się i wyciągnęła szyję, żeby zobaczyć, czy znowu o coś zahaczy. Jednak widmowa koszulka zniknęła, wessana w czarną toń. Z niezrozumiałego powodu Ellis poczuła, jakby wraz z koszulką woda porwała i jej wnętrzności.
Wydarła z zeszytu nieduży kwadrat i napisała trzy słowa. Bardzo proszę, wróć. Wpatrywała się w nie przez długi czas, a potem dopisała jeszcze dwa słowa. Od Ellis.
Złożyła papier na pół i wrzuciła go do rzeki. Patrzyła, jak mała łódeczka ślizga się po szarej tafli wody. Wyobraziła sobie swoje słowa jako pięciu niezłomnych żeglarzy, którzy stawią czoło groźnej wzburzonej wodzie, by dostarczyć jej wiadomość. Śledziła je wzrokiem, póki nie zniknęły za zakrętem rzeki.
Wysłanie wiadomości dało jej satysfakcję. Jakby coś ważnego zaszło między nią a rzeką.
Kiedy kilka dni później jej wiadomość pozostała bez odpowiedzi, postanowiła być bardziej konkretna. Tamtego wietrznego kwietniowego dnia napisała starannym pismem: Drogi Wietrze, proszę, sprowadź Zane’a z powrotem. Od Ellis. Wspięła się na wysoką gałąź swojego ulubionego drzewa, poczekała na mocny powiew wiatru i wypuściła liścik z rąk. Zniknął jej z oczu szybciej niż pierwsza wiadomość. Miała nadzieję, że to dobry znak.
Zane niestety nie wrócił, mimo to Ellis i tak pisała wiadomości do lasu. Posłała więcej słów z nurtem rzeki i z wiatrem, wtykała liściki między korzenie drzew, zostawiała pod kamieniami, zanurzała w miękkie wnętrza zbutwiałych bali.
Nie wiedziała, dlaczego to robi. Czuła się z tym dobrze, może tak jak niektóre dzieci, kiedy zwracały się do Boga w swoich modlitwach. Po jakimś czasie orientujesz się, że nikt ci nie odpowie. Co ostatecznie wychodzi na dobre, bo można powiedzieć każdy sekret, którego nie powierzy się komuś, kto słucha. Właśnie to było najważniejsze: dać ujście słowom, zanim zgromadzisz ich w sobie zbyt wiele.1
Ellis zobaczyła u podstawy dębu ciemny otwór. Doskonałe miejsce na ukrycie wiadomości.
Co napisać? Jak ująć w słowa to, co widziała, skoro ciągle nie mogła tego pojąć?
Próbowała wyobrazić sobie, jak napisałaby to ona dziewięcioletnia. Zwięźle, na niedużym kawałku papieru: Drogie Drzewo, Jonah mnie zdradził. Nie wiem, co robić. Od Ellis.
Ona teraźniejsza chciała zapytać: Co robić? Nie licząc dnia, w którym poprosiła wiatr, żeby sprowadził Zane’a z powrotem, zwykle nie prosiła o nic wprost. Samo pisanie tych liścików było dla niej sposobem na radzenie sobie z tym, co ją trapiło. Robiła to przez lata, im była starsza, tym jej wiadomości stawały się dłuższe.
Drogi Kamieniu, ciekawe, gdzie jest Zane i czy za mną tęskni.
Drogie Drzewo, mama nie wstała i nie mam nic do jedzenia. Może powinnam poprosić Edith o kolację.
Droga Salamandro, dzisiaj Heather powiedziała mi, że muszę wyprać ubrania. Przy wszystkich, w szkolnym autobusie. Chciałabym mieszkać z tobą pod tą kłodą. Ty możesz brudzić się do woli.
Jasper i River wysforowali się naprzód. Dobiegli prawie do niedużego pomostu nad stawem w lesie. Ellis musiała wrócić do teraźniejszości.
– Ostrożnie! – zawołała. – Nie podchodźcie za blisko wody! – Chłopcy mieli cztery i pół roku, chodzili na lekcje pływania i umieli utrzymać się na wodzie, ale ona ciągle bardzo się bała, kiedy zbliżali się do ciemnej głębokiej toni.
Kiedy dotarła na pomost, leżeli na brzuchach z siatkami w rękach i wypatrywali kijanek. Mięśnie jej ramion i pleców rozluźniły się, gdy włożyła małą do nosidełka samochodowego. Podała chłopcom dwa słoiki z torby, którą niosła w drugiej ręce.
– Z brzegu będzie wam łatwiej szukać kijanek – powiedziała.
Pokazała synom błoto przy brzegu stawu. River wszedł do wody w kaloszach do kolan i zablokował Jaspera. Chciał pierwszy złapać kijankę.
Jonah i Ellis żartowali między sobą, że bliźniacy zbyt serio potraktowali swoje imiona. River był głośny i żywiołowy jak rwąca rzeka, Jasper cichy i cierpliwy jak kamień. River urodził się trzy minuty przed Jasperem i od tego czasu zawsze był trzy kroki przed bratem.
Na myśl o Jonahu zrobiło się jej słabo. Usiadła na ziemi obok małej.
Musi się z nim rozwieść. Koniecznie.
Jonah był z Irene chyba od wczesnego etapu ciąży Ellis. Wtedy zaczął lekcje tenisa. Przez te wszystkie miesiące sypiał z instruktorką o stalowych mięśniach, podczas gdy ciało jego żony wraz z rozwojem ciąży stawało się coraz bardziej miękkie. Ellis podejrzewała, że ją okłamywał, mówiąc o pewnej trudnej sprawie, którą zajmował się w swojej kancelarii prawnej. Okłamywał synów. W sobotę nawet nie zabrał ich do parku. Pewnie był z Irene.
Ciągle miała to przed oczami. Jonah wsiada do jej białego sportowego auta pod swoim biurem. Namiętny pocałunek. O jedenastej trzydzieści przed południem. Ostatnio nabrał formy nie tylko dzięki tenisowi. Wydawało się, że trenuje intensywnie także podczas długich przerw na lunch.
Kiedy Ellis zobaczyła ten pocałunek, chłopcy siedzieli z nią w vanie. Gdyby szybko ich nie zagadała, żeby odwrócić ich uwagę, oni też by to zobaczyli. Każda z jej znajomych mogła to widzieć. Być może niektórzy ze wspólnych znajomych widzieli ich razem albo wiedzieli o romansie. Ellis czuła się zdradzona także przez nich.
– Znalazłem, znalazłem! – zawołał River. – Mamo, zobacz, ile ich jest!
Ellis zerknęła na Violę śpiącą w nosidełku. Mała zasnęła w trakcie przedzierania się przez las. Ellis zostawiła ją na pomoście, żeby przyjrzeć się kijankom.
– Widzisz je? – dopytywał River. – Mamo? Mamo!
– Widzę.
– Depczesz je – powiedział Jasper. – River, przestań!
– Nie depczę! One odpłynęły.
– Mamo, on je zabija!
– Chłopcy, uspokójcie się, dobrze? Nabierzcie do słojów trochę wody ze stawu i spróbujcie złapać kilka kijanek.
– Ile? – spytał Jasper.
– Każdy może złapać około dziesięciu. Dwadzieścia to odpowiednia liczba na duże kuliste akwarium, nie uważacie?
– Ja chcę trzymać swoje gdzie indziej niż Jasper – powiedział River.
– Nie, wszystkie wylądują w jednym akwarium. A kiedy zmienią się w żabki, przyniesiemy je z powrotem tutaj.
– Czemu?
– Bo to ich dom. Są przystosowane do tego środowiska.
Jak chłopcy zaadaptują się do nowego życia? Odtąd będą żyć na dwa domy. Kto zatrzyma dom: ona czy Jonah? Czy będzie musiała iść do pracy? I jaką pracę da jej licencjat z biologii roślin, skoro ma doświadczenie tylko w opiece nad dziećmi?
Wróciła do córki i pod jej cherubinkową główkę wetknęła kocyk. Mimo niemowlęcego tłuszczyku Violi widziała, że córka będzie wyglądać jak ona. Miała jej brązowe oczy, oliwkową cerę i wijące się ciemne włoski. Była jej pierwszą krewną podobną do niej. Chłopcy odziedziczyli wygląd po ojcu i jej matce, mieli jaśniejszą skórę, niebieskie oczy i proste włosy. Ellis przypuszczała, że ona i jej córka są podobne do jej ojca, ale o nim nic nie wiedziała, znała tylko jego imię z aktu swojego urodzenia. Nawet to było niepewne, ponieważ kiedyś matka na pytania o ojca Ellis odpowiedziała, że nie wie, kto nim jest.
Palcem rozprowadziła kroplę swojego mleka w kąciku ust córki. Viola zareagowała na jej dotyk, instynktownie kierując wargi w stronę jej palca, ale nie wybudziła się ze snu.
Nawet teraz, dwa miesiące po porodzie, Ellis czasem nie wierzyła, że Viola tu jest, kolejna istota, którą powołała na świat, maleńki człowiek całkowicie zależny od niej. I to wtedy, kiedy wreszcie przywykła do codziennej rutyny z Jonahem i chłopcami, kiedy pogodziła się z przyszłością, jaką nieplanowane bliźniaki wyznaczyły jej i Jonahowi. Rzucona z kampusu uniwersyteckiego na przedmieścia zamieniła skrypty do botaniki na poradniki dla rodziców. Imprezy dla singli na spotkania na placach zabaw. Podania na studia podyplomowe na poszukiwania odpowiedniego przedszkola.
Ellis podejrzewała, że pojawienie się następnego dziecka było szokiem także dla Jonaha. Może dlatego uciekł w romans z Irene. A przecież to on naciskał na kolejne dziecko. Kiedy bliźniacy zbliżali się do czwartych urodzin i z maluchów przeobrazili się w małych chłopców, Jonah oznajmił, że chciałby mieć w domu następnego bobasa. Przeoczył niemowlęctwo synów, a tym razem miał nadzieję na dziewczynkę.
I teraz jego upragnioną maleńką dziewczynką zajmowała się głównie Ellis – zmęczona gospodyni domowa z piersiami pełnymi mleka, balansująca między dwoma aktywnymi chłopcami, podczas gdy Jonah prowadził życie typowego dwudziestodziewięciolatka: w pracy rozmawiał z innymi dorosłymi, wyskakiwał do baru na drinka, mógł czuć się atrakcyjny w towarzystwie pięknej młodej kobiety.
– Przestań! – zawołał River. – Mamo!
Łapanie kijanek nie szło najlepiej. Nic nie szło dobrze. Ellis przyszła do lasu, żeby się uspokoić, ale w tej chwili czuła się gorzej, niż kiedy wchodzili w zielony gąszcz. Nie otrząsnęła się jeszcze z szoku. Na dodatek zaczęła czuć złość.
Złości towarzyszyło poczucie winy, ponieważ wrażenie, jakie miała od początku, że ona i Jonah nie są dla siebie stworzeni, okazało się prawdziwe. Nawet kiedy byli ze sobą zaledwie od paru miesięcy, wyczuwała w nim brak namiętności, chociaż często deklarował miłość do niej. Nie dała wiary swoim wątpliwościom, zakładając, że deficyt namiętności – o ile słusznie definiowała ten problem – leży po jej stronie. Miała mnóstwo powodów, by tak sądzić. Matka jej nie chciała. Zane ją zostawił, i to bez słowa pożegnania. Ellis odstawała od ogółu ludzi. Z natury nietowarzyska i osobliwa nie przyciągała innych.
Musiała wyjść z lasu. Pierwszy raz w życiu czuła, że w jej ulubionym miejscu coś jest nie tak, jakby i ono ją zdradziło. Drzewa, kamienie, ciemna woda szeptały o niej, opowiadały historię biednej małej dziewczynki, która pisała listy do nikogo.
Postanowiła przyspieszyć łapanie kijanek. Bliźniacy zaprotestowali, że chce im pomóc, ale zważywszy na ich tempo – Jasper miał w słoju dwie kijanki, River cztery – spędziliby tu jeszcze parę godzin. Ellis zgarnęła kijanki siatką, którą wyjęła z rąk Jaspera, i wrzuciła je do słojów. Kiedy chciała ogłosić odwrót, River poskarżył się, że Jasper ma więcej żyjątek.
– To jest nieważne. One i tak wylądują w jednym akwarium – oznajmiła.
– To niesprawiedliwe – zaoponował River.
Ellis wrzuciła do jego słoja kolejną porcję ruchliwych stworzeń, zwiększając stan posiadania Rivera przynajmniej o połowę. River posłał Jasperowi triumfalne spojrzenie.
– Mamo… – zaczął Jasper.
– Dość – rzuciła Ellis, zakręcając słoje.
Viola cały czas spała. Ellis chwyciła kabłąk nosidełka, drugą ręką podniosła torbę z siatkami do łowienia i ruszyła ścieżką z powrotem na parking. Czuła, jakby z każdym krokiem zbliżała się do krawędzi klifu. Kiedy Jonah wróci do domu, obwieści mu, co postanowiła. Musi cofnąć się znad urwiska, zakończyć tę komedię, którą nazywali małżeństwem.
Nie, to nie ona zakończy ich związek. Jonah już to uczynił. Musiała stanowczo sobie o tym przypominać.
Gdzieś od strony osiedla przyczep gardłowo zakrakał kruk. Coś go zdenerwowało, może sokół w pobliżu jego gniazda. Ellis ujrzała go, dotarłszy na parking. Siedział na gałęzi nad jej vanem i krakał z osobliwą natarczywością, werbalizując beznadzieję jej położenia. Pragnęła, żeby wreszcie stulił dziób.
River i Jasper już się kłócili, który siada z tyłu, a który na środku. Ellis zbeształa się za to w duchu, ale spokojniejszemu Jasperowi wyznaczyła miejsce z tyłu, żeby załagodzić konflikt.
– Ale River siedział na środku, kiedy tu jechaliśmy – zaoponował Jasper.
– Tak? – spytała Ellis. – No już, wsiadaj.
– Ale, mamo, to niesprawiedliwe. Teraz moja kolej.
Że też akurat teraz zaczął podważać autorytet Rivera. Mimo to Ellis spodobała się jego nagła pewność siebie.
– Dobrze. River siada z tyłu.
– Nie chcę siedzieć z tyłu! – zaprotestował River.
– Mama ci kazała!
– Ale najpierw powiedziała, że siedzę pośrodku!
Kruk dodał swoje „kra, kra, kra”.
– Wsiadaj! – wrzasnęła Ellis.
River usiadł z tyłu. Jasper pośrodku. Ellis położyła torbę z siatkami na podłodze i trzymała słój Jaspera, kiedy on zapinał pasy.
Nagle z tylnego siedzenia dobiegło wycie.
– Moje kijanki! – krzyknął River.
Ellis postawiła nosidełko na ziemi i zajrzała do vana. Zawartość słoja Rivera zalała tylne siedzenie, kijanki wiły się w cienkiej warstewce wody na dnie naczynia.
– Gdzie wieczko? Dlaczego nie było zakręcone?
– Chciałem… chciałem wyjąć to coś ze środka. Wielkiego strasznego robala! – zawołał River.
Pewnie chodziło mu o larwę ważki. Drapieżny owad naprawdę wyglądał przerażająco.
– Mamo, one umierają! Mamo, no pomóż im! – wołał Jasper.
Słowa brata przyprawiły Rivera o jeszcze głośniejszy szloch.
Ellis pobiegła na drugą stronę vana, żeby nie musieć przechylać się nad Jasperem. Porwała słój Jaspera, wpełz- ła na środkowe siedzenie i próbowała zebrać kijanki, ale nie mogła ich wyłapać.
Obaj chłopcy wyli jak opętani, kruk wtórował im krakaniem.
Ellis zgarnęła ściereczką tyle kijanek do słoja Jaspera, ile zdołała. Niektóre leżały na wykładzinie, łatwe do przeoczenia. Jedna utkwiła w zagięciu siedzenia. Jeśli spróbuje ją chwycić, pewnie ją zgniecie. Na widok martwej kijanki w słoju chłopcy wpadną w jeszcze większą histerię. Głośno dali wyraz swojemu oburzeniu, gdy zakręciła słój.
– Nie pozbierałaś wszystkich! – zawołał River.
– Jedna została na siedzeniu! – zawtórował mu Jas- per. – Umiera! Musisz ją wyciągnąć!
– Spróbujemy to zrobić w domu – odparła Ellis.
– Ona umrze!
– Ja chcę wracać i złapać więcej! – dodał River.
– Nie! Nie powinieneś odkręcać nakrętki. Jedziemy. Mamy dużo kijanek.
– Za mało!
– Na podłodze są jeszcze dwie! – wrzasnął Jasper.
– Mamo!
Kruk wciąż krakał, wtórując protestom bliźniaków, kiedy Ellis włączyła silnik. Wyjechała z parkingu, a River wybuchnął melodramatycznym szlochem.
– Już dobrze – zwrócił się Jasper do brata. – Może jeszcze będą żywe, kiedy dojedziemy do domu.
– Na pewno nie! – zawył River.
– Jeśli tata będzie w domu, to je uratuje – stwierdził Jasper z wielką pewnością.
Ellis niemal poczuła w ustach gorycz swoich myśli. Czemu Jonah jest ich bohaterem? Jakim cudem, mimo że tak rzadko bywał w domu, nabrał w oczach synów szlachetnych cech? Jasper nie wynosiłby ojca pod niebiosa, gdyby zobaczył dziś rano, jak ten sukinsyn całuje inną kobietę.
Ellis kręciło się w głowie na myśl o tym, co zrobił i co robi Jonah.
Płacz Rivera ustał, gdy wjechali na główną drogę.
– Mamo? – odezwał się Jasper.
– Co?
– Zapomniałaś o Violi.
Ellis wcisnęła hamulec i zerknęła za siebie. Popatrzyła na puste miejsce obok Jaspera. Niemożliwe. Nie zostawiłaby dziecka. Ale nosidełka nie było. Zapomniała o tym, że ma włożyć małą do vana, gdy woda z kijankami wylała się ze słoja.
Zastygła w bezruchu. To było coś więcej niż wrażenie, że nie ma ciała. Nie czuła kierownicy w rękach. Nie czuła twarzy, ramion, nóg.
Jakoś udało się jej zawrócić, a potem, bez udziału świadomości, wcisnęła stopą pedał gazu.
Nic się nie stało. Ona tam jest, na pewno ciągle śpi. Wszystko w porządku. W porządku.
Docisnęła gaz.
To, co zrobiła, było naturalne. Jeszcze nie przywykła do pakowania do vana trzeciego dziecka. Przez ponad cztery lata było tylko dwoje. Świeżo upieczonym rodzicom to się zdarza. Słyszała historie, że ktoś zostawił dziecko w domu. Albo w aucie. Tylko na parę minut. Przecież to nic groźnego. Wszystko będzie dobrze.
Dwa i pół kilometra krętej drogi ciągnęło się jak dziesięć.
A jeśli ją przejechała, wyjeżdżając stamtąd? Mogła małą zabić. Jaka matka tak robi?
Na widok znaku informującego o wjeździe do rezerwatu zwolniła i skręciła na parking przy szlaku. Wokół panowała cisza. Kruk już odleciał. Na parkingu stały dwa samochody, daleko od miejsca, w którym poprzednio zaparkowała vana. Ellis patrzyła na puste miejsce jeszcze niedawno zajmowane przez jej auto.
Ani śladu nosidełka. Ani śladu dziecka.
Przeleciała jej przez głowę myśl, że nigdy nie miała trzeciego dziecka. Czy czasami nie czuła się tak? Jakby jej życie z trojgiem dzieci było tylko snem? Zacisnęła powieki, pewna, że wszystko wróci do normalności, czymkolwiek ona była – z dwójką czy trójką dzieci – kiedy je otworzy.
– Mamo?
Ellis otworzyła oczy.
– Gdzie Viola? – spytał Jasper.
Mała zniknęła. Ktoś zabrał jej córeczkę.2
Ellis obudziło pobrzękiwanie kółek do zasłon. Usiadła na łóżku, ogłupiała po tabletce nasennej, nieświadoma pory dnia, póki rolety w oknach nie zaczęły wędrować w górę. Zasłoniła przedramieniem oczy przed światłem, które nagle wdarło się do środka.
– Co ty robisz?
– Och!
Kobieta nie wiedziała, że ktoś jest w środku. Ellis zmrużyła powieki, patrząc na sylwetkę nieznajomej otoczonej bolesną jaskrawością.
– Przepraszam, ma’am – odezwała się młoda kobieta. – Kazano mi posprzątać ten pokój.
– Kto kazał?
– Pani… eee… Bauhammer. Mam wyjść? – spytała kobieta i nie dając Ellis czasu na odpowiedź, dodała: – Mam tu zrobić wszystko. Łazienkę. Zdjąć pościel…
Kobieta bała się gniewu Młotkowej. Większość się go bała. Ellis i Jonah żartowali z przydomku, jaki Ellis nadała jego matce. Przestało być zabawnie, kiedy teściowa wprowadziła się do nich, oferując „pomoc” w kryzysowej sytuacji.
Ellis nie chciała narażać sprzątaczki na więcej nieprzyjemności, skoro biedaczka już miała do czynienia z Mary Carol. Zwlekła się z łóżka. I wtedy poczuła uderzenie innego młota. Potężniejszego.
Jej dziecko zniknęło. Minęły dwa tygodnie. Nie było już prawie żadnej nadziei na odnalezienie Violi. Mogła już nie żyć. Może została wykorzystana seksualnie. Wszystko dlatego, że ona zostawiła ją na parkingu niczym bezbronne jagnię na pastwę jakiegoś szaleńca.
Załamała się pod tym ciężarem. Ciosy tego młota ją odmieniły. Stała się potłuczonymi kawałkami kobiety, która przedtem była Ellis Abbey Bauhammer, żoną Jonaha, matką trójki dzieci, wiodącą doskonale zwyczajne życie na przedmieściach.
Narzuciła szlafrok. Piersi ciągle ją bolały, ale mleka prawie już w nich nie było.
Sprzątaczka stała bez ruchu. Wpatrywała się w Ellis z ciekawością pomieszaną ze współczuciem. Bez wątpienia znała całą historię, jak większość osób żyjących w pobliżu tej części Nowego Jorku. Ellis nie mogła znieść takich spojrzeń w oczach ludzi, ale nie chciała wyżywać się na Bogu ducha winnej kobiecie.
– Śmiało – zwróciła się do niej. – Skorzystam z innej łazienki.
W łazience chłopców krzątała się jakaś kobieta. Ellis pozostała łazienka przy pokoju Violi.
Nie, nie mogła tam wejść. Przestała tam wchodzić.
Zeszła na dół, gdzie kolejne dwie sprzątaczki pucowały wszystko i odkurzały. Skorzystała z toalety, po czym weszła do kuchni, gdzie zastała Mary Carol. Jej ufarbowane na kasztanowo włosy do ramion były idealnie ułożone, dżinsy i dopasowana koszula na guziki podkreślały jej figurę. Stała przy kuchni i robiła śniadanie – a może lunch? Chłopcy siedzieli przy stole, pochłonięci nowymi wideogadżetami od babci.
Zanim padło jakiekolwiek słowo, Młotkowa rzuciła Ellis oskarżycielskie spojrzenie.
– Wstałaś wreszcie? – odezwała się, stwierdzając fakt.
– Sprzątaczka mnie obudziła.
– Naprawdę?
– Zasnęłam dopiero po szóstej rano.
– Tabletki nasenne nie działają?
O tym, że lekarz przepisał Ellis leki nasenne, mogła wiedzieć tylko od Jonaha. Zadowolona Mary Carol popatrzyła na nią z wyższością, jakby chcąc potwierdzić, że jej syn bardziej ufa teraz matce niż żonie.
Ellis podeszła do synów i obiema dłońmi dotknęła ich miękkich ciemnych włosów.
– Cześć, chłopcy.
– Cześć, mamo – odparł Jasper, zerknąwszy na nią znad ekranu.
– Cześć – rzucił River, nie odrywając oczu od gry.
Jej chłopcy nawet nie chcieli na nią patrzeć po tym, co zrobiła.
Odsunęła od siebie tę myśl, tłumacząc sobie, że bliźniacy są pochłonięci grami.
Nalała kawę do kubka i odwróciła się do teściowej.
– Mogę sama sprzątać swój dom – powiedziała spokojnie.
Mary Carol zrobiła urażoną minę.
– Ja tylko chciałam pomóc. Wiem, że w tych okolicznościach trudno ci wszystko ogarnąć. – Na poparcie swojej tezy dodała: – Chłopcy mówią, że są głodni. Robię dla nich tosty z szynką i serem. Masz ochotę na jeden?
Ellis zerknęła na patelnię.
– Szynka? Przecież wiesz, że to wegetariański dom!
– Jonah nie jest wegetarianinem.
– Jest, kiedy gotuję ja. River i Jasper również są wegetarianami.
– Ale teraz nie gotujesz, prawda?
Cienka nić łącząca Ellis z dobrymi manierami nagle się zerwała. Ellis porwała z patelni kanapkę i wrzuciła ją do kosza na śmieci. Poparzyła sobie rękę, ale nawet nie poczuła bólu. Otworzyła lodówkę i znalazła szynkę delikatesową.
– To drogie mięso – oznajmiła Mary Carol.
– Nieważne. – Ellis wywaliła szynkę do kosza.
– Chłopcy, przykro mi, ale wasz lunch zniknął – powiedziała Mary Carol.
Bliźniacy przerwali granie. Wyglądali, jakby przestraszyli się własnej matki.
– Zrobię grillowany ser, dobrze?
– Dobrze – powiedział ugodowo Jasper.
River milczał. Wbijał w nią to swoje nowe, pełne urazy spojrzenie, które sprawiało, że chciało się jej płakać. River był zły, że wszystko uległo zmianie. Płacz. Policja. Śledczy. Wszyscy w domu na skraju wytrzymałości nerwowej, zwłaszcza od przyjazdu Mary Carol. Prawie codziennie przychodzili do nich sąsiedzi i znajomi z jedzeniem albo żeby rozpaczać razem z nimi. River nie mógł tego znieść. Nienawidził jej. Nienawidził jej, że zgubiła Violę i zrujnowała jego idealne życie.
Ellis odwróciła się od trzech par świdrujących ją oczu. Z niewyspania miała zawroty głowy i zbierało się jej na wymioty, ale musiała zająć się kanapkami.
– Gdzie Jonah? – spytała.
– Musiał wyjść do biura – wyjaśniła Mary Carol.
Do biura. W sobotę. Pewnie był z Irene, a ona go pocieszała. Ponieważ nie zaznał ukojenia od coraz bardziej pogrążającej się w obłędzie żony, która zostawiła jego maleńką córeczkę w lesie.
Mary Carol usiadła przy stole z filiżanką kawy. Popijała kawę przez cały dzień, żeby oszukać apetyt. Dbałość o figurę, o wszystko, co związane z wyglądem, stanowiła jej główne zajęcie przez większą część życia. Ellis wyobrażała sobie, co jej teściowa sądzi teraz o jej wyglądzie. Ona sama przestała spoglądać w lustro.
Dołożyła na talerze kawałki jabłka, postawiła je przed synami i usiadła naprzeciwko nich.
– Odłóżcie gry i jedzcie – powiedziała. Kiedy kontynuowali grę, dodała: – Natychmiast.
River rzucił jej kolejne urażone spojrzenie. Ellis zastanawiała się, jaką trucizną nakarmiła ich Mary Carol pod jej nieobecność. A musiała przyznać, że ostatnio często była nieobecna. Starała się oszczędzić chłopcom widoku ich coraz bardziej rozchwianej emocjonalnie matki. Wiedziała, jak to boli, kiedy widzi się rodzica tracącego zmysły.
– Jutro chłopcy i ja idziemy do kościoła pomodlić się za Violę – oznajmiła Mary Carol. – Możesz iść z nami. O ile wstaniesz na czas. Nabożeństwo jest o ósmej.
To było coś więcej niż kopanie leżącego. Tego popołudnia Mary Carol wpakowała w nią całą swoją amunicję.
Ellis odstawiła kawę i spojrzała w stalowoniebieskie oczy kobiety, która oskarżała ją o złapanie jej syna na dziecko. Ona i jej mąż zajadle sprzeciwiali się małżeństwu Jonaha ze studentką biologii roślin wychowaną w przyczepie. Córką narkomanki i nieznanego ojca. Ellis przypuszczała, że matka Jonaha często nazywa ją „dziadówką z przyczepy”, chociaż Jonah nigdy by jej tego nie powtórzył. Mary Carol nawet ostrzegła syna, że jego związek z dziewczyną, która bierze udział w marszach równości, wywoła niezdrowe zainteresowanie mediów i narobi kłopotów jego ojcu, uznanemu konserwatywnemu senatorowi.
Ellis wytrzymała wyzywające spojrzenie Młotkowej. Widziała to wyraźnie. Kobieta, która toczyła wojnę przeciwko niej, odkąd Jonah poinformował ją o zaręczynach, teraz była gotowa na wszystko, by tę wojnę wygrać. Tarcza Ellis była teraz opuszczona, a Bauhammer szarżowała na nią w pełnym rynsztunku.
Ellis gwałtownie wstała, odpychając się od stołu drżącymi rękami.
– Zechcesz pójść ze mną do biura? Porozmawiamy w cztery oczy.
– Do biura Jonaha? – spytała Mary Carol. – On życzy sobie, żeby jego biuro było jego prywatną przestrzenią.
– To mój cholerny dom i moje biuro!
Mary Carol uniosła brwi w reakcji na wulgaryzm w ustach synowej, a może chciała przypomnieć Ellis, że to ona i jej mąż podarowali Jonahowi w prezencie ślubnym pieniądze na zaliczkę na dom.
Chłopcy przestali jeść, zaniepokojeni wymianą zdań między babcią i mamą.
– Porozmawiasz ze mną na osobności czy nie?
Mary Carol zauważyła, że Ellis drży, i przez jej twarz przemknął ledwo dostrzegalny wyraz zadowolenia.
– Skoro nalegasz. – Wstała z krzesła. – Nie bójcie się, chłopcy. Wszystko jest w porządku.
Ellis zamknęła drzwi w gabinecie na dole i zwróciła się twarzą do swojej oponentki.
– Przestań to robić – powiedziała.
– Co mianowicie?
– Przestań mnie wymazywać.
Mary Carol zrobiła rozbawioną minę.
– Coś mi się wydaje, że wzięłaś za dużo tabletek, Ellis.
– Czyżby? Czemu dałaś chłopcom gry wideo, skoro to wbrew naszym zasadom? Czemu podajesz im mięso, skoro wiesz, że sobie tego nie życzę? Czemu zabierasz ich do swojego kościoła, skoro wiesz, że oni już mają swój?
Na twarzy Młotkowej odmalowało się powątpiewanie.
– Jak on się nazywa? Uniwersalny Kościół…?
– Kościół Unitarian Uniwersalistów.
– Chłopcy mi powiedzieli, co robią w tej ich tak zwanej szkółce niedzielnej. Uczą się o Buddzie, żydach, muzułmanach… Jasper ma nawet w pokoju obrazek z bogiem słoniem! To nie Kościół! To raczej sekta!
– Nie waż się mówić tego moim dzieciom. Jonah i ja zdecydowaliśmy o tym wspólnie. Chcemy, żeby sami znaleźli własną drogę duchową.
– Jonaha w to nie mieszaj. To był twój pomysł i sama dobrze o tym wiesz. Gdyby ożenił się z chrześcijanką, te dzieci znałyby Pana Naszego Jezusa Chrystusa jako ich jedynego zbawiciela!
Ellis w duchu przyznała Mary Carol rację. Wychowany przez rodziców o niezachwianej wierze, Jonah nauczył się płynąć z nurtem. Gdyby ożenił się z kobietą przeświadczoną, że jej dzieci mają chodzić do kościoła – synagogi, meczetu czy innego świętego przybytku – pozwoliłby jej na to. Miał ambiwalentne podejście do religii zinstytucjonalizowanej, poza tym przywykł, że ktoś nim kieruje.
– Nie widzisz, co narobiłaś? – spytała Mary Carol.
Ellis doskonale widziała, co narobiła. Widziała to setki razy każdego dnia. Obraz niemowlęcia w nosidełku całkiem samego w lesie.
– Ta straszna historia się zdarzyła, bo nie wierzysz w jedynego Boga, który może ocalić te dzieci przed piekłem! Bo wciągnęłaś Jonaha w swoją bezbożność! Bóg zabrał twoje dziecko, żeby ukarać was oboje. – Łzy, prawdziwe łzy, wezbrały w oczach Mary Carol. – Bóg pokarał też mnie. I mojego męża. Trzeba nam było stanowczo powstrzymać syna przed małżeństwem z tobą. Nigdy więcej nie zobaczymy swojej jedynej wnuczki. Cokolwiek wycierpi, to będzie nas prześladować na zawsze. Do końca życia będziemy ponosić za to karę!
Ellis nie mogła złapać tchu.
Z niebieskich oczu Mary Carol wyzierała udręka. Ellis nigdy przedtem nie widziała u niej takich jawnie okazywanych emocji. Tyle że teściowa szybko odwróciła się od niej i przełykając łzy, wróciła do wnuków.
Kiedy Ellis weszła do kuchni, River i Jasper popatrzyli na nią jak na złą czarownicę. Kto inny mógł zmienić ich żelazną babcię w pochlipujący wrak człowieka?
– Już dobrze, mamo. Mogę iść z babcią do kościoła. – Jasper wziął na siebie rolę rozjemcy. – Babcia mówi, że musimy się modlić o powrót Violi.
– Od tego nie wróci – powiedział drwiąco River.
– River, miej wiarę! – upomniała go Mary Carol.
– Po co? – burknął. – Ja nie chcę, żeby wróciła. Nienawidziłem jej.
– To twoja siostra! – krzyknęła Ellis. – Jak możesz tak mówić? – Zobaczyła przed oczami srebrzyste kropki. Rzuciła się w stronę krzesła, żeby spowolnić upadek, ale wtedy uderzyła głową w bok stołu i zapadła się w ciemność.3
Jonah wparował do sypialni, niosąc nowy lek przepisany Ellis. Jakiś środek uspokajający. Przysiadł na łóżku, wyciągając do żony tabletkę i szklankę wody.
– Mówiłam, że tego nie wezmę.
– Psychiatra powiedział, że musisz spać i jeść. Musisz zredukować stres.
Ellis spojrzała mu w oczy.
– Tabletka nie naprawi tego, przez co przechodzę, i ty dobrze o tym wiesz.
Na widok chłodu w jego oczach zachciało jej się płakać. Mimo to próbowała go zrozumieć. Opłakiwał swoją córkę tak jak ona. Ale to ona zostawiła ich dziecko w lesie. Media nie pominęły tego szczegółu całej historii. Wnuczka senatora Bauhammera porwana, kiedy jej matka zostawia ją w lesie.
Ellis próbowała sobie wyobrazić, jak wygląda teraz dzień pracy Jonaha w kancelarii. Co powiedzieli mu współpracownicy, kiedy jego własna żona zostawiła w lesie jego dziecko? Może go unikali, ponieważ okazywanie współczucia wydawało się zbyt krępujące.
Jonah ciągle trzymał tabletkę w wyciągniętej ręce.
– Musisz ją połknąć. A gdybyś zemdlała, wioząc chłopców autem? – Podbródkiem wskazał opatrunek z boku jej głowy. – Miałaś szczęście, że nie uderzyłaś się mocniej. Tak mi powiedzieli.
– Kontrolowałam upadek. Straciłam przytomność tylko na parę sekund.
– Mama mówi, że to trwało dłużej.
– Gada tak, żeby usprawiedliwić wezwanie karetki. Nie powinna tego robić!
– Masz jej to za złe? – W tonie jego głosu dało się wyczuć niedowierzanie.
– Tak! Nie widzisz tego? Ona chce udowodnić, że nie radzę sobie z domem i dziećmi. Każ jej wyjechać!
– Chłopcy mi opowiedzieli, co się stało. Krzyczałaś na Rivera. Doprowadziłaś mamę do łez. Wrzuciłaś do kosza lunch, który przygotowała. I kto jest czarnym charakterem w tej historii, Ell? Ty czy ona?
– Boże, nazywasz mnie czarnym charakterem?
Przed chwilą był jeszcze z Irene w łóżku. Czasem Ellis była pewna, że czuje od niego jego kochankę, słodkawy zapach wiszący nad nim jak chmura.
Twarz mu złagodniała na widok łez błyszczących w oczach żony.
– Przepraszam. Nie powinienem używać tak mocnego określenia.
– A jakiego określenia byś użył?
– Chcę tylko powiedzieć, że mama miała prawo zadzwonić na dziewięćset jedenaście. Zachowywałaś się nieracjonalnie, zemdlałaś, z głowy tryskała ci krew. Chłopcy byli przerażeni.
– Bardziej przeraziło ich wezwanie pogotowia.
Niebieskie oczy Jonaha znowu stały się lodowate.
– Pogarsza tylko wszystko – ciągnęła Ellis. – Wiesz, że zabiera jutro chłopców do swojego kościoła?
– I co z tego? Może potrzeba im teraz pocieszenia w kościele.
– Oni mają swój kościół! Ja decyduję, czego potrzeba moim dzieciom. Ja jestem ich matką. Pamiętasz o tym, Jonah? To ja jestem ich matką!
Chłód w jego spojrzeniu nie ustępował i przeniknął ją na wskroś. Zrozumiała, co miał na myśli. Nie można jej ufać. Uważał, że chłopcom jest lepiej z Mary Carol.
– Błagam, każ jej wyjechać, Jonah.
– Potrzebuję jej pomocy, kiedy jestem w pracy. Wyjedzie, kiedy będziesz w stanie zająć się chłopcami sama.
– Przecież mogę się nimi zająć!
– Jakoś tego nie widzę, Ell.
– To dopiero dwa tygodnie! Przed chwilą usłyszeliśmy, że bardzo trudno będzie ją odnaleźć. Daj mi szansę, żebym to przepracowała.
– Po to jest ten lek. Pomoże ci wydobrzeć.
Ellis spojrzała na małą tabletkę, która miała „pomóc jej wydobrzeć”. Dwa tygodnie temu była pewna, że ona i dzieci nigdy nie dojdą do siebie po zdradzie Jonaha. Tamto uczucie przykrył bardziej dojmujący ból. Porwał ją niczym fala i pociągnął na dno zbyt szybko. Próbowała chwycić się czegokolwiek – nawet jego, choć to on otworzył tę otchłań.
– Weź to – powiedział i wepchnął jej do ust tabletkę.
Tyle miał do zaoferowania. Dlaczego jej nie objął? Dlaczego nie dał jej poczucia bezpieczeństwa, kiedy ewidentnie szła na dno?
Wraz z gorzkawym posmakiem tabletki poczuła słone łzy. Jeśli to miało uśmierzyć ból jego zdrady, nie miała nic przeciwko tej goryczy.
Jonah przycisnął do jej ust krawędź szklanki z wodą. Nabrała płynu i połknęła lek.
– Dobrze – powiedział i poklepał ją po policzku jak dziecko. – A teraz się prześpij. My ogarniamy obiad. Chłopcy robią z babcią pizzę.
– Tylko bez mięsa! Nie pozwól, żeby dodała mięso do pizzy – zaznaczyła Ellis.
Jonah westchnął i zamknął drzwi.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji