- W empik go
Tam, gdzie śpiewają dusze... - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Tam, gdzie śpiewają dusze... - ebook
Co byś zrobiła, gdyby okazało się, że istnieje świat alternatywny, z którym musisz się zmierzyć? Gdyby Twoje wartości zostały poddane próbie? Historia opowiedziana w tej książce wzorowana jest na autentycznej opowieści o domu, w którym mieszkają dusze. Powieść porusza kwestie wartości w życiu kobiety pokazując, jak ważne jest, aby żyć w zgodzie z nimi, pomimo wszelkich przeciwności. Tylko wtedy możesz zwyciężyć.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-983-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia, którą usłyszałam dawno temu, pobudziła moje zmysły i wyobraźnię zbyt intensywnie, bym mogła zignorować głos intuicji tlący się we mnie potężnym żarem. Sięgnęłam zatem po pióro i zdecydowałam się przelać na papier to, co usłyszałam, ubarwiając jednocześnie w wątki pochodzące wyłącznie z mojej wyobraźni. Nie jest to więc historia całkiem zmyślona, choć wiele fragmentów wypłynęło z mego serca.
Oddaję w Wasze ręce powieść, która wyznaczyła w mym sercu niezatarty ślad i mam nadzieję, że i w Waszych pozostanie choć jej cząstka…
Joanna Paczkowska-SzczygiełROZDZIAŁ 1. „Dziewiczy zakątek”
*
Emilia, gdy tylko otworzyła oczy, unosząc powoli powieki niczym delikatne skrzydła motyla, od razu spostrzegła złote półkola tańczące na drewnianej podłodze sypialni. Ponieważ nigdy wcześniej nie widziała podobnego zjawiska, pozwoliła powiekom odkryć swe w pełni rozszerzone źrenice. Zauroczona nie potrafiła oderwać wzroku od tego magicznego tańca spojrzeń wschodzącego, prześwitującego między zielonymi, bujnymi koronami drzew, słońca.
Wybiła godzina piąta, Emilia jednak nawet nie zwróciła uwagi na uderzenia dzwonów w starym zegarze stojącym w salonie na parterze domu. Całkowicie skoncentrowała się na migających złotych, ciepłych plamach na wysłużonym już drewnie podłogi. Bezwiednie na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, a oczy wypełnił blask fascynacji.
Ten cichy poranek, tak inny niż wszystkie poprzednie, zaskoczył ją nieco, w głębi serca jednak odczuwała silną radość, że oto spełniło się jej marzenie. Miasto każdego dnia dawało jej tylko hałas oraz powietrze przesączone dymem i spalinami aut ruchliwych jak mrówki na zatłoczonych jezdniach, natomiast tutaj zbudził ją cichy, wesoły śpiew ptaszków tańczących na pobliskich drzewach. Klimat miasta tak bardzo nie odpowiadał Emilii, iż postanowiła, że kiedyś bez zastanowienia przeprowadzi się bliżej natury. Tego poranka cisza, która ją uderzyła, uzmysłowiła jej jednocześnie, jak bardzo tego potrzebowała i jak dobrze współgrała z tonacjami jej duszy.
Lipiec tego lata był gorący, okno od sypialni zostało więc otworzone na całą noc, przez co ciepłe, acz schłodzone lekko powietrze docierało do niej intensywnie, wypełniając zachłanne nozdrza świeżością. Otwarcie okna umożliwiło także dostrzeżenie w pełni uroku tych kulistych, ruchliwych światełek nie ograniczonych przez grubą szybę.
Nagle Emilia poczuła na karku gwałtowny podmuch chłodnego powietrza i dopiero wówczas zdała sobie sprawę, gdzie w rzeczywistości się znajdowała. Wspomnienia z poprzedniego dnia wróciły do niej tak zaostrzone, że na nowo poczuła te ogromne emocje, jakie towarzyszyły jej od wielu, wielu już dni, potężniejąc z każdym następnym. Odwróciła głowę w stronę mężczyzny, który schował swą twarz w zagłębieniu jej szyi. Czarne, krótkie włosy kłuły ją delikatnie w brodę, lecz ona nie potrafiła patrzeć na niego inaczej, jak tylko z miłością.
„Mój mąż…” — wypowiedziała te dwa słowa w myśli, a mimo to i tak przybrały one wielce uroczysty ton.
Gdy poprzedniego dnia, stojąc w chłodnym od średniowiecznych murów kościele w jej parafii patrzyła na swego wówczas jeszcze narzeczonego, nie mogła uwierzyć, że nadszedł w końcu ten dzień, kiedy oboje wypowiedzą sobie nawzajem te magiczne słowa przysięgi dozgonnej miłości.
„Ja, Artur Korzecki, biorę Ciebie, Emilię Polańską, za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską dopóki śmierć nas nie rozłączy…”.
Emilii zdawało się, że nigdy nie zapomni tych kilku słów, których wypowiedzenie wiązało się z tak ogromnymi emocjami, że wciąż jeszcze pamiętała, jak bardzo drżał jej głos poprzedniego popołudnia.
Uśmiechnęła się lekko. Jej dłoń opadła delikatnie na ciemne włosy mężczyzny, odznaczając się swoją wyblakłością. Lata spędzone w mieście wycisnęły już na niej swoje wątłe piętno bladości, Emilia jednak postanowiła wykorzystać okazję, że uwolniła się od miejskich więzów oplatających ją do tej pory i popracować nad sobą.
Mężczyzna westchnął po raz kolejny, chwycił w swą silną dłoń drobne palce żony, po czym ucałował jeden po drugim. Jego miękkie usta schłodzone pocałunkami nocy niczym trzepot skrzydeł motyla stykały się z jej skórą. Emilia z czułością przyglądała się tej spokojnej grze zmysłów, zastanawiając się, czy tak właśnie będzie wyglądał każdy następny poranek ich wspólnego życia.
— Jak ci się spało w naszym domku? — zapytał nagle, unosząc się nad żoną i podpierając na łokciu.
Czekoladowe oczy, intensywnie przepełnione miłością, lustrowały rozbudzoną już twarz Emilii. Choć usłyszała ona, jak duży nacisk położył na słowo „naszym”, jej odpowiedź nawet tego nie zasugerowała, ponieważ tak naprawdę nie o to przecież jej chodziło.
— Fantastycznie… — szepnęła i posłała mu figlarny uśmiech — Bo tę noc spędziłam z tobą…
— Rzeczywiście, to nasza pierwsza wspólna noc. — uśmiechnął się i złożył na jej ustach szybki, acz namiętny pocałunek — To dziwne, że nigdy nie spędziliśmy wspólnie żadnej nocy, chociaż jesteśmy ze sobą tak długo. Nie uważasz? — spojrzał na nią, po czym ponownie szeroko się uśmiechnął — A teraz nastąpi nasz pierwszy wspólny dzień, kiedy żadne z nas nie wyjdzie z łóżka. — dodał konspiracyjnie, przykrywając sobą ciało Emilii — Co ty na to? — jedna z jego brwi zabawnie zadrgała, jak zawsze, gdy wpadał na jakiś szalony pomysł.
Uśmiechnęła się na tyle lekko, by nie pokazać swej radości z jego obecności przy niej tego cudownego, magicznego poranka, serce rozszalało się jednak jakby, chcąc zdradzić ją przed mężem.
— Hmm… — zaczęła udając, że intensywnie rozważa daną propozycję — Wiesz, to bardzo interesujące, bo nigdy jeszcze mi się to nie zdarzyło… — spojrzała w jego roześmiane, młodzieńcze oczy, stwierdzając w myślach, że zawsze tak wyglądały, gdy tylko był szczęśliwy.
— Mnie też, szczerze mówiąc. — roześmiał się, po czym przycisnął swe usta do jej ust, pozwalając im na wędrówkę przez czubek nosa, policzek i szyję — Tym bardziej się to nam należy… — szepnął jej do ucha.
— Tak właśnie wyobrażałam sobie małżeństwo… — szepnęła z namiętnością młodej żony, która dopiero poznaje tajniki pożycia małżeńskiego czując, że jej mąż uśmiechnął się szeroko — Ty.. Ja.. I ta cisza przepełniona radością…
— Tak wyobrażasz sobie też naszą przyszłość? — zapytał równie cicho, jak ona, nie przestając jej całować.
— Dokładnie tak samo… — uśmiechnęła się — Rodzina, miłość między małżonkami… Dzieci wesoło biegające po podwórku wśród zieleni… A my siedzący na ławeczce na tarasie, obejmujący się, trzymający za dłonie…
Poczuła, że mąż uniósł się, by móc spojrzeć w jej twarz.
— Tego właśnie chcesz..? Taką przyszłość sobie wymarzyłaś? — zapytał, a kiedy spojrzała w jego oczy, widziała w nich jedynie dogłębną miłość.
— Właśnie taką… — uśmiechnęła się delikatnie — Gdybym wiedziała, że jesteś szczęśliwy, mając mnie u swego boku, że kochasz nasze dzieci tak, jak ja bym je kochała, że jest ci tu dobrze, byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie… Niczego więcej mi nie potrzeba… Nawet wydanie mojej powieści nie sprawiłoby mi takiej radości…
— Kochanie… — szept, który wydobył się z jego gardła, przepełniony był wzruszeniem — Dajesz mi więcej szczęścia, niż ci się widocznie wydaje… — wydobył z siebie te kilka słów, choć z widocznym trudem, po czym pochylił się nad jej uchem i dodał — Zostań ze mną tu, aż zajdzie słońce…
Emilia poddała się magii chwili, zamykając oczy, by w pełni móc odczuć to wszystko, co podarowały jej namiętne usta męża. Kochała go tak bardzo, że momentami przerażało ją to, wiedziała jednak, że i on darzył ją ogromną miłością, zatem to wszystko razem dawało jej pełnię szczęścia. Chciała być dla niego najlepszą żoną pod słońcem, chciała, by nigdy nie poczuł, że popełnił błąd, żeniąc się z nią, chciała… Tyle rzeczy sobie wymarzyła, a tak mało mogła mieć czasu, by je zrealizować.
Głównym celem i pragnieniem serca było jednak zachowanie miłości męża jak najdłużej i zamierzała dopilnować, by pragnienie to zostało zrealizowane.
— Artur… — szepnęła ledwo słyszalnie — Zgadzam się…
Mężczyzna znieruchomiał na ułamek sekundy, by po chwili zająć się już tylko swą świeżo poślubioną żoną.
*
— Boruta! — zawołał Artur, spoglądając groźnie na młodego boksera, ten jednak niewiele sobie z tego robił.
Artur siedział w szlafroku niedbale zarzuconym na ramiona przy wąskim stoliku kuchennym, pałaszując kanapki, które zrobiła dla nich Emilia. Słońce chyliło się już ku zachodowi, chociaż ciągle jeszcze ciepło wypełniało gęste powietrze. Rdzawe promienie przenikały przez gąszcz drzew, przedzierając się przez wysokie okna salonu oraz jadalni i docierając przez szerokie przejście do przytulnej kuchni. Kładły się plamami na starym drewnie podłogi, tańcząc zabawnie od czasu do czasu, rozjaśniając pomieszczenie swymi ciepłymi barwami.
— Daj jej spokój, kochanie. — poprosiła Emilia cmoknąwszy męża w policzek; postawiła na stoliku dwa wysokie kufle wypełnione po brzegi chłodnym, pomarańczowym napojem z kostkami lodu — Dla ochłody. — dodała, siadając obok męża na krześle.
— Dzięki. — odpowiedział jej, ale zaraz powrócił do tematu rudej suki, która, przykucnąwszy przy wejściu do jadalni, przyglądała im się z ciekawością, przeginając lekko swój rudo — czarny łebek — Nie pozwalaj jej na wszystko, bo potem będziesz tego żałowała. — upił kilka łyków chłodnego napoju i spojrzał na żonę z miną człowieka, który doskonale wie, co mówi.
— Nie przesadzaj! — roześmiała się — Przecież nic wielkiego się nie stało.
— Rzuciła się na ciebie! — zmarszczył brwi, wpatrując się we wciąż uśmiechnięte, piwne oczy Emilii.
— Nie rzuciła się, tylko chciała wyrazić swoją miłość do mnie i radość, że mnie widzi. — sprostowała i spokojnie zajęła się kanapką.
Ponieważ rzeczywiście cały dzień nie wyszli z łóżka, w pewnym momencie głód musiał ich dopaść i wygonił ich wreszcie stamtąd, kiedy słońce zdecydowało, że pozwoli zabłysnąć księżycowi zaglądającemu do ich sypialni. Emilia zręcznie zabrała się za przygotowywanie kilku kanapek, po krótkiej chwili jednak zdała sobie sprawę, że zrobiła ich zdecydowanie za mało. Zanim usiadła przy stoliku, połowa znikła już z talerza i wcale nie zapowiadało się na to, by głodny Artur miał zamiar na tym zakończyć. Czasem przerażało ją to, ile potrafił zjeść za jednym razem, a przy tym nadal trzymać linię. Postanowiła więc zostawić mu resztę, a sobie dorobić kilka innych.
— Jutro przyjadą podłączyć nam telefon. — powiedział w pewnym momencie Artur.
— Tak? — zdziwiła się Emilia — Kiedy to załatwiłeś?
Artur z delikatnym uśmiechem wpatrywał się w puste miejsce na swym talerzu obok ostatniej kanapki i dopiero po chwili, czując na sobie uważne spojrzenie żony, zerknął na nią. Wyglądał jak mały chłopiec, który musiał przyznać się do winy, a nie wiedział, jak powinien to zrobić, by wszystko uszło mu jednak na sucho. Przyglądał się jej przez moment, wiedział jednak, że musi być z nią szczery i na to w końcu się zdobył.
— Dzisiaj. — rzekł po prostu.
— Kiedy? — zapytała zaskoczona, unosząc brwi.
— Gdy zasnęłaś, koło południa. — odpowiedział jej — Zastanawiałem się, jak będzie się nam tu żyło, co trzeba zmienić, co naprawić i przypomniało mi się, że nie mamy jeszcze telefonu.
Faktycznie, dużo było do zrobienia. Stara drewniana podłoga w kuchni, jadalni oraz salonie była już tak wytarta, że nie było mowy o tym, by ją zostawić w spokoju. Póki co Artur kilka dni wcześniej pokrył deski jasnym dywanikiem zarówno w kuchni, jak i w salonie, wiedział jednak, że nadejdzie dzień, kiedy i ten stary parkiet trzeba będzie wymienić.
— I zadzwoniłeś. — dopowiedziała.
— Widzisz, jak doskonale mnie znasz! — roześmiał się Artur, pochylając się, by cmoknąć żonę w usta.
Uśmiechnęła się, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Zapytała tylko:
— O której będą?
— Koło jedenastej. — odpowiedział, pochłaniając ostatnią kanapkę ze swojego talerza — Myślisz, że do tego czasu wyjdziemy z łóżka? — zerknął figlarnie na Emilię.
— A myślisz, że nie? — jej wesoły śmiech wypełnił niewielką kuchnię.
— Wolałbym spędzić jutrzejszy dzień tak, jak dzisiejszy. — stwierdził poważnie i wykrzywił komicznie twarz.
— Nie zapominaj, że masz pracę. — przypomniała mu, zbierając dwa puste talerze ze stołu, by móc je od razu umyć, bo nie lubiła widoku brudnych naczyń w zlewie.
— No, tak.. Musiałaś mi o tym wspomnieć… — rzekł znużonym głosem patrząc, jak odkręcała ciepłą wodę nad nowym już zlewem i brała płyn do mycia naczyń — Ale to dopiero jutro. Dziś robię sobie wolne. — przyciągnął ją do siebie, sadzając okrakiem na kolanach — Mamy w końcu miesiąc miodowy, moja najukochańsza żono, prawda?
— Twoja jedyna żono. — sprostowała Emilia, obejmując ramionami szyję męża i uśmiechnęła się szeroko.
— To, że jesteś moją jedyną żoną, nie znaczy przecież, że nie możesz być najukochańszą, prawda? — zapytał.
Emilia roześmiała się i pocałowała go, żadne z nich jednak nie mogło nacieszyć się tą czułością, ponieważ zaraz odezwała się Boruta, przypominając im o sobie. Stała w pobliżu jednego z wysokich okien jadalni, wyglądając przez nie i warcząc groźnie. Ukazała swe ostre zęby, a rude włosy najeżyła mocno, rozglądając się wokół z rezygnacją. Coś najwyraźniej nie spodobało się jej. Artur westchnął kapitulacyjnie, po czym rzekł:
— Patrz, jaka jest zazdrosna. Już nie będzie ci pokazywała, jak bardzo cię kocha. — roześmiał się.
— Chcesz się przekonać?
Żadne z nich nie zastanowiło się, co mogło być powodem warczenia spokojnej z natury suki…
*
Tumany kurzu wzniosły się w salonie w momencie, kiedy Emilia weszła do niego, by podać monterom coś chłodnego do picia. Upał dawał się we znaki i w ich domu, pomimo pootwieranych wszędzie okien i drzwi tarasowych, nadal było duszno.
Zarówno duży stół jadalniany, jak i krzesła, miękka, kremowa sofa z drewnianymi obiciami po obu stronach, oraz wysoki, zabytkowy zegar stojący w rogu, pokryto przezroczystą folią, chroniąc od farby w odcieniu kości słoniowej, która miała pokryć górną część ścian. Dolna została już okryta szerokim ciągiem orzechowego drewna, z czego Emilia bardzo się cieszyła.
Mężczyźni skinęli głową z wdzięcznością, gdy postawiła napoje w kuflach nieopodal nich, mrużąc przy tym oczy, by pyłki tynku nie dostały się do nich w zbyt dużej ilości.
— Niech pani stąd lepiej wyjdzie. — powiedział jeden z nich — Tu nie ma czym oddychać.
Kiedy tylko wyszła z remontowanego salonu, zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna zabrać się w końcu za swoją pracę, lecz atmosfera panująca w domu absolutnie temu nie sprzyjała. Z żalem zerknęła na drzwi pokoju, który Artur przerobił na swój gabinet i właśnie beztrosko oddawał się kolejnemu zleceniu.
Ona, by tworzyć, by napisać cokolwiek wartościowego, potrzebowała ciszy i spokoju, czyli tego, co przywitało ją pierwszego poranka spędzonego w nowym domu. Rozmawiała kiedyś o tym z Arturem i to właśnie wtedy w jej głowie zrodził się pomysł zamieszkania na zupełnym odludziu.
— Jesteś pewna, że dasz radę przeżyć resztę swoich dni tak daleko od miasta? — zapytał ją któregoś dnia, gdy dyskutowali o tym, jak wyobrażają sobie ich przyszłe, wspólne życie.
Siedzieli na łóżku w dawnym pokoju Artura w mieszkaniu jego rodziców. Emilia opierała się plecami o tors wówczas jeszcze narzeczonego, a on obejmował ją ciasno ramionami, przykładając swą skroń do skroni Emilii.
— Oczywiście. — roześmiała się — Nie wiem, jak mogłabym pisać każdego dnia, słysząc za oknem gwar życia miejskiego.
Artur przytulił ją mocniej do siebie, opierając swą brodę o jej kark, a Emilia, widząc już oczami wyobraźni ich własny domek, westchnęła głośno i zamknęła oczy.
— Ach, już nie mogę się doczekać… — szepnęła, choć w tamtej chwili zdawała sobie sprawę, że nie od razu będą mogli pozwolić sobie na wybudowanie domu.
Artur jednak wiedział już wtedy, że stanie się dokładnie tak, jak sobie wymarzyła jego przyszła żona. Kiedy więc dzień przed ślubem zabrał ją do tego domu w środku lasu oznajmiając, że wprowadzą się tam zaraz po ślubie, zapytała go niedowierzając:
— Mówisz poważnie?
Stali oboje na drodze prowadzącej na ogrodzony teren, na środku którego stał stary piętrowy, drewniany dom z czerwonym dachem. Okiennice okrywały okna niczym powieki czuwające nad spokojnym snem źrenic. Mimo że uśpiony, sprawiał jednak wrażenie, jakby powoli zaczynał budzić się do nowego życia. Być może sprawiły to renowacje, które zostały już podjęte, jak zauważyła Emilia.
— To dom moich dziadków. — powiedział Artur i spojrzał z uśmiechem na Emilię.
— Ale przecież… oni…
— Tak, nie żyją… Od ich śmierci dom stał sobie samotnie. — odpowiedział jej — Rozmawiałem z rodzicami. Pomogli mi załatwić wszystkie potrzebne formalności, a ojciec zabrał się za odnawianie domu, zwłaszcza garażu i dachu. Były w koszmarnym stanie.
— Nie mogę w to uwierzyć… — szepnęła, wpatrując się w drewniane ściany domu, w którym następnego dnia miała zostać jego panią.
To był początek lipca. Pierwsze ostre promienie słońca okrywały złotem przytłumioną czerwień dachu, opadając na seledynową trawę pokrywającą każdy zakątek otoczenia. Ścieżka zarosła pod wpływem działania natury przez te wszystkie lata od śmierci właścicieli, co nadawało jej dziewiczy wygląd. I właśnie to jeszcze bardziej urzekło Emilię, tak bardzo marzącą o podobnym miejscu.
— Podoba ci się? — zapytał ją, czując gdzieś w głębi pewien niepokój, choć musiał widzieć zachwyt malujący się wyraźnie na jej twarzy.
— Kochanie… — spojrzała na niego, po czym zarzuciła mu na szyję swoje ramiona, przytulając się do niego mocno — Oczywiście, że tak… Jest … cudowny… Dziękuję…
— Kochanie! — głos Artura tuż obok nagle wytrącił ją z marzeń.
Emilia już zupełnie świadomie spojrzała na roześmianą twarz męża wychodzącego z gabinetu i uśmiechnęła się lekko.
— Znowu uciekłaś do swojego świata? — zapytał i pstryknął ją w czubek nosa.
— Nie. — pokręciła przecząco głową — Przypomniał mi się po prostu ten dzień, kiedy pojawiliśmy się tu razem pierwszy raz. — uśmiechnęła się szerzej.
— Kilka dni temu. — objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
— Tak… — Emilia posłała mu wdzięczny uśmiech — Kocham cię bardzo… — szepnęła — Aż boję się myśleć, jak bardzo…
— Nie bój się… — Artur pochylił się nad nią, opierając swój czubek nosa o czubek nosa żony — Przy mnie nie musisz się bać niczego…ROZDZIAŁ 3. „Zaczarowana altana”
*
Emilia weszła z tarasu do salonu i ze zdumieniem stwierdziła, że w tym samym momencie pojawił się w nim Wojtek wraz z towarzyszącym mu Arturem. Charakterystyczne, sterczące włosy o barwie słomy nie zmieniały swego wyglądu od ostatniego razu, gdy miała okazję spotkać tego szczupłego, niewysokiego mężczyznę. Znała go od dwóch lat, jednak szybko stał się dla niej kimś bardzo bliskim, ponieważ jego humor zawsze poprawiał jej nastrój.
— Cześć, Wojtuś. — rzekła ze zdumieniem, ale uśmiech zawitał na jej ustach.
— Cześć, Milko. — uśmiechnął się do niej, tak samo, jak zawsze.
— Jak to się stało, że nie słyszałam, kiedy przyjechałeś? — zapytała, podchodząc do niego i pozwalając się przytulić.
Uścisk, jak zawsze mocny, wydusił z niej ostatnie tchnienie.
— A, widzisz, żono mego przyjaciela, ja poruszam się, jak duch! — odpowiedział, śmiejąc się.
Emilia jedynie zdobyła się na subtelny uśmiech, zerkając nieznacznie na męża, po czym zaproponowała gościowi coś do picia i udała się do kuchni. Tymczasem Artur zabrał Wojtka ze sobą do gabinetu, by omówić problem. Kiedy jednak drzwi zamknęły się za nimi, przybysz zwrócił się do gospodarza.
— Z Emilką jest wszystko w porządku? — zapytał z troską — Jakaś nie obecna się wydaje…
— Wszystko jest w porządku. — uśmiechnął się do niego Artur, wciąż jednak pamiętając o rozmowie, jaką dwa dni wcześniej przeprowadził z żoną nad brzegiem jeziora — Ciągle pisze swoją powieść i myślami jest blisko niej, stąd to zamyślenie. — ciągnął, nie będąc jednak pewnym własnych słów.
— Aha. — z ulgą stwierdził Wojtek — To zabieramy się do pracy.
Artur wszedł na stronę internetową, którą projektował, a która nie spełniła oczekiwań zleceniodawcy. Na samą myśl o tym serce podeszło mu do gardła, ponieważ podczas tych kilku lat jego współpracy z Wojtkiem nigdy jeszcze mu się to nie zdarzyło. Dlatego tak wielkim szokiem było dla niego cofnięcie owego projektu.
— Nie przejmuj się, stary. — Wojtek, wyczuwając nienajlepszy nastrój przyjaciela, poklepał go po ramieniu, wpatrując się w ekran monitora — Ta kobieta jest po prostu nieobliczalna. — ciągnął — Spotkałem się z nią tydzień temu.
— Wtedy ci powiedziała, że ta strona jest do niczego? — zapytał sarkastycznie Artur.
— Przestań, nie jest do niczego. — zaprotestował Wojtek — Trzeba ją tylko poprawić. Poinformowała mnie kilka dni wcześniej przez telefon. Umówiliśmy się na spotkanie, na którym miała mi wszystko wyjaśnić.
— Dlaczego wtedy nie dałeś mi znać? — zapytał brunet, patrząc uważnie na przyjaciela.
— Miałeś inne zlecenia. — odpowiedział mu — Znam cię, Artur, ciebie i twoja dumę. I wiem, że nie zrobiłbyś projektowanej teraz strony tak, jak należy, bo za dużo myślałbyś, co schrzaniłeś we wcześniejszym zleceniu.
— Nie przesadzaj. — obruszył się — I co ci powiedziała na spotkaniu? — zapytał, wracając do głównego wątku.
— Wyobraź sobie, że ta stara baba, której nikt nie chciał za żonę, przystawiała się do mnie!
— No, co ty! — roześmiał się Artur i ponownie spojrzał na szatyna, ciesząc się jednocześnie, że on sam nie musiał mieć kontaktu z tego typu ludźmi.
— Usiadła obok mnie i zaczęła mnie głaskać po przedramieniu, prawie że gruchając: „Pan, panie Wojtku, na pewno naprawi to wszystko. Mam zaufanie do pańskich umiejętności.”
— Umiejętności, powiadasz? — ironicznym głosem odezwał się Artur, zerkając na przyjaciela i równie ironiczny uśmiech rozkwitł na jego ustach.
— Na niej raczej nie chciałbym wypróbowywać swoich umiejętności. — stwierdził z niesmakiem Wojtek, na co Artur jedynie się roześmiał.
W tej samej chwili drzwi do gabinetu otworzyły się i stanęła w nich Emilia. Wojtek wziął od niej wysoki kufel chłodnego napoju z lodem, dziękując za uratowanie życia, po czym ponownie podszedł do Artura.
— Kochanie, chcesz coś do picia? — zapytała męża.
— Nie, skarbie, mam tu swoją wodę. — Artur uśmiechnął się do niej ciepło.
Zawsze zabierał ze sobą do gabinetu kilka butelek wody mineralnej, by, w razie potrzeby, nie przerywać pracy, lecz na miejscu czegokolwiek się napić.
— Dobra, chłopie, zabieramy się za robotę. — odezwał się Wojtek po wypiciu jednym haustem połowy napoju — Pani M. nie podobała się ta ramka. — wskazał na ekranie zieloną ramkę jednego ze zdjęć — Twierdzi, że zbyt rzuca się w oczy, a ona ma tylko podkreślać piękno tych zdjęć.
Artur spojrzał na przyjaciela, unosząc jedną brew, po czym zerknął na stojącą za jego krzesłem żonę i pokręcił głową. Z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo krytyki pod adresem zleceniodawcy, choć w głębi duszy gniotły go bluźniercze wiązanki.
— Coś jeszcze? — zapytał tyko.
— Rozdzielczość niektórych zdjęć jej nie odpowiada. Zapisz, których.
— Tak ci powiedziała? — zdziwił się.
— Nie, tak wywnioskowałem z tego, co mi tłumaczyła.
— Aha, dobra. — zaśmiał się pod nosem i zanotował numery zdjęć wklejonych na stronę internetową, zapisując też kolejne rzeczy do poprawy.
Kiedy Wojtek zakończył swoje wywody, Artur włączył opcję narzędzi i zabrał się za pierwsze poprawki. Współpracownik przyglądał się poczynaniom młodszego od siebie mężczyzny, ale po chwili zajął się obserwowaniem jego ledwo co poślubionej żony.
Emilia, która nigdy nie mogła się nadziwić, jak szybko w gabinecie męża powstawał bałagan, po raz kolejny zbierała z drewnianej posadzki pogięte kartki, które, zamiast wylądować w koszu obok biurka, walały się gdzieś obok. Doskonale pamiętała początkowy okres ich małżeństwa, kiedy Artur potrafił zostawić na podłodze ogryzki jabłek czy skorupki słonecznika. Sprzątała po nim, lecz za każdym razem prawiła mu kazania na temat czystości i któregoś dnia to się po prostu skończyło. Nie naciskała go, jedynie prosiła i powtarzała, co dało widocznie efekty.
Wojtek jednak o tym nie wiedział i, przyglądając się jej, zaczął marszczyć brwi. W końcu wyrwało mu się:
— Artur, czy Milka jest twoją żoną czy sprzątaczką?
Brunet spojrzał na przyjaciela ze zdumieniem nie bardzo widząc, o co mu chodziło.
— Że co? — spytał.
Emilia roześmiała się i podjęła wątek.
— Wojtek, nie przesadzaj. Po prostu nie mogę patrzeć na ten bałagan. Podejrzewam, że gdybym znalazła to wszystko u ciebie w domu, też bym sprzątnęła. Ja to robię zupełnie odruchowo.
— Skąd ty wynalazłeś takie złoto? — Wojtek zwrócił się do przyjaciela, który w końcu też się roześmiał.
— To już nie jest ważne. — odpowiedział mu — Drugiej takiej nie znajdziesz. — roześmiał się.
— Dobra, dobra. Już ty się tak nie wymądrzaj. Lepiej zabierz się za te poprawki. — rzekł, po czym zwrócił się do Emilii — Widziałaś go, jaki mądrala?
Oddaję w Wasze ręce powieść, która wyznaczyła w mym sercu niezatarty ślad i mam nadzieję, że i w Waszych pozostanie choć jej cząstka…
Joanna Paczkowska-SzczygiełROZDZIAŁ 1. „Dziewiczy zakątek”
*
Emilia, gdy tylko otworzyła oczy, unosząc powoli powieki niczym delikatne skrzydła motyla, od razu spostrzegła złote półkola tańczące na drewnianej podłodze sypialni. Ponieważ nigdy wcześniej nie widziała podobnego zjawiska, pozwoliła powiekom odkryć swe w pełni rozszerzone źrenice. Zauroczona nie potrafiła oderwać wzroku od tego magicznego tańca spojrzeń wschodzącego, prześwitującego między zielonymi, bujnymi koronami drzew, słońca.
Wybiła godzina piąta, Emilia jednak nawet nie zwróciła uwagi na uderzenia dzwonów w starym zegarze stojącym w salonie na parterze domu. Całkowicie skoncentrowała się na migających złotych, ciepłych plamach na wysłużonym już drewnie podłogi. Bezwiednie na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, a oczy wypełnił blask fascynacji.
Ten cichy poranek, tak inny niż wszystkie poprzednie, zaskoczył ją nieco, w głębi serca jednak odczuwała silną radość, że oto spełniło się jej marzenie. Miasto każdego dnia dawało jej tylko hałas oraz powietrze przesączone dymem i spalinami aut ruchliwych jak mrówki na zatłoczonych jezdniach, natomiast tutaj zbudził ją cichy, wesoły śpiew ptaszków tańczących na pobliskich drzewach. Klimat miasta tak bardzo nie odpowiadał Emilii, iż postanowiła, że kiedyś bez zastanowienia przeprowadzi się bliżej natury. Tego poranka cisza, która ją uderzyła, uzmysłowiła jej jednocześnie, jak bardzo tego potrzebowała i jak dobrze współgrała z tonacjami jej duszy.
Lipiec tego lata był gorący, okno od sypialni zostało więc otworzone na całą noc, przez co ciepłe, acz schłodzone lekko powietrze docierało do niej intensywnie, wypełniając zachłanne nozdrza świeżością. Otwarcie okna umożliwiło także dostrzeżenie w pełni uroku tych kulistych, ruchliwych światełek nie ograniczonych przez grubą szybę.
Nagle Emilia poczuła na karku gwałtowny podmuch chłodnego powietrza i dopiero wówczas zdała sobie sprawę, gdzie w rzeczywistości się znajdowała. Wspomnienia z poprzedniego dnia wróciły do niej tak zaostrzone, że na nowo poczuła te ogromne emocje, jakie towarzyszyły jej od wielu, wielu już dni, potężniejąc z każdym następnym. Odwróciła głowę w stronę mężczyzny, który schował swą twarz w zagłębieniu jej szyi. Czarne, krótkie włosy kłuły ją delikatnie w brodę, lecz ona nie potrafiła patrzeć na niego inaczej, jak tylko z miłością.
„Mój mąż…” — wypowiedziała te dwa słowa w myśli, a mimo to i tak przybrały one wielce uroczysty ton.
Gdy poprzedniego dnia, stojąc w chłodnym od średniowiecznych murów kościele w jej parafii patrzyła na swego wówczas jeszcze narzeczonego, nie mogła uwierzyć, że nadszedł w końcu ten dzień, kiedy oboje wypowiedzą sobie nawzajem te magiczne słowa przysięgi dozgonnej miłości.
„Ja, Artur Korzecki, biorę Ciebie, Emilię Polańską, za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską dopóki śmierć nas nie rozłączy…”.
Emilii zdawało się, że nigdy nie zapomni tych kilku słów, których wypowiedzenie wiązało się z tak ogromnymi emocjami, że wciąż jeszcze pamiętała, jak bardzo drżał jej głos poprzedniego popołudnia.
Uśmiechnęła się lekko. Jej dłoń opadła delikatnie na ciemne włosy mężczyzny, odznaczając się swoją wyblakłością. Lata spędzone w mieście wycisnęły już na niej swoje wątłe piętno bladości, Emilia jednak postanowiła wykorzystać okazję, że uwolniła się od miejskich więzów oplatających ją do tej pory i popracować nad sobą.
Mężczyzna westchnął po raz kolejny, chwycił w swą silną dłoń drobne palce żony, po czym ucałował jeden po drugim. Jego miękkie usta schłodzone pocałunkami nocy niczym trzepot skrzydeł motyla stykały się z jej skórą. Emilia z czułością przyglądała się tej spokojnej grze zmysłów, zastanawiając się, czy tak właśnie będzie wyglądał każdy następny poranek ich wspólnego życia.
— Jak ci się spało w naszym domku? — zapytał nagle, unosząc się nad żoną i podpierając na łokciu.
Czekoladowe oczy, intensywnie przepełnione miłością, lustrowały rozbudzoną już twarz Emilii. Choć usłyszała ona, jak duży nacisk położył na słowo „naszym”, jej odpowiedź nawet tego nie zasugerowała, ponieważ tak naprawdę nie o to przecież jej chodziło.
— Fantastycznie… — szepnęła i posłała mu figlarny uśmiech — Bo tę noc spędziłam z tobą…
— Rzeczywiście, to nasza pierwsza wspólna noc. — uśmiechnął się i złożył na jej ustach szybki, acz namiętny pocałunek — To dziwne, że nigdy nie spędziliśmy wspólnie żadnej nocy, chociaż jesteśmy ze sobą tak długo. Nie uważasz? — spojrzał na nią, po czym ponownie szeroko się uśmiechnął — A teraz nastąpi nasz pierwszy wspólny dzień, kiedy żadne z nas nie wyjdzie z łóżka. — dodał konspiracyjnie, przykrywając sobą ciało Emilii — Co ty na to? — jedna z jego brwi zabawnie zadrgała, jak zawsze, gdy wpadał na jakiś szalony pomysł.
Uśmiechnęła się na tyle lekko, by nie pokazać swej radości z jego obecności przy niej tego cudownego, magicznego poranka, serce rozszalało się jednak jakby, chcąc zdradzić ją przed mężem.
— Hmm… — zaczęła udając, że intensywnie rozważa daną propozycję — Wiesz, to bardzo interesujące, bo nigdy jeszcze mi się to nie zdarzyło… — spojrzała w jego roześmiane, młodzieńcze oczy, stwierdzając w myślach, że zawsze tak wyglądały, gdy tylko był szczęśliwy.
— Mnie też, szczerze mówiąc. — roześmiał się, po czym przycisnął swe usta do jej ust, pozwalając im na wędrówkę przez czubek nosa, policzek i szyję — Tym bardziej się to nam należy… — szepnął jej do ucha.
— Tak właśnie wyobrażałam sobie małżeństwo… — szepnęła z namiętnością młodej żony, która dopiero poznaje tajniki pożycia małżeńskiego czując, że jej mąż uśmiechnął się szeroko — Ty.. Ja.. I ta cisza przepełniona radością…
— Tak wyobrażasz sobie też naszą przyszłość? — zapytał równie cicho, jak ona, nie przestając jej całować.
— Dokładnie tak samo… — uśmiechnęła się — Rodzina, miłość między małżonkami… Dzieci wesoło biegające po podwórku wśród zieleni… A my siedzący na ławeczce na tarasie, obejmujący się, trzymający za dłonie…
Poczuła, że mąż uniósł się, by móc spojrzeć w jej twarz.
— Tego właśnie chcesz..? Taką przyszłość sobie wymarzyłaś? — zapytał, a kiedy spojrzała w jego oczy, widziała w nich jedynie dogłębną miłość.
— Właśnie taką… — uśmiechnęła się delikatnie — Gdybym wiedziała, że jesteś szczęśliwy, mając mnie u swego boku, że kochasz nasze dzieci tak, jak ja bym je kochała, że jest ci tu dobrze, byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie… Niczego więcej mi nie potrzeba… Nawet wydanie mojej powieści nie sprawiłoby mi takiej radości…
— Kochanie… — szept, który wydobył się z jego gardła, przepełniony był wzruszeniem — Dajesz mi więcej szczęścia, niż ci się widocznie wydaje… — wydobył z siebie te kilka słów, choć z widocznym trudem, po czym pochylił się nad jej uchem i dodał — Zostań ze mną tu, aż zajdzie słońce…
Emilia poddała się magii chwili, zamykając oczy, by w pełni móc odczuć to wszystko, co podarowały jej namiętne usta męża. Kochała go tak bardzo, że momentami przerażało ją to, wiedziała jednak, że i on darzył ją ogromną miłością, zatem to wszystko razem dawało jej pełnię szczęścia. Chciała być dla niego najlepszą żoną pod słońcem, chciała, by nigdy nie poczuł, że popełnił błąd, żeniąc się z nią, chciała… Tyle rzeczy sobie wymarzyła, a tak mało mogła mieć czasu, by je zrealizować.
Głównym celem i pragnieniem serca było jednak zachowanie miłości męża jak najdłużej i zamierzała dopilnować, by pragnienie to zostało zrealizowane.
— Artur… — szepnęła ledwo słyszalnie — Zgadzam się…
Mężczyzna znieruchomiał na ułamek sekundy, by po chwili zająć się już tylko swą świeżo poślubioną żoną.
*
— Boruta! — zawołał Artur, spoglądając groźnie na młodego boksera, ten jednak niewiele sobie z tego robił.
Artur siedział w szlafroku niedbale zarzuconym na ramiona przy wąskim stoliku kuchennym, pałaszując kanapki, które zrobiła dla nich Emilia. Słońce chyliło się już ku zachodowi, chociaż ciągle jeszcze ciepło wypełniało gęste powietrze. Rdzawe promienie przenikały przez gąszcz drzew, przedzierając się przez wysokie okna salonu oraz jadalni i docierając przez szerokie przejście do przytulnej kuchni. Kładły się plamami na starym drewnie podłogi, tańcząc zabawnie od czasu do czasu, rozjaśniając pomieszczenie swymi ciepłymi barwami.
— Daj jej spokój, kochanie. — poprosiła Emilia cmoknąwszy męża w policzek; postawiła na stoliku dwa wysokie kufle wypełnione po brzegi chłodnym, pomarańczowym napojem z kostkami lodu — Dla ochłody. — dodała, siadając obok męża na krześle.
— Dzięki. — odpowiedział jej, ale zaraz powrócił do tematu rudej suki, która, przykucnąwszy przy wejściu do jadalni, przyglądała im się z ciekawością, przeginając lekko swój rudo — czarny łebek — Nie pozwalaj jej na wszystko, bo potem będziesz tego żałowała. — upił kilka łyków chłodnego napoju i spojrzał na żonę z miną człowieka, który doskonale wie, co mówi.
— Nie przesadzaj! — roześmiała się — Przecież nic wielkiego się nie stało.
— Rzuciła się na ciebie! — zmarszczył brwi, wpatrując się we wciąż uśmiechnięte, piwne oczy Emilii.
— Nie rzuciła się, tylko chciała wyrazić swoją miłość do mnie i radość, że mnie widzi. — sprostowała i spokojnie zajęła się kanapką.
Ponieważ rzeczywiście cały dzień nie wyszli z łóżka, w pewnym momencie głód musiał ich dopaść i wygonił ich wreszcie stamtąd, kiedy słońce zdecydowało, że pozwoli zabłysnąć księżycowi zaglądającemu do ich sypialni. Emilia zręcznie zabrała się za przygotowywanie kilku kanapek, po krótkiej chwili jednak zdała sobie sprawę, że zrobiła ich zdecydowanie za mało. Zanim usiadła przy stoliku, połowa znikła już z talerza i wcale nie zapowiadało się na to, by głodny Artur miał zamiar na tym zakończyć. Czasem przerażało ją to, ile potrafił zjeść za jednym razem, a przy tym nadal trzymać linię. Postanowiła więc zostawić mu resztę, a sobie dorobić kilka innych.
— Jutro przyjadą podłączyć nam telefon. — powiedział w pewnym momencie Artur.
— Tak? — zdziwiła się Emilia — Kiedy to załatwiłeś?
Artur z delikatnym uśmiechem wpatrywał się w puste miejsce na swym talerzu obok ostatniej kanapki i dopiero po chwili, czując na sobie uważne spojrzenie żony, zerknął na nią. Wyglądał jak mały chłopiec, który musiał przyznać się do winy, a nie wiedział, jak powinien to zrobić, by wszystko uszło mu jednak na sucho. Przyglądał się jej przez moment, wiedział jednak, że musi być z nią szczery i na to w końcu się zdobył.
— Dzisiaj. — rzekł po prostu.
— Kiedy? — zapytała zaskoczona, unosząc brwi.
— Gdy zasnęłaś, koło południa. — odpowiedział jej — Zastanawiałem się, jak będzie się nam tu żyło, co trzeba zmienić, co naprawić i przypomniało mi się, że nie mamy jeszcze telefonu.
Faktycznie, dużo było do zrobienia. Stara drewniana podłoga w kuchni, jadalni oraz salonie była już tak wytarta, że nie było mowy o tym, by ją zostawić w spokoju. Póki co Artur kilka dni wcześniej pokrył deski jasnym dywanikiem zarówno w kuchni, jak i w salonie, wiedział jednak, że nadejdzie dzień, kiedy i ten stary parkiet trzeba będzie wymienić.
— I zadzwoniłeś. — dopowiedziała.
— Widzisz, jak doskonale mnie znasz! — roześmiał się Artur, pochylając się, by cmoknąć żonę w usta.
Uśmiechnęła się, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Zapytała tylko:
— O której będą?
— Koło jedenastej. — odpowiedział, pochłaniając ostatnią kanapkę ze swojego talerza — Myślisz, że do tego czasu wyjdziemy z łóżka? — zerknął figlarnie na Emilię.
— A myślisz, że nie? — jej wesoły śmiech wypełnił niewielką kuchnię.
— Wolałbym spędzić jutrzejszy dzień tak, jak dzisiejszy. — stwierdził poważnie i wykrzywił komicznie twarz.
— Nie zapominaj, że masz pracę. — przypomniała mu, zbierając dwa puste talerze ze stołu, by móc je od razu umyć, bo nie lubiła widoku brudnych naczyń w zlewie.
— No, tak.. Musiałaś mi o tym wspomnieć… — rzekł znużonym głosem patrząc, jak odkręcała ciepłą wodę nad nowym już zlewem i brała płyn do mycia naczyń — Ale to dopiero jutro. Dziś robię sobie wolne. — przyciągnął ją do siebie, sadzając okrakiem na kolanach — Mamy w końcu miesiąc miodowy, moja najukochańsza żono, prawda?
— Twoja jedyna żono. — sprostowała Emilia, obejmując ramionami szyję męża i uśmiechnęła się szeroko.
— To, że jesteś moją jedyną żoną, nie znaczy przecież, że nie możesz być najukochańszą, prawda? — zapytał.
Emilia roześmiała się i pocałowała go, żadne z nich jednak nie mogło nacieszyć się tą czułością, ponieważ zaraz odezwała się Boruta, przypominając im o sobie. Stała w pobliżu jednego z wysokich okien jadalni, wyglądając przez nie i warcząc groźnie. Ukazała swe ostre zęby, a rude włosy najeżyła mocno, rozglądając się wokół z rezygnacją. Coś najwyraźniej nie spodobało się jej. Artur westchnął kapitulacyjnie, po czym rzekł:
— Patrz, jaka jest zazdrosna. Już nie będzie ci pokazywała, jak bardzo cię kocha. — roześmiał się.
— Chcesz się przekonać?
Żadne z nich nie zastanowiło się, co mogło być powodem warczenia spokojnej z natury suki…
*
Tumany kurzu wzniosły się w salonie w momencie, kiedy Emilia weszła do niego, by podać monterom coś chłodnego do picia. Upał dawał się we znaki i w ich domu, pomimo pootwieranych wszędzie okien i drzwi tarasowych, nadal było duszno.
Zarówno duży stół jadalniany, jak i krzesła, miękka, kremowa sofa z drewnianymi obiciami po obu stronach, oraz wysoki, zabytkowy zegar stojący w rogu, pokryto przezroczystą folią, chroniąc od farby w odcieniu kości słoniowej, która miała pokryć górną część ścian. Dolna została już okryta szerokim ciągiem orzechowego drewna, z czego Emilia bardzo się cieszyła.
Mężczyźni skinęli głową z wdzięcznością, gdy postawiła napoje w kuflach nieopodal nich, mrużąc przy tym oczy, by pyłki tynku nie dostały się do nich w zbyt dużej ilości.
— Niech pani stąd lepiej wyjdzie. — powiedział jeden z nich — Tu nie ma czym oddychać.
Kiedy tylko wyszła z remontowanego salonu, zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna zabrać się w końcu za swoją pracę, lecz atmosfera panująca w domu absolutnie temu nie sprzyjała. Z żalem zerknęła na drzwi pokoju, który Artur przerobił na swój gabinet i właśnie beztrosko oddawał się kolejnemu zleceniu.
Ona, by tworzyć, by napisać cokolwiek wartościowego, potrzebowała ciszy i spokoju, czyli tego, co przywitało ją pierwszego poranka spędzonego w nowym domu. Rozmawiała kiedyś o tym z Arturem i to właśnie wtedy w jej głowie zrodził się pomysł zamieszkania na zupełnym odludziu.
— Jesteś pewna, że dasz radę przeżyć resztę swoich dni tak daleko od miasta? — zapytał ją któregoś dnia, gdy dyskutowali o tym, jak wyobrażają sobie ich przyszłe, wspólne życie.
Siedzieli na łóżku w dawnym pokoju Artura w mieszkaniu jego rodziców. Emilia opierała się plecami o tors wówczas jeszcze narzeczonego, a on obejmował ją ciasno ramionami, przykładając swą skroń do skroni Emilii.
— Oczywiście. — roześmiała się — Nie wiem, jak mogłabym pisać każdego dnia, słysząc za oknem gwar życia miejskiego.
Artur przytulił ją mocniej do siebie, opierając swą brodę o jej kark, a Emilia, widząc już oczami wyobraźni ich własny domek, westchnęła głośno i zamknęła oczy.
— Ach, już nie mogę się doczekać… — szepnęła, choć w tamtej chwili zdawała sobie sprawę, że nie od razu będą mogli pozwolić sobie na wybudowanie domu.
Artur jednak wiedział już wtedy, że stanie się dokładnie tak, jak sobie wymarzyła jego przyszła żona. Kiedy więc dzień przed ślubem zabrał ją do tego domu w środku lasu oznajmiając, że wprowadzą się tam zaraz po ślubie, zapytała go niedowierzając:
— Mówisz poważnie?
Stali oboje na drodze prowadzącej na ogrodzony teren, na środku którego stał stary piętrowy, drewniany dom z czerwonym dachem. Okiennice okrywały okna niczym powieki czuwające nad spokojnym snem źrenic. Mimo że uśpiony, sprawiał jednak wrażenie, jakby powoli zaczynał budzić się do nowego życia. Być może sprawiły to renowacje, które zostały już podjęte, jak zauważyła Emilia.
— To dom moich dziadków. — powiedział Artur i spojrzał z uśmiechem na Emilię.
— Ale przecież… oni…
— Tak, nie żyją… Od ich śmierci dom stał sobie samotnie. — odpowiedział jej — Rozmawiałem z rodzicami. Pomogli mi załatwić wszystkie potrzebne formalności, a ojciec zabrał się za odnawianie domu, zwłaszcza garażu i dachu. Były w koszmarnym stanie.
— Nie mogę w to uwierzyć… — szepnęła, wpatrując się w drewniane ściany domu, w którym następnego dnia miała zostać jego panią.
To był początek lipca. Pierwsze ostre promienie słońca okrywały złotem przytłumioną czerwień dachu, opadając na seledynową trawę pokrywającą każdy zakątek otoczenia. Ścieżka zarosła pod wpływem działania natury przez te wszystkie lata od śmierci właścicieli, co nadawało jej dziewiczy wygląd. I właśnie to jeszcze bardziej urzekło Emilię, tak bardzo marzącą o podobnym miejscu.
— Podoba ci się? — zapytał ją, czując gdzieś w głębi pewien niepokój, choć musiał widzieć zachwyt malujący się wyraźnie na jej twarzy.
— Kochanie… — spojrzała na niego, po czym zarzuciła mu na szyję swoje ramiona, przytulając się do niego mocno — Oczywiście, że tak… Jest … cudowny… Dziękuję…
— Kochanie! — głos Artura tuż obok nagle wytrącił ją z marzeń.
Emilia już zupełnie świadomie spojrzała na roześmianą twarz męża wychodzącego z gabinetu i uśmiechnęła się lekko.
— Znowu uciekłaś do swojego świata? — zapytał i pstryknął ją w czubek nosa.
— Nie. — pokręciła przecząco głową — Przypomniał mi się po prostu ten dzień, kiedy pojawiliśmy się tu razem pierwszy raz. — uśmiechnęła się szerzej.
— Kilka dni temu. — objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
— Tak… — Emilia posłała mu wdzięczny uśmiech — Kocham cię bardzo… — szepnęła — Aż boję się myśleć, jak bardzo…
— Nie bój się… — Artur pochylił się nad nią, opierając swój czubek nosa o czubek nosa żony — Przy mnie nie musisz się bać niczego…ROZDZIAŁ 3. „Zaczarowana altana”
*
Emilia weszła z tarasu do salonu i ze zdumieniem stwierdziła, że w tym samym momencie pojawił się w nim Wojtek wraz z towarzyszącym mu Arturem. Charakterystyczne, sterczące włosy o barwie słomy nie zmieniały swego wyglądu od ostatniego razu, gdy miała okazję spotkać tego szczupłego, niewysokiego mężczyznę. Znała go od dwóch lat, jednak szybko stał się dla niej kimś bardzo bliskim, ponieważ jego humor zawsze poprawiał jej nastrój.
— Cześć, Wojtuś. — rzekła ze zdumieniem, ale uśmiech zawitał na jej ustach.
— Cześć, Milko. — uśmiechnął się do niej, tak samo, jak zawsze.
— Jak to się stało, że nie słyszałam, kiedy przyjechałeś? — zapytała, podchodząc do niego i pozwalając się przytulić.
Uścisk, jak zawsze mocny, wydusił z niej ostatnie tchnienie.
— A, widzisz, żono mego przyjaciela, ja poruszam się, jak duch! — odpowiedział, śmiejąc się.
Emilia jedynie zdobyła się na subtelny uśmiech, zerkając nieznacznie na męża, po czym zaproponowała gościowi coś do picia i udała się do kuchni. Tymczasem Artur zabrał Wojtka ze sobą do gabinetu, by omówić problem. Kiedy jednak drzwi zamknęły się za nimi, przybysz zwrócił się do gospodarza.
— Z Emilką jest wszystko w porządku? — zapytał z troską — Jakaś nie obecna się wydaje…
— Wszystko jest w porządku. — uśmiechnął się do niego Artur, wciąż jednak pamiętając o rozmowie, jaką dwa dni wcześniej przeprowadził z żoną nad brzegiem jeziora — Ciągle pisze swoją powieść i myślami jest blisko niej, stąd to zamyślenie. — ciągnął, nie będąc jednak pewnym własnych słów.
— Aha. — z ulgą stwierdził Wojtek — To zabieramy się do pracy.
Artur wszedł na stronę internetową, którą projektował, a która nie spełniła oczekiwań zleceniodawcy. Na samą myśl o tym serce podeszło mu do gardła, ponieważ podczas tych kilku lat jego współpracy z Wojtkiem nigdy jeszcze mu się to nie zdarzyło. Dlatego tak wielkim szokiem było dla niego cofnięcie owego projektu.
— Nie przejmuj się, stary. — Wojtek, wyczuwając nienajlepszy nastrój przyjaciela, poklepał go po ramieniu, wpatrując się w ekran monitora — Ta kobieta jest po prostu nieobliczalna. — ciągnął — Spotkałem się z nią tydzień temu.
— Wtedy ci powiedziała, że ta strona jest do niczego? — zapytał sarkastycznie Artur.
— Przestań, nie jest do niczego. — zaprotestował Wojtek — Trzeba ją tylko poprawić. Poinformowała mnie kilka dni wcześniej przez telefon. Umówiliśmy się na spotkanie, na którym miała mi wszystko wyjaśnić.
— Dlaczego wtedy nie dałeś mi znać? — zapytał brunet, patrząc uważnie na przyjaciela.
— Miałeś inne zlecenia. — odpowiedział mu — Znam cię, Artur, ciebie i twoja dumę. I wiem, że nie zrobiłbyś projektowanej teraz strony tak, jak należy, bo za dużo myślałbyś, co schrzaniłeś we wcześniejszym zleceniu.
— Nie przesadzaj. — obruszył się — I co ci powiedziała na spotkaniu? — zapytał, wracając do głównego wątku.
— Wyobraź sobie, że ta stara baba, której nikt nie chciał za żonę, przystawiała się do mnie!
— No, co ty! — roześmiał się Artur i ponownie spojrzał na szatyna, ciesząc się jednocześnie, że on sam nie musiał mieć kontaktu z tego typu ludźmi.
— Usiadła obok mnie i zaczęła mnie głaskać po przedramieniu, prawie że gruchając: „Pan, panie Wojtku, na pewno naprawi to wszystko. Mam zaufanie do pańskich umiejętności.”
— Umiejętności, powiadasz? — ironicznym głosem odezwał się Artur, zerkając na przyjaciela i równie ironiczny uśmiech rozkwitł na jego ustach.
— Na niej raczej nie chciałbym wypróbowywać swoich umiejętności. — stwierdził z niesmakiem Wojtek, na co Artur jedynie się roześmiał.
W tej samej chwili drzwi do gabinetu otworzyły się i stanęła w nich Emilia. Wojtek wziął od niej wysoki kufel chłodnego napoju z lodem, dziękując za uratowanie życia, po czym ponownie podszedł do Artura.
— Kochanie, chcesz coś do picia? — zapytała męża.
— Nie, skarbie, mam tu swoją wodę. — Artur uśmiechnął się do niej ciepło.
Zawsze zabierał ze sobą do gabinetu kilka butelek wody mineralnej, by, w razie potrzeby, nie przerywać pracy, lecz na miejscu czegokolwiek się napić.
— Dobra, chłopie, zabieramy się za robotę. — odezwał się Wojtek po wypiciu jednym haustem połowy napoju — Pani M. nie podobała się ta ramka. — wskazał na ekranie zieloną ramkę jednego ze zdjęć — Twierdzi, że zbyt rzuca się w oczy, a ona ma tylko podkreślać piękno tych zdjęć.
Artur spojrzał na przyjaciela, unosząc jedną brew, po czym zerknął na stojącą za jego krzesłem żonę i pokręcił głową. Z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo krytyki pod adresem zleceniodawcy, choć w głębi duszy gniotły go bluźniercze wiązanki.
— Coś jeszcze? — zapytał tyko.
— Rozdzielczość niektórych zdjęć jej nie odpowiada. Zapisz, których.
— Tak ci powiedziała? — zdziwił się.
— Nie, tak wywnioskowałem z tego, co mi tłumaczyła.
— Aha, dobra. — zaśmiał się pod nosem i zanotował numery zdjęć wklejonych na stronę internetową, zapisując też kolejne rzeczy do poprawy.
Kiedy Wojtek zakończył swoje wywody, Artur włączył opcję narzędzi i zabrał się za pierwsze poprawki. Współpracownik przyglądał się poczynaniom młodszego od siebie mężczyzny, ale po chwili zajął się obserwowaniem jego ledwo co poślubionej żony.
Emilia, która nigdy nie mogła się nadziwić, jak szybko w gabinecie męża powstawał bałagan, po raz kolejny zbierała z drewnianej posadzki pogięte kartki, które, zamiast wylądować w koszu obok biurka, walały się gdzieś obok. Doskonale pamiętała początkowy okres ich małżeństwa, kiedy Artur potrafił zostawić na podłodze ogryzki jabłek czy skorupki słonecznika. Sprzątała po nim, lecz za każdym razem prawiła mu kazania na temat czystości i któregoś dnia to się po prostu skończyło. Nie naciskała go, jedynie prosiła i powtarzała, co dało widocznie efekty.
Wojtek jednak o tym nie wiedział i, przyglądając się jej, zaczął marszczyć brwi. W końcu wyrwało mu się:
— Artur, czy Milka jest twoją żoną czy sprzątaczką?
Brunet spojrzał na przyjaciela ze zdumieniem nie bardzo widząc, o co mu chodziło.
— Że co? — spytał.
Emilia roześmiała się i podjęła wątek.
— Wojtek, nie przesadzaj. Po prostu nie mogę patrzeć na ten bałagan. Podejrzewam, że gdybym znalazła to wszystko u ciebie w domu, też bym sprzątnęła. Ja to robię zupełnie odruchowo.
— Skąd ty wynalazłeś takie złoto? — Wojtek zwrócił się do przyjaciela, który w końcu też się roześmiał.
— To już nie jest ważne. — odpowiedział mu — Drugiej takiej nie znajdziesz. — roześmiał się.
— Dobra, dobra. Już ty się tak nie wymądrzaj. Lepiej zabierz się za te poprawki. — rzekł, po czym zwrócił się do Emilii — Widziałaś go, jaki mądrala?
więcej..