Tamta dziewczyna. Rodzinne sekrety 1 - ebook
Tamta dziewczyna. Rodzinne sekrety 1 - ebook
WYSZŁA Z DOMU I NIE WRÓCIŁA
Najpierw w rękach pęka filiżanka z kawą, potem na lustrze pojawia się rysa - czytelne znaki od fatum.
Wiktor już przeczuwa, że coś się wydarzy, ale jeszcze nie wie, że będzie musiał wrócić pamięcią do tamtej dziewczyny, która zapadła się po ziemię w pierwszy weekend wakacji siedemnaście lat temu.
Kochająca córka, spokojna, ambitna uczennica – wyszła z domu i nigdy nie wróciła. Kiedy po kilku miesiącach do matki dociera wiadomość, że Patrycja żyje i nie chce mieć nic wspólnego ani z nią, ani ze swoim dawnym życiem, nikt nawet nie podejrzewa, co może się kryć za okrutną decyzją dziewczyny.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67639-56-9 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niech żyje Nowy Rok!
Zadziwiające! Wszyscy cieszyli się z upływającego czasu, jakby cudem było przekroczenie magicznej godziny zero i dopisanie kolejnej cyfry do daty, jednocześnie czyniąc każdego, bez wyjątku, o rok starszym!
Wiktor stał z boku, nie kręciła go ta cała impreza, ale wiedział, co to poczucie obowiązku i dlatego był tutaj i znosił wszystkich tych ludzi, doskonale i przekonywająco grających jego przyjaciół. To byli przyjaciele rodziców, nie jego, ale doceniał ich starania. Po prostu wiedział, dlaczego to robili. Obserwował ich z delikatnym uśmiechem, kilku osobom złożył życzenia, uścisnął kilka rąk. Na policzkach czuł gorące całusy kobiet będące bardziej zaproszeniem i obietnicą niż kurtuazyjnym cmoknięciem.
Cała ta gala na jego cześć.
Rodzice wymyślili taki spektakularny, iście amerykański sposób na przekazanie mu swojej firmy. Drugim powodem miały być jego urodziny. Trzydzieste piąte. Co prawda wypadały w dzień świętego Walentego, ale okrągła rocznica wydała się idealnym momentem do zmian. I do rozpoczęcia świętowania dość wcześnie.
– Zabawne, prawda?
Nagle dobiegł go znajomy głos, którego nie słyszał od dość długiego czasu. I nie spodziewał się usłyszeć!
Odwrócił się gwałtownie.
– Sandra – powiedział, ni to przestraszony, ni to zaskoczony. Zobaczył przed sobą szczuplutką kobietę, z oczami niemal na wysokości swoich, i zrozumiał, że miała na sobie niebotycznie wysokie szpilki, w których jakimś cudem umiała się poruszać. A wyglądała w nich…
Poczuł, jak jego ciało reaguje na wspomnienia.
Cholera!
Dziewczyna ubrana była w ultrakrótką srebrną sukienkę na cienkich ramiączkach, ledwie zakrywającą pośladki, wyszytą tysiącem cekinów mieniących się wszystkimi kolorami tęczy. Sukienka miała za zadanie więcej odkrywać niż zakrywać, podkreślać idealną linię bioder, wąską talię i długie nogi. I nie pozostawiać zbyt wiele miejsca wyobraźni. Sięgające pasa naturalne blond włosy spięła, eksponując nagie plecy. W ręku trzymała kieliszek z szampanem, powoli się nim delektując. Całość sprawiała wrażenie prostoty oraz naturalności, tworząc spójny wizerunek.
I tylko ona sama wiedziała, jak wiele godzin poświęciła na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik, na dopracowanie każdego szczegółu. Ale opłaciło się, bo w tej chwili zdała sobie sprawę, że osiągnęła cel. Uśmiechnęła się lekko, unosząc kieliszek do ust, językiem zwilżyła wargę i upiła kilka zaledwie kropel alkoholu. Musiała być trzeźwa.
– Skąd…? – zaczął, ale patrząc na nią, nie mógł skończyć. Wspomnienia, jedno po drugim, wracały do niego niczym błyskawice. Spodziewał się dzisiaj wszystkiego, ale nie jej obecności.
Spojrzał na nią. Uśmiechała się, lecz w jej oczach zauważył lęk.
Delikatnie przesunęła palcami po jego ramieniu w diablo drogim garniturze, niezbyt nachalnie, jakby zrobiła to przypadkiem.
– Mój tatko. – Skinęła głową w kierunku siwowłosego mężczyzny rozmawiającego z gospodynią wieczoru. – Stwierdził, że już wielka pora, abym zaczęła pokazywać się w towarzystwie – zaśmiała się. – A wiesz, jaki on jest.
Wiedział.
– Podobno przejmujesz klinikę.
– Formalnie od jutra. Nieźle co? – Zadygotała z zimna. Pokaz sztucznych ogni właśnie dobiegł końca.
– Nigdy nie sądziłem, że cię to zainteresuje. Zawsze wydawałaś się taka… wolna.
– Siebie też zaskoczyłam. Nie przypuszczałam, że spodoba mi się praca na pełen etat.
Odstawiła kieliszek i objęła się ramionami.
Zauważył to. W jednej chwili zdjął marynarkę i zarzucił jej na plecy.
– Ale ty też awansowałeś – słusznie zauważyła.
Machnął ręką.
– Matka nie dawała mi spokoju.
– Powinniśmy wypić toast za nasze biznesy. I za naszych rodziców. Gdyby nie oni…
– Kiedy wróciłaś? – Nie chciał rozmawiać o biznesach.
– Wczoraj.
– Nie zadzwoniłaś…
– Nie wiedziałam, że cię to interesuje.
Zaśmiał się nerwowo.
– Ja też nie wiedziałem, że mnie to zainteresuje…
Nim skończył, poczuł mocnego kuksańca w bok. Skrzywił się w udawanym bólu.
– Ciekawych rzeczy uczą w tej twojej Szwajcarii…
– Gdyby tylko była taka możliwość, Szwajcaria rzeczywiście byłaby moja. Cała. – Rozmarzyła się. – Ale poczekaj. – Na jej ustach igrał figlarny uśmieszek. Delikatnymi palcami chwyciła poły marynarki i szybko wsunęła ręce do środka.
– Na co? – zapytał kpiąco.
– Aż zobaczysz, czego się nauczyłam… oczywiście – odparła w tym samym tonie, patrząc na niego spod długich, doklejonych rzęs.
Czuła napięcie, zupełnie jakby między nią a Wiktorem miliony iskierek przeskakiwały to w jedną, to w drugą stronę, powodując przyciąganie. Jak zawsze, powinna dodać. Jego marynarka wciąż pachniała tak samo, tak dobrze znała ten zapach. Mogłoby się wydawać, że nic się nie zmieniło. A jednak… dwa lata to nie to samo, co dwie godziny.
– Chcesz mi pokazać? – zniżył głos do szeptu, nachylając głowę w jej kierunku i ustami niemal dotykając jej ucha.
Podjęła grę.
– Kiedyś na pewno tak.
– Włożyłaś szpilki… – Prawą dłoń położył na biodrze dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Lewą masował jej udo, coraz wyżej i wyżej…
– Pasowały do sukienki.
– Ale to są TE szpilki – zauważył.
Poczuła jego gorący oddech na szyi i dłoń bez zażenowania zmierzającą do celu.
– Może urwiemy się na chwilę? – zapytał.
Mogła udawać, że ta propozycja nią wstrząsnęła, mogła zareagować gwałtownie, z oburzeniem, mogła odejść bez słowa…
– Jasne – powiedziała zamiast tego.
Poprowadził ją w kierunku niewielkiego budynku na końcu działki, na której stała restauracja. W myślach dziękował Bogu, że przyszedł mu do głowy pomysł, aby zarezerwować te trzy pokoiki dla siebie i swoich znajomych, zupełnie jakby wiedział, że przyda mu się ustronny kącik. Ha! Był tego pewien i wcale nie brał pod uwagę Sandry. Ona pojawiła się zupełnie nieoczekiwanie, ale to nie znaczyło, że w jakikolwiek sposób komplikowała mu sytuację.
Przepuścił ją w drzwiach, przekręcił klucz, sprawdzając, czy aby na pewno drzwi zostały zamknięte, a potem spojrzał na stojącą przed nim kobietę.
Była od niego starsza, ale te pięć lat nigdy nie były problemem ani dla niego, ani dla niej. Ostatnio widział ją pięć lat wcześniej i z zadowoleniem zauważył, że w tym czasie nic się nie zmieniła. Wciąż miała twarz pozbawioną zmarszczek i wspaniałą figurę. Wyciągnął rękę i złapał Sandrę za połę marynarki. Zdecydowanym ruchem przyciągnął ją do siebie, mocno objął ramionami, zamykając w ciasnym uścisku i pocałował. Oboje wiedzieli, w jakim celu się tu znaleźli, więc nie zamierzał przedłużać bardziej, niż to było konieczne. Chciwie smakował doskonale znane mu, miękkie usta, oddające mu się bez sprzeciwu. Było tak, jakby się nigdy nie rozstawali.
Z ulgą zanotował, że Sandra jest tak samo niecierpliwa jak on. Jej drobne dłonie sprawnie pozbawiały go ubrania, by jak najszybciej mogła poczuć nagie ciało.
Nie zastanawiał się. Jednym ruchem zsunął z niej sukienkę. Kiedy zauważył, że dziewczyna zdejmuje buty, zaprotestował.
– Nie! Zostaw!
Chciał ją widzieć nagą, ubraną jedynie w szpilki wywołujące w nim przyjemne pożądanie.
Prawą dłoń wplótł w jej włosy, po czym mocno pociągnął.
Głośno jęknęła, zaskoczona brutalnością, ale już po chwili zaskoczenie ustąpiło miejsca pożądaniu. Całe ciało napięło się w oczekiwaniu na pieszczoty, które dobrze znała.
– Nie mamy czasu.
Usłyszała zduszony szept, po czym poczuła, jak odwraca ją i mocno w nią wchodzi.
Nie spodziewała się. Nie była jeszcze gotowa, a mimo to poddała się jego ruchom. Nie zamierzała się oszukiwać, po to w końcu przyszła na to przyjęcie. Wiedziała, że on będzie. Miała plan i pewność, że była tylko jedna szansa na jego realizację. Drugiej z pewnością nie dostanie. Chciała sprawdzić, czy między nimi znów może być tak jak kiedyś, a zachowanie Wiktora mówiło wyraźnie, że może być jeszcze lepiej. Myślała, że będzie musiała go uwodzić, zachęcać, nie spodziewała się, że już po kilku minutach to on zaproponuje wyjście.
– Och! – krzyknęła, czując, że balansuje na krawędzi. W tym momencie poczuła zdecydowany ruch i runęła w przepaść.
– Witaj w domu. – Uśmiechnął się, widząc Sandrę wychodzącą z łazienki.
Odpowiedziała ruchem ust układających się w zmysłowy uśmiech. Pocałowała go w policzek.
– Marzyłam o takim powitaniu – szepnęła, zakładając na siebie jego marynarkę.
Zdawał się już nie słuchać. Poprawił koszulę, zapiął spinki i zerknął na zegarek.
– Muszę już lecieć – powiedział chłodno. – Jestem w końcu gospodarzem tego przyjęcia.
Miała wrażenie, że całkowicie ją ignoruje. W niczym nie przypominał mężczyzny, który ledwie kilka minut wcześniej kochał się z nią. Nie zamierzała mu jednak pokazywać, że ją rani, jak zwykle, jak wiele razy wcześniej, dlatego z przyklejonym do twarzy uśmiechem zaproponowała:
– Mogę ci towarzyszyć?
Wzruszył ramionami, otwierając drzwi.
Ledwie wszedł do restauracji, od razu wpadł w ramiona matki, najwyraźniej ucieszonej z widoku jedynaka. Zorganizowała to przyjęcie w jednym, szczególnym celu, i teraz nadszedł czas, żeby go zdradzić. Początkowo nie zwróciła uwagi na Sandrę, kroczącą tuż za Wiktorem. Kiedy jednak zauważyła, że jej jedynak nie ma na sobie marynarki, od razu spojrzała znacząco na dziewczynę. Gdy ta podała Wiktorowi marynarkę, skinęła jej delikatnie głową, po czym ujmując syna pod ramię, zaprowadziła do swojego męża.
– Kochani. – Jerzy od razu wstał. Poprosił wszystkich o ciszę, stukając w kieliszek trzymany w ręku. Powtórzył czynność, cierpliwie czekając, aż każdy zajmie należne mu miejsce i ucichną rozmowy. – Jak zapewne wiecie, powitanie Nowego Roku nie było jedyną przyczyną, dla której was zaprosiliśmy. Tak, tak… – Uśmiechnął się szeroko. – Każda okazja, by robić interesy jest doskonała. – Zawtórował mu zgodny śmiech gości. – Skoro już was zaprosiliśmy, to na pewno jakiś ubijemy. Oczywiście najważniejszym powodem jest to, że bardzo lubimy spędzać czas w waszym towarzystwie – wtrącił żartobliwie, po czym rozległy się śmiechy i brawa. – Kochani, jak wiecie, od kilku już lat mówiłem o przejściu na emeryturę i oto nadszedł ten dzień. – Gestem ręki poprosił, aby mu nie przeszkadzano. Zapadła cisza. – Mam na szczęście godnego następcę. Moi drodzy, pragnę wam przedstawić nowego prezesa WIKLine i WIKTrans, mojego syna, Wiktora Jaroszewskiego. – Zrobił dwa kroki w tył, aby wyeksponować stojącego obok niego Wiktora.
Już na pierwszy rzut oka widać było łączące ich pokrewieństwo. Obaj wysocy, Wiktor nawet wyższy od ojca, przystojni, noszący się z elegancją, jakby urodzili się w drogich garniturach. Podobne rysy twarzy, takie same, czarne oczy i włosy, u Jerzego bardziej już siwe niż czarne, u Wiktora dłuższe, zakrywające szyję, dodające mu swoistego pazura.
Kiedy ucichły brawa, Wiktor spojrzał na ojca, gestem zaprosił też do siebie stojącą jak zwykle w cieniu matkę.
– Na szczęście większość z państwa zna mnie nie od dzisiaj, więc chyba nie muszę się przedstawiać – zaczął. – Pragnę podziękować rodzicom za to, że dali mi szansę, że przez kilka lat mogłem przygotowywać się do tej roli, że nie szczędzili środków, abym mógł być dzisiaj w tym właśnie miejscu. Tato – odwrócił głowę w kierunku Jerzego – mam nadzieję, że twoja emerytura jest tylko umowna i że będziesz w dalszym ciągu czynnie brał udział w zarządzaniu firmą. Potrzebuję twojej pomocy, w końcu to twoje dzieło – powiedział z niezwykłą kurtuazją.
– Zostawiłem sobie restaurację – wtrącił Jerzy, wywołując salwy śmiechu. – Synu, umiesz więcej niż ja i jak nikt jesteś gotowy do przejęcia firmy. Powodzenia. – Uścisnął go, klepiąc po plecach.
Rozległy się rzęsiste brawa. Kiedy Wiktor rozejrzał się po twarzach, dostrzegł Sandrę. Stała w pierwszym rzędzie obok swojego ojca, biła brawo i wydawała się zadowolona i podekscytowana.
Złapał jej spojrzenie, przekazując niemą wiadomość.
Uśmiechnęła się znacząco. Cała sprawa wydała się prostsza, niż początkowo myślała.
Zorganizowanie przyjęcia sylwestrowego i wielkiej fety, w związku z przekazaniem synowi firmy, było dla Elżbiety i Jerzego Jaroszewskich bardzo ważne. Chcieli podkreślić własną pozycję, dobitniej zaznaczyć swoją obecność w lokalnym świecie biznesu i wreszcie pokazać zależności, jakie łączyły ich kontrahentów. Kiedy przed ponad czterdziestu laty pobierali się, byli biedni jak przysłowiowe kościelne myszy. Oboje pochodzili z niezbyt zamożnych, wielodzietnych rodzin, a ich jedynym majątkiem były upór, ambicja i inteligencja. Nic nie zapowiadało sukcesu. Pracowali jak inni, wynajmowali kawalerkę, ciułając grosz do grosza, a kiedy firma, w której pracował Jerzy, postanowiła sprzedać swoje dwie ciężarówki, po długim wahaniu, zadłużając się po uszy, odkupił jedną, dając w ten sposób początek swojej późniejszej flocie. Jerzy zaczął pracować na własny rachunek, co z czasem zaczęło mu się bardzo opłacać. Spłacił szybko długi, zmienił samochód na nowszy, później dokupił jeszcze jeden, i kolejny, aż zrobiło się ich dwadzieścia. I w ten sposób powstała firma spedycyjna. A później szwalnia. I restauracja.
Do pełnego szczęścia brakowało im właściwie jednego. Kilkanaście lat po ślubie, kiedy już stracili nadzieję na dziecko, urodził się Wiktor, cud i oczko w głowie rodziców. Już niemal od pierwszych chwil zaczęli przygotowywać go do pełnienia roli właściciela firm. Ich zdaniem wywiązali się z zadania idealnie. Przez lata nie szczędzili czasu i środków, by zapewnić jedynakowi jak najlepsze wykształcenie, dziękując przy okazji Bogu, że chłopak chłonął wiedzę jak gąbka i chciał podnosić swoje kwalifikacje. Woleli nawet nie myśleć, co by było, gdyby stało się inaczej.
Elżbieta patrzyła na syna z nieukrywaną dumą. Był sensem jej życia. Wszystko, co robiła, było z nim związane. Była pewna, że poradzi sobie z nowymi obowiązkami, że był gotowy zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. Doskonale znał specyfikę ich działalności. W każdej z firm pracował krócej lub dłużej, poznając ją od podszewki.
Ona jednak wciąż widziała w nim wszędobylskiego, małego chłopca, któremu nie zamykała się buzia. Był ciekawski i o wszystko bezustannie pytał. Przy tym miał w sobie tyle uroku, że uchodziło mu na sucho niejedno mniejsze lub większe przewinienie.
Westchnęła.
Gdyby nie obecność tych wszystkich ludzi z pewnością uroniłaby łezkę lub dwie. Wspomnienia zawsze ją rozczulały, bo przypominały o najlepszym czasie w życiu. Chciała jeszcze przeżyć coś podobnego. Niestety nic nie wskazywało, by w najbliższym czasie w ich rodzinie miał się pojawić nowy członek. Dlatego tuż przed sylwestrową imprezą przedstawiła synowi swoją prośbę.
Wiktor słuchał jej zaskoczony, nie dowierzając w to, co słyszy.
– Zwariowałaś? Mamo, z całym szacunkiem, ale żądasz ode mnie abym… – Zawiesił głos, patrząc z niedowierzaniem na rodzicielkę.
– Kochanie, niczego od ciebie nie żądam. Po prostu uważam, że już najwyższy czas. Oboje z ojcem mamy już swoje lata, chcemy jeszcze nacieszyć się wnukami…
– Zmuszając mnie do ślubu?
– Nikt cię do niczego nie zmusza, Wiktor!
– To jak mam rozumieć twoją prośbę?
Zaśmiała się.
– Kochanie… wcale nie będę ukrywała, że nie marzę o wnukach, że chciałabym, abyś się ożenił, byś miał kogoś, na kogo będziesz mógł liczyć, gdy ojca i mnie już nie będzie.
– Mamo, o czym ty mówisz? Jakie „nie będzie”? Nawet tak nie myśl! – Podszedł i cmoknął ją w policzek. Była dla niego ideałem kobiety i wcale nie patrzył na nią jak na kogoś, komu już bliżej niż dalej do końca. Nie dopuszczał do siebie myśli, że pewnego dnia mogłoby jej zabraknąć. – Nie wiem, co wymyśliłaś, ale to jest totalnie bez sensu. Przecież ja nawet nie mam dziewczyny!
Nie wierzył, że ta rozmowa ma miejsce. Nie poznawał matki, dotąd cierpliwie znoszącej jego bujne życie towarzyskie i zmieniające się w szaleńczym tempie partnerki. Dotąd nigdy nie usłyszał słowa na temat swojego prowadzenia. Dla niej, dotychczas, jego krótsze bądź dłuższe przygody były tylko kolejnymi doświadczeniami. A tu nagle…
– Ale zdajesz sobie sprawę, że w akcie jest zapis, że musisz mieć dziecko, jeśli chcesz zostać właścicielem firmy. Dopóki nie założysz rodziny, będziesz jedynie pełnił obowiązki prezesa.
Dziecko!
Na litość boską, miał niespełna trzydzieści pięć lat, nie myślał o dzieciach! Chciał się bawić, zwiedzać a nie babrać w pieluchach!
I teraz miało się okazać, że tylko mały osobisty człowiek czynił go godnym całkowitego przejęcia firm rodziców. A jeśli nie będzie dziecka? Co wówczas?
Czy od tej chwili każde jego zbliżenie będzie naznaczone tym pragnieniem? Przymusem?
Czy każda kobieta będzie potencjalną matką?
Nie chciał dzieci. A na pewno nie w tej chwili. Musiał znaleźć sposób, aby ominąć ten głupi warunek. Musiał znaleźć sposób, aby móc żyć jak dotychczas.
O tym właśnie myślał, patrząc na Sandrę, klaszczącą jak inni. Nie była świadoma tego wszystkiego, i wolałby, żeby tak zostało. Była jedną z wielu, ale jako jedyna nigdy nie powiedziała „nie”. Cokolwiek się zdarzyło, z kimkolwiek by nie był, znosiła jego kolejne zauroczenia i czekała na swoje pięć minut. Nigdy nie myślał o niej poważnie, traktował jak koło ratunkowe, miał ją zawsze, gdy chciał. Jak dzisiaj. Pojawiała się w jego życiu jak bumerang; to odchodziła, to wracała. Nie potrafili rozstać się na dobre, czasem wystarczył impuls, by do siebie wrócili. Czy to znaczyło, że są sobie pisani?
Tego nie wiedział, ale zdawał sobie sprawę, że uwielbia uprawiać z nią seks i zamierzał w najbliższej przyszłości robić to często.
Musiał tylko znaleźć sposób…
Jerzy usiadł przy stoliku, z zadowoleniem patrząc na bawiące się towarzystwo i na brylującego Wiktora zachowującego się jak rasowy biznesmen. Znał swojego syna, wiedział, że ten sobie poradzi, bo został do tego stworzony. Jerzy przez wiele lat przygotowywał go do tego dnia. W tym czasie Wiktor poznawał firmę od podszewki nie dlatego, że ktoś mu kazał, sam wyszedł z taką inicjatywą. Ojciec obserwował go ukradkiem, zwracając uwagę na to z kim rozmawiał i ile czasu poświęcał rozmówcy.
Westchnął głęboko. Cieszył się, że nareszcie będzie mógł odpocząć. Ostatnio poświęcał na sprawy firmy zdecydowanie zbyt dużo czasu, ale obiecał sobie, że po Nowym Roku zwolni.
Ból pojawił się znikąd, rażąc w jednej chwili jego ciało. Pochylił głowę, dłoń położył na piersi. Ból w klatce lekko zelżał. Jerzy odetchnął głębiej, czując, jak na skronie wychodzą mu kropelki potu. Wiedział, że to skutek ostatnich tygodni i miesięcy, zamierzał więc teraz odpocząć, zrelaksować się, robić to, na co nigdy nie miał czasu.
– Napijesz się ze mną?
Usłyszał głos i odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał. Uśmiechnął się.
– Dorota – odparł z ulgą. – Siadaj. Oczywiście, z przyjemnością się z tobą napiję.
Kobieta usiadła obok swojego wieloletniego szefa.
– Na co masz ochotę? – zapytał, patrząc na nią.
Widziała to i uśmiechnęła się nieznacznie. Była drobną, pięćdziesięciopięcioletnią kobietą, absolutnie niewyglądającą na swoje lata. Krótkie, brązowe włosy miała ułożone w modną fryzurę, figurę podkreślała sukienka kończąca się przed kolanami, zgrabne nogi wyglądały na dłuższe w wysokich szpilkach.
– Wódka z sokiem. Już i tak za dużo wypiłam.
– Wyglądasz rewelacyjnie. – Dotknął jej ręki ukradkiem, aby nikt tego czułego gestu nie zauważył.
– Jesteś prawdziwym dżentelmenem, ale wierz mi, głowa już nie ta. A nie mam zamiaru spędzić Nowego Roku w łóżku.
W tym czasie kelner postawił przed nią drinka.
– Ostatni. – Uniosła szklankę. – Za pomyślność w Nowym Roku – wygłosiła toast.
– Zbyt ogólnie. Za pomyślność już piliśmy i jestem pewien, że ten rok będzie bardzo pomyślny. Wiktor jest urodzonym menadżerem, ma mnóstwo pomysłów. – Spojrzał na syna rozmawiającego z matką. Dostrzegł spojrzenie Elżbiety i się uśmiechnął. – Te nasze dzieci… to pokolenie zupełnie inne niż my… – Przerwał, jakby tknięty jakąś uporczywą myślą. – O, Boże, przepraszam cię, Dorotko. Bardzo cię przepraszam. – Miał ochotę objąć ją i mocno przytulić, ale wciąż czuł na sobie wzrok żony. Zrezygnował. – Nie powinienem był, wybacz.
Dorota spojrzała na niego, próbując nerwowym uśmiechem zamaskować zdenerwowanie.
Dzieci. Dla niej temat tabu.
– Daj spokój, to już tyle lat…
Upiła łyk drinka. Na pozór wydawała się spokojna i opanowana, ale Jerzy widział w niej zmianę, zauważył każdy szczegół mówiący o skumulowanym wewnątrz ogromnym bólu. Żałował, że tak bezmyślnie zaczął temat.
– Czasami… – przerwała, przełknęła ślinę i otarła łzy pojawiające się na policzkach. – Czasami zastanawiam się, jaka teraz jest, jak wygląda, jak wyglądałyby święta gdyby… gdyby tu była. Co robi, czym się zajmuje… Tęsknię za nią – szepnęła.
– Wiem – powiedział.
Dorota poczuła jego dłonie na swoich.
– Wciąż się zastanawiam, czy nie zrezygnowałam zbyt szybko. Czy gdybym była bardziej stanowcza, dowiedziałabym się, gdzie jest?
– Dorota…
– Ty tego nie rozumiesz. Nie wiesz, co znaczy na kogoś czekać. Każdego dnia budzić się z nadzieją, a kiedy dzień się kończy, przekonywać się, że warto wstać następnego dnia i znowu czekać. Nawet nie wiesz, jak trudno jest walczyć ze zniechęceniem. Ile wysiłku trzeba włożyć, aby normalnie funkcjonować, nie załamać się i żyć.
Jerzy bawił się jej palcami, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Rozmawiali na ten temat już tysiące razy, znał wszystkie argumenty, ale nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co czuła. I gdyby tylko mógł, zrobiłby wszystko, aby jej pomóc.
– Jestem zawieszona – mówiła dalej pomiędzy jednym a drugim łykiem drinka. – Z jednej strony wiem, że gdyby miała zmienić zdanie i wrócić, już dawno by to zrobiła, ale z drugiej… – Załkała. – Nie potrafię tego zrozumieć. Jak mogła mnie tak ukarać? Wyjść z domu, nie odzywać się. Co takiego zrobiłam? A może coś się stało? Jakaś część mnie wciąż wierzy, że ona wróci… – skończyła szeptem.
Wiedział o tym wszystkim, a jednak za każdym razem, gdy tego słuchał, gdy widział twarz Doroty, coś w nim drgało. Jakby to była jego wina, jakby miał z tym wszystkim coś wspólnego.
– Tak bardzo za nią tęsknię.
– Wiem – powiedział łagodnie, nie puszczając jej dłoni. – A ja tęsknię za tobą. – Ściszył głos. Dorota popatrzyła na niego łagodnie, z lekkim uśmiechem na ustach.
– Ja też – przyznała, odwzajemniając uścisk.
– Proszę usiąść. – Policjant podszedł do Doroty, przysunął krzesło i wyjął długopis. – Trzeba wypełnić formularz o zaginięciu. Muszę wpisać pani dane. Mogę prosić dowód?
Dorota wyjęła dokument i podała mu. Wytarła oczy i nos i spojrzała na formularz. Pomyślała, że potrzebują strasznie dużo informacji, bo było sporo wykropkowanego miejsca.
Policjant spisał dane i oddał dowód. Schowała go na jego miejsce.
– Przejdźmy do danych Patrycji – powiedział.
Dorota pociągnęła nosem.
– Proszę pana… szukajcie mojego dziecka… po co mamy tracić czas na biurokrację? A jeśli jej się coś stało?
– Pani Doroto – odezwała się stojąca dotąd z boku policjantka. Miała sympatyczną twarz i przyjemny głos. – Te wszystkie informacje są nam potrzebne, by jak najszybciej odnaleźć pani córkę. Proszę wierzyć, nie robimy nic, co byłoby niewskazane w tych okolicznościach.
Dorota popatrzyła na funkcjonariuszkę. Wierzyła jej.
– Możemy kontynuować? – zapytała.
– Tak.
– Ja się tym zajmę – szepnęła policjantka do kolegi, po czym ponownie zwróciła się do Doroty: – Poproszę PESEL córki.
Dorota cierpliwie odpowiadała na pytania. Im jednak więcej ich padało, coraz bardziej szczegółowych i dotyczących samego zaginięcia, tym bardziej sobie uświadamiała, że nie potrafi powiedzieć ani jak Patrycja była ubrana, ani jakie rzeczy ze sobą zabrała.
– Wyszłam z domu około dziewiątej. Córka jeszcze spała. Nie wiem, o której wyszła.
– A o której pani wróciła?
– Około piętnastej.
– I córki nie było?
– Nie.
– Nie zdziwiło to pani?
– Nie, zaczęły się wakacje, nie sądziłam, że będzie siedziała całymi dniami w domu.
– Proszę podać imiona i nazwiska jej znajomych, przyjaciół, wszystkich, z którymi utrzymywała kontakt.
– Oczywiście.
– Ma pani jej zdjęcie?
– Tak, proszę.
Dziewczyna ze zdjęcia wyglądała na szczęśliwą, lecz lekko zawstydzoną. Patrzyła w obiektyw, jakby jednocześnie chciała zaprotestować i tak zapozować, aby wypaść na fotografii jak najlepiej.
Policjantka uzupełniła formularz, po czym podsunęła go Dorocie.
– Proszę sprawdzić, czy wszystko się zgadza i podpisać. Jeśli w międzyczasie przypomniało się pani coś jeszcze, proszę powiedzieć. Dopiszemy. Im więcej informacji tym lepiej.
– Mam pustkę w głowie. – Dorota drżącą ręką próbowała złożyć podpis, ale litery wychodziły koślawe, jakby stawiało je dziecko, które dopiero uczy się pisać.
Policjantka poczekała cierpliwie, po czym podała Dorocie do podpisania kolejny dokument.
– Jeszcze to oświadczenie. Jeśli córka wróci do domu albo skontaktuje się z panią, proszę natychmiast nas o tym powiadomić.
– Oczywiście.
– Pani Doroto. – Policjantka przykryła jej dłoń swoją. – Córka na pewno się odnajdzie. Proszę być dobrej myśli.
– Dziękuję. Co teraz?
– Wprowadzimy dane pani córki do systemu i powiadomimy wszystkie jednostki. Będziemy informować panią na bieżąco.
– Jestem przerażona – szepnęła do Jerzego.
– Wszystko będzie dobrze. Chodźmy, musisz odpocząć.
Ciąg dalszy w wersji pełnej