Tamtego lata - ebook
Tamtego lata - ebook
Rybak z greckiej wyspy
Dziennikarka Charlotte Clare spędza urlop na małej greckiej wyspie. Po trudnym rozwodzie szuka samotności i spokoju. Codziennie z tarasu obserwuje morze i pracę przystojnego rybaka. Postanawia napisać artykuł o nim i jego prostym zajęciu, o życiu bez stresu i pośpiechu. Gdy jej gospodyni zabiera ją wieczorem do tawerny, Charlotte po raz pierwszy od dawna czuje radość, słysząc grecką muzykę i patrząc na tańczących mężczyzn. Wśród nich jest rybak z jej plaży. Wspólny taniec rozpoczyna ich znajomość. Od tej chwili spędzają ze sobą coraz więcej czasu. Charlotte jest coraz bardziej zafascynowana Iannisem, ale niepokoi ją, że on nie mówi nic o sobie i trzyma ją na dystans...
W cieniu i w słońcu
Kim jest nieznośny pacjent, który odprawia kolejne pielęgniarki i zniechęca do siebie wszystkich? Kristian Koumantaros, grecki biznesmen, przeżył wielką tragedię. W wypadku stracił wzrok i czucie w nogach. Przykuty do fotela odciął się od świata i zamknął w swojej rezydencji. Z kapryśnym pacjentem postanawia zmierzyć się szefowa agencji pielęgniarek, Elizabeth Hatchet. Jej upór i arogancja oraz nieufność Kristiana sprawią, że rehabilitacja przybierze nieoczekiwany obrót…
Odnaleźć dom
Ianthe nosi greckie imię i ma piękne kruczoczarne włosy. Całe życie spędziła w Anglii, ale zawsze czuła, że jest inna. Kiedy dowiaduje się, że została adoptowana, przyjeżdża do Grecji, szukając swoich korzeni i prawdziwej tożsamości. Już pierwszego wieczoru, spacerując krętymi uliczkami, czuje, że znalazła się we właściwym miejscu. W malutkiej galerii poznaje Lysandra, greckiego fotografa. To on zaprosi ją na przyjęcie, które odmieni jej życie...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1386-8 |
Rozmiar pliku: | 776 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Charlotte wpatrywała się w gwiazdy, zanurzając stopy w wodzie. Wciąż trudno jej było uwierzyć, że na Iskos, na tej maleńkiej greckiej wysepce, może być tak ciepło o zmierzchu. Wilgotny piasek pod jej nogami był twardy i chłodny, i od czasu do czasu była zmuszona przesuwać się w tył za pomocą ruchów bioder, kiedy nadchodząca fala zalewała kolejny skrawek brzegu.
W końcu nadeszła chwila, na którą czekała – zamachnęła się i cisnęła wąskie złote kółko do morza, najdalej jak potrafiła. Nie nadawała się zupełnie do roli żony bogacza i obrączka była ostatnim symbolem tego okresu. Przymknęła oczy i wyobraziła sobie, jak złote kółko opada na dno morza. Im niżej opadało, tym lżej jej było na sercu, w końcu odczuła głęboką ulgę, jak gdyby otulił ją miękki, ciepły koc.
Znowu przysiadła na piasku, podwinęła nogi i oceniła swoją sytuację. Świat wokół niej był krzepiąco niezmieniony, ale ona wreszcie poczuła się inaczej; miała wrażenie, że jest wolna. Tak pewnie musi czuć się motyl, kiedy po raz pierwszy rozprostowuje skrzydła. Oparła się na rękach, odchyliła w tył i spojrzała w niebo. Nad głową miała konstelację uskrzydlonego konia – Pegaza. Uznała to za znak. Rozwód miała już za sobą. Czekał ją nowy start. Pewnych spraw nie zamierzała zmieniać. Była uznaną dziennikarką, piszącą dla magazynu dla kobiet, laptop umożliwiał jej częste podróże, a dzięki internetowi mogła mieszkać wszędzie. Może powinna przenieść się w inne, bardziej pasjonujące miejsce – takie jak to? Były jednak sprawy, którymi powinna zająć się najpierw – na przykład odzyskaniem radości życia. Przebywała na wyspie prawie od miesiąca i nie odważyła się jeszcze wyjść wieczorem z domu – a podróż do Grecji miała przyczynić się do odbudowania jej poczucia wartości oraz ratowania kariery. Na razie zmiana otoczenia nie pomogła. Natchnienie się nie zjawiało, a jej poczucie wartości wciąż było bliskie zeru.
Przypomniała sobie pajęczo cienkie sukienki, leżące w zapomnieniu na dnie walizki. Były to reklamowe modele znanych projektantów, ofiarowane jej przez magazyn, dla którego pracowała – ale miały swoją cenę. Kiedy naczelna powiedziała jej: Znajdź jakiegoś atrakcyjnego Greka i napisz o nim, znaczyło to: Dostarcz mi spektakularny artykuł, żeby ratować swoją karierę, mocno zagrożoną przez rozwód. Sęk w tym, że na Iskos raczej nie było zbyt wielu atrakcyjnych Greków.
Wokół leżącej nad wodą tawerny migotały światła, od czasu do czasu dolatywał ją okrzyk albo wybuch śmiechu, odbijający się niesamowitym echem od skał za jej plecami, sygnalizujący, że czas już na nią.
Zerwała się na równe nogi, otrzepała dłonie z piasku i zamarła, gdyż doleciał ją inny dźwięk. Stała nieruchomo i nasłuchiwała, dopóki nie zorientowała się, że są to regularne uderzenia wioseł.
Przesuwając wzrokiem po morzu, dostrzegła światło latarni ustawionej na dziobie niewielkiej łodzi. Półmrok tłumił wszystkie kolory, trudno było w nim coś zobaczyć, ale dzięki latarni zdołała odróżnić sylwetkę człowieka. Wiosłował pewnie, jak gdyby jego kompasem były księżyc i gwiazdy i jakby zmierzał do z dawna wyznaczonego celu.
Obserwowanie wioślarza było niezwykle fascynujące. Otaczała go aura mocy i Charlotte uśmiechnęła się, ponieważ pobudziło to jej wyobraźnię. Widziała wielu żylastych, ogorzałych rybaków na wyspie, lecz coś mówiło jej, że ten człowiek jest inny. Był krzepki, ale pełen gracji niczym tygrys… o wspaniale skoordynowanych ruchach, niebezpiecznie silny. Jej umysł tworzył kolejne obrazy, usiłując nadać więcej realności niewyraźnej sylwetce – i nagle zapragnęła wszystko to opisać. Szybko sięgnęła po sandały i wsunęła je na nogi. Główny zrąb artykułu wciąż pozostawał dla niej niewiadomą, ale była pewna, że będzie miał coś wspólnego z człowiekiem w łodzi. Zaczęła biec w kierunku przecinającej klif stromej ścieżki, wiodącej do willi, którą wynajmowała.
Taras, otaczający jednopiętrowy budynek, miał tradycyjną, wyłożoną kamykami podłogę. Długi stół ustawiono tuż przy kamiennej balustradzie, aby można było w pełni docenić wspaniały widok. Stół zastąpił Charlotte biurko. Wokół willi umieszczono wiele lamp, więc gdyby chciała, mogłaby tu pisać przez całą noc.
Pracując, nieustannie pamiętała o latarni – maleńkim punkciku światła na tle morza. Mężczyzny i jego łodzi nie było widać, lecz świadomość, że nadal tam jest, była dziwnie krzepiąca. Dzięki temu jej wyobraźnia pracowała pełną parą, a słowa płynęły wartko.
Nagłe ochłodzenie zakłóciło jej koncentrację. Drżąc lekko, usiadła prosto i rozprostowała ramiona. Zerwał się wiatr – rozwiewał jej długie złotorude loki, smagał jej oczy, aż napłynęły do nich łzy, i przyklejał do ust kosmyki włosów.
Kiedy po raz ostatni spoglądała w niebo, miało kolor ołowianoszary, z ledwo widoczną smugą purpury, pozostałą po zachodzie słońca. Teraz pociemniało do głębokiej czerni greckiej nocy – chłodnej greckiej nocy, uściśliła Charlotte, otulając się szczelniej szalem z pashminy. Po kilku chwilach musiała poddać się i wejść do domu.
W chłodnym wnętrzu luksusowej willi przywitała ją cisza, ale była to cisza uspokajająca, która niosła jej ulgę, nie poczucie osamotnienia. Dobrze wyposażona willa zapewniała jej schronienie przed troskami, którego tak bardzo potrzebowała. Miała zbyt poranioną duszę, by mogła odzyskać ducha walki bez odrobiny pomocy.
Rozpad małżeństwa pozostawił za sobą więcej blizn, niż się spodziewała. Było tam poczucie winy – że mogła zrobić coś inaczej albo lepiej, poczucie klęski, wreszcie żal. Ale była twarda, i ten pobyt w Grecji stanowił inwestycję w jej przyszłość. Niezależnie od tematu artykułu, postanowiła, że jego wymowa będzie optymistyczna i podnosząca na duchu.
Przyciskając mocno do piersi plik wydrukowanych kartek, Charlotte pchnęła ramieniem ciężkie dębowe drzwi prowadzące do sypialni. Jak reszta domu, ten pokój urządzony był w tradycyjnym stylu, podłogę z terakoty zasłaniały wzorzyste chodniki w subtelnych odcieniach czerwieni.
Świeżo pobielone ściany stanowiły tło dla szerokiego łoża, ustawionego tak, by widać było z niego morze. Sprężysty materac leżał na gładkim, kamiennym postumencie, lniane prześcieradła zarzucone były poduszkami w jedwabnych poszewkach w kolorze szlachetnych kamieni. Ciśnięte jakby od niechcenia narzuty wykonane były z kaszmiru.
Za drugimi drzwiami znajdowała się wielka łazienka, ze śnieżnobiałą armaturą w jasnobłękitnej obudowie. Charlotte postanowiła, że weźmie długą kąpiel w nagrodę za to, że zabrała się wreszcie do pisania artykułu. Ale coś przyciągnęło ją do okna.
Księżyc schował się za chmurę, i nawet gałęzie drzewa oliwnego rosnącego pod oknem zdawały się niknąć w mroku nocy. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, próbując odzyskać spokój. Uniosła powieki i próbowała odszukać maleńki świecący punkcik. Był gdzieś tam, na morzu. Zmarszczyła brwi, sądząc, że światełko zniknęło. Ale nagle pojawiło się znowu, błyszcząc niczym świetlik w atramentowoczarnej pustce.
Dobranoc, szepnęła miękko, i odwracając się, uśmiechnęła się do siebie.
To chyba najwygodniejsze łóżko, w jakim leżałam, pomyślała leniwie, opadając na puszyste poduszki i wpatrując się w mrok. Jej wzrok podążył ku światełku latarni i zatrzymał się na nim. Nie mogła zapomnieć o mężczyźnie w łódce, o samotnym rybaku. Kręciła się niespokojnie na chłodnych prześcieradłach. Jak miała zasnąć, gdy jej umysł był tak zajęty myślami o rybaku? Czyżby ten cień mężczyzny rozbudził w niej pożądanie? – zastanowiła się z lekką ironią. Czy aż do tego doszło? Ale co w tym złego? Przecież jest już wolna.
Mogła mieć romans i nikt by o tym nie wiedział. Mogła wdać się w namiętny, czysto fizyczny związek z mężczyzną, który niczego by od niej nie oczekiwał – bo dlaczego miałby to robić? Żadnych zobowiązań, żadnych konsekwencji. I może właśnie tego potrzebowała. Z pewnością tak uważało jej ciało.
Po raz ostatni upewniła się, że światło latarni jest wciąż widoczne. Zauważyła, że przesuwało się szybciej, jak gdyby morze stawało się bardziej wzburzone. Potem pomyślała, że zawiniła jej wyobraźnia, gdyż z każdym uderzeniem serca światełko wydawało się coraz bliższe. Ale choćby najbardziej pragnęła, by skierowało się ku willi, w rzeczywistości odsuwało się powoli od niej, zbliżając ku odległej części nabrzeża.
Kim on jest? – zastanawiała się Charlotte. I, co o wiele ważniejsze, jak się z nim spotkać? Nadal o tym rozmyślała, gdy wreszcie zawładnął nią sen.ROZDZIAŁ DRUGI
O świcie obudziło Charlotte gruchanie turkawek w gałęziach drzewa oliwnego, rosnącego pod jej oknem. Zsunęła się z wygodnego materaca, przeszła boso po chłodnej, wyłożonej płytkami podłodze i wyjrzała przez uchylone okiennice. Kilka chwil zabrało jej przyzwyczajanie wzroku do słabego, ukośnie padającego światła. Westchnęła z rozczarowaniem.
Czego się spodziewała? Widziała przecież, jak w samym środku nocy rybak skierował się ku brzegowi. To jednak nie przeszkodziło jej wyobraźni wyczarować obrazu czekającego na nią gdzieś mężczyzny.
Spojrzała w górę i zobaczyła, że niebo przybrało kolor bladej, cytrynowej żółci. Uśmiechnęła się z nadzieją. Nowy dzień przynosił jej podniecającą szansę zobaczenia znowu tajemniczego mężczyzny.
Te ostatnie dni, które miała spędzić na wyspie, mogą mieć większą wartość niż wszystkie poprzednie razem wzięte, pomyślała. Ogarnęła ją zwariowana chęć, by wychylić się z okna i zanurzyć w przejrzystym świetle. Morze pomiędzy jej częścią wybrzeża a molem, przy którym musiał przycumować łódź rybak, miało kolor akwamaryny i było gładkie niczym lustro. Wytężyła wzrok, ale nie dostrzegła mężczyzny ani jego łodzi.
Czas na pływanie, zdecydowała. Potem zabierze się na serio do pisania.
Ubrana tylko w piżamę, zeszła w dół po kamiennych schodach, zatrzymując się na chwilę, by wsunąć stopy w sandały. Podczas krótkiego pobytu w Grecji słońce i ciepło pozbawiły ją zahamowań – przyczynił się też do tego fakt, że do tej pory nikt nie wtargnął na skrawek plaży poniżej willi. Będzie mogła pływać nago, jak to robiła codziennie, od chwili przybycia.
Zanim dotarła na skraj urwiska, jej puls przyśpieszył z większej niż zwykle niecierpliwości. I od razu rzuciły się jej w oczy dwa czerwone pływaki, unoszące się na morzu. Czyżby jego pływaki? Na pewno. Serce podeszło jej do gardła. Skręciła w kierunku stromej, wiodącej w dół ścieżki, próbując opanować się i nie biec. Ale kule działały na nią niczym magnes, przyciągając ją do brzegu.
To tylko zwykłe pływaki, mówiła w duchu, idąc po piasku. Nie ma powodu robić zamieszania. Bez pośpiechu zdjęła sandały i starała się robić wrażenie, że niczego nie widzi. Nim jednak zbliżyła się do wody, ledwo mogła oddychać z podniecenia. On tu wróci – będzie musiał kiedyś po nie wrócić, uświadomiła sobie, zdejmując szybko piżamę i rzucając ją na piasek.
Weź się w garść! – nakazała sobie. Na chwilę stanęła, rozkoszując się łagodnym powiewem wiatru na nagim ciele. Jeśli tak miała reagować, lepiej by było, gdyby została w willi, tam była bezpieczna. O ile bezpieczniej jest tworzyć obraz rybaka w wyobraźni, niż ryzykować spotkanie z nim…
Ale gdy chłodna woda opłynęła stopy Charlotte, na myśl przyszedł jej fragment wiersza, który wydawał się idealnie pasować do rybaka. Co więcej, stanowił doskonały temat dla jej artykułu.
Aby się upewnić, powtórzyła w myślach te słowa. Niech Ambicja ich trudów zbożnych nie wyszydza, Ich prostych radości i skromnego losu.
Był to temat, który z pewnością znajdzie oddźwięk u jej czytelników, sprawi, że zadumają się przez chwilę nad swoją kawą z pianką: człowiek spełniony, człowiek, który odnalazł swoje przeznaczenie, pracując blisko natury, w sennym środowisku małej greckiej wyspy.
Nieźle, jak na początek, pomyślała. Zadrżała lekko, zanurzając się głębiej w chłodną wodę. Ale co się stało z jej postanowieniem, by odkryć siebie na nowo? Czy rybak pozostanie uwięziony na zadrukowanej kartce papieru? Odsunęła od siebie tę myśl i z okrzykiem podekscytowania rzuciła się w chłodne objęcia fal.
Zanurkowała głęboko i zaczęła szybko płynąć w kierunku czerwonych kul. Pływała dobrze, przez większość czasu z głową pod wodą, by nadać ciału opływowy kształt i jak najbardziej zmniejszyć opór fal. Woda w morzu była przejrzysta, jakby przefiltrowana, piaszczyste dno zaścielały odłamki skał, dające schronienie ławicom barwnych ryb, przepływających koło jej nóg. Zobaczyła sieci do łowienia homarów pomiędzy dwiema skałami, zanim jeszcze zdała sobie sprawę, że dopłynęła do oznakowanego miejsca.
Rozgarniając nogami wodę, złapała jedną z czerwonych kul i przycisnęła ją do piersi.
– Oy! Min to kanis afto!
Serce skoczyło jej do gardła. Odepchnęła od siebie kulę. Dobrze słyszalny, burkliwy rozkaz dobiegał z brzegu. Obróciła się gwałtownie, by zobaczyć, kto na nią krzyczał.
To był jej rybak; szok, wywołany zderzeniem rzeczywistości i fantazji, ustąpił lękowi, gdy zobaczyła, że mężczyzna robi kilka szybkich kroków w jej kierunku. Uświadomiła sobie, że musiał uznać, iż grozi jej niebezpieczeństwo i spieszył jej na ratunek. Szybko wyciągnęła rękę i dała mu uspokajający znak, unosząc w górę kciuk. Uspokoiła się nieco, gdy zatrzymał się gwałtownie, ale nadal promieniowało z niego napięcie. Nie pochlebiała sobie, że kierowała nim troska o nią. Był po prostu wściekły.
Teraz jednak ona odczuła urazę, że w tak arogancki sposób wtargnął na jej plażę. Co niby zamierzała, jego zdaniem, zrobić? Ukraść jego homary? Czy morze było jego własnością? Charlotte miała zamiar zostać tu, gdzie była, dopóki mężczyzna nie zrezygnuje i nie odejdzie. Ale naraz usłyszała coraz bliższy odgłos silnika. Okręciła się w wodzie i zobaczyła, że zbliża się do niej szybko mała rybacka łódź.
Rybak z plaży tkwił nad jej piżamą, a na łodzi zauważyła krępą sylwetkę o wiele starszego mężczyzny z podkręconym wąsem. On też ją spostrzegł. Łódź była na tyle blisko, że Charlotte mogła widzieć błękitne pasy namalowane na obu burtach.
Nie mogła unosić się w wodzie wiecznie. Zaczęła płynąć do brzegu i zwolniła dopiero wtedy, gdy była dość blisko, by widzieć wodę pieniącą się wokół bosych stóp rybaka. Gdy ich spojrzenia się spotkały, zaczął wymachiwać jej ubraniem niczym flagą.
Zastanowiła się, czy chciał zwrócić na nie jej uwagę, czy też drażnił się z nią? Zauważywszy ironicznie przy mrużone oczy mężczyzny, schroniła się za skałkami, tłoczącymi się wzdłuż wybrzeża.
Odwróciła się w samą porę, by zauważyć, że rybak wykonał kolejny rozkazujący gest – tym razem przeznaczony dla kogoś znajdującego się za nią, na morzu.
Nagle silnik umilkł. Mężczyzna na pokładzie przeszedł na rufę i zajął się sieciami. Słychać było teraz tylko nieustanny syk piany tworzącej się przy skale i odgłos fal uderzających leniwie o burtę łodzi.
Posuwając się na łokciach, Charlotte przepełzła niczym komandos przez płyciznę, wsunęła się pomiędzy dwa duże głazy i czekała w ukryciu, dopóki nie złapała tchu. Potem, rzuciwszy szybkie spojrzenie, zauważyła, że rybak nadal stoi tam, gdzie go poprzednio widziała, i trzyma w garści jej piżamę.
– Rzuć ją tutaj! – krzyknęła, przyciskając się do kamienia. Czekała, ale gdy nie było odpowiedzi, zmuszona została do ponownego wysunięcia głowy.
Rybak potrząsnął jej piżamą. Było jasne, że nie należy do ustępliwych, jednak na plus trzeba było mu zapisać, że wyglądał naprawdę niezwykle. Miał niesamowite oczy. Sama intensywność ich spojrzenia wystarczała, by ciarki przebiegły jej po plecach.
W dodatku był wyższy, niż sobie wyobrażała, zbudowany niczym kickbokser. Jej zmysły zareagowały na myśl, że mogłyby ją objąć tak umięśnione uda; szybko zamknęła oczy, jak gdyby to wystarczyło, by odegnać niebezpieczeństwo.
Fantazja to jedno. Rzeczywistość, w postaci tego właśnie Greka, to zupełnie inna sprawa. Miał nawet nóż u pasa, wetknięty w pochwę.
Upłynęło dobrych kilka chwil, zanim zebrała siły, by znowu na niego spojrzeć – i był to błąd. Gdy ich spojrzenia się spotkały, zabrakło jej tchu. Coś w posępnym wzroku mężczyzny sugerowało, że zna każdą pozycję z Kamasutry i poświęcił życie doskonaleniu każdej z nich.
Uznała, że ma trzydzieści pięć lat. Przymknęła oczy i odrzuciła ostatnie wątpliwości. Podsumowała to, co o nim wiedziała: włosy gęste, kruczoczarne, lekko falujące, nieco dłuższe niż u przeciętnego mężczyzny – ale w rybaku nie było nic przeciętnego.
Co najważniejsze, nie nosił obrączki. Ale i tak będzie musiała dyskretnie przepytać Mariannę, która pracowała w willi i zdawała się wiedzieć wszystko o wszystkich na wyspie. Na razie, pomyślała z przekonaniem, sprawy wyglądają dobrze: apetyczny, samotny mężczyzna z doskonałym ciałem, w sam raz dla rozrywki samotnej dziennikarki. Oczywiście, tylko w charakterze obiektu badawczego.
Zamknęła oczy, odczekała, by serce się uspokoiło. Czując na swej twarzy jego wzrok, zorientowała się, że nie jest ukryta wystarczająco. Odezwała się głośno, by dobrze ją zrozumiał:
– Rzuć mi ubranie!
Nie słysząc odpowiedzi, spojrzała na niego z gniewem – i poczuła się, jakby ją hipnotyzowano. Jego spojrzenie było ostre i cyniczne: spojrzenie konesera, niepokojąco porozumiewawcze.
Charlotte podjęła ostatnią próbę porozumienia się z nim – tym razem łagodniejszym tonem, mając nadzieję, że zaapeluje w ten sposób do lepszej strony jego natury. Z uśmiechem wskazała dłonią ubranie.
Rybak zrobił krok w jej kierunku.
– Zostań tam! – krzyknęła zaniepokojona, w pełni świadoma swej nagości.
Zatrzymał się i przybrał niedbałą postawę.
Zorientowała się, że bawi go jej kłopotliwe położenie, a co gorsza, wydawało się, że z przyjemnością odczeka, aż będzie zmuszona wyjść z ukrycia i upomnieć się o swoje ubranie.
Wzruszył ramionami; zauważyła, że na jego ustach nie ma uśmiechu, a spojrzenie ciemnych oczu jest spokojne i zdecydowane. Nagle przyszło jej do głowy wyjaśnienie. Powinna była wcześniej o tym pomyśleć. Oczywiście – nie rozumiał, co do niego mówiła!
Syknęła zniecierpliwiona i zastanowiła się, co ma teraz robić. Nie mówiła po grecku, więc nigdy się nie dogadają.
– Dlaczego nie podejdziesz i sama nie weźmiesz sobie ubrania? – odezwał się nagle po angielsku, niemal bez śladu obcego akcentu.ROZDZIAŁ TRZECI
Charlotte cofnęła się gwałtownie. Wszystkiego by się spodziewała, ale nie tego, że rybak będzie tak doskonale znał jej język.
Turyści, pomyślała, przeklinając wolno działające komórki mózgowe. Oczywiście, że mówił płynnie po angielsku – jaki język spodziewała się usłyszeć z jego ust? Starożytną grekę?
Bez wątpienia mężczyzna dobrze się później uśmieje, opowiadając o tym wydarzeniu w tutejszej tawernie. Ale jeśli miała skorzystać z okazji, na którą czekała, będzie musiała zapomnieć o dumie. Pobyt na wyspie dobiegał końca, a ona miała jeszcze napisać artykuł i odbudować poczucie własnej wartości. Musiała od czegoś zacząć.
Teraz, gdy wiedziała już, że rybak zna jej język, mogła być bardziej bezpośrednia. Unosząc hardo podbródek, wysunęła się z ukrycia.
– Oddaj mi natychmiast piżamę! I nie próbuj nawet oskarżać mnie, że przeszkadzam ci w połowie. Mam takie samo prawo pływać tu, jak....
Słowa zamarły jej na ustach. Plaża była pusta. Ani żywej duszy.
Charlotte zmarszczyła brwi i rozejrzała się dokoła. Ale mężczyzna zniknął, jak gdyby rzeczywiście był wytworem jej wyobraźni. Jedynym dowodem, że istniał naprawdę, była jej piżama, przeniesiona z miejsca na plaży, gdzie ją rzuciła, na kamienną półkę, wystającą ze skalistego nabrzeża. Poczuła kolejno ulgę i rozczarowanie, potem, przypomniawszy sobie o rybackiej łódce, zacumowanej niedaleko brzegu, złapała piżamę i wczołgała się pomiędzy skały, aby się ubrać.
Iannis wspinał się bezszelestnie, z łatwością płynącą z długiej praktyki. Po raz ostatni chwycił za występ skalny, przeskoczył przez skraj klifu i stanął na nogi.
Co to za kobieta? Ze swego punktu obserwacyjnego mógł widzieć zaledwie czubek jej głowy. Przyglądał się, jak strzepuje z twarzy mokre włosy szybkim, płynnym ruchem tancerki.
Musiał przyznać, że jest pełna wdzięku. Uśmiechnął się niechętnie, wspominając, jak wysoko i dumnie trzymała głowę, gdy wynurzała się spoza skalnej osłony. Nie całkiem jak Afrodyta z fal – na to była zbyt buntownicza – ale równie piękna. Wydawała się całkowicie nieskrępowana swoim zachowaniem – i to go rozgniewało. A co by się stało, gdyby został i próbował wykorzystać ich spotkanie? Czy nadal zachowywałaby się tak bezwstydnie?
Gdy odwrócił się, by odejść, poczuł drganie mięśnia na szczęce. Dlaczego miałoby go to obchodzić?
Bo nie tylko go rozzłościła, lecz i zainteresowała, uświadomił sobie, oddalając się. Było coś niezwykle prowokującego w pięknej kobiecie, gotowej stawić mu czoła. Sposób, w jaki wystawiała się na pokaz, stanowił wyzwanie, którego nie potrafił zlekceważyć: kusiło go, by sprawdzić, jakie stawiała sobie granice. Może żadnych. Może powinien to zbadać. Ale najpierw musiał odkryć, kim była. Na pewno ktoś mu to powie; Iskos to niewielka wyspa i bardzo mało turystów odwiedzało ją jesienią.
Odwrócił się i przyglądał kobiecie, szybko przemierzającej plażę. Kierowała się ku skalistej ścieżce, prowadzącej w górę do willi, którą musiała wynajmować. Zmrużył oczy. Gdyby znajdował się tam, gdzie poprzednio, musiałaby przejść obok niego.
Iannis uświadomił sobie, że teraz miała w sobie zadziwiającą bezbronność, kontrastującą z wrażeniem, jakie wywarła na nim poprzednio. Poczuł, że budzi się w nim zaciekawienie. Jej piżama była przesiąknięta morską wodą i mokra tkanina czepiała się kostek.
Zaciął usta, przyglądając się jej. Czy nigdy nie słyszała o kostiumie kąpielowym? A może włożenie go wymagałoby od niej zbyt wiele trudu? Tak czy inaczej, świadczyło to o braku szacunku dla tradycji Iskos, gdzie niezamężne kobiety nie mogły wyjść z domu bez przyzwoitki, nie mówiąc już o kąpieli nago w morzu. Dzięki Bogu, to nie była jego sprawa!
Zamierzał odejść, ale znowu się zatrzymał. Theos! Od dawna nie widział równie podniecającej figury. Może tak pełne uda czy pośladki nie były zbyt modne, ale te bujne kształty rzucały modzie wyzwanie. A jej piersi! Iannis odwrócił się gwałtownie, zamierzając wyrzucić z myśli niepokojący obraz.
Ale było już za późno. Twarz i sylwetka tajemniczej kobiety wyryły się w jego pamięci.
Zwolnił nieco kroku, wchodząc w wonny cień sosen. Najwyraźniej była flirciarą – a jeśli szukała towarzysza do zabawy, pójdzie jej na rękę. Ale to on, nie ona, zdecyduje, kiedy to się stanie.
Dzieliło ich teraz tylko kilka metrów, jednak Iannis miał nad nią przewagę, gdyż drzewa zapewniały mu ukrycie. Nie był zadowolony z rozwoju sytuacji. Kiedy podobała mu się jakaś kobieta, reagował szybko i bezceremonialnie. Ale w tej było coś, co stało między nimi niczym niewidzialna bariera. Może ta bezbronność, którą zauważył wcześniej. Cokolwiek to było, powstrzymało go od zaczepienia jej równie skutecznie, jak gdyby użyła w tym celu armii.
A może po prostu mięknę z wiekiem, pomyślał, i na jego ustach pojawił się cyniczny grymas. O tym nie mogło być mowy.
Marianna, która doglądała willi, wieszała właśnie pranie, kiedy Charlotte wróciła. Odwróciła się, wsparła dłonie na biodrach, przyjrzała się młodej Angielce i spytała surowo:
– Dlaczego poszła pani na plażę nieubrana?
W tej chwili Charlotte obchodziło tylko to, że zdołała powrócić cała i zdrowa.
– Więcej tego nie zrobię – zapewniła żarliwie i jak najszczerzej. Bez wątpienia, dostała nauczkę! – Poza tym, nie jestem nieubrana. – Czuła, że musi to wyjaśnić. – Mam na sobie piżamę…
Marianna spojrzała na nią z oburzeniem.
– A rybacy?
– Rybacy? – Charlotte udawała niewiniątko, ale czuła, że zaczyna się rumienić. – Wiedziałaś o nich?
– A pani ich widziała – z pewnością w głosie stwierdziła Marianna. – I, co ważniejsze, oni widzieli panią. – Mówiąc to, pogroziła Charlotte palcem. – Tu, na Iskos, tak się nie robi. Następnym razem pójdę z panią.
Charlotte wiedziała, że było to życzliwe pouczenie, mimo to pośpiesznie zmieniła temat.
– Pomogę ci – zaproponowała. Schyliła się, wyciągnęła z naładowanego kosza mokrą poszewkę, którą Greczynka natychmiast jej odebrała.
– Czy któryś z nich odezwał się do pani? – spytała poprzez trzymane w ustach klamerki do bielizny.
Charlotte zrozumiała, że Marianna nie zamierza ustąpić.
– Był tam jeden taki…
– Wyższy od pozostałych?
– Imponujący – stwierdziła z lekką ironią Charlotte. Powiedziawszy to, uświadomiła sobie, że była to szczera prawda. Ale nagłe zamilknięcie Marianny obudziło w niej czujność. – Wiesz, o kim mówię?
– Czy pani z nim rozmawiała?
– Jeśli obie mamy na myśli tego samego człowieka… – Charlotte zawahała się. Wyraz twarzy Greczynki potwierdził jej podejrzenia. – Trochę – przyznała ostrożnie. – Czemu pytasz? Znasz go?
Marianna wymruczała coś pod nosem po grecku i najwyraźniej nie miała chęci odpowiadać na pytania.
– Co się stało? – nie ustępowała Charlotte. Prawdę mówiąc, pragnęła wydobyć od Greczynki każdy strzęp informacji o rybaku.
– Dopiero dziś rano rybacy podjęli decyzję, że tu podpłyną, inaczej ostrzegłabym panią – powiedziała w końcu Marianna. – Pogoda dopisuje, jest niezwykle ciepło jak na tę porę roku. To przyciągnęło ryby do tej części wyspy.
– Ale co z tego, że zobaczyłam rybaków?
– Rybaków? Ba! – wykrzyknęła. – Rybaka – wyjaśniła, znacząco postukując palcem po nosie.
– Tak? – gorliwie ponagliła ją Charlotte.
– Muszę już iść – energicznie stwierdziła Greczynka. – Na tarasie czeka na panią śniadanie. – I odwróciła się, nie pozostawiając Charlotte cienia wątpliwości, że rozmowa jest skończona.
– Wezmę prysznic przed śniadaniem – powiedziała Charlotte.
Niewiele brakowało, by wypowiedziała na głos swoje myśli: zmyje sól z ciała i wspomnienie rybaka ze swej pamięci. Potem włoży świeże ubranie i zabierze ze sobą na taras aparat fotograficzny, gdyby miała ochotę porobić trochę zdjęć do artykułu. Dzięki temu przynajmniej odrobinę posunie pracę naprzód, bo czas ucieka.
Był tam! Ledwie zdołała w to uwierzyć. Dokładnie pod nią, na plaży, wyciągał sieci z innymi mężczyznami. Wyróżniał się spomiędzy nich, gdyż był wyższy co najmniej o głowę.
Jeśli taka miała być cena za utratę prywatności na tym odcinku plaży, z chęcią ją zapłacę, pomyślała, nastawiając ostrość.
Przepyszne śniadanie, przygotowane przez Mariannę, leżało zapomniane na tacy, a Charlotte gorączkowo robiła zdjęcia. Przypomniała sobie, że powinna sfotografować także innych mężczyzn oraz otoczenie. Pstryknęła to jak najszybciej, a potem znowu zrobiła najazd na swój główny cel – szerokie, zbrązowiałe od słońca ramiona, których doskonałość podkreślał jeszcze spłowiały niebieski podkoszulek. Nie mogła nie zauważyć, jak materiał przylega do muskularnego torsu… A potem wzdrygnęła się i niemal spadła z krzesła, gdy mężczyzna podniósł głowę i odwrócił się gwałtownie. Teraz wydawało się, że patrzy wprost na nią…
Charlotte wyprostowała się i instynktownie zakryła dłonią obiektyw. Pewnie słońce odbiło się w szkle. Sięgnęła drżącymi rękami po futerał i włożyła aparat do środka.
Nie było wątpliwości, że coś zauważył. Świadczyła o tym jego postawa: stał z rękami na biodrach i wpatrywał się w taras. Wiedziała nawet, jaki ma wyraz twarzy, choć znajdował się zbyt daleko, by mogła to zobaczyć.
– Ach, nie zjadła pani śniadania.
Charlotte odwróciła się. Odczuła ulgę, słysząc pełen wyrzutu głos Marianny. Wnosił on mile widziany element normalności w sytuację, która stawała się coraz bardziej uciążliwa.
– Przepraszam. – Spojrzała z uśmiechem w czarne jak rodzynki oczy Marianny. – Pozwól, że ci pomogę – nalegała, gdy Greczynka zaczęła zbierać naczynia ze stołu.
– Nic z pani nie zostanie – stwierdziła Marianna, gdy znalazły się w kuchni. – Musi pani jeść.
– Nic nie zostanie? Ze mnie? – Charlotte zerknęła w lustro i przyjrzała się sobie krytycznie. Zawsze ważyła trochę za dużo, ale zdrowa dieta oraz mnóstwo aktywności fizycznej w greckim słońcu poradziły sobie z jej nadwagą. Była zaskoczona, że sprawia wrażenie osoby w doskonałej kondycji. Nieważne, ile czasu spędzała w siłowni w Anglii, nie osiągnęła tam takiego rezultatu.
Zresztą zmiana zaszła w całym jej wyglądzie. Włosy spłowiały do barwy czerwonego złota i u nasady pojawiły się jaśniejsze pasma. Całe szczęście, pomyślała cierpko, bo czubek nosa opalony miała na czerwono. Taki kontrast był jej potrzebny. Ale te piegi… Jęknęła, przesuwając dłońmi po nosie i policzkach.
– Czy pani w ogóle coś jada pod moją nieobecność? – wdarła się w jej rozważania Marianna. – Chyba nie – dodała pogardliwie, nie dając jej szansy na odpowiedź. – Ale dziś wieczorem będzie pani jeść.
– Będę? – spytała z zaskoczeniem Charlotte.
– Tak – odpowiedziała zdecydowanie Greczynka. – Dziś wieczorem pójdzie pani ze mną do tawerny i zje porządny posiłek.
– Ale… – Charlotte powstrzymała słowa, które miała już wypowiedzieć. Spodziewająca się odmowy Marianna sprawiała wrażenie bardzo zawiedzionej. – To bardzo miłe z twojej strony – dorzuciła pośpiesznie – ale ja nie jadam…
– Tak, wiem. – Starsza kobieta przewróciła oczami. – Dlatego proponuję, żeby pani poszła dziś ze mną. W tawernie dają wspaniałe jedzenie. Będą też muzyka i tańce.
Wzniosła ramiona nad głowę i pstryknęła palcami, a w jej oczach pojawił się tak figlarny wyraz, że Charlotte z łatwością wyobraziła sobie Mariannę sprzed jakichś pięćdziesięciu lat. Uświadomiła sobie, że zachowałaby się niegrzecznie, odmawiając.
– To bardzo miło z twojej strony. Dziękuję za zaproszenie. Pójdę z przyjemnością.
– W takim razie wstąpię po panią o dziewiątej – energicznie stwierdziła Marianna. – I włoży pani piękną suknię wieczorową.
– Suknię wieczorową? – Na chwilę umysł odmówił Charlotte posłuszeństwa, ale potem przypomniała sobie o wspaniałych markowych sukniach, nadal leżących w zapomnieniu na dnie jej walizki. – Czy wszyscy będą ubrani odświętnie? – spytała z powątpiewaniem. Chciała uniknąć krępującej możliwości, że będzie sprawiała wrażenie nadmiernie wystrojonej.
– Oczywiście – przytaknęła żarliwie Marianna. – To wyjątkowa okazja: panagiria. Będą tradycyjna muzyka, dobre jedzenie i tańce. Wszyscy będą ubrani w najlepsze stroje.
– Wszyscy… – Charlotte urwała zawstydzona. Oczywiście, jego tam nie będzie. Pokrzepiona tą myślą, z uśmiechem wyraziła zgodę. – Będę gotowa na dziewiątą – obiecała, ciesząc się już z góry na swój pierwszy wieczór poza domem.
– Jest tylko jeszcze jedna sprawa – dodała z wahaniem Marianna. – Lepiej, żeby nie brała pani ze sobą aparatu fotograficznego. Mężczyznom to by się nie spodobało. – Rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami.
– Mężczyznom by się nie spodobało? – powtórzyła Charlotte, marszcząc brwi. Nie wiedziała, czy powinna śmiać się, czy płakać.
– Lepiej się dostosować.
– A ty się dostosowujesz? – spytała, nadal zaskoczona tą sytuacją.
Jeszcze niedawno uznałaby, że osoba o tak mocnym charakterze jak Marianna sama będzie ustalać reguły, a nie pozwalać, by zostały jej narzucone.
– Tak – odpowiedziała Greczynka z naciskiem. – Ani ja, ani nikt inny nie powinien naruszać ustalonych od wieków zwyczajów.
Uznaj, że udzielono ci nagany, pomyślała Charlotte. Jedno było pewne, nie chciała nikogo obrazić.
– Przepraszam, masz rację – powiedziała szybko. – Nie zrobię nikomu zdjęcia, nie poprosiwszy najpierw o pozwolenie…
– Nie – zaprotestowała ostro Marianna, unosząc dłoń. – Lepiej, żeby w ogóle nie zabierała pani aparatu. Ludzie mogą być…
– Tak?
Marianna wzruszyła tylko ramionami.
– Lepiej będzie wcale nie brać aparatu – powtórzyła z uporem.
– W takim razie nie wezmę go – obiecała Charlotte.
Może dlatego rybak na plaży zachowywał się tak dziwnie – podejrzewał, że ktoś go fotografuje. Słowa Marianny o ustalonych od wieków zwyczajach sprawiły, że Charlotte zaczęła zastanawiać się, czy na Iskos nie istnieje jakiś przesąd zabraniający fotografowania.
– Do zobaczenia o dziewiątej – powiedziała, wracając do rzeczywistości. Pomachała do Marianny z uśmiechem.
Myśląc o czekającym ją wieczorze, poczuła przypływ podniecenia. Jej wzrok sam powędrował ku przeciwległemu brzegowi. Mogła tylko rozróżnić białe blaty stołów przed tawerną, czekające, by nakryto je tradycyjnymi obrusami w niebiesko-białą kratkę.
Nie było śladu rybaka ani jego łodzi, więc jej uwagę przyciągnęło molo na palach. Nocami oświetlały je migotliwe światła i patrząc na nie ze swego orlego gniazda na szczycie skały, często myślała, że jest to najbardziej romantyczne miejsce na ziemi. Czasami dolatywała do niej falami zapadająca w pamięć muzyka, udawało jej się rozróżnić tańczące, przytulone do siebie pary, obserwować małe sylwetki, ustawiające się w szeregu do kalamatianosa, tradycyjnego greckiego tańca. A dzisiejszej nocy, zaledwie za kilka godzin, i ona tam się znajdzie.
Bez partnera, przypomniała sobie cierpko. Ale z przyjemnością myślała o smacznym jedzeniu, o którym mówiła Marianna. Na samo wspomnienie świeżo złowionej ryby i wyśmienitych mezedes, greckich przekąsek, ślinka napływała jej do ust. I – kto wie? Może poproszą ją do tańca.
Pamiętając o artykule, postanowiła, że poświęci na pisanie cały dzień. Ale potem w nagrodę przetańczy całą noc.
Charlotte nie zdawała sobie sprawy, że materiały, z których uszyto jej suknie, miały tak dużą domieszkę lycry. Marianna miała się zjawić za pół godziny, a ona nadal nie zdecydowała się, którą z nich ma włożyć. Tę czerwoną, z przepastnym dekoltem, obciskającą niczym druga skóra, czy tę bez pleców, w kolorze eau-de-nil?
Ostatecznie od przodu ta bladozielona z odcieniem żółci suknia sprawiała całkiem przyzwoite wrażenie – za to piersi Charlotte przypominały w niej melony, a pośladki… Na szczęście nie mogła aż tak odwrócić głowy, by im się lepiej przyjrzeć, więc postanowiła zbagatelizować ten problem. Powiedziawszy sobie, że przynajmniej kolor sukni jest subtelny, podjęła wreszcie decyzję.
Jeśli zarzuci na ramiona szal, będzie całkiem przyzwoicie okryta. Do wyboru miała jeszcze szorty i koszulkę z krótkimi rękawami – a Marianna wyraźnie nalegała, że suknia ma być wieczorowa. Nie mogę jej zawieść, prawda? – pomyślała, sięgając z szacunkiem po eleganckie sandały Jimmy’ego Choo, przy zabraniu których upierały się jej koleżanki. Wsunęła wąskie, opalone stopy pomiędzy delikatne, zdobione koralikami paseczki.
Zaczesując do góry długie, rozjaśnione słońcem pasma, Charlotte uświadomiła sobie, że zaczyna się czuć jak Kopciuszek. Spięła włosy dyskretną szylkretową klamrą i puściła luźno kilka kosmyków, by złagodzić ogólne wrażenie.
W końcu zajęła się swoimi piegami, stosując o wiele mocniejszy makijaż. Piegów z pewnością nie było już widać, ale gruba warstwa podkładu nadała jej twarzy wygląd maski, więc musiała nałożyć nieco różu.
Najogólniej mówiąc, przemiana była zaskakująca. Jednak jasnoczerwona szminka dodała jej pewności siebie, podobnie jak czarny tusz, który naniosła warstwami na rzęsy. Kiedy skończyła, niewiele przypominała dawną Charlotte. Wykrzywiła się do siebie w lustrze.
Marianna zjawiła się punktualnie o dziewiątej, spowita w najwspanialszą, majestatyczną czerń: obszerną spódnicę, maskującą bluzkę i ogromną chustę na głowę, pozwalającą dostrzec jedynie pasmo gładkich, rozdzielonych pośrodku siwych włosów.
– Gotowa? – Swoje zdanie na temat wyglądu Charlotte wyraziła zmarszczeniem brwi i cmoknięciem. – To pani suknia wieczorowa? – spytała z powątpiewaniem, przyglądając się jej uważnie.
– Tak – odpowiedziała stanowczo Charlotte. Nie mogłaby zaczynać wszystkiego od początku, od nowa podejmować decyzji, co ma na siebie włożyć.
– Więc chodźmy. – Marianna wzruszyła ramionami, osłoniła obnażone plecy Charlotte kremowym szalem i owinęła go wokół jej szyi.