Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Tamtego lata w R. - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
25 października 2025
49,99
4999 pkt
punktów Virtualo

Tamtego lata w R. - ebook

Nowa, rozszerzona wersja! Iza jest świeżo po rozwodzie i nie ma pomysłu na swoją przyszłość. Niespodziewanie dowiaduje się, że odziedziczyła dom nad morzem. Czy ma to jakiś związek z tajemniczym zaginięciem jej matki? Bohaterka wyjeżdża nad Bałtyk. Poznaje tam ludzi, którzy sporo wiedzą o jej rodzinie, choć ona nigdy wcześniej ich nie spotkała. Czy ktoś z nich zna prawdę na temat tego, co wydarzyło się w wakacje 1984 roku? Iza ma nadzieję, że dzięki pobytowi na wybrzeżu znajdzie odpowiedzi na dręczące ją od lat pytania... „Tamtego lata w R.” to historia, która pokazuje, jak wiele dróg otwiera życie przed każdym z nas. Opowieść o decyzjach, wyborach i nieoczekiwanych szansach, jakie otrzymujemy od losu każdego dnia. Czy je dostrzeżemy? Które z nich ostatecznie wybierzemy? Czy doprowadzą nas do zaplanowanego celu? A co jeśli zabiorą nas w zupełnie inne miejsce? Książka jest dyskusją o przewrotności losu i o tym, jak przeszłość może kształtować naszą przyszłość.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 582 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

. ROZDZIAŁ 1

Iza nigdy nie była w R.. W trakcie studiów jej znajomi zorganizowali kilkudniowy wypad do tej nadbałtyckiej miejscowości pod namioty, ale wtedy z nimi nie pojechała. Nie wystarczyło jej odwagi. Obawiała się tego miejsca. Nie chciała psuć im zabawy, a nie potrafiła przewidzieć, jak zareaguje, gdy się tam znajdzie. Nie zamierzała też nikomu tłumaczyć, dlaczego R. budziło w niej tak duże emocje.

Samochodowa nawigacja pokazywała, że do celu pozostał zaledwie kwadrans drogi. Żeby po zjechaniu z głównej trasy dotrzeć na wybrzeże, trzeba było pokonać jeszcze co najmniej kilkanaście kilometrów wąską i krętą szosą o słabej nawierzchni. Przy wszechogarniającym zmęczeniu po kilkugodzinnej, nocnej jeździe z południa Polski, ten ostatni odcinek zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Kobieta przetarła zmęczone oczy. Piekły ją, jakby ktoś pod powieki nasypał jej piasku. W końcu jednak zobaczyła graniczną tablicę miejscowości.

Nagle poczuła dreszcz ekscytacji. Podszywał ją nieprzyjemny strach. Izabela była jednak zdeterminowana, żeby rozliczyć się z przeszłością i wreszcie raz na zawsze zamknąć ten rozdział życia.

– Masz trzydzieści pięć lat. Kiedy, jeśli nie teraz? – jeszcze we Wrocławiu retorycznie spytała ją Martyna, gasząc wszelkie wątpliwości przyjaciółki. – Poza tym masz za sobą trudne miesiące i należy ci się odpoczynek. Twój rozwód nareszcie jest prawomocny, więc można powiedzieć, że czas na nowy początek. A czy może być lepszy start niż wakacyjny wyjazd?

R. o piątej rano wydawało się być opustoszałe. Do centrum prowadziła długa droga dojazdowa. Po obu jej stronach wznosiły się ośrodki wypoczynkowe i prywatne domy. Mapa wskazywała, że willa po babci znajduje się nieco bardziej w głębi miejscowości. Iza oparła się pokusie, żeby pojechać tam od razu. Było zdecydowanie zbyt wcześnie.

Kiedy przed tygodniem dowiedziała się o tym, że w skład spadku wchodzi dom, nie dysponowała praktycznie żadnymi informacjami na temat tej nieruchomości. Znała tylko adres. Pierwszym pomysłem, na jaki wpadła, było wpisanie go do wyszukiwarki internetowej. Linki, które pokazały się na monitorze, odesłały ją do stron z ogłoszeniami o wynajmie pokoi dla turystów. Ofertom towarzyszyło kilka słabej jakości zdjęć wnętrz. Prezentowały się one schludnie, ale dość staroświecko. Niestety żaden z kadrów nie przedstawiał domu z zewnątrz. Numer telefonu zamieszczony w ogłoszeniu nie należał do jej babci ani do nikogo znajomego. Izie nie pozostało nic innego, jak pod niego po prostu zadzwonić.

Odebrała starsza pani. Miała sympatyczny głos. Gdy Iza przedstawiła się jej, ta od razu wiedziała, o kogo chodzi. Kobietę bardzo zmartwiła wiadomość o śmierci Ewy Szymańskiej. Po krótkiej rozmowie Izabela dowiedziała się, że pani Klara razem z wnuczką od wielu lat zajmują się wynajmem willi Szymańskich, za co babcia odstępowała im część dochodów. Na koniec Iza ustaliła z panią Klarą, że przyjedzie do R., żeby móc zobaczyć nieruchomość i zdecydować, co z nią zrobić.

Zdjęcia domu w żadnej mierze nie zachęcały do pobytu w nim, dlatego Iza przezornie zarezerwowała kilka noclegów w apartamencie ze wspaniałym widokiem na Bałtyk. Zamierzała odpocząć i wykorzystać ten czas na zastanowienie się nad własnym życiem. Podobnie jak willa, było bliskie ruiny.

Zamyślona nie zauważyła muldy na jezdni. W ostatniej chwili gwałtownie zahamowała. Nic poważnego się nie stało, oprócz tego, że położona na tylnej kanapie torba spadła na wycieraczkę. Iza przewoziła w niej swój sprzęt fotograficzny i miała nadzieję, że nic się nie uszkodziło. Co prawda robieniem zdjęć zajmowała się tylko amatorsko, ale nie wyobrażała sobie wakacyjnego wyjazdu bez ulubionego aparatu pod ręką.

Zaparkowała samochód nieopodal deptaka i zeszła na plażę, żeby przywitać się z morzem.

Widok gładkiego jak szkło lustra wody wywołał na jej twarzy uśmiech. Bałtyk wyglądał jak duża kałuża. Na horyzoncie różowiły się ostatnie ślady wschodu słońca. Delikatna bryza przyjemnie muskała skórę. Otoczenie wydawało się baśniowe i kojące.

Wszechobecna cisza w pewnym momencie sprawiła, że kobieta poczuła się nieswojo. Na plaży była zupełnie sama, a przypomniała sobie, że jest w R.. Tym R., które odkąd pamiętała, budziło w niej ogromny lęk i pojawiało się w koszmarach.

Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Nie zamierzała pozwolić zapanować nad sobą nieuzasadnionym strachom. Musiała stawić im czoła. Musiała wreszcie skonfrontować się z przeszłością i znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego pewnej letniej nocy tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku jej matka zniknęła tu bez śladu.. ROZDZIAŁ 2

Dom leżał na końcu plątaniny szutrowych dróg, które dla kogoś nieobeznanego z okolicą zdawały się być istnym labiryntem. Tylko kilka posesji dzieliło go od zalesionej wydmy. Tuż za nią znajdowało się morze.

Kiedy Iza wysiadła z samochodu, przed bramę wyszła młoda, ubrana na sportowo kobieta.

– Pani Izabela? – spytała.

– Zgadza się. Dzień dobry!

– Dzień dobry! Mam na imię Ula i jestem wnuczką Klary Wróblewskiej. Była z nią pani umówiona.

Iza podała jej rękę, przedstawiła się i zaproponowała, żeby mówiły sobie po imieniu.

– Babcia przeprasza, że nie mogła przyjść. Dopadła ją angina – wyjaśniła Ula. – Mam dla ciebie klucze i zaraz pokażę ci dom.

– Pokoje nie są zajęte przez turystów?

– Dzisiaj na szczęście nie mamy pełnego obłożenia. Dopiero jutro przyjadą następni goście.

– Zobaczmy więc tyle, ile się da.

– Wiem, że trochę dziwnie to wygląda.

– Dziwnie?

– Jesteś właścicielką tego domu...

– Nic nie szkodzi. Rozumiem, że pokoje były zarezerwowane już wcześniej. Nie będziemy przecież rujnować ludziom planów urlopowych.

Działkę, na której stała willa otaczał gęsty i wysoki żywopłot. Sporą część budynku porastały pnącza. Bujne rośliny wydawały się zachłanne strzec go przed nieproszonymi spojrzeniami przypadkowych gapiów.

Ula z Izą weszły do środka. Wnętrza wyglądały dokładnie tak jak na zdjęciach z ogłoszenia. Układem przypominały mały pensjonat albo hotel bez recepcji, za to z kuchnią i dużym salonem do wspólnego odpoczynku i zabaw. Oprócz nich na parterze były dwa pokoje gościnne, a na piętrach po cztery. Wiodła do nich obszerna klatka schodowa z masywnymi balustradami z drewna, wyłożona brązową wykładziną dywanową. Przez ciemne boazerie, prawdziwy relikt przeszłości, pomieszczenia pensjonatu wydawały się ponure. Okna wymagały natychmiastowej wymiany. Całość przytłaczała. Iza dostrzegła jednak, że Ula z babcią starały się to wrażenie zniwelować jasnymi zasłonami i dopasowaną do nich pościelą. Zza szyb do pokojów zaglądały pelargonie, lobelie i petunie.

– Jest jeszcze pomieszczenie na poddaszu – powiedziała Ula, kiedy skończyły oglądać piętro. – Rzadko je wynajmujemy. Tylko w wyjątkowych sytuacjach. Na co dzień służy jako podręczny składzik. Ale jeśli chciałabyś, to mogę je zaraz posprzątać.

Pokój na poddaszu był największy ze wszystkich, chociaż przestrzeń użytkową ograniczały nieco skosy dachu i belki stropowe. Odmalowany na biało, w przeciwieństwie do reszty domu, wydawał się przestronny i nowoczesny. Stały tu cztery łóżka, dwie szafy, komoda i stół z krzesłami. Udrapowane na karniszach lawendowe firanki z cienkiego batystu dodawały wnętrzu przytulności.

– Mam zarezerwowanych kilka noclegów w apartamencie. Ale jeśli chciałabym zostać w R. trochę dłużej, to czy mogłabym przenieść się tutaj? – Iza spojrzała na Ulę.

– Mnie się pytasz? Przecież to twój dom! Jeszcze dzisiaj wszystko tu dla ciebie przygotuję.

– Dziękuję, ale to chyba nie jest konieczne. Jakoś poradzę sobie sama.

– Nie ma takiej opcji! Przecież nawet nie wiesz, gdzie jest odkurzacz i czyste poszwy. Za godzinę wszystko będzie gotowe.

Przerwała im starsza pani, która zaczęła wypytywać Ulę o możliwość przedłużenia pobytu. Iza postanowiła zaczekać na dworze. Usiadła w altanie, z której miała widok na dom. Poczuła się nieswojo. Dlaczego ani babcia, ani dziadek nigdy nie powiedzieli jej o tym miejscu? I skąd mieli pieniądze na zakup takiej nieruchomości?

Babcia nigdy nigdzie nie była zatrudniona. Jej jedynym zajęciem było dbanie o rodzinę i dom. Dziadek natomiast, z wykształcenia historyk sztuki, pracował na Uniwersytecie Wrocławskim, ponadto wykonywał ekspertyzy sądowe dla policji i prokuratury, a także zajmował się handlem dziełami sztuki. Rodzinę stać było na życie na przyzwoitym poziomie, jednak bez większych luksusów.

– Wiesz może, kiedy moi dziadkowie kupili ten dom? – Iza spytała Ulę, kiedy ta pojawiła się w ogrodzie.

– Oni go nie kupili. Oni go wybudowali. Podejrzewam, że pod koniec lat siedemdziesiątych albo w pierwszej połowie osiemdziesiątych. Większość domów z tej okolicy pochodzi mniej więcej z tego okresu… – Ula zawahała się, ale Iza zauważyła to i skinieniem zachęciła ją do kontynuowania. – Naprawdę nie miałaś pojęcia o jego istnieniu?

– Naprawdę.

– Ale dlaczego? Zupełnie tego nie rozumiem.

– Ja też. Chociaż mam swoje przypuszczenia i zastanawiam się, czy pani Klara nie mogłaby pomóc mi znaleźć odpowiedzi na kilka pytań. Bardzo chciałabym z nią porozmawiać.

– Ona też chciałaby cię poznać. Spotkacie się, jak tylko wyzdrowieje.. ROZDZIAŁ 3

Iza, chociaż z wykształcenia była architektem i posiadała wszelkie uprawnienia do wykonywania zawodu, w trakcie trwania małżeństwa nie pracowała. Poświęciła się dla męża, stawiając jego karierę na pierwszym miejscu. I to był błąd. Drugi raz takiego by nie popełniła. Wiele przeszła, zanim zrozumiała, że związek nie powinien polegać na całkowitym poświęceniu siebie. Ale teraz już nie mogła cofnąć minionych lat. Ten czas utraciła na zawsze. Musiała zacząć wszystko od początku.

Po rozwodzie pod względem finansowym nie znajdowała się w tragicznej sytuacji, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna naruszać swoich skromnych oszczędności, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Postanowiła więc, że zrezygnuje z noclegów w apartamencie i od razu wprowadzi się do pokoju na poddaszu.

Szybko zorientowała się, że oprócz niej willę zajmują dwie rodziny z dziećmi, jedna starsza pani z uroczą wnuczką oraz kilku seniorów. Ula miała bardzo dobry kontakt z gośćmi, niektórzy zachowywali się wobec niej wręcz jak rodzina. Dbała, żeby niczego im nie zabrakło. Biła od niej naturalna empatia. Z taką samą serdecznością zajęła się również Izą. Wyraźnie rozumiała jej mało komfortowe położenie i skrępowanie wynikające z nietypowej sytuacji, jaką zaserwowało jej życie. Szybko znalazły wspólny język i błyskawicznie doprowadziły poddasze do stanu używalności.

– Gotowe! – stwierdziła Ula, ustawiając na komodzie wazonik z niebieskimi bratkami. – Teraz możesz rozpakować walizki i czuć się jak u siebie w domu!

– Gdyby nie te sosny na wydmie, to z okna chyba byłoby widać morze. Ciekawe, czy je słychać? – mruknęła Iza, zerkając przez szybę.

– W nocy będzie na to szansa – wyjaśniła autochtonka, wyrównując ręką poduszkę. – Ale przy zdecydowanie większej fali. Więc niekoniecznie dzisiaj.

– Jutro też jest dzień.

Po południu Izabela zjadła obiad w najbliższej knajpce, potem w delikatesach zrobiła zakupy na kolację i wróciła do willi, żeby położyć się spać. Czuła, że po całonocnej podróży jej organizm zaczyna odmawiać posłuszeństwa.

Ściemniło się już, gdy obudził ją ryk przejeżdżającego w pobliżu motocykla. Nie od razu oprzytomniała. Z trudem, po dłuższej chwili, skojarzyła, gdzie się znajduje. Na nogi postawił ją dopiero chłodny prysznic.

Po kąpieli w zaparowanym lustrze zobaczyła sięgające ramion włosy, które jasnymi falami rozsypały się na jej wydatnych kościach policzkowych. Odgarnęła je ręką, a wtedy portret zdominowały wyraziste, ale nie przerysowane brwi. Nadawały jej twarzy lekko zadziorny wygląd. Dzięki nim na co dzień nie musiała robić mocnego makijażu oczu. Zazwyczaj, gdy się malowała, stawiała raczej na usta i szminkę w żywym odcieniu. Kontrastujące z taką pomadką jej intensywnie błękitne tęczówki lśniły wtedy naturalnym blaskiem.

Zdecydowanie nie uważała się za piękność, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że robiła spore wrażenie na mężczyznach. Przez kilka lat małżeństwa nie miało to jednak dla niej żadnego znaczenia. Teraz znów była wolna. Ale nie była pewna ani, czy jej dawny urok będzie jeszcze działał, ani czy wystarczy jej siły i motywacji, żeby go wykorzystać. Po nieudanym związku i rozwodzie jako kobieta momentami czuła się zupełnie wypalona. Nie wiedziała nawet, czy chciałby angażować się w jakąś znajomość czy też wolałaby pozostać niezależna.

Z ręcznikiem na głowie wróciła do łóżka. Sączyła wino, wpatrując się w widoczne przez okno czubki kołysanych wiatrem sosen. Wieczorna bryza była zbyt delikatna, by przynieść ulgę po upalnym dniu.

Myślała o matce, której nie pamiętała i o nigdy niepoznanym ojcu, o tym jak dziadek zmarł, gdy była jeszcze dzieckiem i o niedawnym pożegnaniu babci.

Niespodziewanie gdzieś w środku poczuła olbrzymi lęk. Wraz z babcią straciła ostatnią ostoję, bezpieczny port, do którego zawsze mogła zawinąć, by przeczekać najgroźniejszą nawet burzę. Od wczesnej młodości była bardzo samodzielna. Ale stale towarzyszyła jej ta pewność, że ma dokąd powrócić. A właściwie, że ma, do kogo wrócić. Teraz mogła liczyć już tylko na siebie.

Zadzwonił telefon.

– Cześć, kochana! – w słuchawce rozległ się pogodny głos Martyny. – Jak się czuje nowa dziedziczka na włościach? Opowiadaj! Właśnie położyłam spać dzieciaki, więc możemy spokojnie porozmawiać.

Iza opisała przyjaciółce dom i zrelacjonowała wydarzenia minionego dnia. Martyna wysłuchała ją, a potem spytała:

– Co teraz zamierzasz?

Pokręciła kubkiem, bawiąc się winem, które rozlewało się po szkle.

– Nic. To znaczy, oczywiście, coś zamierzam zamierzać. Ale na razie nie mam żadnego planu.

– Przede wszystkim chciałaś wyjaśnić i uporządkować sprawę domu! A poza tym odpocząć i zastanowić się nad własnym życiem – przypomniała Martyna.

Iza nie odpowiedziała. Wpatrując się w przestrzeń poddasza, nagle zrozumiała, że coś tu się nie zgadza. Nie od razu uświadomiła sobie, o co chodzi. Odłożyła kubek i wstała z łóżka, żeby się rozejrzeć. Podeszła do okna i objęła wzrokiem całe pomieszczenie. Było naprawdę potężne. Przestrzeń na niższych piętrach nie wydawała się aż tak rozległa.

– Halo! – zaczęła dopytywać Martyna. – Jesteś tam?

– Coś z tym domem jest nie tak.

– Co?

– Ten strych... To znaczy poddasze... Ono jest za duże.

– Poddasze? Za duże? Jakim cudem? A może to ty za dużo wypiłaś?

– Nie żartuj sobie. Mówię całkiem poważnie. Zaczekaj chwilę.

Iza, licząc kroki, pokonała odległość od okna do schodów. Znajdowały się one mniej więcej na środku poddasza, czyli w połowie długości pomieszczenia. Następnie zeszła piętro niżej, żeby sprawdzić, czy jej podejrzenia są słuszne. Nie myliła się. Na niższym poziomie bezpośrednio przy schodach biegła ściana. Żeby wykonać pomiar długości korytarza, znów posłużyła się własnymi krokami. Zgadzało się idealnie. Biegnący wzdłuż domu korytarz miał taką samą długość, jaką na poddaszu wynosiła odległość tylko od okna do schodów.

– W tym domu brakuje połowy domu – wyszeptała do telefonu, żeby nie niepokoić gości.

– Co ty pijesz? – żachnęła się Martyna. – Pamiętasz, że kolorowe ci szkodzi?

Iza zignorowała uwagę przyjaciółki.

– Powierzchnia strychu jest znacznie większa niż powierzchnia znajdującego się pod nim piętra – wyjaśniła. – Z architektonicznego punktu widzenia brakuje, tak na oko, drugiej części budynku. Nie uważasz, że to co najmniej dziwne?

– Chyba trochę się pogubiłam...

– Nieważne. Muszę to sprawdzić. Odezwę się później.

Iza zakończyła połączenie i wróciła na górę. Pośpiesznie założyła jeansy oraz pierwszą lepszą koszulkę. Uwolnione z ręcznika włosy przeczesała ręką i niedbale związała frotką w małą kitkę, żeby nie wpadały jej do oczu.

Wyszła na dwór.

Niebo było czyste, a noc jasna, więc bez problemu objęła wzrokiem cały budynek. Potem po kolei analizowała zapamiętany rozkład pomieszczeń i pasujące do nich okna. Kilkakrotnie wracała do willi, żeby przyjrzeć się jej od środka. W końcu uznała, że pokoje dla turystów rzeczywiście zajmują tylko część całości. Mieściły się one w połowie budynku – tej, która stała przodem do ulicy. Drugą połowę, czyli tył willi, porastały bujne pnącza. Tam w kilku oknach wisiały gęste firanki i ciemne zasłony, zupełnie inne od tych, które Iza zauważyła w pokojach dla turystów. W żadnym z tych okien nie paliło się światło. Brakowało w nich też skrzynek z kwiatami. Niektóre szyby częściowo przysłaniał pnący się po ścianach bluszcz. Nikt nie zadbał, by go odpowiednio przyciąć, co mogło wskazywać na to, że nie są otwierane.

Iza przez długi czas siedziała na wystającym ze skalniaka kamieniu, obserwując ciemne pomieszczenia. Nie dało się dostrzec w nich najmniejszego nawet ruchu, jakby były zupełnie opuszczone.

Jak się tam dostać?

Kobieta wróciła do domu i zaczęła rozglądać się za jakimś przejściem. Sprawdziła korytarze na obu piętrach i cały parter. Bezskutecznie. Zaczęła zastanawiać się, czy aby w którymś z wynajmowanych pokoi nie znajdowały się drzwi do zagadkowych pomieszczeń. Nie mogła tego wykluczyć, do tej pory widziała przecież tylko część wnętrz.

Znów skierowała się na dwór. Brukowaną ścieżką powoli zaczęła obchodzić całą willę dookoła. Kiedy znalazła się z tyłu budynku, ze zdziwieniem stwierdziła, że ścieżka skręca i prowadzi prosto w ścianę. Na dodatek bruk kończył się dwoma stopniami. Ścianę natomiast pokrywały gęste pnącza. Gdy przypatrzyła im się uważniej, zauważyła, że płożą się dziwnie nierówno. Odgarnęła je ręką, a wtedy jej oczom ukazały się drzwi. Nie wahając się długo, pociągnęła za klamkę, ale ta nie ustąpiła.

Zerknęła na zegarek. Zrobiło się zbyt późno, żeby dzwonić do Uli. Dalsza szarpanina z drzwiami nie miała sensu. Izie przeszło przez myśl, żeby wspiąć się do jednego z okien, ale po chwili pomysł włamywania się w środku nocy do własnego domu wydał jej się śmieszny. Musiała zaczekać do rana.. ROZDZIAŁ 4

Piotrek, mąż Uli, usiłował wyważyć drzwi. Nie było innej możliwości, żeby dostać się do nieużywanej części budynku.

– To jest prywatne mieszkanie twoich dziadków – oznajmiła wnuczka Klary. – Nigdy nie było wynajmowane turystom. Od lat nikt tam nie zaglądał. Babcia mówi, że nie dysponuje kluczami do tych drzwi. Myślała, że ty je przywieziesz. Z czasem pnącza zarosły wejście i tak zostało. Mniej rzucało się w oczy i nie trzeba było za każdym razem wyjaśniać turystom, dokąd prowadzi.

– Byłaś kiedyś w środku?

Ula zaprzeczyła kiwnięciem głowy.

Kilka sprawnych ruchów łomem i drzwi stały otworem. Piotrek obiecał, że jeszcze dzisiaj zamontuje nowe zamki. Iza z bijącym sercem obserwowała, jak mężczyzna składa narzędzia. W końcu mogła przekroczyć próg.

Ciemny, mały przedsionek wiódł wprost do holu wyłożonego boazerią. Iza odwróciła się, żeby zawołać Ulę, ale ta gdzieś zniknęła, więc dalej w głąb domu zanurzyła się sama. Znajdował się tu pokój wypoczynkowy z kanapą i fotelami oraz otwartym kominkiem, a także dużym stołem z krzesłami. Zaraz za ścianą mieściła się kuchnia ze spiżarnią, a po przeciwnej stronie łazienka wyłożona plastikową imitacją glazury.

Iza chodziła powoli od pomieszczenia do pomieszczenia kompletnie oszołomiona. We wnętrzach czuć było nieprzyjemną wilgoć mieszającą się z zapachem stęchlizny. Każdy przedmiot pokrywał kożuch szarego pyłu. Nie brakowało też pajęczyn. Poruszając się po dywanach i chodnikach, Iza zostawiała w warstwie kurzu wyraźne ślady stóp, jakby stąpała po świeżym śniegu. Z minuty na minutę kobiecie coraz bardziej biło serce. Czuła się jak w skansenie z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Wnętrza budziły niepokój, bo nie przypominały opuszczonego domu, a wręcz odwrotnie. Wszystko wyglądało tutaj tak, jakby ktoś wczoraj zamknął drzwi i na chwilę stąd wyszedł. Tyle że ta chwila musiała trwać wiele lat.

Nad kominkiem wisiał martwy zegar. Na stole leżała kordonkowa serweta, a na niej duża popielnica i kryształowy wazon oraz wciąż pełna cukiernica z gotową do użycia łyżeczką. W witrynie stały fajansowe figurki baletnic, czerwona puszka od tytoniu do fajki, książki i kilka winylowych płyt. Pierwsza z nich to krążek z utworami Vivaldiego.

Dziadek lubił słuchać Vivaldiego, pomyślała Iza i od razu oblał ją zimny pot. W dzieciństwie kilka razy widziała też jak palił fajkę. Robił to sporadycznie. Na co dzień preferował papierosy. Niemniej jednak dobrze pamiętała intensywną woń tytoniu z fajki, od której zawsze bolała ją głowa.

Pomiędzy płytami zauważyła jakąś kopertę. Ostrożnie uchyliła witrynę i wyjęła pocztówkę z San Marino. Zielonym długopisem ktoś nakreślił na niej pozdrowienia dla babci Ewy i niewyraźny podpis.

Izie zaczęły drżeć ręce. Ślady, drobne poszlaki mówiły same za siebie. Do tej pory próbowała odpychać od siebie prawdę, ale teraz musiała spojrzeć jej prosto w oczy. To rzeczywiście było mieszkanie dziadków. Dziadków, którzy wychowali ją jak własne dziecko. Dlaczego tak skrzętnie ukryli przed wnuczką fakt posiadania tego domu?

Z przestrachu upuściła pocztówkę, bo w korytarzu rozległ się okrzyk. To Ula ją wołała. Iza wyszła jej naprzeciw.

– Jestem tutaj!

– Potrzebujesz pomocy? – spytała Ula, rozglądając się z ciekawością.

– Szczerze mówiąc, to jeszcze nie wiem.

– Tutaj wszystko jest jakby... Urządzone!

– Też mnie to zaskoczyło.

– Na górze też to tak wygląda?

– Jeszcze tam nie dotarłam.

– Na co czekasz? – Ula delikatnie pociągnęła ją za łokieć. – Chodź!

Wdrapały się na pierwsze piętro. Po lewej stronie od schodów mieściła się sypialnia z pokaźnym łóżkiem i niską toaletką z dużym lustrem. Naprzeciwko był pokój urządzony w zupełnie innym stylu. Pod ścianą umieszczono meblościankę i prosty tapczan, a na podłodze leżało flokati. Zamiast foteli stały dwa leżaki kontiki, a pomiędzy nimi mały stolik ze sztucznego tworzywa w kolorze zielonego groszku. Jednak żaden mebel nie przykuł uwagi Izy tak bardzo jak zawieszony nad łóżkiem obraz. Sporych rozmiarów płótno umieszczono w prostej sosnowej ramie. Stworzony w czystych, wyrazistych barwach malunek przedstawiał kobietę na plaży. Wiatr rozwiewał jej włosy, a ona uśmiechała się beztrosko. Za plecami miała klif z poskręcanym od wiatru drzewem.

– Nawet trochę do ciebie podobna – stwierdziła Ula.

– Całkiem możliwe – odparła Iza.

Kobieta popatrzyła na nią pytająco.

– To moja mama – wyjaśniła. – A to chyba jej pokój.. ROZDZIAŁ 5

Ubyło pół butelki wina. Iza piła je w samotności, siedząc twarzą w twarz ze sportretowaną matką.

Anna Szymańska była uroczą blondynką o klasycznych słowiańskich rysach. Naturalnie piękna, nie potrzebowała makijażu, żeby skupiać na sobie spojrzenia. Pociągnięcia pędzla doskonale oddały tę iskrę optymizmu, która jaśniała z jej oczu na wielu zdjęciach. Fotografie i kilka anegdot były wszystkim, co rodzinie po niej pozostało.

Iza najbardziej żałowała tego, że nie pamiętała głosu mamy. Bardzo chciałaby usłyszeć go choćby raz. Niejednokrotnie zastanawiała się też, czy jej włosy były sztywne niczym żyłki czy raczej miękkie i jedwabiste. Marzyła, by poczuć jej ciepło i móc wsłuchać się w bicie serca. Żadne z tych pragnień nie mogło się spełnić.

Rozmyślania przerwał telefon. Na wyświetlaczu zobaczyła nazwisko byłego męża. Odrzuciła połączanie, bo niezależnie od tego, czego od niej chciał, nie miała ochoty z nim rozmawiać. Niańczyła go przez kilka lat ich małżeństwa i nie zamierzała robić tego ani dnia dłużej. Musiał wreszcie dorosnąć.

Mariusz Horąrzeluk był odnoszącym sukcesy programistą o mentalności czternastoletniego dziecka. W sprawach zawodowych radził sobie doskonale. W życiu prywatnym nie potrafił zawiązać sznurowadła. W końcu Iza powiedziała dość. Ale pomimo uprawomocnienia się rozwodu, Mariusz zachowywał się tak, jakby wciąż nie pojmował, że ich rozstanie jest definitywne i pod każdym względem zostało przypieczętowane.

Poznali się jeszcze w trakcie lat akademickich. On, słuchacz politechniki, należał do czołówki najzdolniejszych studentów. Laureat międzynarodowych konkursów programowania i robotyki, miał otwarte drzwi do kariery na całym świecie. Imponował jej przenikliwą inteligencją i umiejętnościami. Zaskakiwał encyklopedyczną wiedzą. Godzinami potrafił opowiadać o zagadnieniach związanych ze światem techniki. Brał udział w licznych, prestiżowych projektach. Był stypendystą kilku programów naukowych, w związku z czym współpracował nawet z jedną z flagowych amerykańskich marek z Doliny Krzemowej. Jeszcze przed obroną pracy inżynierskiej, wraz z międzywydziałowym kołem naukowym ze swojej uczelni, poleciał na trzymiesięczny kurs projektowania maszyn do Palo Alto w Stanach Zjednoczonych. Na dodatek w ramach pasji z sukcesami parał się grą na giełdzie. Wtedy Iza nie widziała jego wad. A główną z nich było to, że choć Horąrzeluk potrafił robić karierę, nie umiał wykorzystywać jej owoców. Sednem jego życia była praca i nic ponadto. Zrozumiała to zbyt późno.

Pierwsze pęknięcia na ich małżeństwie pojawiły trzy lata po ślubie. Mariusz zazwyczaj wychodził z domu o świcie, a wracał późnym wieczorem. Wolne weekendy miewał sporadycznie, a i tak rzadko wtedy porzucał komputer. W związku z tym ich życie towarzyskie stopniowo zaczęło obumierać. Co prawda Mariusz nie zabraniał żonie spędzania wolnego czasu ze znajomymi, ale sam w takich spotkaniach czy wyjazdach nie brał udziału. Przestał też pomagać w domu, nie wspominając nawet o zajmowaniu się jakimikolwiek obowiązkami życia codziennego. Od wykonywania opłat, przez rozliczanie podatków, organizowanie napraw, aż po zakupy czy pranie – wszystko było na głowie Izy.

Upływały kolejne lata. Ich małżeńska relacja praktycznie przestała istnieć. Oddalili się od siebie. Nie mieli wspólnych celów, marzeń ani nawet zwykłej codzienności. Żyli osobno. Mariusz całkiem popadł w pracoholizm. Uciekał do świata, który znał i w którym sobie radził. Iza nie potrafiła do niego dotrzeć. Liczyły się dla niego tylko coraz to nowe projekty. Zarabiał dużo, ale z tych pieniędzy prawie w ogóle nie korzystali, bo nie było ku temu okazji. Horąrzeluk nie lubił podróżować, chyba że celem była praca, nie interesowały go sport ani tym bardziej kultura, nie dbał o to, jakim jeździ samochodem, ani jak funkcjonuje jego dom i kompletnie nie przywiązywał wagi do swojego wyglądu. Przed rozwodem przez trzy miesiące chodził w pękniętych oprawkach okularów sklejonych plastrem medycznym. Żył w swoim zerojedynkowym świecie programisty, a Izę traktował jak kogoś pomiędzy matką a sprzątaczką.

Czarę goryczy przelał fakt, że nie chciał mieć dzieci. Nie tak Iza wyobrażała sobie swoją dorosłość. Ona – wręcz odwrotnie – pragnęła mieć dużą rodzinę i wspaniały dom wypełniony maluchami, przyjaciółmi, tembrem nieustających rozmów i zapachem pysznego jedzenia. Dom ze ścianami obwieszonymi fotografiami z podróży i pamiątkami przywodzącymi wspomnienia najwspanialszych chwil życia. Pragnęła poznawać ciekawych ludzi i doświadczać nowych rzeczy. Im była starsza, tym bardziej ta tęsknota w niej rosła. Obserwowała powiększające się rodziny znajomych, podglądała ich codzienność obfitującą w radości, ale też różne zmagania i żałowała każdego straconego dnia. Ona nie miała takich problemów. Teoretycznie nie powinna narzekać. Nie musiała chodzić do lekarza z zasmarkanymi dziećmi i zastanawiać się, co włożyć do garnka, żeby pieniędzy wystarczyło do pierwszego. Ale jej życie już kilka lat wcześniej zatrzymało się w miejscu jak kadr fotografii. Świat poszedł dalej, momentami pędził z prędkością dźwięku, a ona wciąż tkwiła w tym jednym kadrze, bez szans na dalsze ujęcia. Pewnego październikowego dnia tak po prostu spakowała się i wyszła z domu, zaczynając nowy rozdział.

Alkohol podziałał na Izę rozluźniająco. Przysnęła na kocu, który rozłożyła na tapczanie, uprzednio zrzuciwszy z niego zakurzoną pościel.

W środku nocy na moment wybudziło ją donośne brzmienie przejeżdżającego główną drogą motocykla, ale po chwili z powrotem straciła świadomość. Wstała dopiero następnego dnia przed południem cała obolała od leżenia w niewygodniej pozycji. Przekręciła się na plecy i gapiąc się na zwisające z karnisza pajęczyny próbowała stworzyć jakiś sensowny plan działania. Uporządkować dom i dać ogłoszenie o sprzedaży? Co począć z całym wyposażeniem po dziadkach i mamie? Tak po prostu pozbyć się go? Bez żadnych sentymentów wyrzucić prosto na śmietnik? A może lepiej na razie pozostawić willę jako pensjonat i dalej wynajmować pokoje?

Biznes, biznes... Iza uznała, że powinna zacząć od rozmowy z Ulą albo panią Klarą na temat tego, jakie dochody przynosiła ta działalność. Równocześnie doszła do wniosku, że tymczasem wolałaby zatrzymać się raczej w prywatnej części domu niż na poddaszu. A w takim wypadku należało sprawdzić instalacje, pomalować ściany przynajmniej w jednym pokoju, kupić łóżko albo chociaż nowy materac, a do tego: pościel, ręczniki, zasłony oraz kilka innych przedmiotów. I przede wszystkim zrobić generalne porządki.

Obróciła się na bok i miała wrażenie, że poczuła na sobie spojrzenie matki. Patrzyła na nią tylko postać z obrazu, ale ze względu na wielkość portretu, wydawała jej się realna jak nigdy wcześniej.

– Co się stało? Czy ktoś cię skrzywdził? – wyszeptała. – Dlaczego zniknęłaś?

Poczuła w sercu ukłucie żalu. Doskonale je znała. To nie była złość na matkę czy na los, a raczej dziwna pustka, którą czasami zauważała wewnątrz siebie. Niczym nie potrafiła jej wypełnić. Pustka ciążyła jak kamień. Zmagania z nią były nieskuteczne lub wręcz ją potęgowały. Najlepszą receptą na ten stan było zapomnienie. Należało odepchnąć od siebie temat i zająć się czymś zupełnie innym.

Iza podniosła się z łóżka i powoli, żeby nie wzniecić tumanów kurzu, odsunęła firanę. Z tej perspektywy miała doskonały widok na sąsiednią posesję i nowoczesny budynek o przeszklonej sylwetce z dwuspadowym dachem kończącym się równo ze ścianami. W pewnej chwili wyszedł z niego mężczyzna taszczący olbrzymi, płaski pakunek owinięty w szary papier i taśmę klejąca. Ostrożnie ułożył go w busie, po czym przeniósł kolejne paczki. Następnie zamknął samochód i odjechał w nieznanym kierunku. Zaintrygowało to Izę, ale szybko o tym zapomniała, bo na ulicy przed domem dostrzegła Ulę. Zbiegła więc na dół, żeby przedyskutować z nią bieżące kwestie. Przy okazji dowiedziała się, że pani Klara jest już prawie zdrowa i po południu zaprasza ją na herbatę.

Rozmawiały, gdy minął je nieznajomy mężczyzna. Poruszał się sprężystym krokiem, wymachując butelką wody mineralnej. Wydawał się zatopiony we własnych myślach. Ocknął się dopiero, kiedy Ula zawołała:

– Konradzie, dzień dobry!

– Cześć, Uleńko! Przepraszam, nie zauważyłem cię. Jak ma się Klara?

– Już dobrze. Obawialiśmy się, że to może być angina, ale skończyło się na łagodnym przeziębieniu. Wiesz doskonale, że babcia nie potrafi usiedzieć w miejscu, więc jak tylko gorączka spadła, to od razu zaczęła szukać sobie zajęcia.

– W takim razie widzimy się na ognisku?

– Będziemy na pewno.

– Tradycji musi stać się zadość!

– Zdradzę ci, że ogóreczki małosolne na jutro będą idealne. Wieczorem przygotuję smalczyk.

– Oby tylko nie zerwała się burza. W tamtym roku przecież zamiast rarytasów z ogniska, było mięso z piekarnika, bo wiatr całkiem zdewastował nam kuchnię polową i trzeba było improwizować – zaśmiał się, zerkając na Izę.

– W tym tygodniu nie zapowiadają deszczu – odparła Ula.

– Wtedy też nie zapowiadali.

Mężczyzna nie spuszczał wzroku z Izy. Na twarzy ciągle miał wyrysowany lekki uśmiech.

– Ale ze mnie gapa! Powinnam od tego zacząć... – stwierdziła Ula. – Konradzie, to jest Iza, nasza nowa sąsiadka. A to jest Konrad. Mieszka naprzeciwko.

– Miło mi poznać piękną sąsiadkę!

– Izabela Szymańska.

Mężczyzna delikatnie ujął dłoń Izy i lekko się skłonił. Mógł mieć pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat. Jego włosy, choć szpakowate, były gęste jak u nastolatka. Starannie poskromione w klasycznym męskim cięciu, dojrzałemu wizerunkowi odejmowały lat.

Konrad wciąż przyglądał się Izie z zaciekawieniem.

– Szymańska – powtórzył. – Sąsiadka...

Przeniósł wzrok na willę, przed którą stali i zamilkł. Iza to dostrzegła.

– Ten dom należał do moich dziadków – wyjaśniła. – Teraz, po śmierci babci, jest mój.

– Ewa... – zaczął delikatnie, zająknął się i urwał. Wyraźnie nie wiedział, jak sformułować zdanie.

– Babcia zmarła niedawno.

– Przykro mi.

– Znał ją pan?

Skinął, ale nic nie odpowiedział.

– A więc jesteś wnuczką Ewy... – bez skrupułów zaczął zwracać się do Izy na "ty". – W takim razie my też widzimy się jutro na ognisku!

– Ale...

– Nie chcę słyszeć odmowy! Resztę wyjaśni ci Ula, bo ja muszę już uciekać.

Mężczyzna tak szybko jak się pojawił, zniknął za ogrodzeniem.

– Wygląda na to, że właśnie zostałaś zaproszona na imprezę integracyjną roku – powiedziała Ula. – Musisz przyjść! Poznasz tubylców i pewnie kilka innych, ciekawych osób.

– Ciekawy to jest ten facet – odparła Iza. – Jakoś tak dziwnie na mnie patrzył... Swoją drogą wygląda znajomo. Kogoś mi przypomina.

– Pewnie samego siebie.

Iza zmarszczyła brwi.

– Słucham?

– Mówię, że pewnie skojarzył ci się sam ze sobą – Ula puściła oczko. – Nie rozpoznałaś go?

– Powinnam?

– A słyszałaś kiedyś o Konradzie Bauerze?

– Oczywiście! To bardzo znany kompozytor, twórca muzyki filmowej... Czekaj, czekaj... Chcesz powiedzieć, że to był ten Konrad Bauer?

– We własnej osobie.

– To dlatego jego twarz wydawała mi się znajoma. Co on tu robi?

– Jak to co? To samo, co ty! Ma tutaj letni dom i przyjeżdża na wakacje.. _LEKSYKON MUZYKI POLSKIEJ_

Pod red. Macieja Szewczyka

Kraków, 2018

Naukowe Wydawnictwo Muzyczne

______________________

KONRAD BAUER – polski pianista, dyrygent, aranżer i kompozytor, a także producent muzyczny. Twórca rozpoznawalnej na całym świecie muzyki filmowej i wielu przebojów muzyki rozrywkowej.

Naukę gry na fortepianie zaczął w wieku czterech lat od prywatnych lekcji, by następnie skończyć podstawową i średnią szkołę muzyczną w Piotrkowie Trybunalskim oraz studia w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie.

Skomponował kilkaset utworów, najbardziej znane z nich to: _Ich sen_, _Noc pękniętego fortepianu_, _Siedem gór do marzeń,Niezapomniana piosenka_ czy _Pomyśl o latach młodości_.

Jako twórca muzyki filmowej zyskał uznanie po międzynarodowym sukcesie filmu Leona Zawady pt.:_Dzień ciemnej nocy_. Od tamtej pory jego kompozycje są nieodzowną częścią każdego obrazu reżysera.

Współpracował z wieloma gwiazdami polskiej sceny min. z Grażyną Puławską, Zaharią, Alicją Graf, Aleksandrem Nejerem i Gustawem Perszem. W 1998 roku razem z Rachel Fox, światowej sławy pianistką, odbył tournee po najbardziej znanych salach koncertowych Europy, w trakcie którego grali na cztery ręce. Po trasie ukazał się album z zapisem jednego z koncertów zatytułowany _Klasycy w duecie_.■
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij