Tańcząc z cieniami - ebook
Tańcząc z cieniami - ebook
Tajemnicze śledztwo, które zmrozi krew w żyłach! Co może być gorszego od śmierci? Grupa youtuberów, znana z ekscytujących paranormalnych śledztw, podejmuje się nowego, przyprawiającego o dreszcze, zadania. Zrozpaczona matka młodej dziewczyny twierdzi, że dusza córki utknęła pomiędzy światem żywych a umarłych. Tymczasem na cmentarzu w Trzebini dochodzi do tajemniczych zapadnięć grobów, a jedno z ciał znika bez śladu. Czy te dwie zagadki są w jakiś sposób ze sobą powiązane? Czy badacze zjawisk nadprzyrodzonych odkryją prawdę, zanim będzie za późno? Przygotuj się na niesamowitą podróż pełną napięcia i niewyjaśnionych zjawisk!
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-628-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Biegła co sił, choć brakowało jej tchu, a stopy odmawiały posłuszeństwa. Gdy wleciała na polanę, blask księżyca oświetlał jej drogę. Słyszała szczekanie psów i głosy mężczyzn, którzy ją gonili.
– Nie dogonią mnie – wymamrotała, dławiąc się własną śliną.
Jej ucieczka trwała już dobrą godzinę, kobieta przestała kojarzyć rewiry, w których się znalazła. Być może były to ziemie starego Stachury, a może szwagra Urbańskiego. Nieważne, wejście na obcy teren stało się dla niej najmniejszym problemem. Dziękowała bogom, że intruzom zabrakło już amunicji w broni. Wcześniejsze strzały ledwo ominęły jej ciało. Starała się biec zygzakiem, a gęste jabłonie osłaniały ją niczym tarcza rycerza. Dwukrotnie się przewróciła, coś zgrzytało w jej kostce, ale strach okazał się znacznie silniejszy niż ból. Zapomniała zarówno o upadku, jak i o boleści.
Broń już jej nie zagrażała, ale psy? One nigdy się nie męczyły, będą biec, dopóki jej nie dopadną.
W dzieciństwie została pogryziona przez psa dziadka. Bydle rozszarpało jej łydkę, prawie miesiąc cierpiała z powodu obrażeń, a jedynym pozytywem całej sytuacji było to, że często dostawała rosół, który normalnie jadała wyłącznie w święta. Od tamtej pory bała się psów, ich szpony zwiastowały ból i rany. Człowiek, który nasłał na nią hordę czworonogów, musiał jej nienawidzić z całego serca. A tym człowiekiem był jej ojciec.
Gdy jest się przeklętym przez własną rodzinę, nie ma miejsca na nadzieję. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, gdzie się skryć, dokąd się udać, u kogo znaleźć pomoc i jak uwolnić się od potępienia.
Plan był prosty – dostać się do jednej z wiosek na południu, udać, że się nie pamięta przeszłości, i zostać jedną ze służek u bogatych państwa. Wszystko było lepsze od tego, co jej zagrażało.
Dobiegła do rzeczki. W ciemności nie mogła dostrzec, gdzie znajduje się drewniany most, mrużyła oczy, jakby miało to wyczarować ratunek. Odruchowo zanurzyła lewą stopę w wodzie. Zimna ciecz błyskawicznie otuliła ją niczym matka swe narodzone dziecko.
– Lodowata – powiedziała do siebie.
Nie miała wyjścia – albo rzeka ją zatrzyma, albo dopadną ją ci mężczyźni. Postawiła drugą stopę w wodzie. Kłujący ból, który doskwierał jej podczas kontaktu z lodowatą cieczą, był niczym w porównaniu z ciosami, które zadawał jej ojciec, biczując jej plecy skórzanym paskiem. Pręgi, które wówczas powstały, będą jej towarzyszyć już zawsze. Taki „spadek” spowoduje, że każdy mężczyzna, który wejdzie do jej życia, będzie niósł z nią ten krzyż.
– Dasz radę, Ada, to tylko kilka metrów – dodawała sobie otuchy.
Stawiała niewielkie kroki, uważając, by śliskie kamienie nie okazały się zdradliwe, bała się prądu rzeki, który mógł ją porwać niczym kłodę drzewa. Poruszała się wolno, każda chwila zwłoki kosztowała nadejście goniących. Psy będą przed nimi, rozszarpią ją niczym kawałek padliny, one potrafiły pływać, a chłód im nie przeszkodzi.
Zagryzła wargi i przyspieszyła.
Lepiej, jeśli padnę w nurt rzeki, niż zostanę zagryziona na śmierć. Jeszcze kilka kroków, widzę drugi brzeg, a za nim pole zboża, uda mi się!
Stopa zsunęła jej się z kamienia, a ona z trudem utrzymała się na nogach. Będąc o włos od ziemi obiecanej, usłyszała coś. To ciężki oddech wydobywający się z psiego pyska, stukot łap i odgłos wskakującej do wody zwierzyny.
Rany boskie, już mnie mają!
Nie był to czas na oglądanie się za siebie, więc przyspieszyła co sił. Biegła najszybciej, jak mogła, nierówna powierzchnia utrudniała zadanie, zboże obijało się o jej nagą klatkę piersiową, co rodziło dyskomfort.
Psy wleciały za nią na pole, warcząc, po czym się rozdzieliły. Nagle poczuła, jak coś przecina powietrze. Ból nie był dotkliwy, ale zaparł jej dech w piersiach.
Upadła, a coś pokaleczyło jej plecy. Czuła piekące rany wzdłuż kręgosłupa. Po chwili do jej stopy dopadł pies. Rozwścieczona bestia targała jej kończynę niczym truchło.
– Pomocy, na Boga, to boli! – krzyczała, patrząc, jak bezkresna czerń spowiła niebiosa.
Próbowała odgonić psy, lecz one jak na zawołanie chwyciły jej górne kończyny, a ból stał się jeszcze bardziej dotkliwy.
Zaraz dobiorą mi się do gardła.
Odruchowo zasłoniła twarz, licząc, że jakiś zabłąkany wędrowiec przybędzie na ratunek. Co jednak miałby robić człowiek w środku nocy na zapomnianym przez Boga polu? Wiedziała, że nikt już jej nie uratuje, a jedyne, co może ją oswobodzić z bólu, to śmierć. Pragnęła jej najbardziej na świecie, łzy pociekły jej po policzkach, zmieszane ze świeżą krwią smakowały niczym słona woda. Tak naprawdę smakowały potępieniem – gdyby mogła zdefiniować uczucie wykluczenia przez wszystkich, to właśnie ten smak by wybrała.
Ujadanie psów nie miało końca. To, co dla innych wydawało się krótką chwilą, dla niej trwało godzinami. Czuła, jak kawałki jej ciała odchodzą od kości. Nie miała już sił, by płakać, a może wypłakała wszystkie łzy świata. Nagle huk rozszedł się po okolicy niczym grom z jasnego nieba.
Psy odskoczyły, dając jej chwilę wytchnienia. Bała się odsłonić oczy, czuła czyjąś obecność, była niczym smród zgnilizny w wietrzny dzień.
– Wstawaj, kurwo. – Usłyszała dobrze znany głos.
Nieśmiało zabrała dłonie, ból na nowo stał się nie do zniesienia.
Obok ojca stało kilku mężczyzn, mieli w dłoniach maczety i pochodnie. Nie poznała ich twarzy. Czuła, jak krew ścieka do jej oczu, zasłaniając widok.
Poznała jedynie ojca, jego poznałaby nawet w egipskich ciemnościach.
Ktoś kopnął ją w krocze, kolejna dawka bólu przeszyła jej ciało.
– Proszę, nie – wymamrotała, dławiąc się własną krwią.
Oni jednak nie mieli zamiaru przestać, wręcz przeciwnie – na jej prawdziwą mękę jeszcze przyjdzie czas. Suka pozna, czym jest ból, i dopiero wtedy zapragnie śmierci. To obiecał sobie jej ojciec, wskazując dwóm mężczyznom, by ją podnieśli.
Jej ciało było wątłe niczym worek z sianem, jeden z mężczyzn przerzucił ją sobie przez ramię. Ona nie protestowała, nie miała na to sił, nawet płacz był zbyt wielkim wyzwaniem.
– Proszę, nie – wyszeptała, lecz nikt nie usłyszał.
Szli w ciemności, nikt nic nie mówił, cisza stała się niemal namacalna. Światła pochodni ją oślepiały, powoli traciła kontakt z rzeczywistością, chciała zasnąć i nigdy się nie obudzić. Pragnęła tego jak niczego dotychczas. Dobrze jednak wiedziała, że na sen przyjdzie jeszcze jej poczekać.
Koszmar dopiero się zaczął.