Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Tango - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
7 marca 2025
29,99
2999 pkt
punktów Virtualo

Tango - ebook

Jakub „Jimi” Podolski – tancerz z duszą artysty – chałturzy na weselach, planuje zawodową podróż do Nowego Jorku i stara się znaleźć balans w swoim związku z młodszą o dekadę Olą. Napędzany przez nieustającą presję, którą podsyca echo pytania „Ile metrów ma wasze mieszkanie?”, zastanawia się, czy nie porzucić dotychczasowego życia i nie pójść do „uczciwej pracy”. Co może się zmienić w trzy miesiące? Czy zrujnowana kariera to sedno tego, z czym przyjdzie się zmierzyć Jimiemu? Czy może pośrodku niczego jest właśnie wszystko, czego człowiek potrzebuje, by osiągnąć wewnętrzny spokój? Daj się zaprosić do „Tanga”, powieści, która doskonale łączy w sobie cechy czarnej komedii i dramatu psychologicznego.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397408128
Rozmiar pliku: 709 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WRZESIEŃ, PIĄTEK

W nocy śniło się mu, że jest zamknięty w ciasnej, drewnianej klatce. Była do połowy zanurzona w sadzawce i sprawiała wrażenie otwartej trumny, ale zamiast wieka miała kratę z dość szerokimi przerwami między kolejnymi prętami. Nie było w niej miejsca, więc dla wygody wyciągnął ręce na zewnątrz, by odganiać się od potężnych żab. Były ogromne, większe od człowieka, i lizały go po twarzy chropowatymi językami.

Obudził się niewyspany i brudny od śliny. Spojrzał w bok i stwierdził, że Ola jest już w pracy. Piątek był jedynym dniem w tym tygodniu, kiedy nie miał zaplanowanych żadnych aktywności. Dzień resetu i odpoczynku przed sobotnią wyprawą do roboty na wesele na drugim końcu województwa. Nie pamiętał nawet nazwy tej miejscowości, bo przyjęcie miało się odbyć w domu weselnym w szczerym polu.

Mieli z Hanią umówione trzy wyjścia na parkiet: na rumbę, cha-chę i jive’a. Tym razem Hania miała wziąć swoje auto i kalkulowali, że z powrotem będą w domu w niedzielę o trzeciej w nocy. Jakub był gotowy na marudną podróż, bo zazwyczaj po weselach Hania przeżywała egzystencjonalne katusze. Zdawała sobie wtedy sprawę, że jej gibkie ruchy w nieprzyzwoicie seksownej sukience z cekinami są taką samą atrakcją jak fotobudka. Albo nawet nieco mniejszą, choć pożądaną, bo dodającą sznytu tym weselom, na których para młoda broni się rękami i nogami przed disco polo i zgrywa wielmożnie oświeconych.

Przy parującej kawie powstawał ambitny plan dnia. Składało się na niego pranie oraz przygotowanie na obiad ziemniaczków do połowy zanurzonych w tłuszczu, niczym Jakub zanurzony w nocy w bajorze z żabami.

Twórca tego scenariusza kątem oka popatrzył na sunący po panelach odkurzacz i tym samym odhaczył w głowie misję „sprzątanie”. Mimo że to on był tancerzem, to na Roombie zależało Oli. Mówiła mu, że to jej marzenie, podobnie jak Thermomix. Historia cywilizacji zatoczyła koło w dość dziwny sposób. Kuba dał się w końcu namówić na robota sprzątającego, ale malakser był ciągle poza jego finansowym zasięgiem.

Z sypialni dobiegł dźwięk przypominający pojedyncze kliknięcie w klawiaturę. Za moment się powtórzył. Jakub wziął ze sobą kubek kawy i z ciekawością poszedł po swoją komórkę.

GUSTAW

Jimi, mam propozycję z kategorii nie do odrzucenia!

Wpadnij do Fuegoo, kończę trening o 13…

– Idealnie – wymamrotał pod nosem.

Dla Jakuba stało się jasne, że nie będzie robił prania i nie będzie na obiad ziemniaczków zanurzonych w tłuszczyku, bo skoro i tak musi wyjść z domu, to dzisiaj zje na mieście.

Zepchnął na drugi plan propozycję Gustawa, bo podejrzewał, o co może chodzić. To mogło być jakieś zlecenie za większe pieniądze albo wideo wywiad dla Szkoły Tańca Fuegoo z przygasłą gwiazdą Tańca z Gwiazdami.

Może będę musiał jechać na targi do Warszawy i szkoła opłaci mi hotel z pełnym wyżywieniem?

Opcji było dużo, ale wszystkie wiązały się z jego pracą, a więc pieniążkiem, dzyń, dzyń, w portfelu oraz tańcem i sprawami szkoły, która należała do ojca Gustawa, czyli jednocześnie wiceprezesa związku tanecznego.

Kuba i Gustaw potrafili być przyjaciółmi i oddzielać kwestie zawodowe od prywatnych. Znali się od ponad ćwierć wieku, od kiedy w telewizji na RTL7 leciał Dragon Ball i każdy opiekował się małym stworzonkiem zaklętym w tamagotchi. Kuba nie był w tym najlepszy. Jego piesek zazwyczaj umierał w mękach i smrodzie od obsrania, bo jak się zapomniało wyczyścić kuwetę, to był game over. Dlatego też, będąc grubo po trzydziestce, nie miał jeszcze dzieci, bo spodziewał się, że spotka je taki sam los.

W latach dziewięćdziesiątych Ryanair nie latał tak często jak dziś do Bukaresztu, więc stereotypy dotyczące mieszkańców tego kraju były głęboko zakorzenione w polskich umysłach. Jakub miał nieco ciemniejszą karnację, przez co od dziecka musiał się mierzyć w szkole z ksywką „Rumun” i dopiero w liceum przeforsował „Jimiego”. Poszli wtedy z Gustawem do jednej klasy w nowej szkole i Jakub kazał przyjacielowi do znudzenia powtarzać: „Jimi to, Jimi tamto”. Metoda okazała się skuteczna, a ksywka szybko ugruntowała się w nowej rzeczywistości.

Gustaw nigdy nie mówił na Jakuba „Rumun”. Sam nie był w dzieciństwie „pięknym kawalerem”. Chudy jak patyk, a do tego nad wiek wysoki, przez co w szkolnym przedstawieniu mógłby grać Slender Mana. Ta znakomita okazja niestety go ominęła, bo wtedy nikt jeszcze nie wymyślił tej postaci, a dzieci straszyła co najwyżej Buka albo Hatifnatowie z Muminków. W tym i w tym wypadku gabaryty tych stworów nie zgadzały się jednak z jego sylwetką.

Gustaw był tak mało interesującą postacią dla szkolnej elity, że nie miał nawet ksywki, ale raczej cieszył się z tego faktu. Lepiej nie mieć pseudonimu, niż być „Rumunem”. W tamtym okresie polskiej państwowości nikomu również nie przeszkadzało, by biegać po szkole i śpiewać hit Big Cyca, drąc się na cały korytarz: „BOŻE JEDYNY, MAKUMBĘ ZACHOWAJ!”3.

Przyjaciele z tego samego bloku na gdańskich Stogach znali się więc już od podstawówki. Jakub mieszkał na szóstym, Gustaw na drugim piętrze. Zbiegali i wbiegali do siebie po schodach, a za każdym razem stuwatowa żarówka rzucała światło na czarne tagi, rysunki i kolorowe wlepki, które urozmaicały obskurne ściany. Wyglądały jak trofea, symbole przynależności do grup, współczesne malowidła jaskini Lascaux polskiego blokowiska. Wybite szyby oddzielające przejścia między klatkami i rysowane za pomocą zapalniczki symbole lokalnego klubu piłkarskiego tworzyły naturalną scenerię dla amerykańskiego horroru albo polskiego filmu obyczajowego.

W tamtych czasach ich rodzice dopiero się dorabiali, a młodzi outsiderzy grali wieczorami w Quake’a; ubrani w czapki z daszkiem z napisem: „Chicago Bulls” rzucali piłką do kosza na pustym boisku, a potem poszli za namową starszego brata Jakuba na pierwszy trening tańca towarzyskiego do sali gimnastycznej sąsiedniej podstawówki.

W szkole nikt nie wiedział o nowym hobby, bo już w ogóle nie mieliby życia. „Nerdy chodzą na tańce i trzymają się tam za ręce”. Dodajmy, że wówczas status nerda był w pakiecie z całym zestawem różnokolorowych pryszczy.

Brat Jakuba szybko się znudził tematem tańca, narzekał na zmęczenie po każdym treningu, tymczasem kumple ze szkolnej ławki zaczęli się coraz bardziej angażować. Lubili swoją konsekwencję. Świat powoli się zmieniał, tanecznym krokiem, choć niezbyt świadomi powagi sytuacji, przywitali nowy wiek, zmienili szkołę, poszli do tego samego liceum, gdzie zgodnie z zasadą tabula rasa okazało się, że ich pasja wcale nie jest pastiszowa. Sytuacja zaczęła się odwracać. Jakub krok po kroku stawał się pewniejszy siebie, zaczął przywiązywać wagę do casualowej elegancji, miał też wysportowaną sylwetkę, która podobała się koleżankom.

Chude rysy twarzy Gustawa nabrały z kolei intrygującego wyrazu, jakby był wiecznie zdziwiony, ale tak jakoś… pozytywnie. Jak dokładał do tego uśmiech, to wyglądał trochę idiotycznie, a gdy robił groźną minę, to wszystko tak się na jego twarzy mieszało, że nie opisałaby jej nawet Olga Tokarczuk. Był intrygująco brzydki, a przez to z roku na rok ciekawszy, bo świat zaczął się zmieniać w idealnym dla Jakuba i Gustawa kierunku.

Wszyscy dookoła powtarzali, że to niesamowite. Ponad dwadzieścia lat znajomości, piętnaście wspólnej pasji, kilkanaście od ukończenia liceum, a oni krok po kroku robili swoje.

* * *

I co mi dzisiaj z tego pozostało?

Jakub obserwował Gdańsk zza okna SKM-ki.

Nie wiedział, co go czeka w najbliższych latach. Mogło to być zarówno wszystko, jak i po prostu nic. Życie freelancera było loterią. Od czasu do czasu maszyna losująca wypluwała z siebie kulę z napisem: „KRYZYS WIARY”. Czuł, że kolejne losowanie było już blisko. Jakub tak naprawdę męczył się swoim trybem życia, postrzeganym przez innych jako „konsekwentny”.

Z letargu wybił go dopiero wibrujący telefon.

OLA

Spotkałam na klatce sąsiada

No i on do mnie, że mu całą noc w kuchni waliło trawką!

OMG, kto tak jeszcze mówi?

JA

Zupełnie o tym nie pomyślałem.

To przez tę popsutą wentylację…

OLA

Powiedziałam mu, że lepiej jak wali trawką niż mielonym, hahaha

Też odpisał „hahaha”, choć nie uśmiechnął się nawet pod nosem. Jest niepisana zasada internetowego „hahaha”. Do trzech sylab nie musisz się zaśmiać w rzeczywistości. Jak naprawdę cię coś rozbawi, to wstawiasz „ha” minimum osiem razy.

OLA

Następnym razem idź palić na balkon ok?

Pomyślał o krótkich blond włosach Aleksandry i długiej, czarnej kresce, którą lubiła malować na powiece. Wspomniał ich pierwsze, wręcz miodowe miesiące, kiedy jej niska postać w całości chowała się w jego szeroko rozstawionych ramionach. Pamiętał, jak na pierwszych wakacjach nie wychodzili z łóżka. Kiedy mrużył oczy, to Ola przypominała mu z urody Daenerys Targaryen, co podsycało w nim fascynację jej osobą. Nigdy oczywiście jej nie powiedział, że najbardziej to mu się podoba, jak zmruży sobie oczy. Szkoda, bo przy tym dowiedziałby się, że ona właśnie nie lubi tego robić, jak na niego patrzy, bo wtedy on przypomina jej mieszkańca Bukaresztu. Była tam raz i jej się nie podobało.

* * *

Peron, dwie ulice, szerokie drzwi, trzydzieści dwa schody i Jakub minął drzwi Fuegoo. Pomyślał, że mogliby tam przekornie zamontować neon: „OPEN OPEN OPEN”.

Poszedł prosto do szatni. W pomieszczeniu czuć było odór męskiego potu, który mieszał się z wonią dobrych perfum. Ten kolaż zapachów był tak samo intrygujący jak wykończenie wnętrza. Postawiono na miks wzornictwa od mistrzów ceramiki i produktów od laików meblarstwa. Na kolorowych kaflach ustawione były drewniane ławeczki rodem ze starej podstawówki. Tak niskie, że wyższym osobom czasami wygodniej było usiąść na ziemi.

Z pomieszczenia z prysznicami wydobywał się charakterystyczny dźwięk wody uderzającej o podłogę. Drzwi były niedomknięte, więc para oblepiała szafki stojące najbliżej łazienek. Gustaw bąkał coś swojemu ojcu, że mogliby w tym miejscu zamontować małą saunę, wzorem najpopularniejszych fitness klubów w mieście. Zdzisław tylko popukał się wtedy w czoło i stwierdził, że już i tak niepotrzebnie dał się mu namówić na te drogie płytki. Dodał, że ludzie mają w szkole wykuwać charaktery, a nie wygrzewać dupska.

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij