Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Tangram nazistów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tangram nazistów - ebook

Asy światowych wywiadów w pogoni za skarbem nazistów.

As polskiego wywiadu, pułkownik Władysław Orłowski, zostaje przywrócony do służby i otrzymuje niebagatelne zadanie: ma przyjrzeć się sprawie wraku MS Gustloff, wokół którego skupiają się zakrojone na coraz szerszą skalę działania obcych służb specjalnych.

Jaka zagadka kryje się za największą w dziejach ludzkości tragedią morską? Czy poza uciekinierami z terenów, na które wkraczała armia sowiecka, statek przewoził coś jeszcze?

Mijają lata, a służby specjalne z całego świata wciąż natykają się na tropy, które prowadzą do Gustloffa. Polscy oficerowie z Orłowskim na czele przemierzają Europę w celu odkrycia tajemnicy. Czy uda im się dotrzeć do prawdy, nim zrobią to Rosjanie?

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-176-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Prolog

Gdynia, 27 stycznia 1945

Pociąg pod osłoną nocy wjechał na peron. Cała stacja została zamknięta na rozkaz najwyższego majestatu Wolnego Miasta Gdańska, reichsstatthaltera Alberta Forstera, namiestnika Okręgu Rzeszy Gdańsk – Prusy Zachodnie. Wagony salonowe sunęły w środku składu. Zza okna obergruppenführer Kammler patrzył na wyprężonych pomimo siarczystego mrozu esesmanów. Pomyślał, że ten pyszałkowaty kretyn Forster jednak potrafi coś od czasu do czasu dobrze zrobić. I uśmiechnął się.

„Jak normalny człowiek może się mienić namiestnikiem w dwudziestym wieku? Przecież w Niemczech nie rządzi król, tylko można powiedzieć, że samozwańczy Führer”. Co prawda Kammler dawno temu cenił malarza, jak dziś o nim myślał, ale po tym dawnym szacunku teraz nie pozostała nawet krztyna. Z sentymentem wspominał strony, które oglądał z pociągu. Studiował przecież na Politechnice Gdańskiej. Był zdegustowany, że zaraz będzie musiał robić dobrą minę do złej gry i rozmawiać z Forsterem o rychłym zwycięstwie nad wszystkimi wrogami. Jego niesmak miał korzenie w stopniach, jakie mieli w SS. Obydwaj byli obergruppenführerami, z tym że Forster dostał stopnie wojskowe za politykowanie, a Kammler miał doświadczenie bojowe, służąc podczas Wielkiej Wojny w pułku huzarów. Nie lubił tych, jak ich określał, „Nikoshów”, którzy zrobili karierę, dlatego że znaleźli się w pewnym miejscu w pewnym czasie. Określenie to czerpał od swojego największego wroga – Polaków. To polski autor napisał przed wojną książkę _Kariera Nikodema Dyzmy_, którą kolega opowiedział mu z detalami, ponieważ Kammler nie znał polskiego. „I w Niemczech niby taki porządek – pomyślał – a podobni Forsterowi »Nikoshe« panoszą się wszędzie. Największy na krakowskim Wawelu, Hans Frank – gubernator generalny”. Zastanawiał się, jak bardzo małostkowi są to ludzie, niby wykształceni, niektórzy z doktoratami, a wszyscy myśleli tylko o szybkiej karierze, najlepiej ze stopniami wojskowymi, i o tym, żeby podbijać wrogie terytoria i rządzić nimi w imię wielkiego Führera. Co oni mogli podbić? Chyba oczy żonom, a i do tego niekoniecznie się nadawali. Większość z nich nigdy w życiu nie miała pistoletu w ręku, nie mówiąc o karabinie albo czymkolwiek innym służącym do walki. Tak się zadumał, a pociąg zatrzymał się na gdyńskim peronie. Swoją drogą Polacy byli niesamowici, z zabitej dechami dziury zbudowali w kilka lat największy port przeładunkowy na Bałtyku. Chyba ten polski duch walki i ich „jakosz to bendzie” się sprawdzało, przynajmniej do pewnego etapu. Widział przez okno wagonu, że Forster ze swoimi giermkami czekał na niego wyprostowany. Założył na siebie biały wyjściowy mundur gauleitera. Wyglądał jak śniegowy bałwan pośród zieleni. Wszyscy inni ubrani w mundury polowe, a ten musiał się wystroić. _Parteigenosse Forster_. Kammler wychodził powoli. Jego ochrona podążała przed nim i za nim. Odkąd został obergruppenführerem i szefem broni „V”, stan ochrony wzrósł pięciokrotnie, czuł się nieomal jak Führer, który nie może się nigdzie ruszyć bez pułku ochroniarzy. Żołnierze rozstawili się po bokach, tworząc szpaler prostopadły do ochrony rozstawionej przez Forstera. Forster wyprostował się i stanął na baczność, jego adiutant krzyknął _Hab Acht!_, i wszyscy żołnierze stanęli w pozycji zasadniczej.

– _Heil Hitler!_ – krzyknął Forster, unosząc jednocześnie prawą rękę w geście faszystowskiego pozdrowienia. Prawie równocześnie z nim jego świta oraz esesmani zgromadzeni na dworcu zrobili to samo.

– _Heil Hitler!_ – odpowiedzieli Kammler i jego sztab, który zdążył już wysiąść z wagonu.

Kammler i Forster ruszyli w swoją stronę. Forster wyciągnął na przywitanie rękę ubraną w rękawiczkę. Kammlera zaskoczyła służalczość Forstera, której dowód oglądał w tej chwili. Zawsze dumny i cwany, ale nie w sytuacji, kiedy czerwoni są kilkadziesiąt kilometrów od jego włości. „Król za dychę” – pomyślał Kammler. Pewnie gdyby nie rozkaz przygotowania wizyty Kammlera, nigdy by nie opuścił bunkra, w którym chował się od miesiąca.

Forster doszedł, trzymając nadal wyciągniętą rękę. Kammler powoli i ostentacyjnie zaczął ściągać rękawiczkę, prawie machając nią Forsterowi przed nosem. Forster zrobił się czerwony z zażenowania, również ściągnął rękawiczkę i uścisnęli sobie dłonie.

– Witaj, Hans. Witaj w moim nadmorskim królestwie. Jestem tutaj panem życia i śmierci – zaczął się przechwalać Forster.

– Witaj, Albercie. Ile to już lat? Sześć? Siedem? – zapytał Kammler, witając się.

– Przepraszam cię, Hans, nie mam teraz głowy, żeby pamiętać takie szczegóły. Miło cię w każdym razie widzieć. Masz wysoko postawionych przyjaciół, bo oprócz wszystkich w okręgu, w gotowości bojowej postawił mnie sam reichsführer.

– Żartujesz? Sam Himmler pisał do ciebie? – Kammler udawał zaskoczenie, bo doskonale wiedział, że na rozkaz Himmlera sraczki dostają wszyscy, od adiutantów Hitlera przez SD, Abwehrę i wszelkich szeregowych żołnierzy. Swoją drogą było coś dziwnego w tym, że tak się bano Himmlera. Niski człowieczek w okularach. Różnica między nim a Jeżowem była bardzo subtelna. Jeden dał się zastrzelić swojemu zastępcy, a Himmler powystrzelał kogo się dało, byle nadal być szefem SS. Wtedy zresztą organizacji marginalnej, a dziś zrzeszającej setki tysięcy ludzi różnych narodowości: Niemców, Austriaków, Słowaków, Ukraińców, Rosjan, Holendrów, Francuzów, Belgów czy Włochów. Ze wszystkich podbitych nacji tylko z Polaków nie dało się zrobić żołnierzy SS.

– Gorzej – powiedział Forster – był tu osobiście dziesięć dni temu. Zagroził, że jeśli poskarżysz się na najbardziej błahą rzecz, to wszystkich nas wyśle na front wschodni.

– No i co? Przecież jakby się zastanowić, to całkiem niedaleko – zaśmiał się Kammler. – Ale sądząc po orszaku powitalnym, przejąłeś się słowami miłościwie nam panującego Heinricha Pierwszego. – W pierwszej chwili miał się zaśmiać, ale jedynie się skrzywił. Niepotrzebnie pozwolił sobie na drwiący ton w obecności świty Forstera. Zresztą sam Forster był fanatycznie oddanym członkiem NSDAP. Kiedyś taka uwaga pewnie skazałaby Kammlera, w najlepszym wypadku, na banicję z Rzeszy, ale dzisiaj… kto może wiedzieć, co wydarzy się dzisiaj? Nie mówiąc o tym, co będzie jutro. Front przesuwał się w zastraszającym tempie. Oddziały pancerne Armii Czerwonej posuwały się po kilkadziesiąt kilometrów do przodu, nie napotykając na swojej drodze poważnych sił. Gdyby nie powstanie w Warszawie i polityka Stalina, który mówił „Ani kroku naprzód. Niech Polaczki pokażą, co potrafią”, i czekał, aż von dem Bach-Żelewski i Dirlewanger stłumią powstanie, to Sowieci byliby w Berlinie na Boże Narodzenie zeszłego roku. „Cholera! – pomyślał Kammler. – Byłoby już po wojnie, a ja? Swoją drogą ciekawe, co by ze mną zrobili zwycięzcy?”.

– To, o co prosiłeś, jest gotowe – wyrwał go z zamyślenia Forster.

– Już? – zdziwił się Kammler.

– Już. Zabraliśmy wszystkich więźniów ze Stutthofu. Przebudowali nabrzeże do potrzeb, które określiłeś. Statek będzie gotowy za dwa dni i podstawiony do przebudowanego pirsu.

– Co zrobiliście z więźniami? – zaciekawił się Kammler.

– Przeszli przez Bramę Śmierci i praca ich wyzwoliła. Wyruszyli na eksplorację dna Bałtyku – zażartował Forster.

Kammler widział, że go to bawiło. Jakim trzeba być podłym do szpiku kości skurwysynem, żeby pomyśleć o losie ludzi w ten sposób. Kammler zdawał sobie sprawę, że los więźniów był przesądzony tak czy siak, ale nie pozwoliłby sobie na drwienie w otwarty sposób z tego typu spraw.

– Słuchaj, Albercie, ty tu tak żartujesz, a nie boisz się, że nas po wojnie czeka podobny los? – zagadnął Kammler, zmieniając temat. Forster najpierw zbladł, a potem zapytał:

– Jesteś szefem projektu Wunderwaffe. Führer obiecuje rzucić ją na Londyn i Moskwę. I co, Hans? Nie wierzysz w zwycięstwo?

– Oj, Albercie, tak tylko żartowałem. Nie bierz tego na poważnie. Oczywiście zwyciężymy. Zwyciężymy i nasza flaga powiewać będzie nad pałacem Buckingham, no i rzecz jasna nad Kremlem. Jerzy V będzie całował w rękę naszego Führera, prosząc go o życie. Stalin nie będzie miał o co prosić. W najlepszym wypadku dostanie kulę w łeb – odparł Kammler. „Co za kretyn! Naprawdę jest takim idiotą czy jest taki przebiegły?” – zastanowił się przez chwilę.

– A co zrobi Roosevelt? – zapytał Forster.

– Jak A10 i Silbervogel sięgną Białego Domu, to poleci do nieba na ognistych rydwanach. Będzie miał kłopot, bo nie zdąży się wyspowiadać przed bramami niebios, nawet jak zabierze w podróż księdza. – Słowa, które wypowiedział Kammler, w ustach każdego innego człowieka byłyby uznane za żart bądź przechwałki. Forster jednak nie wyczuł kpiny. Patrzył na Kammlera, który miał minę zimną i przerażającą. Widać było od razu, że nie żartuje. Forster się przestraszył. „Czyli mamy już broń zdolną dolecieć do Ameryki! Zatem do Moskwy może dolecieć raz-dwa”.

– Żartujesz, Hans – powiedział, uśmiechając się. – Wiem, że V-2 jest szybkie i ma ogromną siłę rażenia, ale nigdy nie słyszałem o A10 ani o tym srebrnym ptaszku, co to takiego? Twoi spece od broni „V” wymyślili coś nowego?

– Swoją drogą, skąd wiesz, że jestem szefem projektu Wunderwaffe? – Kammler próbował zmienić temat.

– Hans, drogi Hans, to pytanie nie trzyma poziomu – odciął się Forster. – Wiem, że macie mnie za idiotę, ale ja też mam swoich ludzi w Abwehrze i SD.

– Oj, coś kręcisz, Albercie, coś kręcisz – zaczął podejrzliwie Kammler. – I ciekawe, że wymienione przez ciebie organizacje mają wiedzę o tym, czym się zajmuję.

– No dobrze, już przestańmy. Schellenberg tu był. Zaraz po wizycie Himmlera. Dziwne to było, bo pojawił się bez żadnego uprzedzenia. Jakby tylko czekał na wyjazd reichsführera. To on podał mi szczegóły, co mam zrobić, gdzie, na kiedy i jakich środków użyć – wyjaśnił Forster.

Wiadomość o wizycie szefa wywiadu SS zbiła z tropu Kammlera. Nie rozumiał, po co Himmler go wysłał. Widocznie Schellenberg miał dodatkowo zabezpieczyć wizytę. I znów z zamyślenia wyrwał go głos Forstera.

– _Herr Obergruppenführer_, zapraszam do mojej kwatery na gorący obiad i coś mocniejszego.

– Dziękuję, _Herr Reichsstatthalter_. Mamy zimny dzień, ja i moi ludzie jesteśmy zmęczeni długą podróżą.

Wszyscy ruszyli do wnętrza dworca, gdzie mimo godziny siódmej wieczorem nie było żywej duszy. Nawet obsługa stacji została przepędzona przez siepaczy Forstera. Przeszli na drugą stronę i wsiedli do podstawionej limuzyny. Kammler zdziwił się, że za kierownicą siedział oficer w randze kapitana Wehrmachtu, a obok niego standartenführer SS. Zawsze to maksymalnie kapitan siedział po prawej stronie, a samochód prowadził co najwyżej sierżant.

– Widzę, że się zdziwiłeś, Hans – zaczął Forster. – Chciałem, żebyś poznał panów w sposób nierzucający się w oczy. Są do twojej wyłącznej dyspozycji.

– I to jest według ciebie dobry sposób? Posadzić kapitana za kółkiem, a obok niego pułkownika? – warknął Kammler. – Przecież wszyscy widzą, kto prowadzi.

– Niech widzą. Oficjalnie obaj zostali oddelegowani do powitania i zapewnienia bezpiecznego przejazdu obergruppenführerowi SS Hansowi Kammlerowi. Poznaj panów. Standartenführer Georg von Naletsch z SD i hauptmann Hans Kloss z Abwehry.

Oficerowie odwrócili się i skinęli głowami w stronę Kammlera. Ten zaczął się zastanawiać. O Klossie słyszał, to on, wspólnie ze sturmbannführerem Losem, wykrył pierwszy spisek na życie Führera w Warszawie. Dostał Żelazny Krzyż, który miał teraz przypięty do munduru. Nazwisko drugiego oficera też wydawało mu się znajome.

– Von Naletsch to nie jest rdzennie niemieckie nazwisko, prawda? – zapytał pułkownika Kammler.

– _Jawohl, Herr General_, tak naprawdę to jestem Georg Sosnowski von Nałęcz – odpowiedział pułkownik.

Kammlerowi rozjaśniło się w głowie.

– Ty wiesz, kim jest ten człowiek? – zwrócił się do Forstera.

– Wiem. Herr oberst w służbie Polsce wykradł nam większość tajemnic wojskowych, bałamucąc pracownice Reichsministerium – odpowiedział Forster.

– No i co? Mnie, jednemu z najbardziej tajnych ludzi w Trzeciej Rzeszy, dajecie do pomocy polskiego szpiega? – zaczął syczeć Kammler.

– Nie denerwuj się, Hans – zaczął spokojnie Forster. Auta toczyły się już powoli do przodu, nabierając prędkości. – Standartenführer von Naletsch to nasz as wywiadu. Został przewerbowany. Spędził kilka lat w polskim więzieniu po wymianie w trzydziestym czwartym. Prawie nam zginął podczas inwazji we wrześniu trzydziestego dziewiątego. Potem dostał się w łapy NKWD. Udało mu się jednak uciec i jest z powrotem z nami.

– Ty słyszysz, jak to brzmi? Najpierw kradł nam tajemnice, potem go przewerbowaliśmy, po inwazji szczęśliwie udało mu się uciec, trafił do ruskich, nic mu nie zrobili i wrócił do nas. Swoją drogą: jaki kretyn awansował go do rangi pułkownika?

– Hans, uspokój się. A kretynem, o którego pytasz, był sam Hitler. Nasz bohater podczas pełnienia misji dla Polaków miał stopień rotmistrza, potem awansowali go na majora. Kiedy wrócił do nas, Canaris uznał, że trzeba mu dać awans, i tak został podpułkownikiem. A pułkownika dostał za misję w Brześciu nad Bugiem w czterdziestym pierwszym – oznajmił Forster.

Kammler nie potrafił przyznać, że nic z tego nie rozumie, ale wizyta Himmlera i Schellenberga gwarantowała zaprzęgnięcie do operacji ludzi o najwyższym stopniu zaufania.

– Więc dlaczego jest w mundurze SS, a nie Wehrmachtu? – zapytał Kammler.

– Bo w SS było łatwiej taką operację przeprowadzić.

– Chcesz mi powiedzieć, że Canaris oddał tak lekko dawnego polskiego szpiega do SS?

– Zawsze cię ceniłem, Hans, za przenikliwość umysłu – oświadczył chytrze Forster. – Jak wiesz, Canaris siedzi po hecy w Wilczym Szańcu ze Stauffenbergiem i innymi, pułkownik chcąc ocalić życie, musiał zmienić mundur z _Wehrmacht Feldgrau_ na _SS Feldgrau_. I tak oto jest z nami. Schellenberg jest z niego bardzo zadowolony, zresztą tak jak z kapitana Klossa.

Kapitan w milczeniu prowadził dość pewnie auto. Można by powiedzieć, że urodził się za kółkiem. Jak na swój młody wiek, radził sobie wręcz znakomicie. Pułkownik patrzył za okno. Światła latarni ulicznych zostały wyłączone, a reflektory samochodu dawały słabe światło. W końcu dojechali na miejsce. Kiedyś musiała to być willa jakiegoś bogatego Polaka, a dziś została wzmocniona, obetonowana, obstawiona zasiekami i stanowiskami ogniowymi. Stanowiła coś w rodzaju małej twierdzy. Wokół rozstawione były czołgi Tygrys. Zapewne do ochrony przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Auto zatrzymało się na wprost wejścia. Kapitan i pułkownik wyskoczyli energicznie na zewnątrz i otworzyli drzwi generałom. Forster znowu zaczął.

– Przepraszam cię, Hans, ale nie mam dla ciebie czerwonego dywanu.

– Nie pajacuj, Albert. Nie czas na to – odpowiedział Kammler. – Bliźniacy! Natychmiast do mnie! – zawołał swojego adiutanta i szefa ochrony.

Grünner i Rosenchau byli do siebie łudząco podobni, niczym bliźniaki jednojajowe, choć nie istniało między nimi pokrewieństwo. Kolejną ciekawostką było, że obydwaj mieli stopień obersturmführera, zatem Kammler krzyczał tylko „Porucznicy bliźniacy do mnie” i obydwaj wiedzieli, o co chodzi.

– Grünner, weź kilku swoich ludzi, wejdź do środka i sprawdź wszystko – rozkazał Kammler.

– _Jawohl, Herr General_ – odpowiedział Grünner, kiwnął ręką na sześciu esesmanów i zniknął z nimi za drzwiami.

– Rosenchau, zbierz wszystkich, idziemy na naradę do gabinetu obergruppenführera Forstera.

– Im nie wolno – wtrącił się Forster. – Idziemy tylko we czterech.

Dla Kammlera środki bezpieczeństwa podjęte przez Forstera były z jednej strony godne pochwały, a z drugiej strony idiotyczne. Jak niby ma przeprowadzić operację bez własnych ludzi, którzy towarzyszą mu właściwie od zawsze? Za to przydzielono mu ludzi, których w ogóle nie znał, a w tym chyba najważniejszym zadaniu musi im zaufać i na nich polegać.

– No dobrze, Albercie, niech ci będzie.

Grünner wyszedł na zewnątrz i dał znak, że jest bezpiecznie. Kammler, Forster, von Naletsch oraz Kloss ruszyli przodem. Ochrona odprowadziła ich do gabinetu, który należał chyba do samego Forstera, bo wszędzie stały jego zdjęcia z innymi dostojnikami Trzeciej Rzeszy, wliczając w to Himmlera, Göringa, Kaltenbrunnera, Dönitza i Wolffa. Kiedyś pewnie miał też zdjęcia z dzielnymi generałami, ale kiedy po zamachu nastąpiła czystka w armii, chyba je schował, żeby pokazać, że nie toleruje zdrajców.

Zasiedli przy stole. Zupa była już nalana. Wszyscy zjedli i zaraz podano drugie danie. Jedli w milczeniu, jakby śpiesząc się do przewidzianej na dziś narady. Po skończonym obiedzie służba szybko posprzątała, rozłożono mapę portu gdyńskiego i przystąpiono do odprawy.

– Tu masz przebudowany pirs. Do samego statku możesz podjechać wszystkimi trzema pociągami. Nie trzeba będzie niczego przeładowywać na ciężarówki – chwalił się Forster.

– Tak miało przecież być. Ja nie jestem tu, żeby słuchać twoich przechwałek, tylko po to, aby wykonać zadanie zlecone przez Himmlera – uciął Kammler. – Co z samym basenem? Czy łodzie podwodne też będą mogły zacumować obok statku?

– Oczywiście – wtrącił się Kloss. – Basen został pogłębiony o piętnaście metrów. Od wejścia portu wytyczono szlak i specjalnie go pogłębiono, tak żeby łodzie mogły wpłynąć w zanurzeniu i spokojnie czekać na dnie, nie zwracając niczyjej uwagi.

– Żaden statek, wpływając do portu, nie uderzy w u-booty leżące na dnie? – zaniepokoił się Kammler.

– Nie, _Herr General_ – dorzucił von Naletsch. – Basen, w którym będą cumować na dnie, jest specjalnie zamknięty ze względu na gruzowisko zgromadzone w nim po nalocie.

– A co z tym gruzowiskiem? – zapytał znowu Kammler.

– Było, panie generale, ale ekipy budowlane pod osłoną nocy usunęły je i pogłębiły basen – wyjaśnił von Naletsch.

– Dobrze, panowie, pomyśleliście o wszystkim – powiedział zadowolony Kammler. – Czy wybraliście już statek do przebudowy i przystosowania go do moich potrzeb? – zwrócił się do Forstera.

– Tak, Hans, mamy właściwie tylko jeden, który spełnia twoje wymagania. To MS Wilhelm Gustloff, przed wojną statek pasażerski, potem okręt szpitalny, później był bazą szkolenia personelu u-bootów. Obecnie znowu jest okrętem szpitalnym. Mówiłeś, że potrzebujesz Titanica, aby wszystko przewieźć, no to masz trochę mniejszy, ale jakoś damy radę – skończył swój wywód Forster.

– A przebudowaliście go już według założeń, które przedstawiłem? – zapytał Kammler.

– Tak – odrzekł Kloss. – Początkowo był problem, ponieważ kapitan okrętu nie chciał wpuścić na niego więźniów, ale…

– Kapitanie, nie interesuje mnie, z czym miał problem kapitan okrętu, przebudowany czy nie? – warknął Kammler.

Kloss wyprostował się i odpowiedział:

– _Jawohl, Herr General_. Do statku zostanie dołożone drugie dno, na całej jego długości, a wysokość hali wynosi jakieś dwa metry. Wszystko powinno się zmieścić. W rakietach i samolotach trzeba będzie złożyć skrzydła.

– To oczywiste. Nawet przy transporcie kolejowym tak się robi. Zapakujemy wszystko i wypłyniemy w oficjalny rejs do Stettina. A potem wzdłuż wybrzeża do Hamburga. Na miejscu zobaczymy, co dalej. Największy problem będzie ze spakowaniem skrzyń. Muszą być w specjalnych grodziach, najlepiej złotych. Ostatecznie mogą być ołowiane.

– Panie generale, nikt nam o czymś takim wcześniej nie wspomniał – zaniepokoił się von Naletsch – będzie problem z wyważeniem okrętu.

– Nie będzie problemu. Dajcie plany okrętu i jego przebudowy moim inżynierom. Oni przeliczą odpowiednie wyważenie. Co ze złotem z obozów? – zagadnął Forstera.

– Tak jak wspominałem w depeszy, nie ma odpowiedniej ilości.

– Pierdolenie, pewnie komendanci zabrali większość dla siebie. No nic, zrobimy grodzie z ołowiu. O ile wiem, wystarczy blacha ołowiana o grubości centymetra. Kapitanie, proszę zlecić wykonanie grodzi o zadanych wymiarach, a właściwie pomieszczenia w jednej grodzi.

– Tak jest, panie generale – powiedział Kloss.

– Kiedy przyjadą transporty? – zapytał Forster.

– Czy pociągi już dotarły? Z Riese, Königsberga i Misdroy? – zapytał Kammler.

– Przepraszam bardzo, panie generale, ale gdzie właściwie jest Riese? – zagadnął Kloss.

– Proszę się skupić na tym, na czym pan powinien, a nie zastanawiać się, gdzie leży pewna górska wioska, kapitanie – odpowiedział spokojnie Kammler.

Narada dobiegła końca. Kammler był z niej zadowolony, prawie wszystko było gotowe do ewakuacji. Pozostawała kwestia bezpiecznego dotarcia do Gdyni ważnych przesyłek z trzech stron świata. Po wszystkim Kammler poprosił o pokazanie kwatery, do której udał się ze swoim adiutantem kapitanem Rosenchauem.

Kloss i von Naletsch rozmawiali jeszcze chwilę z Forsterem, po czym gauleiter poprosił ich o opuszczenie kwatery i udał się na spoczynek. Obydwaj wiedzieli, że najbliższe dni będą kluczowe. Obaj mieli coś ważnego do zrobienia, coś, co było ważniejsze od narady u Forstera.2

Gdynia, okupowana Polska

Nazajutrz około dziesiątej rano Forster wraz z Klossem i von Naletschem czekali w obszernej jadalni na przybyłych wczoraj gości. Kammler prosił, aby śniadanie było o dziewiątej, lecz o ósmej trzydzieści obersturmführer Rosenchau zadzwonił do gabinetu Forstera, informując, że obergruppenführer Kammler prosi o przesunięcie śniadania na dziesiątą. Pięć minut po wyznaczonej godzinie Kammler wraz z Rosechauem weszli do jadalni.

– Dzień dobry, panowie! – odezwał się na powitanie Kammler, a Rosenchau, stanąwszy na baczność, stuknął obcasami i skinął głową w stronę obecnych.

– Witaj, Hans, jak się spało? – zagadnął Forster.

– Dziękuję, bardzo dobrze, choć przed wojną lepiej sypiałem – odparł Kammler.

– Przepraszam, _Herr Obergruppenführer_, czy moglibyśmy zacząć? – zapytał von Naletsch. – Mamy dziś bardzo napięty harmonogram.

– Oczywiście, Naletsch, oczywiście – odezwał się Forster i gestem dłoni zaprosił wszystkich do jedzenia.

Na stół podano najróżniejsze przysmaki. Jajka, frankfurterki, pieczony boczek, świeży chleb. Kammler patrzył na te dania i musiał przyznać sam przed sobą, że jadł oczami. Od dłuższego czasu stołował się głównie w kuchni polowej, a będąc w trasie, jadł prosto z konserwy, ponieważ w trakcie nieustannych testów nowej broni przebywał częściej w laboratoriach badawczych niż w swojej kwaterze w zamku Fürstenstein koło Wałbrzycha. W Niemczech mówiło się, że ten zamek ma być kwaterą główną Führera na Dolnym Śląsku, ale Hitler jakoś się nie kwapił, żeby się tam przenieść z Berlina nawet w czasie nalotów. Widocznie uznał, że bunkier pod sześcioletnią Kancelarią Rzeszy jest bardziej odpowiedni dla człowieka sztuki niż zamek w stylu eklektycznym, w dodatku z trzynastego wieku. Z tego powodu, choć rzadko w niej bywał, rezydencja dostała się Kammlerowi, który zresztą powtarzał, że od przybytku głowa nie boli.

– Widzę, Albercie, że nadal masz zamiłowanie do typowych niemieckich śniadań – zagadnął żartobliwie Kammler.

– Oczywiście, Hans. Musimy kultywować niemieckość, szczególnie na tym terenie – odrzekł Forster.

– Musimy mieć jakieś incognito, żeby wejść niepostrzeżenie do portu. Po tym cyrku, który urządziłeś wczoraj na stacji, ktoś mógł zwrócić uwagę na mój przyjazd – zauważył Kammler.

Forster miał ochotę skontrować wypowiedź Kammlera, kiedy, otwierając usta, usłyszał głos von Naletscha:

– Wszystko gotowe, _Herr Obergruppenführer_. Mamy dla panów mundury Organizacji Todta. Oczywiście gauleiter nie może się tam z nami udać. Jest tutaj osobą dobrze znaną i nasza mistyfikacja zostałaby rozszyfrowana.

Forster się skrzywił. Wiedział, że pułkownik ma rację.

– Jak nas pan zalegendował, pułkowniku? Dlaczego Organizacja Todta? – zapytał Kammler.

– Obecnie po porcie kręci się sporo inżynierów w związku z jego przebudową. Nikt na nas nie zwróci najmniejszej uwagi, a nawet gdyby, to mamy dokumenty podpisane przez samego Speera. Nikt w porcie nie odważy się podważać decyzji Speera – oznajmił von Naletsch.

– To Speer też jest w to zaangażowany? – zdumiał się Forster. – Ja mogłem wam podpisać pełnomocnictwa.

– Pan wybaczy, _Herr Gauleiter_, ale wszelkie budowy specjalne podlegają ministrowi Speerowi. Gdyby pan podpisał dokumenty, każdy żandarm uznałby je za fałszywkę – powiedział spokojnie Kloss.

– No tak. No tak. – Forster zrozumiał swój błąd.

Śniadanie powoli dobiegało końca. Kloss z von Naletschem wstali od stołu i wyszli do pomieszczenia obok. Przynieśli dwa mundury, które wyglądały na używane. Rosenchau nachylił się nad uchem Kammlera i coś mu szepnął. Wiadomość tę Kammler skwitował, machając niedbale ręką.

– Rozumiem, o co panom chodzi, ale w tym momencie musimy skupić się bardziej nad przykrywką niż nad wyfasonowanym nowym mundurem.

– To oczywiste, pułkowniku. Proszę nie zwracać uwagi na miny Rosenchaua – powiedział spokojnie Kammler. Naletsch skinął głową.

– Mundury zostały uszyte na miarę. Potem przez kilka dni były noszone przez ludzi z naszego personelu – wyjaśnił Kloss.

– Przez kogo? – wyrwał się von Rosenchau. – Chyba nie przez jakiegoś zawszonego więźnia?

– Uspokój się, Rosenchau – rzucił Kammler.

– Przepraszam, _Herr Obergruppenführer_, ale… – zaczął Rosenchau.

– Poruczniku, to nie jest szkółka niedzielna, tylko tajna misja – przerwał mu Kloss. – Poza tym nie daję panu czegoś brudnego, śmierdzącego. Mundur jest uprany i świeży, wygląda tylko na używany. Przepraszam, _Herr General_, ale instrukcje generała Schellenberga są jasne.

– Proszę się nie przejmować płaczliwym tonem von Rosenchaua, kapitanie. Jego arystokratyczne pochodzenie czasem aż nadto wychodzi na światło dzienne – odrzekł Kammler, wstając od stołu.

Forster obtarł usta chusteczką i też wstał.

– Na mnie już czas. Jadę do Danzig na kilka dni dopilnować kilku spraw – powiedział.

Wtem do jadalni wszedł adiutant Forstera, zatrzymał się na środku, stanął na baczność i strzelił obcasami. Po czym się odezwał:

– _Herr Gauleiter_, pilny telefon do pana.

Forster wyszedł z jadalni. Nie było go jakieś pięć minut, po czym wrócił i podszedł do Kammlera. Podał mu rękę i oświadczył:

– Na mnie naprawdę czas. Telefonowano z Danzig. Moje sprawy nie cierpią zwłoki. Zatem do rychłego zobaczenia, Hans.

– Powodzenia, Albercie, i do zobaczenia – powiedział Kammler.

Forster i adiutant wyszli z jadalni. Kammler, von Naletsch, Kloss i Rosenchau zostali. W korytarzu słychać było głosy ubierających się ludzi, a następnie dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Zostali sami z ochroną i służbą. Pierwszy odezwał się von Naletsch.

– Zechce pan, generale, przebrać się w nowy mundur – zwrócił się do Kammlera. – Pan też, poruczniku – powiedział do Rosenchaua, wręczając im mundury.

– Idziemy, Rosenchau. Gdzie się spotykamy, pułkowniku? – zapytał Kammler.

– Nigdzie, panie generale. Proszę, aby panowie czekali na któregoś z nas, obojętnie którego, w swoich kwaterach – powiedział spokojnie von Naletsch.

Rosenchau poszedł za Kammlerem do jego pokoju. Zostawił mundur i ruszył do pokoju obok. Kammler przebrał się w nowy mundur i założył czapkę, upewniając się, że orzeł jest na środku. Usiadł przy biurku i czekał. W tym czasie to samo robił Rosenchau. Porucznik zaczął się zastanawiać, dlaczego kapitan z pułkownikiem kazali im zostać w pokoju. Przebrany w nowy mundur usiadł na skraju łóżka. Podniósł głowę i zobaczył, że szafa zaczęła się odchylać od ściany. Zza niej wyłoniła się postać w mundurze Organizacji Todta. To był Kloss. Przyłożył palec do ust, nakazując Rosenchauowi ciszę, i zapraszająco kiwnął na niego ręką. Podobna scena rozegrała się w pokoju Kammlera, z tym że u niego pojawił się von Naletsch, a zamiast szafy odsunął się sekretarzyk.

Szli długim, ciemnym korytarzem, oświetlając drogę latarkami, które trzymali von Naletsch i Kloss. Wszędzie czuć było zapach stęchlizny i gdzieniegdzie po ścianach płynęła strużką woda. Tunel wyglądał, jakby był rzadko używany, choć na podłodze widniały ślady butów, jednakże nie oficerskich, tylko damskich pantofli i męskich lakierek.

Szli już dość długo. Kammler rozglądał się po ścianach, na ile umożliwiało to światło latarki. W końcu spytał cichym głosem:

– Gdzie właściwie jesteśmy?

– Cały czas w Gdingen, _Herr General_ – odparł spokojnie von Naletsch.

– _Hab Acht!_ – krzyknął Kammler. Krzyk poleciał wzdłuż ścian daleko przed nich i za nich.

Kloss i von Naletsch się zatrzymali. Popatrzyli po sobie, a potem na Kammlera. Na jego twarzy malowała się wściekłość, a widząc ją, Rosenchau stał na baczność z miną przestraszonego dziecka. Kloss spojrzał na niego z dezaprobatą. „Wielki członek SS, który boi się krzyku przełożonego. Jakby wpadł w rosyjskie ręce, to zesrałby się w majtki” – pomyślał.

Von Naletsch patrzył na Kammlera z miną, która nie wyrażała żadnych emocji. Kloss obserwował go, myśląc: „Wiele widział, wiele przeszedł. Przesłuchania Polaków, a co gorsza Ruskich, więc krzyk Kammlera nie robił na nim najmniejszego wrażenia”.

– Jak pytam, to chcę wiedzieć – wycedził Kammler przez zęby.

– W tunelu łączącym rezydencję gauleitera z domem blisko portu – odrzekł beznamiętnie von Naletsch.

Kammler, widząc, że nie zrobi na pułkowniku oczekiwanego wrażenia, spuścił z tonu i już dużo spokojniej zapytał:

– Co to za dom?

Kloss i von Naletsch popatrzyli na siebie. Pierwszy odezwał się Kloss:

– To dom przygotowany do ewakuacji gauleitera z rezydencji w Gdingen w razie konieczności.

– No i co z tym? – dopytywał Kammler.

– Stoi, jak mówiłem wcześniej, panie generale, blisko portu – odpowiedział von Naletsch. – Obecnie przebywają w nim dwie przyjaciółki gauleitera. Kobiety należą do batalionu pomocniczego i pomagają gauleiterowi w zaspokajaniu jego potrzeb… – Ostatnie zdanie wypowiedział z ironią.

– To jego kochanki? – zapytał Kammler.

– _Jawohl, Herr General_. Czy możemy iść dalej? Minęliśmy połowę drogi – powiedział spokojnie von Naletsch.

– Idziemy – rzekł Kammler. – A następnym razem proszę nie ironizować, pułkowniku.

Von Naletsch nie odpowiedział, odwrócił się i ruszył dalej wzdłuż tunelu.

W końcu dotarli do metalowych drzwi. Kloss podszedł do nich i nacisnął metalowy, lekko zardzewiały pedał z lewej strony na ścianie. Drzwi uchyliły się z zaskakującą lekkością. Byli w piwnicy domu, o którym wspominał von Naletsch. W jednym rogu leżał węgiel, a w drugim – ziemniaki w drewnianej skrzyni. Piwniczka była dość dobrze zaopatrzona, półki pełne wojskowych konserw, kartony z papierosami, medykamenty, dżem, nawet czekolada. Imponujący składzik. „Forster dba o swoją »służbę pomocniczą«” – pomyślał Kammler. Ściana, przez którą weszli, była maskowana ogromnym drewnianym regałem pełnym butelek wina. Kloss zamknął wrota z subtelnością baletnicy. Dało się słyszeć delikatny szczęk zamka, a jedna z butelek wskoczyła z powrotem na swoje miejsce. Wspięli się po schodach do drzwi z metalowymi okuciami. Von Naletsch otworzył je i oczom ich ukazało się wnętrze typowego polskiego korytarza w domu inteligenta, z wielką szafą, rozłożonym na podłodze dywanikiem, lustrem i czymś, co przypominało komodę. Przed wojną mieszkał tu pewnie przedstawiciel klasy średniej pracujący w porcie lub posiadający jakąś małą firmę importową. Drzwi do pokojów były pozamykane. Wydawało się, że w domu nie ma nikogo.

– Czy mieszkanki tego przybytku są obecne? – zapytał po cichu Kammler.

– Nie, panie generale – odrzekł spokojnie von Naletsch, po czym dodał: – Panie wyszły do pracy. Jedna pracuje w porcie, druga w kancelarii Kriegsmarine. Tak naprawdę obie są w Sicherheitsdienst. Wczoraj zorganizowały coś w rodzaju wieczorku dla kilku przyjaciół z Organizacji Todta. Ci panowie w chwili obecnej śpią odurzeni narkotykiem. Będą jeszcze spali przez kilka dni, odpowiedni człowiek czuwa nad tym. Przed domem stoi samochód, którym wczoraj tu przybyli. Wykorzystamy go.

– Jest pan świetnym planistą, _Herr Standartenführer_ – powiedział z uznaniem Kammler.

– Dziękuję, panie generale, ale to również zasługa kapitana Klossa – odrzekł von Naletsch.

Kammler skinął głową w stronę Klossa, na co ten oświadczył:

– Wszystko w imię zwycięstwa, _Herr General_.

Podeszli do drzwi frontowych, Kloss otworzył je i wyszli przed dom. Na ulicy stał zaparkowany opel kapitän. Samochód niezbyt luksusowy, choć względnie nowy. Tego rodzaju ople nie słynęły z komfortu. Kloss dotknął lekko ręki Kammlera i powiedział:

– Proszę usiąść z przodu.

Wszyscy usiedli w samochodzie. Von Naletsch za kierownicą, Kammler obok, a z tyłu von Rosenchau z Klossem. Pierwszy odezwał się von Naletsch:

– Panowie. Każdy z was ma w wewnętrznej kieszeni dokumenty. Wartownicy w porcie o nie spytają. Proszę je wtedy okazać bez zbędnego pośpiechu. Ot, inżynierowie budowlani wjeżdżają do pracy.

Nie czekając na żadną odpowiedź współtowarzyszy, ruszył do przodu. Przejechał ledwo dwie ulice i oczom ich ukazał się wjazd do portu. Bez przeszkód minęli wartownię i podjechali do dość sporej hali. Von Naletsch zaparkował obok innych samochodów, głównie wojskowych kübelwagenów.

Weszli do budynku administracyjnego. Podpisali listę obecności i sprawdzono ich dokumenty. Port był obsadzony przez mieszaną załogę Waffen SS i piechoty morskiej Kriegsmarine – co było skutkiem zamachu w Wilczym Szańcu. Nikt już nikomu nie ufał. Scharführer zasalutował i wskazał ręką drogę, po czym wyszli z powrotem na zewnątrz. Wiało mroźne powietrze od morza. Było przenikliwie zimno. Udali się do suchego doku, w którym miało się znajdować drugie dno Gustloffa.

Suchy dok mieścił się w hangarze. Kiedy do niego weszli, oczom Kammlera i Rosenchaua ukazała się jakby łódź podwodna długa na ponad siedemdziesiąt metrów, szerokości około dwunastu metrów i wysokości około dwóch. Góra łodzi wyglądała, jakby została przygnieciona przez ogromną jednostkę.

– _Herr Ge_… – odezwał się Rosenchau, za co Kammler skarcił go wzrokiem. W hali panował spory huk, więc nikt nie słyszał przejęzyczenia Rosenchaua przejętego swoją rolą. – _Herr Ingenieur_, co to takiego? – odezwał się po chwili po raz drugi.

– To nasza ładownia – odrzekł Kammler.

– Jest za mała, żeby wszystko pomieścić – zaniepokoił się Rosenchau. – Na planach była o wiele większa i stanowiła integralną część statku.

Słysząc to, Kloss i Naletsch spojrzeli pytająco na Kammlera. Ten wzrokiem i gestem dłoni dał im do zrozumienia, żeby nie przejmowali się słowami Rosenchaua.

– I o to chodzi. Genose Forster ma tak myśleć. Nasi wspaniali koledzy – powiedział, patrząc na Klossa i Naletscha – dopilnowali budowy w oparciu o prawidłowe plany. Wszystko jest w najlepszym porządku. Komora zostanie wypełniona ładunkiem i podczepiona pod statek. Zostanie podpięta za pomocą elektromagnesu. Zasilanie będzie dostarczone z Gustloffa. W razie jego awarii komora się odepnie i opadnie na dno – oznajmił beznamiętnie.

– A co z ładunkiem? Przecież przepadnie – zaniepokoił się Rosenchau.

– Statek będzie płynął wzdłuż wybrzeża. Jeśli komora odpadnie, to gdzieś na względnie płytkich wodach. Ponadto umieściliśmy w niej lokalizator. Znajdziemy go wszędzie – powiedział von Naletsch.

– Kiedy robotnicy skończą? – zapytał Kammler.

– Powinni byli już zakończyć pracę. Niestety pojawił się pewien problem ze szczelnością. Musieliśmy dokonać przeglądu spawów. Ponadto nie mamy danych o wadze ładunku, więc nie wiemy, jak docelowo wszystko wyważyć.

– Panowie, wykażcie odrobinę cierpliwości. Już niedługo wszystko będzie jasne – powiedział spokojnie Kammler.

Kammlerowi podobał się profesjonalizm Naletscha, ale jego przeszłość budziła wiele wątpliwości. Piętnaście lat temu był w końcu polskim szpiegiem, który wykradł nawet plany wojny z Polską. Na szczęście dla Hitlera w Polsce uznano je za dezinformację. Potem wymieniony, aresztowany przez NKWD, ucieczka i na koniec awans na pułkownika z rekomendacji samego Canarisa. Ten ostatni może był zdrajcą i uczestniczył w spisku, ale nie był idiotą, tylko artystą w swoim fachu. Po uwięzieniu admirała Naletsch został przejęty przez Himmlera w jego prywatnej wojnie z aliantami, Sowietami czy samym Hitlerem.

Po oględzinach gotowego transportera wszyscy wyszli na zewnątrz, żeby zobaczyć statek zacumowany przy pirsie. Gustloff górował nad portem, był olbrzymi. Stał na wprost hangaru. Wystarczy w nocy zalać dok, otworzyć, i będzie można podczepić go pod statek. Jednakże najpierw trzeba załadować komorę. Nie było na to za dużo czasu, ponieważ Sowieci posuwali się szybko naprzód.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: