Tani drań - ebook
Tani drań - ebook
Wiesław Michnikowski należy do czołowych postaci polskiego kabaretu i estrady. Całe pokolenia zachwycały się jego piosenkami z Kabaretu Starszych Panów. „Addio, pomidory”, „Mija mi” i „Wesołe jest życie staruszka” czy wreszcie niezapomniany skecz „Sęk” w wykonaniu z Edwardem Dziewońskim. Młodzi bezbłędnie rozpoznają jego głos jako Papę Smerfa. Unikający wywiadów i przez ostatnie lata wycofany z życia zawodowego i towarzyskiego, teraz w szczerej rozmowie ze swoim synem, Marcinem. Od przedwojennej Warszawy, przez wspomnienia z aktorskiej garderoby, aż po ostatnie lata. A jeśli do tego dodać ujmujący uśmiech i diabelnie złośliwy dowcip? Proszę Państwa, przed Wami Wiesław Michnikowski!
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7961-940-5 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ZAMIAST WSTĘPU
Tato, dlaczego zostałeś aktorem?
Właściwie nigdy tego nie planowałem. Gdyby przed II wojną światową ktoś mnie spytał, co chcę robić, to powiedziałbym, że może będę grafikiem, bo uwielbiałem rysować. Chociaż raczej nie. Pewnie związałbym się z filmem.
A więc jednak aktorstwo?
Ależ skąd! To byłaby praca po drugiej strony kamery. Może zostałbym operatorem, bo moją pasją zawsze była fotografia. Lubiłem też technikę.
Kiedy miałem kilka lat, zmontowałem pierwszy projektor, kupowałem na wagę zużyte filmy i montowałem z nich całość, a potem urządzałem projekcje dla rodziny i kolegów.
To w jaki sposób trafiłeś do teatru?
W czasie wojny zostałem skierowany przez niemiecki urząd pracy do zakładów naprawczych Elektrycznej Kolejki Dojazdowej w Grodzisku Mazowieckim. Tam pewnego razu dostałem polecenie, żeby zreperować pantograf. I jak się tym zajmowałem, kopnął mnie prąd. Zleciałem z wagonika na ziemię. Musiałem upaść na głowę, bo po wojnie zostałem aktorem…
Teraz żartujesz ze mnie. Powiedz, proszę, jak było naprawdę.
Tuż po wyzwoleniu Warszawy postanowiłem pojechać do Lublina. Chciałem zdawać na politechnikę, bo w czasie wojny skończyłem technikum samochodowe. Jednak zamiast na studia trafiłem do wojska. Na szczęście przełożeni dostrzegli u mnie talent aktorski. Dzięki temu zamiast zdobywać Berlin, zacząłem podbijać serca publiczności w lubelskim Domu Żołnierza jako aktor w mundurze.
To jest historia na książkę!
No to spróbujmy ją napisać. Choć nie wiem, czy będę miał siłę odpowiadać na tyle pytań, bo jestem już w wieku przedpogrzebowym.
Poza tym nigdy nie lubiłem i nie umiałem mówić o sobie. Może właśnie dlatego zostałem aktorem? W tym zawodzie zawsze mogłem ukryć się za postacią, którą grałem, wcielać się w kolejne osoby.
Jednak spróbujmy, możesz pytać o wszystko.
Zacznijmy zatem od początku…
O swoim rodowodzie mogę powiedzieć tak:
Najpierw był chaos, magma i papka,
aż się spotkali, gdzieś ukradkiem,
moja prapraprapraprababka
z moim praprapraprapradziadkiem.
Ona go prosi, nie figluj, bo dzień
i święty Swantewit przy drodze,
lecz on na jej prośby był głuchy jak pień
i z tego to pnia ja pochodzę.
Ale to nie ja napisałem, to Marian Załucki.
Wiesław Michnikowski – 1923 r.
Wiesław Michnikowski. 31 VII 1929 r.
A Ty?
Urodziłem się w sobotę, 3 czerwca 1922 roku w Warszawie przy ulicy Pańskiej 100 w mieszkaniu numer 37. W tej kamienicy mieszkaliśmy aż do Powstania.
Wiesz, że ten dom jeszcze stoi! Możemy tam pojechać, pokażę ci to podwórko i nasz balkon, opowiem, jak tam kiedyś było...
A więc jedziemy. Zabraliśmy ze sobą Anię, siostrzenicę Taty, bo ją też bardzo interesuje ta historia.
Okolica robi niezwykłe wrażenie. Centrum miasta, a tam trzy stare kamienice otoczone nowymi, „szklanymi” budynkami i placami budów. Te wykopy i nieubłagane działanie czasu powodują pęknięcia na ścianach starych kamienic.
Stajemy przed domem pospinanym stalowymi klamrami.
To te drzwi, przez tę klatkę schodową można było przejść na podwórko naszej kamienicy. A stamtąd możemy zrobić zdjęcie…
Powstrzymujemy Tatę przed wejściem na półpiętro. Drewniane schody są krzywe, wydeptane, a poręcze niekompletne. Na klatce schodowej zwracają uwagę bardzo wysokie drzwi do mieszkań (mają około dwóch i pół metra) oraz piękne wzory na posadzce. Przechodzimy dalej, na podwórko kamienicy przy Pańskiej 100.
To tu mieszkaliście?
Tak. Kiedyś to podwórko wyglądało inaczej. Ach, ile rzeczy tu się działo... Wszystko wam opowiem. A tam na trzecim piętrze mieszkaliśmy. To znaczy rodzice, ja, moja szesnaście lat starsza siostra Irena i również starszy, o dwanaście lat, brat Feliks. Mieliśmy też wielu zaprzyjaźnionych sąsiadów.
Ale to niestety dawne czasy, dziś mieszkają tu zupełnie inni ludzie. Obcy.
Wiem, że interesowałeś się historią naszej rodziny?
Tak, próbowaliśmy kiedyś z Ireną uporządkować wiadomości o naszych przodkach. Zarówno tych ze strony Ojca, jak i Matki.
Kim byli Twoi rodzice?
Moja matka Franciszka z domu Skrzypek pochodziła z rodziny od pokoleń związanej z Warszawą. Jej rodzice, Zofia Lange i Franciszek Skrzypek, wzięli ślub 28 września 1882 roku w kościele Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim. W tej samej świątyni została ochrzczona urodzona 10 października 1883 roku ich córka, moja matka, a twoja babcia. Natomiast 26 września 1905 roku w kościele Narodzenia Matki Boskiej na Lesznie wzięła ślub z Mieczysławem Łukaszem Michnikowskim. Ojciec był od niej starszy o trzy lata.
Rodzina Twojego Ojca też pochodziła z Warszawy?
Ród Michnikowskich wywodzi się z Poznańskiego. Mój pradziadek Walenty miał tam ogromny majątek. Niestety został skonfiskowany po powstaniu styczniowym.
Walenty miał czterech synów. Józef, mój dziadek, był dyrektorem Hotelu Saskiego w Warszawie. Władysław zarządzał gorzelnią koło Nasielska. Stanisław był dyrektorem Haberbuscha – Towarzystwa Akcyjnego Browaru Parowego i Fabryki Sztucznego Lodu „Haberbusch i Schiele”. To był wówczas jeden z największych browarów w Europie. Natomiast Franciszek został księdzem.
Zawód księdza był popularny w rodzinie, pamiętam, jak razem odwiedzaliśmy parafie, z którymi związane było nasze nazwisko.
Tak. Brat dziadka Władysław miał siedmioro dzieci, jego syn Józef był prałatem, a Bolesław kanonikiem i proboszczem w Osjakowie nad Wartą. U księdza Bolesława moja siostra i brat często spędzali wakacje. To było miejsce bardzo otwarte dla ludzi, a ksiądz Bolesław pozostał w dobrej pamięci mieszkańców Osjakowa. W kruchcie tamtejszego kościoła wisi jego wielki portret.
Wiele lat później dowiedziałem się, że na probostwie w Osjakowie, we wczesnej młodości, wychowywała się matka Tadeusza Różewicza, o czym wspomina Zbigniew Majchrowski w swojej książce pod tytułem Różewicz. Sam poeta zachował we wspomnieniach z dzieciństwa wakacyjne wizyty na tej plebanii.
Franciszka i Mieczysław Michnikowscy (rodzice)
Imieniny Franciszki Michnikowskiej (9 marca 1932). Fot. Wiesław Michnikowski
Franciszka i Mieczysław Michnikowscy na spacerze po Warszawie. Fot. Wiesław Michnikowski
Ty też miałeś zadatki na księdza, bo jako trzyletni chłopiec zacząłeś śpiewać w kościele?
Tak, to było w naszym kościele parafialnym, u Wszystkich Świętych. Zaśpiewałem Bajaderę, arię z operetki Kálmána pod tytułem Bajadera.
Zdenerwowana Mama nie doceniła mojego artystycznego debiutu i wyprowadziła mnie z kościoła.
Chyba całkiem słusznie postąpiła?
Cóż, ten repertuar zupełnie nie pasował do tego miejsca, bo nie dość, że to aria z operetki, to na dodatek Bajadera była wytworną nałożnicą do wynajęcia.
W ogóle moja biedna Mama miała ze mną kłopot, bo chciała, żebym został księdzem – w rodzinie był przecież i prałat, i kanonik... A ja zszedłem na złą drogę i zostałem aktorem.
Żałujesz tej decyzji?
Dziś nie wyobrażam sobie, żebym mógł robić coś innego.
O Twojej pracy porozmawiamy później. Teraz wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii naszych przodków. Kim byli Twoi dziadkowie?
Moja babka Aniela, z domu Hubisz, była trzecią żoną dziadka Józefa. Jej rodzina od pokoleń była związana z Warszawą – grobowiec rodzinny znajduje się w kwaterze przy pierwszej bramie na Starych Powązkach.
Aniela i Józef Michnikowscy mieszkali przy placu Wareckim w Warszawie. Mieli troje dzieci: Zofię, Marię i Mieczysława. Kiedy Mieczysław miał sześć lat, zmarł jego ojciec.
To musiał być wielki cios dla rodziny...
Tak. Babcia Aniela została w wielkim mieszkaniu z kompletem służby, ale zupełnie bez pieniędzy. Żeby się utrzymać, zajęła się szyciem. Dziećmi musiała zaopiekować się dalsza rodzina. Moim Ojcem opiekował się stryj, ks. Franciszek, a potem stryj Władysław.
Po powrocie do Warszawy Ojciec pracował jako ślusarz, potem urzędnik w fabryce Zakładów Górniczo-Hutniczych Modrzejów-Hantke. W 1905 ożenił się z Franciszką. W 1906 r. przyszła na świat moja siostra Irena, a w 1910 brat Feliks.
Między Tobą a twoim rodzeństwem była duża różnica wieku…
Tak, dlatego jako najmłodsze dziecko byłem wychowywany w atmosferze nieomal cieplarnianej. Miało to zarówno swoje wady, jak i zalety.
Wiele o Twojej rodzinie mówi zachowany do dziś list:
Warszawa 9 IX 29 r.
Kochany Felku!
(...) Miałam Ci odpisać na pierwszy list, ale chorowałam, leżałam w łóżku; obawiałam się, żeby czasem nie było tyfusu, bo bardzo teraz panuje. Byłam u dr. Czarkowskiego i powiedział, że mam bardzo silny rozstrój żołądka, nerwów, no i influenzę. Dziś pierwszy dzień jestem w biurze, ale nie czuję się dobrze. Przez cały czas gdy leżałam, Wiesio b. gorliwie się mną opiekował, karmił lekarstwami i cukierkami (...)
Irka
Rodzina Michnikowskich. Od lewej: (w górnym rzędzie) Irena, Feliks, Mieczysław, (na dole) Franciszka, Wiesław Michnikowscy
Portret wiszący w kruchcie kościoła w Osjakowie. Na obrazie stryj Wiesława Michnikowskiego
Pamiętam, że siostra chodziła ze mną na spacery. Ze swojej pierwszej pensji kupiła mi w prezencie rower. Jeździłem na nim między innymi po parku Skaryszewskim.
W kwadracie wyznaczonym przez obecne ulice Chałubińskiego, Nowogrodzką, Emilii Plater i Wspólną był ogród pomologiczny, tam czasem chodziliśmy z Ojcem na spacery.
Na placu przed ogrodem zoologicznym było wesołe miasteczko. Można tam było jeździć samochodzikami elektrycznymi, a poza tradycyjną karuzelą była też wieża spadochronowa.
I tam się skakało na „sznurku”?
Tak, pamiętam, jak skakałem z tej wieży.
A Teatr Letni?
Piętrowy drewniany budynek w Saskim Ogrodzie. Bywałem tam na tyle często, że aktorzy mnie polubili. Dzięki temu mogłem obserwować próby.
Najbardziej utkwiły mi w pamięci przygotowania do Podwójnej buchalterii w reżyserii Janusza Warneckiego. Zapamiętałem tę sztukę pewnie dlatego, że ewidentnie była dla nieco starszych. Cóż, zakazany owoc smakuje najlepiej.
A jak zapamiętałeś swój dom?
Był bardzo rodzinny, a kiedy patrzę na niego dzisiaj – wzruszający.
Co przez to rozumiesz?
Żyłem w kochającej się rodzinie. Moja Matka była osobą bardzo oddaną rodzinie, tradycyjnie pobożną, ale wymagającą i konsekwentną.
Jako matka trójki dzieci potrafiła twardą ręką trzymać cały dom, a Ojciec przeważnie zgadzał się z jej zdaniem. Była kobietą bardzo ładną, elegancką, dbała o fryzurę i dłonie.
Mama bardzo lubiła robótki ręczne, na stołach leżały szydełkowe obrusy, a koronkowymi wstawkami była zdobiona pościel.
W domu zawsze stały w wazonie świeże kwiaty, zresztą ten zwyczaj przejęła moja siostra.
A jak byliście wychowywani?
Cała nasza trójka odebrała staranne wychowanie. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale wieczorami przed snem czytano nam książki na głos. Tak poznałem Trylogię, Dziady i wiele innych utworów, o których wyborze decydowali rodzice. Taki zwyczaj panował wówczas w wielu warszawskich domach.
Kto Wam czytał?
Oboje rodzice. Choć dużo bardziej lubiłem, gdy robiła to Mama, ona jakoś lepiej potrafiła przekazywać uczucia. Lubiła też czytać poezje.
Naszym ulubionym pisarzem był Bolesław Prus. Na Wszystkich Świętych zawsze odwiedzaliśmy jego grób na Powązkach.
Moja siostra miała po wojnie dwa komplety jego dzieł zebranych.
Skoro jesteśmy już przy tradycji i świętach. Jak wyglądało u Was Boże Narodzenie?
Przygotowania do świąt zaczynały się już w listopadzie. Wspólnie robiliśmy łańcuchy ze słomek i białej bibułki. Również zabawki na choinkę musiały być wykonane własnoręcznie: z wydmuszek, kolorowego papieru, krepiny.
Ta tradycja przetrwała w naszej rodzinie. Robiłem takie zabawki moim siostrzeńcom, a potem wam, gdy byliście dziećmi.
Tak, pamiętam, wiele z nich zachowało się do dziś, na przykład Trzej Królowie i to pianinko, które zrobiłeś dla Mamy. Jest też kilka koszyczków, które Babcia wyplatała z bibułki. Piotr i ja też robiliśmy potem sporo zabawek.
Zawsze czekaliśmy na śnieg. To on nadawał Wigilii niepowtarzalny nastrój i tak pięknie skrzypiał pod nogami, kiedy wracaliśmy z pasterki.
A choinka?
Oczywiście, najważniejsza była choinka. Pamiętam tę radość w momencie, w którym Tata przynosił ją do domu…
Kolędy?
Śpiewaliśmy je wspólnie, choć oczywiście każdy miał swoją ulubioną: Ojciec Lulajże, Jezuniu, Matka Jezus malusieńki, a siostra Pójdźmy wszyscy do stajenki.
Choinka stała zawsze do drugiego lutego, chociaż... Raz był wyjątek. Któregoś roku razem z moim stryjecznym bratem, Jurkiem Skrzypkiem, postanowiliśmy posprzątać pokój. Zebraliśmy zeschłe igiełki i rozpaliliśmy z nich ognisko na podłodze. Chcieliśmy spalić tylko igiełki, ale niestety cała choinka stanęła w płomieniach.
To nie był dobry pomysł. W tym miejscu prosimy wszystkie dzieci, które czytają albo słuchają tego opowiadania, aby nie paliły igiełek, które spadają z choinki.
A pamiętasz, jak obchodzono sylwestra w przedwojennej Warszawie?
Wiem, że moja siostra chodziła na bale sylwestrowe. Ja do zabawy sylwestrowej musiałem oczywiście dorosnąć. Ale pamiętam dozorcę, który pukał od drzwi do drzwi i składał wszystkim życzenia. Przychodził też kominiarz, w służbowej czapce, w czarnym mundurze i z bilecikiem: „Serdeczne życzenia noworoczne składa kominiarz”.
Skoro jesteśmy już przy świętach, to jak wspominasz Wielkanoc?
Pamiętam przysięgi mojej Mamy, składane na wszystkie świętości, że już nigdy nie przygotuje takich ilości jedzenia na święta. Ojciec przytakiwał ze zrozumieniem, choć z cieniem niedowierzania w oczach. Tak było po każdych świętach.
Przygotowania do Wielkanocy zaczynały się od wielkiego prania. Przychodziła praczka, która pomagała Mamie. Potem było trzepanie dywanów i gruntowne, wiosenne porządki. A same święta co roku wyglądały podobnie. Malowaliśmy pisanki, stroiliśmy koszyczek i razem z Ojcem szliśmy do kościoła ze święconym.
A przedtem jeszcze odwiedzaliśmy groby Pańskie w kościołach na Krakowskim Przedmieściu i Starym Mieście. Chyba wszyscy warszawiacy kultywowali ten obyczaj, bo przed kościołami stały w te dni długie kolejki. No i święta były zawsze okazją do rodzinnych spotkań.
Atmosfera świąteczna panowała też wśród sąsiadów w kamienicy.
Jak to w praktyce wyglądało?
Sąsiadki często pożyczały sobie różne rzeczy. Czasem zdarzały się sytuacje wręcz komiczne:
– Pani Michnikowska, a może pożyczyłaby mi pani jajka... – zapytała jedna z sąsiadek.
– ... a może dałaby mi pani ze dwie szklanki cukru? – po chwili pojawiła się po raz drugi.
– ...a ma pani trochę mąki? – usłyszeliśmy po kilku minutach.
I tak uzbierała na całe ciasto.
Którejś Wielkanocy do drzwi zapukała inna zmartwiona sąsiadka, pani Kłobukowska. „Ojej, pani Michnikowska, no niech pani zobaczy, co ten Wiesio zrobił! Prawie wszystkie babki mi popsuł!” – zwróciła się do mojej Mamy. Rzeczywiście, ustawiła na zewnątrz mieszkania formy z babkami drożdżowymi, żeby wyrosły, a ja powgniatałem ciasto...
Ozdoba świąteczna. Koszyczek zrobiony przez Franciszkę Michnikowską. Fot. Marcin Michnikowski
Pianinko – ozdoba choinkowa. Prezent od Wiesława Michnikowskiego dla żony. Fot. Marcin Michnikowski
To właściwie był wybryk chuligański.
Tak, ale za jakiś czas pani Kłobukowska znowu zapukała do drzwi. Tym razem była uśmiechnięta. „Niech pani sobie wyobrazi, że te babki, co Wiesio powgniatał, najlepiej wyrosły!” – oświadczyła.
Obok Kłobukowskich w sąsiednim mieszkaniu mieszkały dwie siostry Borowskie – Zosia i Jadzia. Kiedy Zosia coś opowiadała, a Jadzia się wtrącała, wtedy Zosia ją karciła: „Dziunia, nie przerywaj, jak wół sra, to obora milczy”.
Taka piękna złota myśl, którą pamiętam do dziś. To zapamiętałem jako jedno z wielu wspomnień z młodości.
A czy były jakieś inne okazje do rodzinnych spotkań?
Tak, pierwszego listopada cała rodzina spotykała się na Powązkach przy pierwszej bramie, przy grobie rodzinnym Michnikowskich. Następnie odwiedzaliśmy groby wielkich Polaków. Potem szliśmy do ciotek na Nowogrodzką. Na obiad w tym dniu specjalnie przygotowywały bigos.
Chciałbym też wspomnieć o rodzinnych uroczystościach, które gromadziły przy stole całą rodzinę, zaprzyjaźnionych sąsiadów i znajomych. Były dwa takie dni w roku: pierwszego stycznia – imieniny Mieczysława – i dziewiątego marca – imieniny Franciszki. Pamiętam, że na tych spotkaniach panowała miła atmosfera, wszyscy świetnie się bawili.
Jak wyglądały te święta?
Mój brat Feliks lubił opowiadać i przysięgał na żyrandol – on zawsze przysięgał na żyrandol – jak na tych spotkaniach bawiono się w układanie toastów, takich na przykład:
„W karafeczkę się nie siusia, wypijmy zdrowie Witusia”,
„Jest tu dużo potraw, ale nie ma kiszki, wypijmy zdrowie pani Franciszki”
albo
„Byłem w kościele, zgnietli mi kapelusz, niech żyje podwójny jubileusz”.
Te rodzinne święta były też dla mnie okazją do uwiecznienia ich na zdjęciach.
Lubiłeś fotografować?
Od najmłodszych lat interesowałem się fotografią. Kiedy miałem 10 lat, dostałem w prezencie od siostry prościutki aparat fotograficzny: kodak BB.
Niektóre z robionych przeze mnie zdjęć zachowały się do dzisiaj. Ze wzruszeniem patrzę na ludzi, którzy bawili się na tych imieninach, a których dziś wśród nas już niestety nie ma.