Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Taniec skorpionów - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 czerwca 2025
30,29
3029 pkt
punktów Virtualo

Taniec skorpionów - ebook

Fabuła wprowadza czytelnika w świat tajemnicy i zbrodni. Berenika, główna bohaterka budzi się w szpitalu nie pamiętając niczego ze swojego wcześniejszego życia. Dowiaduje się, że jest szczęśliwą mężatką, zaangażowaną filantropką, która prowadzi spełnione, dostatnie życie. Na tym idyllicznym obrazie pojawia się jednak rysa. Z czasem zaczyna podejrzewać, że ktoś usilnie próbuje jej przeszkodzić z w dojściu do prawdy o jej poprzednim życiu.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-327-8
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Wiosenny, ciepły wiatr intensywnie muskał jej ciało. Było w tym coś przyjemnego, a jednocześnie przerażającego. Podmuchy wiatru delikatnie chłodziły jej skórę, a jednocześnie były zapowiedzią bólu i śmierci. Spadała coraz szybciej. Promienie słońca oślepiały ją. O dziwo nie czuła strachu, a w zasadzie nie zdążyła go poczuć. To stało się tak szybko. Jeszcze przed chwilą stała na klifie i obserwowała spokojnie falujące morze. Planowała nowe życie. Miała zamknąć za sobą bolesny rozdział. Wszystko miało być już dobrze. Ale nie będzie. Teraz spadała w dół. Próbowała się czegoś złapać, jednak zbyt szybko spadała. Nie była w stanie się zatrzymać. Uderzyła całą sobą w coś twardego. Zabolało. Uderzenie spowolniło spadanie. Teraz turlała się po zboczu uderzając co chwila w twardą ścianę klifu. Nie mogła się zatrzymać. Kiedy już myślała, że będzie tak spadać i spadać coś chwyciło jej bluzę i zatrzymało ją mocne szarpnięcie. Zawisła w powietrzu. Pod sobą widziała złotą, piaszczystą plażę i spokojnie falujące morskie fale. „Dlaczego muszę umierać?” — Pytanie przeleciało jej przez głowę. Zanim jednak miała szansę pomyśleć coś więcej usłyszała trzask i ponownie zaczęła spadać. Znowu poczuła mocne uderzenie. Jedno, a potem drugie. To drugie było wyjątkowo bolesne. Uderzyła się w tył głowy. Miała wrażenie, że ktoś rozłupał jej czaszkę. Chyba straciła przytomność. Ocknęła się na chwilę. Już nie spadała. Nic nie widziała. Oślepiała ją niesamowita jasność. Usłyszała delikatny uspokajający szum wody. Nie czuła bólu, ale nie mogła się ruszyć. Jakby ktoś ją mocno związał. Z całych sił próbowała poruszyć ręką lub nogą, ale nie mogła. Nagle niesamowitą jasność zasłoniło coś ciemnego. Chwilę zajęło jej zanim zrozumiała, że to czyjaś twarz. Jakiś mężczyzna patrzył na nią uważnie, z troską, ale też z przerażeniem w oczach. Jego głowę otaczała aureola jasności. Mężczyzna coś do niej mówił, ale ona nie rozumiała, nie słyszała jego słów. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Potem cały obraz się zamazał i znikł. Nastała ciemność.

Otworzyła oczy. Wszystko zalane było bielą. Czuła duszący zapach środka dezynfekcyjnego i leków. W tle usłyszała równomierny, pikający dźwięk.

— Proszę wezwać lekarza! Obudziła się! — Usłyszała głęboki, męski głos.

Zamknęła z powrotem oczy. Czuła ogromne zmęczenie i ból.

— Nika?! Nika, słyszysz mnie? — Gdzieś z oddali dotarło do jej uszu dramatyczne wołanie.

Otworzyła ponownie oczy. Nad sobą zobaczyła jakiegoś mężczyznę. Miał nieco dłuższe ciemnoblond włosy, mocne, ostre męskie rysy twarzy i kilkudniowy zarost. Jego wyraziste niebieskie oczy o głębokim i przenikliwym spojrzeniu z uwagą ją obserwowały. W jego oczach widać było troskę, ale również cień strachu.

— Nika obudziłaś się! Dzięki Bogu! — Mężczyzna najwyraźniej mówił do niej.

Patrzyła na niego nic nie rozumiejąc. Kim on jest i czego chce? I kim do cholery jest ta Nika? Co to za imię? — Przeleciało jej przez głowę.

— Kim pan jest? — Wyszeptała ledwo słyszalnym głosem.

— Nika, nie wygłupiaj się. To nie jest właściwa pora na żarty — strofował ją mężczyzna.

— Jak się pani czuje? — Usłyszała inny męski głos o wiele bardziej przyjemny i ciepły.

Lekko odwróciła głowę w stronę skąd dobiegło do jej uszu pytanie. Nad nią stał inny mężczyzna ubrany w jasnoniebiesko uniform z dużym wycięciem pod szyją. Miał ciemne, krótkie włosy, lekki zarost, spokojne brązowe oczy i ciepły uśmiech.

— Coś panią boli? — Zapytał mężczyzna w uniformie.

— Chyba nie… Nie wiem… Chyba głowa… Trochę… — Wypowiedziała z trudem kilka słów.

— Wie pani gdzie pani jest?

— Nie za bardzo, ale pewnie zaraz mi pan powie… — Szepnęła.

Mężczyzna się uśmiechnął.

— Powiem. Jest pani w szpitalu. Ja nazywam się Bruno Orzelski, jestem lekarzem, a pani?

— Ja chyba nie jestem lekarzem… — Szepnęła.

Mężczyzna się roześmiał.

— Widzę, że humor pani dopisuje. To dobrze wróży, ale ja pytałem o pani imię i nazwisko.

— Imię i nazwisko?

Już otworzyła usta, aby udzielić odpowiedzi, ale nagle uświadomiła sobie, że w głowie ma pustkę. Nie mogła sobie przypomnieć jak się nazywa. Patrzyła tylko na tego sympatycznego lekarza, ale nie potrafiła odpowiedzieć na jego pytanie. Panicznie szukała w głowie odpowiedzi, ale ta nie pojawiała się.

— Nie wiem… — Jęknęła.

— To nic. Proszę się nie martwić. To może być skutek urazu głowy, jakiego pani doznała podczas wypadku. Amnezja nie musi być trwała — pocieszał ją lekarz.

— Naprawdę nic nie pamiętasz? — Dopytywał drugi mężczyzna.

— A pan kim jest? — Zapytała nieufnie.

— Nika, to ja, Robert, twój mąż — mężczyzna chwycił ją za rękę.

— Mąż? Nika? Co to za imię Nika?

— Berenika, Berenika Mauer — Dolińska. Tak się nazywasz. Naprawdę nie pamiętasz?

— Berenika? Dziwne. W ogóle nie czuję, aby to było moje imię — jęknęła — zaraz? Mąż?

— Tak, jesteśmy małżeństwem, kochanie, już pięć lat.

Mężczyzna przyciągnął jej dłoń do swoich ust i ucałował ją. Nie sprawiło jej to przyjemności. Wyciągnęła swoją dłoń z ręki mężczyzny, który twierdzi, że jest jej mężem. Coś podpowiadało jej, że on kłamie. Nie czuła do niego sympatii. Jak mogłaby wyjść za kogoś takiego. Był wyjątkowo przystojny, ale w jego spojrzeniu było coś, co ją niepokoiło. Była w nim jakaś nieszczerość.

— No nie wiem… Nie jestem pewna czy nadaje się na żonę…

Mężczyzna zaśmiał się nerwowo i chyba nieszczerze.

— Co ja tu robię? — Zwróciła się z pytaniem do drugiego mężczyzny, który wzbudzał w niej większe zaufanie.

— Miała pani wypadek. Spadła pani z nadmorskiego klifu. Całe szczęście spadając zaczepiła pani bluzą o gałąź i to zamortyzowało upadek… Miała pani liczne obrażenia. Kilka miesięcy była pani nieprzytomna. Teraz jednak, kiedy udało się panią wybudzić ze śpiączki, wszystko jest na dobrej drodze. Najgorsze niebezpieczeństwo już minęło. Myślę, że pamięć też z czasem wróci.

— Skąd pan to wie?

— Jestem lekarzem, amnezja zdarza się przy obrażeniach…

— Skąd pan wie, że zaczepiłam o gałąź?

— A to — uśmiechnął się — widziałem.

— widział pan gałąź?

— Nie, widziałem jak pani spadała. Byłem na spacerze na plaży…

— Pan doktor uratował ci życie — wtrącił się do rozmowy ten drugi — gdyby nie jego szybka interwencja nie przeżyłabyś tego koszmarnego wypadku.

— Dziękuję — Nika spojrzała z wdzięcznością na lekarza.

— Do usług — uśmiechnął się do niej — teraz niech pani odpocznie. Zajrzę do pani później. Pan również powinien już iść — zwrócił się do męża — siedział pan tu dość długo. Żona powinna odpocząć, pan z resztą też potrzebuje odpoczynku. Poza tym zaraz zabieramy panią Berenikę na badania.

Lekarz wyszedł z sali.

— Panie doktorze! — Robert wybiegł za nim nie pożegnawszy się z żoną.

Lekarz zatrzymał się na korytarzu rzucając pytające spojrzenie Robertowi.

— Panie doktorze, czy ona odzyska pamięć?

— To możliwe. Jednak teraz powinniśmy się martwić bardziej jej stanem fizycznym.

— Kiedy odzyska wspomnienia? — Dopytywał mężczyzna.

— Trudno powiedzieć… Wydaje się, że u pana żony wystąpiła amnezja post-traumatyczna. Utrata pamięci wynika z silnego uderzenia w głowę podczas upadku. Proszę się nie martwić, w takich przypadkach amnezja jest zwykle tymczasowa.

— Czy wszystko będzie pamiętać?

— Trudno powiedzieć. Możliwe, że żona odzyska wszystkie lub większość wspomnień. Jednak następstwem tej sytuacji mogą być też problemy z zapamiętywaniem nowych informacji, dezorientacja czy fałszywe wspomnienia.

— Fałszywe wspomnienia?

— Wspomnienia całkowicie wymyślone, albo prawdziwe wspomnienia pomieszane z konfabulacją.

— Konfabulacją?

— Mózg starając poradzić sobie z problemem uzupełnia brakujące wspomnienia nieprawdziwymi wydarzeniami, które wpasowuje w logiczny ciąg zdarzeń — lekarz cierpliwie wyjaśniał.

— Czy to oznacza, że żona może pamiętać coś co nie miało miejsca?

— Tak, to możliwe.

— Chce pan powiedzieć, że może kłamać, nie wiedząc o tym?

— Tak bym tego nie ujął, ale można zaryzykować taką tezę. Przepraszam, ale muszę iść do pacjenta.

Robert stał jeszcze chwilę zamyślony na szpitalnym korytarzu patrząc na odchodzącego lekarza. Spojrzał w stronę sali, w której leżała jego żona. Zamierzał do niej wrócić, ale po chwili zmienił zdanie i szybkim krokiem wyszedł ze szpitala.Rozdział II

Nika znowu stała nad urwiskiem. Spojrzała w dół. Pod nią była przepaść. Nie mogła złapać równowagi. Przeraziła się. Strach ją sparaliżował. Wstrzymała oddech. Czuła, że zaraz spadnie. Próbowała krzyczeć, wołać pomocy, ale nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Panicznie próbowała chwycić się czegokolwiek, ale wokół nie było niczego, czego można byłoby się złapać. Zachwiała się i zawisła nad przepaścią trzymając się jedynie małej, cienkiej gałązki. Jej ręka była cała mokra od potu, ześlizgiwała się z gałęzi. „_Znowu umieram_” — pomyślała przerażona. Ponownie spojrzała w dół. Otchłań pod nią była bezkresna, wirowała i przyciągała ją do siebie. Z całych sił próbowała krzyczeć, wołać pomocy. Na początku nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku, ale potem wydobyła z siebie krzyk, pełen bólu i przerażenia. Wtem zobaczyła nad sobą Roberta. Leżał nad przepaścią i trzymał ją za rękę. Jego oczy były puste, a wyraz twarzy zacięty i pełen złości. Spojrzała na swoją rękę, która z każdą sekundą wyślizgiwała się z dłoni Roberta. Skupiła się na tej jednej jedynej rzeczy: swojej dłoni. Patrzyła, jak jej ręka coraz bardziej wysuwa się z dłoni męża, a potem uwalnia się, a ona spada w dół. Leci i leci w dół. Ziemia pod nią robi się coraz większa, coraz bliższa. Nagle usłyszała gdzieś z oddali głos Bruna, który ją wołał. Słyszała jedynie głos. Jego samego nigdzie nie widziała. Mimo to jego głos był coraz wyraźniejszych, aż poczuła mocne szarpnięcie. Otworzyła oczy. Dotarło do niej, że to był senny koszmar. Bruno siedział na jej łóżku i trzymał ją mocno za ramiona.

— Już wszystko dobrze — szepnął — już dobrze.

Nika rozejrzała się wokół. Nadal była w szpitalnej sali. Było ciemno. Mdłe światło pochodziło jedynie z małej lampki nad drzwiami do sali. Spojrzała na Bruna. Nadal trzymał ją za ramionach.

— Ach tak… — Mruknął zawstydzony wypuszczając ją z objęć — krzyczałaś. Chciałem cię obudzić. Śniło ci się coś złego?

— Chyba tak… — Mruknęła zawstydzona unikając jego wzroku — jakieś głupoty.

— Głupoty? Jakie głupoty?

— Aaa takie tam…

— Powiedz…

— Śniło mi się, że spadam w przepaść. Robert próbował mnie ratować. Podał mi rękę, ale się nie udało i spadłam.

— Jutro przyjdzie do ciebie psycholog — Bruno zawyrokował po chwili zastanowienia.

— Po co?

— Przeżyłaś traumę. Masz amnezję. To trzeba przepracować. Psycholog pomoże ci odzyskać pamięć.

— A jeśli jej nie odzyskam?

— Odzyskasz. Musisz tylko nad tym trochę popracować. Niedługo cię wypiszę ze szpitala. Wrócisz do znajomego środowiska. Znajome otoczenie, zapachy, zdjęcia, muzyka to są bodźce, które pomogą ci z czasem odzyskać pamięć.

— Na razie tego nie czuję…

— Wiem, ale ten koszmarny sen to może być pierwszy objaw, że twój mózg chce sobie przypomnieć…

— Nie wiem tylko czy ja tego chcę… Wszystko wydaje mi się takie obce, zimne, nieprzyjazne…

— To tylko wrażenie. Obudziłaś się w świecie, o którym nic na razie nie wiesz. Dlatego wydaje ci się obcy i nieprzyjazny. Masz wokół siebie bliskie osoby. Twój mąż bardzo się o ciebie martwi…

— Nie czuję tego…

— Nie czujesz, że się o ciebie martwi?

— Nie czuję, że jesteśmy małżeństwem… Męża się kocha, a ja nie czuję nic…

— Bo go na razie nie pamiętasz. Kiedy sobie przypomnisz, wrócą uczucia do niego.

— Ale…

— Posłuchaj, bliska osoba to wielki skarb. Utrata kogoś bliskiego to przeogromny ból…

Bruno zamilkł na chwilę. Jego głos jakby się załamał na chwilę. Pochylił nieco głowę. Obie ręce oparł na krawędzi łóżka i milczał.

— Straciłeś kogoś bliskiego? — Zapytała nagle.

Spojrzał na nią, jakby dopiero co się pojawiła.

— Przepraszam, nie chciałam…

— Nie, nic nie szkodzi. Tak straciłem dwie najbliższe osoby. Jedna z nich to moja żona. Zginęła w wypadku.

— Dawno?

— Cztery lata będzie za dwa miesiące.

— Współczuję.

— Dzięki — Bruno podniósł się nagle — Pójdę już. Postaraj się zasnąć. Zaraz przyślę pielęgniarkę z czymś na sen.

— A ta druga osoba?

— To była miłość mojego życia. Ta jedyna i niepowtarzalna…

— Też umarła?

— Nie. Ona żyje, ale już nie dla mnie…

— Może ona wróci…

— Zapomniała o mnie…

Wychodząc odwrócił się na chwilę. Ciepło się do niej uśmiechnął.

— Wszystko będzie dobrze — pocieszył ją.

— Dzięki. Jesteś świetnym lekarzem. Takim empatycznym. Pacjenci muszą cię uwielbiać.

— Ogólnie jestem opryskliwy i nieprzyjemny. Tylko dla ciebie jestem miły, bo jesteś moją ulubioną pacjentką.

— Taaa, już ci wierzę. Kłamczuchu — uśmiechnęła się smutno.

— Dobranoc — mrugnął do niej jednym okiem i wyszedł.

Nika wstała powoli z łóżka. Postanowiła zmienić przepoconą pidżamę.

Poszła do łazienki wziąć prysznic. Spojrzała w lustro. Patrzyła na nią jakaś obca osoba, na oko po trzydziestce. Długie poplątane ciemnoblond włosy, blada cera i podkrążone oczy o nietypowym ciemnozielonym kolorze. Szczupła sylwetka, choć nie aż tak bardzo, gdzieniegdzie widoczne było kilka krągłości.

— Potrzeba ci chirurga stara — mruknęła do siebie — plastycznego — dodała w duchu.

Wzięła długi, odprężający prysznic. Wychodząc z kabiny prysznicowej nagle uderzyło ją jakieś wspomnienie. Zobaczyła jak odbiera pocztę ze skrzynki. Jest tam jakiś list. Z zieloną pieczątką. Chyba z jakiegoś urzędu. Koperta wygląda na bardzo elegancką w grantowo-złotych kolorach. To chyba jednak nie było list z urzędu. Urzędy przecież nie wysyłają korespondencji w ozdobnych kopertach. Otworzyła list. Twardy papier w takich samych kolorach jak koperta. Rzędy literek, które zlewały się ze sobą. Nie pamiętała dokładnie co było w liście, ale pamiętała uczucie zdziwienia, smutku i straty. List dotoczył bliskiej jej osoby. Tylko tyle. Krótkie, kilkusekundowe wspomnienie. Wróciła do Sali szpitalnej. Położyła się, ale nie mogła zasnąć. Może dlatego, że bała się, że znowu przyśni jej się coś złego.Rozdział III

Jasne, radosne promienia słońca przedzierały się przez okno do szpitalnej sali.

— Dzień dobry — mężczyzna, na oko po pięćdziesiątce, zajrzał do sali, w której leżała Nika. Wyglądał dość osobliwie. Zmierzwione, długo nieobcinane, siwiejące włosy, wełniany rozpinany sweter, plama z ketchupu na kraciastej koszuli i zżółknięte palce od papierosów. Wyglądał na zagubionego i lekko zdezorientowanego. Ruchy miał nieco niezgrabne. Na jego twarzy błąkał się przepraszający uśmiech. Tylko jego oczy nie pasowały do reszty. Był w nich jakiś nieodgadniony błysk bystrości i przewrotności.

— Dzień dobry — odpowiedziała Nika ze zdziwieniem unosząc się na łokciach. Usiadła na łóżku i z ciekawością przyjrzała się osobliwemu gościowi.

— Pani Berenika Mauer — Dolińska?

— Chyba tak…

— Chyba tak?

- Tak wszyscy mówią, więc chyba tak.

Mężczyzna rzucił jej zdziwione spojrzenie spod uniesionych brwi.

- Nie pamiętam. Mam amnezję – wyjaśniła.

- To nieco komplikuje sprawę – mruknął mężczyzna.

- Dlaczego?

Mężczyzna wyjął odznakę policyjną i obcesowo podstawił jej pod nos.

- Komisarz Marek Wolski. Przyszedłem panią przesłuchać w sprawie tego co się pani przydarzyło. Pani amnezja komplikuje całe śledztwo, bo jest pani kluczowym świadkiem.

- Śledztwo? Jakie znowu śledztwo?

- W sprawie próby zabójstwa.

- Jezu! Czyjego?!

- Pani.

- Co? Uważa pan, że ktoś chciał mnie zabić?

- Tak, są poszlaki świadczące o tym, że pani upadek nie był przypadkowy.

- Jakie poszlaki? – Zapytała z trwogą Nika.

- Ślady butów świadczące o tym, że ktoś za panią stał i całkiem możliwe, że panią popchnął. Poza tym drewniana barierka, w miejscu z którego pani spadła była naruszona, a gwoździe ją przytrzymujące były wyciągnięte w taki sposób, aby jedynie sprawiała wrażenie stabilności, to było jednak tylko wrażenie.

- Może drewno było już stare, spróchniałe – Nice pomysł, że ktoś chciał ją zabić, wydawał się absurdalny.

- Drewno było mocne, a naruszenie było tylko w miejscu, z którego pani spadła. Poza tym ziemia w tym miejscu była naruszona, w taki sposób, że osunęłaby się przy najmniejszym nacisku.

- Ale dlaczego ktoś chciałby mnie zabić?

- O to właśnie chciałem spytać panią.

- Chyba nie pomogę. Nic nie pamiętam… Nawet nie wiem kim jestem, a co dopiero…

- Nic kompletnie pani nie pamięta?

- Nic.

Rozmowę przerwał dźwięk otwieranych drzwi.

- Dzień dobry kochanie – do sali wpadł jak burza Robert z bukietem kwiatów ręce. Jego szeroki uśmiech znikł jednak na widok komisarza Wolskiego.

– Co pan tu robi? – Spytał wyraźnie poirytowany.

- Przesłuchuję pańską żonę – odpowiedział zapytany.

- Może by się pan wylegitymował – Robert zaatakował niespodziewanego gościa.

- Komisarz Marek Wolski – odrzekł mężczyzna wyciągając odznakę – Nie sądziłem, że muszę się panu legitymować. Wszak powinien mnie pan znać.

- Czego pan chce od mojej żony? – Robert zmienił temat, nie odpowiadając na uwagę komisarza.

- Już mówiłem. Chcę ją przesłuchać. Pana również. Uprzedzając pana pytanie: prowadzę śledztwo w sprawie podejrzenia próby zabójstwa pańskiej żony.

Robert roześmiał się głośno.

- Żartuje pan? – Zapytał nagle, a jego uśmiech znikł bezpowrotnie z jego twarzy.

- Nie, nie żartuję – odpowiedział komisarz całkiem poważnie.

- Nikt, absolutnie nikt, nie chciał zabić Bereniki! Rozumie pan?! – Robert poirytowany niemal krzyczał na Wolskiego.

- Pani nie pytam, bo pewnie pani nie pamięta, ale może pani mąż mi powie czy ma pani jakichś wrogów?

– Moja żona nie ma wrogów! Żadnych! A już na pewno nie takich, którzy chcieliby ja mordować! A wie pan dlaczego?!

- Nie wiem, ale zaraz pewnie mi pan powie – odpowiedział spokojnie Wolski siadając na krześle i zakładając nogę na nogę.

- Moja żona to najlepszy człowiek na świecie. Nikomu się nie naraziła. Pomaga każdemu kogo spotka. Prowadzi fundację. Zbiera pieniądze na ciężko chore dzieci, na ubogie rodziny, na edukację biednych dzieci. Ludzie ją kochają!

- A jednak, jest ktoś kto jej nie kocha – mruknął komisarz.

- Proszę nie obrażać mojej żony!

- Nie obrażam pańskiej żony. Wręcz przeciwnie działam w jej interesie.

- Niby w jakim? – Zaperzył się Robert.

- Ano w takim, że jeśli ktoś chciał ją zabić to może spróbować znowu. Należy więc tego kogoś powstrzymać – odpowiedział spokojnie komisarz przyglądając się uważnie Robertowi.

- Moim zdaniem to był wypadek i żadne śledztwo tu nie jest potrzebne.

- A jeśli się pan myli i ktoś zagraża pani Berenice? Nie chce pan tego sprawdzić? Nie zależy panu na bezpieczeństwie żony?

- Tak, racja – odburknął obrażonym tomem Robert – może trzeba to sprawdzić.

- A może – uśmiechnął się ironicznie komisarz – skoro pańska żona nic nie pamięta, pan coś więcej powie mi o tym co się stało?

- Ja? – Zdziwił się Robert – mnie tam nie było.

- No tak, ale może wie pan po co żona tam poszła? Może miała się z kimś spotkać? Może ktoś jej groził? Może ktoś miał do niej żal?

- Nika poszła na spacer. Sama. Mnie z nią nie było. To znaczy…

- Tak?

- Mieliśmy się tam spotkać, bo zbliżały się urodziny Niki i chciałem jej zrobić niespodziankę. Miałem dla niej prezent i właśnie tam chciałem go jej wręczyć. Zaprosiłem ją na spotkanie właśnie tam, bo w tym miejscu się poznaliśmy kilka lat wcześniej.

- To dlaczego żona była tam sama?

- Bo się spóźniłem.

- Dlaczego?

- Co dlaczego?

- Dlaczego się pan spóźnił? Przecież na takie ważne spotkanie nie wypada się spóźniać.

- Przed umówionym spotkaniem z żoną umówiłem się z kimś innym.

- Z kim?

- Czy to takie istotne?

- Bardzo.

- Umówiłem się z Tomaszem Kellerem.

- Kim jest Tomasz Keller?

- Podopieczny mojej żony, a w zasadzie jej fundacji.

- Dlaczego się pan z nim umówił?

- Umówiłem się z nim, bo zbyt mocno zaangażował się w znajomość z moją żoną. Oczekiwał, że będzie się z nim spotykać, nie tylko w fundacji, ale również poza nią. Nika była zaniepokojona nadmiernym zainteresowaniem Kellera. Chciałem z nim porozmawiać i przekonać, żeby dał spokój mojej żonie.

- Czyli jednak jest ktoś, kto zbytnio interesował się pana żoną – mruknął komisarz.

- Teraz, jak pan to tak przedstawia, to mnie również pańska hipoteza zaczyna się wydawać prawdopodobna.

- Hipoteza?

- No sam pan przed chwila mówił, że ktoś chciał zabić moja żonę.

- A pan twierdził, że to niemożliwe. Tak szybko zmienił pan zdanie?

- Cóż, do tej pory wydawało mi się to absurdalne, ale kiedy tak się zastanowić nad tym wszystkim, to już nie jestem taki pewny czy…

- Czy co?

- Czy miałem rację – odpowiedział cicho Robert.

– Z czego wynikało zaangażowanie Tomasza Kellera w znajomość z pańską żoną?

- Ten człowiek jest wyjątkowo niezaradny życiowo. Alkoholik. Oczekiwał nieustannej pomocy, wykraczającej poza możliwości fundacji.

- Pan również pracuje w fundacji?

- Nie, tylko pomagam od czasu do czasu.

- To dlaczego pan się umówił z Tomaszem Kellerem, a nie pana żona?

- Żona się go obawiała, nie chciała się z nim spotykać sam na sam. Ostatecznie postanowiłem, że to ja się z nim rozmówię. On jednak nie przyszedł. Teraz już zaczynam rozumieć dlaczego.

- Dlaczego?

- Bo chciał odwrócić moją uwagę, a sam w tym czasie pojechał na klif i zrzucił moją żonę z urwiska!

- Skąd wiedział, że pani Berenika jest na klifie?

- Mógł ją przecież śledzić…

- Co pan zrobił kiedy on nie przyszedł na spotkanie?

- Pojechałem na spotkanie żoną.

- I co?

- Jak to co? Kiedy w końcu już dotarłem moja żona już… Już jej tam nie było. Zobaczyłem ją na dole jak ten lekarz udzielał jej pomocy.

- I co pan zrobił?

- Co mogłem zrobić? Pobiegłem na dół!

- Widział pan kogoś na klifie?

- Nie rozglądałem się, moja żona leżała na dole! Nie miałem czasu się rozglądać!

- A kiedy pan szedł na klif? Nikogo pan nie widział?

- Trudno powiedzieć. Chyba kogoś widziałem, ale nie przyglądałem się…

- Kobietę? Mężczyznę?

- Nie wiem, chyba mężczyznę…

- Gdyby to był Keller to przecież by go pan poznał, nieprawdaż.

- Nie wiem – dociekliwość komisarza wyraźnie irytowała Roberta – byłem dość daleko od tej osoby. Nie widziałem go dokładnie.

- Ale mógł to być Keller czy nie?

- Mógł – odpowiedział Robert po chwili namysłu.

- A kto wiedział, że umówiliście się z żoną na klifie?

- Kilka osób. Nie ukrywałem tego. W sumie to nawet Keller mógł o tym wiedzieć.

- Skąd?

- Kilka dni wcześniej przyszedł do mnie do kancelarii. Słyszał jak mówiłem do mojej sekretarki, żeby zamówiła kwiaty bo jestem umówiony z żoną. Mogłem wtedy powiedzieć o kilku szczegółach, które mogły go naprowadzić na to kiedy i gdzie się spotkam z żoną.

- Po co Keller do pana przyszedł?

- Chciał pomocy.

- Jakiej?

- Pieniędzy.

- Dał mu pan?

- Nie. Uważałem, że powinien poszukać sobie pracy.

- Jak zareagował na odmowę?

- Nie był zadowolony.

- A kto jeszcze, poza Kellerem, wiedział o pańskim spotkaniu z żoną?

- Moja sekretarka.

- Ktoś jeszcze?

- Nie wiem. Nie kryłem się z tym, więc ktoś mógł usłyszeć, że się tam spotkamy. Poza tym moja żona mogła komuś powiedzieć…

- Komu konkretnie?

- Nie wiem. Znajomym, komuś obcemu, nie wiem… - odpowiedział zdenerwowany Robert.

- No cóż, pana żona nam tego nie powie, bo nie pamięta. To komplikuje sprawę, a jednocześnie jest bardzo wygodne dla sprawcy – mruknął komisarz, bardziej do siebie, niż do rozmówcy - a czy ktoś, poza Kellerem, miał do pańskiej żony jakieś pretensje?

- Nie! Już mówiłem moja żona to dobry człowiek. Nikt inny na pewno nie chciał jej zrobić krzywdy!

- A jeśli się okaże, że to nie Keller to co pana zdaniem mogło się stać?

- Nie wiem, może…

- Może, co?

- Nika przed wypadkiem była jakaś nieswoja. Martwiła się, często była poirytowana. Może… Nika nie gniewaj się, ale… Może sama to zrobiłaś…

- Sugeruje pan, że żona próbowała popełnić samobójstwo?

- Nie wiem… Może…

- Czy pani Berenika miała jakieś kłopoty?

- Nie mówiła mi o nich, ale była jakaś przygaszona, smutna… Nie tylko ja to zauważyłem.

- Kto jeszcze?

- Na przykład jej przyjaciółka.

- Da mi pan namiary na tą przyjaciółkę?

- Zaraz zapisze panu jej numer telefonu. Tylko proszę nie dzwonić dzisiaj bo z tego co wiem jest chyba na jakimś szkoleniu. Uprzedzę ją, że będzie się pan kontaktował.

- Oczywiście, niech ją pan uprzedzi – komisarz uśmiechnął się ironicznie – no cóż, na razie to by było na tyle. Nie będę już państwu przeszkadzał. Jeszcze się zobaczymy. Życzę zdrowia pani Dolińska. Do widzenia.

Wolski skierował się do drzwi. Kiedy był już za progiem zatrzymał się nagle, jakby sobie o czymś przypomniał.

- Byłbym zapomniał! Panie Doliński, jeszcze trzy drobne sprawy. Gdzie umówił się pan z Kellerem?

- W restauracji.

- Jakiej?

- Kliwer.

- Kto wybrał miejsce spotkania, pan czy Keller?

- Keller.

- Jest tam monitoring?

- Nie wiem. Pierwszy raz tam byłem.

- Był pan jeden raz w restauracji i pamięta pan tak dobrze jej nazwę? - Wolski uśmiechnął się ironicznie.

- Mam dobrą pamięć – odgryzł się Robert.

- Ktoś pana tam widział?

- Oczywiście, obsługa, goście…

- Sprawdzimy, sprawdzimy… - Mruczał do siebie Wolski.

- Sprawdzajcie, sprawdzajcie – odrzekł arogancko Robert.

- Jest tam monitoring?

- Nie wiem. Musi pan sprawdzić.

- Sprawdzę. Druga sprawa. Przypomni mi pan gdzie pan pracuje?

- Mam swoją kancelarię adwokacką.

- Jest pan prawnikiem?

- Tak, jestem prawnikiem.

Wolski przyglądał się chwilę swojemu rozmówcy. Po czym klepnął się ręką w czoło jakby sobie coś przypomniał – Ach tak! Pamiętam! Kilka razy wyciągnął pan z aresztu przestępców, których zatrzymałem. Teraz pamiętam!

- Skoro ich oczyściłem z podejrzeń, to nie byli przestępcami.

- Oczywiście, oczywiście. Ma pan rację panie mecenasie. Na jakiej ulicy jest ta restauracja? Jak ona się nazywa?

- Kliwer, na Leśnej 19 – odpowiedział bez wahania Robert.

- Ma pan świetną pamięć – mruknął Wolski.

- Mogę panu przekazać namiary, żeby było szybciej – Robert odpowiedział ze złośliwym uśmiechem.

- Nie, nie trzeba, znajdę. Do widzenia państwu – Wolski odwrócił się na pięcie i skierował się do wyjścia.

- A ta trzecia sprawa? – Zawołał za nim Robert.

Komisarz odwrócił się i spojrzał na Roberta pytającym wzrokiem.

- Mówił pan o trzech sprawach. Jaka jest ta trzecia?

- No tak, no tak. Ostatnio mam kłopoty z pamięcią. W przeciwieństwie do pana, panie mecenasie. Trzecia sprawa. Trzecia sprawa jest taka, że chciałbym wiedzieć jaki prezent kupił pan żonie na imieniny.

Robert obrzucił ironicznym spojrzeniem komisarza.

- Jakie to ma znaczenie? – Parsknął.

- Może niewielkie, ale jednak chciałbym wiedzieć – upierał się komisarz.

- Po pierwsze nie na imieniny, tylko urodziny, a po drugie chciałem ją zabrać na wycieczkę zagraniczną.

- Gdzie?

- Jakie to ma znaczenie? – Warknął wyraźnie poirytowany Robert.

- Dla mnie ma. Też zastanawiam się nad zabraniem żony na zagraniczną wycieczkę.

- Stać pana? – Zakpił Robert.

- Spodziewam się wysokiej nagrody za ujęcie niebezpiecznego i sprytnego przestępcy – odrzekł spokojnie komisarz - to gdzie pan wykupił ta wycieczkę?

- Do Włoch – odburknął Robert.

- Do jakiego miasta?

Robert poczerwieniał ze złości. Widać było, że ostatkiem sił utrzymuje resztki spokoju.

- Florencja! Może być?!

- Uhm, Florencja. Nieźle. Może też się tam wybiorę. Do widzenia pani –komisarz ukłonił się szarmancko Nice i wyszedł nie żegnając się z Robertem.

W sali zaległa niewygodna cisza. Robert był wyraźnie podenerwowany rozmową z komisarzem.

- Pieprzony dupek! – Warknął ze złością.

- Daj spokój. On tylko wykonuje swoją pracę. Nie rozumiem co cię tak irytuje w pytaniu o zaplanowany urlop – Nika starała się uspokoić męża.

- To nie pytanie mnie irytuje tylko ten niedorobiony troglodyta! – Wybuchnął Robert – przecież to jakiś idiota! Widziałaś jak on wygląda?! Zachowuje się jakby miał demencję. Jak taka niedorajda ma znaleźć przestępcę? Mam nadzieję, że nikt nie chciał cię zabić, bo gdyby tak było to on na pewno go nie znajdzie!

Nika nic nie odpowiedziała. Przyglądała się tylko z uwagą mężowi. Ten bez słowa podszedł do okna i chwilę patrzył w milczeniu przed siebie. Widać było, że rozmowa z komisarzem mocno go wzburzyła.

- Myślisz, że to prawda? – Nika przerwała ciężką ciszę.

Robert odwrócił się do niej powoli i spojrzał na nią swoim przenikliwym wzrokiem.

- Co konkretnie?

- No, że ktoś chciał mnie zabić?

- Nie wiem, może tak, a może to był jakiś nieszczęśliwy wypadek. Może poślizgnęłaś się i spadłaś - parsknął.

- A jednak komisarz twierdzi, że ktoś mnie popchnął, a wcześniej poluzował barierki.

- Ślady butów mogły być przypadkowe, ktoś mógł być tam przed tobą, całkiem przypadkowo. Barierki mogli poluzować jacyś chuligani.

- Może jednak naraziłam się komuś…

- Kochanie – Robert wziął jej rękę i pocałował czule – jesteś najlepszą osobą jaką znam. Wszyscy cię kochają.

- Może nie pamiętam zbyt wiele, ale nie ma osób, które wszyscy kochają.

- Ciebie kochają. Pomagasz wielu osobom. Jak już wrócisz do domu pokaże ci te tony podziękowań i laurek od dzieci, którym pomogłaś.

- On ma rację – kategoryczne stwierdzenie padło od drzwi.

Nika spojrzała w kierunku skąd dochodził przyjemny, kobiecy, ciepły głos. Jego właścicielka wysoka zgrabna brunetka o długich nogach stała w drzwiach sali z bukietem kwiatów w ręce. Jej krótka chłopięca fryzura dodawała jej uroku, a zbyt długa grzywka wchodząca do oczu sprawiała, że wyglądała na zawadiacką chłopczycę.

- Cześć Nikuś – podeszła do szpitalnego łóżka energicznym krokiem i pocałowała Nikę w policzek. W powietrzu uniósł się zapach drogich, mocnych perfum. Nika patrzyła na kobietę jak z siłą tajfunu biegała w tą i z powrotem szukając naczynia, do którego mogłaby włożyć przyniesiony bukiet kwiatów.

- Nic tu nie można znaleźć – rzuciła i energicznie wyszła z sali. Wróciła się jednak po chwili i przez drzwi rzuciła – idę po wazon, zaraz wrócę.

Nika patrzyła oszołomiona na to, co przed chwilą się wydarzyło.

- Kto to był? – Spytała zdziwiona spoglądając na milczącego Roberta.

- Małgosia. Twoja przyjaciółka. Razem prowadzicie fundację Auxilium Manus. W tym momencie do pokoju wpadła jak burza Małgosia z wazonem w ręku.- Od pielęgniarek – wyjaśniła wskazując na szklane naczynie – no i jak się miewasz kochana? Zamartwiałam się o ciebie. Bez ciebie wszystko jest nie tak. Ledwo sobie radzę ze wszystkim w fundacji. Musisz szybko wyzdrowieć i wracać. Przez cały ten czas, kiedy byłaś nieprzytomna… - Kobieta nie przestawała mówić nie dopuszczając nikogo do głosu.- Małgosiu – Robert próbował wtrącić zdanie do jej słowotoku – Małgosiu! Przestań! Kobieta spojrzała ze zdziwieniem na Roberta. - Nika straciła pamięć. Nie wie kim jesteś – wyjaśnił mężczyzna. - O Boże! Naprawdę? Nika naprawdę nic nie pamiętasz? – Gosia przyglądała się przyjaciółce jak jakiemuś zjawisku nadprzyrodzonemu.- Nie – odpowiedziała cicho Nika. - Ale jak to? Nic? W ogóle? A mnie też nie pamiętasz? - Ciebie też nie pamiętam – potwierdziła Nika – ale może mi przypomnisz?- Jesteś moją najbliższą przyjaciółką. Razem pracujemy. Razem jeździmy na wakacje, wszystko robimy razem. Boże Nika, gdybym tam z tobą była nic by się nie stało. Nigdy sobie tego nie wybaczę… - Czego? – Spytała zdziwiona Niki.- Tego, że nie zareagowałam na twoje kłopoty. Mogłam o tym powiedzieć, coś zrobić! Myślałam, że to wszystko, co się dzieje to kolejny kapiszon. Nie wiedziałam, że tak mocno cię to dotknie…- Gośka! Hej! O czym ty mówisz?! – Robert był wyraźnie zdenerwowany.- Myślałam, że to tylko takie przejściowe problemy. Już się przecież to zdarzało…- Gośka! O czym ty do cholery mówisz?! – Ryknął Robert. Kobieta spojrzała na oboje słuchaczy, którzy patrzyli na nią w napięciu.- O Kellerze… - Niby nic nie pamiętam, ale o tym człowieku słyszę juz po raz kolejny. Możesz mi Gosiu coś więcej o nim powiedzieć? - Prowadziłyśmy sprawę zorganizowania pomocy dla czwórki dzieci, które pochodziły z przemocowego domu. Ojciec pijak, samotnie wychowywał dzieciaki, choć „wychowywał” to za duże słowo. Dzieci nie miały matki, miały co prawda babcię, ale była mocno schorowana i nie była w stanie zaopiekować się czwórką małych dzieci. Zgłosiłyśmy sprawę do opieki społecznej, bo dzieci były zaniedbywane. Facet groził nam zemstą, a szczególnie tobie Nika, bo to ty bardzo się zaangażowałaś w tą sprawę. Bardzo się tym przejęłaś. - Widziałem, że ostatnio coś cię gryzło - Robert pogłaskał Nikę po policzku – ale nie chciałaś o tym mówić. Nie naciskałem… Myślisz Małgosiu, że to ten facet chciał coś zrobić Nice?- Nie sądzę. On próbował popełnić samobójstwo, kiedy się dowiedział, że opieka społeczna chce mu odebrać dzieci. Na szczęście go odratowali…Nika patrzyła z przerażeniem na męża i przyjaciółkę.- Chcesz powiedzieć – szepnęła cicho – że ktoś przez mnie chciał się zabić?- To nie była twoja wina. Chciałaś pomóc dzieciom – Gośka pocieszała przyjaciółkę.- Policja uważa, że ktoś próbował pomóc Nice spaść z tego klifu – powiedział po chwili Robert spoglądając znacząco na Małgosię – może to był ten facet?- Nie wiem… Moim zdaniem, Nika tylko się nie obraź – Małgosia spojrzała z troską na przyjaciółkę – tak bardzo się przejęłaś tą sprawą, że …- Co, że? – Spytała z napięciem Nika.- Że mogłaś sama… - Co sama? – Nika nie rozumiała co chce powiedzieć kobieta.- Że mogłaś chcieć sama skoczyć… - dokończyła Małgosia. - Już drugi raz ktoś sugeruje, że chciałam się zabić… Robert też to zasugerował… Ale ja nie czuję, że chciałabym zrobić coś takiego… Tak myśl, że miałabym skoczyć napawa mnie przerażeniem… - Może to dlatego, że nic nie pamiętasz – Robert wziął w swoje dłonie rękę żony i delikatnie ucałował.- Może to dobrze, że tego nie pamiętasz – szepnęła Małgosia.Nika miała mętlik w głowie. Wyglądało na to, że była słabą psychicznie niedoszłą samobójczynią, która zniszczyła życie jakiemuś mężczyźnie i jego rodzinie. Czyżby nie była tak szlachetną osobą, jak uparcie twierdził jej mąż?Rozdział IV

Pielęgniarka fachowo zmieniała opatrunek. Leżała spokojnie zajęta swoimi myślami poddając się zabiegom pielęgniarki patrząc pustym wzrokiem w sufit. Operowana ręka goiła się prawidłowo. Leczenie obrażeń wewnętrznych, których doznała przy upadku również pomyślnie rokowało. Mimo tego Nika nie czuła się dobrze. Od kiedy dowiedziała się, że mogła zniszczyć życie ojcu samotnie wychowującemu czwórkę dzieci, nie mogła psychicznie dojść do siebie. Sama — jak się dowiedziała od męża — nie miała dzieci, choć bardzo tego pragnęła. Każde niepowodzenie w tej sprawie coraz bardziej ją dołowało. Ponoć oboje mieli problemy zdrowotne, które uniemożliwiały im zajście w ciążę. Mimo leczenia nie było rezultatów. Może to dlatego, nie potrafiła zrozumieć co oznacza utrata dziecka, może to dlatego chciała odebrać ojcu dzieci. Jak mogła być taka nieczuła i bezwzględna. Może to dlatego próbowała popełnić samobójstwo skacząc z klifu.- Jak się dzisiaj czujesz? — Bruno rzucił wesoło od drzwi — co masz taką minę? Coś cię boli? — Nie. Wszystko w porządku — skłamała nie patrząc na niego. — Przecież widzę, że coś jest nie tak — Bruno wzrokiem wskazał pielęgniarce drzwi. Kobieta wyszła bez słowa.- Co się dzieje? — Spytał z troską.- Nic.- Nie kłam. Nie potrafisz kłamać. Widzę, że coś jest nie tak. Poza tym psycholog, który do ciebie przychodzi powiedział mi, że od kilku dni nie robisz postępów. Coś musiało się stać. Przypomniałaś sobie coś? — Nie, jakieś bezużyteczne strzępki, z których nic nie wynika.- To znaczy? Co konkretnie? — Jakieś bzdury.- Ale jakie? — Na przykład, że odbieram pocztę, albo siedzę w jakiejś poczekalni, albo jakiś męski zegarek, albo że oglądam jakiś film, kryminał ktoś do kogoś strzela. Same bzdury.- To dobry znak. To oznacza, że pamięć wraca. A sny? Śni ci się coś? — Ciągle to samo, że spadam, Robert podaje mi rękę, ale ręka się wyślizguje i dalej spadam… Ten sen, nie jest prawdziwy… To jakaś metafora.- Dlaczego tak myślisz? — Bo Roberta tam nie było.- Skąd to wiesz? — Od niego.- Wiesz, był u mnie jakiś policjant w twojej prawie.- Tak? Komisarz Wolski? Taki starszy, niepozorny, roztargniony? Zupełnie nieprzypominający policjanta? — Tak — roześmiał się Bruno.- Co chciał? — Pytał mnie co widziałem, wtedy gdy to się wydarzyło. — A co widziałeś? — W zasadzie to nic. Poszedłem na spacer po plaży. Usłyszałem krzyk. Kiedy spojrzałem w górę ty już spadałaś. Zobaczyłem, że wisisz zahaczona bluzą o jakąś wystającą z klifu gałąź. To dzięki temu ten wypadek nie skończył się tragicznie. To zamortyzowało upadek. Potem gałąź się złamała się, a ty sturlałaś się na dół. Pobiegłem ile sił do ciebie. Przez jeden krótki moment byłaś przytomna. Spojrzałaś na mnie, a potem już odleciałaś. Udzieliłem ci pierwszej pomocy i wezwałem pogotowie. W sumie to wszystko. Niebawem przybiegł twój mąż. Podobno dotarł na klif i z góry zobaczył, że spadłaś… — Uratowałeś mi życie. Dziękuję — uśmiechnęła się do niego.- Zawsze do usług — odpowiedział uśmiechem.- Chyba to pamiętam — powiedziała po chwili.- Co? — To, że na ciebie spojrzałam, tam wtedy… To znaczy pamiętam jakiegoś mężczyznę w świetlistej aureoli. Najpierw myślałam, że przez chwile byłam w niebie, a jakiś anioł pochylał się nade mną, ale teraz kiedy to powiedziałeś, to myślę, że to byłeś ty, a ta świetlista aureola to było słońce… — Jeszcze nigdy, nikt nie nazwał mnie aniołem — zaśmiał się Bruno.- Miałeś wszelkie predyspozycje, świetlistą aureolę i uratowałeś mi życie.Bruno zamilkł.- Powiedziałam coś co cię uraziło? — Spytała Nika widząc, że Bruno nagle posmutniał. — Nie. Nic takiego.- Przecież widzę… — Pomyślałem, że gdybym miał takie moce jak mówisz, może uratowałby moją żonę… Gdybym tam był, kiedy potrącił ją ten szaleniec może uratowałbym ją, ale ja… Nie było mnie tam. — Nie mogłeś wiedzieć… — Powinienem wiedzieć. Ona nalegała, żebym z nią pojechał. To była taka bzdurna sprawa. Chciała kupić sobie sukienkę. Nie chciało mi się jechać i spędzać czasu na bieganiu po kolejnych sklepach i czekaniu na nią w przymierzalniach. I tak nie wzięłaby mojego zdania pod uwagę. Uważała, że kompletnie nie mam gustu — uśmiechnął się smutno — gdybym wiedział, siedziałbym w tej cholernej przymierzalni ze dwa dni, gdyby było trzeba… Kupiła tą cholerną sukienkę sama. Już wracała. Przechodziła przez ulicę. Na przejściu dla pieszych. Pijany kierowca nadjechał nie wiadomo skąd. Świadkowie mówili, że nie miała szans… Ona zginęła na miejscu, a nowej sukience nic się stało. Pochowałem ją w niej… Nika nie wiedziała co powiedzieć. Delikatnie pogłaskała go po ręce.- Tak mi przykro — wyszeptała cicho.Chciała cofnąć rękę, ale Bruno zamknął jej dłoń w swoich dłoniach. Poczuła ciepły, przyjemny dotyk jego skóry. — Czas leczy rany — szepnął — tak mówią… — Podobno — odpowiedziała cicho.- I przywraca pamięć — uśmiechnął się do niej pocieszająco — musisz tylko ćwiczyć i stymulować pamięć. Znajome otoczenie, zapachy, zdjęcia, muzyka mogą pobudzić pamięć. Możesz na przykład przejrzeć zdjęcia w swoim telefonie. — Nie dam rady.- Dlaczego? — Mój telefon zaginął. Już prosiłam Roberta, aby go poszukał. Nigdzie go nie ma.- Jest.- Nie ma.- Jest. Znalazłem go na plaży. Musiał ci wypaść przy upadku. Oddałem go do depozytu szpitalnego. Zapomniałem o tym. Przepraszam. Zaraz to naprawię. Bruno wrócił po kilkunastu minutach trzymając w ręce pudełko z rzeczami osobistymi Niki. Telefon, klucze, portfel, szminka. Podał go Nice. — Rozładowany — powiedział z bezradną miną wskazując na telefon. — Nie masz ładowarki? — Mam — uśmiechnął się uradowany — zaraz przyniosę. Kiedy wreszcie udało się podłączyć telefon do ładowania. Nika posmutniała.- Co jest? — Zdziwił się Bruno.- Nie znam PIN-u — mruknęła.- To kłopot. Można skorzystać z opcji „zapomniałem hasła” przez konto Google. — Nie pamiętam hasła do konta Google.- A masz własny laptop? Nika rzuciła pytające spojrzenie.- W lapku możesz mieć zapamiętane hasło.- Nie mam lapka. Pewnie jest w domu.- Zadzwońmy do Roberta. Niech ci przywiezie.- Nie pamiętam numeru do niego i… Nie mam telefonu.- Zaraz kończę dyżur. Pojadę do ciebie do domu i poproszę twojego męża o ten laptop. Przywiozę ci go. — Nie chciałabym cię Fatygować… — Żaden problem. Mam po drodze do domu.- Roberta dzisiaj nie ma w domu. Pojechał na jakąś rozprawę do innego miasta. Broni klienta.- A ta twoja przyjaciółka? — Też dzisiaj pojechała na jakąś interwencję poza miasto. W pudełku są jednak klucze. Przypuszczam, że do domu — Nika uśmiechnęła się zawadiacko patrząc wyzywająco na Bruna.- Serio? A jeśli ktoś mnie weźmie za włamywacza? — Uratuję cię. Potwierdzę, że sama ci kazałam jechać do mojego domu. — OK, ale jak mnie posadzą za włamanie to obiecaj, że mi będziesz przynosiła paczki do więzienia. — Ma się rozumieć — Nika puściła oko do Bruna. Bruno schował klucze do kieszeni. Będę najdalej za godzinę — obiecał.- Bruno? — Nika zawołała za lekarzem, kiedy ten był już na korytarzu.- Taaa? — Zajrzał do sali.- Wiesz gdzie masz jechać? — Tak. To znaczy… Sprawdzę w dokumentach, tam powinien być twój adres. Bruno podjechał pod okazały dom jednorodzinny. Zatrzymał się po drugiej stronie ulicy nie chcąc wzbudzać ciekawości sąsiadów. Trochę się obawiał, że ktoś rzeczywiście go weźmie za włamywacza i zawiadomi policję. Furtka była zamknięta na klucz. Ręce mu drżały gdy szukał w pęku właściwego klucza. Udało się. Wszedł na podwórko. — Mam nadzieję, że nie mają alarmu — pomyślał. Drzwi wejściowe nie stawiały oporu. Dość szybko znalazł klucz i wszedł do środka. Rozejrzał się po salonie. Nigdzie nie było żadnego laptopa. Wszedł do kolejnego pomieszczenia. Kuchnia. — Tu raczej nie będzie komputera — pomyślał. Kolejne pomieszczenie. Gabinet. Półki z książkami. Głównie jakieś kodeksy i inne prawnicze książki. Ewidentnie był to gabinet prawnika. Bogato zdobione meble. Skórzany fotel. Obrazy na ścianach. To nie mógł być gabinet Niki. To do niej nie pasowało. Ewidentnie był to gabinet Roberta. Na biurku leżały jakieś dokumenty. Umowy, jakieś prawnicze kwity i dokumentacja medyczna. Bruno nie chciał przeglądać nie swoich spraw. Jego uwagę zwróciła jedynie pieczątka gabinetu medycznego znanego urologa. Poznał nazwisko. Znał tego lekarza. Laptop stał po prawej stronie biurka. — To pewnie komputer jej męża — pomyślał.Szukał dalej. Niestety nigdzie nie było żadnego innego laptopa, poza tym w gabinecie Roberta. Postanowił wracać nie mając dla swojej pacjentki dobrych wieści. Nagle go oświeciło. Przecież skoro Robert wyjechał bronić klienta, swój laptop musiał mieć ze sobą. Ten, który stał w gabinecie musiał należeć do Niki. — Najwyżej odwiozę go z powrotem — pomyślał wypinając ładowarkę laptopa z gniazdka.Rozdział V

Nika niecierpliwie czekała na powrót Bruna. Wierzyła, że jeśli przejrzy swoje rzeczy, zdjęcia coś jej się przypomni. Nieświadomość własnej tożsamości bardzo jej ciążyła. Najbardziej chciała sobie przypomnieć, czy rzeczywiście jest winna tragedii ojca czwórki dzieci, który być może przez nią chciał popełnić samobójstwo. Dręczyła ją świadomość, że mogła się do tego przyczynić. Dręczyła ją też niepewność, co do sugestii Gosi i Roberta, że chciała popełnić samobójstwo. Mimo swojego stanu nie czuła, że byłaby zdolna do takiego czynu.

- Dzień dobry – w drzwiach stanął komisarz Wolski.

- Dzień dobry panie komisarzu – odpowiedziała.

Jego niezdarność rozczulała ją i nie wiedzieć czemu polubiła tego nietypowego policjanta.

- Przyszedłem panią odwiedzić i zapytać czy coś sobie pani przypomniała.

- Niestety. Nic nie pamiętam – odpowiedziała ze smutną miną.

- Myślałem, że jednak tak, skoro pani mąż złożył zawiadomienie.

- Zawiadomienie?

- Tak. Nie powiedział pani?

- Nie, nic mi nie powiedział. A czego dotyczy to zawiadomienie?

- Napaści na panią. Myślałem, że przypomniała sobie pani coś i stąd to zawiadomienie.

- Nie, nadal nic nie pamiętam – zirytowała się Nika – proszę mi powiedzieć o co konkretnie chodzi?

- Pani mąż zawiadomił nas, że napadu na panią dokonał Tomasz Keller.

- Dlaczego Tomasz Keller chciałby mnie zabić?

- To ojciec czwórki dzieci, które chciała pani wysłać do domu dziecka. Według pani męża Keller zrobił to z zemsty.

- I co się teraz stanie?

- Aresztowaliśmy go. Ślady zabezpieczone na miejscu zdarzenia pasują do jego butów, a on nie ma alibi.

- A jego dzieci? Przecież on je samotnie wychowywał… – Jęknęła ze łzami w oczach Nika.

- Są w pogotowiu opiekuńczym.

- Te ślady mógł zrobić ktoś przypadkowy…

- Nie sądzę. Według zeznań pani męża Keller włamał się do waszego domku letniskowego za miastem. Był też w kancelarii pani męża i mu groził. Pracownicy kancelarii pani męża potwierdzają, że tak było. Ponadto ślady zabezpieczone w waszym domku letniskowym z całą pewnością należą do Kellera. Również pani przyjaciółka Małgorzata Sarnecka potwierdza, że Keller pani groził. Keller nie ma też alibi na czas kiedy została pani napadnięta. Twierdzi, że spotkał się z jakąś tajemnicza kobietą, ale nie zna jej tożsamości. Mówiąc szczerze to alibi jest mocno naciągane.

- Nie wydaje to się panu dziwne?

- Dziwne?

- Dziwne jest to, że wszystko tak pięknie do siebie pasuje. Ślady, zeznania, brak alibi… Idealny winny. Zawsze panu tak się pięknie układają sprawy?

- Przyznam, że nie. Najczęściej do prawdy dochodzi się o wiele bardziej kręta drogą.

- Nie dziwi pana, dlaczego Keller podaje tak słabe alibi? Powołuje się na coś, co może potwierdzić ktoś, kto nie jest mu znany? Przecież najgłupsza osoba wiedziałby, że w takie alibi nikt nie uwierzy. On jednak powołuje się na coś takiego. To chyba najgłupsze alibi o jakim słyszałam. Ono jest tak głupie, że aż musi być prawdziwe.

Wolski spojrzał z Nikę z uśmiechem.

- Byłaby pani niezłym detektywem. Choć może trochę dziwić, że broni pani faceta, który najprawdopodobniej panią chciał zabić?

- Po prostu wydaje mi się to dziwne.

- Dlaczego?

- Niech pan pomyśli. Gdy chciał mnie zabić przygotowałby jakieś bardziej sensowne alibi. Poza tym, facet jak się dowiedział, że chcą mu zabrać dzieci próbował popełnić samobójstwo. Czyli?

- Czyli?

- Czyli dzieci były dla niego ważne. Czyli?

- Czyli?

- Czyli nie powinien robić nic, co by go naraziło na odpowiedzialność karną i raczej pewne odebranie dzieci.

- A jednak chciał popełnić samobójstwo, czyli?

- Czyli?

- Opuścić dzieci.

- Jest pan pewien, że chciał popełnić samobójstwo? Może to był tylko krzyk rozpaczy i próba zatrzymania całej tej sprawy z zabraniem mu dzieci? Wiele prób samobójczy to tylko, albo może aż, wołanie o pomoc, a nie chęć zabicia się…

- Zadziwia mnie pani – komisarz uśmiechnął się zagadkowo.

- Dlaczego?

- Bo broni pani Kellera. Zwykle ofiary nie bronią swoich oprawców.

- Mam przeczucie, że to nie on. To musi być jakieś nieporozumienie – Nika utkwiła wzrok w oknie i zamyśliła się. Sama też dziwiła się trochę swoim słowom, ale czuła gdzieś w głębi siebie, że Keller nie jest winny.

- Jeszcze jedno – powiedział komisarz wyciągając z kieszeni foliową torbę na dowody – widziała pani może kiedyś taki zegarek?

Nika patrzyła na męski, drogi zegarek zabezpieczony foliową torebką. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Miała poczucie, że znowu spada z tego klifu. Starała się łapać oddech pełną piersią, ale miała wrażenie, że coś ją dusi.

- Widziałam go już – szepnęła ocierając pot z czoła.

- Gdzie?

- We śnie.

- We śnie?

- Tak, śniło mi się, że spadam z tego klifu. Robert podawał mi rękę. Chciał mnie złapać, ale moja dłoń mu się wyślizgnęła i… Ten zegarek on miał na ręce. Na ręce, którą mnie trzymał…
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij