- W empik go
Taniec słonecznika - ebook
Taniec słonecznika - ebook
Podczas wakacyjnego pobytu u dziadków w Bieszczadach Michalina poznaje miejscowego chłopaka, Aleksa. Choć dzieli ich niemal wszystko: pochodzenie, zainteresowania, życiowe cele, młodzi chcą być razem na przekór wszystkim i wszystkiemu. Dla Michaliny jest to pierwsze tak szczere i intensywne uczucie, dlatego poddaje mu się bez reszty i stara się tłumić w sobie wszelkie wątpliwości dotyczące ukochanego. Wkrótce jednak przemoc, agresja i alkohol zamienią ich wspólne życie w piekło… Czy Michalinie wystarczy siły na wydostanie się z pułapki, którą sama na siebie zastawiła?
– Spójrz na słoneczniki, nawet nocą potrafią być urocze – powiedziała prawie szeptem. – Kocham te kwiaty. Nie dość, że są urzekająco piękne, to jeszcze i mądre.
– Mądre? – zdziwił się Alek – Jak to mądre? – pytał, nie przyznając się nawet, że właściwie nigdy go nie zauroczyły. Prawdę mówiąc, doceniał bardziej walory smakowe ich dojrzałych nasion.
– A tak, nie wiedziałeś o tym? To spróbuj je poobserwować, a przekonasz się. Zobaczysz, że słonecznik zawsze odwraca swoją tarczę ku słońcu, nawet w nocy wie, kiedy ono wzejdzie, i tuż przed wschodem już jest zwrócony w jego kierunku. Gdy rosną, też wykonują swoiste ruchy, nie odbywa się to jednak jednostajnie i po linii prostej. Słoneczniki tańczą. – Uśmiechnęła się. – Wyczekując słońca, a z nim światła i ciepła, tego wszystkiego, co dla nich najważniejsze.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-007-6 |
Rozmiar pliku: | 731 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pociąg relacji Wrocław – Przemyśl podstawiany był zawsze dużo wcześniej przed godziną odjazdu, a mimo to zajęcie siedzącego miejsca udawało się tylko nielicznym, tym lubiącym dreszczyk ryzyka lub tym, u których drzemały ukryte zdolności kaskaderskie. Reszta tłoczyła się na korytarzach i okupowała toalety, nie przejmując się nawet wtedy, gdy ktoś pilnie potrzebował z nich skorzystać.
Michalina i Iga siedziały na peronie już od pół godziny, a do odjazdu pociągu pozostało jeszcze czterdzieści minut. Odjazd planowany był na dwudziestą trzecią pięćdziesiąt. Tłum czekających gęstniał z minuty na minutę. Nie chodziło już nawet o zajęcie siedzącego miejsca, ale przedostanie się do wagonu z kompletem nieuszkodzonych bagaży.
Michalina pamiętała doskonale, jak jeżdżąc co roku tym pociągiem z rodzicami do dziadków w Bieszczady, była świadkiem pogubionych walizek, pourywanych uszu od toreb, pozrywanych strun od gitar w nieokiełznanej sile prącego tłumu pasażerów. Niejednokrotnie bywało, że po szczęśliwym usadowieniu się w pociągu, wygodniej było spędzić podróż w wesołym towarzystwie na korytarzu niż kimać w wymuszonej pozycji w dusznym przedziale, czuwając przy tym, aby kogoś niechcący nie kopnąć lub nie chrapnąć za głośno.
Dziewczyny nie miały wiele do dźwigania, każda po torbie podróżnej, jedną wspólną podręczną i torebki. Zresztą nie stanowiło to dla nich problemu, w przeciwieństwie do niektórych, nerwowo wypatrujących zbliżającej się lokomotywy.
U dziadków Michaliny zamierzały spędzić trzy tygodnie. Po pomyślnej obronie dyplomów z pielęgniarstwa należał im się wypoczynek, solidnie na niego zapracowały. Iga nigdy nie była w Bieszczadach, ale nie mogła powiedzieć, że ich nie zna. Miśka potrafiła mówić o nich bez końca. Była miłośniczką tamtych stron. Nic dziwnego, jako dziecko jeździła tam co roku, pokochała te okolice na zawsze. Tą miłością potrafiła zarażać też innych. Mało to razy jeszcze podczas studiów planowali wspólne wypady całą ekipą w Bieszczady, ale nigdy, z różnych powodów, nie dochodziły one do skutku. Tym razem Michalina nie odpuściła.
– Jak chcą, niech sobie jadą, gdzie chcą – zarządziła. – My pojedziemy w Bieszczady, musisz je w końcu poznać.
– Poznać? Przy tobie nie da się ich nie znać! Może zobaczyć na własne oczy, to tak! Jasne, jestem za!
Przez głośniki na dworcu rozległ się głos informujący o zbliżającym się pociągu. Za chwilę dało się słyszeć charakterystyczny odgłos nadjeżdżającej lokomotywy. Na peronie momentalnie zapanowało ogólne poruszenie. Pociąg wjechał już na peron, ale ciągle jeszcze był w ruchu, nie zatrzymywał się. Dziesiątki niecierpliwych oczu śledziło mijające je wagony. Ktoś nie wytrzymał i próbował wspiąć się na schodki wagonu, ale źle wymierzył, odbił się od poręczy i upadł pod nogi oczekujących. Dziewczyny z przerażeniem stwierdziły, że nikt nie zwrócił na to uwagi, tym bardziej że pociąg zwalniał i można było przegapić wejście do wagonu.
– Widzisz go? – zapytała Iga, schylając się w nadziei, że zobaczy desperata.
– Nie, musi tam leżeć, przecież oni go stratują! – Miśka prawie krzyczała, ale nikt nie reagował.
Tłum ruszył w stronę stojącego już pociągu, rozległo się pokrzykiwanie, nawoływanie i płacz dzieci. Kto sprytniejszy próbował przez okno, reszta napierała na drzwi.
Dziewczęta zbliżyły się do miejsca, gdzie, jak przypuszczały, leżał chłopak. Uklękły i między nogami rzednącego już tłumu, zobaczyły leżącą postać.
– Tam leży człowiek! – wrzasnęła Miśka na całe gardło.
Nikt jednak się tym nie przejął, wszyscy zręcznie go omijali, skupieni wyłącznie na tym, aby jak najszybciej znaleźć się w wagonie.
– Trzeba mu pomóc, ludzie! – wtórowała przyjaciółce Iga.
Wokół nich było już jednak pusto, zostały same z leżącym na skraju peronu młodym człowiekiem.
– Uważaj! – ostrzegła fachowo Iga, widząc, że ten próbuje się podnieść.
– Nie, nic się nie stało, dzięki, wszystko w porządku… – mruczał zawstydzony swoją bezmyślnością.
Wygramolił się powoli na schodki wagonu i za moment zniknął w jego głębi.
– Może i nic – nadęła się Miśka. – Prócz tego, że napędził nam strachu, no i teraz to już nikogo nie znajdziemy do pomocy.
Stały bezradnie, patrząc na zapchane po brzegi wagony, które sprawiały wrażenie, jakby napęczniały wprost od nadmiaru pasażerów. Szły wzdłuż pociągu, wypatrując choćby odrobiny wolnej przestrzeni. Wszędzie było jednak tak ciasno, że nie próbowały nawet wejść, a jeszcze te torby…
Popatrzyły jednocześnie na siebie i wybuchnęły śmiechem.
– To co, wygląda na to, że się nie zmieścimy! – Iga zanosiła się śmiechem.
– Chyba że w lokomotywie! – wtórowała jej Miśka, krztusząc się ze śmiechu.
– Nie, nie, w lokomotywie nie. – Usłyszały tuż za plecami. – Zapraszam do przedziału służbowego.
Obróciły się jak na komendę. Za nimi stał mężczyzna w kolejarskim mundurze, wysoki, z roześmianymi oczami i sympatyczną twarzą.
– Naprawdę? – niedowierzała Michalina.
– No, skoro zamierzacie panie odbyć podróż, to chyba jedyne wyjście. Zapraszam. – Wskazał ręką przód pociągu i ruszył pierwszy, odbierając jednocześnie torbę z ręki Igi. Podreptały posłusznie za nim, nie dowierzając ciągle swojemu szczęściu.
W przedziale służbowym siedziało dwóch, również umundurowanych mężczyzn, przypuszczalnie wszyscy byli konduktorami, jeden mógł pełnić funkcję kierownika pociągu. Nie zdziwili się przybyciem dziewcząt, widocznie nieraz już udostępniali swój przedział pasażerom, dla których zabrakło miejsca w wagonach. Po umieszczeniu na półkach bagaży swoich niespodziewanych towarzyszek, panowie zajęli się swoimi sprawami, rozkładając teczki z plikami dokumentów.
– Dziękujemy bardzo – zwróciła się do nich Michalina, naprawdę wdzięczna. – Nie miałyśmy żadnych szans, gdyby nie panowie…
– Proszę bardzo, przyjemnej podróży – odpowiedział jeden z nich, podnosząc na chwilę oczy znad papierów.
Pociąg ruszył. Za oknami migały jeszcze przez jakiś czas światła i neony. Wkrótce jednak zastąpiła je zupełna ciemność. W przedziale ciągle świeciło się światło, kolejarze nadal zajmowali się papierkową robotą.
– O której będziemy na miejscu? – zapytała Iga, rozsiadając się wygodnie oraz doceniając nieustannie gest konduktorów.
– No… w Rzeszowie około siódmej, a potem jeszcze jeden autobus, potem drugi i powiedzmy, o jedenastej powinnyśmy być u dziadków. Babcia z pewnością przygotuje pyszny obiadek, mam nadzieję, że nie zabraknie grzybków, uwielbiam je. – Michalina podniosła oczy w rozmarzeniu, czując niemalże w nozdrzach zapach grzybów.
– Ja też, przepadam wprost, objadam się nimi nieprzyzwoicie, jeśli mam okazję, oczywiście – wyznała szczerze Iga. – Wiesz… – zaczęła, zmieniając nagle temat. – Nie mogę się doczekać, kiedy poznam tego twojego Alka.
– To już jutro. – Michalina uśmiechnęła się leciutko na samą myśl o spotkaniu z chłopakiem. – Jutro się poznacie.
– No wiem, wiem… Ale wiesz, taka jestem ciekawa, jaki on jest, a musi być wyjątkowy, tego jestem pewna. – Powstrzymała gestem ręki przyjaciółkę, gdy ta chciała coś powiedzieć. – Odrzucałaś tylu niesamowitych chłopaków z lekarskiego, że aż serce bolało. Ach… – westchnęła. – Gdyby tak chcieli chociaż na mnie rzucić okiem, ja na pewno bym ich tak nie katowała. A ty? Tylko Alek i Alek…
– Po prostu kocham Alka i już, cała tajemnica – odparła Miśka.
– Ale przecież musiał cię czymś ująć! – niemal krzyknęła Iga, aż konduktor podniósł głowę znad papierów.
– Iga. – Miśka spojrzała na przyjaciółkę znacząco. – Nigdy nie kochałaś?
– Ojej, no tak, tak, wiem, ale jak pomyślę o Robercie na przykład… Istny ideał, przystojny, mądry, inteligentny, dowcipny… – Wyliczałaby chyba bez końca, gdyby Miśka jej nie przerwała.
– Ja też go lubię, owszem, i przyznaję, że jest naprawdę fajnym kumplem – powiedziała szczerze, bo rzeczywiście przyjaźnili się od dawna, ale o niczym więcej nigdy nie było mowy.
– Już dobrze, dobrze – dała za wygraną Iga – Ja to jak niewierny Tomasz, dopóki się sama nie przekonam… – Oparła głowę na ramieniu Michaliny na znak, że nie miała zamiaru wyprowadzać jej z równowagi.
Konduktorzy wstali równocześnie i skierowali się do wyjścia.
– Wychodzimy – poinformował jeden z nich – Może zgasić paniom światło? – zaproponował.
– Tak, prosimy – odrzekła Michalina, od migającej jarzeniówki zaczynały już boleć ją oczy.
Gdy wyszli, Iga oparła się o zagłówek fotela i przymknęła oczy. Michalina patrzyła w ciemność za oknem. Doznała uczucia dziwnego niepokoju. Od dwóch lat, od momentu poznania Alka, a potem ich związku, nigdy nie zastanawiała się nad tym, co będą sądzić o nim inni, jej rodzice, przyjaciele, znajomi. Wiedziała, że go kocha, z tęsknotą oczekiwała na każde spotkanie, na każdy list. Teraz dopiero, pod wpływem niecierpliwej ciekawości swojej przyjaciółki, zdała sobie sprawę, że podświadomie bała się momentu poznania Alka ze swoim środowiskiem. Uświadomiła to sobie jasno i wyraźnie dopiero tu, teraz, gdy wyobraziła sobie ich spotkanie – Igi i Alka. Nie chciała nazywać tego strachem, ale tak, rzeczywiście się bała.
Alka poznała cztery lata temu podczas pobytu na wakacjach. Jak co roku przyjechała do dziadków, tu zawsze czuła się wspaniale i świetnie wypoczywała. Wybrała się wówczas z kuzynostwem na dyskotekę do sąsiedniej wioski, właśnie tej, z której pochodził Alek. Gdy tylko ją zobaczył, poprosił ją do tańca, a potem nie opuszczał już ani na moment. Potem odprowadził pod sam dom, po czym umówili się na drugi dzień. Pojechali wtedy do Soliny, kolejnego dnia do Cisnej, poznawali coraz to nowe zakątki Bieszczad i… siebie. Michalina czuła się tak, jakby po raz pierwszy w życiu zachłysnęła się świeżym powietrzem. Czy zakochała się od pierwszego wejrzenia? Nie wiedziała, jak to jest, na pewno straciła dla Alka głowę. Gdy rozstawali się każdego kolejnego wieczoru, nie mogła doczekać się popołudnia następnego dnia, gdy przyjedzie po nią i znowu będą razem do nocy. Gdy była z nim, opowiadała mu o swoich studiach, o miłości do książek i muzyki, o swoich rodzicach zajmujących się uprawą kwiatów i pięcioletniej siostrzyczce, którą bardzo kochała. On z pasją mówił o samochodach i motoryzacji, i chociaż Michaliny nigdy zanadto to nie pociągało, słuchała go z uwagą, słuchała, bo to był jego świat, a ona chciała go poznać.
– Nie powinnaś na mnie nawet spojrzeć – powiedział kiedyś samokrytycznie z melancholią w głosie.
– Dlaczego, co ty mówisz? – zapytała zdziwiona.
– Tak, tak, wiem, co mówię – powiedział, nie patrząc jej w oczy. – Ty idziesz na studia, jesteś taka… taka mądra, a ja…
– Co ty?
– Mam tylko zawodówkę… i wiesz…
– Nie, nie wiem – zaprzeczyła. – Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie? – zapytała, biorąc jego twarz w swoje dłonie tak, aby patrzył wprost na nią. – Powiedz, ma? Bo dla mnie nie, żadnego.
I pocałowała go wtedy pierwszy raz, mocno, zmysłowo. Alek, zdziwiony, odwzajemnił pocałunek, oderwał się na moment od jej ust, spojrzał z zachwytem na jej twarz, po czym już świadomie smakował ich znowu, pewien przyzwolenia i akceptacji.
Tamtej nocy Michalina długo nie mogła zasnąć. Ciągle czuła na ustach smak pocałunku Alka, tak bardzo go jej wtedy brakowało, stokroć bardziej niż każdego z poprzednich dni.
Chociaż miała dwadzieścia lat, do tej pory nie była bliżej z żadnym chłopcem, mimo że tak wielu zabiegało o jej względy. Była bardzo towarzyska, miała mnóstwo kolegów, a wśród nich nawet przyjaciół, ale nigdy nie chodziłaby z nikim dla sportu. Nigdy dotąd nie doznała tego uczucia zatracenia się, oddania i nieprzytomnej chęci bycia z drugą osobą. Z Alkiem znali się dwa tygodnie, zaledwie czternaście dni, a już potrafił sprawić, że postrzegała świat inaczej, świat i siebie. Owszem, gdy pomyślała o swoich kolegach, z którymi chodzili razem do kina, teatru, na koncerty czy mecze, dostrzegała, jak bardzo różnili się oni od Alka, ale przecież nie musiał być taki jak oni, a może właśnie to, że był inny, tak ją urzekło. Był może zbyt prostolinijny, miał czasem głośny sposób bycia, zwłaszcza gdy ulegał emocjom, co potęgował charakterystyczny akcent, typowy dla tamtych stron, ale to były drobnostki, nic nieznaczące, nieistotne. Potem, po kilku już miesiącach znajomości, Michalina odkryła jeszcze jedną słabość Alka – skłonność do alkoholu. I nie przejęłaby się tym może, bo przecież sama pamiętała, ileż to alkoholu przelało się podczas studenckich imprez, gdyby nie to, że gdy wypił, stawał się agresywny, a to niestety wzbudzało już jej niepokój. Najbardziej jednak nie mogła pogodzić się z tym, że od początku ich znajomości, od momentu, gdy pierwszego poranka po poznaniu Alka opowiedziała o nim dziadkom, natychmiast okazali oni swoją dezaprobatę. Nie mieli o nim dobrego zdania, ale też nie wyrazili jasno swoich zastrzeżeń co do jego osoby. Radzili jedynie, oczywiście dla jej dobra, nie angażować się emocjonalnie, bo nic dobrego ich zdaniem z tego by nie wynikło. Ciągle powtarzali, że znają Alka i jego rodzinę i najlepiej trzymać się od nich z daleka. Michalina kochała dziadków, bardzo ich szanowała, tym bardziej jej było przykro, gdy nie tylko nie podzielali jej radości i entuzjazmu, ale wręcz za wszelką cenę starali się ją do Alka zniechęcić. Miała nadzieję, że z upływem czasu pogodzą się z tym i zaakceptują wybór wnuczki, że zrozumieją, że naprawdę go kocha i nic nie jest w stanie jej od niego odciągnąć, chociaż nie liczyła na to, że kiedykolwiek będą potrafili się z tego cieszyć.
Miarowy stukot kół pociągu wtórował kotłującym się myślom Michaliny. Ani przez moment nie zmrużyła oka, nie chciało jej się spać. Zasiany raz niepokój wdarł się do wszystkich zakamarków jej świadomości. Dlaczego obawiała się tego, jak oceni Alka Iga? Przecież nie powinno mieć to dla niej żadnego znaczenia. Pomyślała teraz o nim wyjątkowo czule, z miłością i tęsknotą, jakby chciała tym uchronić go przed wszystkimi ewentualnymi przeciwnościami.
Popatrzyła za okno. Świtało. Nie do wiary, że jadą już tyle czasu. Zajęta swoimi myślami nawet nie widziała, jak kolejarze wchodzili i wychodzili z przedziału. Nie patrząc na zegarek, oceniła, że pozostało im jeszcze około dwóch godzin jazdy. Dopiero teraz poczuła znużenie i piasek pod powiekami. Oparła się wygodnie i zamknęła oczy.
Rzeszów przywitał je słońcem. Chociaż powietrze było jeszcze chłodne, zapowiadał się pogodny dzień. Na dworcu autobusowym kupiły bilety i około godziny musiały czekać na autobus w kierunku Wetliny. Mimo chłodu postanowiły poczekać na stanowisku, nie chciały nawet myśleć o tym, że mogłyby nie dostać się na ten kurs, a przecież musiały jeszcze raz się przesiąść. Włożyły ciepłe swetry, wyciągnęły termos z gorącą kawą i kanapki. Gdy podstawili autobus, były przy nim pierwsze, chciały jak najszybciej znaleźć się w ciepłym i wygodnym wnętrzu.
– Iga… – zaczęła Miśka, gdy już zajęły miejsca. – Muszę ci coś powiedzieć. Alek nie jest taki, jak go sobie wyobrażasz.
– Ale ja go sobie wcale nie wyobrażam – odparła. – Tylko jestem go ciekawa i tyle. Dlaczego się tym tak przejęłaś?
– Bo nie chciałabym, abyś porównywała go do naszych kolegów – odpowiedziała stanowczo.
– Misia, no przestań, coś ty… Gdybym wiedziała, że tak weźmiesz sobie to do serca, nie zaczynałabym tematu. – Położyła dłoń na ręce przyjaciółki. – No, już dobrze?
– Ja się nie gniewam ani nie mam ci za złe. Chciałabym jedynie, żebyś wiedziała, żebyś przygotowała się na to, że Alek jest inny niż chłopcy z naszej paczki. On ma inny świat, pochodzi z innego środowiska. Ty nigdy nie bywałaś na wsi, nie wiesz, jaka jest mentalność tamtych ludzi. Jeżeli zamierzasz porównywać Alka do Roberta choćby, to…
– Miśka, powtarzam, nie ma tematu i już – przerwała jej Iga. – To było głupie z mojej strony, przyznaję.
– Nie, nie było – zaprzeczyła spokojnie Michalina. – Po prostu jesteś ciekawa i tyle, ja to rozumiem i nie dziwię ci się. Nie chcę tylko, abyś stwarzała sobie obraz Alka, zanim go poznasz.
– W porządku, zresztą nie mam zamiaru osądzać go w żaden sposób, jakikolwiek by nie był.
– Mam nadzieję – roześmiała się Michalina, wyraźnie uspokojona.
Zadowolona była, że poruszyła ten temat. W jakiś sposób dała Idze do zrozumienia, żeby nie oczekiwała królewicza z bajki, bo takim Alek naprawdę nie był, chociaż dla niej samej – jedynym i niepowtarzalnym. Tak bardzo chciała go już zobaczyć, nie widzieli się od Bożego Narodzenia. Alkowi bardzo zależało, żeby przyjechać do niej i poznać w końcu jej rodziców. Byli ze sobą już cztery lata, planowali wspólną przyszłość, ale Michalina nie była jeszcze na to gotowa. Dobrze jej było tak, jak do tej pory. Miała Alka tylko dla siebie, nie musiała brać udziału w jakichś konfrontacjach czy obawiać się opinii innych. Na razie nie, mają czas – myślała. Obiecała Alkowi, że porozmawiają poważnie, gdy skończy studia i obroni dyplom. Wiedziała, że trzeba będzie dokonać wyboru. Zamieszkają na razie albo w domu jej rodziców, albo z rodziną Alka. Na co by się nie zdecydowali, życie jednego z nich skrajnie by się zmieniło, bo przecież ich światy były jak dwa różne bieguny. Michalina wiedziała o tym doskonale, a przy tym podejrzewała, że Alek albo nie zdawał sobie z tego do końca sprawy, albo był tak odporny i otwarty na wszelkie zmiany, bo nigdy nie okazywał ani krzty niepokoju z tego powodu. Przeciwnie, coraz częściej nalegał, aby się zaręczyli i wyznaczyli datę ślubu. Wiedziała, że tym razem nie może już się wykręcać. Obiecała i musi dotrzymać słowa. Zresztą i jej rodzice coraz częściej napomykali o wspólnym spotkaniu, o chęci poznania sympatii ich córki. Michalina żartowała ciągle, że jeszcze nadejdzie na to czas, że ona sama musi do tego dojrzeć. Tak samo zresztą nie spieszyła się z poznaniem rodziców Alka, aczkolwiek wiedziała, że jest to przecież nieuniknione. Podczas tych czterech lat związku zbudowali nieświadomie niewidzialny mur między sobą a resztą świata, twierdzę nie do przebycia. Najlepiej czuli się sami ze sobą, zdążyli się już poznać na tyle dobrze, na ile można, spotykając się kilka razy w roku. Michalina była świadoma, a może wręcz spodziewała się, że początek ich wzajemnych relacji z obiema rodzinami nie będzie zbyt łatwy. Postanowiła sobie w duchu, że musi przygotować na to Alka. Nie chciała psuć jego pozytywnego nastawienia, daleka była od tego, ale nie chciała też, aby zimny prysznic, który zapewne go czekał, oziębił równocześnie ich uczucie, które i tak wystawione zostanie na próbę.
Autobus zatrzymał się i okazało się, że to teraz muszą się przesiąść i to w miarę szybko, bo następny stał już na stanowisku. Tym razem czekało je tylko niecałe pół godziny drogi, dlatego nie pchały się w głąb pojazdu, zajęły miejsca blisko wyjścia, aby sprawnie wydostać się z bagażami na swoim przystanku, nie zmuszając kierowcy do dłuższego postoju.
Było około jedenastej, gdy dziewczęta schodziły z głównej drogi, na tę prowadzącą wprost do gospodarstwa dziadków. Minęły najpierw duży dom z obszernym obejściem, z mnóstwem syczących gęsi i gapiących się dzieciaków, a potem miały już do pokonania tylko jakieś dwieście metrów do tak bliskiej sercu Michaliny chatki.
– Patrz – wskazała jedyny będący w zasięgu ich wzroku dom – to tam.
I stanęła na moment zauroczona, chociaż dałaby głowę, że Iga nie była w stanie jej zrozumieć i wcale tego od niej nie oczekiwała. Znajome miejsce wywołało u Michaliny falę radości i wzruszenia. Znowu tu była, tak bardzo się z tego cieszyła i radością swoją chciała zarazić przyjaciółkę, zdając sobie równocześnie sprawę z tego, że dla niej to zupełnie obce, niewyróżniające się niczym szczególnym miejsce.
Szły ścieżką poznaczoną jedynie koleinami jadących w pole wozów i śladami końskich i krowich kopyt. Trawa, wygryziona dokładnie przez pasące się tu codziennie krowy, nigdy właściwie nie miała szansy wyżej urosnąć. Pomalowany na biało, niski, drewniany dom ze spadzistym dachem położony był dużo wyżej niż pozostałe, rozproszone w odległości stu metrów, sąsiadujące z nim zabudowania. Wokół rosły drzewa owocowe, stały małe zabudowania gospodarcze, a na tyłach domu znajdowała się studnia. Z przodu, właściwie tuż przed wejściem, mieścił się maleńki ogródek, gdzie babcia Maria uprawiała taką ilość warzyw, aby wystarczyły jej i mężowi do jesieni. Rosły tam też krzewy czerwonej porzeczki, nasturcja pokładała się pomarańczowymi kwiatami i szerokimi, okrągłymi liśćmi, a przy jednym boku płotu pyszniły się wspaniałe, złociste słoneczniki.
– To właśnie jest to miejsce, które tak kocham. – Michalina aż tryskała radością. – Jedyne na ziemi, niepowtarzalne.
– No, fajnie tu – odrzekła Iga, rozglądając się wokół niepewnie.
– Nie martw się, przyzwyczaisz się – roześmiała się Michalina, której nie umknęło, że wzrok Igi zatrzymał się na drewnianej ubikacji.
– Chyba nie mam wyjścia – odpowiedziała dziewczyna. – Nie uprzedzałaś, że czeka mnie, jak widzę, szkoła przetrwania.
Michalina roześmiała się tylko i otwierała już przed Igą drzwi wejściowe. Musiały się lekko schylić, wykazując się przy tym koordynacją ruchów, gdyż próg był na tyle wysoki, że trzeba było porządnie podnieść nogi, schylając jednocześnie głowę, aby uchronić się od uderzenia.
Wewnątrz od razu uderzył je charakterystyczny zapach drewna i suszonych grzybów. Babcia stała przy kuchni, mieszając coś w dużym rondlu. Dziadek Seweryn siedział przy stole, zagłębiony w lekturze gazety codziennej. Dosyć głośno grało radio, tak że żadne z nich nie usłyszało wchodzących.
– Dzień dobry! – zawołała Michalina od progu. – Jesteśmy!
Babcia podniosła głowę znad kuchni, zdumiona, że nie usłyszała wchodzących. Zaraz też odłożyła łyżkę i ruszyła ku gościom.
– Misia, kochanie! – Całowała wnuczkę na powitanie. – Tak się cieszę! A to twoja przyjaciółka, Iga, tak?
– Tak – potwierdziła Iga osobiście, podając rękę starszej pani. – Bardzo mi miło, cieszę się, że tu jestem, Misia tak dużo mi o państwu i tych stronach opowiadała.
Dziadek odłożył gazetę i też zbliżył się wolno do dziewcząt.
– Cześć, mała – przywitał wnuczkę, całując ją w czoło. Zawsze całował ją w czoło.
– Dzień dobry, dziadku. – Michalina przytuliła się do mężczyzny, który przekroczywszy niedawno osiemdziesiątkę, mógłby śmiało konkurować z niejednym czterdziestolatkiem. Jego mocne, śniade ciało i wyprostowana postura, przeczyły prawom natury.
– To jest Iga. – Michalina przedstawiła mu przyjaciółkę, odstępując nieco, aby mogli się przywitać.
– Dobrze, że panienka tu jest, może panienka wybije jej z głowy tego… tego ladaco… – powiedział przez zaciśnięte zęby, machnąwszy przy tym głową w nieokreślonym kierunku.
– Dziadku, proszę… Nie zaczynaj… – Michalinie zrobiło się gorąco, nie spodziewała się, że ten nie powstrzyma się już przy powitaniu.
Iga stała zdezorientowana i nie wiedziała, co ma powiedzieć.
– Chodźcie, dziewczynki, rozpakujcie się, odświeżcie, jeszcze chwilka i będzie obiad – powiedziała babcia, ratując sytuację, po czym zaprowadziła je do pokoju, który miały zajmować podczas swojego pobytu.
– Babciu, czy był tu Alek? Dlaczego dziadek jest taki zły? – wypytywała babcię Misia, gdy tylko zamknęły za sobą drzwi pokoju. Mieścił się on i tak po drugiej stronie korytarza, więc mogły rozmawiać bez obawy, że zostaną usłyszane.
– Oj, był, był, ale to i tak nie tylko o to mu chodzi – odrzekła niechętnie babcia.
Nie czuła się dobrze w swojej roli. Znajdowała się między młotem a kowadłem, między mężem, wobec którego całe swoje życie była lojalna i oddana, a wnuczką, którą kochała i życzyła jej jak najlepiej.
– A o co? Co się właściwie stało? – pytała Michalina, już na dobre zaniepokojona.
– Sama dokładnie nie wiem – siliła się na dyplomację pani Maria, ale dziewczyna za dobrze ją znała, aby dać się oszukać.
– Wiesz, babciu, i proszę, powiedz mi – powiedziała stanowczym tonem, aczkolwiek spokojnie. Czuła się niezręcznie ze względu na przyjaciółkę, ale też musiała natychmiast dowiedzieć się, co też wprowadziło dziadka w taki nastrój.
Pani Maria przez chwilę układała coś w szafie, robiąc miejsce na rzeczy gości, a tym samym zwlekała z odpowiedzią na pytanie wnuczki. Tak bardzo chciałaby, aby ta była szczęśliwa i wiedziała, że ona sama taką się czuje. Z drugiej zaś strony miała takie same wątpliwości co do jej wybranka jak jej mąż. Widziała jednak, jak bardzo zaangażowana jest w ten związek Misia, jak darzy tego chłopca świeżym, szczerym uczuciem, jak mu ufa i wierzy bezgranicznie, i że w takim stanie nie posłucha żadnego złego słowa na jego temat. I gdyby miała na to wpływ albo znała skuteczny sposób, na pewno sprawiłaby, aby do tego związku nie doszło. Była jednak kobietą, miała kobiecą duszę i kobiety rozumiała, choćby ich zachowanie i decyzje nie zawsze były do końca rozsądne.
– Babciu…?
– Nic takiego się nie stało – zaczęła pani Maria, siląc się na obojętność, nie znosiła napięć i nerwowych sytuacji. – Wiesz dobrze, że dziadek nie przepada za Alkiem.
– Tak, to akurat wiem i pogodziłam się z tym – przyznała Michalina.
– Wczoraj był na zakupach – ciągnęła kobieta. – Że też podkusiło mnie wysłać tam jego. Przyszedł ponury jak chmura gradowa, ale też od razu nie powiedział, o co mu chodzi. Dopiero potem nie wytrzymał i wyrzucił z siebie całą złość na niego i przy okazji na wszystkich po kolei. Podobno Alek chodzi po wiosce i rozpowiada o waszym rychłym ślubie. Nawet jego matka gada coś półżartem o zaręczynach i weselu. Wierz mi dziecko, że dawno nie widziałam dziadka tak złego.
Michalina słuchała niezupełnie pewna, czy to, co usłyszała, powinno ją także wyprowadzić z równowagi, prawdę mówiąc, spodziewała się czegoś znacznie gorszego. Zupełnie natomiast nie przywiązywała wagi w tej chwili do tego, co sądzi o tym wszystkim Iga.
– Wydaje mi się, babciu, że jest w tym sporo przesady, tak ze strony ludzi, którzy powtarzają plotki, jak i dziadka, który jest przewrażliwiony na tym punkcie. Podejrzewam, że Alek mógł rzeczywiście coś napomknąć na temat naszej przyszłości, ale głowę daję, że nie było to nic konkretnego, a może nawet był to żart – uspakajała babcię Michalina.
– No daj Boże, dziecko, daj Boże – skwitowała tylko pani Maria i wyszła, zostawiając dziewczęta same.
Michalina spojrzała na przyjaciółkę.
– Co to za historia? – zapytała Iga, która w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie.
– Ach… – westchnęła Miśka. – Powinnam cię uprzedzić. Oni wręcz nie trawią Alka. Babcia, jak słyszałaś, jeszcze jako tako, ale dziadek… Nie wiem, o co tu chodzi, być może to jakieś urazy z przeszłości czy co, tutaj raz zasiana niechęć pielęgnowana jest przez pokolenia. Taka jest mentalność tutejszych ludzi.
– A co konkretnie mu zarzucają? – zapytała Iga, starając się ogarnąć sytuację.
– Nie, nie będę powtarzać ci słów dziadka, nie chcę, abyś niepotrzebnie uprzedzała się do Alka – powiedziała Michalina, która na samo wspomnienie dziadkowej litanii dostawała gęsiej skórki. – Nie mówmy już o tym, proszę. Rozpakujmy rzeczy i chodźmy się przejść, zobaczysz, jak tu pięknie.
Opróżniły szybko torby podróżne, odświeżyły się i zapowiedziawszy babci, że z pewnością wrócą na obiad, ruszyły polną drogą, prowadzącą pod sam las. Po obu stronach ścieżki rozpościerały się drobne poletka, z daleka sprawiające wrażenie barwnej szachownicy. Większość prac wykonywano tutaj jeszcze ręcznie, całe rodziny zaangażowane były w pracę w polu. Teraz także dziewczyny mijały zajętych pracą ludzi, pozdrawiając wszystkich na wypadek, gdyby ktoś okazał się członkiem rodziny, inaczej mógłby poczuć się urażony. Uszły spory kawałek, gdy Michalina przystanęła.
– Popatrz tam – powiedziała, odwracając się i wskazując zabudowania między wzgórzami, oddalone o parę kilometrów. – Tam mieszka Alek.
Wcześniej nie było ich widać, teraz, gdy znalazły się na wzniesieniu, miały przed sobą przecudowny widok. Michalina znała go doskonale, ale zawsze potrafiła się nim zachwycać na nowo.
– Faktycznie… – przyznała zauroczona Iga. – Widok jest wspaniały, tu jest cudownie…
– Chcę kiedyś tu zamieszkać – powiedziała poważnie Michalina. – Nigdzie nie czułam takiej potrzeby, nigdzie nie czuję się tak jak tu…
– Powrót do korzeni. – Iga się uśmiechnęła. – A poza tym stąd przecież pochodzi twój przyszły mąż, jeśli będzie chciał tu zostać, to może się okazać, że osiądziesz tu w całkiem niedalekiej przyszłości.
– No właśnie – zamyśliła się Miśka. – Obiecałam mu, że tym razem porozmawiamy poważnie i coś postanowimy, a ja ciągle nie wiem, czy jestem na to gotowa.
– Jak nie jesteś gotowa, to nic na siłę – powiedziała rzeczowo Iga. – Po co się spieszyć, macie czas.
– Niby tak – przyznała Michalina – ale Alek nalega i zaczyna się przy tym niecierpliwić, nie chcę, żeby pomyślał, że coś się zmieniło z mojej strony.
– Miśka. – Iga przystanęła i spojrzała na przyjaciółkę. – To nie jest decyzja, czy pójdziemy do kina czy na dyskotekę. To jest twoje życie.
– Wiem, wiem, doskonale to wiem, zdaję sobie z tego sprawę. – Posmutniała nagle. – Ale sama nie wiem, dlaczego tak trudno mi się zdecydować.
– A może… – zaczęła niepewnie Iga w obawie, że zirytuje przyjaciółkę – może sekret tkwi w obawach dziadka? Może coś w tym jest?
– Ach tam! – żachnęła się Miśka. – Chociaż ty daj spokój.
I przyspieszyła kroku, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma ochoty już o tym rozmawiać.
Idze jednak dało to do myślenia, ale nic już nie powiedziała. Czekała natomiast z niecierpliwością na spotkanie z Alkiem. Spodziewała się, że będzie mogła potem sama wyciągnąć wnioski i ocenić sytuację, bo zaczynała podejrzewać, że Michalina uwikłała się w niezrozumiałą dla samej siebie pułapkę.
Obiad w wykonaniu pani Marii okazał się wyśmienity. Tak wspaniale przyrządzonych grzybów w towarzystwie świeżo wykopanych, młodych ziemniaczków Iga nie miała okazji jeść nigdy. Do tego humor pana Seweryna znacznie się poprawił i dziewczyna mogła wreszcie poznać jego prawdziwe oblicze, dziadek Michaliny był pogodny i skłonny do żartów, jednak stanowczy, nie znosił sprzeciwu, co widać było gołym okiem. Pani Maria, uosobienie spokoju i łagodności, każdym swoim słowem i gestem wyrażała swoją uległość i oddanie mężowi. Iga odnosiła chwilami wrażenie, że to nie jego żona, a służąca, uważająca na każdym kroku, aby nie urazić swojego pana. Zastanawiała się, czy wynika to z usposobienia kobiety, czy jest skutkiem ich wzajemnych relacji.
Po obiedzie dziewczęta postanowiły zdrzemnąć się troszkę, aby zregenerować siły, ponieważ teraz dopiero poczuły zmęczenie i piasek w oczach po nieprzespanej nocy. Wieczorem miały spotkać się z Alkiem i obie nie mogły się tego momentu doczekać, tyle że każda z innego powodu.
Obudził je wdzierający się wprost w nozdrza zapach szarlotki babci Mani. Michalina spojrzała na zegarek. Była osiemnasta, za godzinę powinien być tu Alek. Wstały pospiesznie, aby doprowadzić się do porządku. Michalina rozpuściła i rozczesała włosy. Pamiętała, że Alek takie lubił najbardziej. Iga miała zawsze mniejszy kłopot z fryzurą, jej włosy były dużo krótsze i właściwie zawsze takie same, cokolwiek by z nimi nie robić. Proste, ledwo zakrywające ucho, niesfornie opadały jej na oczy, dlatego nabrała nawyku ciągłego zakładania ich za uszy. Michalina wyprasowała sukienkę, którą miała na siebie włożyć, również z zamiarem zrobienia przyjemności Alkowi. Osobiście uwielbiała nosić spodnie i robiła to bardzo często, pominąwszy okazje, kiedy wypadało ubrać się inaczej. Zastanawiała się, czy Alek przyjedzie sam czy z bratem i czy przyjąć ich w swoim pokoju, czy też razem z babcią i dziadkiem. Obawiała się docinków ze strony dziadka, a co za tym idzie niezręcznej sytuacji, z drugiej zaś strony nie chciała ich urazić, odcinając się zupełnie od ich towarzystwa. Postanowiła, że chwilę posiedzą razem, wypiją kawę czy herbatę, a potem pójdą do siebie. Uważała, że takie wyjście będzie najrozsądniejsze, w żaden sposób nie chciała zaogniać sytuacji.
Pomogła babci nakryć stół w pokoju gościnnym i pokroiła szarlotkę. Dziadek przyglądał się temu w milczeniu, za co była mu w tej chwili wdzięczna. Zamiast cieszyć się ze spotkania, na które czekała z wytęsknieniem od pół roku, denerwowała się i niepokoiła, bo wiedziała, że nie obejdzie się bez impertynencji dziadka wobec Alka, a może i jego brata, bo wcale nie ukrywał, że nie przepada za całą ich rodziną. Nie miała jednak na to wpływu, zdążyła przekonać się, że nastawienia dziadka nie da się zmienić, a stawało się ono coraz bardziej wrogie.
Podjechali samochodem prawie pod sam dom. Byli obaj, Alek i jego brat Gustek. Iga zauważyła natychmiast, że są bardzo do siebie podobni, przynajmniej tak jej się wydawało na pierwszy rzut oka. Alek był może odrobinkę wyższy, za to Gustek mocniejszej postury. Przynieśli kwiaty i butelkę wina.
– Dzień dobry! – zawołał od progu Alek swoim gromkim głosem, z charakterystycznym akcentem, ogarniając wzrokiem wszystkich obecnych, po czym podszedł do Michaliny, objął ją i gorąco pocałował.
– Cześć – powiedziała Michalina, tuląc się do chłopaka – Tak bardzo tęskniłam… – wyszeptała mu do ucha.
– No to jest na to rada! – zawołał uradowany. – Pora skończyć z tymi rozstaniami, no nie? – Popatrzył po zebranych, oczekując poparcia, ale nikt nie zareagował. Michalina nawet nie chciała spojrzeć na dziadka, szczęśliwa była, że nie wyraził póki co swojej opinii na ten temat.
– Alek, Gustek, poznajcie Igę – powiedziała szybko, ubiegając ewentualne komentarze.
Iga przywitała się z przybyłymi i usiedli do stołu. Michalina podała ciasto i postawiła kieliszki. Pani Maria zrobiła herbatę.
– Jak tam się wam jechało? – zapytał Alek, zwracając się do dziewcząt.
– Dziękujemy, dobrze – powiedziała Michalina, mając nadzieję, że drażliwy temat został już zakończony. – Ale tylko dzięki uprzejmości konduktorów, którzy zaprosili nas do przedziału służbowego, inaczej chyba musiałybyśmy zrezygnować z podróży – dodała, uśmiechając się porozumiewawczo do przyjaciółki.
– Jak to? – momentalnie zareagował Alek. – Co to znaczy zaprosili, po co?
– Po prostu, było tak ciasno, że nie mogłyśmy się wbić do żadnego wagonu – odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem.
– Jakoś inni mogli – drążył Alek, którego ta wiadomość wyraźnie nie zachwyciła. – Przecież to obcy faceci, już widzę, co ludzie sobie o was pomyśleli… – Stracił humor i siedział nadąsany.
– No co ty, Alek! Nie wygłupiaj się, o co ci chodzi? – Iga nie dowierzała, że mógł to w taki sposób zinterpretować. Parsknęła śmiechem, co sprawiło, że jeszcze bardziej spochmurniał.
Michalina siedziała jak na bombie zegarowej, czuła, że nie obejdzie się bez zgrzytów, a nie tak wyobrażała sobie to ich spotkanie. Poza tym nie wiedziała, co mogłaby zrobić dla poprawienia atmosfery. Gustek siedział ponury, solidaryzując się zapewne z bratem, chociaż niekoniecznie musiał myśleć tak samo jak on. Dziadek od początku miał wypisaną na twarzy niechęć do przybyłych, a Iga, opanowawszy wybuch śmiechu, dała już spokój, widząc, że żartem nic tu nie zdziała, wręcz przeciwnie. Babcia, nie mogąc znieść napiętej atmosfery, poszła dokroić ciasta, którego do tej pory nikt jeszcze nie ruszył.
– Daj spokój, Alek – powiedziała najłagodniej, jak mogła, Miśka. – O co te nerwy? Wypijmy herbatę i chodźmy się przejść, taki piękny wieczór. Wino wypijemy potem.
– Nie – powiedział Alek tonem, którego wcześniej nie słyszała. – Chciałbym się teraz napić z twoim dziadkiem.
Dziadek spojrzał zaskoczony, ale nic nie powiedział. Alek otworzył i rozlał wino, którego zapach rozniósł się natychmiast po pokoju.
– To zdrowie – powiedział, podnosząc kieliszek. – W końcu niedługo będziemy rodziną, a widzę, że coś jest nie tak. – Spojrzał przenikliwie na dziadka Seweryna. – Jakie to będzie wesele, jak będziemy się na siebie dąsać? – I wyciągnął rękę z kieliszkiem, aby się z nim stuknąć.
Michalina struchlała, spojrzała na dziadka, któremu szczęki poruszyły się nerwowo. Ten odłożył kieliszek, który wcześniej podniósł i siląc się na spokój, zwrócił się do Alka:
– Skoro nie wiem nic o weselu, to i rodziną nie tak prędko zostaniemy – powiedział w miarę spokojnie, chociaż Miśka wiedziała, ile go to kosztuje. – W przeciwieństwie do całej wioski i najbliższej okolicy.
Michalina, chociaż uprzedzona wcześniej przez babcię, nie mogła się z tym zdradzić.
– Co to znaczy? – zapytała. – O co chodzi?
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej