Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Taniec z cieniem. Kodeks Mroku. Tom 1 - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
30 maja 2025
43,00
4300 pkt
punktów Virtualo

Taniec z cieniem. Kodeks Mroku. Tom 1 - ebook

To pełna mroku, emocji i napięcia powieść mafijna z elementami romansu i thrillera.

Victoria Wilson od urodzenia była przeznaczona do jednej roli – zostać przywódczynią Obsydianowego Kręgu. Jako dziedziczka Dystryktu Zachodniego musi przetrwać brutalne szkolenie i krwawe rytuały Comitii, które zdecydują, kto stanie na czele mafijnego imperium.

Gdy tajemniczy morderca zaczyna eliminować członków jej oddziału, a świat podziemia pogrąża się w chaosie, Victoria zawiera niebezpieczny sojusz z mężczyzną, którego nie powinna nawet dotykać.

W grze, gdzie stawką jest życie, miłość może być największą słabością… albo jedynym ratunkiem.

Kodeksu nie można złamać. Za jego złamanie istnieje tylko jedna kara – śmierć.

Ja nie jestem Julią, a Ty nie jesteś moim Romeo.
Nasza historia nie miała prawa powstać.
Od początku byliśmy skazani na potępienie.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-974957-5-3
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

GENEZA

Historia sięga zamierzchłych czasów i ma swój początek w 1873 roku, kiedy to pierwszy dominus, głowa rodziny Rochester, podupadając na zdrowiu, zwrócił się do swoich czterech synów o pomoc w przejęciu obowiązków oraz o zaopiekowanie się rodzinnym majątkiem. Jego wpływy sięgały daleko, opiewając praktycznie wszystkie stany. Jego honor i lojalność przysporzyły rodzinie rozgłosu, dzięki czemu mieli udział w najważniejszych wydarzeniach politycznych i międzystanowych. Mimo nielegalnych inwestycji oraz bycia na czele przestępczych klanów za jego czasów zawsze panował ład i porządek.

Niestety jego synowie napędzani chciwością i pragnieniem władzy stanęli przeciwko sobie, aby przejąć na własność jak największą część terytorium. Gdy krew polała się ulicami, dominus postanowił spisać Kodeks Mroku – pierwszy kodeks, który podzielił terytorium między swoich synów oraz ponownie zaprowadził ład i harmonię. W ten sposób powstał Obsydianowy Krąg, na którego czele co ćwierćwiecze, w dniu Comitii, stawał nowy princeps wybierany spomiędzy czterech dziedziców każdego dystryktu: Północy, Południa, Wschodu oraz Zachodu. Władzę mógł objąć jednak tylko jeden podczas walki na śmierć i życie.

Najważniejszy postulat kodeksu zakazywał przelewania krwi dziedziców, poza Comitia Quarta Saeculo. Kodeks był niepodważalny, a za jego złamanie groziło „wyjęcie spod prawa”. Zdrajcy nie mieli prawa do ochrony Kręgu.

Nominacja princepsa odbywa się w mauzoleum, gdzie spoczywają poprzedni władcy. Jeden ze zwyczajów, który jest opisany w kodeksie, to wybór oblubienicy lub oblubieńca spośród wszystkich dystryktów. Jest on ostateczny i niepodważalny. Znakami rozpoznawczymi każdego dominusa są czarne togi oraz złote pierścienie noszone podczas zaprzysiężenia. Tylko i wyłącznie princeps ma dostęp do mauzoleum, nosząc zawsze przy sobie klucz. Jego insygnium władzy stanowi obsydianowy medalion na złotym łańcuchu.

Inkantacja, która poprzedza Comitie, zapisana jest w kodeksie oraz wyryta na każdym wejściu prowadzącym do siedziby na styku czterech dystryktów. Jest ona świętością i główną domeną każdego członka Kręgu.

Mrok naszym Panem,

mrok nas jednoczy,

mrok naszym wrogom

będzie krew toczyć.SŁOWNICZEK

Comitia Quarta Saeculo (Comitia) – z łac. wybory ćwierćwiecza, uroczysta selekcja nowego princepsa podczas rozlewu krwi wśród dziedziców.

Consiliario – z łac. grupa doradców Kręgu.

Dominus – z łac. baron, władca, głowa rodu danego dystryktu.

Dystrykt – dzielnica, część terytorium we władaniu danego rodu.

Dziedzic – osoba połączona więzią krwi z dominusem.

Obsydianowy Krąg – społeczność wyznająca ideały Kodeksu Mroku.

Princeps – z łac. książe, opiekun i zwierzchnik wszystkich rodów.PROLOG

Do moich nozdrzy dociera ostry zapach strachu. I na moje nieszczęście wiem, że pochodzi on ode mnie.

Przedzieram się długimi susami przez gąszcz liści oraz gałęzi, które tną delikatną skórę na moich policzkach. Łydki pieką mnie niemiłosiernie, dając znać o zmęczeniu, a krew sącząca się z rany i wlewająca się ciepłym strumieniem do mojego buta nie pomaga mi wcale przybliżyć się do celu. Czuję resztki adrenaliny, które zaczynają opuszczać moje ciało, co potwierdzam, potykając się o wystający konar. Oram dłońmi po ziemi, natychmiast się podnosząc, ponieważ wiem, że on jest tuż za mną. I wiem, że nie spocznie, dopóki nie będę leżeć martwa u jego stóp.

Kalejdoskop wydarzeń sprzed ostatnich miesięcy przewija mi się pod powiekami, gdy pojedyncza łza próbuje wymknąć się z oka. „Pamiętaj… Wilsonowie nie płaczą”, słowa ojca grzmią mi w uszach, jakby stał tuż obok. Obiecałam mu, że go nie zawiodę. I za wszelką cenę postaram się dotrzymać słowa.

Stawiam spory krok nad strumieniem, wsłuchując się w odgłos płynącej wody. Przeczucie mnie nie myli, ponieważ gdy odsuwam ostatnie kawałki gąszczu, przede mną ukazuje się rzeka, do której chciałam dotrzeć. Spoglądam na księżyc odbijający się w jej tafli, który błyszczy jak najdrogocenniejsze złoto. Albo już zbyt mocno uderzyłam się w głowę.

Oblewa mnie niewiarygodny spokój i to chyba pod jego wpływem robię najgłupszą rzecz pod słońcem. Wychodzę z ukrycia, podchodząc do brzegu, aby ostatni raz poczuć zimną wodę na skórze. To totalne przeciwieństwo tego, czego byłam uczona przez całe moje życie. Wystawiam się jak sarna prosto przed oblicze łowcy. Jeśli mam jednak zginąć, to zrobię to z dumą i honorem.

Słyszę odgłos łamanej gałązki za moimi plecami i wiem, że on mnie znalazł. I że specjalnie daje mi znać o swojej obecności. Arogancki dupek. Odwracam się w jego stronę, zupełnie się nie spiesząc. Przybieram na twarz maskę nonszalancji i ignorancji, spoglądając w jego stalowe oczy, które jeszcze nie tak dawno patrzyły na mnie z żarem i tęsknotą. Teraz widzę w nich jedynie nienawiść.

I vice versa. Jeśli chcę to przetrwać, muszę wyłączyć wszystkie emocje i stać się bronią. Na pewno nie poddam się bez walki. Sięgam za plecy i wyciągam zimne, czarne sztylety, a potem obniżam kolana, przygotowując się do ataku.

– To jak będzie, kochanie? Kończymy to?

Wiem, że tymi słowami obudziłam właśnie prawdziwego diabła. Jego głos to niski warkot, który wywołuje dreszcz na moich plecach, zwiastując nieuniknione.

– Z przyjemnością.ROZDZIAŁ 1

8 miesięcy wcześniej…

Rozpiera mnie gniew. Po pierwsze przez te dwunastocentymetrowe szpilki niemiłosiernie bolą mnie stopy. Po drugie stoję właśnie nad martwym ciałem kolejnego z moich ludzi. Po trzecie są moje urodziny.

Nie żebym przykładała do tego faktu szczególną wagę, ale marzyłam o jednym dniu spokoju i myślałam, że ten właśnie taki będzie. Spoglądam przekrwionymi oczami na zegarek. Dwudziesta trzecia czterdzieści pięć. Zabrakło kwadransa. Z westchnieniem kucam przy zmasakrowanym ciele jednego z żołnierzy, a potem dłonią zamykam mu martwe, puste oczy. Spoczywaj w pokoju, przyjacielu.

Clay był bardzo dobrym najemcą. Świetnie wyszkolonym zabójcą. Tym bardziej zadziwia mnie fakt, kto mógł go w tym miejscu zaskoczyć, wypatroszyć i dosłownie zrobić z ciała piniatę. Przez moje ciało przechodzi delikatny dreszcz, gdy uświadamiam sobie, że ten widok kompletnie mnie nie rusza. Czy zamieniam się w jednego z nich? W potwora?

– Te skurczysyny z Zachodu na zbyt wiele sobie pozwalają – słyszę po mojej prawej stronie głos swojego kuzyna Ashera, który przeładowuje broń, spluwając jednocześnie w krzaki. – Nie wierzę, że wuj na to pozwala.

– Mój ojciec wie, co robi.

Staram się odpowiedzieć z przekonaniem i pewnością w głosie, mimo że nie zawsze się zgadzam z jego decyzjami. Odwracam się w stronę blondyna, kładąc mu dłoń na ramieniu w geście otuchy.

– Wiem, że byliście jak bracia – mówię, patrząc mu prosto w oczy – i obiecuję, że znajdziemy tego, kto to zrobił, i za to zapłaci. Przypilnuję osobiście, aby był twój podczas egzekucji.

W jego oczach rozpala się żądza krwi i nawet nie chcę wiedzieć, co siedzi mu teraz konkretnie w głowie. Dałam mu jednak nadzieję na zemstę, co uspokoi go na jakiś czas i nie rozpęta wojny, która jest w tym momencie nikomu niepotrzebna.

W mojej kieszeni zaczyna wibrować telefon i nawet nie muszę sprawdzać, kto dzwoni. Przykładam go do skroni, czując przypływający atak migreny.

– Tak? – Mój głos jest totalnie wyprany z emocji.

– Kiedy będziesz?

– Już się zbieram. Myślę, że za około pół godziny.

– Podejdź, proszę, od razu do mojego gabinetu. – Tembr jego głosu podkreślony jest latami palenia. – Potrzebuję dokładnego raportu.

– Oczywiście. Do zobaczenia.

Rozłącza się bez zbędnego przedłużania. Nie mam pojęcia, od kiedy nasza relacja ojciec – córka zmieniła się w relację szef – żołnierz. Myślę, że zaczęło się to jakieś dwa miesiące temu. Jakby ta magiczna data zmieniła wszystko. Rok. Odliczanie. Każdy wokół omija ten temat, ale w mojej głowie również coś się zmieniło. Zegar tyka. I codziennie, nie dając po sobie niczego poznać, ja też odliczam do dnia, w którym albo skończę trzy metry pod ziemią, albo zostanę głową Obsydianowego Kręgu.

Zostaję wyrwana z zamyślenia przez nawoływanie jednego z generałów. Reszta mężczyzn zapakowała już ciało Claya do ciężarówki, aby go pochować jak należy. Prężnym krokiem podchodzę do generała, pakując się na tył ciężarówki razem z resztą, a nie tak jakby każdy się spodziewał z przodu. Nie jestem księżniczką z wieży i nigdy nie będę. Jestem maszyną, która od urodzenia miała zapisane w gwiazdach swoje przeznaczenie.

– Szkoda, że przerwali nam zabawę. – Czuję obejmujące mnie ramię, a następnie w moich dłoniach ląduje butelka wódki. – Już myślałam, że uda mi się wyrwać tego przystojniaka zza baru.

– Zapomnij. – Pociągam malutki łyczek. – Ja się nie zakładam, gdy wiem, że nie wygram.

Oczy Avy błyszczą łobuzersko, czym próbuje mnie rozluźnić.

– Daj spokój. – Puszcza do mnie oczko. – Przyznaj, że miałam go w garści.

– Yhym – z moich ust wydobywa się jedynie pomruk, bo myślami jestem już gdzieś indziej.

– Ej! – Szturcha mnie ramieniem. – Co jest?

Spoglądam w bok na moją jedyną przyjaciółkę, która próbuje przebić się przez mur nałożony przeze mnie grubą warstwą. Moje myśli pędzą jak szalone i wiem, że zwariuję, jeśli tego z siebie nie wyduszę. A jeśli nie jej to komu? Wiem, że ona nie wybuchnie szaleńczym śmiechem na moje wątpliwości ani nie zamknie mi drzwi przed nosem jak ta zgraja pajaców, którzy słowa kobiety w tym świecie mają za nic.

– Co myślisz o tych wszystkich zabójstwach, Ava?

– W sensie, czy są ze sobą jakoś powiązane? Oprócz tego, co oczywiste?

Rozglądam się wokół, ale wszyscy są na tyle sobą zajęci, że chyba nikt nie wywali mnie za burtę za moje słowa.

– Czy myślisz, że to faktycznie ludzie z Zachodu chcą nas osłabić przed Comitia Quarta Saeculo?

– A któżby inny? – odpowiada automatycznie jak każdy z nas, ale widzę, że trybiki zaczynają jej się kręcić, gdy nie spuszczam z niej wzroku. – Wszystkie znaki wskazują na tego psychola następcę.

Mówi oczywiście o mężczyźnie z Dystryktu Zachodniego, który dostał przydomek Cień ze względu na brutalność morderstw na jego terenie, podobno przez niego dokonanych, oraz to, że jest nieuchwytny jak… cień. Jest tą postacią z bajek, o której opowiada się dzieciom na dobranoc dla przestrogi, aby nie szwendały się same po nocy. O ironio! To zmora mojej egzystencji. Oraz prawdopodobnie powód mojej śmierci.

– Nie wydaje ci się to zbyt… oczywiste?

– Kogo w takim razie podejrzewasz?

– A co jeśli… – urywam, ponieważ te słowa nie chcą mi przejść przez gardło. – Nieważne.

– Vic. – Szczypie mnie w udo. – Gadaj. Póki nie dojechałyśmy jeszcze do domu. I tak to z ciebie wyduszę.

– A co, jeśli to ktoś z naszych?

Ostatnie słowa wypowiadam na wydechu i nie jestem pewna, czy mnie zrozumiała, ale gdy widzę, jak jej oczy się rozszerzają, to już jestem pewna, że zrozumiała przekaz.

– To… to poważna sprawa. – Obraca butelkę w dłoniach. – Masz kogoś konkretnego na myśli? – zniża głos do szeptu.

– Nie – wzdycham. – Po prostu coś mi tu nie gra. Jakby szósty zmysł kazał mi spojrzeć na to wszystko szerzej. Nikt mnie jednak nie posłucha.

– Jeszcze. – Mruga. – Myślę, że pierwsze, co ci jest potrzebne, to odpoczynek. Masz ostatnio zdecydowanie za dużo na głowie. Każdego taka odpowiedzialność by przytłoczyła.

Gówno, dupa i kamieni kupa. Muszę mieć co robić, aby właśnie nie zwariować. Kończę temat ze względu na to, że jesteśmy już prawie na miejscu. Poza tym i tak nie mam na nic na razie dowodów, jedynie szósty zmysł wręcz krzyczy mi z tyłu głowy, abym nie ufała do końca wszystkim dookoła. Najciemniej przecież jest tuż pod latarnią, prawda?

Wyskakuję z auta, po czym udaję się długim podjazdem w stronę domu. Zdaję sobie sprawę, że ojciec oczekuje mnie w gabinecie, ale jeśli nie zmyję z siebie całego tego potu, krwi oraz nie pozbędę się tych przeklętych szpilek, nie mam zamiaru się przed nikim spowiadać.

Na piętrze zderzam się z czymś niższym ode mnie, co odbija się z łoskotem od mojego ciała, prawie lądując na beżowym dywanie, którym wyłożony jest korytarz.

– Hola! Księżniczko, a gdzie ty się tak śpieszysz? – W ostatniej chwili łapię moją młodszą siostrę za barki, aby nie wyrżnęła twarzą w podłogę.

– Cześć, Vic – mówi na wydechu. – Wybacz, zamyśliłam się.

– Tak? Chyba raczej wgapiałaś się w telefon. – Spoglądam na smartfon, którego nieporadnie próbuje schować za plecami. – Kto jest w takim razie tak interesujący, że nie usłyszałaś, że ktoś nadchodzi?

Charlotta spala takiego buraka, że nawet bożonarodzeniowy obrus świąteczny mamy mógłby jej pozazdrościć.

– Z… kumplem?

– Ty się mnie pytasz czy oznajmiasz? – Unoszę brew.

– To nic takiego – wzdycha z frustracją. – Błagam cię, tylko nie mów mamie. Będzie mi suszyła głowę, dopóki jej go nie pokażę, potem wyłoży długi wykład, po czym będzie kazała wybić mi go sobie z głowy i zacznie znowu to całe swoje swatanie…

Włącza się jej słowotok, który szybko przerywam, unosząc dłoń.

– Nie musisz mi się tłumaczyć, tylko…

– …a oni są wszyscy tacy sztywni!

Prawie parskam śmiechem, gdy widzę, jak ta szesnastolatka tupie nogą jak pięciolatka, ale nikt bardziej niż ja jej w tym momencie nie rozumie. Wiem, co ją czeka, ponieważ sama przez to przeszłam, a pragnę jej tego oszczędzić tak długo, jak tylko zdołam.

– Nic nie powiem, obiecuję. Tylko pamiętaj: miej oczy szeroko otwarte i nie daj się zaskoczyć.

– Się robi, szefowo. – Salutuje mi.

Już mam odejść w stronę swojego pokoju, gdy przypomina mi się jedna rzecz, którą dziś miałam załatwić.

– Ej! Widziałaś, gdzieś Jasona?

– To, że jesteśmy bliźniakami nie oznacza, że wiem, gdzie przebywa – jęczy, jakby po raz setny usłyszała to pytanie tego dnia. – Nie widziałam go cały dzień. Pewnie zaszył się w sali treningowej albo robi… coś. – Marszczy nos. – Nawet nie chcę sobie wyobrażać co.

– Gdybyś go jednak spotkała, powiedz mu, że go szukam.

– Ustaw się w kolejce.

Odchodzi, podśpiewując pod nosem, a gdy jej wzrok pada na ekran smartfona, na jej twarzy pojawia się promienny uśmiech. Patrząc na nią, w mojej piersi rozkwita coś w rodzaju nostalgii, tęsknoty i… żalu? Nie. Nie mogę myśleć w ten sposób. Chętnie wezmę na siebie całe to brzemię, oby tylko moje rodzeństwo mogło mieć w miarę normalne życie.

Gdy wchodzę do przestronnej łazienki przylegającej do mojej sypialni, moje myśli wędrują w stronę, gdzie nigdy nie powinny się zapuszczać. Ponieważ gdy masz na nazwisko Wilson, nie wolno ci marzyć.

Moje życie zostało napiętnowane oraz zapisane co do joty w momencie, gdy wzięłam pierwszy oddech. Rozbieram się z przylegającej do ciała czarnej sukienki oraz zrzucam buty, na co moje ciało aż jęczy z błogiej ulgi. Nigdy więcej takich ekscesów, nawet w dniu urodzin. Wchodzę pod prysznic, nie czekając aż woda się nagrzeje i zmywam z siebie brud dzisiejszego długiego dnia. Opieram się dłońmi o kafelki, patrząc, jak do brodzika spływa czerwonobrunatna smuga. Krew kolejnego poległego żołnierza. W takim tempie do czasu wyborów nie zostanie nas wielu.

Staram się rozluźnić spięte mięśnie karku i przygotować mentalnie na kolejną rozmowę z ojcem, co jak mniemam, skończy się kilkugodzinną debatą na temat kolejnych działań w zakresie naszej obrony oraz odwetu.

Niemniej jednak nie wiem, czy to wynik moich urodzin, czy tykającego zegara nad moją głową, ale na moich barkach osiada coś w rodzaju przygniatającej beznadziei, na którą pozwalam sobie jeszcze przez dwie minuty. Jakby to było, poczuć ten dreszczyk ekscytacji w momencie poznania kogoś nowego? To palące uczucie poderwania się motyli w brzuchu. Przypominam sobie uśmiech Charlotty i lekka nutka zazdrości przeszywa moją pierś. Kiedy ja byłam tak beztroska? Zaciskam zęby, prawie przegryzając delikatną skórę na dolnej wardze, a następnie wychodzę spod prysznica.

Koniec tego. Czas wziąć się do roboty i wrócić do prawdziwego życia. Wciągam na tyłek legginsy, termoaktywną koszulkę z krótkim rękawem, a wilgotne jeszcze włosy związuję w wysoki kucyk. Rzucam jedynie przelotne spojrzenie na swoje odbicie w lustrze, stwierdzając, że nic się nie zmieniło. Minął tylko następny rok.

– Wszystkiego najlepszego, Victorio.

***

Worek kołysze się na boki, gdy wymierzam w niego kolejne uderzenie. Kolejne. I kolejne. Wykonuję mocny wykop, prawie go zrzucając z przytwierdzonego łańcucha. Niech to wszystko szlag trafi. Spoglądam na zegarek przytwierdzony na ścianie…czwarta trzydzieści. Pięknie. Może uda mi się zmęczyć na tyle, aż w końcu zasnę.

– Czy mogę się dowiedzieć, co ty bierzesz, że o tej godzinie jesteś na nogach?

– Zło nigdy nie śpi – odpowiadam przybyszowi, nawet się nie odwracając.

Słyszę parsknięcie.

– No tak. Byłbym zapomniał. Możesz się podzielić jednak dozą tej energii, jeśli chcesz. Mały sparing?

Spoglądam na Tylera, który właśnie ściąga koszulkę przez głowę i zaczyna owijać sobie dłonie.

– Czemu nie.

Jestem tak nabuzowana, że mogłabym przerzucać drzewa. Chętnie i jego powalę na ziemię. Wchodzę na ring ustawiony w progu pomieszczenia, podskakując na palcach. Tyler nic nie mówi, tylko ustawia gardę wysoko, przywołując mnie palcem. Okrążam go, próbując wyczuć jego następny ruch. Wystawia prawą nogę delikatnie do przodu, a ja w odpowiednim momencie paruję jego cios. Bez chwili zawahania wyprowadzam serię, przebijając się w końcu przez jego gardę i trafiam w podbródek. Idealnie.

Chyba lekko go tym wkurzam, bo w końcu przestaje się ze mną cackać i zaczyna walczyć na poważnie. Wymieniamy się cios za cios. Tyler jest doskonałym partnerem do sparingów, ponieważ traktuje mnie jak równą sobie. Udaje mi się w końcu podciąć mu nogi, przez co jego wielkie ciało zwala się z łoskotem na ziemię. Doskakuję do niego, a jemu brakuje ułamka sekundy, żeby mi uciec. W naszym świecie to dużo. Taki ułamek sekundy może zaważyć o twoim życiu. Wykręcam mu rękę do tyłu, jednocześnie przykładając kolano do szyi. Czekam, aż odklepie. Uparty sukinkot. Dociskam mu szyję mocniej do maty, aby odciąć mu dopływ tlenu. W końcu, klnąc pod nosem, uderza dłonią w matę.

Z uśmiechem zadowolenia na twarzy sięgam po wodę oraz ręcznik, którym wycieram sobie twarz. Tego właśnie potrzebowałam.

– Czasami wkurwia mnie to, że jesteś taka dobra. – Ty opiera się o narożnik ringu, siadając na ziemi. – Ale walka z tobą to sama przyjemność.

– To najmilsza rzecz, jaką ostatnio usłyszałam, dziękuję.

Kłaniam się teatralnie, po czym dołączam do niego, siadając po turecku.

– Ava śpi? – pytam, pociągając łyk wody.

– Każdy normalny człowiek śpi o tej porze.

Spoglądam na niego z pobłażaniem.

– Nie powiedziałem, że ja jestem normalny. – Wyszczerza zęby w uśmiechu, a potem w jego spojrzeniu pojawia się powaga. – Nie mogłem spać. Kręciłem się z boku na bok, aż uznałem, że potrenuję, bo w końcu obudziłbym Avę. Przyda się jej sen.

– Zdecydowanie. Ostatnie dni były… ciężkie.

– Akurat tobie mogę w to uwierzyć. – Widzę chwilę zawahania w jego następnych słowach. – Idziemy na front?

Pyta oczywiście, czy weźmiemy odwet za Claya, na co chyba każdy z oddziału liczy.

– Tak – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Ojciec dał nam zielone światło.

Skubię etykietkę butelki, nie patrząc mu w oczy.

– Nie jesteś, chyba, co do tego przekonana?

– Czemu tak myślisz?

– Ponieważ jestem twoją prawą ręką i praktycznie wychowywaliśmy się razem. – Kopie mnie w udo. – Wiem, że z Avą jesteście bliżej, ale mi też możesz powiedzieć wszystko. Gdzie się podziała w tobie ta iskra, Wilson?

– Tli się, ale została przygaszona przez morze krwi z ostatnich miesięcy – chrząkam, bo i tak powiedziałam za dużo. Żołnierze w dowódcy mają widzieć siłę oraz ostoję, nie strach i wątpliwości. – Spokojnie, wiem, co powinniśmy zrobić i rozniecę ją z powrotem.

– Każdy ma prawo mieć słabszy dzień. To nic złego.

– Nie ja.

– Victoria, nie możesz…

– Tylko ja mam prawo decydować, co mogę, a co nie. – Wiem, że to zabrzmiało chamsko. – Słuchaj, po prostu mam dosyć słuchania od wszystkich złotych rad. Nikt z was nie jest na moim miejscu i nie będzie. Wiem, co robię. I obiecuję, że zrobię to, co do mnie należy. Pogrzeb Claya odbędzie się we wtorek.

Tymi słowami kończę naszą krótką pogawędkę i schodzę z ringu. Muszę się przewietrzyć. Mijam na korytarzu dwa patrole, które składają się z trzech osób. Każdy na mój widok kiwa mi głową z szacunkiem. Odpowiadam tym samym gestem, kierując się do garażu. Szukam kluczyków do swojego starego Camaro, postanawiając się przejechać.

Ruszam z podjazdu z piskiem opon i zatrzymuję się dopiero przy mosiężnej bramie, czekając, aż się otworzy. Wiem, że nie powinnam jechać bez żadnej obstawy, ale jest na tyle wcześnie, że mało kto zauważy moją nieobecność.

Z głośników rozbrzmiewa Guns N’Roses, a ja przez ten krótki moment, gdy wciskam pedał gazu maksymalnie w podłogę, nie myślę o niczym. Liczy się tylko ta chwila wolności, gdy wokół mnie rozmywają się drzewa, a przede mną jest tylko długa kręta droga. Wchodzę z piskiem w zakręty, operując skrzynią biegów, a adrenalina rozmywa moje wszystkie wątpliwości z ostatnich dni.

Zatrzymuję się dopiero po czterdziestu minutach na granicy z Dystryktem Zachodnim. Gaszę silnik i bez trwogi wychodzę na zewnątrz, kierując się w kierunku pobliskich skał. Wystarczy pięć minut spokojnego spaceru, aż w końcu znajduję się w moim ulubionym miejscu. Staję nad krawędzią klifu, patrząc w dół na rozbijający się w dole ocean. Słońce wschodzi pomarańczowym płomieniem nad horyzontem, a ja siadam na zroszonej poranną rosą trawie, pragnąc zapamiętać ten moment. Nigdy nie robię zdjęć. Najlepsze wspomnienia zachowuję w głowie.

Wciągam głęboko rześkie powietrze w płuca, w końcu czując, jak odzyskuję równowagę. Gdzieś wraz z szumem drzew docierają do mnie słowa ojca z naszej niedawno odbytej rozmowy: „Musisz nauczyć się być królową. Nie zginiesz. Masz na nazwisko Wilson, a my nigdy nie przegrywamy”.

To prawda nazywam się Victoria Ivy Wilson. I zabiję każdego, kto stanie mi na drodze. Byłam do tego szkolona całe życie, ponieważ jestem pierworodną Christophera Wilsona. A każdego z nas obowiązuje kodeks.

Kodeksu nie można złamać.

Kodeks to świętość.

Za naruszenie zasad jest tylko jedna konsekwencja – śmierć.

Gdy pierwszy raz usłyszałam o kodeksie, miałam zaledwie siedem lat. I wtedy jeszcze nie wiedziałam, jakie on ciągnie konsekwencje oraz poświęcenie zarówno dla mnie, jak i dla mojej rodziny. Mama, aby łatwiej było mi to przyswoić, opowiedziała to na początku jako bajkę. O złych ludziach, którzy nieśli za sobą śmierć. O niekończącym się rozlewie krwi, który trzeba było przerwać.

Wszystko zaczęło się ponad wiek temu, kiedy pierwszy dominus ówczesnej rodziny na łożu śmierci spisał kodeks i podzielił nasz teren na cztery dystrykty. Jego synowie zwrócili się przeciwko sobie w walce o władzę, gdy każdy z nich, napędzany chciwością, pragnął całości terenu tylko dla siebie. W ten sposób zapobiegł rozlewowi krwi, a w kolejnych latach wprowadzono zwyczaj Comitii, który co ćwierćwiecze dokonywał wyboru princepsa.

Ja jestem księżniczką Południa. Zajmujemy się głównie przemytami narkotyków z Meksyku, co daje nam ogromną przewagę i drugą, na tę chwilę, pozycję w Kręgu.

Pierwsi są ludzie z Zachodu, którzy mają wpływy nawet poza swoimi granicami, a pogłoski mówią, że są powiązani z brazylijską mafią. Ich człowiek jest przywódcą Kręgu oraz obecnym princepsem. Jego dziedzic zaś jest podobno jeszcze gorszy od niego. Jeśli oczywiście nim zostanie.

Na Wschodzie oraz Północy zajmują się głównie przemytem broni i pomniejszymi przerzutami kokainy, ale w ostatnim czasie doszły nas słuchy, że Północ zajęła się handlem ludźmi, od czego dekady temu odeszliśmy. Jeśli będę miała taką możliwość, to przyjrzę się temu, i jeśli to okaże się prawdą, szybko to ukrócę. Biznes to biznes, ale handel żywym towarem to już czyste przegięcie.

Wszystko brzmiałoby całkiem rozsądnie, ponieważ nikt nie wchodzi sobie w drogę, ale chyba w każdej bajce występuje jakiś wilk, prawda? Otóż założyciel Obsydianowego Kręgu nie był do końca zdrowy na umyśle, spisując niektóre zasady kodeksu. Mam na myśli jeden z postulatów, który może mocno skomplikować życie. Co ćwierć wieku, według kodeksu, jest możliwość zmiany władzy, aby nie doszło do buntów ani żadnej wojny między rodzinami, co skończyłoby się niechybnie rozlewem krwi.

Zapisano więc zasadę, że każdy dominus ma prawo wystawić raz na dwadzieścia pięć lat swojego dziedzica – który z założenia jest pierworodnym – aby starał się on o zmianę władzy. Tylko że z zaprezentowanej czwórki może przeżyć tylko jeden.

Pieprzone „Igrzyska śmierci” zanim zaczęły być modne i nakręcono o tym film.

Oczywiście nie mamy żadnej trybuny ani niczego takiego. Nie robimy sobie z tego spektaklu. Po prostu w dniu Comitii wpuszczają nas do lasu i czekają, aż jeden z nas wybije wszystkich pozostałych. Tej nocy honorowe reguły nie obowiązują. Kodeks oczywiście, ale oprócz tego, że dziedzic powinien być pełnoletni – chyba że dominus nie ma żadnego innego przedstawiciela – nie ma żadnej innej zasady. Dziedzic musi być również połączony krwią rodzinną z obecnym dominusem.

Ojciec modlił się, gdy moja matka zaszła w ciążę, aby to był syn. Niestety zbyt długo potem nie mogła zajść w ciążę, a gdy się urodziły bliźniaki, było o dwa lata za późno. Jason ma dopiero szesnaście lat, a gdyby nawet był pełnoletni, nie pozwoliłabym mu w tym wziąć udziału. Zrobię wszystko, aby ich ochronić. Nawet za cenę mojego życia.

To nie tak, że w siebie nie wierzę. Jestem naprawdę dobra, a pierwszy raz musiałam zabić w wieku piętnastu lat, gdy ojciec wysłał mnie na trzyletni trening w pobliżu Alaski. Te lata w Gułagu będę pamiętać do końca życia. Nikt cię jednak nie ostrzega, że w momencie odebrania komuś życia, tracisz część swojej duszy i człowieczeństwa. Jestem dowódcą oddziału egzekutorów i mało kto jest w stanie mnie pokonać. Tylko że… bardzo rzadko zdarzają się podczas wyborów kobiety. Wygrała, z tego, co wiem, tylko jedna. Moja idolka, czyli moja prababcia. Straciliśmy jednak władzę dwadzieścia pięć lat temu, gdy mój wuj zmarł podczas pojedynku, a że w momencie śmierci nie miał żadnych potomków, to mój ojciec został głową rodziny.

Teraz to na moich barkach spoczywa brzemię, abyśmy znów stanęli na czele. Dlatego żadnego dnia nie biorę za pewnik i cieszę się z takich właśnie momentów jak ten, gdy słońce ogrzewa mi twarz, a chłodna rosa pokrywa skórę na nogach. Chcę poczuć jednocześnie wszystko naraz, abym niczego nie żałowała w razie gdyby…

Potrząsam głową, ponieważ te wczorajsze dwudzieste czwarte urodziny musiały mi mocno namieszać w głowie. Będę trenować jeszcze częściej, aby zdobyć nad resztą przewagę. Z powracającą pewnością siebie wypinam pierś do przodu, podnosząc się z mokrej gleby i otrzepując legginsy. Pora wracać i zebrać zespół na naradę.

Ostatni raz spoglądam za siebie, na wschód słońca, po czym ruszam w drogę powrotną. Mam nadzieję, że w domu wszyscy jeszcze śpią, ponieważ nie mam ochoty słuchać niczyich wykładów.

Jestem prawie na końcu wąskiej ścieżki, gdzie ukryłam auto, gdy słyszę okropny zgrzyt metalu oraz trzask, który sprawia, że padam na ziemię. Dopiero po paru sekundach orientuję się, że nikt do mnie nie strzela, a dźwięk nadszedł z dalszej odległości. Zostaw to, Vic. Bierz auto i uciekaj stąd.

Zdrowy rozsądek ma oczywiście rację, ale jakaś niewidzialna siła każe mi sprawdzić, co się tam wydarzyło. Widzę jakieś jasne światło na skraju drzew, więc nie wychodząc na ulicę, idę przez zagajnik, starając się nie wychylać. Im bliżej tego miejsca się znajduję, tym czuję ostrzejszy zapach palonego metalu oraz… benzyny?

Wychylam się zza zarośli, a widok, który zastaję, wbija mnie w ziemię. Auto na zboczu drogi leży na dachu, paląc się. Nie widzę nikogo wokół, więc postanawiam ostrożnie podejść bliżej, aby sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy.

Przeczucia mnie nie myliły, ponieważ gdy podchodzę do auta, od strony kierowcy widzę zakleszczonego, nieprzytomnego mężczyznę. Reaguję instynktownie i z chęcią pomocy wsadzam głowę głębiej do środka. Sprawdzam puls kierowcy i na szczęście się okazuje, że żyje.

Wyciągam sztylet, który prawie zawsze noszę przy udzie, a następnie staram się przeciąć pasy bezpieczeństwa. Muszę się nieźle wysilić, ale wreszcie zabezpieczenie puszcza, a bezwładne ciało mężczyzny osuwa się w dół, prawie prosto w moje ręce. Napinam wszystkie mięśnie, łapiąc go pod pachy i próbując wyciągnąć z auta. Cholera, ten goryl waży chyba z tonę.

Niepokojąc się o ten zapach benzyny, wykorzystuję całą swoją siłę i w końcu, Boże, w końcu udaje mi się go wyciągnąć. Ciągnę jego ciało po poboczu, jak najdalej od auta, w razie wybuchu, a potem sprawdzam jego stan.

Klnę głośno pod nosem, gdy nie wyczuwam pulsu pod palcami, więc zostawiam go na plecach, rozpoczynając reanimację.

– Nie zrobisz mi tego, gościu! – Wykonuję uciśnięcia w okolicy jego mostka. – Bóg ma wystarczająco już ludzi u siebie. No dawaj!

Wykonuję dwa wdechy, po czym wracam z powrotem do uciśnięć. Do mojego umysłu zaczyna się wkradać panika, że mimo tego, iż wypadek nie był moją winą, to jednak będę miała go na sumieniu. Wykonuję jeszcze dwa wdechy, będąc zła na siebie, że nie wzięłam ze sobą komórki.

Kamień spada mi z serca, gdy nieznajomy w końcu łapie oddech i otwiera oczy. Udało się. Zdezorientowany rozgląda się dookoła, normując oddech, a jego wzrok pada w końcu na mnie.

Już mam zamiar się odezwać i go uspokoić, ale odbiera mi przez chwilę mowę, gdy spotykam się z tęczówkami koloru najżywszej zieleni, jakie miałam okazję widzieć. Jakby ktoś zawiązał supeł w żołądku i wepchnął teraz w gardło. Mam przechlapane.

– Kim… kim jesteś? – Jego zachrypnięty głos atakuje moje zmysły.

Otwieram usta, otrząsając się z tego dziwnego uczucia, aby mu odpowiedzieć.

Niestety o ułamek sekundy za późno, ponieważ w tym momencie ziemią wstrząsa mocny wybuch auta za moimi plecami.

Dzisiejsze wyjście może się okazać najgorszą decyzją w moim życiu.ROZDZIAŁ 3

– Mówiłem ci, że kiedyś się jeszcze spotkamy.

Otrząsam się z początkowego szoku wywołanego jego widokiem i mam nadzieję, że nie wyglądam jak jeleń w świetle reflektorów. Następnie mrużę oczy z podejrzliwością na przybysza, a do mojej głowy oczywiście nachodzą różne scenariusze oraz możliwości. Jak mnie znalazł? Nie żebym jakoś specjalnie się kryła, ale mam już chyba spaczony umysł od dziecka, odbierając każdą nowo poznaną osobę jako zagrożenie.

– Nadal żyjesz. – Łapię się teatralnie za serce. – Co za ulga. Już myślałam, że kiedyś policja zapuka do mych drzwi, ponieważ twoje zwłoki zjadła puma, a ja widziałam cię żywego jako ostatnia.

– Zawsze jesteś taka miła i wygadana? – Podchodzi bliżej.

– To tequila. – Podnoszę kieliszek w geście toastu w jego stronę, a następnie wychylam wszystko jednym haustem. – Zawsze śledzisz nieznajomych ludzi?

– Nie do końca się nie znamy. – Opiera się o bar, a do moich nozdrzy dociera przyjemny zapach piżma oraz mięty. – Wiem, jak masz na imię.

Mój błąd.

– Faktycznie. Jednak ja nadal nie znam twojego.

– Nie pytałaś. Czy jeśli ci je zdradzę, spłacę swój dług?

– Mmm… nie. To trochę za mało za uratowanie życia. Zrobiłbyś to z przyzwoitości.

Kręci głową, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy, a na jego ustach ponownie wykwita ten krzywy, wszechwiedzący uśmieszek, na który się zagapiam o sekundę za długo. Mówi coś do barmana znajdującego się za moimi plecami, a gdy w jego dłoni ląduje szklanka, stuka nią o moją.

– Colton. Uznajmy to za początek nowej, pięknej przyjaźni.

Colton. To już zawsze coś.

– Skąd ten pomysł, że ta znajomość potrwa dłużej niż te dwa przypadkowe spotkania?

– Mam talent do dobrych przeczuć… i ludzi. – Sięga po coś za moimi plecami, a po chwili w zasięgu mojego wzroku pojawia się taca z burgerami oraz frytkami. – Zapraszam.

– Skąd pomysł, że do ciebie dołączę? – wymierzam pytanie w jego plecy, gdy oddala się w stronę stolika ustawionego w rogu pomieszczenia.

– Ponieważ nie masz nic lepszego do roboty? Ponieważ jeśli chcesz więcej pić i nie wylądować zarzygana w krzakach, powinnaś coś zjeść? Ponieważ jestem przystojny i czarujący? Poza tym ten mecz jeszcze trochę potrwa, więc przyda się lepsze towarzystwo niż dno pustej szklanki. Jeśli na chociaż dwa z tych trzech pytań odpowiedź brzmi „tak”, to powinnaś posadzić ten swój seksowny tyłeczek naprzeciwko mnie i przestać patrzeć, jakbym miał cię zgwałcić, a potem rozczłonkować i sprzedać organy.

Co. Za. Typ. Nie poświęcając mi więcej uwagi, siada przy stoliku i zaczyna rozkładać jedzenie. A ja siedzę nadal jak kołek na tym stołku, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jakikolwiek mężczyzna rozłożył mnie tak na łopatki samymi słowami. I czy chcę to przed samą sobą przyznać, to pierwszy raz od dawna czuję… cokolwiek. Coś innego niż brak kontroli i poczucie beznadziejności sytuacji, w jakiej utknęłam w swoim życiu. Czuję… zaintrygowanie.

Mam wrażenie, że moje nogi podejmują decyzję za mnie, ponieważ jestem już w połowie drogi, gdy orientuję się, co robię. Siadam wygodnie po drugiej stronie, a potem kradnę frytkę z jego talerza, uświadamiając sobie, jak mało dzisiaj zjadłam.

– Było tak trudno?

– Nawet nie wiesz, jak bardzo. Musiałam sprzedać swoją duszę.

– Ałć. Jeszcze żadnej kobiety nie musiałem prosić, aby z takim trudem zjadła ze mną kolację.

– Zawsze musi być ten pierwszy raz. Poza tym nie jem z tobą kolacji, tylko faktycznie doszłam do wniosku, że nie mam nic lepszego do roboty i masz jedzenie. Trochę wywarłabym złe pierwsze wrażenie, gdybym wylądowała w krzakach.

– I to są te dwa powody, które cię przekonały?

Zajmuje mi dokładnie sekundę, aby się domyślić, o co mu chodzi. Prędzej najem się szkła, niż mu przyznam, że jest przystojny i czarujący. Co za dużo to niezdrowo i takie tam. Poza tym za bardzo podoba mi się to przekomarzanie się z nim. To miła… odmiana od codzienności.

– Upierdliwy? To być może. – Łapię w ostatnim momencie frytkę, zanim odsuwa tacę poza zasięg moich rąk. – No więc? Jak mnie znalazłeś?

– Uwierzysz, jak ci powiem, że śniłaś mi się po nocach, a przeznaczenie zrobiło swoje i postawiło mnie prosto pod twoje drzwi?

Parskam jak świnia.

– Błagam cię. Z bajek dawno wyrosłam.

Rozpiera się wygodnie, zakładając ramiona na czerwoną kanapę i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jaki jest wielki. Obejmuje prawie całą szerokość mebla, a skórzana kurtka, którą ma na sobie, rozciąga mu się na ramionach, odsłaniając białą koszulkę pod spodem. Wypycha językiem policzek, a trybiki w jego głowie zaczynają się obracać, niemal jestem w stanie je usłyszeć.

– Zabrakło ci języka w gębie, książę? – pytam, gdy wpatruje się we mnie zbyt długo, przewiercając oczami na wylot. Zamawiam w międzyczasie kolejną kolejkę.

– Zastanawiam się, na ile mogę być z tobą szczery.

– Do tej pory nie byłeś?

– Byłem. Ja nigdy nie kłamię. Po prostu boję się powiedzieć coś nieodpowiedniego, ponieważ cię nie znam i może faktycznie zadzwonisz po policję i oskarżysz mnie o stalking, czy coś w tym stylu. Już chyba wolałbym zostać pożarty przez tę pumę.

I wtedy wydarza się ostatnia rzecz, której spodziewałabym się tego wieczoru. Wybucham szczerym śmiechem, odrzucając głowę w tył i czując się normalnie. Jak zwykła dwudziestoczteroletnia kobieta, która je kolację z nieznajomym i upija się tequilą, jakby nie czekały ją za to żadne konsekwencje. A jutro pewnie poszłaby do nudnej pracy do biura, a potem nakarmiła dwa grube koty i obejrzała kolejny sezon „Bridgertonów”, opychając się chipsami. Chcę nią być przez jeden wieczór i ciągnąć ten nierealny obrazek, ile się da.

– Przepraszam. – Ocieram łzę z kącika oka. – To chyba alkohol.

– Nie przepraszaj, tylko rób to częściej. – Opiera się łokciami o blat, przysuwając się bliżej, aż mogę zobaczyć pojedyncze piegi na jego nosie. – Więc może pytanie za pytanie?

– Śmiało.

– No więc może faktycznie cię trochę szukałem, pytałem, ale wiesz co? – Przechyla głowę na bok. – Bardzo ciężko jest cię znaleźć. Myślałem, że w tych czasach każdy ma social media lub cokolwiek, a ty jakbyś nie istniała. To właściwie trochę cud, że kręciłem się po okolicy i akurat zobaczyłem, jak wysiadasz z busa. I tutaj zacznie się mrocznie, bo chwilę cię śledziłem, aby zobaczyć, gdzie idziesz, z nadzieją, by ukraść chwilę twojego czasu. Dobrze, że akurat poszłaś do baru. Teraz moja kolej. Co robisz tu sama w środku nocy i dlaczego taka kobieta jak ty musi sama zapijać smutki?

Dlaczego teraz tak dotkliwie zdaję sobie sprawę ze swojego wyglądu? Nigdy mi na tym nie zależało. Poza tym, biorąc pod uwagę dzisiejszy lub w sumie już wczorajszy wieczór, kiedy zakładałam dresy mojego brata, martwienie się o swój wygląd, to było ostatnie, o czym myślałam. Dlaczego więc teraz, pod jego spojrzeniem, odrobinę się wiercę, próbując poprawić obszerną bluzę, a nieuporządkowany, półmokry kok aż zaczyna swędzieć mnie na głowie?

– To już dwa pytania – chrząkam, starając się ułożyć w głowie odpowiedź, która nie będzie kłamstwem, ale wymijającą prawdą. Szczerość za szczerość. – Mało udana kolacja rodzinna i różnica poglądów. Wiesz, jak to się mówi, z rodziną dobrze tylko na zdjęciach, nie? Dodaj do tego kontrolującego ojca, który chce ułożyć ci życie, plus ciężki tydzień w pracy. Czasami trzeba w końcu od tego uciec. A szklanka nie ocenia, dlatego jestem tu sama. Twoje zdrowie. – Wznoszę toast. – Abyś do końca wieczoru nie żałował, że zaprosiłeś mnie do swojego stolika.

– Myślę, że to był najlepszy pomysł, na jaki ostatnio wpadłem. Wiem doskonale, jak kuszące jest pragnienie ucieczki od tego całego gówna. – Ostatnie zdanie mówi ciszej, a coś ciężkiego zasnuwa jego oczy, ale znika zbyt szybko. – Dziękuję za odpowiedź. Twoja kolej.

Myślę nad kolejnymi pytaniami, jakie chciałabym mu zadać, ale do mojej głowy wpada jeszcze jeden głupi pomysł, którego zapewne jutro będę żałować. Ale wycisnę z tego wieczoru, ile się da, ponieważ nie mam pojęcia, czy będę miała jeszcze okazję przeżyć coś podobnego. Pora podkręcić trochę tempo.

– Ile jesteś w stanie wypić, aby mnie pokonać?

***

Una mattina mi sono alzato, E ho trovato l’invasor, O partigiano portami via.

O bella ciao, bella ciao, bella ciao ciao ciao…

Śpiewam, wychodząc na rześkie poranne powietrze, a właściciel baru rzuca mi pobłażliwe spojrzenie, gdy zamyka za nami drzwi. Mam nadzieję, że za bardzo się nie obraził, bo mam zamiar kiedyś tu wrócić. Za nasze długie wyjście obwiniam oczywiście Coltona, ponieważ nie chciał odpuścić mi w rzutki. Wystarczy, że wygrał ze mną w bilard. Chociaż w jednym musiałam być lepsza.

– Wiesz, że był remis, prawda?

– Możesz mnie cmoknąć. – Wyrzucam oskarżycielsko w jego stronę jeden palec. – Ja wygrałam.

– Niech ci będzie – wzdycha, potykając się o kamień. – Ja za to wygrałem w bilard. Dwa razy.

– Ten drugi się nie liczy, bo oszukiwałeś.

– Ktoś tu nie umie przegrywać.

– Touché.

Nie mam bladego pojęcia, ile kolejek wypiliśmy, ale muszę przyznać, że Colton to niezły przeciwnik. Mimo tego, że teraz lekko się chwieje i tak trzymał fason całą noc. Mija swój motocykl, który zdążył mi już dziś pokazać, a potem zwala się jak słoń na trawę, siadając na niej.

– Co zamierzasz zrobić? – Podchodzę do niego, czując, jak głowa zaczyna mi pulsować, co niechybnie zwiastuje ogromnego kaca.

– Przecież nie wrócę w tym stanie do domu. Zbyt kocham to cacko, aby się rozbić o przypadkowe drzewo.

– Nie masz nikogo, aby cię stąd zabrał? – Kolejny raz w trakcie tego wieczoru, a już raczej poranka, rodzi mi się w głowie pytanie: – Jak w ogóle dotarłeś ostatnim razem do domu?

– Przyjaciel wyświadczył mi przysługę. Zaraz wytrzeźwieję, nie chce mu ponownie zawracać dupy. Znowu będzie się mądrzył.

– Skąd ja to znam.

Spogląda na mnie z ziemi, mrużąc jedno oko przez wschodzące słońce.

– Za ile masz pierwszy autobus? Bardzo mi przykro, że cię nie odwiozę, ale sama doprowadziłaś do tej sytuacji.

– Jeszcze kwadrans.

Siadam obok niego na mokrej ziemi i wpatruję się w mój ulubiony obrazek. Poranek to moja ulubiona pora dnia. Zamykam oczy, chłonąc chwilową ciszę wokół mnie, zanim wrócę do domu. Promienie ogrzewają mi twarz, a ja myślę… o niczym. To błogie uczucie.

– Gdzie odpłynęłaś?

Jego głos dobiega z bliska. Zbyt bliska. Czuję na moim policzku jego gorący oddech i to też chłonę całą sobą, starając się zapamiętać ten moment. Otwieram oczy, a przechylając głowę w jego stronę, prawie ocieram się o jego pełne wargi, które jeszcze przed chwilą szeptały mi do ucha.

– Nic nie może się równać z tym widokiem.

Marszczy brwi.

– Ze wschodem słońca – wyjaśniam. – To mój ulubiony moment w ciągu dnia. Zapowiada nowy początek oraz nowe szanse.

– Często go oglądasz?

– Tak często jak tylko mogę. Nikt z nas nie wie, kiedy taki widok zobaczy po raz ostatni. Ja staram się oglądać codziennie.

Nic nie mówi, ale sprawia wrażenie jakby mnie rozumiał. Spogląda na pomarańczowe słońce, wschodzące na niebie, i naśladuje moje ruchy, pozwalając sobie zatopić się we własnych rozmyślaniach.

Nie żegnam się z nim. Nienawidzę pożegnań. To oznacza zakończenie pewnego etapu, a ja chcę ten dzień zatrzymać w szufladce „dobre wspomnienia”, gdy nadejdą gorsze momenty. Dlatego, gdy autobus podjeżdża na przystanek, po prostu odchodzę, nie oglądając się za siebie.

Nie mogę tego zrobić. Ponieważ wiem, że chciałabym tam z nim zostać. A jak już mówiłam: z bajek dawno wyrosłam.

***

Pogrzeb Claya odbył się zgodnie z planem we wtorek na pobliskim cmentarzu i mocno dał mi w twarz, tak że z mocnym łupnięciem wróciłam na ziemię. Zwłaszcza widok jego pogrążonej w żałobie żony oraz małej córeczki Jocelyn sprawił, że przypomniałam sobie, dlaczego i po co jestem w tym miejscu.

Powinnam być wsparciem dla moich ludzi. Ich filarem oraz siłą, która będzie ich prowadzić naprzód. I zapewni im bezpieczeństwo. Nasz klan to nie tylko zlepek morderców i przemytników. Bierzemy również pod opiekę całe rodziny, dając im pracę oraz dom. Czas pokazać im, że nie jesteśmy bezradni i nie jesteśmy zwierzętami dla innych, aby bezkarnie mogli nas wybijać. I zabierać ojców bezbronnym dzieciom.

To właśnie twarzyczka małej Jocelyn majaczy mi na skraju umysłu, gdy zakładam kuloodporną kamizelkę, zapinając rzepy wokół żeber. Moje ulubione noże przypinam sobie do ud, a czarnego, zimnego glocka chowam sobie za pas.

Sprawdzam jeszcze raz liczbę amunicji, przerzucając jeden z karabinów za plecy, a drugi przeładowuję w momencie, gdy do środka pomieszczenia wchodzi Tyler.

– Wow, szefowo! – Unosi ręce w górę. – Mam wyjść?

– Jeśli jesteś jednym z Zachodu, to lepiej uciekaj – warczę. – Jeśli nie, to myślę, że masz szansę przeżyć.

– Zanotowane. Gotowa?

– Jak nigdy wcześniej. Inni gotowi?

– Czekają na twoje rozkazy.

Łapię drugi karabin w dłoń, a mój długi warkocz kołysze się za mną, gdy ruszam w stronę mojego oddziału czekającego przy pięciu czarnych SUV-ach. Gdy docieram na miejsce, na twarzach zebranych malują się żądze mordu. Dzielimy razem ten sam ból, żal oraz chęć zemsty. Mój ojciec przed misją zawsze wyrzuca z siebie potok motywujących słów, ja uważam, że to zbędne.

– Każdy z nas zna dokładnie swoją rolę w dzisiejszej misji. Wiecie, dokąd zmierzamy i jak to może się skończyć.

Wszyscy zgodnie przytakują głowami, a ciszę przerywa jedynie cichy szum drzew.

– Za Claya. Niech Las Vegas spłynie dziś krwią.

Rozlega się wrzawa, gdy wszyscy wokół wznoszą okrzyki nakręcające do walki. Wsiadam do pierwszego auta, a do mnie dołącza Ty wraz z pięcioma innymi mężczyznami. W drugim aucie wiem, że znajduje się Ava i że doskonale rozbroi nam wejście do jednego z budynków, w którym rodzina Turnerów przechowuje sporą część swojego utargu oraz prochów. To nic osobistego. Po prostu oko za oko.

Podróż jest dość długa albo tylko mi się tak wydaje. Przez całą drogę jakaś niespokojna energia próbuje się ze mnie wydostać, a stopa podryguje w rytm jednej z melodii, którą dodałam ostatnio do swojej playlisty. You don’t own me. Mam nadzieję, że łowy dzisiaj będą bogate i będę miała się z kim pobawić, gdy wrócę do domu.

Kiedy docieramy na miejsce, wszyscy są w stanie jak najwyższej gotowości. Każę swojej ekipie czekać do momentu, aż na mojej komórce wyświetla się wiadomość od Avy: gotowe. Na moich ustach pojawia się uśmieszek zwiastujący koszmar. Otwierają się boczne drzwi, przez które wypadamy na nocne powietrze.

Poruszamy się zgodnie w szyku, jak byśmy ćwiczyli to tysiące razy oraz cicho jak myszy w kościele. Otaczamy budynek z każdej strony, aby żaden człowiek ze środka nam nie uciekł. To nie my skazaliśmy ich na śmierć tylko ich dowódca. Odliczam do trzech, a następnie daję znak, że możemy wchodzić.

Przed moimi oczami widzę tylko czerwień, czuję tylko chłód karabinu w dłoni. Rozlegają się pierwsze strzały, a wewnątrz rozpoczyna się piekło. Pierwszy strzał oddaję w mężczyznę przy barierce, który spóźnił się o sekundę, by skrócić Tylera o głowę. Potem mój wzrok przykuwa mężczyzna za wielką beczką, który kuca akurat, aby przeładować broń. Trzeciego zabijam nożem, gdy wpada na moje plecy, próbując mnie powalić. Czwarty dostaje kolejnym sztyletem prosto w gardło ze znacznej odległości. Przestaję liczyć, ponieważ potem to do mnie wróci, ale ostatniemu skręcam kark, kiedy próbuje udusić jednego z moich żołnierzy.

Czerwona mgła się rozprasza i wokół nastaje prawie idealna cisza, przerywana jedynie pojedynczymi jękami ocalałych. Wokół roznosi się metaliczny zapach krwi, a ja wciągam go w płuca jak narkotyk. To właśnie dlatego tak kocham wschody słońca. Dla zachowania psychicznej równowagi. Słońce, cisza, mokra trawa pod stopami. Śmierć, krew oraz ciężka woń prochu.

– Szefowo?

Za mną rozlega się głos generała Foleya. Odwracam się, aby zobaczyć, że ciągnie za sobą dwóch niedobitków. Jeden z nich stracił oko, a drugi trzyma się za bok. Widocznie kula utknęła mu gdzieś w okolicy żeber.

– Zgodnie z rozkazami. Zostało dwóch. Sprawdziliśmy resztę, nikt nie żyje.

– Dziękuję, generale.

– Skurwysyny, nie macie pojęcia, z kim zadarliście. – Ten po lewej spluwa krwią prosto na moje buty.

Pochylam się nad nim, łapiąc go za kosmyki, aby doskonale widzieć jego twarz.

– Myślę, że to wy nie macie pojęcia, w jakie gówno wdepnęliście, zadzierając z nami.

– Kim ty, kurwa, jesteś?

– Twoim najgorszym koszmarem – szepczę mu do ucha, pochylając się nad nim. Wyczuwam delikatną woń strachu. – Wystarczy nam jeden – zwracam się do Foleya. – Drugiego zabij.

– A co z pieniędzmi?

– Spalcie je. Tak samo jak całą tę budę.

Oddalam się w stronę wyjścia, stąpając po strugach krwi lejących się po betonie.

– Cień was wszystkich zabije!

Odwracam jedynie głowę, aby widzieć kątem oka gościa, który przed chwilą jeszcze był taki pewny siebie, a teraz zaczyna się trząść jak osika.

– Tak? Przekaż mu, proszę, że będę na niego czekać. – Widzę cień nad jego głową, na co się uśmiecham. – A nie, wybacz… – rozlega się huk wystrzału – …nie będziesz miał okazji.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij