- W empik go
Taniec zła - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Taniec zła - ebook
„Taniec Zła” to zbiór dziewięciu opowiadań grozy. Opowiada o siłach nadprzyrodzonych, które stają się największą zmorą ludzi. Spektrum opowiadań rozciąga się od znanych straszydeł jak wilkołak, a kończąc na mniej znanych, jak chociażby zamaskowany upiór z folkloru japońskiego. W zbiorze znajdują się również potwory wymyślone przez autora.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8245-767-4 |
Rozmiar pliku: | 955 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przemyśl, o co prosisz
– Jesteś pewien, że to tutaj? – zapytał Paweł Drzymała, odrzucając kolejny szpadel ziemi.
– Tak. Czuję ją… Wiem, że tu jest – odpowiedział Sebastian Bucior, stojąc nad kilkumetrowym dołem, w którym jego kolega pracował łopatą.
– Ta mapa może być ściemą. Nie byłaby to niespodzianka roku.
– Trochę wiary… Musimy ją mieć.
— Byłoby szybciej, gdybyś mi pomógł — Kolejne ochłapy ziemi wyleciały z prostokątnej dziury i wylądowały na miękkiej, zielonej trawie.
– Stoję na czatach. Muszę patrzeć, czy ktoś nie idzie… Rozkopujemy w końcu fragment czyjejś posesji, no nie?
– Wyjechali na wakacje. Nie pamiętasz, co słyszeliśmy na podsłuchu? – Zamontowali go dwa miesiące temu, podając się za techników, którzy zostali wysłani przez firmę, aby zrobić kontrolę ciśnienia w rurach.
– Rozwalona rura to nic ciekawego. Dużo brzydkiego zapachu i te sprawy – powiedział wtedy Paweł, wchodząc do łazienki.
Akcja „Wykop dziurę w czyimś ogródku” była dobrze zaplanowana. Cały pomysł pojawił się kilka dni po otrzymaniu tajemniczej przesyłki. Wewnątrz znajdowała się stara mapa, przypominająca te z filmów o piratach, kartka z napisem „Dżinn” oraz pergamin z wypisanym, prawdopodobnie, zaklęciem. Paweł i Sebastian mieszkali razem. Po kilku godzinach, siedząc przy wspólnym stole, postanowili sprawdzić lokalizację zaznaczoną jako „X”. Poczuli, że muszą znaleźć skarb.
— W każdej chwili mogą wrócić — Obrócił głowę i spojrzał w stronę zachodzącego, pomarańczowego słońca, którego tarcza powoli zbliżała się do linii horyzontu. — Przyśpiesz ruchy, Pawle. Słońce zachodzi. Chcesz, żeby zastał nas tu zmrok?
– Szybciej się nie da. Powiedz mi, po co zabraliśmy dwie łopaty, skoro nie kopiesz?
– Nie wiem. Ty je spakowałeś do samochodu.
— Myślałem, że… — W tym momencie łopata trafiła na coś twardego i rozległ się metaliczny dźwięk. — Sebastian, chyba to mam! Znaleźliśmy go!
– Cholera jasna! – Spojrzał w głąb dołu.
Na samym dnie zobaczył przedmiot, który świecił się, mimo okalającej go ziemi. Mała, złota lampa była tuż na wyciągnięcie ręki… Wszystkie jego marzenia mogły się spełnić… Nie. Ich marzenia mogły się spełnić. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że to zawsze będą ich marzenia. Nie mógł na to pozwolić.
Paweł ciągnął za brudną, złotą lampkę, aż w końcu mieszanka korzeni i ziemi wypuściła przedmiot ze swoich objęć.
– Mam ją! – krzyknął, podnosząc ręce niczym Rocky.
– Wychodź, wychodź!
Paweł wszedł na drabinę, a po chwili znalazł się już na powierzchni i umorusany ziemią przyklęknął na trawie. Rękawem starł ziemię z przedmiotu. Im czystszy był, tym bardziej świecił. Lampa odbijała niknące promienie zachodzącego słońca niczym lustro. Paweł wpatrywał się w blask oczarowany. Był odwrócony plecami w stronę kolegi i skulony jak Gollum.
Sebastian wpatrywał się w przyjaciela i wiedział, że musi działać. Nie chodziło o to, że Drzymała wyglądał tak, jakby planował nie podzielić się znaleziskiem… Chodziło o to, że to zawsze będą ich życzenia. To niedopuszczalne.
Ostrożnie, tak żeby Paweł nie usłyszał żadnego dźwięku, sięgnął po czystą łopatę, która leżała u jego stóp. Podniósł ją i spojrzał na lampę. Jej błysk był przepiękny, prawie hipnotyzujący. Podszedł bliżej i uniósł łopatę nad głowę.
– Przepraszam, przyjacielu… To musi się tak skończyć – powiedział.
Paweł oderwał wzrok od lampy i chciał się odwrócić, ale nie zdążył. Ciężka łopata z hukiem spadła na jego potylicę. Rozległ się łoskot pękającej czaszki. Mężczyzna upadł na ziemię, trzymając się za głowę. Na trawę spływała rzeczka krwi, która barwiła ją na czerwony kolor. Sebastian uniósł szpadel nad głowę po raz kolejny. Kolejne uderzenie, kolejny gruchot tłuczonej kości potylicznej. W jego głowie pojawiło się spore wgniecenie. Po takich dwóch uderzeniach z całą pewnością ostre odłamki kości dostaną się do mózgu i go zabiją, ale Sebastianowi to nie wystarczało. Musiał mieć pewność, że lampa będzie należała tylko do niego. Złapał Pawła za kurtkę i obrócił na plecy. Miał zamknięte oczy. Jego ręce nadal spoczywały z tyłu głowy, przez co wyglądał, jak turysta wylegujący się na plaży. Łopata kolejny raz uniosła się w górę, aby chwilę później spaść w dół, przecinając powietrzę i zgniatając nos leżącego. Sebastian nie przestawał. Uderzał z całej siły, myśląc tylko o lampie… O swoich życzeniach. Po sześciu następnych uderzeniach poczuł zmęczenie i wyrzucił łopatę na bok. Twarz Pawła przypominała menisk wklęsły. Nos był rozgnieciony, oczodoły zostały zmiażdżone, gałki oczne zwisały na pojedynczych nitkach, ze szczęki wyrwanej z żuchwy wybita została większość zębów.
Sebastian złapał byłego kolegę za kołnierz kurtki i wrzucił do dołu, który wykopał, nie wiedząc, że będzie jego własnym grobem. Następnie podszedł do lampy. Na ziemi położył plecak, z którego wyciągnął pergamin zwinięty w rolkę. Podniósł upragniony przedmiot i potarł go, patrząc na jego błyszczącą powierzchnię.
Przez chwilę nie działo się nic. Wydawało się, że to wszystko było żartem… Że zabił najlepszego przyjaciela bez powodu. Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane, gdy z lampy zaczął wylatywać fioletowy dym. Wzbijał się kilkanaście metrów nad ziemię, czekał i kręcił się. W pewnym momencie lampa przestała świecić, a jej kolor stał się szary i matowy. Rozległ się gruby, męski głos:
– KIM JESTEŚ, ŻE ŚMIESZ ZAKŁÓCAĆ MÓJ SPOKÓJ?!
– Chcę, żebyś spełnił moje trzy życzenia – odpowiedział Sebastian, wpatrując się w fioletową chmurę, wiszącą w powietrzu kilkanaście metrów nad nim.
– MYŚLISZ, ŻE JESTEM CZYIMŚ SŁUŻĄCYM?! ZARAZ ZGINIESZ! – Ten głos brzmiał, jak krzyk diabła.
Dym przestał kręcić kółka i ruszył w stronę mężczyzny trzymającego lampę. W tym momencie Sebastian rozwinął pergamin i zaczął czytać szybkim głosem. Po przeczytaniu zaklęcia chmura zatrzymała się i zaczęła formować jakiś kształt. Najpierw bezładny, a potem coraz bardziej przypominający coś bardzo dobrze nam znanego… Człowieka. Po dwóch minutach przed Sebastianem stał nagi mężczyzna o muskularnej budowie ciała i fioletowych włosach.
– Skąd to masz? – zapytał.
— Prezent. Nie musisz wiedzieć — Nie chciał się przyznać, że tak naprawdę, to sam nie wie. — Tak jak mówiłem… Chciałbym, abyś spełnił moje trzy życzenia.
– Uczyniłeś ze mnie swojego niewolnika, więc zamieniam się w słuch. Tylko pamiętaj… Uważaj, czego sobie życzysz.
– Zbyt dużo gadania, zbyt mało robienia. Chciałbym, abyś ożywił moją zmarłą dziewczynę. Ma czekać na mnie w domu, rozumiemy się?
– Oczywiście.
– A teraz wracaj… Wracaj do lampy i czekaj na kolejne życzenia – powiedział, wskazując na pustą lampę.
– Dobrze.
***
Sebastian przez całą drogę myślał o tym spotkaniu… Myślał o swojej dziewczynie, za którą tak bardzo tęsknił. Wspominał wszystkie ich wspólne chwile. Nie mógł się doczekać, aż ją zobaczy… Aż zabierze ją na randkę… Aż poczuje ciepło jej ciała…
Martyna stała przy otwartym oknie, odwrócona plecami do drzwi, w których stanął Sebastian. W dłoni trzymał błyszczącą lampę. Spod jego powiek wypływały łzy wzruszenia.
– Martynko? To ty? – zapytał.
W pokoju panował półmrok. Jedynym źródłem światła była księżycowa łuna. Oświetlała sylwetkę kobiety delikatnym, srebrnym światłem.
Chciał ponowić pytanie, ale wtedy jego dziewczyna obróciła się. Spojrzała na niego ciemnymi oczami, a następnie powiedziała:
– Sebastian? Ja żyję… Jak to się stało? Nie żyłam…
Mężczyzna nie zamierzał odpowiadać, jeszcze nie teraz. Zerwał się z miejsca i podbiegł do Martyny. Rzucił się jej na szyję, a następnie pocałował w usta. Namiętność uniosła się w powietrze, po czym otuliła ich niczym miękki koc. Tak bardzo za nią tęsknił… Tak bardzo mu jej brakowało… Zniknęła tak nagle. Nie miał okazji się nawet porządnie pożegnać. Ale już wszystko dobrze… Była tu.
– Wszystko ci wytłumaczę. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś… – wyszeptał, gdy ich wargi się rozłączyły.
***
Opowiedział jej wszystko.
Powiedział jej o tajemniczym liście, o prostokątnym dole, który wykopali w czyimś ogródku, o tym, jak zabił swojego najlepszego przyjaciela, ponieważ obawiał się, że ten nie zechce zmarnować życzenia na ożywienie Martyny. Sebastian przyznał się, że Paweł nie powinien mieć z tym problemu, ale wolał nie ryzykować… Bezpieczniej było zabić go, gdy niczego nie podejrzewał.
Potrzebowała kilku godzin, aby przetrawić to, że jej narzeczony zabił człowieka… Nie wiedziała, co ma o tym myśleć, ale zrobił to dla niej, prawda? Zaryzykował dla niej wszystko, nie wiedząc, czy cokolwiek z tego przyjdzie. Właściciele w końcu mieli wrócić do swojego domu i znaleźć rozkładające się ciało Pawła Drzymały, zadzwonić na policję, a ci wezwać wyspecjalizowanych techników, którzy mieli zebrać odciski z wszystkich przedmiotów, znajdujących się w pobliżu… Nie mogli pominąć również łopaty, która stała się narzędziem zbrodni. Potem znaleźliby Sebastiana… Musieli coś wymyślić.
***
Przez trzy następne dni nie poruszyli tego tematu, mimo iż czas uciekał. Cieszyli się sobą, ale wiedzieli, że jeśli nic nie zrobią, to w najbliższej przyszłości ich szczęście runie jak domek z kart.
Dopiero czwartej nocy, gdy leżeli w łóżku, Martyna wspomniała o morderstwie.
– Wiesz, kiedy wracają?
Najpierw Sebastian wyglądał, jakby nie zrozumiał pytania, ale chwilę później jego mina stała się poważna, po czym powiedział:
– Nie, nie wiem.
— Może poprośmy Dżinna, żeby usunął wszystkie dowody, łącznie z ciałem? Bylibyśmy bezpieczni. Moglibyśmy zacząć od nowa. Bez strachu. Ja boję się każdego dnia… Boję się, że ktoś wejdzie do naszego domu i cię zabierze.
Sebastian rozmyślał nad propozycją przedstawioną przez jego narzeczoną. Kochał ją, więc planował zgodzić się na jej plan. Miał zamiar wstać z łóżka, potrzeć lampę i rozkazać Dżinnowi, aby spełnił jego drugie życzenie, ale wtedy… Olśniło go. Dlaczego mieliby marnować życzenie na zacieranie dowodów?
– Martynko, mam lepszy pomysł. Dżinn może sprawić, że będziemy najbogatszymi, najbardziej znanymi osobami na świecie… Dlaczego więc nie skorzystać z tego? Moglibyśmy wyjechać do kraju, w którym nie ma ekstradycji. Może na Dominikanę, a może Peru? Mieszkalibyśmy na plaży, pili wodę kokosową i pławili się w luksusie, nie martwiąc się o nic.
– Sebastian…
– Pomyśl o tym. Co może się nie udać?
– No nie wiem.
– Zaufaj mi, dobrze?
– Dobrze, kocham cię.
Sebastian błyskawicznie wstał z łóżka, podniósł błyszczącą lampę, która leżała na nocnej szafce, i potarł ją.
Fioletowy dym wypłynął z jej wnętrza, a po chwili zamienił się w wysokiego, muskularnego mężczyznę.
– W czym mogę pomóc, panie?
– Chcę, abyś uczynił nas obrzydliwie bogatymi – powiedział Sebastian.
– Oczywiście.
Dżinn pstryknął palcami.
***
To miał być piękny początek nowego życia… I był taki na początku. Wspólnie zamieszkali w luksusowym domku na Dominikanie. Każdy dzień spędzali, relaksując się na najróżniejsze sposoby. Możliwości było wiele, ale mimo wszystko ich ulubionym było wylegiwanie się na plaży lub kąpiel w oceanie.
Wszystko zmieniło się tego jednego dnia…
Wyszli z domku, a następnie zeszli po małych, drewnianych schodach. Przed nimi rozciągał się piękny, tropikalny krajobraz. Falująca woda, rześka bryza, która otulała ich opaloną skórę. Gdy znaleźli się na dole, minęli dwie altanki, które służyły im jako idealne miejsce do spędzania wieczorów albo uprawiania namiętnego, spontanicznego seksu.
Przeszli przez plażę, a następnie położyli się na leżakach stojących w pobliżu wody. Martyna uśmiechnęła się, wychyliła w bok i pocałowała Sebastiana. Była najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie chodziło o to, że bogactwo było tym, o czym marzyła. Wystarczyłoby jej, jeśli sprawa morderstwa ucichłaby, a oni mogliby spokojnie mieszkać w ich domu w Katowicach, ale skoro byli na tej tropikalnej wyspie… i byli tu razem… Jeśli byli szczęśliwi, to wszystko działo się tak, jak powinno. No, może z wyjątkiem agentów różnych firm, którzy dzwonili na ich telefony, aby oferować Sebastianowi współpracę. Oczywiste, że jako najbogatszy człowiek na świecie był rozpoznawalny, ale… To był jeden z tych męczących aspektów ich nowego życia.
– Planujesz drzemkę?
— Pewnie, to jedno z moich ulubionych słów — Odchylił się do tyłu, po czym zaczął udawać chrapanie.
– Dobrze, słodkich snów. Obudzę cię, gdy zaczniesz się palić od słońca.
– Dziękuję, kochanie – powiedział i chwilę później chrapał. Tym razem naprawdę.
***
Po dwudziestu minutach Martyna usłyszała dziwny dźwięk… Przypominał oddalone głosy. Wsłuchała się i zrozumiała, że to rzeczywiście wiele podnieconych, krzyczących głosów. Zestresowana rozejrzała się po otoczeniu. Zobaczyła tłum, który przeskakiwał przez najbliższą bramę, a następnie biegiem zrywał się w ich stronę. Kim byli ci ludzie? Skąd wiedzieli, gdzie mieszkają? Aż tak bardzo chcieli poznać Sebastiana? Takie pytania cisnęłyby się jej na język, ale nie było na to czasu. Zerwała się i zaczęła szarpać narzeczonego, aby się obudził. Zrobił to zaskakująco szybko, ale nie wystarczająco. Zanim zdążyli wstać, zanim ruszyli w stronę schodów, zanim zdążyli znaleźć się w bezpiecznym domu… fala krzyczących ludzi rozlała się wokół nich. Otoczyli ich ogromnym pierścieniem. Martyna i Sebastian – w akompaniamencie skandowanego imienia mężczyzny – próbowali przecisnąć się, po czym zniknąć w zaciszu swojego domu, ale nic z tego. Tłum zacieśniał krąg za każdym razem, gdy chcieli przejść na drugą stronę. Dziesiątki rąk wyciągnięte w ich stronę niczym grube, zmutowane patyki. Niektóre trzymały długopisy, inne notatniki, a jeszcze inne obłapiały ich półnagie ciała. Gruby mężczyzna – wyglądający jak Vernon Dursley z serii o Harrym Potterze – złapał Martynę za prawą pierś… Zupełnie jakby była jakąś zabawką, którą musi dotknąć.
Dłonie tarmosiły włosy na głowie Sebastiana. Mężczyzna poczuł, że coś w nim rośnie… Bąbel wściekłości, który zaraz miał wybuchnąć jak dynamit. Próbował to powstrzymywać, ale miarka przebrała się, gdy jakiś mężczyzna złapał go za penisa. Trwało to krótką chwilę, ale wystarczyło. Te kilka ruchów po jego prąciu zaprzepaściło wszystko, co mieli.
– Dżinnie! Chcę zostać sam! – krzyknął.
Nie sądził, że to zadziała… Zrobił to bardziej w amoku, spowodowanym wścibskimi ludźmi, strzelającymi fleszami oraz przerwaną drzemką. Ku jego zaskoczeniu fioletowy dym wypłynął z lampy, po czym rozbił okno i przez powstałą dziurę wyleciał na plażę. Swą ludzką formę przyjął kilkanaście metrów za tłumem. Sebastian zobaczył go i zaczął przecząco kiwać głową. Ale było za późno… Dżinn uśmiechnął się, po czym pstryknął palcami.
W tym momencie wszystko zamieniło się w zatrzymany film. Sebastian rozejrzał się wokół… Zobaczył twarze zastygłe w przeciągłym krzyku, nieruszające się ręce wyciągnięte w przód niczym miecze skierowane w stronę intruza, ptaki wiszące w powietrzu, przypominające dekoracje… Po chwili zobaczył coś przerażającego, coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Czarne, oślizgłe macki zawisły w powietrzu jak ogromne haki. Po chwili rzuciły się w stronę Sebastiana. Owinęły jego szyję, ręce, nogi, tors, a następnie podniosły w górę. Potężny uścisk sprawiał, że mężczyzna nie mógł oddychać. Miał wrażenie, że zaraz straci przytomność, ale do tego nie doszło. Obrzydliwe twory ciągnęły go w stronę pulsującego… czegoś. Wyglądało jak wrota albo portal do innego wymiaru. W ich wnętrzu była tylko ciemność i nic więcej.
Dżinn oraz jego lampa zniknęli, gdy film z ludźmi wystartował. Spocone ciała pokryły półnagą Martynę. Mieli ją tylko dla siebie…
***
Sebastian poczuł ból, którzy rozszedł się po jego ciele, gdy uderzył o twardą powierzchnię. Macki zniknęły, więc skupił się na łapczywym łapaniu oddechów. Powietrze śmierdziało zapachem, którego nie znał. Jakąś dziwną nostalgią za czasami, które minęły – jeśli można tak to nazwać – jakąś dziwną starością, która była dławiącą, trującą ością w jego gardle. Dopiero po chwili rozejrzał się po otoczeniu. Zobaczył… No właśnie, w zasadzie nie zobaczył nic. Widział jedynie ciemność, która ciągnęła się aż po horyzont. Nie było tam nic. Żadnych ludzi, drzew, zwierząt, roślin… Zupełnie nic. No i ta cisza… Symfonia zabijającej ciszy sprawiała, że czuł, jak jego zmysły odchodzą w siną dal. Martyna… Jej również tam nie było. Zaczął krzyczeć. Wrzeszczał, a echo rozchodziło się po tym ciemnym, zapomnianym miejscu.Przemiana
Wieczór zapowiadał się pięknie… Spacer pod płachtą granatowego nieba, rozświetlonego przez księżycową łunę i nieliczne, małe gwiazdy, błyszczące gdzieś w kosmicznej dali. Romantyczna kolacja przy pięknie pachnących świecach i jeszcze lepiej pachnącym jedzeniu. Dziś do stołu miał zostać podany dorsz w chrupiącej panierce, łódeczki ziemniaczane oraz sałatka z ich ulubionych warzyw. Nie licząc panierki, która zawierała dwanaście różnych składników, danie było banalnie proste, ale czasami w prostocie leży piękno. Jolanta Młynarska pracowała jako szefowa kuchni w jednej z renomowanych restauracji. Uwielbiała gotować, bo to natychmiastowo wyzwalało fale endorfin, które pokrywały ją od stóp do głowy. Jednakże… po gotowaniu przez pięć dni w tygodniu, po osiem godzin, czasem miała ochotę zrobić coś pysznego, a jednocześnie szybkiego. Szczególnie, że kolacja miała być tylko niczym aperitif. Po przyjemnym posiłku mieli wstać od stołu i pójść po schodach na górę. Mieli trzymać się za ręce. W jego dłoniach miało spoczywać otworzone wcześniej wino, podczas gdy ona miała trzymać kieliszki umoczone czerwonymi kropelkami. Mieli wejść do łazienki, podejść do wanny, aby nalać owocowy płyn do kąpieli, który miał stworzyć morze bąbelków. Chcieli rozebrać się do naga i wejść do środka. Mieli rozmawiać… pół godziny, może godzinę. Potem nalać sobie po ostatniej lampce. Butelka wina miała stać się „butelką po winie”, dlatego mieli wyjść, śmiejąc się. Następnie mieli osuszyć swoje mokre ciała. Wyjść z łazienki, skierować się w stronę sypialni. Ich kieliszki miały być prawie opróżnione, dlatego aby zrzucić zbędny balast, chcieli wypić po ostatnim łyku i odłożyć puste szkło na drewnianą szafkę, znajdującą się pomiędzy łazienką a sypialnią. Jeśli byliby odpowiednio pijani, to mieli rzucić swoje kieliszki za siebie niczym państwo młodzi. Mieli się śmiać, gdy usłyszą dźwięk tłuczonego szkła. Nie przejmować się, że w nocy może zaschnąć im w gardle i ktoś będzie musiał zejść do kuchni, prawdopodobnie wbijając połamane odłamki w skórę. Patrząc w swoje oczy, mieli otworzyć drzwi sypialni. Jolanta wiedziała, że nie pozwoli Aleksandrowi spokojnie ich zamknąć. Chciała rzucić się na niego i obsypać jego szyję kanonadą pocałunków. On miał złapać ją za uda, aby unieść do góry. Oprzeć jej plecy o drzwi, które miały popłynąć w tył i się zamknąć. Miał całować jej szyję, przez co Jolanta prawie osiągnęłaby orgazm. Przenieść ją na łóżko. Mieli uprawiali namiętny seks, który zakończyć się miał wewnątrz niej. Długo myśleli o założeniu rodziny. Dzisiejsza noc miała być idealna…
Przeszli przez bramę parku. Napis na przyczepionej do niej złotej tabliczce głosił: „Witamy i pragniemy poinformować, że każdego dnia po godzinie dwudziestej drugiej park jest zamykany aż do godziny szóstej dnia następnego”. Oczywiście napis nie był widoczny, ponieważ najbliższa latarnia nie była wystarczająco blisko, ale oboje znali go na pamięć. Przychodzili do tego parku już wiele razy. Nie tylko dlatego, że znajdował się pięć minut drogi od ich domu… Był malowniczy i cieszył oko, nawet po ciemku. Gęste drzewa i ścieżki pomiędzy nimi, kwiaty zasadzone w kolorowe wzory. W nocy dochodziła kolejna rzecz… Brak innych ludzi. Park był sporych rozmiarów, więc z całą pewnością znaleźliby innych nocnych spacerowiczów, jednakże aktualnie mieli względną prywatność. To było ich miejsce.
— Jest dziś jakoś piękniej niż zazwyczaj? Bo mam takie wrażenie — zapytała Jolanta.
— Bardzo możliwe, że to, jak wyglądasz w tej sukience, dodaje uroku naszej planecie — Aleksander sprytnie obrócił pytanie w komplement.
— Dziękuję bardzo — Uśmiechnęła się. — To w którą stronę dziś? — Spojrzała na ścieżkę rozwidlającą się w trzy mniejsze.
— W prawo.
— Może w lewo?
— Czuję, że w prawo to idealny wybór na dzisiejszą noc.
— Mogę przystać na twoją propozycję. Ten jeden raz w życiu.
Teoretycznie w ich związku nie było osoby, która rządzi, i wszystkie decyzje podejmowali wspólnie. Praktyka była jednak trochę inna. Zazwyczaj zdanie Jolanty stawało się jednocześnie ich zdaniem.
Po dziesięciu minutach marszu nad ich głowami pojawił się dach utworzony z koron drzew. Ścieżka zamieniła się w taką wyjętą z filmu romantycznego. W oddali słychać było huczenie sów oraz chlupot wody jeziorka nieopodal… Była też syrena policyjna zabijająca klimat. Jej dźwięk zdawał się mówić: „Halo, Halo! Nasz świat jest okrutny! Nie ma czasu na rajskie zachwyty”.
Nie przejmowali się tym i usiedli na najbliższej ławce.
— Kocham cię, wiesz? — powiedział, patrząc w jej oczy.
— Mówisz mi to ze sto razy dziennie, więc wiem — Zaśmiała się. — Ja ciebie też bardzo kocham.
Aleksander wsadził dłoń do kieszeni i pomacał tkwiące tam pudełeczko. Dziś był ten dzień… Dzień, w którym planował poprosić ją o zostanie z nim do końca życia…
Jolanta patrzała przed siebie, podziwiając drzewa okryte nocnym płaszczem. Nie spodziewała się niczego, ani planów chłopaka, ani tego, co miało nadejść…
Spojrzała do tyłu i krzyknęła. Aleksander wystraszył się. Niechcący wyszarpał z kieszeni pudełeczko, które chwilę później upuścił. Otworzyło się, a ze środka wyleciał pierścionek z małym diamentem. Nie wiedział, co się dzieje… Chciał spojrzeć w stronę Jolanty. Może zobaczyła czyjś cień, którego się przestraszyła. Lecz to nie był zwyczajny krzyk. To był wrzask przepełniony strachem. Już odwracał głowę, gdy nagle poczuł, jak coś ciężkiego trzepnęło go w plecy. Poleciał do przodu i uderzył głową w twarde, kamieniste podłoże. Obraz zaczął się rozmazywać. Zobaczył wielkiego psa stojącego nad nieruszającym się ciałem Jolanty. Wydawało mu się, że wgryzał się w jej ciało, ale to nie mogła być prawda… Przed zaśnięciem pomyślał o psie, którego kupiła jego mama, gdy był mały. Był naprawdę ogromny i uwielbiał jeść mięso. Nie widział już rozrywanego ciała ukochanej… Zobaczył jak wielki pies odgryza kawałki marynowanej wołowiny.
— Axel, to ty? — wymamrotał i odleciał.
***
Powoli odzyskiwał przytomność. Nieśmiało poruszał palcami. Otworzył oczy, ale słońce świecące z góry oślepiło go. Dostrzegał jakąś masę leżącą obok. Wydawała się bezładna i podziurawiona, zupełnie jakby…
Poczuł ból głowy, który do tej pory ukrywał się za zasłoną snu. Czekał, żeby zaatakować, i w końcu nadszedł jego czas. Rozszedł się po całej czaszce. Aleksander miał wrażenie, że mózg trzęsie się pod jego wpływem.
Dzienne promienie przebijały się przez drzewa i padały na jego twarz. Raziły go w zamglone oczy, więc podniósł dłoń, a następnie przyłożył ją do czoła. Pod jego palcami majaczyło kilka małych uwypukleń oraz jedno większe. Sprawdzał całą skórę coraz intensywnej. W końcu pojawiła się ledwie widoczna myśl. Miał wrażenie, że już wie, co to jest… Ale wtedy obraz wyostrzył się, a on zobaczył ciało swojej niedoszłej narzeczonej. Leżała tuż obok niego. Była sina, a w wielu miejscach na jej ciele brakowało fragmentów skóry. Widział wystające mięso. Brakowało jej nosa, a odgryziona ręka leżała przy jej stopach. To nie było najgorsze… W całej tej sytuacji była jedna rzecz, która była przerażająca bardziej niż fakt, że ktoś zagryzł jego ukochaną. Spojrzał na dziurę w jej klatce piersiowej. Przechodziła na wylot. W miejscu, gdzie powinno być serce… nie było go.
Mężczyzna cofnął się i zaczął płakać. Co innego mu pozostało? Przywołał wspomnienie Axela, ale już wiedział, że to nie był jego ukochany przyjaciel. To coś było złe… Jak inaczej wyjaśnić to, co zrobił Jolancie? Nie potrafił przypomnieć sobie tego, jak ta bestia wyglądała. Próbował i próbował, jednakże przed jego oczami za każdym razem ukazywała się czarna plama. Gdyby mu się udało, to może… policja znalazłaby to zwierzę i wydała nakaz uśpienia. Zasłużyło sobie…
Pochylił się, a następnie przyczołgał do martwego ciała swojej ukochanej. Położył dłoń na jej policzku. Wzdrygnął się, gdy dotknął odsłoniętego mięsa.
— Kocham cię, wiesz? — wyszeptał.
Odpowiedź nie nadeszła.
Rozerwane gardło, sina skóra i brak serca rozwiewały wszelkie nadzieje, co do szansy na odpowiedź.
— Kocham cię, wiesz? — powtórzył, mimo iż wiedział, że odpowiedź nie nadejdzie.
Płacząc, rozejrzał się po okolicy. Uświadomił sobie, że nie znajduje się w pobliżu ławki, na której zostali zaatakowani. Znajdowali się na małej polance, otoczonej gęstymi krzewami.
Planował zostać z nią… Umrzeć z głodu albo pragnienia, ale poczuł instynkt, który kazał mu wstać. Zrobił to i na chwiejnych nogach zaczął biec. Przedzierał się przez gęste zarośla. Gałęzie rozcinały jego skórę. Twarz miał skupioną. Nie myślał o bólu. Pragnął uciec… Pragnął wrócić do domu i zaryglować wszystkie zasuwy w drzwiach. Nie wychodzić z niego już nigdy.
— Przepraszam, kochanie, przepraszam, Jolu… — powtarzał jak mantrę.
***
Dysząc, wbiegł do łazienki i pośpiesznie zamknął drzwi. Nie myślał o ludziach, którzy patrzyli na niego jak na dziwaka, gdy w potarganej, niebieskiej koszuli i z pooraną twarzą wybiegł z parku. Wyglądał jak bezdomny albo gorzej, ale nie to się liczyło… Z całą pewnością nie. Przez całą drogę widział migające obrazy, które zamazywały wizję tego, co ich spotkało w nocy. W migawkach dostrzegał dobre chwile, które spędził z Jolantą. Ich poznanie, ich pierwszy pocałunek, pierwszy seks. Spędzili razem tyle czasu… Każde dobre wspomnienie pojawiało się tylko na chwilę, aby zaraz zniknąć i ustąpić miejsca przerażającej scenie, którą zastał po odzyskaniu przytomności. Porwane ciało jego wybranki nawiedzało go jak fantom. Miał wrażenie, że nigdy nie uwolni się od tego obrazu. Widok łazienki, wyłożonej kafelkami wybranymi przez nią oraz jej kosmetyki i produkty do pielęgnacji leżące na półce nad wanną oraz te ustawione rzędem na umywalce spotęgowały wspomnienia. Migoczące obrazy zamieniły się w rzeczywistość, która uderzała w jego głowę niczym młot do wyburzania ścian. Fragmenty psychiki sypały się jak wióry. Miał ochotę krzyczeć, ale nie miał na to siły… Adrenalina opadała, a on tracił całą siłę, dzięki której stał na równych nogach.
Chwiejnym krokiem podszedł do lustra, w którym zobaczył swoją porozcinaną twarz oraz… coś, co przeraziło go do szpiku kości. Na jego szyi znajdowało się krwawe ugryzienie. Widział ślady ostrych zębów. Prawie ludzkich, ale trochę większych… Okrągła rana została otoczona przez fioletowo-siną obwódkę. Zakrzepła, bordowa krew uformowała małe pagórki. Niektóre z nich zakrywały ślady zębów, ale inne nadal straszyły swoją obecnością. Wewnątrz rany brakowało skóry. Ta bestia zaatakowała również jego… Pytanie tylko, dlaczego zostawiła go przy życiu? Dlaczego jego, a nie Jolę? Była od niego lepsza we wszystkim, a jednak zginęła.
W tym momencie pomyślał, że to on chciał pójść w prawą stronę… Może gdyby skręcili w lewo, to jego niedoszła żona nadal by żyła? To wszystko jego wina. Jego cholerna wina. Poczuł przypływ narastającej zwierzęcej złości, która przykryła go jak tsunami. Wielka fala gniewu rozeszła się po jego ciele. Po każdej komórce, każdym neuronie. Poczuł, że musi ją rozładować. W jego oczach malowały się gniew i bezsilność. Nagle jego ręka powędrowała do tyłu, a potem, tnąc powietrze, ruszyła w stronę lustra. Trafiła prosto w cel, który rozsypał się na małe i trochę większe kawałki, a następnie spadł do umywalki oraz na podłogę. Jego ręka została pokryta czerwoną płachtą. Kawałki szkła utkwiły w jego skórze. Poczuł ból pociętej dłoni, ale nie przejął się tym. Gniew po raz kolejny zamienił się w smutek. Podszedł do ściany i osunął się. Z jego oczu wypływały łzy. Myślał o niej… Myślał o tym, że nie potrafił jej obronić…
Miał dość, więc po chwili zamknął oczy i zasnął.
***
Kilka godzin później, gdy zapadł zmierzch, a na granatowym niebie pojawił się księżyc w pełni, Aleksander przebudził się. Zmęczonymi oczyma popatrzył na rozsypane szkło, a następnie na swoją dłoń. Podczas gdy spał, stało się coś dziwnego. Odłamki wbite w jego skórę zniknęły. To samo tyczyło się pozostawionych przez nie ran. Jego ręka była jak nowa. Nie dowierzał w to, co widzi. Przecież to nie było możliwe…
Podniósł jeden z największych fragmentów rozbitego lustra, a następnie skierował tak, aby mógł zobaczyć swoją twarz. Zdziwił się, ponieważ te ślady również zniknęły, a niektóre rozcięcia były naprawdę spore. Przyszedł czas na punkt kulminacyjny. Skierował odłamek szkła na swoją szyję. Nie znalazł tego, czego szukał. Ślady zębów zniknęły, a w miejscu wyrwanej skóry znajdowała się nowa. Po ugryzieniu nie było najmniejszego śladu. Zagoiło się, ale jak to możliwe? Małe rany na dłoniach oraz rozcięcia na twarzy można wytłumaczyć logicznie, chociaż nawet to było ciężkie. Umiejętność regeneracji Aleksandra musiałaby być zdecydowanie większa niż u innych ludzi. Nigdy nie zauważył, aby tak było. Niestety, ale wyrwana skóra i ślady zębów nie miały żadnego wytłumaczenia. Takie coś goiłoby się bardzo długo… No i oczywiście zostałaby po tym spora blizna.
W tym momencie poczuł, że może to wszystko było snem albo wytworem jego wyobraźni. Miał nadzieję, że tak naprawdę Jolanta siedzi w salonie, oglądając jakiś program, lub stoi w kuchni, gotując jakieś pyszności. Rzucił fragment lustra w kąt, gdzie roztrzaskał się na mniejsze kawałeczki. Wstał i w pośpiechu wyszedł z łazienki.
— Jolu?! — krzyknął.
Odpowiedź nie nadeszła. Krzyknął dość głośno, ale może nie usłyszała. Często zdarzało się jej gotować z słuchawkami na uszach. Ruszył w stronę schodów i przeskakując po dwa stopnie, zszedł na dół. Spojrzał w prawo, w stronę salonu, ale nie dostrzegł przyszłej żony. Następnie pobiegł w stronę kuchni, znajdującej się na końcu holu. Nie czuł zapachu jedzenia, więc nadzieja na znalezienie dziewczyny powoli opadała… Ale może po prostu robiła kolację? Zwyczajne kanapki, które nie mają zapachu unoszącego się na cały dom. Tak, to na pewno to.
Stanął w progu kuchni, ale tam również jej nie było. Na stole nadal stały składniki, które miały posłużyć do przygotowania romantycznej kolacji. Na kuchennym, marmurowym blacie stała butelka czerwonego wina, którą najwyraźniej zapomniała schować do lodówki… W zlewie spoczywało kilka brudnych naczyń, ale jej nie było nigdzie. Pomyślał, że nie zajrzał jeszcze do sypialni. Pewnie ucięła sobie drzemkę… Po schodach wrócił na górę i skierował się w stronę pokoju.
— Jolu, jesteś tam? — zapytał przez zamknięte drzwi.
Odpowiedź nie nadeszła, więc nacisnął klamkę i wszedł do środka. Zapalił światło, które rozjaśniło pomieszczenie.
Pusto.
Nie było jej.
Na jego skórze pojawiła się gęsia skórka, spowodowana otwartym oknem, przez które wpadał zimny, nocny wiatr. Podszedł, aby je zamknąć, ale wtedy poczuł łaskotanie w okolicach brzucha oraz rąk. Podrapał się i po raz kolejny przymierzył się, aby zamknąć okno, jednakże smyranie narastało. Spojrzał na swoje dłonie i zobaczył ciemne futro wyrastające spod rękawów. Z każdą sekundą rosło coraz bardziej, aż w końcu pokryło dłonie. Zobaczył jak jego paznokcie rosną i stają się długimi, ostrymi pazurami. Poczuł spazm bólu, który szarpnął go do tyłu. Usłyszał trzask łamanej kości, a po nim następny i następny. Wygiął się w do tyłu. Wyglądał, niczym bestia z horroru kategorii B. Kolejne uderzenie bólu odgięło go do przodu. Towarzyszyło mu pękanie kolejnych kości, które brzmiało jak drewienka strzelające w żarze ogniska. Jego oczy stały się zwierzęce i z wściekłością obserwowały przestrzeń dookoła. W szale podszedł do kremowej szafki nocnej, podniósł ją i rzucił o przeciwległą ścianę. Zrobił to z lekkością i zabójczą prędkością. Mebel rozwalił się, a jego odłamki spoczęły bezwładnie na podłodze. Ostre pazury wbił w ścianę i zaczął ciąć. Rwał tapetę, a pod nią zostawały ślady à la Freddy Krueger. Kolejne kości pękały, a on upadł na kolana i wyjąc z bólu, zaczął targać kołdrę zwisającą z łóżka. Nie mógł się podnieść, zupełnie jakby zatracił umiejętność stania. Zaczął wyć, ale nie w ludzki sposób… To był zwierzęcy skowyt, przypominający wilka. Futro porastało teraz jego twarz. Nos wydłużał się, a zmysł węchu uległ wyostrzeniu. Czuł, że sąsiadka z domu obok — pani Marlewska — używa świec zapachowych… Czuł, że sąsiad z domu po drugiej stronie użył właśnie lubrykantu o wiśniowym zapachu… Jego zęby zamieniały się w ostre kły. Ich długość oraz grubość podwoiła się. Potrząsnął głową, zupełnie jakby miał wrażenie, że to sen, i zaraz się obudzi. Trzasnęły kości w łydkach, które zgięły się w niewyobrażalny sposób. Wyglądały podobnie do tylnych łap kota lub psa. Paznokcie na nogach również ulegały wydłużeniu i przebiły czarne, galowe buty, które założył na dzisiejszy wieczór. Nie myślał już o Jolancie. Zapomniał całkowicie o jej martwym, pogryzionym ciele. W tym momencie myślał o czymś innym… Poczuł zew, który wzywał go do siebie. To uczucie było zbyt silne, aby miał szansę na stawienie jakiegokolwiek oporu. Strzeliła ostatnia kość, a Aleksander nie wyglądał już jak człowiek. Zamienił się w wielkiego, czarnego wilka. Z pyska ciekła mu ciepła, klejąca się ślina, która ściekała na podłogę, tworząc mokre plamy.
Zawył najgłośniej, jak potrafił. Odgłos niósł się po całym osiedlu i echem odbijał od domów, w których nagle zapalały się światła przerażonych ludzi. Ruszył za zewem, który wołał jego imię. Wyskoczył przez otwarte okno i pobiegł w stronę błyszczącej tarczy księżyca.Łazienka
Dwunastoletni Leonard Walczak siedział na miękkim, puchatym dywanie w zielonym kolorze. Jego pokój wypełniały dźwięki dochodzące z telewizora. Na ekranie Scooby Doo i Kudłaty uciekali przed robotem z opuszczonego lunaparku. W tle słychać było innych domowników, krzątających się po domu.
Jego sypialnia nie była duża. Znajdowała się w niej szafa na ubrania i parę szafek na pozostałe rzeczy, telewizor, wygodne łóżko, które zostało okryte kołdrą z logami Batmana, biurko oraz kilka plastikowych pudeł z zabawkami.
Chłopak wstał i podszedł do biurka, gdzie stała szklanka z herbatą malinową. Upił pokaźny łyk nieco zimnego napoju. Smakował mu, więc z uśmiechem wrócił na swoje wygrzane miejsce. Miał już usiąść, ale usłyszał głos mamy, dobiegający z salonu.
— Leonard! Chodź na chwilkę, synku! — Westchnął i nacisnął przycisk wyłączający odbiornik. Scooby zniknął z ekranu. Zastąpiła go ciemność.
— Już idę, mamo! — odpowiedział, gdy szedł w stronę drzwi.
Nacisnął klamkę, a następnie pociągnął drzwi do siebie i wyszedł.
Szedł przez duży przedpokój. Ze ścian obserwowały go rodzinne zdjęcia i wielka, wstawiona szafa. Głosy rodziców i jego młodszej, zaledwie pięcioletniej, siostry stawały się coraz głośniejsze. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie dochodzą z salonu, znajdującego się po lewej stronie, a z kuchni. Skręcił w prawą stronę, minął mniejszy pokój (sypialnię Lilki).
— Witamy pana — Jego tata wstał i teatralnie ukłonił się.
— Cześć, tato — Próbował zachować powagę (tak jak przystało na dojrzałego mężczyznę), ale oczywiście miał ochotę się zaśmiać. Krzysztof bez wątpienia był tym zabawniejszym rodzicem.
— Jesteś pewny, że nie chcesz z nami jechać? Zrobimy zakupy, a wracając, może pójdziemy na lody. Co ty na to?
— Nie, dziękuję, mamo — odparł głosem dorosłego. — Zostanę w domu. Wezmę kąpiel i pooglądam kreskówki. Czasem trzeba pobyć samemu.
— Oj, my już coś o tym wiemy — Krzysztof rzucił aluzję, której dwunastolatek oczywiście nie zrozumiał, ale mimo to żona uderzyła go łokciem w bok.
— Dobrze synu… W takim razie będziemy się zbierać — Agnieszka wstała od okrągłego stołu.
— Uważaj na Ciasteczkowego Potwora! — wtrąciła się Lilianna. — Mógłby pomyśleć, że jesteś ciasteczkiem… No i zjeść cię — dodała złowieszczo.
— Jesteśmy pewni, że Leonardo sobie poradzi — Krzysztof również wstał.
— Oczywiście, tato. Jestem już prawie dorosły.
— Nie wątpię — Mama zmierzwiła mu włosy i ruszyła w stronę salonu, aby wziąć torebkę i wszystkie inne potrzebne rzeczy.
Dwunastolatek wyszedł z kuchni i wrócił do pokoju. Zamknął drzwi. Otworzył półkę z bielizną. Stanął przed wielkim dylematem… Zastanawiał się nad bokserkami bez jakiejkolwiek grafiki (takimi dla dorosłych) lub z maską Spider-Mana na pośladkach. Po chwili dokonał wyboru… Padł na te drugie. Nawet dojrzali chłopcy mają chwile słabości…
Podszedł do biurka i spojrzał na telefon, po czym wybudził go z uśpienia. Ukazał się ekran blokady. Spojrzał na godzinę. Pomyślał, że dzień mija w zawrotnym tempie, bo niedawno wstał, a już była dwunasta trzydzieści trzy.
Ściągnął niebieską koszulkę i szare, dresowe spodnie. W tym momencie otworzyły się drzwi od jego pokoju. Mama stanęła w progu, podczas gdy pozostali ubierali buty.
— Goooolas! — zawołała jego siostra.
Nie zwrócił na to uwagi. Do łazienki nie brał nic poza bielizną i telefonem (w razie gdyby coś się stało i musiałby się z kimś skontaktować). Nie lubił zakładać ubrań na mokre ciało. Po wytarciu wolał zaczekać piętnaście minut i dopiero założyć koszulkę lub spodnie.
— Przestań, Lilka — skarciła ją mama.
— Przepraszam… — Dziewczynka spuściła głowę.
— Ostatnia szansaaaa, Leonard — zawołała Agnieszka.
— Zostanę.
— Jesteś pewien? — Poruszyła brwiami i uśmiechnęła się.
— Tak, mamo… Jedźcie już, bo wykupią moje ulubione mleko czekoladowe.
Krzysztof zaśmiał się, a następnie wstał. Stanął obok swojej żony i zapytał o „zasady pustego domu”.
— Nie otwierać nikomu. W razie pożaru pobiec do sąsiadów i poprosić o pomoc. W razie włamania schować się i wysłać SMS. Najlepiej do was obojga.
— Dokładnie, synu! Brawo! — Klasnął. — Jesteś gotowy zostać sam w domu!
— Wiele razy zostawałem, tato…
— No cóż, za każdym razem jestem tak samo dumny.
— Idziemyyyy juuuż? — domagała się Lilka.
— Tak, kochanie. Krzysiu, masz kluczyki do samochodu? — Agnieszka opuściła próg pokoju i skierowała się w stronę drzwi wyjściowych.
— Oczywiście, że tak. Czy zdarza mi się zapominać? — zapytał, marszcząc brwi.
— Z całą pewnością — skwitowała.
Leonard podniósł bokserki z Człowiekiem–Pająkiem i spojrzał w stronę otwieranych, a następnie zamykanych drzwi. Szczęk przekręcanego zamka. Został sam… Ale czad! Z bielizną w prawej dłoni wyszedł z pokoju. Zapomniał telefonu.
Przeszedł przez przedpokój, myśląc o kreskówkach, które będzie oglądał. Mignął mu też inny pomysł, ale nie był aż taki pewien, co do niego. Mógłby znowu obejrzeć te filmiki, które ostatnio znalazł w internecie… Jak się one nazywały? Ezoteryczne? Energetyczne? Eteryczne?
Ich nazwa wpadła do jego głowy równie szybko, jak sam pomysł. Erotyczne! Wypalił, otwierając drzwi od łazienki. Zamknął je, a następnie przekręcił gałkę, aby były zablokowane. Położył bokserki na pralce, znajdującej się po lewej stronie od wejścia, tuż obok umywalki, nad którą wisiało prostokątne, czyste lustro.
Po chwili był już nagi. Odłożył noszoną bieliznę do kosza na pranie i podszedł do wanny. Odkręcił ciepłą wodę. Poczekał chwilę i delikatnie puścił również zimną. Ciecze wymieszały się, tworząc idealną mieszankę, która z chlupotem wypełniała żeliwny mebel. Zdecydowanie wolał, gdy woda jest ciepła. To potrafiło odprężyć jak nic innego…
Skupił się na lecącym strumieniu, ale mimo tego usłyszał jakiś dźwięk. Coś jakby szuranie oraz następujące po nim tupnięcie. Szurnięcia i tupnięcia, tak. Na zmianę w zaskakującej melodyczności. Odstępy pomiędzy nimi były prawie idealne.
Lejąca się woda przeszkadzała mu w nasłuchiwaniu, więc ją zakręcił.
Cisza.
Poczekał jeszcze chwilę, a następnie przekręcił kurki ponownie. Przesłyszało mu się?
Niestety, ale nie. Dźwięk wrócił. Szuranie i tupanie. Tym razem, to pierwsze było przeciągane. Rytmiczność runęła, a odstępy pomiędzy tupnięciami były większe.. Wysilił słuch jeszcze bardziej… Jeszcze trochę… I wtedy zrozumiał, że to kroki. Nie do końca… Krokami było tupanie, ale czym było szuranie? Wytężył umysł. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to człowiek ranny w nogę, który musi ciągnąć ją po ziemi. Lęk wkradał się do jego umysłu powoli jak drapieżca.
Chciał poznać miejsce, z którego dochodziły tajemnicze kroki.
Zakręcił wodę.
Znowu nic.
Serce biło mu coraz mocniej… Poczuł, jak na nagim ciele pojawiają się ciarki. Było mu zimno i to niekoniecznie od temperatury panującej w pomieszczeniu.
Wpadł na pomysł.
Odkręcił kurek jeszcze raz, ale tym razem delikatnie. W kranie pojawiła się tylko cienka strużka. Był pewien, że wpadł na dobry pomysł… Rzeczywistość była jednak trochę inna. Dźwięk również był cichszy. Ledwie słyszalny. Przeraził się. Czuł, że zaczyna dygotać. Drżąca dłoń zwiększyła strumień.
Szuranie i tupot.
Bał się, ale mimo wszystko podszedł do drzwi. Położył dłoń na drewnie, jakby sprawdzając, czy nie zostanie wciągnięta. Następnie przyłożył ucho. Wyobrażał sobie, że zaraz usłyszy trzask łamanego drewna. Zobaczy krew… Jego krew, ale nie zdąży sobie tego uświadomić, tak jak nie zdąży zauważyć, że to coś rozerwało jego struny głosowe. Nie będzie mógł nawet krzyknąć. Dopiero teraz uświadomił sobie, że pomyślał „to coś”. Zląkł się jeszcze bardziej na myśl, że to nie człowiek. Musiał się skupić. Do tej pory nic go nie zaatakowało, a to chyba był dobry znak. Wytężył słuch.
Wiedział już wszystko.
Ktoś (lub coś) chodził od drzwi wejściowych aż do połowy przedpokoju. W kółko. Zaraz, zaraz… Przecież drzwi były zamknięte. Jakim cudem ktoś tu wszedł? Nie rozwalił ich, bo to usłyszałby nie tylko on (niezależnie od siły strumienia), ale również sąsiedzi. Mógł użyć wytrychu i otworzyć je najciszej, jak tylko się dało, ale dlaczego chodził w koło? To jakiś psychopata. Oczy zalały mu się łzami.
Chwilę potem przyszło najgorsze.
Boże… Ametyst. Gdzie on jest?
Spróbował przypomnieć sobie, gdzie ostatni raz widział ich kota. Nie było go w jego pokoju. Nie było go też w kuchni. Pokój Lilki również był pusty. Pozostała tylko jedna opcja. Salon. Oczywiście zwierzak mógł się schować… Gdzieś w szafie lub pod łóżkiem, ale dla Leonarda to oznaczałoby strasznego pecha. Bo musiał po niego pójść… Nie mógł zostawić swojego przyjaciela w potrzebie. Ten psychol mógłby mu coś zrobić.
Bał się.
Wyciągnął dłoń w stronę klamki, ale chwilę później ją cofnął. Chwiejnym krokiem podszedł do wanny i wyłączył strumień wody. Zauważył, że niedługo zacznie wylewać się za brzegi. Wyciągnął korek i poczekał aż jej poziom się zmniejszy. Po chwili umieścił go z powrotem w dnie wanny.
Kroki oczywiście ustały.
Pomyślał, że jeśli to nie psychol… że jeśli to jakiś stwór, to może znika, gdy woda przestaje lecieć. Nie wiedział, ile w tym prawdy. Być może zaraz miał zostać pożarty, ale nie chciał zostawić swojego towarzysza.
Na nowo podszedł do drzwi.
W końcu dotknął klamki. Zrobił to z wielką ostrożnością, tak jakby ona była potworem. Chciał ją przekręcić. Ametyst potrzebował jego pomocy… Niestety strach sparaliżował jego mięśnie. Po policzkach spłynęły łzy.
Jego determinacja była silna… Odzyskał sprawność w kończynach i przetarł oczy. Na korytarzu panowała cisza. Nie był do końca przekonany, czy to dobry znak.
Zamknął oczy i zaczął liczyć.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Niepokój nie opuścił jego ciała, ale zmalał wystarczająco, aby chłopiec mógł nacisnąć klamkę.
Delikatnie otworzył drzwi, tworząc małą szparkę w kierunku kuchni. Nie widział całej… W zasadzie widział tylko jej początek i kawałek stołu. Coś mogło schować się za rogiem, przy kuchence gazowej i szafkach. Jednak, żeby to sprawdzić, musiałby tam pójść, a to byłoby niepotrzebne ryzyko.
Odchylił drzwi jeszcze odrobinę i obserwował pokój siostry. W tym wypadku również nie widział całego pomieszczenia, ale obserwowany fragment był pusty.
Nagle poczuł, jak coś ociera się o jego prawą nogę. Wzdrygnął się i prawie krzyknął. Kątem oka zobaczył czarne stworzenie ocierające się o jego nagą skórę. Czuł, że umiera… Czuł rozrywane tkanki. Widział krew, opryskującą ściany.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to Ametyst łasi się do jego nogi.
Powiedział zakazane słowo na literę „K”, którego dzieci nie powinny używać, ale dorośli stawiają je jako przecinek, i szybko złapał kota. Wciągnął go do łazienki, po czym zaryglował drzwi. Był bezpieczny… Przynajmniej dopóki ktoś lub coś ich nie rozwali. W dalszym ciągu nie wiedział, co dzieje się na korytarzu, ale być może to i lepiej.
Podszedł do wanny i odkręcił wodę.
Uświadomił sobie, że nie słyszy kroków. Wiedział, że to nie Ametyst wydawał te dźwięki. Czy to coś zniknęło? Czy to tylko jego wyobraźnia?
Był tylko dzieckiem, więc uznał, że tak. Nalał odpowiednio ciepłą wodę, a następnie zanurzył się w niej. Postanowił się zrelaksować.
***
Piętnaście minut później Leonard nadal leżał w jeszcze ciepłej wodzie. Postanowił, że nie będzie wychodził. Poczeka na rodziców i wtedy opuści łazienkę. Chwilę wcześniej chciał do nich zadzwonić, ale uświadomił sobie, że zapomniał telefonu. Co jakiś czas spoglądał na Ametysta, który potulnie spał w koszu na brudne ubrania. Cieszył się, że starczyło mu odwagi, aby wyjść po niego.
Próbował wykalkulować, za ile wrócą jego rodzice i siostra, ale podczas tych rozmyślań usłyszał trzask. Dźwięk brzmiał, jakby ktoś upadł na kafelki z siłą wystarczającą do stłuczenia ich. Czuł swoje bijące serce, które podskoczyło aż do przełyku.
Cisza.
Nie działo się nic. Żadnych dźwięków, żadnych kroków… Nawet kot zdawał się nie oddychać.
– Jesteś pewien, że to tutaj? – zapytał Paweł Drzymała, odrzucając kolejny szpadel ziemi.
– Tak. Czuję ją… Wiem, że tu jest – odpowiedział Sebastian Bucior, stojąc nad kilkumetrowym dołem, w którym jego kolega pracował łopatą.
– Ta mapa może być ściemą. Nie byłaby to niespodzianka roku.
– Trochę wiary… Musimy ją mieć.
— Byłoby szybciej, gdybyś mi pomógł — Kolejne ochłapy ziemi wyleciały z prostokątnej dziury i wylądowały na miękkiej, zielonej trawie.
– Stoję na czatach. Muszę patrzeć, czy ktoś nie idzie… Rozkopujemy w końcu fragment czyjejś posesji, no nie?
– Wyjechali na wakacje. Nie pamiętasz, co słyszeliśmy na podsłuchu? – Zamontowali go dwa miesiące temu, podając się za techników, którzy zostali wysłani przez firmę, aby zrobić kontrolę ciśnienia w rurach.
– Rozwalona rura to nic ciekawego. Dużo brzydkiego zapachu i te sprawy – powiedział wtedy Paweł, wchodząc do łazienki.
Akcja „Wykop dziurę w czyimś ogródku” była dobrze zaplanowana. Cały pomysł pojawił się kilka dni po otrzymaniu tajemniczej przesyłki. Wewnątrz znajdowała się stara mapa, przypominająca te z filmów o piratach, kartka z napisem „Dżinn” oraz pergamin z wypisanym, prawdopodobnie, zaklęciem. Paweł i Sebastian mieszkali razem. Po kilku godzinach, siedząc przy wspólnym stole, postanowili sprawdzić lokalizację zaznaczoną jako „X”. Poczuli, że muszą znaleźć skarb.
— W każdej chwili mogą wrócić — Obrócił głowę i spojrzał w stronę zachodzącego, pomarańczowego słońca, którego tarcza powoli zbliżała się do linii horyzontu. — Przyśpiesz ruchy, Pawle. Słońce zachodzi. Chcesz, żeby zastał nas tu zmrok?
– Szybciej się nie da. Powiedz mi, po co zabraliśmy dwie łopaty, skoro nie kopiesz?
– Nie wiem. Ty je spakowałeś do samochodu.
— Myślałem, że… — W tym momencie łopata trafiła na coś twardego i rozległ się metaliczny dźwięk. — Sebastian, chyba to mam! Znaleźliśmy go!
– Cholera jasna! – Spojrzał w głąb dołu.
Na samym dnie zobaczył przedmiot, który świecił się, mimo okalającej go ziemi. Mała, złota lampa była tuż na wyciągnięcie ręki… Wszystkie jego marzenia mogły się spełnić… Nie. Ich marzenia mogły się spełnić. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że to zawsze będą ich marzenia. Nie mógł na to pozwolić.
Paweł ciągnął za brudną, złotą lampkę, aż w końcu mieszanka korzeni i ziemi wypuściła przedmiot ze swoich objęć.
– Mam ją! – krzyknął, podnosząc ręce niczym Rocky.
– Wychodź, wychodź!
Paweł wszedł na drabinę, a po chwili znalazł się już na powierzchni i umorusany ziemią przyklęknął na trawie. Rękawem starł ziemię z przedmiotu. Im czystszy był, tym bardziej świecił. Lampa odbijała niknące promienie zachodzącego słońca niczym lustro. Paweł wpatrywał się w blask oczarowany. Był odwrócony plecami w stronę kolegi i skulony jak Gollum.
Sebastian wpatrywał się w przyjaciela i wiedział, że musi działać. Nie chodziło o to, że Drzymała wyglądał tak, jakby planował nie podzielić się znaleziskiem… Chodziło o to, że to zawsze będą ich życzenia. To niedopuszczalne.
Ostrożnie, tak żeby Paweł nie usłyszał żadnego dźwięku, sięgnął po czystą łopatę, która leżała u jego stóp. Podniósł ją i spojrzał na lampę. Jej błysk był przepiękny, prawie hipnotyzujący. Podszedł bliżej i uniósł łopatę nad głowę.
– Przepraszam, przyjacielu… To musi się tak skończyć – powiedział.
Paweł oderwał wzrok od lampy i chciał się odwrócić, ale nie zdążył. Ciężka łopata z hukiem spadła na jego potylicę. Rozległ się łoskot pękającej czaszki. Mężczyzna upadł na ziemię, trzymając się za głowę. Na trawę spływała rzeczka krwi, która barwiła ją na czerwony kolor. Sebastian uniósł szpadel nad głowę po raz kolejny. Kolejne uderzenie, kolejny gruchot tłuczonej kości potylicznej. W jego głowie pojawiło się spore wgniecenie. Po takich dwóch uderzeniach z całą pewnością ostre odłamki kości dostaną się do mózgu i go zabiją, ale Sebastianowi to nie wystarczało. Musiał mieć pewność, że lampa będzie należała tylko do niego. Złapał Pawła za kurtkę i obrócił na plecy. Miał zamknięte oczy. Jego ręce nadal spoczywały z tyłu głowy, przez co wyglądał, jak turysta wylegujący się na plaży. Łopata kolejny raz uniosła się w górę, aby chwilę później spaść w dół, przecinając powietrzę i zgniatając nos leżącego. Sebastian nie przestawał. Uderzał z całej siły, myśląc tylko o lampie… O swoich życzeniach. Po sześciu następnych uderzeniach poczuł zmęczenie i wyrzucił łopatę na bok. Twarz Pawła przypominała menisk wklęsły. Nos był rozgnieciony, oczodoły zostały zmiażdżone, gałki oczne zwisały na pojedynczych nitkach, ze szczęki wyrwanej z żuchwy wybita została większość zębów.
Sebastian złapał byłego kolegę za kołnierz kurtki i wrzucił do dołu, który wykopał, nie wiedząc, że będzie jego własnym grobem. Następnie podszedł do lampy. Na ziemi położył plecak, z którego wyciągnął pergamin zwinięty w rolkę. Podniósł upragniony przedmiot i potarł go, patrząc na jego błyszczącą powierzchnię.
Przez chwilę nie działo się nic. Wydawało się, że to wszystko było żartem… Że zabił najlepszego przyjaciela bez powodu. Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane, gdy z lampy zaczął wylatywać fioletowy dym. Wzbijał się kilkanaście metrów nad ziemię, czekał i kręcił się. W pewnym momencie lampa przestała świecić, a jej kolor stał się szary i matowy. Rozległ się gruby, męski głos:
– KIM JESTEŚ, ŻE ŚMIESZ ZAKŁÓCAĆ MÓJ SPOKÓJ?!
– Chcę, żebyś spełnił moje trzy życzenia – odpowiedział Sebastian, wpatrując się w fioletową chmurę, wiszącą w powietrzu kilkanaście metrów nad nim.
– MYŚLISZ, ŻE JESTEM CZYIMŚ SŁUŻĄCYM?! ZARAZ ZGINIESZ! – Ten głos brzmiał, jak krzyk diabła.
Dym przestał kręcić kółka i ruszył w stronę mężczyzny trzymającego lampę. W tym momencie Sebastian rozwinął pergamin i zaczął czytać szybkim głosem. Po przeczytaniu zaklęcia chmura zatrzymała się i zaczęła formować jakiś kształt. Najpierw bezładny, a potem coraz bardziej przypominający coś bardzo dobrze nam znanego… Człowieka. Po dwóch minutach przed Sebastianem stał nagi mężczyzna o muskularnej budowie ciała i fioletowych włosach.
– Skąd to masz? – zapytał.
— Prezent. Nie musisz wiedzieć — Nie chciał się przyznać, że tak naprawdę, to sam nie wie. — Tak jak mówiłem… Chciałbym, abyś spełnił moje trzy życzenia.
– Uczyniłeś ze mnie swojego niewolnika, więc zamieniam się w słuch. Tylko pamiętaj… Uważaj, czego sobie życzysz.
– Zbyt dużo gadania, zbyt mało robienia. Chciałbym, abyś ożywił moją zmarłą dziewczynę. Ma czekać na mnie w domu, rozumiemy się?
– Oczywiście.
– A teraz wracaj… Wracaj do lampy i czekaj na kolejne życzenia – powiedział, wskazując na pustą lampę.
– Dobrze.
***
Sebastian przez całą drogę myślał o tym spotkaniu… Myślał o swojej dziewczynie, za którą tak bardzo tęsknił. Wspominał wszystkie ich wspólne chwile. Nie mógł się doczekać, aż ją zobaczy… Aż zabierze ją na randkę… Aż poczuje ciepło jej ciała…
Martyna stała przy otwartym oknie, odwrócona plecami do drzwi, w których stanął Sebastian. W dłoni trzymał błyszczącą lampę. Spod jego powiek wypływały łzy wzruszenia.
– Martynko? To ty? – zapytał.
W pokoju panował półmrok. Jedynym źródłem światła była księżycowa łuna. Oświetlała sylwetkę kobiety delikatnym, srebrnym światłem.
Chciał ponowić pytanie, ale wtedy jego dziewczyna obróciła się. Spojrzała na niego ciemnymi oczami, a następnie powiedziała:
– Sebastian? Ja żyję… Jak to się stało? Nie żyłam…
Mężczyzna nie zamierzał odpowiadać, jeszcze nie teraz. Zerwał się z miejsca i podbiegł do Martyny. Rzucił się jej na szyję, a następnie pocałował w usta. Namiętność uniosła się w powietrze, po czym otuliła ich niczym miękki koc. Tak bardzo za nią tęsknił… Tak bardzo mu jej brakowało… Zniknęła tak nagle. Nie miał okazji się nawet porządnie pożegnać. Ale już wszystko dobrze… Była tu.
– Wszystko ci wytłumaczę. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś… – wyszeptał, gdy ich wargi się rozłączyły.
***
Opowiedział jej wszystko.
Powiedział jej o tajemniczym liście, o prostokątnym dole, który wykopali w czyimś ogródku, o tym, jak zabił swojego najlepszego przyjaciela, ponieważ obawiał się, że ten nie zechce zmarnować życzenia na ożywienie Martyny. Sebastian przyznał się, że Paweł nie powinien mieć z tym problemu, ale wolał nie ryzykować… Bezpieczniej było zabić go, gdy niczego nie podejrzewał.
Potrzebowała kilku godzin, aby przetrawić to, że jej narzeczony zabił człowieka… Nie wiedziała, co ma o tym myśleć, ale zrobił to dla niej, prawda? Zaryzykował dla niej wszystko, nie wiedząc, czy cokolwiek z tego przyjdzie. Właściciele w końcu mieli wrócić do swojego domu i znaleźć rozkładające się ciało Pawła Drzymały, zadzwonić na policję, a ci wezwać wyspecjalizowanych techników, którzy mieli zebrać odciski z wszystkich przedmiotów, znajdujących się w pobliżu… Nie mogli pominąć również łopaty, która stała się narzędziem zbrodni. Potem znaleźliby Sebastiana… Musieli coś wymyślić.
***
Przez trzy następne dni nie poruszyli tego tematu, mimo iż czas uciekał. Cieszyli się sobą, ale wiedzieli, że jeśli nic nie zrobią, to w najbliższej przyszłości ich szczęście runie jak domek z kart.
Dopiero czwartej nocy, gdy leżeli w łóżku, Martyna wspomniała o morderstwie.
– Wiesz, kiedy wracają?
Najpierw Sebastian wyglądał, jakby nie zrozumiał pytania, ale chwilę później jego mina stała się poważna, po czym powiedział:
– Nie, nie wiem.
— Może poprośmy Dżinna, żeby usunął wszystkie dowody, łącznie z ciałem? Bylibyśmy bezpieczni. Moglibyśmy zacząć od nowa. Bez strachu. Ja boję się każdego dnia… Boję się, że ktoś wejdzie do naszego domu i cię zabierze.
Sebastian rozmyślał nad propozycją przedstawioną przez jego narzeczoną. Kochał ją, więc planował zgodzić się na jej plan. Miał zamiar wstać z łóżka, potrzeć lampę i rozkazać Dżinnowi, aby spełnił jego drugie życzenie, ale wtedy… Olśniło go. Dlaczego mieliby marnować życzenie na zacieranie dowodów?
– Martynko, mam lepszy pomysł. Dżinn może sprawić, że będziemy najbogatszymi, najbardziej znanymi osobami na świecie… Dlaczego więc nie skorzystać z tego? Moglibyśmy wyjechać do kraju, w którym nie ma ekstradycji. Może na Dominikanę, a może Peru? Mieszkalibyśmy na plaży, pili wodę kokosową i pławili się w luksusie, nie martwiąc się o nic.
– Sebastian…
– Pomyśl o tym. Co może się nie udać?
– No nie wiem.
– Zaufaj mi, dobrze?
– Dobrze, kocham cię.
Sebastian błyskawicznie wstał z łóżka, podniósł błyszczącą lampę, która leżała na nocnej szafce, i potarł ją.
Fioletowy dym wypłynął z jej wnętrza, a po chwili zamienił się w wysokiego, muskularnego mężczyznę.
– W czym mogę pomóc, panie?
– Chcę, abyś uczynił nas obrzydliwie bogatymi – powiedział Sebastian.
– Oczywiście.
Dżinn pstryknął palcami.
***
To miał być piękny początek nowego życia… I był taki na początku. Wspólnie zamieszkali w luksusowym domku na Dominikanie. Każdy dzień spędzali, relaksując się na najróżniejsze sposoby. Możliwości było wiele, ale mimo wszystko ich ulubionym było wylegiwanie się na plaży lub kąpiel w oceanie.
Wszystko zmieniło się tego jednego dnia…
Wyszli z domku, a następnie zeszli po małych, drewnianych schodach. Przed nimi rozciągał się piękny, tropikalny krajobraz. Falująca woda, rześka bryza, która otulała ich opaloną skórę. Gdy znaleźli się na dole, minęli dwie altanki, które służyły im jako idealne miejsce do spędzania wieczorów albo uprawiania namiętnego, spontanicznego seksu.
Przeszli przez plażę, a następnie położyli się na leżakach stojących w pobliżu wody. Martyna uśmiechnęła się, wychyliła w bok i pocałowała Sebastiana. Była najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie chodziło o to, że bogactwo było tym, o czym marzyła. Wystarczyłoby jej, jeśli sprawa morderstwa ucichłaby, a oni mogliby spokojnie mieszkać w ich domu w Katowicach, ale skoro byli na tej tropikalnej wyspie… i byli tu razem… Jeśli byli szczęśliwi, to wszystko działo się tak, jak powinno. No, może z wyjątkiem agentów różnych firm, którzy dzwonili na ich telefony, aby oferować Sebastianowi współpracę. Oczywiste, że jako najbogatszy człowiek na świecie był rozpoznawalny, ale… To był jeden z tych męczących aspektów ich nowego życia.
– Planujesz drzemkę?
— Pewnie, to jedno z moich ulubionych słów — Odchylił się do tyłu, po czym zaczął udawać chrapanie.
– Dobrze, słodkich snów. Obudzę cię, gdy zaczniesz się palić od słońca.
– Dziękuję, kochanie – powiedział i chwilę później chrapał. Tym razem naprawdę.
***
Po dwudziestu minutach Martyna usłyszała dziwny dźwięk… Przypominał oddalone głosy. Wsłuchała się i zrozumiała, że to rzeczywiście wiele podnieconych, krzyczących głosów. Zestresowana rozejrzała się po otoczeniu. Zobaczyła tłum, który przeskakiwał przez najbliższą bramę, a następnie biegiem zrywał się w ich stronę. Kim byli ci ludzie? Skąd wiedzieli, gdzie mieszkają? Aż tak bardzo chcieli poznać Sebastiana? Takie pytania cisnęłyby się jej na język, ale nie było na to czasu. Zerwała się i zaczęła szarpać narzeczonego, aby się obudził. Zrobił to zaskakująco szybko, ale nie wystarczająco. Zanim zdążyli wstać, zanim ruszyli w stronę schodów, zanim zdążyli znaleźć się w bezpiecznym domu… fala krzyczących ludzi rozlała się wokół nich. Otoczyli ich ogromnym pierścieniem. Martyna i Sebastian – w akompaniamencie skandowanego imienia mężczyzny – próbowali przecisnąć się, po czym zniknąć w zaciszu swojego domu, ale nic z tego. Tłum zacieśniał krąg za każdym razem, gdy chcieli przejść na drugą stronę. Dziesiątki rąk wyciągnięte w ich stronę niczym grube, zmutowane patyki. Niektóre trzymały długopisy, inne notatniki, a jeszcze inne obłapiały ich półnagie ciała. Gruby mężczyzna – wyglądający jak Vernon Dursley z serii o Harrym Potterze – złapał Martynę za prawą pierś… Zupełnie jakby była jakąś zabawką, którą musi dotknąć.
Dłonie tarmosiły włosy na głowie Sebastiana. Mężczyzna poczuł, że coś w nim rośnie… Bąbel wściekłości, który zaraz miał wybuchnąć jak dynamit. Próbował to powstrzymywać, ale miarka przebrała się, gdy jakiś mężczyzna złapał go za penisa. Trwało to krótką chwilę, ale wystarczyło. Te kilka ruchów po jego prąciu zaprzepaściło wszystko, co mieli.
– Dżinnie! Chcę zostać sam! – krzyknął.
Nie sądził, że to zadziała… Zrobił to bardziej w amoku, spowodowanym wścibskimi ludźmi, strzelającymi fleszami oraz przerwaną drzemką. Ku jego zaskoczeniu fioletowy dym wypłynął z lampy, po czym rozbił okno i przez powstałą dziurę wyleciał na plażę. Swą ludzką formę przyjął kilkanaście metrów za tłumem. Sebastian zobaczył go i zaczął przecząco kiwać głową. Ale było za późno… Dżinn uśmiechnął się, po czym pstryknął palcami.
W tym momencie wszystko zamieniło się w zatrzymany film. Sebastian rozejrzał się wokół… Zobaczył twarze zastygłe w przeciągłym krzyku, nieruszające się ręce wyciągnięte w przód niczym miecze skierowane w stronę intruza, ptaki wiszące w powietrzu, przypominające dekoracje… Po chwili zobaczył coś przerażającego, coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Czarne, oślizgłe macki zawisły w powietrzu jak ogromne haki. Po chwili rzuciły się w stronę Sebastiana. Owinęły jego szyję, ręce, nogi, tors, a następnie podniosły w górę. Potężny uścisk sprawiał, że mężczyzna nie mógł oddychać. Miał wrażenie, że zaraz straci przytomność, ale do tego nie doszło. Obrzydliwe twory ciągnęły go w stronę pulsującego… czegoś. Wyglądało jak wrota albo portal do innego wymiaru. W ich wnętrzu była tylko ciemność i nic więcej.
Dżinn oraz jego lampa zniknęli, gdy film z ludźmi wystartował. Spocone ciała pokryły półnagą Martynę. Mieli ją tylko dla siebie…
***
Sebastian poczuł ból, którzy rozszedł się po jego ciele, gdy uderzył o twardą powierzchnię. Macki zniknęły, więc skupił się na łapczywym łapaniu oddechów. Powietrze śmierdziało zapachem, którego nie znał. Jakąś dziwną nostalgią za czasami, które minęły – jeśli można tak to nazwać – jakąś dziwną starością, która była dławiącą, trującą ością w jego gardle. Dopiero po chwili rozejrzał się po otoczeniu. Zobaczył… No właśnie, w zasadzie nie zobaczył nic. Widział jedynie ciemność, która ciągnęła się aż po horyzont. Nie było tam nic. Żadnych ludzi, drzew, zwierząt, roślin… Zupełnie nic. No i ta cisza… Symfonia zabijającej ciszy sprawiała, że czuł, jak jego zmysły odchodzą w siną dal. Martyna… Jej również tam nie było. Zaczął krzyczeć. Wrzeszczał, a echo rozchodziło się po tym ciemnym, zapomnianym miejscu.Przemiana
Wieczór zapowiadał się pięknie… Spacer pod płachtą granatowego nieba, rozświetlonego przez księżycową łunę i nieliczne, małe gwiazdy, błyszczące gdzieś w kosmicznej dali. Romantyczna kolacja przy pięknie pachnących świecach i jeszcze lepiej pachnącym jedzeniu. Dziś do stołu miał zostać podany dorsz w chrupiącej panierce, łódeczki ziemniaczane oraz sałatka z ich ulubionych warzyw. Nie licząc panierki, która zawierała dwanaście różnych składników, danie było banalnie proste, ale czasami w prostocie leży piękno. Jolanta Młynarska pracowała jako szefowa kuchni w jednej z renomowanych restauracji. Uwielbiała gotować, bo to natychmiastowo wyzwalało fale endorfin, które pokrywały ją od stóp do głowy. Jednakże… po gotowaniu przez pięć dni w tygodniu, po osiem godzin, czasem miała ochotę zrobić coś pysznego, a jednocześnie szybkiego. Szczególnie, że kolacja miała być tylko niczym aperitif. Po przyjemnym posiłku mieli wstać od stołu i pójść po schodach na górę. Mieli trzymać się za ręce. W jego dłoniach miało spoczywać otworzone wcześniej wino, podczas gdy ona miała trzymać kieliszki umoczone czerwonymi kropelkami. Mieli wejść do łazienki, podejść do wanny, aby nalać owocowy płyn do kąpieli, który miał stworzyć morze bąbelków. Chcieli rozebrać się do naga i wejść do środka. Mieli rozmawiać… pół godziny, może godzinę. Potem nalać sobie po ostatniej lampce. Butelka wina miała stać się „butelką po winie”, dlatego mieli wyjść, śmiejąc się. Następnie mieli osuszyć swoje mokre ciała. Wyjść z łazienki, skierować się w stronę sypialni. Ich kieliszki miały być prawie opróżnione, dlatego aby zrzucić zbędny balast, chcieli wypić po ostatnim łyku i odłożyć puste szkło na drewnianą szafkę, znajdującą się pomiędzy łazienką a sypialnią. Jeśli byliby odpowiednio pijani, to mieli rzucić swoje kieliszki za siebie niczym państwo młodzi. Mieli się śmiać, gdy usłyszą dźwięk tłuczonego szkła. Nie przejmować się, że w nocy może zaschnąć im w gardle i ktoś będzie musiał zejść do kuchni, prawdopodobnie wbijając połamane odłamki w skórę. Patrząc w swoje oczy, mieli otworzyć drzwi sypialni. Jolanta wiedziała, że nie pozwoli Aleksandrowi spokojnie ich zamknąć. Chciała rzucić się na niego i obsypać jego szyję kanonadą pocałunków. On miał złapać ją za uda, aby unieść do góry. Oprzeć jej plecy o drzwi, które miały popłynąć w tył i się zamknąć. Miał całować jej szyję, przez co Jolanta prawie osiągnęłaby orgazm. Przenieść ją na łóżko. Mieli uprawiali namiętny seks, który zakończyć się miał wewnątrz niej. Długo myśleli o założeniu rodziny. Dzisiejsza noc miała być idealna…
Przeszli przez bramę parku. Napis na przyczepionej do niej złotej tabliczce głosił: „Witamy i pragniemy poinformować, że każdego dnia po godzinie dwudziestej drugiej park jest zamykany aż do godziny szóstej dnia następnego”. Oczywiście napis nie był widoczny, ponieważ najbliższa latarnia nie była wystarczająco blisko, ale oboje znali go na pamięć. Przychodzili do tego parku już wiele razy. Nie tylko dlatego, że znajdował się pięć minut drogi od ich domu… Był malowniczy i cieszył oko, nawet po ciemku. Gęste drzewa i ścieżki pomiędzy nimi, kwiaty zasadzone w kolorowe wzory. W nocy dochodziła kolejna rzecz… Brak innych ludzi. Park był sporych rozmiarów, więc z całą pewnością znaleźliby innych nocnych spacerowiczów, jednakże aktualnie mieli względną prywatność. To było ich miejsce.
— Jest dziś jakoś piękniej niż zazwyczaj? Bo mam takie wrażenie — zapytała Jolanta.
— Bardzo możliwe, że to, jak wyglądasz w tej sukience, dodaje uroku naszej planecie — Aleksander sprytnie obrócił pytanie w komplement.
— Dziękuję bardzo — Uśmiechnęła się. — To w którą stronę dziś? — Spojrzała na ścieżkę rozwidlającą się w trzy mniejsze.
— W prawo.
— Może w lewo?
— Czuję, że w prawo to idealny wybór na dzisiejszą noc.
— Mogę przystać na twoją propozycję. Ten jeden raz w życiu.
Teoretycznie w ich związku nie było osoby, która rządzi, i wszystkie decyzje podejmowali wspólnie. Praktyka była jednak trochę inna. Zazwyczaj zdanie Jolanty stawało się jednocześnie ich zdaniem.
Po dziesięciu minutach marszu nad ich głowami pojawił się dach utworzony z koron drzew. Ścieżka zamieniła się w taką wyjętą z filmu romantycznego. W oddali słychać było huczenie sów oraz chlupot wody jeziorka nieopodal… Była też syrena policyjna zabijająca klimat. Jej dźwięk zdawał się mówić: „Halo, Halo! Nasz świat jest okrutny! Nie ma czasu na rajskie zachwyty”.
Nie przejmowali się tym i usiedli na najbliższej ławce.
— Kocham cię, wiesz? — powiedział, patrząc w jej oczy.
— Mówisz mi to ze sto razy dziennie, więc wiem — Zaśmiała się. — Ja ciebie też bardzo kocham.
Aleksander wsadził dłoń do kieszeni i pomacał tkwiące tam pudełeczko. Dziś był ten dzień… Dzień, w którym planował poprosić ją o zostanie z nim do końca życia…
Jolanta patrzała przed siebie, podziwiając drzewa okryte nocnym płaszczem. Nie spodziewała się niczego, ani planów chłopaka, ani tego, co miało nadejść…
Spojrzała do tyłu i krzyknęła. Aleksander wystraszył się. Niechcący wyszarpał z kieszeni pudełeczko, które chwilę później upuścił. Otworzyło się, a ze środka wyleciał pierścionek z małym diamentem. Nie wiedział, co się dzieje… Chciał spojrzeć w stronę Jolanty. Może zobaczyła czyjś cień, którego się przestraszyła. Lecz to nie był zwyczajny krzyk. To był wrzask przepełniony strachem. Już odwracał głowę, gdy nagle poczuł, jak coś ciężkiego trzepnęło go w plecy. Poleciał do przodu i uderzył głową w twarde, kamieniste podłoże. Obraz zaczął się rozmazywać. Zobaczył wielkiego psa stojącego nad nieruszającym się ciałem Jolanty. Wydawało mu się, że wgryzał się w jej ciało, ale to nie mogła być prawda… Przed zaśnięciem pomyślał o psie, którego kupiła jego mama, gdy był mały. Był naprawdę ogromny i uwielbiał jeść mięso. Nie widział już rozrywanego ciała ukochanej… Zobaczył jak wielki pies odgryza kawałki marynowanej wołowiny.
— Axel, to ty? — wymamrotał i odleciał.
***
Powoli odzyskiwał przytomność. Nieśmiało poruszał palcami. Otworzył oczy, ale słońce świecące z góry oślepiło go. Dostrzegał jakąś masę leżącą obok. Wydawała się bezładna i podziurawiona, zupełnie jakby…
Poczuł ból głowy, który do tej pory ukrywał się za zasłoną snu. Czekał, żeby zaatakować, i w końcu nadszedł jego czas. Rozszedł się po całej czaszce. Aleksander miał wrażenie, że mózg trzęsie się pod jego wpływem.
Dzienne promienie przebijały się przez drzewa i padały na jego twarz. Raziły go w zamglone oczy, więc podniósł dłoń, a następnie przyłożył ją do czoła. Pod jego palcami majaczyło kilka małych uwypukleń oraz jedno większe. Sprawdzał całą skórę coraz intensywnej. W końcu pojawiła się ledwie widoczna myśl. Miał wrażenie, że już wie, co to jest… Ale wtedy obraz wyostrzył się, a on zobaczył ciało swojej niedoszłej narzeczonej. Leżała tuż obok niego. Była sina, a w wielu miejscach na jej ciele brakowało fragmentów skóry. Widział wystające mięso. Brakowało jej nosa, a odgryziona ręka leżała przy jej stopach. To nie było najgorsze… W całej tej sytuacji była jedna rzecz, która była przerażająca bardziej niż fakt, że ktoś zagryzł jego ukochaną. Spojrzał na dziurę w jej klatce piersiowej. Przechodziła na wylot. W miejscu, gdzie powinno być serce… nie było go.
Mężczyzna cofnął się i zaczął płakać. Co innego mu pozostało? Przywołał wspomnienie Axela, ale już wiedział, że to nie był jego ukochany przyjaciel. To coś było złe… Jak inaczej wyjaśnić to, co zrobił Jolancie? Nie potrafił przypomnieć sobie tego, jak ta bestia wyglądała. Próbował i próbował, jednakże przed jego oczami za każdym razem ukazywała się czarna plama. Gdyby mu się udało, to może… policja znalazłaby to zwierzę i wydała nakaz uśpienia. Zasłużyło sobie…
Pochylił się, a następnie przyczołgał do martwego ciała swojej ukochanej. Położył dłoń na jej policzku. Wzdrygnął się, gdy dotknął odsłoniętego mięsa.
— Kocham cię, wiesz? — wyszeptał.
Odpowiedź nie nadeszła.
Rozerwane gardło, sina skóra i brak serca rozwiewały wszelkie nadzieje, co do szansy na odpowiedź.
— Kocham cię, wiesz? — powtórzył, mimo iż wiedział, że odpowiedź nie nadejdzie.
Płacząc, rozejrzał się po okolicy. Uświadomił sobie, że nie znajduje się w pobliżu ławki, na której zostali zaatakowani. Znajdowali się na małej polance, otoczonej gęstymi krzewami.
Planował zostać z nią… Umrzeć z głodu albo pragnienia, ale poczuł instynkt, który kazał mu wstać. Zrobił to i na chwiejnych nogach zaczął biec. Przedzierał się przez gęste zarośla. Gałęzie rozcinały jego skórę. Twarz miał skupioną. Nie myślał o bólu. Pragnął uciec… Pragnął wrócić do domu i zaryglować wszystkie zasuwy w drzwiach. Nie wychodzić z niego już nigdy.
— Przepraszam, kochanie, przepraszam, Jolu… — powtarzał jak mantrę.
***
Dysząc, wbiegł do łazienki i pośpiesznie zamknął drzwi. Nie myślał o ludziach, którzy patrzyli na niego jak na dziwaka, gdy w potarganej, niebieskiej koszuli i z pooraną twarzą wybiegł z parku. Wyglądał jak bezdomny albo gorzej, ale nie to się liczyło… Z całą pewnością nie. Przez całą drogę widział migające obrazy, które zamazywały wizję tego, co ich spotkało w nocy. W migawkach dostrzegał dobre chwile, które spędził z Jolantą. Ich poznanie, ich pierwszy pocałunek, pierwszy seks. Spędzili razem tyle czasu… Każde dobre wspomnienie pojawiało się tylko na chwilę, aby zaraz zniknąć i ustąpić miejsca przerażającej scenie, którą zastał po odzyskaniu przytomności. Porwane ciało jego wybranki nawiedzało go jak fantom. Miał wrażenie, że nigdy nie uwolni się od tego obrazu. Widok łazienki, wyłożonej kafelkami wybranymi przez nią oraz jej kosmetyki i produkty do pielęgnacji leżące na półce nad wanną oraz te ustawione rzędem na umywalce spotęgowały wspomnienia. Migoczące obrazy zamieniły się w rzeczywistość, która uderzała w jego głowę niczym młot do wyburzania ścian. Fragmenty psychiki sypały się jak wióry. Miał ochotę krzyczeć, ale nie miał na to siły… Adrenalina opadała, a on tracił całą siłę, dzięki której stał na równych nogach.
Chwiejnym krokiem podszedł do lustra, w którym zobaczył swoją porozcinaną twarz oraz… coś, co przeraziło go do szpiku kości. Na jego szyi znajdowało się krwawe ugryzienie. Widział ślady ostrych zębów. Prawie ludzkich, ale trochę większych… Okrągła rana została otoczona przez fioletowo-siną obwódkę. Zakrzepła, bordowa krew uformowała małe pagórki. Niektóre z nich zakrywały ślady zębów, ale inne nadal straszyły swoją obecnością. Wewnątrz rany brakowało skóry. Ta bestia zaatakowała również jego… Pytanie tylko, dlaczego zostawiła go przy życiu? Dlaczego jego, a nie Jolę? Była od niego lepsza we wszystkim, a jednak zginęła.
W tym momencie pomyślał, że to on chciał pójść w prawą stronę… Może gdyby skręcili w lewo, to jego niedoszła żona nadal by żyła? To wszystko jego wina. Jego cholerna wina. Poczuł przypływ narastającej zwierzęcej złości, która przykryła go jak tsunami. Wielka fala gniewu rozeszła się po jego ciele. Po każdej komórce, każdym neuronie. Poczuł, że musi ją rozładować. W jego oczach malowały się gniew i bezsilność. Nagle jego ręka powędrowała do tyłu, a potem, tnąc powietrze, ruszyła w stronę lustra. Trafiła prosto w cel, który rozsypał się na małe i trochę większe kawałki, a następnie spadł do umywalki oraz na podłogę. Jego ręka została pokryta czerwoną płachtą. Kawałki szkła utkwiły w jego skórze. Poczuł ból pociętej dłoni, ale nie przejął się tym. Gniew po raz kolejny zamienił się w smutek. Podszedł do ściany i osunął się. Z jego oczu wypływały łzy. Myślał o niej… Myślał o tym, że nie potrafił jej obronić…
Miał dość, więc po chwili zamknął oczy i zasnął.
***
Kilka godzin później, gdy zapadł zmierzch, a na granatowym niebie pojawił się księżyc w pełni, Aleksander przebudził się. Zmęczonymi oczyma popatrzył na rozsypane szkło, a następnie na swoją dłoń. Podczas gdy spał, stało się coś dziwnego. Odłamki wbite w jego skórę zniknęły. To samo tyczyło się pozostawionych przez nie ran. Jego ręka była jak nowa. Nie dowierzał w to, co widzi. Przecież to nie było możliwe…
Podniósł jeden z największych fragmentów rozbitego lustra, a następnie skierował tak, aby mógł zobaczyć swoją twarz. Zdziwił się, ponieważ te ślady również zniknęły, a niektóre rozcięcia były naprawdę spore. Przyszedł czas na punkt kulminacyjny. Skierował odłamek szkła na swoją szyję. Nie znalazł tego, czego szukał. Ślady zębów zniknęły, a w miejscu wyrwanej skóry znajdowała się nowa. Po ugryzieniu nie było najmniejszego śladu. Zagoiło się, ale jak to możliwe? Małe rany na dłoniach oraz rozcięcia na twarzy można wytłumaczyć logicznie, chociaż nawet to było ciężkie. Umiejętność regeneracji Aleksandra musiałaby być zdecydowanie większa niż u innych ludzi. Nigdy nie zauważył, aby tak było. Niestety, ale wyrwana skóra i ślady zębów nie miały żadnego wytłumaczenia. Takie coś goiłoby się bardzo długo… No i oczywiście zostałaby po tym spora blizna.
W tym momencie poczuł, że może to wszystko było snem albo wytworem jego wyobraźni. Miał nadzieję, że tak naprawdę Jolanta siedzi w salonie, oglądając jakiś program, lub stoi w kuchni, gotując jakieś pyszności. Rzucił fragment lustra w kąt, gdzie roztrzaskał się na mniejsze kawałeczki. Wstał i w pośpiechu wyszedł z łazienki.
— Jolu?! — krzyknął.
Odpowiedź nie nadeszła. Krzyknął dość głośno, ale może nie usłyszała. Często zdarzało się jej gotować z słuchawkami na uszach. Ruszył w stronę schodów i przeskakując po dwa stopnie, zszedł na dół. Spojrzał w prawo, w stronę salonu, ale nie dostrzegł przyszłej żony. Następnie pobiegł w stronę kuchni, znajdującej się na końcu holu. Nie czuł zapachu jedzenia, więc nadzieja na znalezienie dziewczyny powoli opadała… Ale może po prostu robiła kolację? Zwyczajne kanapki, które nie mają zapachu unoszącego się na cały dom. Tak, to na pewno to.
Stanął w progu kuchni, ale tam również jej nie było. Na stole nadal stały składniki, które miały posłużyć do przygotowania romantycznej kolacji. Na kuchennym, marmurowym blacie stała butelka czerwonego wina, którą najwyraźniej zapomniała schować do lodówki… W zlewie spoczywało kilka brudnych naczyń, ale jej nie było nigdzie. Pomyślał, że nie zajrzał jeszcze do sypialni. Pewnie ucięła sobie drzemkę… Po schodach wrócił na górę i skierował się w stronę pokoju.
— Jolu, jesteś tam? — zapytał przez zamknięte drzwi.
Odpowiedź nie nadeszła, więc nacisnął klamkę i wszedł do środka. Zapalił światło, które rozjaśniło pomieszczenie.
Pusto.
Nie było jej.
Na jego skórze pojawiła się gęsia skórka, spowodowana otwartym oknem, przez które wpadał zimny, nocny wiatr. Podszedł, aby je zamknąć, ale wtedy poczuł łaskotanie w okolicach brzucha oraz rąk. Podrapał się i po raz kolejny przymierzył się, aby zamknąć okno, jednakże smyranie narastało. Spojrzał na swoje dłonie i zobaczył ciemne futro wyrastające spod rękawów. Z każdą sekundą rosło coraz bardziej, aż w końcu pokryło dłonie. Zobaczył jak jego paznokcie rosną i stają się długimi, ostrymi pazurami. Poczuł spazm bólu, który szarpnął go do tyłu. Usłyszał trzask łamanej kości, a po nim następny i następny. Wygiął się w do tyłu. Wyglądał, niczym bestia z horroru kategorii B. Kolejne uderzenie bólu odgięło go do przodu. Towarzyszyło mu pękanie kolejnych kości, które brzmiało jak drewienka strzelające w żarze ogniska. Jego oczy stały się zwierzęce i z wściekłością obserwowały przestrzeń dookoła. W szale podszedł do kremowej szafki nocnej, podniósł ją i rzucił o przeciwległą ścianę. Zrobił to z lekkością i zabójczą prędkością. Mebel rozwalił się, a jego odłamki spoczęły bezwładnie na podłodze. Ostre pazury wbił w ścianę i zaczął ciąć. Rwał tapetę, a pod nią zostawały ślady à la Freddy Krueger. Kolejne kości pękały, a on upadł na kolana i wyjąc z bólu, zaczął targać kołdrę zwisającą z łóżka. Nie mógł się podnieść, zupełnie jakby zatracił umiejętność stania. Zaczął wyć, ale nie w ludzki sposób… To był zwierzęcy skowyt, przypominający wilka. Futro porastało teraz jego twarz. Nos wydłużał się, a zmysł węchu uległ wyostrzeniu. Czuł, że sąsiadka z domu obok — pani Marlewska — używa świec zapachowych… Czuł, że sąsiad z domu po drugiej stronie użył właśnie lubrykantu o wiśniowym zapachu… Jego zęby zamieniały się w ostre kły. Ich długość oraz grubość podwoiła się. Potrząsnął głową, zupełnie jakby miał wrażenie, że to sen, i zaraz się obudzi. Trzasnęły kości w łydkach, które zgięły się w niewyobrażalny sposób. Wyglądały podobnie do tylnych łap kota lub psa. Paznokcie na nogach również ulegały wydłużeniu i przebiły czarne, galowe buty, które założył na dzisiejszy wieczór. Nie myślał już o Jolancie. Zapomniał całkowicie o jej martwym, pogryzionym ciele. W tym momencie myślał o czymś innym… Poczuł zew, który wzywał go do siebie. To uczucie było zbyt silne, aby miał szansę na stawienie jakiegokolwiek oporu. Strzeliła ostatnia kość, a Aleksander nie wyglądał już jak człowiek. Zamienił się w wielkiego, czarnego wilka. Z pyska ciekła mu ciepła, klejąca się ślina, która ściekała na podłogę, tworząc mokre plamy.
Zawył najgłośniej, jak potrafił. Odgłos niósł się po całym osiedlu i echem odbijał od domów, w których nagle zapalały się światła przerażonych ludzi. Ruszył za zewem, który wołał jego imię. Wyskoczył przez otwarte okno i pobiegł w stronę błyszczącej tarczy księżyca.Łazienka
Dwunastoletni Leonard Walczak siedział na miękkim, puchatym dywanie w zielonym kolorze. Jego pokój wypełniały dźwięki dochodzące z telewizora. Na ekranie Scooby Doo i Kudłaty uciekali przed robotem z opuszczonego lunaparku. W tle słychać było innych domowników, krzątających się po domu.
Jego sypialnia nie była duża. Znajdowała się w niej szafa na ubrania i parę szafek na pozostałe rzeczy, telewizor, wygodne łóżko, które zostało okryte kołdrą z logami Batmana, biurko oraz kilka plastikowych pudeł z zabawkami.
Chłopak wstał i podszedł do biurka, gdzie stała szklanka z herbatą malinową. Upił pokaźny łyk nieco zimnego napoju. Smakował mu, więc z uśmiechem wrócił na swoje wygrzane miejsce. Miał już usiąść, ale usłyszał głos mamy, dobiegający z salonu.
— Leonard! Chodź na chwilkę, synku! — Westchnął i nacisnął przycisk wyłączający odbiornik. Scooby zniknął z ekranu. Zastąpiła go ciemność.
— Już idę, mamo! — odpowiedział, gdy szedł w stronę drzwi.
Nacisnął klamkę, a następnie pociągnął drzwi do siebie i wyszedł.
Szedł przez duży przedpokój. Ze ścian obserwowały go rodzinne zdjęcia i wielka, wstawiona szafa. Głosy rodziców i jego młodszej, zaledwie pięcioletniej, siostry stawały się coraz głośniejsze. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie dochodzą z salonu, znajdującego się po lewej stronie, a z kuchni. Skręcił w prawą stronę, minął mniejszy pokój (sypialnię Lilki).
— Witamy pana — Jego tata wstał i teatralnie ukłonił się.
— Cześć, tato — Próbował zachować powagę (tak jak przystało na dojrzałego mężczyznę), ale oczywiście miał ochotę się zaśmiać. Krzysztof bez wątpienia był tym zabawniejszym rodzicem.
— Jesteś pewny, że nie chcesz z nami jechać? Zrobimy zakupy, a wracając, może pójdziemy na lody. Co ty na to?
— Nie, dziękuję, mamo — odparł głosem dorosłego. — Zostanę w domu. Wezmę kąpiel i pooglądam kreskówki. Czasem trzeba pobyć samemu.
— Oj, my już coś o tym wiemy — Krzysztof rzucił aluzję, której dwunastolatek oczywiście nie zrozumiał, ale mimo to żona uderzyła go łokciem w bok.
— Dobrze synu… W takim razie będziemy się zbierać — Agnieszka wstała od okrągłego stołu.
— Uważaj na Ciasteczkowego Potwora! — wtrąciła się Lilianna. — Mógłby pomyśleć, że jesteś ciasteczkiem… No i zjeść cię — dodała złowieszczo.
— Jesteśmy pewni, że Leonardo sobie poradzi — Krzysztof również wstał.
— Oczywiście, tato. Jestem już prawie dorosły.
— Nie wątpię — Mama zmierzwiła mu włosy i ruszyła w stronę salonu, aby wziąć torebkę i wszystkie inne potrzebne rzeczy.
Dwunastolatek wyszedł z kuchni i wrócił do pokoju. Zamknął drzwi. Otworzył półkę z bielizną. Stanął przed wielkim dylematem… Zastanawiał się nad bokserkami bez jakiejkolwiek grafiki (takimi dla dorosłych) lub z maską Spider-Mana na pośladkach. Po chwili dokonał wyboru… Padł na te drugie. Nawet dojrzali chłopcy mają chwile słabości…
Podszedł do biurka i spojrzał na telefon, po czym wybudził go z uśpienia. Ukazał się ekran blokady. Spojrzał na godzinę. Pomyślał, że dzień mija w zawrotnym tempie, bo niedawno wstał, a już była dwunasta trzydzieści trzy.
Ściągnął niebieską koszulkę i szare, dresowe spodnie. W tym momencie otworzyły się drzwi od jego pokoju. Mama stanęła w progu, podczas gdy pozostali ubierali buty.
— Goooolas! — zawołała jego siostra.
Nie zwrócił na to uwagi. Do łazienki nie brał nic poza bielizną i telefonem (w razie gdyby coś się stało i musiałby się z kimś skontaktować). Nie lubił zakładać ubrań na mokre ciało. Po wytarciu wolał zaczekać piętnaście minut i dopiero założyć koszulkę lub spodnie.
— Przestań, Lilka — skarciła ją mama.
— Przepraszam… — Dziewczynka spuściła głowę.
— Ostatnia szansaaaa, Leonard — zawołała Agnieszka.
— Zostanę.
— Jesteś pewien? — Poruszyła brwiami i uśmiechnęła się.
— Tak, mamo… Jedźcie już, bo wykupią moje ulubione mleko czekoladowe.
Krzysztof zaśmiał się, a następnie wstał. Stanął obok swojej żony i zapytał o „zasady pustego domu”.
— Nie otwierać nikomu. W razie pożaru pobiec do sąsiadów i poprosić o pomoc. W razie włamania schować się i wysłać SMS. Najlepiej do was obojga.
— Dokładnie, synu! Brawo! — Klasnął. — Jesteś gotowy zostać sam w domu!
— Wiele razy zostawałem, tato…
— No cóż, za każdym razem jestem tak samo dumny.
— Idziemyyyy juuuż? — domagała się Lilka.
— Tak, kochanie. Krzysiu, masz kluczyki do samochodu? — Agnieszka opuściła próg pokoju i skierowała się w stronę drzwi wyjściowych.
— Oczywiście, że tak. Czy zdarza mi się zapominać? — zapytał, marszcząc brwi.
— Z całą pewnością — skwitowała.
Leonard podniósł bokserki z Człowiekiem–Pająkiem i spojrzał w stronę otwieranych, a następnie zamykanych drzwi. Szczęk przekręcanego zamka. Został sam… Ale czad! Z bielizną w prawej dłoni wyszedł z pokoju. Zapomniał telefonu.
Przeszedł przez przedpokój, myśląc o kreskówkach, które będzie oglądał. Mignął mu też inny pomysł, ale nie był aż taki pewien, co do niego. Mógłby znowu obejrzeć te filmiki, które ostatnio znalazł w internecie… Jak się one nazywały? Ezoteryczne? Energetyczne? Eteryczne?
Ich nazwa wpadła do jego głowy równie szybko, jak sam pomysł. Erotyczne! Wypalił, otwierając drzwi od łazienki. Zamknął je, a następnie przekręcił gałkę, aby były zablokowane. Położył bokserki na pralce, znajdującej się po lewej stronie od wejścia, tuż obok umywalki, nad którą wisiało prostokątne, czyste lustro.
Po chwili był już nagi. Odłożył noszoną bieliznę do kosza na pranie i podszedł do wanny. Odkręcił ciepłą wodę. Poczekał chwilę i delikatnie puścił również zimną. Ciecze wymieszały się, tworząc idealną mieszankę, która z chlupotem wypełniała żeliwny mebel. Zdecydowanie wolał, gdy woda jest ciepła. To potrafiło odprężyć jak nic innego…
Skupił się na lecącym strumieniu, ale mimo tego usłyszał jakiś dźwięk. Coś jakby szuranie oraz następujące po nim tupnięcie. Szurnięcia i tupnięcia, tak. Na zmianę w zaskakującej melodyczności. Odstępy pomiędzy nimi były prawie idealne.
Lejąca się woda przeszkadzała mu w nasłuchiwaniu, więc ją zakręcił.
Cisza.
Poczekał jeszcze chwilę, a następnie przekręcił kurki ponownie. Przesłyszało mu się?
Niestety, ale nie. Dźwięk wrócił. Szuranie i tupanie. Tym razem, to pierwsze było przeciągane. Rytmiczność runęła, a odstępy pomiędzy tupnięciami były większe.. Wysilił słuch jeszcze bardziej… Jeszcze trochę… I wtedy zrozumiał, że to kroki. Nie do końca… Krokami było tupanie, ale czym było szuranie? Wytężył umysł. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to człowiek ranny w nogę, który musi ciągnąć ją po ziemi. Lęk wkradał się do jego umysłu powoli jak drapieżca.
Chciał poznać miejsce, z którego dochodziły tajemnicze kroki.
Zakręcił wodę.
Znowu nic.
Serce biło mu coraz mocniej… Poczuł, jak na nagim ciele pojawiają się ciarki. Było mu zimno i to niekoniecznie od temperatury panującej w pomieszczeniu.
Wpadł na pomysł.
Odkręcił kurek jeszcze raz, ale tym razem delikatnie. W kranie pojawiła się tylko cienka strużka. Był pewien, że wpadł na dobry pomysł… Rzeczywistość była jednak trochę inna. Dźwięk również był cichszy. Ledwie słyszalny. Przeraził się. Czuł, że zaczyna dygotać. Drżąca dłoń zwiększyła strumień.
Szuranie i tupot.
Bał się, ale mimo wszystko podszedł do drzwi. Położył dłoń na drewnie, jakby sprawdzając, czy nie zostanie wciągnięta. Następnie przyłożył ucho. Wyobrażał sobie, że zaraz usłyszy trzask łamanego drewna. Zobaczy krew… Jego krew, ale nie zdąży sobie tego uświadomić, tak jak nie zdąży zauważyć, że to coś rozerwało jego struny głosowe. Nie będzie mógł nawet krzyknąć. Dopiero teraz uświadomił sobie, że pomyślał „to coś”. Zląkł się jeszcze bardziej na myśl, że to nie człowiek. Musiał się skupić. Do tej pory nic go nie zaatakowało, a to chyba był dobry znak. Wytężył słuch.
Wiedział już wszystko.
Ktoś (lub coś) chodził od drzwi wejściowych aż do połowy przedpokoju. W kółko. Zaraz, zaraz… Przecież drzwi były zamknięte. Jakim cudem ktoś tu wszedł? Nie rozwalił ich, bo to usłyszałby nie tylko on (niezależnie od siły strumienia), ale również sąsiedzi. Mógł użyć wytrychu i otworzyć je najciszej, jak tylko się dało, ale dlaczego chodził w koło? To jakiś psychopata. Oczy zalały mu się łzami.
Chwilę potem przyszło najgorsze.
Boże… Ametyst. Gdzie on jest?
Spróbował przypomnieć sobie, gdzie ostatni raz widział ich kota. Nie było go w jego pokoju. Nie było go też w kuchni. Pokój Lilki również był pusty. Pozostała tylko jedna opcja. Salon. Oczywiście zwierzak mógł się schować… Gdzieś w szafie lub pod łóżkiem, ale dla Leonarda to oznaczałoby strasznego pecha. Bo musiał po niego pójść… Nie mógł zostawić swojego przyjaciela w potrzebie. Ten psychol mógłby mu coś zrobić.
Bał się.
Wyciągnął dłoń w stronę klamki, ale chwilę później ją cofnął. Chwiejnym krokiem podszedł do wanny i wyłączył strumień wody. Zauważył, że niedługo zacznie wylewać się za brzegi. Wyciągnął korek i poczekał aż jej poziom się zmniejszy. Po chwili umieścił go z powrotem w dnie wanny.
Kroki oczywiście ustały.
Pomyślał, że jeśli to nie psychol… że jeśli to jakiś stwór, to może znika, gdy woda przestaje lecieć. Nie wiedział, ile w tym prawdy. Być może zaraz miał zostać pożarty, ale nie chciał zostawić swojego towarzysza.
Na nowo podszedł do drzwi.
W końcu dotknął klamki. Zrobił to z wielką ostrożnością, tak jakby ona była potworem. Chciał ją przekręcić. Ametyst potrzebował jego pomocy… Niestety strach sparaliżował jego mięśnie. Po policzkach spłynęły łzy.
Jego determinacja była silna… Odzyskał sprawność w kończynach i przetarł oczy. Na korytarzu panowała cisza. Nie był do końca przekonany, czy to dobry znak.
Zamknął oczy i zaczął liczyć.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Niepokój nie opuścił jego ciała, ale zmalał wystarczająco, aby chłopiec mógł nacisnąć klamkę.
Delikatnie otworzył drzwi, tworząc małą szparkę w kierunku kuchni. Nie widział całej… W zasadzie widział tylko jej początek i kawałek stołu. Coś mogło schować się za rogiem, przy kuchence gazowej i szafkach. Jednak, żeby to sprawdzić, musiałby tam pójść, a to byłoby niepotrzebne ryzyko.
Odchylił drzwi jeszcze odrobinę i obserwował pokój siostry. W tym wypadku również nie widział całego pomieszczenia, ale obserwowany fragment był pusty.
Nagle poczuł, jak coś ociera się o jego prawą nogę. Wzdrygnął się i prawie krzyknął. Kątem oka zobaczył czarne stworzenie ocierające się o jego nagą skórę. Czuł, że umiera… Czuł rozrywane tkanki. Widział krew, opryskującą ściany.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to Ametyst łasi się do jego nogi.
Powiedział zakazane słowo na literę „K”, którego dzieci nie powinny używać, ale dorośli stawiają je jako przecinek, i szybko złapał kota. Wciągnął go do łazienki, po czym zaryglował drzwi. Był bezpieczny… Przynajmniej dopóki ktoś lub coś ich nie rozwali. W dalszym ciągu nie wiedział, co dzieje się na korytarzu, ale być może to i lepiej.
Podszedł do wanny i odkręcił wodę.
Uświadomił sobie, że nie słyszy kroków. Wiedział, że to nie Ametyst wydawał te dźwięki. Czy to coś zniknęło? Czy to tylko jego wyobraźnia?
Był tylko dzieckiem, więc uznał, że tak. Nalał odpowiednio ciepłą wodę, a następnie zanurzył się w niej. Postanowił się zrelaksować.
***
Piętnaście minut później Leonard nadal leżał w jeszcze ciepłej wodzie. Postanowił, że nie będzie wychodził. Poczeka na rodziców i wtedy opuści łazienkę. Chwilę wcześniej chciał do nich zadzwonić, ale uświadomił sobie, że zapomniał telefonu. Co jakiś czas spoglądał na Ametysta, który potulnie spał w koszu na brudne ubrania. Cieszył się, że starczyło mu odwagi, aby wyjść po niego.
Próbował wykalkulować, za ile wrócą jego rodzice i siostra, ale podczas tych rozmyślań usłyszał trzask. Dźwięk brzmiał, jakby ktoś upadł na kafelki z siłą wystarczającą do stłuczenia ich. Czuł swoje bijące serce, które podskoczyło aż do przełyku.
Cisza.
Nie działo się nic. Żadnych dźwięków, żadnych kroków… Nawet kot zdawał się nie oddychać.
więcej..