Tarantula - ebook
Tarantula - ebook
Eksperymentalna proza laureata literackiej Nagrody Nobla z 2016 roku w kongenialnym tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego. Dylan bierze na warsztat amerykańskie mity, wątki z opowieści ulicznych czy doniesień medialnych, przepuszczając je przez strumień świadomości i rozbijając z parodystyczną brawurą, a tłumacz – równie brawurowo – wzbogaca tekst o typowo polskie skojarzenia i aktualności. Wszystko to sprawia, że lektura Tarantuli staje się "jazdą literacką kolejką górską na oślep", porównywalną z najdzikszymi wymysłami dwudziestowiecznej awangardy.
Spis treści
Pistolety, księgogłos sokoła & nieskarany ciziak
Na dziwacznym drinku z wysmukłym przybyszem
(Daremne jak wiedźma)
Ballada w demol-ce
O przełamaniu bariery dźwięku
Upadek termometru
Preludium do brzdąkania kostką
Maria na płynącej barce
Piach w ustach gwiazdy filmowej
Odgradzanie Zaułka Szaleńca
Witając się z nieopublikowaną Marią
Czterdzieści ogniw łańcucha (wiersz)
Kęs tkliwego ścisku w gardle
Gonitwa konna
Kieszeń pełna kanalii
P. Bezużyteczny żegna się z robotą & nagrywa płytkę
Rada dla tygrysiego brata
O obserwowaniu zamieszek brudnej celi, czyli (W więzieniu nie ma kuchni)
Beznadziejnie & Marii nigdzie
Konfederacka zgrywa z Królaarturowego prymitywa
Całują się gitary & współczesny kanał
Rada dla modelki trampa
Poryw przegranego, co bierze figę z makiem
kochając się na przyjaciółce marii
Liścik do chłopca od sprawunków w stroju młodego dezertera
Smak strzelby
Rytualny taniec Mae West (Baśń)
Zderzenie w czarną noc
Wrogie zderzenie w czarną noc
Zwolnione z odpowiedzialności zderzenie w czarną noc
Elektryczne zderzenie w czarną noc
Czyjeś zderzenie w czarną noc
Tak jakby zderzenie w czarną noc
No to chlup – no to chlup ja zanudzę Hi de ho
Raj, szemrana dzielnia & Maria pokrótce
Piącha od pacyfisty
Święty skrzekliwy głos & ranek ding-dong
Zawalam zajęcia z propagandy
Małpa w niedzielę
Blues o kowbojskim aniele
Tęskny jazz o podziemiu & walc blond
Wstrętny humor Wściekłego Simona
Stwierdziłem, że pianista jest bardzo zezowaty, ale niebywale trwały
To sprawka chuliganów (Opera)
Szeryf w maszynerii
Fałszywa rzęsa w przekazie od Marii
Al Aaraaf & komisja przymusu
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66487-75-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
& NIESKARANY CIZIAK
aretha / w szafie grającej zza szyby szybująca królowa hymnu & hymenu wsączona w rankę po transfuzji na bani nasłuchiwała ułomnie słodkiej fali dźwięków & gromko hołd oddawała och wspaniała ty rolko el dorado & zmaltretowany boże ty osobisty, ale nie jest w stanie ona przywódczyni tych kiedy popieracie, nie może nie ma oparcia nie może... pod osłoną czarno rozkwitłych dysz kolejowych & cieni listków figowych & psów całonocnych marków, jak łuki & leki rosną harmonijkowe bataliony tchórzy patentowanych, kości & zaszłości, aż tu oto regularniejsze głośniejsze jęki & ramiona potentata pogrzebowego jednym namiętnym całusem ćwiczą z nut zmierzchu & pną się w gęstwinę z jakimś ulubionym wrogiem, co drze znaczki pocztowe & narwanych pocztylionów & wymachują zgoła capiącą & oklepaną ambicją niż samo to, trzeba wiedzieć, że matka nie jest damą... aretha bez celów, wiecznie do wzięcia & o krok subtelnie od nieba / ma się rozumieć jej jest ta melodia wespół z jej posłańcami emocjonalnymi & jej arete & jej tajemnicami muzycznymi
cenzor w wozie dwanaście kół z naczepą
wpada po pączki & podszczypuje
kelnerkę / kobiety zamawia surowe w
syropie / już sobie postanowił, że zostanie
przesławnym żołnierzem
rękopiśmienny koszmar zajadłych wzlotów & zlotów & otóż właśnie prorocze ślepe posłuszeństwo wobec prawniczka chytruska, comiesięcznego kupidyna & odurzających duchów dogmatu... ba & ma być każdy retman w trenczu relegowany bez reszty & pomazany na regałach piekła na ziemi, spania bez fantazji, niezmiennych powtórek & tłustych szeryfów, co fatum wypatrują w materacach... ale luja & tedy przyszedł tytan kloszardów & zawyrokował, by duchowy krąg majstra biedy objęła infiltracja ze strony obcego dyktatora, czerwonawego FBI & nieznanych śledczych klęsk czasu pokoju jako święty & srebrny & obdarzony strukturą kalejdoskopu & sandałową dziewczyną... śnić o roztańczonych prochożernych dziewicach & apollinie tułaczu przy organach / nienaukowych łazikach & ślicznotach fartownych & fajnie usta unoszących & rozdających oglądy & względy z ramion akuku minstrela adama & ewy... marnujących szansę na przerobienie pałą hardzieli & pełnoprawnych właścicieli na rybokształtnych bufonów & wywalających wasz cel chimeryczny... poddających się perswazji, zbrodnia przeciw narodowi, równoważna morderstwu & kiedy lekarze, nauczyciele, bankierzy & kanalarze walczą o swe prawa, ci muszą być straszliwie szczodrzy... & ruszajmy w marsz, który otwiera tab hunter w swoim thunderbirdzie / pearl bailey wdeptuje go w buicka & w którym ubóstwo, ideał niewykorzystanych klientów neptuna, gra w chowanego & uciekając w kto idzie? & nie pora na durne wyskoki, więc wskakuj w długie buty & hop na fajansiarskich błaznów, godzinowe stawki & lewatywistów & w którym młodsi senatorowie & chochliki odrywają czubki pytajników & ich żony robią torty & dalej & ciśnij kilkoma tortami w twarz & wio na zderzaku & pomiędzy pobożne uda & ruch arethy znajdźże swą nimfę bez sumienia & zgruchocz swą młodą wrażliwą godność, aż wreszcie na dobre sprawdzisz, czy we wszechświecie są dziury & muzyka & obserwuj ją, jak poskramia konika morskiego / aretho, uznana przez mini-strantów & inne perełki mamuni za zbyt posępną & wiedźmowatą & że w ogóle nie znasz żadnych fajnych piosenek
adwokat ze świnią na smyczy
wpada na herbatę & zjada przez
pomyłkę pączek cenzora / chętnie łże co do
swego wieku & serio podchodzi do swojej paranoi
gościnny grób reklamują & oddają za darmo w nagłych kaprysach & gazetach, na których siedzi gospodyni. czując, że jest sponsorowana, pęknięta, ale absolutnie niecenzurowana & że się też nie spuszcza / odmawia swemu trupowi odwagi pełzania – zamykania własnych drzwi, zdolności, by umrzeć od napadu na bank & teraz chwyta obcasy przebrzmiałych gwiazd, co kręcą przerażające filmy o jej brudzie & jej twarzy & już nie wszyscy ją kumają. jest własnością prywatną... bazooki w gnieździe & oręż z lodu & ze skurczu pogodoodpornego & te to szczebioczą, tworzą blizny & zabijają dzieci wobec dobrej prezencji królowej brony & przez jej stałego wroga, tomka sawyera z płatków śniadaniowych cała żeńska część zupełnie ignoruje tę klozetową masakrę znaną odtąd jako LONZO & musi podążać wiecznie ulicami życia pod rękę z leniuchami, co nie mają nic lepszego do roboty poza walką o kobiety... wszyscy już wiedzą, że przyczyną wojen są pieniądze & chciwość & organizacje dobroczynne / gospodyni już stąd wyszła. ubiegła się o miejsce w kongresie
senator odziany jak austriacka
owca. wpada na kawę & obraża
adwokata / jada tylko śliwki suszone &
w cichości żałuje, że nie jest bingiem crosbym
choć mógłby właściwie zostać bliskim
krewnym edgara bergena
podając cukier flaszkowemu człowiekowi z żelaza, który przybywa z uśmiechem & z lampą grzewczą & tego roku naciska guziki „zabili-go-i-uciekł” & zachwala miłość od pierwszego kupczenia... widzieliście, jak z tępego hulajkmiota wyrasta na grupkę wylewnych gości & mądry jest & ze wszystkimi gada, jak gdyby dopiero co otworzyli mu drzwi / nie lubi tych, co twierdzą, że pochodzi od małpki, ale i tak jest nudny & porażająco drętwy... za to kuchcik Allah zdrapuje głód z podłogi & ubija zeń fruwające naczynia przy akompaniamencie ryku & pozostałe mięśniaki wychwalają nawzajem swoją moc & żrą się co do trądziku & deklamują rejestry & podkreślają nawzajem swoje ciuchy & płyny & rozpraszają się na cząstki & giną wariacką śmiercią & zioną paradnymi zabójczymi rzygami rolnymi & po co na rany Chrystusa być Kolejnym mięśniakiem? kiedy wszyscy tontowie & hey boy gubią nogi próbując frugować, a kemosabi & p. paladin spędzają wolny czas osobno, ale jak równy z równym & i tak dlaczego by nie zaczekać, żeby śmiech wyregulował czas przerwy na ćwiczenia & JUHUU prask & cały ten gniew, kiedy kowboj ekskochanek wisi do góry nogami & anioł Suzy Q. wrzuca nowego dziesiątaka w tę maszynę adopcyjną, z której symbol wytryska skrzeczy & zastyga & roztrzaskuje się o jelita jakiejś wstrętnej mydelniczki & aż hurgoce & człowiek z żelaza zbiera swoje guziki „zabili-go-i-uciekł” & rozdaje je za darmochę & usiłuje się zakolegować & wprawdzie nie jesteś w żadnej partii, ale jesteś gotów, gotów pamiętać coś tam o czymś tam
szef policji trzyma bazookę,
na której wyryto jego nazwisko. wchodzi
zalany & przystawia lufę do ryja
świni adwokata. dawny damski bokser,
przeszedł na zawodowstwo & dostał
szpotawej stopy / chciałby zostać
dosłownie katem. ale jednego nie wie,
że świnia adwokata zakolegowała się
z senatorem
mania hazardzisty & jego niewolnik, wróbel & gardłuje ze skrzynki czarnego podium & hipnotyzuje cały ten bal zawadiaków, żeby zostali rankiem & nie robili nalotów z fabryk / każdy spodziewa się przyjść na świat razem z ukochanymi, ale tu nici & zawiedziono ich, okłamano & teraz organizatorzy muszą z budek telefonicznych do nowych osiedli sprowadzić woły & przegadane ulotki & martwiczy entuzjazm, kapusiów & kabiny dla samobójców & najczęściej wtedy zaczyna trochę kropić... mali chłopcy nie mogą wyjść się pobawić & co godzinę przybywają nowi faceci, dostarczają buldożerami artykuły spożywcze & mieszanki łakoci przysyłane z las vegas... & bratankowie speca od ziaren kawy & inni ukochani synkowie absolwenci z pompadourami & dyplomami dopochwalnymi & jęk pożegnalny z okazji uwolnienia pustelnika & pięknie brzydcy & napominający o wieczności zstąp & zbaw owieczki swe & rzeźników & uderz w róże swym fetorem przepisowego chłopca do bicia... & dziadziuś straszydło trzyma malutkiego strzyżyka & sam się przekonaj, kiedy jego też będziesz zbawiać / popatrzże wielki Romantyku. ty, co z dowolnej pozycji umiesz przepowiadać, ty, co wiesz, że nie każdy jest Hiobem bądź Neronem bądź J.C. Penneyem... popatrzże & dosiądź swej manii hazardzisty, wytrawnych linoskoczków uczyń bohaterami, prezydentów cwaniakami. zmień ostateczne... ale skoro pustelnicy są milczący & niższego stanu lub szaleni lub w więzieniu... & nie pracują zresztą w fabrykach
dobry samarytanin wpada z
tatuażem „ta malusia dokolusia” na
policzku / każe senatorowi, by przestał
obrażać adwokata / chciałby
robić w rozrywce & chełpi się, że jest
jednym z najlepszych przybyszów w okolicy, świnia
skacze do niego i zaczyna zżerać mu
twarz
niepiśmienne monety bez reszki siłują się z czyścicielem okien, którego reinkarnowano z ogrodowej gracy & po tym, jak kiedyś był radośnie pchnięty & od niechcenia walił w kamień co raz teraz zgorzkniale uparł się znaleźć jakiegoś podwładnego. wgryza się w parapet & uważa, że śpiewając „ach śpij kochanie” spragnionym dzieweczkom ze wsi, co chciałyby napić się z jego cebrzyka, dochrapał się sukcesu, ale radochę mu sprawia, gdy opowiada jednej z tych monet bez reszki, jak to tom jefferson zatrudniał go u siebie w domu, kiedy robiło się coraz mniej ciekawie... ekipa lawrence’a welka za oknem w środku, steruje wydziałem planowania miasta & zapada w sen zimowy & podkarmia swoje lato konwersując z cieniami biedaków & innymi szoferami karetek, & nawet nie dostrzega tego czyściciela okien, gdy tymczasem rodziny opowiadające o złych lichach & są skarbami & są tam zdjęcia, na których grają w golfa & coraz bardziej czernieją & chodzą po bursie związkowej czyściciela okien odziani w olej & ci ludzie uważają się za smakoszy, bo nie uczestniczyli w pogrzebie charliego starkweathera, przebóg skoro szampan jest dostatecznie pogański & bawół, choć szefowie restauracji mętnie o tym mówią, szybko przepada w przemocy / niebawem medal będzie mieć tylko jedną stronę & mahomet, skądkolwiek by się pojawił, będzie przeklinał & czyściciel okien spadał & w końcu nikt nie będzie miał w ogóle pieniędzy... może chroń gburową, mniejszości & wiejskie tereny liberacego
kierowca ciężarówki wpada ze zmiotką
do dywanów pod oczami / wszyscy mówią
„siemasz joe” & on na to „joe gość, co prowadzi
ten lokal. ja jestem prostym naukowcem. nie
mam imienia” kierowca ciężarówki nienawidzi
każdego, kto chodzi z rakietą do tenisa / wypija
całą kawę senatorowi & zaczyna
zakładać mu nelsona
najpierw ochrzaniasz swoje włosy & próbujesz związać te jazgotliwe głosy na blacie & potem pracowników działu sprzedaży, co mają na imię Gus & Peg & Judy Trzpień & Nadine z robaczywym owocem & Misiunia Monique muskająca Maxa mózgiem & wszyscy oni są zachwyceni szatniami & warzywami & Muggs on to idzie spać na twoim karku gadając o sklepie & rozwodach & tematach z nagłówków & jeśli nie zdołasz powiedzieć won z mojego karku, to mu odpowiedz & puść oko & poczekaj na jakąś makabryczną ripostę & dzwon wolności bije, gdy nie śmiesz zapytać siebie w duchu, jak się masz na Boga & cóż to za kolejna twarz? & różnica pomiędzy okresem życia pacanów & dziurami, korpoświniami & żebrakami & krytykami raka studiującymi jogę z podjaranymi drobnymi gangsterami w jednoaktówkach z silnikami na paliwo bezołowiowe powrzucanymi w rzekę & zgrupowanymi w skradzionym lustrze... a porównać to z wielkim dniem, kiedy stwierdzasz że lord byron w spuszczonych spodniach gra w dekiel w kostnicy & chrupie zdjęcie jean paula belmonda & częstuje cię porcją zielonej żarówki & do ciebie dociera, że nikt ci nie wspominał o Tym & że życie tak naprawdę wcale nie jest takie proste... w sumie sprowadza się do tego, co możesz poczytać i czym przypalić papierosa... Chappy Papież tymczasem naprawdę się trapi, czy drożdża naprawdę przygwożdżą, gdy roztrzaskuje whisky o glebę & wychodzi potem z Maurice’em, a z tego to żaden tam Szkrab z Peorii & nie jest kompletnie jak ci w Des Moines w stanie Iowa & poczciwa debbie, ona też się zjawia & zarówno ona jak & dale wiją sobie gniazdko w gazetach & jezu któż może je winić? & Amen & o panie mój, & jak defilady nie chcą twych pieniędzy mała... to konfetti i niejaki george washington & Nadine, która podbiega & pyta gdzie Gus? & jest zajeżona na ten chleb, który piekł z jej robali, a z dolarów robiły się byle strzępki papieru... ale ludzie zabijają za papier & tak w ogóle to nie da się kupić emocji za dolara długiego jak etykietka z ceną, środki się wyczerpały & tylko wielkie jak twoja pięść & dyndają z garnka ze złotą tęczą... która szarżuje & która zakrywa siodła beznosych poetów & cudownie rozbłyska & gdzieś tam za tęczą & oślepia moją zamężną kochankę prosto w maniaków owacji / kremuje niewinne dziecię w kupkę odpadów za wredną kontrowersję & za czubka & kto powie charliemu, żeby przestał & nie wracał, bo śmieciarze nie mówią serio & będą zamordowani jutro & najbliższego 7 marca przez te same dzieciaki & ich rodziców & ich wujostwo & całą resztę tych ludzi, co z lead belly’ego zrobiliby domowego pupilka... zawsze będą zabijać śmieciarzy & wycierać fetory, ale ta tęcza, ta to oddala się za filar & czasami tornado niszczy drogerie & powodzie wywołują polio & porzucając Gusa i Peg omotanych siatką do siatkówki & Maxa ukrytego w madison square garden... Misiunia zginęła od lecącej porcji trawy! I.Q. gdzieś tam w latach sześćdziesiątych & w wieku dwudziestym & śpiewaj więc aretho... wyśpiewaj muzykę lekką łatwą i przyjemną na orbitę! zaśpiewaj krowie dzwonki do obory! śpiewaj za mgłą... śpiewaj fryzjerowi & gdy uznają cię winną za nieposiadanie kawalerii & za nieudzielenie pomocy tancerce w związku z jej zapaleniem krtani... za błędne napuszczenie piratów valentina na Indian albo może za niepodanie dłoni głuchemu pacyfiście z żeglarskiej celi... to chyba już pora, byś odpoczęła & nauczyła się nowych piosenek... nie wybaczała niczego & bo niczegoś nie uczyniła & kochaj się ze szlachetną sprzątaczką
co za koszmar być. pisać dla garstki
wybranych. pisać dla kogokol-
wiek z wyj. ciebie. ciebie, daisy mae, która
nawet nie pochodzisz z ludu... zabawne przy
okazji, że wciąż jeszcze nie jesteś martwa...
przygwożdżę te słowa do tej kartki
i puszczę je ku tobie. o nich
zapomnij... dzięki za twój czas.
miła jesteś.
uściski & całuski
twój sobowtór
Durne Oczy (przy perturbacjach w samolocie)
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------