Targowisko próżności - ebook
Monumentalna powieść Williama Makepeace’a Thackeraya, wydana po raz pierwszy w 1847 roku. Cięta satyra na zepsucie XIX-wiecznego angielskiego społeczeństwa zbudowana wokół losów dwóch młodych dziewcząt: sprytnej, ale biednej Rebeki Sharp oraz dobrodusznej Amelii Sedley, panny z dobrego domu. Książka w przekładzie Brunona Dobrowolskiego z 1914 roku (zachowano oryginalną pisownię).
| Kategoria: | Klasyka |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-169-4 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Działo się to około 1815 roku… W piękny, czerwcowy poranek toczył się w kierunku Chiswick-Mall wygodny powóz, zaprzężony parą rosłych koni, o lśniących bogatych szorach.
Na koźle, obok woźnicy w trójgraniastym kapeluszu i w peruce, z pod której wyglądały czerstwe policzki, siedział nader pokaźny murzyn. Powóz zatrzymał się przed domem miss Pinkerton, utrzymującej wyższy, naukowy zakład żeński.
Na odgłos dzwonka, którym leniwie murzyn poruszył, ukazało się w wąskich oknach starodawnego domostwa kilkanaście młodych twarzyczek — a jednocześnie — po nad wazonami geranjum, zdobiącemi okna salonu, zabłysnął karmazynowy nos panny Pinkerton, zwrócony ku powozowi.
— To kocz pana Sedley — odezwała się siostra przełożonej, miss Jemina. — Oto murzyn jego, Sambo i woźnica w nowiutkiej, czerwonej liberji.
— Czy wszystko gotowe już do odjazdu miss Sedley? zapytała szanowna miss Pinkerton zwracając się do siostry.
Szanowna ta nauczycielka, korespondentka wielce uczonej pani Chapone, przyjaciółka doktora Johnson, Semiramida Hammersmithu, odznaczała się wspaniałą postacią.
— Panny pakują już rzeczy od czwartej z rana — rzekła miss Jemina — przygotowałyśmy już dla nich całą wiązkę kwiatów.
— Powiedz raczej bukiet, moja siostro, wyrażenie stokroć przyzwoitsze, odznacza się dobrym tonem.
— Zgoda — więc bukiet. Nie przeszkadza to jednak że wielkość jego wyrównywa sporej wiązce siana. Włożyłam oprócz tego do walizki Amelji parę buteleczek wody gwoździkowej wraz z przepisem.
— Nie zapomniałaś przepisać rachunku miss Sedley? Prawda, leży tu na stoliku, 93 funty i cztery szylingi. Dobrze, teraz dodaj adres pana John Sedley i dołącz mój list do jego żony.
Dla miss Jemina autograf siostry był przedmiotem głębokiej czci i czołobitności. Wiadomo było powszechnie że miss Pinkerton w nadzwyczajnych jedynie okolicznościach raczyła pisywać do rodziców swoich pensjonarek; a to, kiedy opuszczały jej dom albo wychodziły za mąż.
Raz tylko miss Pinkerton zrobiła wyjątek, kiedy biedna kobieta przekonaną najzupełniej że nic nie zdoła skuteczniej pocieszyć matkę po stracie córki jak religijno-patetyczny list, w którym miss Pinkerton oznajmiła jej też bolesną wiadomość.
Obecnie szanowna miss Pinkerton skreśliła pismo następujące:
„Chiswick-Mall 18. czerwca 18…“
„Po sześcioletnim pobycie miss Amelji Sedley w Chiswick-Mall, mam zaszczyt, oraz szczęście, zwrócić panienkę rodzicom. Miss Amelja wyrosła dzisiaj na młodą osobę, zdolną chlubnie utrzymać się na stanowisku, jakie się jej słusznie w wyższem a ukształconem towarzystwie należy. Nie brak jej zalet, cechujących młode osoby wielkiego świata — ani też przymiotów odpowiednich jej urodzeniu i położeniu towarzyskiemu. Pilność i uległość zjednały dla niej wszystkich nauczycieli, słodycz i ujmujący charakter pociągną ku niej serca starszych i młodszych towarzyszek.
„Nie można nie przyznać że w muzyce, tańcu, ortografji i robotach ręcznych, mis Amelja nie zawiodła nadziei wszystkich jej życzliwych. Postępy jej w geografji pozostawiają jeszcze nieco do życzenia.
„Nie można też dosyć zalecić używania gorsetu i pasków ortopedycznych przez lat trzy, po cztery przynajmniej godzin dziennie: jedyny to środek do nabycia w postawie i ruchach dystyngowanego wdzięku, tej koniecznej ozdoby, słusznie dziś od młodych osób wyższego towarzystwa wymaganej.
„Co się tyczy zasad religji i moralności, można ręczyć że mis Sedley okaże się godną Zakładu, zaszczyconego odwiedzinami znakomitego leksykografa i czynną opieką niezrównanej mistres Chapone.
„Opuszczając Chiswick Mall miss Amelja zostawia tu przyjazne jej licznych rówieśnic serca i niezmienne pełne sympatji uczucia w sercu przełożonej, mającej zaszczyt pisać się.
Pani najniższą sługą
Barbara Pinkerton.“
P.S. „Miss Sedley odjeżdża w towarzystwie miss Sharp. Usilne załączam prośby ażeby jej pobyt w Russel-Square nie przedłużył się nad dziesięć dni. Rodzina u której Miss Sharp ma spełniać obowiązki nauczycielki, radaby ją powitać co najprędzej.
Po napisaniu listu miss Pinkerton zaczęła podpisywać starannie nazwisko swoje i miss Sedley na czystej stronicy słownika, ułożonego przez doktora Johnson’a, napisawszy na okładce książki Rady śp. doktora Johnson’a udzielone młodej panience w dzień jej odjazdu z Instytutu miss Pinkerton. Pełna majestatycznej powagi przełożona, zawdzięczając świetne powodzenie i rozgłos Zakładu protekcji doktora Johnson, miała zawsze na ustach imię tego uczonego lexykografa. Żadna też z uczennic nie opuściła pensji nie otrzymawszy w upominku od miss Pinkerton szacownego i wielce zajmującego dzieła, o którem wyżej wspomnieliśmy.
Posłuszna rozkazowi siostry, miss Jemina otworzyła wielką szafę, gdzie się mieściły drogocenne słowniki, wyjęła dwa egzemplarze i w chwili, kiedy miss Pinkerton kończyła zwykły napis na pierwszym, podsunęła nieśmiało drugi.
— A dla kogoż ten drugi egzemplarz? — zapytała siostra chłodno i surowo.
— To… to… dla Becky Sharp — odpowiedziała drżąc Jemina, której twarz i szyja, pomimo zmarszczek dość już głębokich, mocnym pokryły się rumieńcem — to dla Becky Sharp, która także odjeżdża.
— Miss Jemina! — zawołała groźnie miss Pinkerton, otwierając usta jak mogła najszerzej — czy jesteś przytomna i czy wiesz co robisz? Połóż słownik na miejscu i nie pozwalaj sobie odtąd nic podobnego!
— Jednakże, siostro, straciłabyś na tem najwięcej parę szylingów, a biedna Becky bardzo się zmartwi jeżeli ją ten podarek ominie.
— Przyszlij mi tutaj natychmiast miss Sedley! — odrzekła miss Pinkerton.
Biedna Jemina wyszła, nie ośmieliwszy się wyrzec ani słowa. Twarz jej zmieniona i chód przyśpieszony świadczył o niepokoju wewnętrznym i trwodze.
Ojciec miss Sedley był kupcem w Londynie, gdzie mógł pędzić życie dosyć wygodne. Inne zupełnie było położenie finansowe miss Sharp, która bezpłatnie do Chiswick Mall przyjętą była. Dla tego też miss Pinkerton uważała za zbyteczne ofiarować szacowne dzieło doktora Johnson’a osobie, już dostatecznie przez nią dobrodziejstwy obsypaną.
Listy i świadectwa pochodzące od przełożonych pensji, nie wiele więcej zasługują na wiarę jak napisy na pomnikach cmętarnych. Wszakże jak w liczbie nieboszczyków, których liczne cnoty na kamieniu wyryto, może się rzeczywiście znaleźć taki, co schodząc z tego świata, zostawił pogrążoną w smutku rodzinę i był istotnie dobrym synem, małżonkiem i ojcem, tak również w Zakładach naukowych zdarza się spotykać z uczennicami, lub uczniami godnymi bezinteresowych pochwał przełożonych.
Miss Amelja Sedley była jedną z tych rzadkich uczennic, i nietylko zasługiwała całkowicie na pochwały miss Pinkerton, ale nadto miała wiele przymiotów niedostrzeżonych przez naszą poważną matronę, jużto dla różnicy wieku, jużto dla stosunku zachodzącego pomiędzy uczenicą a przełożoną.
Śpiewać jak słowik albo jak mistress Beligton, tańczyć jak Hilisberg lub Parisot, haftować misternie, pisać poprawnie — to już bardzo wiele; ale miss Amelja do tych talentów łączyła serce tak szlachetne i tkliwe, że pociągała ku sobie wszystkich, co ją bliżej znali, zacząwszy od przełożonej aż do praczki i córki biednej jednookiej kobiety, mającej pozwolenie sprzedawać raz na tydzień panienkom ciasteczka swego wyrobu.
Z dwudziestu czterech uczennic, dwanaście było serdecznych miss Amelji przyjaciółek. Nawet pełna zawiści miss Briggs nie mogła nigdy ani słowa złego na nią powiedzieć.
Dumna i używająca wielkich wpływów miss Saltire, wnuczka lorda Dexter, uznawała że powierzchowność miss Amelji odznacza się wielką dystynkcją. Co się zaś tyczy miss Schwartz, bogatej czarnowłosej kreolki, ta dostała przy pożegnaniu tak silnego spazmatycznego ataku, że potrzeba było oblewać ją octem aromatycznym i po doktora Floss posłać.
Miss Pinkerton zachowując zwykły sobie spokój i nie zapominając o godności i powadze właściwej jej wysokiemu stanowisku, umiała okazać swej uczenicy tkliwe i przychylne uczucia.
Miss Jemina miała pełne łez oczy ile razy o odjeździe miss Amelji pomyślała, i gdyby nie obawa siostry, dałaby się może unieść daleko napadom nerwowym idąc za przykładem kreolki z Saint-Kitt dziedziczki, która, nawiasem mówiąc, płaciła podwójnie za pensję. Mogła więc słusznie dać swoim nerwom większą swobodę w objawach boleści, jakiej teraz doznawała. Inaczej się rzeczy mają z poczciwą istotą jak miss Jemina, obowiązaną prowadzić rachunki, zajmować się naprawą i praniem bielizny, przyprawą pudingów, utrzymaniem w porządku srebra stołowego oraz naczyń kuchennych. Ale pocóż mamy tu długo rozwodzić się o niej?
Zostawiając obie siostry w skromnem ich zaciszu, nie spotkamy się może z niemi w dalszym ciągu tej powieści.
Żeby czytelnika zapoznać bliżej z Amelją, która nas bardziej zajmować będzie, powiemy na wstępie, że natura obdarzyła ją pełnym słodyczy i dobroci charakterem. Nie małe to szczęście, zaprawdę, spotkać szlachetną i zacną istotę w życiu; ba, nawet w tej powieści zbyt obfitej, niestety, w czarne i przewrotne charaktery. Nie jest to bynajmniej heroina, możemy zatem uwolnić się od skreślenia jej portretu, wyznając szczerze, że obawialibyśmy się nawet żeby nos jej nie okazał się zbyt krótki, policzki za nadto pełne i rumiane. Wypada jednak nadmienić że ujmujący i niewinny uśmiech zdobił jej oblicze, promieniejące zdrowiem. Oczy jej jaśniały żywą i szczerą wesołością, jeżeli nie były napełnione łzami, co się dosyć często wydarzyć mogło tej naiwnej i kochającej istocie. Śmierć czyżyka lub myszki zaduszonej przez kota, napomnienie lub wymówki, jeżeli znalazł się ktoś tak twardego serca żeby się nie czuł dobrocią Amelji rozbrojonym, starczyły do wywołania jej łez. Miss Pinkerton, mimo niewzruszonej surowości, nie robiła jej nigdy ostrych wyrzutów, chociaż możnaby powiedzieć że czułość serca była dla dyrektorki zakładu równie nieznanym jak algebra przedmiotem; wszyscy nawet nauczyciele mieli polecenie obchodzić się z miss Amelją ile możności najłagodniej. W samej rzeczy surowość względem niej byłaby niesprawiedliwością.
Nadszedł nareszcie dzień wyjazdu. Miss Sedley zwykle z uśmiechem na ustach lub ze łzami w oczach, czuła się dnia tego dziwnie zakłopotaną. Powrót do rodzinnego domu przejmował ją radością: ale myśl opuszczenia na zawsze pensji budziła w niej żal i smutek. Laura Martin nie odstępowała od trzech dni prawie miss Amelji, której ostatnie chwile pobytu w Chiswick-Mall zapełnione były wymianą upominków i uroczystych obietnic wzajemnego co tydzień przynajmniej pisywania.
— Pisuj do mnie pod adresem mego dziadka, hrabiego Dexter, mówiła miss Saltire.
— Pisuj do mnie codzień, moja najdroższa Ameljo, zawołała w gwałtownem uniesieniu miss Schwartz.
Laura Martin wzięła rękę swej przyjaciółki i patrząc na nią, rzekła z uczuciem:
— Ameljo, będę cię nazywać w moich listach mamą.
(Nie jeden może z naszych czytelników siedząc w klubie przy rozbifie i butelce dobrego wina, wzruszył pogardliwie ramionami przebierając z roztargnieniem szczegóły wyżej przytoczone i napisał ołówkiem na maryginesie naszej powieści: Ckliwy sentymentalizm, czcza gadanina etc… etc… Jest to zapewne jeden z tych genjuszów uwielbiających tylko prawdziwą wielkość i bohaterstwo, tak w życiu jak i w powieści. W takim razie niepozostaje mu jak tylko:.. zamknąć naszą książkę. Mimo to ciągniemy dalej nasze opowiadanie).
Sambo umieścił już w powozie kwiaty, podarki, walizy i pudełka z kapeluszami miss Sedley; został jeszcze tylko mały skórzany, dość obdarty tłumoczek miss Sharp, ze starannym napisem nazwiska właścicielki na wierzchu przyklejonym. Sambo skrzywił się nieco i podał tłumok woźnicy, który go zrozumiał i uśmiechnął się przyjmując pakunek.
Chwila odjazdu nadeszła, mniej jednak bolesna, niż się można było spodziewać, a to dzięki wzniosłej przemowie miss Pinkerton, zwróconej do odjeżdżającej uczennicy. Myliłby się ktoby myślał że przemówienie, którego treścią było poddanie się wyrokom Opatrzności, usposobiło Amelję do uwag filozoficznych i uzbroiło w spokój konieczny w życiu do walki z przeciwnościami. Nie; ale rozwlekłe, ciemne i napuszone okresy prędko znudziły miss Sedley, która zbyt obawiała się swej przełożonej, ażeby nie wytężyć wszystkich usiłowań do ukrycia nudów i lekkiej niecierpliwości. Wniesiono nakoniec do salonu ciastka anyżowe i butelkę wina, co bywało tylko podczas wizyt rodziców albo też w razie nadzwyczajnych uroczystości. Miss Sedley wziąwszy swoją część ciastek, była już gotowa do podróży.
— Może zechcesz wejść, Becky, i pożegnać miss Pinkerton? — rzekła miss Jemina zwracając się do młodej dziewczynki, na którą nikt nie zwracał uwagi.
— Mam to sobie za obowiązek — odpowiedziała spokojnie miss Sharp, schodząc z góry z pudełkiem na czepki w ręku.
Miss Jemina niemało była zdziwioną spokojem panny Sharp w tak ważnej i uroczystej chwili.
Becky Sharp zastukała lekko do drzwi, a otrzymawszy pozwolenie wejścia, zbliżyła się, nie okazując najmniejszego zmieszania i powiedziała czystą francuską wymową:
— Mademoiselle, je viens vous faire mes adieux.
Miss Pinkerton nie rozumiała ani słowa po francusku, chociaż jej uczennicom język ten nie był obcy. Nasza przełożona przygryzła usta i podniósłszy majestatycznie głowę, rzekła poważnie:
— Żegnam cię, miss Sharp, bądź zdrowa.
Mówiąc to miss Pinkerton wyciągnęła rękę, jak gdyby chciała dać sposobność pannie Sharp uściskania jednego palca tej ręki, która widocznie w tym celu została w powietrzu zawieszoną.
Miss Sharp ukłoniła się głęboko i cofnęła rękę, odmawiając przyjęcia tak wysokiego zaszczytu, jaki chciano jej ofiarować.
Nieprzewidziane to znalezienie się miss Sharp przejęło Hammersmitowską Semiramis zgrozą, oburzeniem i wywołało w niej tak gwałtowne poruszenie, że ubranie jej głowy, wielce do turbanu podobne, silnie się zatrzęsło. Była to niema walka pomiędzy młodą dziewczyną a starą matroną, w której ta ostatnia uległa.
— Niech cię niebo błogosławi, moje dziecko! — mówiła miss Pinkerton ściskając Amelję i rzucając na Becky Sharp groźne, pełne gniewu spojrzenie.
— Wychodź prędzej, Becky — szepnęła Jemina przestraszona, popychając ją ku drzwiom salonu które się na zawsze dla młodej dziewczynki zamknęły.
Na dziedzińcu znowu pożegnania, jak to zwykle przy rozstaniu bywa; brakuje nam słów na odmalowanie tej rzewnej i rozdzierającej sceny. Słudzy, przyjaciółki, młode rówieśnice i towarzyszki miss Sedley, wszyscy słowem zebrali się, nie wyłączając nawet nauczyciela tańców, który przed chwilą przyszedł. Jeszcze powtórzenie uściśnień serdecznych, utyskiwań żałośnych, łez i westchnień zagłuszonych nerwowemi spazmami panny Schwartz, która oddawała się tak gwałtownej rozpaczy, że żadne pióro nie byłoby zdolne opisać tego konwulsyjnego stanu. Zresztą nie jedna może z czułych czytelniczek znieśćby takiego obrazu nie mogła.
Pożegnania już się wreszcie skończyły i nasze podróżne, a właściwie miss Sedley, wyrwała się już z objęć przyjaciółek, bo co się tyczy Becky Sharp, ta już od dawna siedziała w powozie, nie wywoławszy ani jednej łzy, ani jednego westchnienia.
Sambo, którego młoda pani zalewała się łzami, zamknął drzwiczki i stanął za powozem. Woźnica zaciął konie.
— Stój, stój! — wołała miss Jemina, biegnąc co tchu ku bramie z jakiemś zawiniątkiem w ręku. — Tu są sandwicze, mówiła dalej zadyszana, bo może ci się zechce jeść, moja kochana Ameljo; a to dla Becky… dla Becky Sharp… książka, którą moja siostra… to jest słownik Johnson’a.. wiesz dobrze, moja Becky… nie możesz nas opuścić bez tej książki. Szczęśliwej podróży! Niech was Bóg strzeże!
Poczciwa ta istota weszła, a raczej wbiegła do ogrodu, upadając pod wpływem silnych wzruszeń. W chwili kiedy woźnica zacinał konie, miss Sharp blada z gniewu ukazała się w oknie powrozu i wyrzuciła książkę, która upadła w ogrodzie. Jemina widząc to, tak się przeraziła że straciła prawie przytomność.
— Ah! nie myślałam nigdy żeby jej zuchwałość…
Wruszenie głębokie nie dozwoliło jej dokończyć zaczętej myśli; powóz szybko się toczył i niknął w oddaleniu, brama już była zamknięta, dzwonek dawał znać że lekcja tańców ma się rozpocząć. A teraz kiedy świat szeroki otwiera się naszym dwom młodym podróżnym, możemy i my pożegnać Chiswick Mall.Rozdział 2. Miss Sharp i miss Sedley przygotowują się do kampanji
Jak tylko miss Sharp, po dopełnieniu swego bohaterskiego czynu, dostrzegła słownik toczący się po spadzistym trawniku i zatrzymujący się u nóg nieprzytomnej prawie Jeminy, wyraz jej twarzy uległ natychmiast znacznej przemianie: bladość na obliczu znikła zupełnie, a wyraz nienawiści ustąpił miejsca uśmiechowi, który nie zbyt przyjemne sprawiał wrażenie. Po chwili, wsuwając się w głąb powozu z wyrazem zadowolenia, jak gdyby uczuła się od wielkiego ciężaru uwolnioną, rzekła do siebie:
— Życzę jej słownikowi dobrej podróży; co do mnie, jestem już, dzięki Bogu, po za obrębem Chiswick-Mall.
Scena, która tak przeraziła Jaminę, nie mniejsze i na Amelji wywarła wrażenie. Parę dopiero chwil dzieliło Amelję od pensji, a sześcioletnie wrażenia nie zacierają się tak szybko. Ileż to osób zachowało przez całe życie obawy i niepokoje młodocianego wieku! Znaliśmy, naprzykład, starego szlachcica, który w 68 roku żyda mówił przy śniadaniu z wielkiem wzruszeniem: „Dziś w nocy śniło mi się że dostałem rózgą od doktora Raine.“ Żywa imaginacja przeniosła go we śnie o kilkadziesiąt lat wstecz, a doktor Raine i jego pęk rózg przejmowały starego już człowieka takim samym strachem w 68-miu jak niegdyś w 13-tu leciech. Gdyby doktor Raine stanął dziś w dawnej swojej postaci przed 68-letnim starcem i uzbrojony pękiem giętkich bzozowych rózg, zawołał strasznym jak dawniej głosem: „Kładż się waćpan…“ uczucie strachu byłoby równie prawdziwe w starcu, jak niegdyś w dziecku… Owoż miss Sedley widocznie zgorszyła się krnąbrnością swojej towarzyszki.
— Cóżeś zrobiła? — rzekła Amelja po chwili milczenia.
— Czy myślisz że miss Pinkerton ukaże się żeby mnie zamknąć w tem piekielnem więzieniu? — odrzekła Rebeka z uśmiechem.
— Nie, ale…
— Ja tego domu nienawidzę — mówiła dalej miss Sharp, nie posiadając się z gniewu — ale spodziewam się przynajmniej że go już nigdy nie zobaczę. Życzyłabym sobie widzieć go na dnie Tamizy, a gdyby miss Pinkerton tam się znajdowała, to pewno nie spieszyłabym ją wyciągać. Owszem, miałabym wielką przyjemność widzieć ją kołysaną falami igrającemi z jej turbanem i spodnicami, a co więcej, chciałabym obaczyć jej nos potężny jakby przód okrętu…
— Dajże pokój! — zawołała z przestrachem miss Sedley.
— No i cóż! Może wasz murzyn pójdzie to jej powtórzyć? — mówiła miss Rebeka, śmiejąc się: — tem lepiej, niech idzie powiedzieć miss Pinkerton że ją najszczerzej nienawidzę i że pragnęłabym bardzo dać jej dowody tej nienawiści. Przez dwa lata prawie karmiła mnie obelgami i upokorzeniem; obchodziła się ze mną gorzej aniżeli z kucharką. Nie słyszałam nigdy dobrego słowa, wyjąwszy od ciebie tylko jednej. Byłam boną do pilnowania najmłodszych dziewczynek i do mówienia po francusku ze starszemi. Mówiąc prawdę, nie można gorszego figla miss Pinkerton wyrządzić jak mówić do niej po francusku. Nie rozumie ani słowa, a tyle ma pretensji, że niechce się do tego przyznać. Otóż, jeśli się nie mylę, to główną jest przyczyną mego odjazdu, za co Bogu dziękuję. Mój wyjazd z Chiswick Mall jest dostatecznym powodem żebym właśnie dla tego język francuski lubiła. Vive la France! Vive l’ empereur! Vive Bonaparte!
— „O! Rebeko, Rebeko co za hańba!“ zawołała miss Seldey, oburzona bluźnierstwem największem, jakie według niej mogło wyjść z ust Angielki.
I w samej rzeczy powiedzieć w Anglji w owym czasie: „Niech żyje Bonaparte!“ było toż samo co zawołać: „Niech żyje Lucyper!“
— Czy możesz żywić w sercu tak brzydkie uczucia jak nienawiść i zemsta?
— Jeżeli zemsta jest złem uczuciem, to nie można zaprzeczyć że spoczywa w naturze ludzkiej, odparła żywo Rebeka, a ja nie jestem aniołem.
Ostatnie słowa Rebeki były niezaprzeczenie prawdą.
Miss Sharp, jak się z tej rozmowy okazuje, zawdzięczała niebu że się ujrzała oswobodzoną od osób, ku którym czuła głęboką nienawiść, i że mogła czasem postawić swych nieprzyjaciół w przykrem i kłopotliwem położeniu. Nie są to zbyt słuszne, ani zbyt chwalebne powody do wdzięczności; możnaby nawet bez wahania się twierdzić że wdzięczność z takich wypływająca pobudek, nie znajdzie wstępu do serca otwartego dla uczuć ludzkich i szlachetnych.
Miss Rebeka nie miała nic słodkiego, nic ujmującego w swoim charakterze. Jeżelibyśmy mieli wierzyć jej skargom i sądom, głęboką mizantropją nacechowanym, to nie było nikogo, coby jej nie uchybił lub nie pokrzywdził. Nam się jednak zdaje że ci, co chcą uchodzić za nieszczęśliwe ofiary całego świata, mają po większej części to, na co zasługują. Świat to zwierciadło, odbijające wiernie rysy każdej osoby. Jeżeli zmarszczysz brwi patrząc nań, to ci odpowie również ponurem; uśmiechnij się, a znajdziesz w niem dobrego i wesołego towarzysza. Uwaga to dla młodych, byleby z niej korzystać chcieli.
Jeżeli więc miss Sharp była rzeczywiście zaniedbaną, to przyznać należy że nigdy nie była usposobioną do oddania komuś jakiejkolwiek, choćby najmniejszej usługi. Nie możnaby zapewne wymagać, żeby 24 młodych panienek miało tak słodki jak miss Amelja charakter. Dla tego właśnie wybraliśmy ją bohaterkę naszej powieści, że przymiotami serca przewyższała wszystkie towarzyszki; moglibyśmy z łatwością postawić na jej miejscu miss Schwartz, miss Crump, albo też miss Hopkins, ale w żadnej z nich nie znaleźlibyśmy tyle wrodzonej dobroci ile w Amelji Sedley.
Ojciec Rebeki, Sharp, był malarzem i dawał lekcje rysunku u miss Pinkerton. Był to człowiek zręczny, wesół i towarzyski, ale czuł w sobie nieprzełamany wstręt do pracy. Wielką miał skłonność do robienia długów i silny pociąg do szynku. Gdy się za nadto napił, miał zwyczaj bić żonę i córkę, a nazajutrz rano, zmęczony i trapiony bolem głowy, miotał obelgi i narzekania na motłoch nieuznający jego genjalnego talentu, a w końcu, wymierzał pociski na głupotę współbraci malarzy. Zawsze w niedostatku, ciągle niepokojony przez licznych wierzycieli, zapoznany artysta ożenił się z młodą tancerką, francuskiego pochodzenia, w nadziei, że to ożenienie znacznie byt jego polepszy. Miss Sharp nie mówiła nigdy o skromnem stanowisku swojej matki, ale często lubiła się rozwodzić nad świetnością znakomitej Piruetów rodziny, pochodzącej z Gaskonji. Dumna ze swego pochodzenia Rebeka z każdym dniem prawie wynajdywała nowe splendory w długim szeregu swoich przodków i okrywała nieznanym dotąd blaskiem prastary ród Piruetów.
Nikt nie wiedział gdzie matka Rebeki odebrała wychowanie, ale to pewna że potrafiła wyćwiczyć córkę w języku francuskim, a nawet nadać jej prawdziwie paryski akcent. W owym czasie biegłość w języku francuskim była bardzo poszukiwaną i ta właśnie okoliczność otworzyła Rebece wstęp do Zakładu surowej i wymagającej miss Pinkerton. Ojciec Sharp owdowiał, ten cios popchnął go w najczarniejszą rozpacz i wytrzymawszy kilka napadów delirium tremens, wystosował patetyczny list do miss Pinkerton, polecając swoją córkę jej opiece. Bardzo prędko potem zszedł z tego świata, zostawiając spierających się wierzycieli, przy jego ciele. Rebeka miała siedmnaście lat kiedy przybyła do Chiswick Mall. Obowiązkiem jej było mówić po francusku z panienkami. Przyjęta jako stypendystka, miss Sharp nie zapłaciła nic za utrzymanie na pensji, a za bardzo małą opłatą mogła nawet korzystać z wykładów nauczycieli miejscowych, co jej dało sposobność pochwytać trochę naukowych wiadomości.
Rebeka była małego wzrostu, bladej twarzy, miała jasno czerwone włosy i dosyć żwawe ruchy. Oczy zwykle spuszczała, ale kiedy je podniosła, otwierały się szeroko i nabierały tak dziwnie przejmującego wyrazu, że szanowny ojciec Crisp, świeżo przybyły z seminarjum do Chiswick na posadę wikarjusza przy wielebnym ojcu Flowerdow, zapłonął gorącą ku miss Sharp miłością. Jedno jej spojrzenie w kościele, rzucane w stronę pulpitu, przed którym znajdował się wikary, na wskróś go przeszyło i zadało mu cios stanowczy. Ożywiony nieznanym mu dotąd zapałem, poszedł tego samego dnia jeszcze na herbatę do miss Pinkerton, której był przez swoją starą matkę przedstawionym. Wymknęło mu się nawet słowo „związek ślubny,“ w bileciku przez kobietę sprzedającą jabłka posłanym, ale nieszczęśliwie przez miss Pinkerton przejętym. Mistress Crisp zmuszona wyjechać nagle do Buxton, zabrała z sobą swego ukochanego syna. Na samą myśl że drapieżny jastrząb mógł był wcisnąć się pomiędzy niewinne gołębice Chiswicku, miss Pinkerton wpadła w stan takiego oburzenia, że byłaby natychmiast wydaliła Rebekę, gdyby pamięć danej obietnicy nie wstrzymywała jej od tego kroku. Uroczyste zapewnienia Rebeki że dwa razy tylko w życiu mówiła z wikarym, widząc go na herbacie, na nic się nie przydały miss Pinkerton nigdy temu uwierzyć nie chciała.
Jakkolwiek przy starszych pensjonarkach Rebeka Sharp mogła uchodzić za dziecko, nie brakowało jej tego smutku, doświadczenia, które się nabywa w niedostatku. Nieraz udało się jej zręcznym wybiegiem oddalić natrętnego wierzyciela od ojca; nieraz potrafiła wprowadzić w dobry humor handlarzy wiktuałów i zapewnić kredyt na jeden dzień jeszcze. A ileż to grubych wyrażeń i niewłaściwych rozmów obiło się o jej uszy kiedy przechadzała się w dni świąteczne z ojcem, patrzącym z dumą na wczesny rozwój córeczki. Nic dziwnego że wychowana w takich warunkach, miss Sharp nie była prawie nigdy dzieckiem, i jak sama często mówiła, w ośmiu latach była już skończoną. Dlaczegoż więc miss Pinkerton wpuściła tak niebezpiecznego ptaszka do swojej klatki?
Należy przyznać, że stara matrona dała się oszukać przebiegłej dziewczynce; ile razy Rebeka była z swoim ojcem w Chiswick Mall, zawsze umiała okazać się tak naiwną, że miss Pinkerton była przekonaną o dobroci, łagodności i niewinności tego dziecka. Na rok przed jej przyjęciem na pensję Rebeka skończyła 16 lat. Miss Pinkerton po krótkiej przemowie, ze zwykłą sobie powagą wygłoszonej, dała Rebece lalkę zabraną jednej z uczennic, miss Swindle, za to że w czasie lekcji bawiła się lalką jedząc niby z nią objad czy wieczerzę. Każda wizyta u miss Pinkerton, a szczególniej jej przemówienia w obec zgromadzonych nauczycieli, były zawsze powodem licznych dowcipów i żarcików między ojcem i córką gdy wracali do siebie. Nieporównana miss Pinkerton nie posiadałaby się od gniewu gdyby mogła była widzieć przedrzyźniania Rebeki, prawiącej długie mowy do lalki, usiłując przedstawić wiernie w karykaturze przełożoną. Przemowy te były najmilszą rozrywką dla artystów, zamieszkałych na Newman Street i na Gerard Street. Młodzi malarze przychodząc na szlankę groku do dobrego koleżki, zapytywali zawsze czy zastali w domu miss Pinkerton, bo ją doskonale już z przedstawień Rebeki znali. Pewnego razu Rebeka dostąpiła wielkiego zaszczytu, bo kilka dni w Chiswick Mall bawiła. Wróciwszy z tamtąd przywiozła z sobą miss Jeminę, to jest drugą lalkę na obraz i podobieństwo Jemmy. Z tem wszystkiem, poczciwa Jemina wsunęła Rebece przy wyjeździe siedm szylingów i dała jej tyle konfitur i ciastek, że byłoby czem uszczęśliwić kilkoro dzieci. Skłonność do szydzenia z drugich zagłuszyła w tem dziecku uczucie wdzięczności i dlatego miss Jemmy nie była więcej oszczędzaną jak starsza jej siostra.
Po stracie ojca Rebeka znalazła w Chiswick Mall jak gdyby drugą rodzinę, ale surowe napomnienia i uwagi zdawały się jej zbyt trudne do zniesienia. Modlitwy, lekcje i przechadzki, następujące po sobie w godzinach przepisanych, niecierpliwiły ją do takiego stopnia że często z żalem wspominała sobie te czasy kiedy w biedzie i nędzy mieszkała z ojcem w ubogiej pracowni, na przedmieściu Soho. Wszyscy prawie byli tego przekonania (sama Rebeka zdawała się temu wierzyć), że śmierć ojca pogrążyła ją w głębokiej boleści. Nie jednej z panienek zdarzyło się słyszeć w nocy stąpanie i płacz w pokoiku, zajmowanym na poddaszu przez Rebekę. Były to łzy gniewu, ale nie boleści. Towarzystwo kobiet było przez długi czas zupełnie nieznanem Rebece. Jak to już widzieliśmy, obcowała ona z ojcem, który żył w odosobnieniu prawie, ale rozmowy jego były daleko więcej zajmujące, aniżeli czcze gadaniny kobiet, które miss Sharp miała zręczność później poznać. Wyszukane wyrażenia przełożonej, wybuchy wesołości jej siostry, próżne paplanie i obmowy starszych pensjonarek, zimne obejście się nauczycielek, wszystko to było dla Rebeki nudne i uciążliwe. Gdyby ta nieszczęśliwa dziewczyna miała serce, obdarzone czułością właściwą kobietom, znalazłaby zapewne więcej powabu w rozmowie i poufnych zwierzeniach panienek, które jej były powierzone. Żadnej z nich nie zasmucił wyjazd Rebeki, pomimo dwuletniego jej na pensji pobytu. Jedna tylko Amelja potrafiła rozbudzić w niej tkliwsze i więcej przyjazne uczucie; ale któżby mógł nie kochać Amelji?
Szczęście i powodzenie młodych jej towarzyszek, korzyści jakie im zapewniało położenie towarzyskie ich rodziców, były dla Rebeki dostatecznym powodem do gniewu i budziły w niej najczarniejszą zazdrość. „Patrzcie, mówiła nieraz, jak ta mała głowę podnosi, dla tego że wnuczką hrabiego! Jak te panienki schlebiają kreolce dla jej stu tysięcy funtów sterlingów! Czy ja nie jestem tysiąc razy przyjemniejszą od tej nieznośnej istoty, pomimo jej złota? Czyż moje urodzenie nie dorównywa blaskiem i świetnością urodzeniu hrabianki? Nikt jednakże nie zważa tu na mnie, gdy przeciwnie, przyjaciele mego ojca nieraz opuszczali bale i zabawy dla tego tylko żeby ze mną wieczór przepędzić!“
Wówczas to Rebeka postanowiła, bądź co bądź, wyrwać się z niewoli, która jej wielce ciężyła, i w tym celu zaczęła układać swoje plany na przyszłość.
Wszystkie usiłowania zwróciła Rebeka głównie do tego, żeby się kształcić i nabywać choćby powierzchownie wiadomości, wymaganych w owym czasie od kobiet wyższego towarzystwa. Położenie jej dawało już środki odpowiednie temu celowi, który w dosyć krótkim czasie osiągnęła. Dawniej już posiadając gruntowną znajomość języka francuskiego, zaczęła wiele pracować nad muzyką i zrobiła znaczne postępy. Jednego dnia, kiedy wszystkie panienki były na spacerze, Rebeka umyślnie została; usiadła do fortepianu i zagrała jakąś fantazję dosyć trudnego układu z taką dokładnością i z takim pojęciem, że miss Pinkerton, słysząc z daleka była zdziwioną tak doskonałem wykonaniem. Przyszło jej zaraz na myśl że mogła sobie zaoszczędzić wydatków na opłacanie metra muzyki dla małych panienek. Nie tracąc więc czasu, oznajmiła Rebece że odtąd będzie dawać lekcje muzyki początkującym uczennicom.
Ku wielkiemu zdziwieniu miss Pinkerton, Rebeka odmówiła otwarcie.
— Jestem tu, odpowiedziała żywo miss Sharp, dla mówienia z dziećmi po francusku, ale nie dla uczenia ich muzyki i dla zmniejszenia wydatków pani. Proszę mi płacić, to będę im dawać lekcje.
Szanowna miss Pinkerton musiała ustąpić, ale od tej chwili czuła zawsze wielką niechęć do Rebeki.
— Od trzydziestu pięciu lat, rzekła z oburzeniem, nikt nie ośmielił się podnieść buntu w moim własnym domu i przeciw mojej władzy. Żywiłam w zanadrzu gadzinę.
— Gadzinę! Pani sobie żartuje, odpowiedziała Rebeka, bledniejąc z gniewu. Przyjęłaś mnie pani, bo byłam ci potrzebną; ale o wdzięczności nie może być mowy między nami. Nienawidzę tego domu, pragnę go jak najprędzej opuścić, i nic nie chcę tu robić więcej nad to, do czego jestem obowiązaną.
Napróżno przełożona zapytywała groźnym tonem Rebekę, czy wie dobrze o tem, że mówi do miss Pinkerton; młoda dziewczyna odpowiadała szatańskim śmiechem, a w jej spojrzeniu było tyle bezczelności, że zacna nasza matrona o mało co nie dostała nerwowego napadu.
— Zapłać mi pani, mówiła znowu Rebeka, albo wyszukaj mi korzystne miejsce nauczycielki w dobrym domu, to będzie jeszcze lepiej; nie sądzę żeby to dla pani trudnem było.
Byłto zwykły argument Rebeki we wszystkich zajściach z miss Pinkerton: „Znajdź mi pani odpowiednie stanowisko; nie możemy znosić się wzajemnie, jestem w każdej chwili gotową opuścić dom pani.“
Pomimo turbanu na głowie, rzymskiego nosa i postawy prawdziwie grenadjerskiej, miss Pinkerton ani energją, ani siłą woli, nie mogła sprostać przeciwniczce. Wszystkie więc zabiegi żeby tę ostatnią zastraszyć, okazały się zupełnie bezskuteczne. Kiedy po niejakim czasie podobna scena zaszła znowu w obecności panienek, Rebeka zaczęła odpowiadać po francuzku. Biedna miss Pinkerton nie wiedziała co ma począć. W tym razie uczuła jednak to dobrze, że dla zachowania powagi i porządku należało pozbyć się tej potwornej gadziny, tej iskry buntowniczej. Dowiedziawszy się że w rodzinie p. Pitt Crawley potrzebowano nauczycielki, miss Pinkerton pośpieszyła polecić tę jak nazywała gadzinę.
— Wyjąwszy postępowania miss Sharp względem mnie, nie mogę jej nic zarzucić; myślała sobie — tem mniej mogłabym odmówić jej talentu i pewnego naukowego wykształcenia. Jeżeli z tego stanowiska sądzić ją będą, to bez wątpienia miss Sharp przyniesie zaszczyt memu domowi.
Tym sposobem rozumując, nasza przełożona potrafiła pogodzić sumienie z interesem, który jej nakazywał polecać usilnie Rebekę rodzinie Crawley i nakoniec wywiązała się z przyjętych przez siebie względem tej dziewczyny obowiązków. Miss Sharp ostatecznie uwolniła się przecie od krępujących ją więzów. Walka ta po krótce tu opisana, trwała prawie kilka miesięcy.
Miss Sedley kończyła również siedmnaście lat i miała opuścić pensję. Powodowana przyjaźnią dla miss Sharp, Amelja, której miss Pinkerton nic więcej nad tę słabość nie miała do zarzucenia, zaprosiła Rebekę na cały tydzień do domu swoich rodziców. Miss Sharp przyjęła zaprosiny i miała ztamtąd odjechać po tygodniu, dla objęcia nowo-przyjętych obowiązków.
Tak więc dla obu tych młodych dziewcząt świat jednocześnie miał się otworzyć. Świeża wyobraźnia Amelji zdobiła barwami tęczy cały świat dotąd jej nieznany, wszystko było dla niej otoczone jakimś czarownym urokiem. Nierównie mniej nowych wrażeń czekało Rebekę, bo jeżeli mamy wierzyć przekupce z jabłkami, to w owej sprawie, w której imiona miss Sharp i wielebnego wikarego Crisp były zamięszane, nie wszystko podobno miało być wiadomem publiczności. Gadatliwa przekupka powiedziała komuś a ten ktoś znowu komuś itd. że pomiędzy wikarym i Rebeką było coś więcej jak jeden list, że ów bilecik przejęty był już odpowiedzią na inny. etc. etc. Ale któżby tam doszedł prawdy?
W miarę jak powóz się oddalał łzy Amelji osychały powoli. Nie należy jednak wnosić żeby miała zapomnieć tak prędko swoich towarzyszek. Spoczywa to w naturze ludzkiej, nie wyłączając nawet serc najtkliwszych, że najżywsze wrażenia przemijają, ustępując miejsca nowym. Otóż w tej chwili młody wojskowy przejeżdżał konno obok powozu, spojrzał na Amelję i powiedział: — Na honor! cóż to za piękna dziewczyna! — Wyraz zadowolenia rozpromienił twarz Amelji, pokrytą rumieńcem. Kiedy nasze podróżne zbliżały się do Russel Square, rozmowa toczyła się o modach i o strojach damskich; Amelja wiedziała już że rodzice mieli ją zawieść na bal do lorda majora, z zajęciem więc wypytywała się przyjaciółki, czy młode panienki używają pudru do włosów, czy noszą lub nie bawety i rogówki w spódnicach i t. p. Powóz zatrzymał się przed domem. Miss Sedley, opierając się na ramieniu murzyna, wyskoczyła z powozu wesoła i szczęśliwa. Wszyscy domownicy i słudzy zebrali się w dziedzińcu na powitanie przyszłej pani.
Po pierwszych przywitaniach Amelja oprowadzała już Rebekę po całym domu, pokazywała jej bibljoteczkę, fortepian, suknie, koronki, broszki i naszyjniki. Zmusiła prawie Rebekę do przyjęcia pierścionka z kornaliną i turkusami, dała jej szarfę i uprosiła u matki pozwolenie podarowania Rebece białego, kaszmirowego szala, który nie był już potrzebny teraz gdy brat jej przywiózł dwa nowe szale z Indji.
Rebeka zobaczywszy piękne wyroby indyjskie, powiedziała z wyrazem głębokiego przekonania: „Jak to dobrze mieć brata!“ Te słowa wywołały w sercu Amelji żywą litość dla Rebeki. — Biedna dziewczyna, myślała w duchu Amelja, sama jedna na świecie, biedna sierota, bez rodziców i przyjaciół!
— Nie, Rebeko, nie będziesz opuszczona, rzekła Amelja, ja będę twoją przyjaciółką i będę cię kochać jak siostrę!
— Tak, zapewne; ale gdzież znajdę takich jak ty masz rodziców, dobrych, bogatych, kochających, dających ci wszystko o co poprosisz, a co więcej, mających dla ciebie silne i prawdziwe przywiązanie? Mój biedny ojciec nic mi nie dawał; zaledwie miałam dwie sukienki, ty masz brata i tak dobrego brata! O! jakże ty musisz go kochać!
Amelja zaczęła się śmiać.
— Jakto? czyżbyś ty go nie kochała? ty co mówisz że kochasz wszystkich na świecie?
— Owszem, nie ma wątpliwości… ale…
— Ale cóż?
— Ale Józef zdaje się mało troszczyć o to czy go kocham lub nie. Po dziesięcioletniem niewidzeniu podał mi końce palców do uściśnienia. Jest on bardzo dobry, gotów nawet do poświęceń ale rzadko kiedy mówi do mnie i zdaje mi się, że więcej kocha swoją fajkę aniżeli swoją…
Amelja nagle zamilkła. Bo i pocóż mówić źle o bracie?
— Był bardzo dobry dla mnie kiedy byłam jeszcze dzieckiem, mówiła dalej, miałam zaledwie pięć lat gdy odjechał.
— Musi być bardzo bogaty, dodała Rebeka, mówią że w Indjach wszyscy są niezmiernie bogaci.
— Tak, jego dochody są podobno bardzo znaczne.
— A twoja bratowa, czy miła i dobra osoba?
— Co też mówisz! Józef nie jest żonaty, odpowiedziała Amelja, śmiejąc się.
Rebeka słyszała już podobno o tem od Amelji, ale udawała że nie przypomina sobie tego zupełnie. Kilka razy nawet powtórzyła, jakby umyślnie, że spodziewała się zastać całą gromadę bratanków i siostrzenic, bardzo żałowała że pan Józef Sedley nie żonaty; tak namiętnie lubiła dzieci.
— Ależ zdaje mi się, że widziałaś ich dosyć w Chiswicku — powiedziała Amelja zdziwiona taką nagłą czułością przyjaciółki.
Wszystkie te niezręcznie naciągane zapytania Rebeki były wywołane następującem rozumowaniem:
— Jeżeli pan Józef Sedley bogaty i kawaler, dlaczegoż nie mógłby się ze mną ożenić? Mam wprawdzie tydzień tylko czasu przed sobą, ale czemuż nie mam próbować szczęścia. Nic na tem nie stracę.
Cały plan postępowania był już w umyśle Rebeki nakreślony. Co chwila obsypywała Amelję pieszczotami, całowała pierścionek z turkusem, mówiąc że się z nim nigdy nie rozstanie.
Dzwonek oznajmił że godzina objadowa nadeszła. Rebeka obejmując jedną ręką przyjaciółkę zeszła ze schodów, ale uczuła się nagle tak wzruszoną, że nie miała odwagi wejść do salonu.
— Przyłóż rękę do mego serca, droga Ameljo, i obacz jak gwałtownie bije, rzekła do przyjaciółki.
— Zupełnie tego nie widzę, odpowiedziała Amelja, chodźmy, nie obawiaj się niczego: mój ojciec nic ci złego nie zrobi.Rozdział 17. Kapitan Dobbin kupuje fortepian
W spokojnej okolicy Russell Square jakiś niezwykły ruch panuje. Wejście do jednego z piękniejszych domów jakby umyślnie pozostaje otwarte; w dziedzińcu snują się tu i owdzie kilkuosobowe gromadki ciekawych, a w obszernej sali domu tłum ludzi otacza stojącego na stole człowieka, który chrypliwym, ale donośnym głosem woła bez ustanku: „Kto da więcej? raz, dwa, trzy… przedane.“ Od czasu do czasu mówca uważał za stosowne zachęcać obecnych do kupowania niektórych przedmiotów i używał w tym celu całej siły swojej wymowy. W tej chwili właśnie podnosił zalety jakiegoś obrazu i wzywał znawców do rozpatrzenia się w tem arcydziele.
— Numer 369! — wołał pan Stukomłot — Portret mężczyzny siedzącego na słoniu! Kto życzy sobie nabyć te znakomite dzieło sztuki?
Podczas gdy Stukomłot przesuwał przed oczami zgromadzonych widzów mężczyznę na słoniu, jakiś wojskowy słusznego wzrostu nie mógł wstrzymać się od śmiechu.
— Panie Criarson — wołał Stukomłot do swego pomocnika — pokaż pan bliżej tego słonia kapitanowi.
Kapitan zaczerwienił się i odwrócił się zmieszany widocznie.
— Dwadzieścia gwinei za to arcydzieło — mówił dalej — piętnaście… pięć… nikt się nie odzywa? Sam wizerunek mężczyzny bez słonia wart już pięć funtów.
— To dziwna że słoń nie ugina się pod takim ciężarem — dorzucił jakiś żartowniś.
Dowcip ten został przyjęty śmiechem ogólnym, bo jegomość na słoniu był w samej rzeczy dosyć opasły.
— Panie Levi — krzyczał Stukomłot — nie obniżaj pan ceny tego pięknego obrazu, niech prześwietna publiczność sama wartość jego osądzi. Postawa szlachetnego zwierzęcia wiernie charakter tegoż przedstawia. Siedzący na nim mężczyzna w nankinowem ubraniu ze strzelbą na plecach, udaje się na polowanie; w oddaleniu zaś widać pogodę pod palmowemi drzewami. Jest to bez wątpienia jakieś wsławione miejsce naszych znakomitych posiadłości w Indjach wschodnich. Spieszma się, panowie; przedmiot jest wysokiej wartości.
Ktoś ofiarował pięć szylingów; wojskowy obejrzał się w stronę zkąd głos pochodził i spostrzegł młodą damę wspartą na ramieniu oficera. Oboje zdawali się bardzo rozweseleni tą komiczną sceną, a że nie było silnej konkurencji, zostali więc posiadaczami wspomnionego portretu. Pierwszy wojskowy zmieszał się znowu na widok owej młodej pary i odwrócił się w przeciwną stronę, jak gdyby chciał uniknąć niemiłego mu widoku.
Licytacja miała się niezadługo zakończyć. Bardzo piękne meble były już sprzedane, wina niezmiernie wysokiej ceny zostały zakupione dla naszego znajomego Jerzego Osborna, a mały serwis srebrny był kupiony przez kilku ajentów z kantorów wymiany w City. Zostawił jeszcze do sprzedania fortepian przyniesiony z pierwszego piętra, gdzie niektóre z gorliwszych gospodyń próbowały w ręku mięsistości kołder i zaglądały we wnętrza materaców.
Młoda dama, o której już wspomnieliśmy, usiadła do fortepianu żeby go spróbować, co wywołało jeszcze raz rumieńce i pomieszanie stojącego w drugim końcu sali wojskowego.
Żyd podstawiony przez nabywców słonia silnie walczył o fortepian z żydem podstawionym przez słusznego oficera, który dzielnie dotrzymał placu boju i stał się nakoniec właścicielem fortepianu. Natychmiast rozległo się uderzenie młotka i dały się słyszeć następne słowa:
„Dla pana Levi, za dwadzieścia pięć gwineów“.
Młoda dama i jej kawaler musieli ustąpić; pierwsza rzucając spojrzenie w stronę swego przeciwnika rzekła:
— Widzisz Rawdonie! to kapitan Dobbin.
Becky była może niekontentą z najętego przez męża fortepianu; albo też chciała nabyć ten koniecznie, dla tego tylko że kiedyś grywała na nim w saloniku Ameiji Sedley.
Powyższa sprzedaż publiczna odbyła się w dawnym domu pana John’a Sedley, zrujnowanego zupełnie i ogłoszonego bankrutem.
Szafarz Jerzego Osborna przyszedł kupić stare Porto i przeniósł je na drugą stronę placu Russel-Square. Przyjaciele pana Sedley, którzy mieli z nim liczne interesa i zachowali dla niego trwały szacunek, zakupili serwis srebrny pięknej roboty, i tę uratowaną pamiątkę lepszych czasów przesłali dawnemu swemu koledze. Co zaś do fortepianu Amelji, to należy wnosić że kapitan Dobbin, który nie był wcale muzykalny, musiał go zakupić nie dla swego własnego użytku.
W samej rzeczy tego samego dnia wieczorem fortepian znajdował się już w maleńkim, ale schludnym domku, przy jednej z tych uliczek gdzie pomieszkania, sądząc z rozmiarów, zdają się być dla lalek przeznaczone. Drzewa przed oknami tych wybielonych domków są prawie zawsze pokryte fartuszkami, pończoszkami dziecinnemi, czepeczkami i t. p. Tego rodzaju wegetacja w ogródkach nawet i w zimie nie zaprzestaje. Biada tym, którzy się w te zabłąkają ustronie! Uszy ich silnie będą podrażnione brzękiem klawicymbałów i piskliwym głosem wyśpiewujących mieszkanek tej okolicy. Tam właśnie pan Sedley znalazł z rodziną przytułek w domu pana Clapp, dawnego swego komisanta.
Jos Sedley nie przyjechał do Londynu na wiadomość o nieszczęściu jakie dotknęło jego rodzinę, ale otworzył matce kredyt u swego bankiera, i pozostał wiernym swoim zwyczajom: objadował wesoło w najlepszej restauracji, zapijał dobre wino, przejeżdżał się powozem, grywał wista i opowiadał swoje przygody indyjskie pewnej wdowie, która dla niego była bardzo i uprzejmą.
Pan Sedley zaczynał już godzić się z swoim losem i nie spieszył się wcale korzystać ze wspaniałomyślnej propozycji syna. Zacny ten staruszek nie był jednak głuchy na szczere objawy życzliwości z serca pochodzące i kiedy mu przyniesiono serwis srebrny rozpłakał się jak dziecko.
Rebeka i jej małżonek nadto byli wyrachowani ażeby myśleli odwiedzać ludzi zrujnowanych i mieszkających w tak oddalonej części miasta jak Bloomsbury. Zaledwie w miesiąc po swojej ucieczce z Park Lane Rebeka wspomniała w rozmowie dawną swoją przyjaciółkę, co natchnęło Rawdona chęcią odwidzenia Osborna i wyzwania go na partję bilardu.
Ciotka Matylda nie spieszała się bynajmniej otworzyć swych ramion młodej parze, przed którą drzwi pięknego domu w Park Lane zostawały szczelnie zamknięte; nawet listy wracały zawsze nierozpieczętowane, Mistress Bute nie odstępowała ani na krok siostry swego męża, co było dla kapitana i jego dostojnej połowicy nie zbyt pomyślną wróżbą.
Nic nie wydawało się Rebece mniej wątpliwem jak jej wyższość umysłowa nad mężem; ale można powiedzieć że nic więcej nad to nie starała się przed nim ukryć. Słusznie ktoś powiedział że dobra żona powinna mieć trochę hipokryzji. Rebeka słuchała z zajęciem opowiadań męża o tem co się działo czy w stajni lub w pułku; jakim sposobem Bob Martingale został w domu gry złapany, jak Spatterdash jechał na koniu, który się potknął wszystko to było dla niej rzeczy niezmiernie interesujące. Zawsze śmiejąca się i wesoła, Rebeka nie zatrzymywała nigdy męża gdy ten chciał wychodzić, przyjmowała go z radością kiedy powracał do domu.
To zręczne postępowanie zmieniło całkowicie dawne zwyczaje Rawdona; domowe ognisko więcej go już pociągało aniżeli dawne znajomości w klubach i tawernach, gdzie go coraz rzadziej widywano. Trzech lub czterech dobrych znajomych tylko miało wstęp do wesołego domku w Brompton, gdzie byli zachwyceni doskonałym pączem i niezrównaną uprzejmością gospodyni domu. Długi rosły zawsze, ale Rawdon umiał żyć lepiej kredytem jak inni gotówką.
Dowiedziawszy się z gazety że porucznik Osborne kupił dyplom kapitana, Rawdon uczuł tyle szacunku dla narzeczonego Amelji że zrobił mu wizytę w Russell Square.
Młode małżeństwo miało wielką ochotę zbliżyć się do kapitana Dobbin w czasie sprzedaży publicznej i zasięgnąć od niego bliższych szczegółów o niepowodzeniu rodziców Amelji. Kapitan wszakże zniknął im z oczu, ale ktoś z zajmujących się tą licytacją zaspokoił w części ich ciekawość.
— Patrz na te twarze wyschłe i pożółkłe — mówiła Becky wracając ze swoim obrazem w ręku. Czyż nie są oni podobni do kruków, co się po bitwie zlatują?
— Nie mogę ci nic o tem przywiedzieć, bo nigdy żadnej bitwy nie widziałem; Bob Martingale potrafi to lepiej osądzić, bo w Hiszpanji był adjutantem jenerała Blazes.
— Szkoda jednakże tego biednego pana Sedley — dodała Rebeka — był to bardzo poczciwy staruszek.
— Hm! Wekslarze i bankruci są podług mnie, jednem i tem samem; odrzekł Rawdon spędzając batem muchę i dyszlowego konia.
— Byłabym z chęcią zakupiła cokolwiek ze sreber stołowych, żeby im to oddać — mówiła Rebeka niby rozczulona — ale dwadzieścia pięć gwinei za ten mały fortepian to trochę za wiele.
— A twój… jakże się on zowie?… Osborne, zdaje mi się… zwinie pewno chorągiewkę teraz, kiedy rodzina Amelji zupełnie zrujnowana, jak myślisz? Czy nie zasmuci to twojej przyjaciółki?
— Ba! Pocieszy się jak będzie mogła — rzekła Rebeka z uśmiechem.
W empik go