Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tatuaż - ebook

Seria:
Data wydania:
3 listopada 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tatuaż - ebook

Młody mężczyzna zostaje zastrzelony w dziwnych okolicznościach. Dochodzenie prowadzi Kasja Nordin, lecz sprawa wymyka się spod kontroli. Kobieta prosi o pomoc dawnego kolegę, emerytowanego inspektora Christiana Modiga. Oboje coraz bardziej zagłębiają się w to tajemnicze śledztwo.

Wszystkie tropy prowadzą do pracowni światowej sławy artystki Zety. Na jej nadgarstku funkcjonariusze zauważają wytatuowany dziwny krąg, przez który Kasja popadnie w jeszcze większe kłopoty. Od teraz zanurzy się ona w świat kłamstw, tajnych stowarzyszeń oraz ryzykownych przeżyć. Po czyjej stronie stoi Zeta? Czy naprawdę chce pomóc odnaleźć mordercę? A może ma w tym własny interes?

„Tatuaż” to trzymający w napięciu thriller psychologiczny autorstwa Susan Casserfelt. Książka stanowi drugą część serii „Höga Kusten” – zatytułowanej tak od nazwy szwedzkiego wybrzeża, na którym toczy się akcja wszystkich powieści.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0237-194-9
Rozmiar pliku: 982 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Miej­sce na Sta­rym Mie­ście na­zy­wane Pie­kłem to ostatni od­ci­nek pół­noc­nej czę­ści Präst­ga­tan, koń­czący się ciem­nym i po­nu­rym śle­pym za­uł­kiem, wy­ko­rzy­sty­wany głów­nie jako pi­suar przez noc­nych spa­ce­ro­wi­czów.

Ale rów­nież w po­łu­dnio­wej czę­ści Präst­ga­tan praw­dziwe pie­kło prze­ży­wał dwu­dzie­sto­trzy­letni To­bias Eriks­son, który wła­śnie, i to wcale nie­bez­pod­staw­nie, na­brał prze­ko­na­nia, że czeka go ry­chła śmierć.

***

Kajsa Nor­din spoj­rzała na kel­nera zmie­rza­ją­cego do sto­lika z bu­telką szam­pana. To Sam na­le­gała, aby uczciły w ten spo­sób jej nową pracę. Choć może „praca” to za wiele po­wie­dziane, od­po­wied­niej­szym okre­śle­niem by­łoby „zle­ce­nie ta­neczne”.

Zaj­rzała do ko­mórki. Szcze­rze mó­wiąc, wo­la­łaby zo­stać w domu, żeby do­pra­co­wać swoją apli­ka­cję o po­sadę, po­nie­waż dzi­siaj mi­jał ter­min skła­da­nia wnio­sków.

Na wi­dok kel­nera Sam wsu­nęła rękę pod stół i po­gła­skała Kajsę po udzie.

– Szam­pan z Mon­ta­gne de Re­ims – oznaj­mił męż­czy­zna, po­ka­zu­jąc zie­loną bu­telkę.

Kajsa jesz­cze nie wspo­mniała swo­jej part­nerce, że za­mie­rza się ubie­gać o etat na po­li­cji w Örn­sköld­svik. Sam nie­na­wi­dziła mia­sta albo ra­czej zimy, która nad­cią­gała re­gu­lar­nie co rok. Jak można nie lu­bić śniegu? Kajsa wciąż nie po­tra­fiła tego po­jąć.

Gdy kel­ner ob­jął ko­rek dło­nią i za­czął go po­woli wy­cią­gać, Sam wy­cze­ku­jąco prze­nio­sła wzrok z bu­telki na swoją dziew­czynę, a ta się do niej uśmiech­nęła. Paf!

Męż­czy­zna po­woli na­peł­niał pierw­szy kie­li­szek pie­nią­cym się na­po­jem.

Paf, paf!

Kajsa ro­zej­rzała się do­okoła. W ten wtor­kowy wie­czór wielu go­ści piło szam­pana, ale przy żad­nym sto­liku nie za­uwa­żyła kel­nera otwie­ra­ją­cego bu­telkę.

W ta­kim ra­zie co przed chwilą usły­szała? Nie mo­gła prze­stać my­śleć o tym od­gło­sie.

Gdy Sam wzięła ją za rękę, pró­bu­jąc sku­pić na so­bie jej uwagę, Kajsa od­wró­ciła się do niej i po­now­nie się uśmiech­nęła. Na­prawdę chciała zro­bić wszystko, aby dzi­siej­szy wie­czór był po­świę­cony uczcze­niu tego, że jej la­ty­no­ska dziew­czyna bę­dzie tań­czyć sambę w kar­na­wa­ło­wym po­cho­dzie, mimo że ona sama nie do­strze­gała w tym ni­czego fan­ta­stycz­nego.

Kel­ner po­chy­lił bu­telkę nad dru­gim kie­lisz­kiem. Ką­tem oka Kajsa wi­działa, jak brą­zowe loki Sam drżą w rytm bul­go­ta­nia szam­pana. Po­czuła de­li­katny uścisk dłoni. Ale przez cały czas od­no­siła wra­że­nie, jakby miała wodę w uszach. Jakby nie była w sta­nie sły­szeć ani do­strze­gać tego, co się na­prawdę dzieje wo­kół.

Mimo woli unio­sła kie­li­szek. Było coś dziw­nego w dźwię­kach, które do niej do­cie­rały.

– Po­cze­kaj – po­wie­działa Sam.

Kajsa opu­ściła nieco kie­li­szek. Naj­pierw ich bu­telka, a po­tem dwa po­dobne od­głosy.

Sam wy­jęła małe nie­bie­skie pu­de­łeczko i po­sta­wiła je na stole.

– Ko­cha­nie, po­my­śla­łam, że mo­gły­by­śmy…

Na­gle Kajsa zro­zu­miała, co to za od­głos. Oczy­wi­ście! Ob­lała ją fala zimna, która spra­wiła, że prze­szły ją ciarki. To były dwa strzały z pi­sto­letu! Ze­rwała się z miej­sca i bez słowa wy­ja­śnie­nia wy­bie­gła z lo­kalu. Na ze­wnątrz mo­gła wresz­cie za­czerp­nąć po­wie­trza. Re­stau­ra­cja le­żała przy skrzy­żo­wa­niu Präst­ga­tan i Kåk­brin­ken. Skąd do­biegł dźwięk? Pod górę szła spa­cer­kiem para tu­ry­stów. Ni­żej, przez Väster­lång­ga­tan, prze­szła po­woli grupka in­nych zwie­dza­ją­cych. Czyli dźwięk mógł po­cho­dzić je­dy­nie z Präst­ga­tan. Pod­jęła de­cy­zję. Szybko po­bie­gła wy­żej, a w miej­scu, gdzie uliczka skrę­cała, stra­ciła wi­dok na sam ko­niec wą­skiego za­ułka.

„Znowu ucie­kasz! Ucie­kasz od pro­ble­mów. Wma­wiasz so­bie różne rze­czy, byle tylko nie mu­sieć chwy­cić byka za rogi. Kiedy za­mie­rzasz po­wie­dzieć Sam o no­wej pracy? A gdyby ona okła­my­wała cię w taki sam spo­sób?”.

My­śli na­tych­miast uci­chły, gdy zo­ba­czyła męż­czy­znę na ziemi. Jedna stopa była zgięta pod nie­na­tu­ral­nym ką­tem, a ręka le­żała da­leko od ciała. Krew zbie­rała się w szcze­li­nach mię­dzy ka­mie­niami.

Kajsa po­wio­dła wzro­kiem wzdłuż Präst­ga­tan w po­szu­ki­wa­niu ja­kich­kol­wiek wska­zó­wek. Wie­działa, że od­da­liła się o mniej wię­cej sześć­dzie­siąt me­trów od re­stau­ra­cji i nie spo­tkała ni­kogo po dro­dze. A więc sprawca po­wi­nien znaj­do­wać się w po­bliżu. Wie­działa też, że ka­wa­łek da­lej uliczkę prze­cina Ty­ska brin­ken. To wła­śnie tam­tędy przy­szły z Sam pół go­dziny wcze­śniej, chcąc unik­nąć tłu­mów tu­ry­stów na Väster­lång­ga­tan. Serce biło jej mocno. Obej­rzała się za sie­bie, ale uliczka była pu­sta.

Po­wie­działa do sie­bie:

– Za­nim za­czniesz re­ani­ma­cję, za­dzwoń pod sto dwa­na­ście!

Ręka się­gnęła do kie­szeni po ko­mórkę, ale jej nie zna­la­zła. Te­le­fon le­żał na sto­liku w re­stau­ra­cji.

Jej wzrok padł na em­ble­mat na­szyty na czar­nej kurtce męż­czy­zny. W pierw­szej chwili po­my­ślała, że nie­chcący wmie­szała się w po­ra­chunki mię­dzy gan­gami mo­to­cy­klo­wymi. Ale po kilku se­kun­dach zo­ba­czyła, że zna­czek przed­sta­wia szwedzką flagę skrzy­żo­waną z ame­ry­kań­ską, i ode­tchnęła z ulgą.

Przy­klęk­nęła przy ofie­rze. W ką­ciku ust wi­doczna była krew. Męż­czy­zna le­żał na brzu­chu z twa­rzą prze­krę­coną na bok. Kajsa mam­ro­tała pod no­sem dal­sze in­struk­cje.

– Ofiara żyje. Za­ta­mo­wać krwa­wie­nie.

Aby to zro­bić, mu­siała zdjąć z niego ob­szerną kurtkę. Kiedy za nią po­cią­gnęła, ręka z ła­two­ścią wy­śli­zgnęła się z rę­kawa. Męż­czy­zna miał pod spodem biały T-shirt. Rze­czy­wi­ście otrzy­mał dwa strzały. Ile mógł mieć lat? Około dwu­dzie­stu dwóch, dwu­dzie­stu trzech? „Rany bo­skie, je­ste­śmy mniej wię­cej w tym sa­mym wieku. Bie­daku, coś ty zro­bił, że za­słu­ży­łeś so­bie na coś ta­kiego?”. Ale Kajsa wie­działa aż nadto do­brze, że to, co spo­tyka czło­wieka, nie za­wsze jest tym, na co za­słu­żył.

Moc­nym szarp­nię­ciem ro­ze­rwała T-shirt od dołu aż po szyję. Jedna kula tra­fiła mię­dzy krę­go­słup a lewą ło­patkę. Krew pul­so­wała z rany i nie ma­jąc w co wsią­kać, zbie­rała się wo­kół krę­go­słupa. Drugi strzał padł ni­żej, w oko­licy pasa. Dwa otwory po ku­lach i jej dwie dło­nie. Kajsa zda­wała so­bie sprawę, że to za mało, zwłasz­cza gdyby mu­siała go zo­sta­wić, aby spro­wa­dzić po­moc.

Ro­zej­rzała się do­okoła. Dla­czego nie ma żad­nych cie­kaw­skich? Sły­szała je­dy­nie wła­sny od­dech. Mu­siała we­zwać ka­retkę. I oczy­wi­ście za­wia­do­mić po­li­cję. Ale jak?

Przy­po­mniała so­bie swo­jego by­łego ko­legę Yxana i jego nie­wy­pa­rzoną gębę. „Wiesz, dla­czego każdy żoł­nierz jed­no­stek eli­tar­nych nosi tam­pon?”. To on upar­cie na­zy­wał ją ama­zonką, kiedy nie mógł za­pa­mię­tać jej imie­nia.

Ob­ma­cała wor­ko­wate dżinsy męż­czy­zny w po­szu­ki­wa­niu te­le­fonu. Młody ro­bol albo chu­li­gan, który pew­nie uwiel­biał maj­stro­wać przy sta­rych ame­ry­kań­skich krą­żow­ni­kach, po­my­ślała nie bez uprze­dze­nia. Z całą pew­no­ścią nie wy­glą­dał na go­gu­sia ze Stu­re­planu.

– Dasz radę – po­wie­działa do niego, nie ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi. – Wszystko bę­dzie do­brze. – Swego czasu sama chciała usły­szeć wła­śnie ta­kie słowa, za­miast za­drę­czać się po­czu­ciem winy i wstydu. Się­gnęła do pra­wej kie­szeni swo­jej kurtki i grze­bała w niej tak długo, aż wresz­cie zna­la­zła to, czego szu­kała. Wło­żyła tam­pon do ust i wpraw­nym ru­chem ścią­gnęła dolną część pla­sti­ko­wej osłonki. Jego wiel­kość ide­al­nie pa­so­wała do otworu po kuli. Dło­nie jej drżały.

Yxan na pewno ni­gdy cze­goś ta­kiego nie ro­bił. Oby tylko się nie my­lił. Kajsa zde­cy­do­wa­nie wci­snęła tam­pon do rany po­ło­żo­nej wy­żej. Męż­czy­zna jęk­nął z bólu, a z ust wy­do­były się bą­belki krwi.

– Cel uświęca środki – po­wie­działa. – Ta­muję ci krwa­wie­nie.

Po­tem po­wtó­rzyła ten sam za­bieg w dru­gim miej­scu, a na­stęp­nie przy­ci­snęła dłoń do obu otwo­rów. Krew są­czyła się jej mię­dzy pal­cami. Ba­weł­niane sznu­reczki wy­sta­jące z ran szybko prze­stały być białe. Ro­zej­rzała się za kimś, kto mógłby jej po­móc. Gdzie się po­dziali wszy­scy tu­ry­ści ze Sta­rego Mia­sta?

Na zgło­sze­nie za­re­ago­wa­liby ko­le­dzy z ko­mi­sa­riatu w dziel­ni­cach Söder­malm albo Nor­r­malm, bo Stare Mia­sto wcho­dziło w skład obu re­wi­rów, aby w ra­zie czego do ak­cji mógł wkro­czyć pa­trol znaj­du­jący się naj­bli­żej. Ona sama pra­co­wała w Far­sta. Ale naj­waż­niej­szy w tym mo­men­cie był am­bu­lans, mu­sia­łaby więc po­biec w kie­runku Väster­lång­ga­tan, ale prze­cież nie mo­gła zo­sta­wić tego bie­daka sa­mego.

– Zo­ba­czysz, wszystko bę­dzie do­brze – po­wie­działa do niego. – Nie pod­da­waj się!

Miała na­dzieję, że jej słowa zła­go­dzą szok, ja­kiego do­znał.

– A tak w ogóle, to mam na imię Kajsa – do­dała.

Do­piero w tej chwili to zo­ba­czyła. Obok ro­ze­rwa­nego T-shirtu le­żało ja­kieś urzą­dze­nie dłu­go­ści mniej wię­cej pu­dełka za­pa­łek, tylko znacz­nie cień­sze. Nie od­ry­wa­jąc dłoni od ran, po­chy­liła się i przyj­rzała z bli­ska czar­nemu apa­ra­towi. Na wierz­chu znaj­do­wały się trzy kon­tro­lki le­dowe – jedna świe­ciła sta­łym zie­lo­nym świa­tłem, druga szybko mi­gała, a ostat­nia błysz­czała na nie­bie­sko. Ten dziwny przed­miot ja­skrawo kon­tra­sto­wał ze sty­lem męż­czy­zny i ka­zał Kaj­sie spoj­rzeć na niego z in­nej per­spek­tywy. Jego włosy w ko­lo­rze sier­ści szczura były przy­cięte rów­nie krótko jak za­rost na bro­dzie.

To mu­siał być ktoś pra­cu­jący pod przy­krywką. Ja­kiś taj­niak? W każ­dym ra­zie oszu­kał ją swoim wy­glą­dem. Ale naj­wy­raź­niej coś po­szło nie tak.

Z boku tego ga­dżetu high-tech wid­niał czer­wony gu­zik z na­pi­sem SOS. Czy po­winna go na­ci­snąć?

To, że coś mu­siało pójść bar­dzo nie tak, po­twier­dził ryk sil­nika po­łą­czony z pi­skiem opon do­cho­dzący z Ty­ska brin­ken.

Kiedy lekko unio­sła kurtkę ofiary, z jej we­wnętrz­nej kie­szeni wy­su­nął się port­fel. W tej sa­mej se­kun­dzie, gdy re­flek­tory bły­snęły w uliczce, od­ru­chowo wci­snęła go do swo­jej kie­szeni.

Syl­wetki dwóch bar­czy­stych męż­czyzn zbli­ża­ją­cych się bie­giem prze­cięły snop świa­tła pa­da­ją­cego z sa­mo­cho­do­wych lamp.

– Już są. Oni za­raz ci po­mogą. Tylko się nie pod­da­waj! – szep­nęła ran­nemu do ucha.

Kiedy auto wy­je­chało zza cia­snego za­krętu, cał­kiem ją ośle­piło. Od­ru­chowo unio­sła rękę, aby osło­nić oczy. Je­den z męż­czyzn przy­kuc­nął przy ofie­rze, pod­czas gdy drugi gwał­tow­nie po­cią­gnął ją do góry. Nie­chęt­nie pod­dała się jego ener­gii i wstała.

– Też je­stem z po­li­cji – oznaj­miła. – Po­mogę wam!

Męż­czy­zna zde­cy­do­wa­nie po­krę­cił głową, zmu­sza­jąc ją do cof­nię­cia się, a jed­no­cze­śnie chwy­cił ją za ra­mię w taki spo­sób, że chcąc nie chcąc, od­wró­ciła się ty­łem do ofiary le­żą­cej na ulicy.

– My­śli pan, że on z tego wyj­dzie? – spy­tała, zer­k­nąw­szy na nie­zna­jo­mego, na co on tylko po­tak­nął niemo i da­lej po­py­chał ją przed sobą. Cho­ciaż nie miała za­miaru prze­szka­dzać w udzie­la­niu po­mocy po­strze­lo­nemu, nie­po­ko­iło ją za­cho­wa­nie męż­czy­zny. Uwol­niw­szy się od jego uchwytu, cof­nęła się pod ścianę i pró­bo­wała zna­leźć na jego mun­du­rze ja­kieś in­sy­gnia czy em­ble­maty, ale nie do­strze­gła żad­nego.

– Kim wy wła­ści­wie je­ste­ście? Ma­cie le­gi­ty­ma­cje?

Mimo że pod świa­tło nie mo­gła zo­ba­czyć twa­rzy męż­czy­zny, wy­czuła, że jego spoj­rze­nie prze­śli­zguje się po niej, jakby dla za­pa­mię­ta­nia jej wy­glądu. Nie­zna­jomy zde­cy­do­wa­nie wska­zał głową kie­ru­nek prze­ciwny do miej­sca, w któ­rym le­żała ofiara, i pod­kre­ślił swój prze­kaz jed­nym krót­kim sło­wem:

– Odejść!

– Nie prze­słu­cha­cie mnie? Usły­sza­łam strzał i od razu wy­bie­głam z Kåk­brin­ken. Ni­kogo nie spo­tka­łam po dro­dze, więc może wy na­tknę­li­ście się na sprawcę?

Męż­czy­zna na­dal mil­czał.

– Okej, ro­zu­miem – po­wie­działa Kajsa i unio­sła obie ręce. – Idę.

Szybko prze­szła obok ofiary, aby ostatni raz spoj­rzeć na miej­sce zbrodni. Drugi męż­czy­zna stał po­chy­lony nad cia­łem z krótką świe­tlówką w dłoni. Pa­dało z niej ta­kie samo świa­tło, ja­kim ka­sjerka w skle­pie spraw­dza praw­dzi­wość pię­ciu­set­ko­ro­no­wego bank­notu. Ale nic wię­cej nie zdo­łała zo­ba­czyć, po­nie­waż zo­stała na­tych­miast po­now­nie od­su­nięta.

Roz­cza­ro­wana za­wró­ciła i ru­szyła w kie­runku re­stau­ra­cji. Gdy tylko się w niej znaj­dzie, przede wszyst­kim za­dzwoni pod 112 i spraw­dzi, czy otrzy­mali zgło­sze­nie. Je­śli to jest ja­kaś tajna ope­ra­cja, być może ko­le­dzy o niej wie­dzą. Czego tak na­prawdę wła­śnie była świad­kiem?

Gdy uj­rzała ko­lo­rowe lam­piony w oknie re­stau­ra­cji Kryp In, przy­po­mniał jej się szam­pan, na któ­rym tak bar­dzo za­le­żało Sam. Czy jej przy­ja­ciółka o go­rą­cym tem­pe­ra­men­cie wście­kła się na nią i so­bie po­szła, czy może sie­dzi tam na­dal z kie­lisz­kiem w dłoni i czeka, wsta­wiona i zła?

Wła­ści­wie po co one w ogóle tu przy­szły? Kajsa przy­po­mniała so­bie na­gle. Sam uwa­żała, że musi ko­niecz­nie uczcić swoje nowe zle­ce­nie.

Wśród na­tłoku wra­żeń do jej świa­do­mo­ści pró­bo­wał się prze­bić jesz­cze je­den ob­raz. Sam trzy­mała w ręce małe pu­de­łeczko. Ak­sa­mitne etui, w ja­kim u ju­bi­lera sprze­da­wano pier­ścionki. A więc to dla­tego tak bar­dzo za­le­żało jej dziś na szam­pa­nie!ROZ­DZIAŁ 2

Rune Nils­son bacz­nie przy­glą­dał się ar­ty­stce. A więc to tak wy­gląda, kiedy pra­cuje? Za­wsze chciał ją zo­ba­czyć pod­czas two­rze­nia.

Świa­tło za­mi­go­tało w le­wym oku i roz­świe­tliło jej brą­zową tę­czówkę. Nos był zgrabny, a ten pro­fil roz­po­znałby za­wsze i wszę­dzie. Dłu­gie ja­sne włosy opa­dały swo­bod­nie.

– Spo­dzie­wa­łem się, że cię tu za­stanę – ode­zwał się Rune, sta­ra­jąc się prze­krzy­czeć zgiełk ludz­kich gło­sów.

Zeta pod­nio­sła wzrok znad nie­ukoń­czo­nej rzeźby i szybko po­wio­dła spoj­rze­niem po zgro­ma­dzo­nym tłu­mie, aż wresz­cie od­kryła zna­jomą twarz za drew­nianą ba­rierką od­dzie­la­jącą ją od pu­blicz­no­ści. Kiedy się od­wró­ciła, ja­skrawe re­flek­tory roz­świe­tliły także ja­sno­nie­bie­ską tę­czówkę pra­wego oka.

– Rune, ko­chany! – po­wie­działa. – A więc je­steś w mie­ście?

– Dla­czego w two­jej pra­cowni jest tyle lu­dzi? – Ro­zej­rzał się z fa­scy­na­cją do­okoła. Tu­ry­ści z bliż­szych i dal­szych kra­jów fil­mo­wali, a mło­dzi stu­denci sztuki od­no­to­wy­wali każdy jej ruch. – O ile pa­mię­tam, nie cier­pisz być ob­ser­wo­wana pod­czas pracy.

Rune kil­ka­krot­nie od­wie­dził Zetę w za­byt­ko­wym ate­lier przy sztok­holm­skiej Wol­l­mar Yxkul­ls­ga­tan 13, ale ni­gdy wcze­śniej nie wi­dział, jak two­rzyła. Stara kuź­nia po­cho­dząca z XIX wieku zo­stała ja­kiś czas temu prze­kształ­cona w mu­zeum, w któ­rym Zeta sie­działa ni­czym małpa w klatce.

– Nowe czasy – stwier­dziła, wbi­ja­jąc nóż rzeź­biar­ski w bryłę gliny. Szyb­kim ru­chem od­gar­nęła włosy ze spo­co­nej twa­rzy, po­de­szła do męż­czy­zny i po­ca­ło­wała go w oba po­liczki.

– I co­dzien­nie masz wi­dzów? – spy­tał.

– Nie, w nie­dziele i po­nie­działki je­stem sama. Go­rąco tu­taj. Wyjdźmy stąd. – Zeta wska­zała na drzwi.

Nie­wielki we­wnętrzny dzie­dzi­niec roz­cią­ga­jący się mię­dzy stu­diem ar­tystki a fron­tową czę­ścią bu­dynku wcze­śniej wy­peł­niały rzeźby, ka­mienne albo od­lane w be­to­nie lub me­talu. Te­raz stały na nim tylko dwie mie­niące się róż­nymi od­cie­niami zie­leni mie­dziane fi­gury. Każda w swo­jej prze­strzeni. _Para_. Te dwu­me­trowe po­sągi, bę­dące jej naj­słyn­niej­szymi dzie­łami, stały się – po­dob­nie jak fa­sada bu­dynku z umiesz­czoną nad wej­ściem ko­roną godną zamku – jej zna­kiem roz­po­znaw­czym. Były też wła­ści­wym po­wo­dem wi­zyty Ru­nego. Chciał ulo­ko­wać swój ka­pi­tał.

Nie kry­jąc en­tu­zja­zmu, Zeta od­wró­ciła się do niego. W ką­ci­kach jej oczu ry­so­wało się kilka de­li­kat­nych zmarsz­czek.

– Miło cię znowu wi­dzieć – po­wie­działa.

– Czy ty się w ogóle nie sta­rze­jesz jak my wszy­scy? Jak zwy­kle wy­glą­dasz wspa­niale!

Kil­koro wi­dzów wy­szło z pra­cowni i oto­czyło ar­tystkę. Jedna z ko­biet wy­cią­gnęła no­tes i dłu­go­pis, pro­sząc o au­to­graf, ale Zeta zi­gno­ro­wała ją i wziąw­szy swo­jego go­ścia pod rękę, po­pro­wa­dziła go z po­wro­tem do wej­ścia.

Rune za­trzy­mał się przy mie­dzia­nym po­sągu przed­sta­wia­ją­cym męż­czy­znę.

– Za­pa­mię­ta­łem je jako bar­dziej brą­zowe – za­uwa­żył.

– Stoją pod go­łym nie­bem już tyle czasu, że za­częły po­kry­wać się pa­tyną – wy­ja­śniła Zeta, wska­zu­jąc na twarz ze śla­dem zie­lo­nych smug pod oczami. – To wy­gląda jak łzy, prawda?

– To czyni je jesz­cze pięk­niej­szymi. Chcę ci zło­żyć ofertę!

– Wy­obraź so­bie, że Sztok­holm uznał się za wła­ści­ciela tych rzeźb. Sły­sza­łeś coś rów­nie ab­sur­dal­nego? – Po­krę­ciła głową z roz­ba­wie­niem.

Rune po­pa­trzył na nią za­sko­czony, nie ma­jąc pew­no­ści, czy to żart.

– Ci z urzędu mia­sta mogą mó­wić so­bie, co chcą, ale rzeźby są moje. To ja je wy­ko­na­łam – do­dała, ki­wa­jąc głową z prze­ko­na­niem.

– Obie wspa­niale by się pre­zen­to­wały nad je­zio­rem Syr­khulta – za­uwa­żył Rune – i je­stem w sta­nie za­pro­po­no­wać ci po­kaźną sumę. Ist­nieje już na­wet konto za­ło­żone na twoje na­zwi­sko w pew­nym kraju do­sta­tecz­nie da­le­kim od Sztok­holmu i jego władz. Po­trzebny jest tylko twój pod­pis.

– Je­śli one kie­dy­kol­wiek będą na sprze­daż, nie bę­dzie cię na nie stać, Rune – po­wie­działa lekko drwią­cym to­nem i mru­gnęła do niego, świa­doma, że je­śli ja­ki­kol­wiek Szwed mógłby so­bie po­zwo­lić na ich kupno, to tylko on.

We­szli do mu­ze­al­nego skle­piku.

Daw­niej w tym sa­mym po­miesz­cze­niu mie­ściło się biuro i w mi­nione lata za­wsze przyj­mo­wał go w nim Carl Cronh­jelm. Rune nie znał wy­twor­niej­szego męż­czy­zny: do­sko­nale ubrany, uprzejmy i ele­gancki. Ro­zej­rzał się po zmie­nio­nym wnę­trzu, za­sta­na­wia­jąc się, co się stało z Cronh­jel­mem. Po­dob­nie jak za­pewne reszta świata za­wsze są­dził, że Carl i Zeta są ra­zem. Two­rzyli cu­downą parę. Cie­kawe, dla­czego ar­tystka wy­rzu­ciła swo­jego asy­stenta? Oczy­wi­ście w wie­czor­nych ga­ze­tach po­ja­wiały się różne teo­rie, ale Rune wie­dział, że nie na­leży wie­rzyć we wszystko, co pi­sano. Jemu na szczę­ście udało się ni­gdy nie tra­fić na pierw­sze strony, je­śli po­mi­nąć po­je­dyn­cze ar­ty­kuły w „En­te­pre­nör” i „Da­gens In­du­stri”.

W dwóch du­żych szkla­nych ga­blo­tach wy­sta­wiono liczne słynne suk­nie Zety au­tor­stwa ja­poń­skiego pro­jek­tanta Yohji Yama­moto. Wiele z nich Rune znał z przy­jęć i waż­nych im­prez, w któ­rych oboje uczest­ni­czyli. Każda była opa­trzona ta­bliczką z od­po­wied­nią in­for­ma­cją.

To zu­peł­nie nie pa­so­wało do Zety. Rune wie­dział, że nie ma dla niej nic droż­szego po­nad te suk­nie, a te­raz wszyst­kie wi­siały za­mknięte za szkłem, jak w mu­zeum. Po­nadto ona ni­gdy nie zno­siła ja­kich­kol­wiek wi­dzów, gdy pra­co­wała. W po­bliżu mógł się znaj­do­wać je­dy­nie Cronh­jelm.

Nie zdą­żył przyj­rzeć się do­kład­niej wy­sta­wio­nym kre­acjom, do środka bo­wiem wlała się grupa ja­poń­skich tu­ry­stów. Po­nie­waż Zeta za­wsze ubie­rała się w stroje ja­poń­skiego pro­jek­tanta, stała się przez to bli­ska jego ro­da­kom. A od chwili, gdy pół roku temu jej stu­dio zo­stało otwarte dla pu­blicz­no­ści, Sztok­holm stał się jesz­cze go­ręt­szym ce­lem ich po­dróży.

Na­gle za­uwa­żył ko­pie pracy _Zeus lost in New York._ Jego rzeźba! Serce za­biło mu szyb­ciej. Nie mógł uwie­rzyć wła­snym oczom – Zeta zro­biła ko­pie sta­tui wi­ta­ją­cej go­ści w jego po­sia­dło­ści nad je­zio­rem Syr­khulta.

Po­krę­cił głową na wi­dok tych ta­nich ga­dże­tów. Wpraw­dzie do­tarły do niego plotki, że Zeta się sprze­daje, ale nie chciał dać temu wiary. A jed­nak to prawda. Jej czas jako je­dy­nej w swoim ro­dzaju twór­czyni mi­nął. Te­raz wi­dział po­spo­litą ar­tystkę, która ma­sowo pro­du­kuje śmieci i za­peł­nia me­try pó­łek sy­gno­wa­nymi przez sie­bie wy­two­rami. Wziął do ręki małą rzeźbę i przyj­rzał się jej uważ­nie. Była od­lana w gip­sie i w od­róż­nie­niu od ory­gi­nału nie­zbyt sta­ran­nie wy­koń­czona. Ja­kaś ko­bieta się­gnęła po inną ko­pię i uśmiech­nęła się do niego.

– Ładne, prawda? – po­wie­działa. – _Zeus lost in New York._ I na­wet jest pod­pis Zety.

Rune po­dejrz­li­wie przyj­rzał się sprze­daw­czyni.

Po chwili do ka­sjerki prze­pchnęła się Zeta.

– Skoń­czył się ace­ty­len – po­in­for­mo­wała.

– Ace… co? Co to ta­kiego?

– A-CE-TY-LEN! Do spa­wa­nia. Za­mów wię­cej!

– Ja nie je­stem tu od za­ma­wia­nia dla cie­bie ma­te­ria­łów!

Zeta wy­cią­gnęła rękę, na co ka­sjerka nie­chęt­nie po­dała jej nie­duży klu­czyk.

Od­wró­ciw­szy się, chciała odejść, ale drogę za­gra­dzali jej ja­poń­scy tu­ry­ści stło­czeni przed ga­blo­tami z suk­niami.

– _Doke! –_ wrza­snęła.

Tłum na­tych­miast po­słusz­nie się roz­stą­pił. Kiedy tu­ry­ści zo­rien­to­wali się, że tuż obok jest Zeta, jak na ko­mendę unie­śli wy­soko swoje ko­mórki. Wszyst­kie roz­mowy uci­chły, a oni wpa­try­wali się z fa­scy­na­cją w ar­tystkę oglą­da­jącą suk­nie w ga­blo­tach. Na­stęp­nie Zeta otwo­rzyła jedną z nich i za­ma­szy­stym ru­chem ścią­gnęła z sie­bie czarną ko­szulę. Wy­tarła się nią pod pa­chami i wrzu­ciła do ga­bloty. Po­tem zsu­nęła z nóg ko­zaki i zdjęła czarne skó­rzane spodnie, ci­snęła je na ko­szulę, a buty wło­żyła z po­wro­tem. Je­den z Ja­poń­czy­ków ze­mdlał na wi­dok ar­tystki z pier­siami na wierz­chu i w tłu­mie pod­nio­sła się wrzawa.

Zeta ścią­gnęła z wie­szaka ja­skra­wo­czer­woną suk­nię i z gra­cją się w niej za­nu­rzyła, a jed­no­cze­śnie zsu­nęła z sie­bie majtki i rów­nież rzu­ciła je do szkla­nej wi­tryny. Na­stęp­nie od­dała klucz ko­bie­cie w ka­sie.

Dżer­se­jowa suk­nia cia­sno opi­nała jej chude ciało aż po nad­garstki. De­kolt był dra­po­wany, z przodu cienka tka­nina koń­czyła się nad ko­la­nami, z tyłu zaś zwi­sała nie­sy­me­trycz­nie, się­ga­jąc do ły­dek.

Z pew­no­ścią sie­bie ko­biety świa­to­wej Zeta uto­ro­wała so­bie drogę przez tłum w kie­runku Ru­nego.

– Ta suk­nia po­cho­dzi z ko­lek­cji wio­sna dwa ty­siące dwa­na­ście. Po pro­stu trzeba ko­chać ten od­cień czer­wieni.ROZ­DZIAŁ 3

– Co się stało? – spy­tał Na­czelny Ko­or­dy­na­tor Szwe­cji, na­zy­wany przez wszyst­kich ze szwedz­kiej sek­cji NK. Jego skań­ski dia­lekt po­brzmie­wał szorstko w cia­snym po­miesz­cze­niu.

Męż­czy­zna obok NK wy­jął krótki czarny grze­byk. Aby móc prze­cią­gnąć nim przez włosy, mu­siał się nieco po­chy­lić, po­nie­waż su­fit był bar­dzo ni­ski. Po­tem wsu­nął go po­now­nie do szy­tego na miarę gar­ni­turu.

Wszy­scy agenci, z któ­rymi NK na­wią­zał kon­takt w ciągu dwu­dzie­stu lat dzia­łal­no­ści, zo­stali zre­kru­to­wani na Bia­ło­rusi. Ten bru­talny eg­ze­ku­tor nie był wy­jąt­kiem. Na­to­miast w miarę upływu lat zna­cząco do­pra­co­wano ich wy­gląd ze­wnętrzny. Agent mu­siał się wto­pić w do­wolne śro­do­wi­sko ban­kowe. Czasy, gdy do ak­cji wy­sy­łano eme­ry­to­wa­nych za­wo­do­wych bok­se­rów ze zła­ma­nymi no­sami, na szczę­ście na­le­żały do prze­szło­ści.

– Twoim za­da­niem było spro­wa­dze­nie go tu­taj, a nie za­koń­cze­nie kon­traktu.

– Rze­mieśl­nik był ner­wowy. Po­cił się. – Agent po­wie­dział to głę­bo­kim i sen­nym gło­sem. – Prze­szu­ka­łem mu kie­sze­nie. Fa­cet ze­świ­ro­wał, za­czął za­pie­przać jak cho­lera. Włą­czył się au­to­pi­lot. I strze­li­łem.

Jego sło­wiań­ski ak­cent był wy­raź­niej­szy, niż NK pa­mię­tał.

– Pre­mii nie bę­dzie.

– Wiem.

Obaj zer­k­nęli na Präst­ga­tan przez okienko z szybą unie­moż­li­wia­jącą zaj­rze­nie do środka od ze­wnątrz. Ta kon­dy­gna­cja słu­żyła jako wej­ście do dwóch miesz­kań – mniej­szego, tuż za nimi, i więk­szego, trzy pię­tra wy­żej, a także do biura pię­tro ni­żej i do piz­ze­rii na par­te­rze z ad­re­sem na Väster­lång­ga­tan. Ze wszyst­kich do­mów na Sta­rym Mie­ście ten na­le­żał do naj­star­szych, po­wstał około 1650 roku.

Pod­bie­gła młoda ko­bieta i przy­kuc­nęła przy ciele. Przez chwilę roz­glą­dała się de­spe­racko za ja­kąś po­mocą, a na­stęp­nie ro­ze­rwała T-shirt i pró­bo­wała za­ta­mo­wać krwa­wie­nie go­łymi rę­kami. Nie­długo po­tem z in­nej strony na­de­szli dwaj męż­czyźni. A za nimi po­ja­wiła się fur­go­netka, która oświe­tliła uliczkę ja­skra­wym świa­tłem.

– Niech to szlag!

NK przy­su­nął się do szyby i przy­glą­dał się nie­zna­jo­mym z od­le­gło­ści za­le­d­wie dwóch me­trów. Je­den z nich od­cią­gnął ko­bietę, a drugi po­chy­lił się nad rze­mieśl­ni­kiem.

– Co to za jedni? – spy­tał agent.

NK stał bez słowa i ob­ser­wo­wał każdy ich ruch. Eg­ze­ku­tor po­wtó­rzył le­ni­wie py­ta­nie.

– Przy­pusz­czam, że Ame­ry­ka­nie. CIA? Może OIA? Wy­glą­dają na fa­chu­rów.

– My­śla­łem, że wszy­scy z OIA to zwy­kłe gry­zi­piórki. A to są wy­raź­nie ja­cyś ope­ra­cyjni.

The Of­fice of In­tel­li­gence and Ana­ly­sis to jedna z sie­dem­na­stu ame­ry­kań­skich agen­cji wy­wia­dow­czych, spo­śród któ­rych naj­bar­dziej znane były FBI i CIA. OIA zo­stała utwo­rzona trzy lata po ataku na bliź­nia­cze wieże w No­wym Jorku i miała za za­da­nie śle­dzić nie­le­galne trans­ak­cje fi­nan­sowe. Mó­wiąc krótko: wal­czyć z ter­ro­ry­zmem.

NK mu­siał – choć nie­chęt­nie – przy­znać, że był pod wra­że­niem tego, co zo­ba­czył.

– Spraw­dzają go pro­mie­niami UV – za­uwa­żył agent. – Wie­dzą o nas!

– Nie jest po­wie­dziane.

– Jak to nie. Po co by go ina­czej spraw­dzali ul­tra­fio­le­tem?

NK od­wró­cił się do Bia­ło­ru­sina, a ten od razu zro­zu­miał, że nie po­wi­nien się sprze­czać z sze­fem.

– Oczy­wi­ście, że wie­dzą o or­ga­ni­za­cji, ale mało praw­do­po­dobne, żeby znali nasz ad­res. Bo chyba nie po­da­łeś go rze­mieśl­ni­kowi?

– Nie, ja­sne, że nie.

Szef przyj­rzał się ba­daw­czo agen­towi. Jego od­po­wiedź pa­dła tro­chę za szybko, by można ją uznać za wia­ry­godną.

– Pew­nie się za­sta­na­wiał, do­kąd idzie. Co mu po­wie­dzia­łeś?

– Po­wie­dzia­łem tylko, że chcemy po­znać wszyst­kie szcze­góły do­ty­czące Ru­muna i że do­sta­nie swoje pie­nią­dze.

– Nie py­tał, dla­czego zo­stał za­stą­piony?

– Py­tał. Wy­ja­śni­łem, że w swoim cza­sie się do­wie.

NK opu­ścił ra­miona i od­wró­cił się znowu w stronę okna. Przy­glą­dał się do­brze zor­ga­ni­zo­wa­nemu te­amowi pra­cu­ją­cemu parę me­trów da­lej.

– Damy radę? Bez Ru­muna?

Na to py­ta­nie NK zmarsz­czył brwi.

– Ru­mun był ważny, ale za­wsze znajdą się inni.

Ze­spół na ulicy za­czy­nał się zbie­rać. Je­den z męż­czyzn wy­pro­wa­dził fur­go­netkę z cia­snego za­ułka, inny zro­bił kilka zdjęć ofiary i oto­cze­nia. Na po­le­ce­nie kie­rowcy dwaj ubrani na czarno fa­ceci wsko­czyli do sa­mo­chodu, zo­sta­wia­jąc za­strze­lo­nego chło­paka swo­jemu lo­sowi.

– Co te­raz?

– Pew­nie za­raz zjawi się po­li­cja. I za­puka do drzwi.

– Cho­dziło mi o mnie… – rzekł agent. – Zo­stał mi rok do końca kon­traktu.

NK spoj­rzał na Bia­ło­ru­sina. Nie było nic nad­zwy­czaj­nego w tym, że lu­dzie zni­kali. Pew­nie także eg­ze­ku­tor bę­dzie mu­siał prze­pra­co­wać swój ostatni rok w ja­kimś in­nym kraju.

– Do­wiem się w cen­trali – od­parł. – Ale skoro ten team zna­lazł się tu­taj tak szybko, to zna­czy, że masz nie­złego nosa. Do­bra ro­bota. Chyba jed­nak za­słu­ży­łeś so­bie na nie­wielką pre­mię.

Agent ski­nął głową z wdzięcz­no­ścią. Po­tem od­wró­cił się, żeby wyjść, ale rap­tem zmie­nił zda­nie i wyj­rzał przez okno.

– Czy on się wła­śnie po­ru­szył?

– Tak.

Bia­ło­ru­sin wy­mam­ro­tał coś po ro­syj­sku, wy­cią­gnął broń i ją od­bez­pie­czył, ale NK go po­wstrzy­mał, kła­dąc mu dłoń na ra­mie­niu. W tej sa­mej chwili ode­zwała się jego ko­mórka. Rzu­ciw­szy okiem na wy­świe­tlacz, NK zwró­cił się do agenta:

– To zbyt ry­zy­kowne. Słusz­nie zro­bi­łeś, strze­la­jąc do niego. Te­raz wiemy, że oni mają na nas oko, więc mu­simy być ostrożni. Idź już!

Kiedy Bia­ło­ru­sin znik­nął z pola wi­dze­nia, NK przy­ło­żył te­le­fon od ucha.

– Tak?ROZ­DZIAŁ 4

Rune, głę­boko za­ko­rze­niony w smålandz­kiej ziemi, nie za­wsze ko­chał Sztok­holm. Po­cząt­kowo tak bar­dzo po­chła­niały go in­te­resy, że nie miało dla niego zna­cze­nia, w ja­kim mie­ście czy kraju żyje. Od pew­nego czasu jed­nak za­czął do­ce­niać wszystko, co go ota­cza. Po­cząw­szy od rze­czy waż­nych, jak ta, że syn, jego naj­młod­szy po­to­mek po trzech cór­kach z rzędu, miał prze­jąć firmę, po rze­czy bar­dziej try­wialne, na przy­kład to, że piękna sto­lica kraju po­ło­żona jest na wy­spach, na styku mo­rza i lądu. A stało się to dzięki cze­muś tak ba­nal­nemu jak ból zęba.

Rune opu­ścił szybę w tak­sówce. Obok niego sie­działa Zeta. Wy­soko na tle nieba szy­bo­wały duże białe mewy, ich krzyk od­bi­jał się echem mię­dzy mu­rami do­mów. Po­po­łu­dnie nie­po­strze­że­nie prze­szło we wcze­sny wie­czór.

Słońce ob­le­wało za­bu­do­wa­nia nad je­zio­rem Mäla­ren cie­płymi od­cie­niami żółci i czer­wieni. Mo­rze przy­wi­tało ich za­pa­chem prze­sy­co­nym wo­nią wo­do­ro­stów.

Le­d­wie Rune zdą­żył roz­siąść się wy­god­nie, tak­sów­karz za­wró­cił na Skep­ps­bron i za­trzy­mał się przed nu­me­rem 40. Jazda trwała krótko i przy­po­mniała mu, że jesz­cze kilka lat temu mógł przejść ten od­ci­nek na pie­chotę.

Ob­jął wzro­kiem fa­lu­jące wody Salt­sjön oraz statki pły­nące po nich, by za­brać pa­sa­że­rów na wy­spy Djur­går­den i Fjäder­hol­marna. Tam niebo było ja­sno­błę­kitne.

– Sztok­holm wio­sną… jest piękny!

Za­brzmiało to tak, jakby chciał ko­goś prze­ko­nać.

Zeta bąk­nęła coś nie­zro­zu­mia­łego pod no­sem.

Rune wska­zał na dom o dziw­nych pro­por­cjach – wą­ski i wy­soki.

– Wiesz, jak na­zywa się ten bu­dy­nek?

Zeta po­krę­ciła głową, nie oka­zu­jąc spe­cjal­nego za­in­te­re­so­wa­nia.

– Küsel­ska hu­set, po jed­nym z osiem­na­sto­wiecz­nych wła­ści­cieli. Styl ba­ro­kowy, za­pro­jek­to­wał go ten sam ar­chi­tekt, który stwo­rzył Drot­t­nin­gholm, czyli Ni­co­de­mus Tes­sin młod­szy. A tu­taj mamy Tul­l­hu­set.

– Prze­stań – rzu­ciła Zeta i de­li­kat­nie pla­snęła go w po­li­czek. – Czy jest coś, na czym się nie znasz?

– Prze­cież wiesz, że dzia­łam w branży nie­ru­cho­mo­ści.

Wy­soka brama za­my­kała bez­i­mienny za­ułek. Na szczy­cie domu znaj­do­wała się ka­mera, która re­je­stro­wała wszyst­kich wcho­dzą­cych i wy­cho­dzą­cych. Na mu­rze po pra­wej stro­nie ro­iło się od do­mo­fo­nów, część była opa­trzona ma­łymi ta­blicz­kami, część cał­kiem ano­ni­mowa. Zeta na­ci­snęła je­den z przy­ci­sków. Po krót­kiej chwili roz­le­gło się słabe bu­cze­nie i mo­gli przejść da­lej.

Ich kroki od­bi­jały się echem w bru­ko­wa­nym śle­pym za­ułku, dźwięk skon­den­so­wał się, gdy zna­leźli się pod skle­pie­niem. Rune szedł z lekko po­chy­loną głową. Przy wio­dą­cych do piw­nicy drzwiach z czar­nego ku­tego że­laza świe­ciła żół­tym świa­tłem la­tar­nia. Drzwi, mimo że wy­glą­dały na bar­dzo stare, ustą­piły płyn­nie i bez­gło­śnie. Spi­ralne schody pro­wa­dziły w dół do nie­du­żego holu z gładką ka­mienną po­sadzką.

– Gdy po­my­śleć, że całe Stare Mia­sto to jedno wiel­kie szczu­rze gniazdo po­prze­ci­nane ko­ry­ta­rzami i dziu­rami – ode­zwała się Zeta – to na­prawdę cud, że to wszystko jesz­cze się nie za­wa­liło.

Za drzwiami cze­kał kel­ner. Rune wy­cią­gnął prawą rękę. Kiedy męż­czy­zna uniósł nad nią czyt­nik ze świa­tłem ul­tra­fio­le­to­wym, na skó­rze po­ka­zał się okrą­gły ta­tuaż wiel­ko­ści pię­cio­ko­ro­nówki. Słabe pik­nię­cie po­twier­dziło, że zo­stał roz­po­znany.

– Wi­tamy! – po­wie­dział.

– Dzię­kuję. Mi­nęło co naj­mniej pięt­na­ście lat od mo­jej ostat­niej wi­zyty tu­taj.

Kel­ner ski­nął głową.

– Chwi­leczkę! – rzekł i znik­nął.

– Je­steś głodna? – spy­tał Rune.

– Ani tro­chę – od­parła Zeta. – Ale mogę coś zjeść. Wiesz, jak to jest. Za­wsze znaj­dzie się ja­kiś fra­jer, który się uprze, żeby za­pro­sić mnie na ko­la­cję. Dzi­siaj je­steś nim ty.

Wkrótce kel­ner wró­cił do nich, te­raz z te­le­fo­nem ko­mór­ko­wym w dłoni. Wes­tchnąw­szy, Zeta unio­sła prawe przed­ra­mię. Męż­czy­zna zro­bił zdję­cie jej ta­tu­ażu i wy­słał je gdzieś ese­me­sem. Rune z za­chwy­tem ujął jej rękę.

– Stara szkoła – za­uwa­żył, przy­glą­da­jąc się uważ­nie we­wnętrz­nej stro­nie jej nad­garstka. Nie­równy krąg, w któ­rym liczne li­nie zbie­gały się w środku. Czarny tusz już dawno stra­cił ostrość i in­ten­syw­ność. – Nie pa­mię­tam, kiedy ostat­nio wi­dzia­łem ory­gi­nalny ta­tuaż. Cho­ciaż ten twój jest wy­jąt­kowo brzydki.

– Z pew­no­ścią wi­dział­byś ich wię­cej, gdy­byś był ak­tywny. De­li­kat­nie mó­wiąc, zdzi­wi­łam się, kiedy się dzi­siaj zja­wi­łeś. Mi­nęło tro­chę czasu, od­kąd się wi­dzie­li­śmy.

Kel­ner krę­cił się nie­cier­pli­wie, cze­ka­jąc na zwrotną in­for­ma­cję.

– Chyba nie mu­szę mó­wić, że do­stanę re­pry­mendę, je­śli nie po­in­for­muję pani, że ten ta­tuaż jest do usu­nię­cia – rzekł. – Któ­re­goś dnia po pro­stu nie bę­dzie pani mo­gła tu­taj wejść.

– Ja­sne – od­po­wie­działa, ma­cha­jąc mu nim przed no­sem. – Już to wi­dzę.

– La­se­rem to cał­kiem pro­sty za­bieg i… – Męż­czy­zna za­milkł, wi­dząc, że nikt go nie słu­cha. Zeta zaś, nie mo­gąc się do­cze­kać, usia­dła przy sto­liku. Za­pa­liła pa­pie­rosa, na co kel­ner na­tych­miast pod­biegł z po­piel­niczką.

– To co zwy­kle? – spy­tał.

Nie od­po­wie­działa, więc zwró­cił się do jej to­wa­rzy­sza:

– A czy pan ży­czy so­bie przej­rzeć menu?

– Nie, ale z całą pew­no­ścią nie we­zmę tego sa­mego co ona! – oznaj­mił Rune, mru­gnąw­szy okiem. W ciągu mi­nio­nych lat nie­raz jadł ko­la­cję z Zetą i wie­dział, że do­sta­wała fu­rii, je­śli przez po­myłkę po­ło­żono jej na ta­le­rzu ja­kieś wa­rzywa. – Po­pro­szę wodę i coś po­żyw­nego. Ja­rzyny czy coś w tym ro­dzaju, ro­zu­mie pan? Naj­waż­niej­sze, żeby było zdrowe. I bez soli.

Zeta unio­sła brwi.

– Wo­bec tego na po­czą­tek pro­po­nuję zupę po­krzy­wową, a jako da­nie główne go­to­wa­nego tur­bota – po­wie­dział kel­ner.

– Dajmy so­bie spo­kój z tą zupą, we­zmę tylko rybę. Ale pro­szę po­wie­dzieć ku­cha­rzowi, żeby nie do­da­wał soli! – pod­kre­ślił Rune, utkwiw­szy wzrok w kel­ne­rze, który grzecz­nie ski­nął głową, przy­zwy­cza­jony do wy­ma­ga­ją­cych klien­tów.

Rune od­wró­cił się do Zety.

– Mój le­karz na­ka­zał mi ści­słą dietę: A skoro czło­wiek nie może za­mó­wić tego, na co miałby ochotę, czy­ta­nie menu to czy­sta tor­tura. A ty co weź­miesz?

– Nie wiem. Mięso i al­ko­hol.

Ro­ze­śmiał się, krę­cąc głową. Na­stęp­nie ro­zej­rzał się po sty­lo­wym pod­ziem­nym wnę­trzu po­cho­dzą­cym ze śre­dnio­wie­cza. Obok stały jesz­cze dwa sto­liki – na­kryte, ale bez go­ści. Nie­zbyt wy­so­kie łu­kowe skle­pie­nie zbu­do­wane było z ce­gieł w bla­dych od­cie­niach ziemi. Duże nie­re­gu­larne ka­mie­nie w ścia­nie ota­czał biały tynk.

Rune po­now­nie spoj­rzał na Zetę, stu­diu­jąc jej twarz.

– Jesz­cze pięć­dzie­siąt dni temu nic nie wska­zy­wało na to, że moje ciało sta­nie się bar­dziej kru­che niż rząd mniej­szo­ściowy i zmusi mnie do pie­kiel­nych so­ju­szy. Ale oto je­stem w mie­ście, żeby za­ło­żyć koło. Jako je­den z in­we­sto­rów.

– Koło na rzecz nie­uży­wa­nia soli do je­dze­nia?

Oboje wy­buch­nęli śmie­chem.

– To mógłby być nowy wa­riant – po­wie­dział Rune. – Ale żarty na bok, cho­dzi o naj­waż­niej­sze koło, ja­kie kie­dy­kol­wiek po­wo­ła­łem. To może być moje ostat­nie, bez niego…

– Prze­stań! Im mniej wiem, tym le­piej. Nie chcę do niego na­le­żeć.

Rune po­krę­cił głową.

– Oczy­wi­ście, wcale nie pró­buję cię zwer­bo­wać. Będą tylko dwie osoby wta­jem­ni­czone.

– Okej – rzu­ciła Zeta. – Tak czy ina­czej, nie chcę wie­dzieć. Na­prawdę nie chcę!

– Na twoim miej­scu zmie­nił­bym ta­tuaż. Nie bo­isz się? Do­brze wiesz, że nie można się prze­ciw­sta­wiać or­ga­ni­za­cji bez­kar­nie. Na pewno jest gdzieś ja­kieś miej­sce tu w po­bliżu.

– A co mi zro­bią? Cho­dzę do re­stau­ra­cji i na przy­ję­cia, to wszystko. Co in­nego, gdy­bym była ak­tywna. Na­wia­sem mó­wiąc, jako sie­dem­na­sto­latka po­przy­się­głam so­bie, że ni­gdy nie po­zwolę na to, aby ktoś de­cy­do­wał o mnie i o moim ciele. Nikt nie bę­dzie mi dyk­to­wał, jak mam żyć.

– Ale dla­czego twoje stu­dio udaje te­raz mu­zeum? To cał­kiem do cie­bie nie­po­dobne. I co się stało z Cronh­jel­mem?

Rune przyj­rzał się jej wni­kli­wie. W jej wło­sach po­ja­wiło się kilka sza­rych ni­tek. Za­uwa­żył też, że jedna tę­czówka, ta nie­bie­ska, wy­da­wała się mniej­sza od brą­zo­wej. Zeta wes­tchnęła.

– Mia­sto chce, abym da­lej two­rzyła, a ja nie mu­szę się mar­twić o opła­ce­nie ra­chun­ków.

– Czy Carl zde­frau­do­wał pie­nią­dze? Pew­nie wiesz, że krąży mnó­stwo róż­nych plo­tek.

Zeta wy­trzą­snęła z pu­dełka pa­pie­rosa i za­pa­liła go w za­du­mie. Kiedy kel­ner wró­cił z szam­pa­nem i uniósł sza­blę, z wdzięcz­no­ścią od­wró­ciła wzrok od Ru­nego. Nie chciała, żeby przy­po­mi­nano jej o Carlu i o tym, że ją zo­sta­wił, kiedy go naj­bar­dziej po­trze­bo­wała. Po chwili po­chy­liła się nieco i de­li­kat­nie po­ło­żyła rękę na ko­la­nie swo­jego to­wa­rzy­sza. Przez ma­te­riał spodni czuła cie­pło jego skóry.

– Po­słu­chaj, kiedy na­stęp­nym ra­zem bę­dziesz się wy­bie­rać w po­dróż służ­bową, po­zwo­lisz mi so­bie to­wa­rzy­szyć?

– Je­śli sprze­dasz mi swoje rzeźby, mo­żesz po­je­chać ze mną wszę­dzie.

Gdy kel­ner pró­bo­wał na­peł­nić kie­li­szek Ru­nego, ten zde­cy­do­wa­nie od­mó­wił.

– To co bę­dziesz pił? – spy­tała Zeta ze zdzi­wie­niem.

– Wodę.

Po­krę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem.

– Cze­goś tak nie­do­rzecz­nego już dawno nie sły­sza­łam. W końcu szam­pana chyba mo­żesz się na­pić? – Unio­sła wy­soko swój kie­li­szek. – Do­póki jest praw­dziwy, nie ma żad­nego nie­bez­pie­czeń­stwa.

– Nie­stety, za­le­cono mi su­rową dietę. Ani kro­pli al­ko­holu.

– Twoje nowe zdrowe ja na­prawdę mnie nu­dzi. Nie słu­chaj le­ka­rzy, oni gówno wie­dzą.

– Oba­wiam się, że w tym wy­padku wie­dzą. Nie­stety.

Zeta przyj­rzała mu się uważ­nie, two­rząc wy­ima­gi­no­waną ko­pię w swo­jej gło­wie. Przy­mru­żyła oczy, jakby szki­co­wała. Po­wierzch­nia por­tretu była tłu­sta i błysz­cząca jak olej lniany. Pod­ma­lówka prze­bi­jała słabo przez um­brę zie­loną. Mię­śnie oczo­do­łów się skur­czyły, po­zo­sta­wia­jąc brą­zo­wo­fio­le­towe cie­nie pod oczami. _Ca­put mor­tuum_, __ żółć ne­apo­li­tań­ska _i terre verte._ Dwa grube kleksy za­zna­czały ko­ści po­licz­kowe. Wręcz miała ochotę wy­cią­gnąć rękę i spraw­dzić, czy farba już wy­schła. Pod dro­gim gar­ni­tu­rem wi­działa wy­chu­dzone, ale jed­no­cze­śnie na­brzmiałe ciało. Miała wra­że­nie, że czuje za­pach lekko nad­psu­tego mięsa.

– Dla­czego tak bar­dzo za­leży ci na kup­nie rzeźb? – De­li­kat­nie po­gła­skała go po udzie. – Prze­cież wiesz, że nie mogę ich sprze­dać. To je­dyne, co mi zo­stało…

– Po­dej­rze­wa­łem, że tak wła­śnie po­wiesz. – Rune wes­tchnął, po czym do­dał cien­kim gło­sem: – Czasu jest co­raz mniej.

– Co ty pie­przysz?

Zeta dziew­częco wy­dęła usta. Zro­biła to nie­świa­do­mie, nie­mal au­to­ma­tycz­nie.

Każdy, kto się do niej zbli­żał, li­czył na to, że i jemu udzieli się jej sta­tus gwiazdy. Wszy­scy chcieli uszczk­nąć jej cząstkę. Przez lata sławy po­znała tak wielu lu­dzi, że nie­świa­do­mie po­dzie­liła ich na ka­te­go­rie.

Mniej­szość pod­nie­cała się, wy­obra­ża­jąc ją so­bie w pra­cowni ubraną je­dy­nie w skó­rzany far­tuch i ener­gicz­nie mie­sza­jącą ce­ment albo w trak­cie spa­wa­nia.

Ist­niała też inna ka­te­go­ria, do któ­rej zwy­kle na­le­żeli męż­czyźni o nie­zwy­kłej wła­dzy, któ­rzy albo pra­gnęli ją zdo­być, albo chcieli, aby to ona nad nimi do­mi­no­wała – taka za­bawa w od­gry­wa­nie ról.

I byli też tacy jak Rune, któ­rzy chcieli się nią za­opie­ko­wać, aby móc się po­czuć jej wy­ba­wi­cie­lem.

– Mo­gła­byś przy­naj­mniej wy­słu­chać mo­jej oferty? – po­wie­dział.

Zeta po­krę­ciła głową, ale na­gle osłu­piała, bo Rune rap­tem zgiął się wpół i trzy­ma­jąc się kur­czowo za brzuch, wy­dał z sie­bie dźwięk przy­po­mi­na­jący syk nie­szczel­nej bu­tli z ga­zem.

– Gazy? – rzu­ciła żar­to­bli­wym to­nem, lecz na wi­dok jego wy­krzy­wio­nej bó­lem twa­rzy na­tych­miast tego po­ża­ło­wała. Syk prze­szedł w gar­dłowe po­ję­ki­wa­nie, któ­rego Rune wy­raź­nie nie kon­tro­lo­wał. Poza tym cały się trząsł.

Po chwili ostroż­nie za­czerp­nął po­wie­trza, na­dal jed­nak nie był w sta­nie mó­wić. Zeta, wciąż trzy­ma­jąc dłoń na jego udzie, czuła, jak jego ciało się na­pięło, jakby pró­bo­wało się przy­go­to­wać na nowy atak lada chwila.

Rune zro­bił kilka ostroż­nych od­de­chów i po­woli wy­pro­sto­wał tu­łów.

– By­łoby miło mieć _Parę_ na dzie­dzińcu w Syr­khulta, tak abym mógł pa­trzeć na nią pod­czas re­kon­wa­le­scen­cji. O ile prze­żyję.

– O ile prze­ży­jesz? – Zeta cof­nęła rękę. – Prze­stań mnie za­nu­dzać tymi bzdu­rami.

Nie była przy­zwy­cza­jona do niego w ta­kim wy­da­niu. Wo­lała go jako sil­nego i wi­zjo­ner­skiego li­dera biz­nesu.

– Je­steś umie­ra­jący – stwier­dziła rze­czowo po chwili.

– Może. A może nie – po­wie­dział z gorz­kim uśmie­chem. – Czy ktoś ci już mó­wił, że masz piękne oczy?ROZ­DZIAŁ 5

Sam na­dal sie­działa przy sto­liku. Kajsa trzy­mała ręce wy­cią­gnięte przed sie­bie, jakby nio­sła mar­twe zwie­rzę. W pracy za­wsze no­siła w kie­szeni cien­kie la­tek­sowe rę­ka­wiczki, tu ich, rzecz ja­sna, nie miała. Jej dło­nie były uma­zane krwią i drżały.

– Mu­szę się umyć.

W ła­zience na­my­dliła je do­kład­nie aż po nad­garstki, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie od­zy­skać rów­no­wagę. Nie­ła­two było upo­rząd­ko­wać to wszystko, co jesz­cze przed chwilą działo się na jej oczach.

Po­tem po­pi­jały szam­pana w mil­cze­niu i ja­dły w by­naj­mniej nie pod­nio­słym na­stroju. Choć nie­bie­skie pu­dełko znik­nęło ze stołu, wy­da­wało się wciąż na nim stać i za­wa­dzać jak ka­myk w bu­cie. Obie sta­rały się uni­kać za­sad­ni­czego te­matu roz­mowy, cze­ka­jąc, aż być może po­ru­szy go ta druga.

Świa­do­mie igno­ro­wały od­głos sy­ren do­bie­ga­jący z prze­ciw­le­głego końca wą­skiej uliczki. Po­zo­stali go­ście lo­kalu wy­glą­dali przez okna, nie­któ­rzy wy­szli na ze­wnątrz. Wkrótce wia­do­mość się ro­ze­szła i cała re­stau­ra­cja wie­działa, że na ulicy leży po­strze­lony męż­czy­zna.

Kajsa raz po raz od­twa­rzała w gło­wie prze­bieg wy­pad­ków sprzed kil­ku­na­stu mi­nut. Tak wiele nie zga­dzało się w tej hi­sto­rii i tak wiele bu­dziło jej wąt­pli­wo­ści, że nie­mal w ogóle nie po­świę­cała uwagi ani swo­jej part­nerce, ani tym bar­dziej je­dze­niu. My­śli i ob­razy, które wciąż jesz­cze miała przed oczami, nie da­wały jej spo­koju. Naj­chęt­niej za­dzwo­ni­łaby za­raz do swo­jego daw­nego star­szego ko­legi Chri­stiana Mo­diga. Po­znali się pod­czas jej pół­rocz­nej prak­tyki po­li­cyj­nej aspi­rantki na ko­men­dzie w Örn­sköld­svik. Za sześć mie­sięcy miał przejść na eme­ry­turę, co było dla niego te­ma­tem draż­li­wym, wspo­mi­nał więc o nim je­dy­nie prze­lot­nie i żar­to­bli­wie, jak ktoś, kto cierpi na śmier­telną cho­robę, ne­guje ją i twier­dzi, że wy­zdro­wieje, cho­ciaż wszy­scy wie­dzą, że bę­dzie ina­czej.

Od­szedł na eme­ry­turę w maju. A te­raz jest czer­wiec. Po­winna była do niego za­dzwo­nić już wcze­śniej, ale ja­koś się na to nie zdo­była. Bo o czym by roz­ma­wiali? Te­raz ten pro­blem znik­nął, tyle że opo­wia­da­nie w miej­scu pu­blicz­nym o za­bój­stwie nie by­łoby w po­rządku, więc się po­wstrzy­mała.

– Przy­je­cha­ły­śmy tu, żeby uczcić moją nową pracę – ode­zwała się wresz­cie Sam. – Za­pro­si­łam cię na ko­la­cję, ale ty, jak tylko coś ci nie pa­suje, zni­kasz szyb­ciej niż dia­beł na dźwięk dzwonu na mszę.

– Speł­ni­łam je­dy­nie swój obo­wią­zek, każdy po­li­cjant za­cho­wałby się na moim miej­scu tak samo.

Kajsa po­pro­siła o ra­chu­nek. Gdy po­tem pró­bo­wała po­móc Sam wło­żyć kurtkę, ta wy­rwała jej ją z rąk. Obie chciały jak naj­szyb­ciej opu­ścić re­stau­ra­cję, ale każda z in­nego po­wodu.

Za­miar za­dzwo­nie­nia na 112 na­dal po­zo­sta­wał tylko za­mia­rem. Dla­czego nie mo­gła się zde­cy­do­wać? Czuła się za­że­no­wana, że zo­stała od­pra­wiona z miej­sca prze­stęp­stwa. Wo­lała naj­pierw po­roz­ma­wiać z Mo­di­giem?

Przy­trzy­mała drzwi i prze­pu­ściła w nich Sam. Zna­la­zł­szy się na chod­niku, obie au­to­ma­tycz­nie od­wró­ciły wzrok od po­li­cjan­tów, któ­rzy stali kil­ka­dzie­siąt me­trów da­lej przy ta­śmie od­gra­dza­ją­cej.

Roz­ma­wiali z ja­kąś ko­bietą, w ogóle nie zwra­ca­jąc uwagi na po­zo­sta­łych go­ści. Dla­czego czyn­no­ści roz­po­częły się w taki nie­ty­powy spo­sób? Kajsa po­znała po mun­du­rach funk­cjo­na­riu­szy sto­łecz­nej po­li­cji. Dziwne, że nie za­trzy­mano wszyst­kich obec­nych w lo­kalu i nie prze­słu­chano ich jako świad­ków. Bo cho­ciaż miej­sce zda­rze­nia znaj­do­wało się nieco da­lej, nie­wy­klu­czone, że ktoś jed­nak coś wi­dział.

Sy­reny już umil­kły, ale nie­bie­skie świa­tła na­dal mi­gały. Kajsa po­czuła ukłu­cie w żo­łądku. Co wię­cej mo­gła zro­bić?

Chcia­łaby po­dejść do ko­le­gów i spy­tać o stan po­strze­lo­nego. Cho­ciaż do­my­ślała się, co usły­szy, wo­lała za­cho­wać na­dzieję. Mo­głaby im po­wie­dzieć, że zna­la­zła się jako pierw­sza na miej­scu. Ale grupa ope­ra­cyjna, czy kim­kol­wiek byli tamci męż­czyźni, po­pro­siła ją prze­cież, aby się od­da­liła i nie prze­szka­dzała. Do­go­niła więc Sam, która zmie­rzała już w kie­runku me­tra. Bę­dzie mu­siała po­cze­kać na ja­kie­kol­wiek in­for­ma­cje – jak wszy­scy – do uka­za­nia się ju­trzej­szych ga­zet.

My­śli ir­ra­cjo­nal­nie prze­ska­ki­wały z te­matu na te­mat. Ob­razy z prze­szło­ści mie­szały się bez­ład­nie z do­zna­niami z ostat­niej go­dziny. Spo­śród mgły wy­ło­niło się na­głe wspo­mnie­nie Fred­diego Eka, który zła­pał ją za piersi i za­czął je mocno ob­ści­ski­wać. Obu­dziło się po­czu­cie bez­rad­no­ści, gdy pró­bo­wała go ode­pchnąć, ale nie zdo­łała, po­nie­waż była zbyt pi­jana. Fala mdło­ści nie­mal cof­nęła ro­st­bef z re­ni­fera z piure ziem­nia­cza­nym do gar­dła.

Ni­gdy nie do­cze­kała się za­dość­uczy­nie­nia, zdo­była się na­to­miast na oso­bi­stą ze­mstę. Ale to nie to samo co udana te­ra­pia.

Za­czerp­nęła głę­boko po­wie­trza i po­wie­działa so­bie, że to stres wy­wo­łany wi­do­kiem po­strze­lo­nego męż­czy­zny spra­wił, że na­gle ożyły wspo­mnie­nia z od­le­głej prze­szło­ści. Wzięła jesz­cze kilka so­lid­nych od­de­chów.

A po­tem po­my­ślała znowu o nie­bie­skim ak­sa­mit­nym pu­de­łeczku. Wy­da­wało jej się, że w mo­men­cie, kiedy pa­dły tamte dwa strzały, Sam je otwo­rzyła. Gdy Kajsa zer­k­nęła na swoją dziew­czynę, ta obej­rzała się na nią ze zło­ścią. Dziś wie­czo­rem mi­jał ter­min skła­da­nia po­dań o pracę w Örn­sköld­svik. Nie przy­zna­wała się do tego sama przed sobą, ale tu, w Sztok­hol­mie, cze­goś jej bra­ko­wało. Cze­goś waż­nego, cho­ciaż nie po­tra­fiła tego do­kład­nie na­zwać.

– Po­słu­chaj… – za­częła. – Do­sta­łam ofertę pracy.

Sam od­wró­ciła się, ale za­trzy­mała na niej wzrok za­le­d­wie przez uła­mek se­kundy.

– Można apli­ko­wać dziś do końca dnia. Chcą, że­bym zło­żyła wnio­sek.

Scho­dami na sta­cję me­tra, a po­tem tu­ne­lem na pe­ron szły w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu. Prze­cią­gnęły karty przez czyt­nik i szklane drzwi się roz­su­nęły. Sły­sząc wjeż­dża­jący po­ciąg czer­wo­nej li­nii, Sam przy­spie­szyła kroku.

– Jest tylko je­den pro­blem… – kon­ty­nu­owała Kajsa.

Wsko­czyły do wa­gonu. Sam się nie od­zy­wała, więc Kajsa za­mil­kła, nie wie­dząc, czy ma mó­wić da­lej, skoro przy­ja­ciółka nie chce z nią roz­ma­wiać. Obie za­pa­trzyły się w okno, wpa­tru­jąc się w nie­prze­nik­nioną ciem­ność tu­nelu.

– Jaki? – pa­dło wresz­cie py­ta­nie. – Jaki pro­blem?

– Ta praca jest w Örn­sköld­svik. Ale je­stem pewna, że wy­star­czy rok, a na pewno po­lu­bisz Nor­r­land. Zima i śnieg wcale nie są ta­kie straszne, jak ci się wy­daje.

Sam ob­rzu­ciła Kajsę nie­uf­nym spoj­rze­niem i ścią­gnęła swoje sta­ran­nie wy­pie­lę­gno­wane brwi.

– I praw­do­po­dob­nie tam też jest klub ta­neczny, do któ­rego mo­gła­byś do­łą­czyć – prze­ko­ny­wała Kajsa. – A je­śli nie ma, to mo­żesz sama za­ło­żyć grupę tań­ców la­ty­no­skich. Nie wy­obra­żam so­bie lep­szego na­uczy­ciela od cie­bie. Jest też parę na­prawdę faj­nych ka­wiarni i…

Sam znów utkwiła wzrok w szy­bie. A kiedy po­ciąg do­jeż­dżał do Horn­stull, bar­dzo się pil­no­wała, aby nie spoj­rzeć na sie­dzącą na­prze­ciw niej Kajsę. Wstała i ru­szyła do wyj­ścia, na­wet nie cze­ka­jąc na swoją dziew­czynę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: