- promocja
Tęcza nad doliną - ebook
Tęcza nad doliną - ebook
Kalifornijskie miasteczko Virgin River leży u podnóża gór, w cieniu strzelistych sekwoi. Życzliwi mieszkańcy, spokojne życie i piękna przyroda sprawiają, że ci, którzy przyjechali tu na chwilę, chcąc zapomnieć o złym losie, zostają jednak na zawsze. Czy wystarczy uciec od przeszłości, by rozpocząć nowe życie?
Mike, były policjant, przyjeżdża do Virgin River na rekonwalescencję. Musi wyleczyć ciężką ranę postrzałową, a także odzyskać spokój ducha. Pod wpływem Jacka, starego przyjaciela, właściciela miejscowego baru, Mike postanawia osiąść w miasteczku na stałe.
Podczas ślubu Jacka poznaje lepiej Brie, jego siostrę, która też przeżywa trudny okres. Jest tuż po rozwodzie, w dodatku niedawno przegrała ważną sprawę – chociaż jest cenionym prokuratorem, nie udało jej się doprowadzić do skazania seryjnego gwałciciela. Wkrótce potem spada na nią kolejny cios, najgorszy ze wszystkich: niedoszły skazaniec mści się na niej w brutalny sposób, Brie trafia do szpitala. Mike opiekuje się nią troskliwie, a później często do niej dzwoni. To dzięki łączącej ich przyjaźni oboje powoli odzyskują radość życia i zaufanie do ludzi.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9938-1 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mike Valenzuela wstał przed świtem, żeby zapakować potrzebne na wyjazd rzeczy do dżipa. Czekała go długa droga do Los Angeles i chciał wyruszyć możliwie wcześnie. W zależności od ruchu na autostradzie taką trasę pokonywało się w osiem do dziesięciu godzin. Zamknął swojego RV, wielki, wygodny samochód z pokojem dziennym, kuchnią, łazienką i sypialnią, który służył mu za mieszkanie od chwili, gdy zdecydował się nie nadużywać dłużej gościny Mel i Jacka. Postawił go na podwórzu za barem. Jack i Proboszcz przypilnują jego domu na kółkach, kiedy wyjedzie, chociaż Mike nie musiał się bać o wóz. To był jeden z powodów, dla których zdecydował się zamieszkać w Virgin River. Mała osada, przyjaźni ludzie, spokój, lasy, góry… Tutaj mógł wreszcie odetchnąć.
Zanim zamieszkał w Virgin River na stałe, często przyjeżdżał tu na ryby i polowania. Raz, dwa razy do roku dawni przyjaciele z marines spotykali się u Jacka, podtrzymywali łączące ich więzy. Pracował w policji w Los Angeles w wydziale do walki z gangami ulicznymi. Musiał odejść ze służby, kiedy dostał trzy kulki od jakiegoś wyrostka, który chciał się w ten sposób wkupić w łaski kolegów. Po wyjściu ze szpitala długo walczył z własnym ciałem, żeby odzyskać nad nim władzę. Proboszcz dbał o jego posiłki, a gotował świetnie, zaś Mel, żona Jacka, pilnowała fizjoterapii. Po sześciu miesiącach rehabilitacji Mike niemal całkowicie odzyskał dawną kondycję.
Od czasu przeprowadzki do Virgin River odwiedził rodzinę tylko raz. Tym razem jechał na cały tydzień, to znaczy dwa dni jazdy i pięć dni w Los Angeles z tą gromadą szalonych Meksykanów. Znał dobrze swoją rodzinę i wiedział, że czekało go pięć dni nieprzerwanego świętowania. Matka i siostry nie będą wychodzić z kuchni, przygotowując kolejne specjały, bracia zapełnią lodówki cervezą, oczywiście zjawią się też przyjaciele i kumple z wydziału. Będzie świetnie. Radosna wizyta w domu po długim powracaniu do zdrowia.
Przejechał mniej więcej trzysta kilometrów, kiedy odezwał się telefon komórkowy.
– Słucham?
– Chciałem cię prosić o przysługę – odezwał się Jack bez żadnych wstępów. Sądząc po głosie, był jeszcze zaspany. Najwyraźniej zapomniał, że przyjaciel wybiera się do Los Angeles.
Mike spojrzał na zegarek, była ledwie siódma.
– Jasne, tyle że dojeżdżam właśnie do Santa Rosa. Trudno mi będzie zawrócić i skoczyć do Gabendlle po lód do baru, ale…
– Chodzi o Brie – wpadł mu w słowo. Brie była najmłodszą siostrą Jacka, najukochańszą, prawdziwym oczkiem w głowie. – Jest w szpitalu.
Samochód zatańczył niebezpiecznie.
– Zaczekaj. – Mike zjechał na pobocze i zatrzymał się. – Mów teraz.
– Została napadnięta w nocy. Pobita i zgwałcona.
– Nie! Co takiego?!
– Ojciec dzwonił przed chwilą. Jedziemy zaraz do Sacramento. Potrzebuję kogoś, kto zna się na procedurach policyjnych i kryminologii. Kogoś, kto będzie czuwał nad wszystkim. Dotąd nie mają tego faceta. Będzie dochodzenie.
– Jak ona się czuje?
– Ojciec niewiele mógł się dowiedzieć. Przenieśli ją w każdym razie z intensywnej terapii na zwykły oddział. Dostała silne środki uspokajające, jest półprzytomna. Chciałem cię prosić, żebyś nie wyłączał komórki, w razie gdybym miał jakieś pytania… I zapisz kilka telefonów.
– Jasne. Już notuję.
Jack podał numer telefonu do szpitala, do ojca i na komórkę Mel, która z braku zasięgu w Virgin była zwykle nieużyteczna.
– Czy Brie zna tego faceta? Podała jego nazwisko?
– Wiem tylko tyle, ile ci powiedziałem. Z drogi zadzwonię do ojca, może ma jakieś nowe informacje. Muszę kończyć, zaraz wyjeżdżamy.
– Będę miał cały czas komórkę przy sobie. Zadzwonię do szpitala, zobaczymy, co mi powiedzą.
– Dzięki. – Jack rozłączył się.
Mike siedział za kierownicą i wpatrywał się bezradnie w aparat. Boże, dlaczego Brie? Dlaczego właśnie ona?
Kilka miesięcy wcześniej przyjechała do Virgin River zobaczyć swojego maleńkiego bratanka. Spędzili wtedy trochę czasu razem, poznali się nieco. Zabrał ją na piknik. Wybrał miejsce, gdzie rzeka jest płytka, żeby nie przeszkadzali im wędkarze. Zjedli lunch na skałkach, które były świadkiem wielu schadzek. Także jego. Trzymał tamtego dnia Brie długo za rękę, a ona nie oponowała. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że jest nią zaintrygowany. Miał trzydzieści siedem lat, a zadurzył się jak szesnastolatek.
Pierwszy raz spotkał ją kilka lat wcześniej. Jack przyjechał do domu na przepustkę tuż przed wyjazdem na ostatnią misję, do Iraku, i Mike skorzystał z okazji, by odwiedzić przyjaciela. Wkrótce potem sam został zmobilizowany i znowu trafił do plutonu dowodzonego przez Jacka. Brie była świeżo po ślubie. Wyszła za mąż za gliniarza, miłego, jak się zdawało, faceta. Drobna, niewysoka, o długich, brązowych włosach, wyglądała jak dziewczyneczka, ale nie była dziewczyneczką, tylko twardą panią prokurator, która potrafiła domagać się, z dobrym skutkiem, kar dożywocia dla zatwardziałych kryminalistów i miała opinię jednego z najsurowszych oskarżycieli w Sacramento. Na Mike’u od pierwszej chwili zrobiła wrażenie jej inteligencja i siła charakteru, nie mówiąc już o urodzie. Kochał kobiety i jakoś nigdy nie zrażał go fakt, że miewają mężów, ale Brie niedawno wyszła za mąż i była zakochana, nie istnieli dla niej inni faceci.
Kiedy zobaczyli się po raz drugi, w Virgin River, była już po rozwodzie. Mąż zostawił ją dla jej najlepszej przyjaciółki, a teraz z trudem dochodziła do siebie. Osamotniona, zbolała, oszukana przez życie, poniżona przez mężczyznę, którego kochała, i przez najlepszą przyjaciółkę, której bezgranicznie ufała. Mike miał ochotę porwać ją w ramiona i pocieszać. Sam też cierpiał, ale Brie, rozbita po rozwodzie, nieufna, w jakimś sensie odgrodzona od świata, nie zamierzała się angażować, a już z pewnością nie był jej potrzebny podrywacz z bujną przeszłością. W dodatku Jack miał zupełnego fioła na punkcie małej siostrzyczki. Tak po prawdzie, w swojej nadopiekuńczości stawał się wręcz śmieszny. A i Mike nie był już dawnym Mikiem, gorącym i beztroskim latynoskim kochankiem. W pewnych sprawach ciało przestało go słuchać.
Po raz ostatni widział Brie kilka tygodni wcześniej, gdy przyjechała z resztą rodziny na uroczyste rozpoczęcie budowy domu, który Jack stawiał dla Mel. Wtedy to, obok wzniesionej już drewnianej ramy przyszłej siedziby Sheridanów, wzięli ślub Proboszcz i Paige. Mike, który jeszcze pół roku wcześniej nie mógł się ruszać, tańcował z Brie na weselu. Śmiał się, żartował, przytulał ją, gdy tempo tańca na to pozwalało, a wszystko pod bacznym spojrzeniem Jacka.
– Twój brat robi groźne miny – szepnął w pewnym momencie, a Brie zaniosła się śmiechem. – Wiesz, że bywa straszny, kiedy wpadnie w złość.
W odpowiedzi przytuliła się mocniej do Mike’a.
– Ja nie muszę się go bać.
– Masz diabła za skórą. – Ryzykując życie, pocałował ją w szyję.
– Wariat z ciebie. – Brie odchyliła lekko głowę, nie mając nic przeciwko całowaniu.
Kiedyś znalazłby natychmiast jakieś ustronne miejsce i przeszedł do sedna, ale postrzał przesądził sprawę. Nawet gdyby udało mu się odciągnąć gdzieś Brie, o przechodzeniu do sedna nie mogło być mowy.
– Chcesz, żebym znowu zarobił kulkę? – zapytał tylko.
– E tam. Wątpię, żeby Jack chwycił za strzelbę, ale dawno tak dobrze się nie bawiłam na żadnym weselu.
Uściskał ją potem serdecznie na pożegnanie i było to coś więcej niż zwykły przyjacielski gest. Zapewne Brie traktowała to tylko jako lekki flirt, on jednak widział w tym coś więcej. Gdyby mógł ofiarować jej miłość, kobiety, z którymi był w przeszłości, przestałyby istnieć. Miłości ofiarować nie mógł, co nie oznaczało, że nie myślał o Brie, nie pragnął jej.
A teraz leżała poturbowana i półprzytomna w szpitalu. Serce mu się krajało. Obejrzał się i wjechał z powrotem na szosę, szukając najbliższego zjazdu na Sacramento.
Kiedy kilka godzin później dotarł do szpitala, zadzwonił na komórkę Sama, ojca Jacka, i zostawił wiadomość, że przyjechał. Poprosił, by ktoś się do niego odezwał. Pani prokurator, ofiara brutalnej napaści, na pewno miała ochronę, była traktowana inaczej niż zwykli pacjenci.
Po chwili na dziedzińcu szpitalnym pojawił się Sam Sheridan.
– Mike, dobrze, że przyjechałeś. Wesprzesz Jacka.
– Jechałem do Los Angeles, ale gdy tylko się dowiedziałem, skręciłem do Sacramento. Jeśli będę mógł w czymś pomóc…
– Nie wiem, w czym mógłbyś nam pomóc, niestety. Brie fizycznie wkrótce dojdzie do siebie, ale ta cała reszta… Nie wyobrażam sobie, co musi przeżywać kobieta po czymś takim.
– Powiedz, co wiecie. Czy Brie rozpoznała napastnika?
– Tak. Pamiętasz tę okropną sprawę, którą prowadziła, kiedy urodził się syn Jacka? Oskarżała seryjnego gwałciciela. To on. Zidentyfikowała go.
Mike zatrzymał się.
– Jest pewna, że to ten człowiek? – Straceńcze posunięcie jak na kogoś, kogo wypuszczono właśnie zza kratek. Brie nie uzyskała wyroku, facet został uniewinniony i wyszedł z aresztu. Bardzo przeżyła tę porażkę. Dziwne, że ją napadł, bo zwykle tacy ludzie dbają o swoje bezpieczeństwo i jak ognia unikają zbędnego ryzyka. Atakują tylko bezbronne ofiary, w razie czego łatwe do zastraszenia, co zresztą, jak przypuszczała Brie, ten drań uczynił, by wywinąć się karze. Lecz napaść na panią prokurator, która do tego doskonale go znała… To jakaś szaleńcza gra. Mike aż się wzdrygnął. Był przez lata policjantem i doskonale wiedział, co ten łajdak powinien był zrobić dla własnego bezpieczeństwa. Zabić Brie. A jednak nie zabił. Dlatego ta gra była szalona. I dzięki temu szaleństwu Brie żyła…
– Twierdzi, że to on – przytaknął Sam.
Mike zastanawiał się, czy Brie nie miesza rzeczywistości z majakami. Przecież w jej stanie, przy takiej traumie, granice łatwo się zacierają.
– Mocno ją poturbował?
– Ma posiniaczoną twarz, złamane dwa żebra, no i obrażenia… wiesz.
– Wiem. Ma opiekę terapeuty? Przesłuchiwała ją już policja?
– Tak, była przesłuchiwana, ma opiekę, ale chce, żeby Mel była przy niej, to zrozumiałe.
– Jasne. – Mel była dyplomowaną pielęgniarką i położną, miała ogromne doświadczenie w opiece nad ofiarami przemocy, bo przez wiele lat pracowała na nagłych przypadkach w wielkim szpitalu w Los Angeles. Mike wiedział, że zajmie się Brie najlepiej, jak potrafi, on natomiast może czuwać dyskretnie nad dochodzeniem policyjnym. – Jack zadzwonił do mnie o siódmej rano, właśnie mieli wyjeżdżać z domu. Powinni być tutaj za dwie, trzy godziny.
Przed salką, w której leżała Brie, bo musiał być to jej pokój, siedział umundurowany policjant.
– Pogadam z tym i owym, może czegoś się dowiem, ale najpierw przywitam się z rodziną. – Mike podszedł do trzech sióstr Brie i jej siostrzenic.
Wyściskały go serdecznie, dziękowały, że przyjechał. Zamienił kilka słów z pielęgniarkami i wziął od policjanta pilnującego Brie numer telefonu detektywa, który prowadził dochodzenie. Ten powiedział tylko, że nie ujęli jeszcze faceta. Lekarze byli dobrej myśli, jeśli chodzi o stan fizyczny Brie.
Trzy godziny później zjawili się Mel i Jack z maleńkim Davidem. Jack przywitał się z ojcem i spojrzał zdziwiony na Mike’a.
– Ty tutaj?
– Byłem blisko, kiedy zadzwoniłeś. Jeśli mam pomóc, to lepiej, żebym był na miejscu.
– Nie spodziewałem się…
– Diabła tam. Pamiętam, ile ty dla mnie zrobiłeś, jak sam leżałem w szpitalu po postrzale. Wiesz że kocham Brie. Mel… – Wyciągnął ręce po Davida – Ona na ciebie czeka.
– Już do niej idę. – Oddała mu synka.
– Myślę, że chce dowiedzieć się od Mel, czy lekarze niczego nie pominęli przy badaniu – powiedział Mike. – Idź, przywitaj się z siostrami, Jack potem zobaczysz się z Brie.
– Ty już byłeś u niej?
– Nie. Tylko rodzina może ją odwiedzać, ale rozmawiałem z ludźmi, zbierałem fakty.
– Dzięki, Mike. – Jack uścisnął go za ramię. – Naprawdę się tego nie spodziewałem.
– A powinieneś. – Zaśmiał się, kołysząc Davida. – Zawsze sobie pomagamy, czy nie tak?
Jack siedział przy łóżku siostry już dwanaście bitych godzin. Przyjechał o wpół do jedenastej przed południem, teraz zbliżała się jedenasta w nocy. Rodzina rozjechała się wieczorem do domów, bo Brie była bezpieczna, spała po środkach uspokajających. Mike zawiózł Mel i Davida do Sama, ale Jack uparł się zostać w szpitalu. Brie była jego najukochańszą siostrą, jego oczkiem w głowie, ze wszystkich sióstr z nią miał najbliższy kontakt.
Serce mu się krajało, kiedy na nią patrzył. Posiniaczona, opuchnięta twarz wyglądała koszmarnie, ale lekarze zapewniali, że obrażenia nie są tak poważne, jak mogło się wydawać, i wkrótce znikną bez śladu. Nachylał się nad siostrą co kilka minut, głaskał ją po dłoni, dotykał czoła. Brie spała niespokojnie, rzucała się we śnie.
– Jestem przy tobie, skarbie – szeptał. – Nic ci już nie grozi.
Około północy w pokoju pojawił się Mike.
– Jedź do domu, Jack – poprosił. – Prześpij się. Ja tu posiedzę.
– Nie mogę jej zostawić.
– Wiem, ale ja już zdążyłem się zdrzemnąć – skłamał. – Sam zaproponował, żebym zatrzymał się u niego. Będę przy Brie, gdyby się obudziła, choć pewnie prześpi całą noc do rana. Na korytarzu siedzi policjant. Idź, wypocznij, żebyś mógł siedzieć przy niej jutro.
– A jeśli obudzi się, a mnie przy niej nie będzie…
– Nie obudzi się. Rozmawiałem z pielęgniarką, Brie dostanie zaraz kolejną kroplówkę z silnym środkiem nasennym.
Jack uśmiechnął się lekko.
– Kiedy cię postrzelili, przesiedziałem tydzień przy twoim łóżku.
– Więc teraz mogę ci się zrewanżować. Wracaj do domu, do Mel. Zobaczymy się jutro rano.
Ku jego zdziwieniu Jack jednak poszedł do domu. Gdy chodziło o bliskich, nie wiedział, co to zmęczenie. Mike zajął jego miejsce przy łóżku Brie. Jej twarz nie przyprawiła go o szok, przecież widywał znacznie gorsze obrażenia, niemniej serce mu się ściskało. Choć przez długie lata był policjantem i poznał najgorsze strony ludzkiej natury, to jednak w tym przypadku po prostu nie mógł sobie wyobrazić, że ktoś jest zdolny do takich potworności.
Od czasu do czasu pojawiała się któraś z pielęgniarek i sprawdzała ciśnienie krwi oraz poziom płynu w zasobniku kroplówki. Mike został raz i drugi poczęstowany kawą, o wiele smaczniejszą niż ta z automatu. Pielęgniarki zastępowały go, kiedy musiał wyjść na chwilę do toalety. Brie nie obudziła się ani razu, chociaż spała niespokojnie.
Zdarzało mu się wynosić rannych kolegów spod ostrzału, siedzieć przy umierających, nie bacząc na kule snajperów świszczące koło głowy, ale nic nie równało się z rozpaczą, która go przepełniała, gdy patrzył na Brie. Rozpacz i wściekłość. Pamiętał dobrze ich piknik nad rzeką. Brie była silną kobietą, ale rozwód ją załamał. Tylko skończony idiota mógł zostawić kogoś takiego jak ona. Mike nie rozumiał tego palanta.
Proces seryjnego gwałciciela był najtrudniejszy w jej dotychczasowej karierze. Przygotowywała się do niego przez wiele miesięcy. Wyniki badań lekarskich nie pozostawiały wątpliwości, ale niemal wszyscy świadkowie oskarżenia wycofali zeznania obciążające. Nie zawiodła tylko prostytutka, osoba z racji swojej profesji niestety niebudząca zaufania ławy przysięgłych. W efekcie facet został uznany za niewinnego i wyszedł na wolność. Nad ranem Brie się obudziła.
– To ja – szepnął Mike. – Jestem tutaj.
Zasłoniła twarz dłońmi i zaczęła wołać:
– Nie, nie!
Ujął ją za nadgarstki.
– To tylko ja, Brie. Mike. Wszystko w porządku.
– Proszę – jęknęła żałośnie. – Nie chcę, żebyś oglądał mnie w takim…
– Wiem, jak wyglądasz, siedziałem przy tobie całą noc. Nie musisz się mną przejmować.
Pozwoliła mu w końcu odjąć dłonie od twarzy.
– Co ty tutaj robisz?
– Jack prosił, żebym przyjrzał się dochodzeniu, więc tu jestem, chcę być przy tobie. – Dotknął delikatnie jej skroni. – Wszystko będzie dobrze.
– On… zabrał mój pistolet…
– Policja wie o tym. Nie zrobiłaś nic złego.
– On jest bardzo niebezpieczny. Wiedziałam o tym od początku, dlatego żądałam dożywocia. Zemścił się na mnie…
Mike czuł, jak zaciskają mu się szczęki.
– Już po wszystkim, Brie – powiedział najłagodniej, jak umiał.
– Złapali go?
Och, miał nadzieję, że nie zada tego pytania.
– Jeszcze nie.
– Wiesz, dlaczego mnie nie zabił? – Z zapuchniętego oka spłynęła łza, którą Mike otarł ostrożnie. – Powiedział mi to. On chce, żebym znów postawiła go przed sądem i patrzyła, jak ponownie wychodzi na wolność. Zabezpieczył się, miał prezerwatywę.
– Cholera…
– Dopadnę go, Mike.
– Proszę, nie myśl o tym teraz. Zawołam pielęgniarkę. Da ci następną kroplówkę. – Gdy nacisnął dzwonek, siostra natychmiast się pojawiła. – Brie przydałoby się coś na sen.
– Oczywiście.
– Obudzę się i powtórzę to samo.
– Spróbuj się zdrzemnąć. – Pocałował ją w czoło. – Będę przy tobie. Za drzwiami siedzi policjant. Jesteś bezpieczna.
– Mike, czy Jack prosił cię, żebyś przyjechał?
– Nie, ale kiedy się dowiedziałem, co się stało, musiałem przyjechać – szepnął. – Po prostu musiałem.
Jack wrócił do szpitala przed świtem. Nie wyglądał na wypoczętego, ale wziął prysznic i ogolił się. Miał sińce pod oczami, a w oczach groźny blask.
Mike miał siostry, kochał je z całego serca i domyślał się, z jaką wściekłością zmaga się przyjaciel.
Wyszli na chwilę na korytarz i Mike zdał Jackowi krótką relację, jak minęła noc. Brie obudziła się dopiero nad ranem, ale jego zdaniem nie wypoczęła za bardzo. Kiedy rozmawiali, do pokoju wszedł lekarz. Mike wykorzystał ten moment, by pójść do toalety. Spojrzał w lustro i stwierdził, że wygląda znacznie gorzej niż Jack. Też powinien wziąć prysznic i ogolić się, ale nie chciał zostawiać Brie.
Wracając, zobaczył, że Jack naciera na jakiegoś faceta, po prostu rwał się do bitki. Policjant podniósł się z krzesła i próbował go uspokoić. Dopiero po chwili Mike rozpoznał w atakowanym byłego męża Brie. Jack miał taką minę, jakby zamierzał zetrzeć Brada na miazgę. Mike przyspieszył kroku, stanął między przeciwnikami.
– Żadnych burd – oznajmił twardo.
– Po cholerę tu przyszedłeś – gorączkował się jeszcze Jack, wystawiając głowę zza ramienia przyjaciela.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, Jack – wycedził Brad.
– Nie masz tu czego szukać! – huknął Jack. – Zostawiłeś ją. To koniec.
– Nigdy nie przestałem myśleć o Brie. I nie przestanę. Muszę się z nią zobaczyć.
– Nie sądzę – odparował Jack. – Nie będzie chciała cię widzieć.
– O tym zadecyduje sama.
– Uspokójcie się obaj – odezwał się Mike.
– Zapytaj go, czy gotów jest wyjść ze mną na zewnątrz – prychnął Jack.
– Tak, jestem…
– Macie się uspokoić – powtórzył Mike.
Brad zrobił krok, zniżył głos.
– Wiem, że jesteś wściekły. Na mnie i w ogóle. Nie dziwię się, ale pamiętaj, że wściekając się na mnie, nie pomagasz Brie. A ten policjant zaraz może cię skuć.
Jack zazgrzytał zębami, rwał się z pięściami do Brada. Mike miał niełatwe zadanie, starając się nie dopuścić do bijatyki.
– Zaraz komuś przyłożę – ogłosił Jack. – Muszę przyłożyć. Zniszczyłeś wasze małżeństwo – warknął na Brada. – Zostawiłeś ją, kiedy przygotowywała się do procesu tego sukinsyna. Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś?
Jezu, pobiją się jak nic, pomyślał Mike. Urządzą burdę na środku korytarza. Był wysoki i silny, ale ci dwaj byli wyżsi, lepiej zbudowani, rozwścieczeni i żaden nie był rekonwalescentem po ciężkim postrzale. Jak zaczną się okładać, jemu też się dostanie.
– Owszem – warknął Brad. – Zdaję sobie sprawę. I chcę, aby wiedziała, że nadal mnie obchodzi, co się z nią dzieje. Rozwiedliśmy się, ale coś nas łączy, nie? Łączą nas dobre wspomnienia. Jeśli mogę jej jakoś pomóc…
– Pozwól tutaj, kolego. – Mike wezwał na pomoc policjanta.
Młody mundurowy stanął obok niego.
– Dość tego, panowie – powiedział. – Żadnych awantur pod drzwiami pani Sheridan. Załatwiajcie swoje spory gdzie indziej. Wyjdźcie do holu i tam porozmawiajcie, ale spokojnie.
Świetna rada, pomyślał Mike zgryźliwie. Na pewno sobie porozmawiają jak skaut ze skautem.
– Uspokój się – szepnął do Jacka. – Nie zrobisz tego.
– Jesteś pewien?
– Masz się uspokoić – powtórzył Mike tak stanowczo, jak tylko potrafił.
Z pokoju Brie wyszła pielęgniarka i Brad przyskoczył do niej. Zrobił to tak szybko, że Jack nie zdążył zareagować.
– Jestem byłym mężem pani Sheridan. I policjantem. – Pokazał blachę. – Może pani zapytać pacjentkę, czy zgodzi się ze mną widzieć?
Pielęgniarka zawróciła na pięcie i weszła do pokoju.
– A ten co tu robi? – Brad wskazał brodą Mike’a.
Błąd, pomyślał Mike, czując, jak pięści same mu się zaciskają. Głupek nie powinien wkurzać kogoś, kto próbuje powstrzymać Jacka przed mordem. Zostawił Brie dla innej, ale na widok faceta, który przejmuje się stanem jego byłej żony, reaguje alergicznie. Cholera, może rzeczywiście Jack powinien mu przyłożyć.
– To glina – powiedział Jack, ździebko mijając się z prawdą. – Przyjechał tu na moją prośbę. Będzie pomocny.
– Niech się zabiera. Niepotrzebna nam żadna pomoc.
To wystarczyło. Mike zrobił krok w kierunku Brada, ale poczuł na ramieniu dłoń Jacka. Ochłonął natychmiast i w tej samej chwili z pokoju Brie wyszła pielęgniarka.
– Jak tylko lekarz skończy wizytę, może pan wejść – zwróciła się do Brada.
Ten zaś miał na tyle oleju w głowie, by powstrzymać się od robienia triumfalnych min, ale nie patrzył na Mike’a i Jacka.
– Pozwól, że zadam ci jedno pytanie – zwrócił się do niego Jack, próbując panować nad sobą. – Byłeś na służbie, kiedy to się stało?
– Nie.
Jack zacisnął zęby.
– Zatem gdybyś jej nie zostawił dla innej, byłbyś wczoraj wieczorem w domu. Może czekałbyś na jej powrót. Może usłyszałbyś jej krzyki. To tyle, jeśli chodzi o więź, która łączy cię z Brie.
– Ej… – Chciał coś powiedzieć, wdać się w dyskusję, ale Jack odwrócił się do niego plecami.
Z pokoju Brie wyszedł lekarz i Brad wemknął się do środka.
Mike wypuścił powietrze z płuc.
– Mogło być paskudnie. – Usiadł koło drzwi, oparł łokcie na kolanach, przesunął dłonią po nieogolonej brodzie.
– Ano mogło – przytaknął policjant. – Straszne, co się przydarzyło pani prokurator.
Mike spojrzał na niego, potem na udręczonego przyjaciela.
– Nie sposób pogodzić się z czymś podobnym, kiedy spotyka to kogoś, kogo kochamy. Nie sposób…
Brie została wypisana ze szpitala jeszcze tego samego popołudnia. Jack zawiózł ją do domu Sama. Mike pojechał za nimi swoim samochodem. Kiedy jeszcze służył w policji, rzadko miał do czynienia z ofiarami gwałtów, ale zdarzało się. Nigdy nie widział, by zgwałcona kobieta zachowywała się z takim stoicyzmem. Zaraz po przyjeździe do domu poszła prosto do swojego dawnego pokoju, poprosiła tylko Jacka, by zasłonił lustro.
Kolację zjadła u siebie. Pojawiły się siostry, ale żadna nie chciała się jej naprzykrzać zbyt długo. Spośród pięciorga rodzeństwa tylko Brie była aktualnie samotna, najmłodsza, ostatnie dziecko, całych jedenaście lat młodsza od Jacka. W domu Sama, zwykle wypełnionym gwarem, bo senior rodu dochował się ośmiu wnuczek, a ostatnio wnuka, teraz panowała martwa cisza, zupełnie jak w mauzoleum.
Mike zjadł kolację z Samem, Mel i Jackiem.
– Powinieneś chyba jechać do Los Angeles – powiedział Jack, kiedy sprzątnęli ze stołu.
– Zostanę dzień, może dwa, i zobaczę, co się dzieje.
– Nie chciałbym cię zatrzymywać.
Jack wyszedł na patio, Mike za nim. Po chwili pojawił się Sam z drinkami. Przez chwilę sączyli brandy w milczeniu. Wieczór był gorący i duszny. Sam dokończył alkohol i zostawił dwóch przyjaciół samych. Wkrótce potem i Jack zniknął w głębi domu. W oknach gasły światła, tylko w kuchni jeszcze się paliło, gdyby Mike potrzebował czegoś z lodówki. Był potwornie zmęczony, ale nie chciało mu się spać. Nalał sobie jeszcze jednego drinka i usiadł w fotelu na patio.
Cała rodzina jest w szoku, myślał. Przybici nieszczęściem, prawie się nie odzywali.
– Połóż się. – W drzwiach prowadzących na patio stanęła Brie ubrana w te same rzeczy, w których wróciła ze szpitala.
Mike podniósł się.
– Rozmawiałam z detektywami, którzy prowadzą dochodzenie. Wiedzą już, że ten drań, Jerome Powell, był w Nowym Meksyku, potem ślad się urywa – powiedziała rzeczowo. – Zniknął. Doświadczenie mi mówi, że zwiał do Meksyku. Zamierzam jak najszybciej zacząć terapię. Na razie nie wrócę do pracy. Jack i Mel zostaną do końca tygodnia, ale ty powinieneś jechać do rodziny.
– Usiądziesz ze mną na chwilę? – zapytał.
Pokręciła głową.
– Będę w stałym kontakcie z prokuratorem okręgowym, chcę trzymać rękę na pulsie. Na razie zostanę u ojca. Jeśli będzie mi potrzebna pomoc policji, mam Brada, który czuje się winny i zrobi wszystko, o co go poproszę. Chciałam się pożegnać z tobą. I podziękować za chęć pomocy.
– Brie…
Otworzył ramiona, zrobił krok w jej kierunku, ale znowu pokręciła głową i podniosła dłonie, powstrzymując go.
– Zrozum… – Nie chciała, żeby jej dotykał.
– Oczywiście.
– Jedź bezpiecznie. – Zniknęła w domu.