Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Teczka Pandory - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
15 lutego 2025
E-book: EPUB, MOBI
49,90 zł
Audiobook
47,90 zł
49,90
4990 pkt
punktów Virtualo

Teczka Pandory - ebook

Spotkanie przyjaciół po latach… Co może pójść nie tak? Okazuje się, że bardzo wiele. Dawna koleżanka warszawskiej przewodniczki Magdy Łaszyńskiej urządza przyjęcie. Po prawie czterdziestu latach w gronie znajomych, którzy przyjeżdżają nawet z zagranicy mają powspominać czasy studiów. Miła impreza szybko przeradza się w pełną niebezpieczeństw historię.
Akcja zmienia się jak w kalejdoskopie. Jest dom, w którym straszy, ponura piwnica i stare grzechy, które rzucają długie cienie. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Zapomniane sekrety jakby z otwartej przypadkowo puszki, a może teczki Pandory wydostają się na wolność. Magda wraz z koleżankami i z ukochanym, komisarzem Izydorem Kościeszą, odważnie stawia czoła przeszkodom, które czyhają w ponurym domostwie przyjaciółki.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68261-42-4
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Spo­tka­nie po la­tach

Magda spa­ce­ro­wała le­ni­wie pa­sa­żem cen­trum han­dlo­wego Złote Ta­rasy. Wła­ści­wie to nie za­mie­rzała nic ku­po­wać, ale na dwo­rze było zimno, a po­ry­wi­sty li­sto­pa­dowy wiatr nie za­chę­cał do spa­ce­rów. Była war­szaw­ską prze­wod­niczką, a po­nie­waż se­zon tu­ry­styczny koń­czył się pod ko­niec paź­dzier­nika, nie miała nic do ro­boty. W pracy była szczę­śliwa. Tu­ry­ści, re­ali­za­cja pro­gramu, pre­sja czasu, ruch, nowi lu­dzie. Cią­gle coś się działo. Poza se­zo­nem nuda i bez­ruch. Rano uświa­da­miała so­bie, że wła­ściwe to nie musi wsta­wać z łóżka. Miała ochotę zro­bić w jo­dze świecę i no­gami pod­rzu­cać po­duszkę, żeby czymś się za­jąć.

Od pół roku była w obie­cu­ją­cym związku z sza­tań­sko cza­ru­ją­cym ko­mi­sa­rzem po­li­cji. Po­łą­czyły ich dra­ma­tyczne wy­padki w cza­sie nie­szczę­snej wy­cieczki an­glo­sa­skich wa­ria­tów. Uro­czy do­cho­dze­nio­wiec za­pew­niał jej dużo roz­kosz­nych pod­niet, przy­jemne i, co ważne dla Magdy, in­te­li­gentne to­wa­rzy­stwo, wy­pady do faj­nych knaj­pek i wy­szu­ka­nych re­stau­ra­cji no­uvelle cu­isine. I co naj­waż­niej­sze, nie wy­ma­gał go­to­wa­nia do­mo­wych obiad­ków i pra­nia jego ciu­chów.

Jako stróż prawa był jed­nak za­pra­co­wany i to w nie­nor­mo­wa­nym, a co gor­sza nie­prze­wi­dy­wal­nym cza­sie pracy. W końcu jest prawdą po­wszech­nie znaną, że de­ka­log to tak zwany prze­pis mar­twy i to już od mo­mentu, kiedy Moj­żesz przy­tasz­czył słynne ka­mienne ta­blice do obozu współ­ple­mień­ców. Tak więc li­cho nie śpi, a mor­dercy gra­sują po uli­cach, więc ko­mi­sarz Izy­dor Ko­ście­sza miał pełne ręce ro­boty, naj­czę­ściej w naj­bar­dziej nie­for­tun­nych mo­men­tach, wli­cza­jąc w to noce, ro­man­tyczne wie­czory czy ko­la­cje przy świe­cach. Magda nie miała żalu, nie była głu­pią fo­cho­watą gę­sią, żeby mieć pre­ten­sje do fa­ceta, że za dużo pra­cuje, albo wy­ma­gać pre­zen­tów na miarę mi­lio­nera z Do­liny Krze­mo­wej. Ro­zu­miała, że cza­sem jest bar­dzo za­jęty i to sza­no­wała. W końcu w se­zo­nie tu­ry­stycz­nym też za­po­mi­nała, co to czas wolny. Jed­nak wią­zało się to z nie­obec­no­ścią Izy­dora i to nie­kiedy bar­dzo długą. Zwłasz­cza gdy z Wi­sły wy­ło­wiono ja­kieś zwłoki albo spa­ce­ro­wicz zna­lazł w parku trupa na ławce czy inne po­dobne ma­ka­bry, o które w sto­łecz­nym mie­ście nie było trudno, nie­stety. Nie­stety głów­nie dla Magdy, która, gdy uko­chany zni­kał w ot­chłani do­cho­dze­nia... nu­dziła się jak po­tę­pie­niec.

Tak było od po­czątku li­sto­pada, kiedy w jed­nym z osie­dlo­wych kon­te­ne­rów na śmieci zna­le­ziono za­miast dyń dwie ludz­kie głowy. Ktoś wi­docz­nie po­trak­to­wał zbyt do­słow­nie hal­lo­we­enowe za­bawy. Izy­dora po­chło­nęło ko­lejne śledz­two.

To wła­śnie jego nie­obec­ność i li­sto­pa­dowy spleen za­pro­wa­dziły Ła­szyń­ską do cen­trum han­dlo­wego.

Było so­bot­nie przed­po­łu­dnie. Złote Ta­rasy, jedno z naj­po­pu­lar­niej­szych miejsc han­dlo­wych w sto­licy, wy­peł­niał tłum lu­dzi, zwłasz­cza że już pa­no­wała przed­świą­teczna at­mos­fera, a go­rączka za­ku­pów po­woli udzie­lała się wszyst­kim. Sły­chać było ka­ko­fo­nię bo­żo­na­ro­dze­nio­wych szla­gie­rów, kró­lo­wał znany chyba wszyst­kim na pa­mięć „Jin­gle Bells”.

Magda wci­snęła czapkę i sza­lik do kie­szeni płasz­cza. Szła po­woli, spo­glą­da­jąc na świą­tecz­nie przy­stro­jone wy­stawy. Nie pla­no­wała za­ku­pów. Pre­zenty sta­rała się ro­bić sama albo wy­naj­dy­wała oka­zje na tar­gach sta­roci lub au­kcjach in­ter­ne­to­wych. Sztampa i blichtr sie­ció­wek zu­peł­nie jej nie od­po­wia­dały. Uwa­żała że pre­zent musi nieść ze sobą dozę emo­cji i choćby odro­biny pracy czy czasu, żeby ob­da­ro­wany czuł się do­ce­niony. Ku­po­wa­nie przy­pad­ko­wych skar­pet, ko­sme­ty­ków, nie­po­trzeb­nych i brzyd­kich bi­be­lo­tów było we­dług niej po pro­stu oka­za­niem lek­ce­wa­że­nia tym, któ­rzy te szka­ra­dziej­stwa znajdą pod cho­inką.

Ale nie ża­ło­wała, że się tu zna­la­zła. Świą­teczna at­mos­fera udzie­liła się i jej. Po ci­chutku pod­śpie­wy­wała, sły­sząc ko­lejny ko­lę­dowy prze­bój.

– Magda! Hej, Magda! – Nie­spo­dzie­wa­nie wśród gwaru i mu­zyki usły­szała wo­ła­nie. Obej­rzała się, ale ni­kogo nie roz­po­znała.

– Chyba to nie do mnie – po­my­ślała i wró­ciła do oglą­da­nia ko­lej­nej wi­tryny.

Na­gle ktoś bez­ce­re­mo­nial­nie klep­nął ją w ra­mię. Od­wró­ciła się gwał­tow­nie i sta­nęła oko w oko z ja­kąś obcą starą babą w kosz­mar­nym, po­ma­rań­czo­wo­ru­dym sztucz­nym fu­trze. Jej­mość była, de­li­kat­nie mó­wiąc, ob­fi­tych kształ­tów. Tle­nione blond loki mi­ster­nie utre­fione do­okoła ja­jo­wa­tej głowy upodob­niały ją do Bar­bie po kli­mak­te­rium. Ca­ło­ści do­peł­niał błę­kitno-ró­żowy ma­ki­jaż, a prze­dłu­żone rzęsy za­trze­po­tały ra­do­śnie jak mo­ty­lek na haju.

– Cześć! Co sły­chać, kopę lat! – wrza­snęła tle­niona wiedźma tak gło­śno, że Magda od­ru­chowo się wzdry­gnęła.

– Dd... dzień do­bry – od­po­wie­działa grzecz­nie, zgod­nie z za­sa­dami sa­voir vi­vre’u, który wpo­jony przez tro­skliwe matki przy­wiera do nas jak zbroja do Jo­anny d’Arc.

– Nie po­zna­jesz? To ja, Anka!

Magda prze­szu­ki­wała de­spe­racko za­ka­marki pa­mięci, pró­bu­jąc przy­po­mnieć so­bie wszyst­kie Anki, Anie czy Anny swego ży­cia. Ko­le­żanki, są­siadki, stu­dentki, sze­fowe. Kiedy się­gała już pa­mię­cią do grupy kra­snali w znie­na­wi­dzo­nym przed­szkolu...

– No co ty! De­men­cję masz już, Ła­szyń­ska, to ja Anka Maj­cher – za­mil­kła, cze­ka­jąc na re­ak­cję. – Cho­lera, ock­nij się, strajk stu­den­tów, stan wo­jenny, nie pa­mię­tasz?

– Aaaa, Ania... Te­raz cię po­zna­łam! Kopę lat – Magda wy­krzyk­nęła z uda­waną ra­do­ścią.

Świet­nie, spo­ty­kasz ja­kąś sta­ru­chę, a to twoja ko­le­żanka ze stu­diów. Mo­ty­wu­jące – po­my­ślała.

– Co tu ro­bisz? – za­gad­nęła, uda­jąc że ją to nie­zmier­nie in­te­re­suje, a w du­chu ża­łu­jąc, że nie zo­stała jed­nak w domu.

– No jak co? Za­kupy! Pre­zenty trzeba zor­ga­ni­zo­wać. Przez te lata ro­dziny się tro­chę na­gro­ma­dziło, cooo? – ro­ze­śmiała się tu­bal­nie. – Szwa­gierka, szwa­gier, sio­stra, brat, ich dzieci... Mó­wię ci, stud­nia bez dna. Dzie­cia­kom ku­pi­łam Lego, szwa­gierka tro­chę przy ko­ści, wiesz? – Mru­gnęła mo­tyl­kami po­ro­zu­mie­waw­czo. – Do­sta­nie swe­ter XXL, ale fajny ko­lor, zo­bacz – traj­ko­tała.

Magda nie mo­gła ode­rwać od niej wzroku.

Boże, jak ten czas leci. Ależ ona się roz­tyła. I to fu­tro. Chyba nie wy­szła za mąż. Ani słowa o dzie­ciach. Ale fajna w su­mie była ta Maj­cherka, taka kum­pela do wszyst­kiego. To były czasy.

– Ja tu ga­dam i ga­dam, a po­wiedz, co u cie­bie. Dzieci masz? Męża? – za­gad­nęła bez­ce­re­mo­nial­nie Anka.

– Tak, dwoje, stu­denci. Roz­wio­dłam się, ale te­raz mam ko­goś. Pra­cuję jako prze­wod­nik po War­sza­wie...

– Se­rio? O kur­czę, nie­sa­mo­wite. To ja mu­szę cię wy­na­jąć, tyle lat tu miesz­ka­łam, a mia­sta prze­cież w ogóle nie znam. Mu­sisz mi po­ka­zać.

– Nie ty jedna. To ty­powe. Na ogół lu­dzie nie znają miejsc, gdzie miesz­kają wiele lat – Magda uśmiech­nęła się wy­ro­zu­miale. – A może wy­pi­jemy kawę. Masz czas? – Na­gle po­czuła, że cie­szy ją to nie­spo­dzie­wane spo­tka­nie po la­tach.

Mimo tłu­mów dość szybko udało im się zna­leźć wolny sto­lik i wkrótce sie­działy nad fi­li­żan­kami aro­ma­tycz­nego ame­ri­cano.

– Tak to można roz­ma­wiać – sap­nęła Anka, mosz­cząc się w ka­wiar­nia­nym fo­te­liku, który skrzyp­nął ostrze­gaw­czo. – To na­wi­jaj o so­bie.

– No wiesz, cią­gle miesz­kam w War­sza­wie. Dzie­ciaki na stu­dia po­wy­jeż­dżały, z mę­żem już dawno się roz­wio­dłam, ale te­raz. – Tu Magda wznio­sła ma­ślane oczy i za­mil­kła.

– Aha, mo­żesz nie koń­czyć. Wi­dzę, że nie jest źle – uśmiech­nęła się Ania i z apro­batą po­ki­wała głową. – Kto to? Co robi? Wiesz, u fa­ceta naj­waż­niej­szy urok to sta­no­wi­sko.

– Ko­mi­sarz po­li­cji z ko­mendy sto­łecz­nej.

– To fak­tycz­nie wła­dza. Nie­źle.

– Do­bra, dość o mnie. A ty? Dzieci, mąż, bo ja­koś nie wspo­mnia­łaś? – Magda zgrab­nie prze­rzu­ciła pi­łeczkę.

– Cóż, rze­czy­wi­ście nie zło­żyło się. Naj­pierw stu­dia, kon­spi­ra­cja, dzia­łal­ność w pod­ziem­nej So­li­dar­no­ści, po­tem sza­lone lata dzie­więć­dzie­siąte. Poza tym wiesz, jak było z Jur­kiem... – Głos Anki się za­ła­mał, ale chwilę póź­niej traj­ko­tała da­lej. – Pra­co­wa­łam do po­czątku no­wego ty­siąc­le­cia jako se­kre­tarka w In­sty­tu­cie Che­mii. I tak lata mi­jały, a ja zo­sta­łam cio­cią i to moja główna rola w przy­ro­ście na­tu­ral­nym pla­nety. Fa­ceci ow­szem, byli, ale pi­łam tylko mleko. Swo­jej krowy się nie do­ro­bi­łam. Haaa, ha, ha.

– Ro­zu­miem. Ale mó­wisz, że pra­co­wa­łaś. A te­raz co ro­bisz? Na eme­ry­turę to jesz­cze za wcze­śnie? – za­gad­nęła Magda.

– W 2001 prze­nio­słam się do Ka­to­wic. Za chło­pem, a po­tem już nie mia­łam do czego wró­cić i tam osia­dłam. A te­raz wra­cam! – wy­krzyk­nęła en­tu­zja­stycz­nie.

– O, a co się stało?

– Pa­mię­tasz starą willę w Kon­stan­ci­nie? Tę, która na­le­żała do mo­jej ciotki Ger­trudy? – za­gad­nęła.

– Pew­nie, że pa­mię­tam. Sym­bol kon­spi­ra­cji i im­prez. Ger­truda była wspa­niała. – Magda przy­po­mniała so­bie od razu sza­lone pry­watki w sta­rym do­mo­stwie z ogrom­nym ogro­dem.

– Odzie­dzi­czy­łam ją! – za­krzyk­nęła Anna tak gło­śno, że parę osób obej­rzało się przy sto­li­kach.

– Se­rio? O kur­czę, to eks­tra – Magda za­nie­mó­wiła z wra­że­nia. – A co się stało cioci? – Szybko sko­ja­rzyła star­szą pa­nią z dzie­dzi­cze­niem. – Bo skoro odzie­dzi­czy­łaś, to chyba ona...

– No tak, to ja­sne. Ciotka zmarła pół roku temu. Dzie­więć­dzie­siąt trzy lata. Nor­malka. I na­gle oka­zało się, że prze­pi­sała mi dom. Wła­śnie wra­cam, żeby upo­rząd­ko­wać pa­piery, przej­rzeć me­ble i w ogóle zo­rien­to­wać się, w ja­kim sta­nie jest cha­łupa.

– A masz ja­kieś zdję­cie, jak to te­raz wy­gląda? – za­gad­nęła Magda roz­czu­lona lekko wspo­mnie­niem stu­denc­kich lat.

– A tak, mam. Cze­kaj, za­raz ci po­każę, bo na fej­sie udo­stęp­ni­łam. Kilka osób z daw­nej paczki na­wet się ode­zwało i wy­słało lajki. O jest – klik­nęła w smart­fon, żeby po­więk­szyć fotkę.

– Fakt, ten sam dom. Tylko bar­dziej za­nie­dbany i drzewa uro­sły. Nor­mal­nie ta­jem­ni­czy ogród się zro­bił. Jak ty dasz radę to ogar­nąć? – za­py­tała, nie mo­gąc ode­rwać wzroku od zdję­cia.

– Po­ma­lutku wszystko się da. Patrz, już dwa­dzie­ścia trzy osoby po­lu­biły. A może wy­ślę ci za­pro­sze­nie na fejsa, bę­dziemy w kon­tak­cie? – Anka, naj­wi­docz­niej ama­torka por­tali spo­łecz­no­ścio­wych, już za­częła szu­kać pro­filu Magdy.

– Do­bra, to ci po­twier­dzę, ale ja nie je­stem spe­cjal­nie fa­ce­bo­okowa – Magda brnęła w męt­nych tłu­ma­cze­niach, bo nie zno­siła tych wszyst­kich spo­łecz­no­ścio­wych „in­ter­ne­tów”.

– Ooo, zo­bacz, kto się ode­zwał!? – Anka na­wet nie za­uwa­żyła nie­chęci ko­le­żanki, wpa­tru­jąc się w ekra­nik ko­mórki.

– Kto? – za­py­tała lekko zdzi­wiona swoim za­in­te­re­so­wa­niem.

– Ka­zio Ro­licki!

– No co ty, Ka­zio, kum­pel two­jego brata? – Magda z tru­dem, ale za­czy­nała so­bie przy­po­mi­nać daw­nych ko­le­gów. – Ten sam. Pa­mię­tasz, z Jur­kiem byli nie­roz­łączni, do­póki Jura w sta­nie wo­jen­nym bez­pieka nie wy­koń­czyła – tu Anka za­mil­kła.

– Wia­domo w końcu, kto był wi­nien? – spy­tała Magda ci­cho.

– Coś ty! Kto w tam­tym cza­sie wie­dział, co się działo z ludźmi, zwłasz­cza z dzia­ła­czami nie­za­leż­nych or­ga­ni­za­cji? Wiesz, jak było, Ju­rek znik­nął i jak ka­mień w wodę. Sta­ra­li­śmy się na­wet szu­kać cze­goś w IPN-ie, ale nic to nie dało. – Za­my­śliła się. Po chwili wró­ciła do prze­glą­da­nia smart­fona. – Było, mi­nęło. Cze­kaj, zo­ba­czymy, kto so­bie jesz­cze o tam­tych cza­sach przy­po­mniał.

– O, patrz, Bo­żena Se­wer! – wy­krzyk­nęła Anka, a krze­słko znowu skrzyp­nęło.

– Fak­tycz­nie, Bo­żenka – za­wtó­ro­wała Magda, wpa­tru­jąc się jak urze­czona w mały ekra­nik. – Spójrz, cią­gle ma ten war­ko­czyk i na­wet się dużo nie zmie­niła. Za­wsze była taka okrą­glutka.

Spo­tka­nie było fajne, ale Magda po­woli miała do­syć. Ga­pie­nie się w te­le­fon i szu­ka­nie zdjęć lu­dzi, któ­rych z tru­dem wy­dłu­by­wała z za­ka­mar­ków pa­mięci, za­czy­nało ją mę­czyć.

– Jak­bym grała w te­le­tur­nieju „Zgad­nij, kto to” albo jesz­cze le­piej „Trup w każ­dej sza­fie” – po­my­ślała do reszty znu­dzona. Wy­piła ły­czek zim­nej już kawy i ziew­nęła dys­kret­nie.

Anna nie­stru­dze­nie prze­su­wała ikony na ekra­nie, wy­krzy­ku­jąc co ja­kiś czas imiona sta­rych zna­jo­mych i po­ka­zu­jąc Mag­dzie.

– To kiedy wy­bie­rasz się do domu ciotki? – spy­tała w de­spe­rac­kiej pró­bie ode­rwa­nia ko­le­żanki od te­le­fonu.

– Noo... chyba w czwar­tek albo w pią­tek – od­parła Anka, z ocią­ga­niem od­kła­da­jąc uko­chany te­le­fon. Upiła ły­czek z fi­li­żanki i już miała ją odło­żyć na spode­czek, gdy na­gle znie­ru­cho­miała z ręką w po­wie­trzu i z miną, jakby od­kryła pla­netę za­miesz­kaną przez żywe istoty.

– Co się stało? – spy­tała lekko za­nie­po­ko­jona Magda. Przy­po­mniała so­bie bo­wiem, że w daw­nych cza­sach Anka sły­nęła z sza­lo­nych po­my­słów.

– A może byś się tam ze mną wy­brała? – spy­tała i utkwiła za­chwy­cony wzrok w Mag­dzie, trze­po­cząc sztucz­nymi rzę­sami.

– Jaaa? – Ale dla­czego ja? Chyba po­win­naś tam po­je­chać z kimś z ro­dziny, tak mi się wy­daje – za­mil­kła kom­plet­nie za­sko­czona pro­po­zy­cją.

– Eee tam, sio­stra mieszka w Po­zna­niu, a brat w Ber­li­nie. Zresztą przy­je­cha­liby z dzie­cia­kami i tylko byłby za­męt i wrza­ski. Z tobą bę­dzie faj­nie. Na­pi­jemy się wina, na­pa­limy w ko­minku, po­grze­biemy w pa­pie­rach. Ciotka wszystko gro­ma­dziła, na­wet stare ga­zety. Po­dej­rze­wam, że jest tam bar­dzo dużo fo­to­gra­fii i róż­nych pa­pie­rzysk z cza­sów, kiedy się wszy­scy spo­ty­ka­li­śmy. Bę­dzie co wspo­mi­nać i z czego się po­śmiać. No Magda, zgódź się. Sama boję się tro­chę tam po­je­chać. – Wa­chlo­wała pro­sząco swo­imi prze­dłu­żo­nymi rzę­sami.

– Noo do­bra. W su­mie i tak nie mam nic do ro­boty ak­tu­al­nie – wes­tchnęła Magda zre­zy­gno­wana. Po­win­nam jed­nak po­pra­co­wać nad aser­tyw­no­ścią – po­sta­no­wiła w du­chu.

– To wspa­niale, bę­dziemy się świet­nie ba­wić. – Maj­cherka pra­wie kla­snęła z ra­do­ści. – Do­bra, w środę do­peł­niam for­mal­no­ści z no­ta­riu­szem i wtedy do­stanę od niego do­ku­ment wła­sno­ści i klu­cze do po­se­sji i domu. Zdzwo­nimy się, jak będę już po wi­zy­cie w kan­ce­la­rii – za­koń­czyła z ani­mu­szem i ski­nęła na kel­nera. – Ja za­pra­szam. – Ubie­gła ko­le­żankę i szybko za­pła­ciła.

Magda za­częła gra­mo­lić się od sto­lika, ale Anka zła­pała ją bez­ce­re­mo­nial­nie za rę­kaw i usa­dziła z po­wro­tem.

– Co się stało?

– Cze­kaj, cze­kaj. Zro­bimy so­bie sel­fie i udo­stęp­nię na fej­sie wszyst­kim na­szym kum­plom z daw­nej paczki. Na­pi­szę, że przy­pad­kiem na cie­bie wpa­dłam i ra­zem je­dziemy do domu ciotki. Spraw­nie pstryk­nęła fotkę i bły­ska­wicz­nie wsta­wiła post. Magda na­wet nie zdą­żyła za­opo­no­wać.

– Su­per! – ucie­szyła się jak na­sto­let­nia blo­gerka. – Na­pi­sa­łam, że cię na­gle spo­tka­łam i obie je­dziemy do domu Ger­trudy prze­glą­dać pa­miątki z daw­nych lat. Faj­nie, co nie?!

– No rze­czy­wi­ście, su­per­faj­nie. – Magda miała już do­syć to­wa­rzy­stwa daw­nej kum­peli.

– Te­raz cały świat się do­wie, że jadę do sta­rej willi ciotki Ger­trudy żło­pać wino i wspo­mi­nać sza­lone czasy stu­diów w sta­nie wo­jen­nym. Izy­dor mnie rzuci, jak so­bie uświa­domi, jaka już je­stem stara – uty­ski­wała po ci­chu.

Przed wej­ściem do cen­trum szybko się po­że­gnały, bo wiatr był zimny i prze­ni­kliwy.

Magda zo­stała sama. Po znik­nię­ciu ga­da­tli­wej ko­le­żanki na­wet gwar uliczny i szum je­sien­nego wia­tru wy­dały się jej roz­koszną ci­szą.

– W co ja się wpa­ko­wa­łam – wes­tchnęła. Nie zno­siła in­ge­ren­cji we wła­sny świat, plany i dzia­ła­nia. Nie lu­biła, jak ktoś usta­wiał jej ży­cie czy or­ga­ni­zo­wał gra­fik.

Ale z dru­giej strony prze­cież nu­dziła się jak po­tę­pie­niec i nie miała w naj­bliż­szym cza­sie nic cie­ka­wego do ro­boty. Izy­dor utknął chyba na do­bre w skom­pli­ko­wa­nym śledz­twie, więc pew­nie jesz­cze z ty­dzień albo dwa bę­dzie spę­dzać wie­czory sama. To w su­mie co za róż­nica. Ania Maj­cher mimo że wy­gląda jak pod­sta­rzała księż­niczka Fiona po roz­wo­dzie ze Shre­kiem, to w grun­cie rze­czy po­zo­stała tą samą szczerą i lekko po­strze­loną Anką, która w willi swo­jej tak samo zwa­rio­wa­nej ciotki urzą­dzała sza­lone im­prezy w cza­sach, gdy wszystko ota­czał mrok stanu wo­jen­nego i ko­mu­ni­stycz­nych re­pre­sji.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij