- W empik go
Templariusze i konkwistadorzy. Wędrówki Chitonu Zbawiciela - ebook
Templariusze i konkwistadorzy. Wędrówki Chitonu Zbawiciela - ebook
Zachodni chrześcijanie znaleźli się w trudnej sytuacji. Upadły państwa krzyżowców w Palestynie oraz w Syrii i straszliwe oskarżenia złowieszcza
chmura zawisły nad Zakonem Rycerzy Świątyni. Powieść przenosi czytelnika najpierw do Francji pod rządami Filipa IV Pięknego, a następnie w późniejsze czasy – w epokę podboju Ameryki. Po zlikwidowaniu zakonu pozostali przy życiu nieliczni templariusze – Rycerze Świątyni, uciekają z cudowna relikwia na nieznane sobie ziemie, by nadal ja chronić. Do tej odkrytej niedawno przez Kolumba części świata żądza złota przyciąga wojowniczych Hiszpanów. Zdobywcy zwani konkwistadorami przynoszą zagładę. imperium Inków i Azteków. Nowy Świat zalewa potężną fala zła. Niestety walka dobra ze złem nie zawsze kończy się zwycięstwem tego pierwszego. W tych
niesprzyjających warunkach jedyny potomek templariuszy próbuje ocalić świętą szatę Zbawiciela.
- Drogi polski Czytelniku!
Wielkie dzięki za zainteresowanie niniejsza książka. Będziesz uczestnikiem wiekopomnych wydarzeń, które niegdyś wstrząsnęły światem. Mam nadzieje, ze zanurzenie się w dawno minionych czasach będzie pasjonująca i poznawcza przygoda. Przyjemnej lektury.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788366397309 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To dla mnie wielki zaszczyt, że moje książki są wydawane w kraju, który dał światu czterech laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, w ojczyźnie tak wybitnych mistrzów powieści historycznej jak Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus czy Ignacy Kraszewski, których utworami zaczytywałem się w młodości oraz w jedynym kraju Europy, który strzeże fundamentalnych wartości chrześcijańskich.
Miłość do historii pojawiła się u mnie bardzo wcześnie, zanim jeszcze nauczyłem się pisać nie tylko książki, ale nawet litery. Moi przodkowie mieszkali w okolicach owianego legendą zamku w Krewie, w obwodzie grodzieńskim. Polska utraciła te tereny w 1939 roku. Moim dziadkom wydano wtedy dowody osobiste, gdzie w rubryce „narodowość” wpisano „Białorusin”, lecz przez ponad trzydzieści lat w ich domu rozmawiano wyłącznie po polsku. Kiedyś dziadek opowiedział mi, jako małemu jeszcze chłopcu, że przed sześciuset laty w tym zamku wielki książę litewski podpisał unię z Polską, a tym samym zgodę na poślubienie polskiej królowej. Monumentalne, średniowieczne ruiny przyciągają uwagę i rozbudzają wyobraźnię. Z biegiem czasu pragnąłem dowiedzieć się jak najwięcej o tamtych wydarzeniach. Pasja ta stała się moim życiowym powołaniem. Zostałem historykiem, a wydarzenia, które doprowadziły Polskę i Litwę do unii w Krewie, znalazły odbicie w mojej powieści Jagiełło – wielki książę litewski. Nadal interesuję się historią Polski, poświęcając jej swoje kolejne prace.
Bliskie są mi dzieje Rzeczpospolitej Obojgu Narodów powstałej z połączenia Królestwa Polskiego z Wielkim Księstwem Litewskim, a później Księstwa Warszawskiego, pełne wstrząsających wydarzeń naznaczonych nie tylko sukcesami i zwycięstwami. Wiadomo powszechnie, że narody najpełniej poznaje się nie w okresie ich rozkwitu, a w godzinach dziejowych tragedii. Swą utraconą wolność Polacy zdobywali w zmaganiach z potężnymi europejskimi monarchiami, walcząc w armiach napoleońskich czy w powstaniach przeciwko Imperium Rosyjskiemu. Po latach zaborów Pan Bóg wynagrodził upór i wytrwałość tego dzielnego narodu, który nigdy nie pogodził się ze swym zniewoleniem.
Wszystko, co niezwykłe, nęci i przyciąga. Oprócz dziejów Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego przestudiowałem też fenomen Aleksandra Macedońskiego, zajmowałem się historią starożytnego Rzymu i – gromadząc pewien zasób wiedzy – z pewnym dreszczem emocji zająłem się nową tematyką.
Akcje powieści ujętych w trylogię o chitonie Zbawiciela rozgrywają się na przestrzeni piętnastu wieków.
Pierwsza książka, Tajemnica Piłata, poświęcona jest wydarzeniom, które zapoczątkowały nową erę w dziejach ludzkości – chrześcijaństwo. Jezus Chrystus zakończył już swe ziemskie życie na krzyżu, wielu uczniów podzieliło Jego los, a pierwsi chrześcijanie doświadczali nieustannych niesprawiedliwości i prześladowań. Podobnie jak każdy kiełek pszenicy toruje sobie drogę, przebijając się przez twardą skorupę ziemi, tak słowo Jezusa kiełkowało w ludzkich sercach i rozprzestrzeniało się na cały świat.
Skarb templariuszy. Ostatni potomek Piłata to druga książka, w której chiton Zbawiciela towarzyszy głównym bohaterom opowieści. Minęło ponad tysiąc lat od czasu, kiedy głos Jezusa rozbrzmiewał na ziemi palestyńskiej. W Europie rządzą już chrześcijańscy władcy, a narody sławią Pana nie w katakumbach, a we wspaniałych świątyniach. Chrześcijanie, władając coraz większą siłą militarną, postanawiają odbić z rąk muzułmanów święte miejsca w Palestynie, naznaczone obecnością Chrystusa. Następuje okres wypraw krzyżowych.
Akcja trzeciej książki toczy się w Starym i Nowym Świecie. Zachodni chrześcijanie znaleźli się w trudnej sytuacji. Upadły państwa krzyżowców w Palestynie oraz w Syrii i straszliwe oskarżenia złowieszczą chmurą zawisły nad Zakonem Rycerzy Świątyni. Niestety walka dobra ze złem nie zawsze kończy się zwycięstwem tego pierwszego. Pozostali przy życiu templariusze porzucają świat, który tak okrutnie obszedł się z nimi, a szata Zbawiciela wędruje wraz z nimi na nieznany ląd.
Każda pozycja tej trylogii stanowi odrębną całość. Mam nadzieję, że zarówno niniejsza powieść, jak i pozostałe powieści dostarczą polskim Czytelnikom niezapomnianych wrażeń oraz wzbogacą ich duchowo i poznawczo.
Z wyrazami szczerego szacunku i sympatii
_Giennadij Lewicki_WSTĘP
Dla chrześcijaństwa nastały czasy wielkich rozczarowań. Ponoszono niemal same porażki. Wyprawy krzyżowe − do niedawne jeszcze będące sensem istnienia Europy − nieubłaganie przechodziły do historii. Zakończyły się trwające niemal dwa stulecia walki o Grób Pański, i to z opłakanym dla Zachodu rezultatem. Choć jeszcze długo zwykli zjadacze chleba nie wierzyli, że Jerozolima została bezpowrotnie utracona, to w ludziach nie pozostał nawet cień tamtego fanatycznego zapału, tamtego pragnienia bohaterskich czynów i zwycięstw, które władały ludzkimi umysłami w przededniu pierwszej krucjaty.
Niestety, czasy bezinteresownego poświęcenia należały już do przeszłości. Waleczni Frankowie dbali teraz o dobrobyt we własnej ojczyźnie. Surowi i twardzi wojownicy zapożyczyli od muzułmanów wiele udogodnień i zwyczajów czyniących ich ziemskie życie bardziej przyjemnym, więc stopniowo ulatniały się z ich głów rojenia o ryzykownych przygodach w Palestynie i Syrii. Książęta, hrabiowie czy baronowie nie marzyli nawet o rywalizacji, który z nich bardziej wsławi się na chwałę Bożą swymi heroicznymi dokonaniami, bo woleli chwalić się przepychem swych dworów. Nowe pragnienia wymagały pieniędzy, więc złoty kruszec opanowywał nie tylko umysły, lecz i ludzkie dusze. Świat się zmienił! I ten, kto tego nie zauważał czy też nie godził się z tym, był wyrzucany poza jego obręb.
Powstałe w celu obrony Ziemi Świętej i pielgrzymów zakony rycerskie straciły sens swego istnienia. Nikt jednak nie zamierzał rozwiązywać chrześcijańskich instytucji, które szukały dla siebie miejsca na Zachodzie. Szpitalnicy zajęli wyspę Malta i uczynili z niej chrześcijańską forpocztę przeciwko napierającym ze Wschodu muzułmanom. Zakon teutoński utworzył własne państwo w Prusach i zaczął nawracać pogańskich Prusów na wiarę chrześcijańską. Wydawało się, że w najlepszej sytuacji znaleźli się templariusze. Podlegali bezpośrednio papieżowi z pominięciem królów i władców, na których ziemiach przebywali. Najbogatszy z zakonów posiadał wiele zamków, domów, młynów i inne dobra na terenie Francji, Hiszpanii, Portugalii, Anglii, Cypru... właściwie w całej Europie. Bogactwo i potęga uczyniły z tym zgromadzeniem to, czego nie zdołali dokonać muzułmanie poddający kaźni wszystkich wziętych do niewoli wojowniczych mnichów.
Nadszedł czas, kiedy dla monumentalnego zakonu brakło miejsca na ziemi.
Filip IV Piękny i jego doradcy zadali sobie wiele trudu, by zniszczyć potężny zakon, lecz – jak się okazało – wbrew swym zamiarom uczynili go nieśmiertelnym. Rycerze Świątyni nie zginęli bez śladu w płomieniach stosów, lecz przeniknęli do legend i podań. Jak dawniej wzbudzali litość czy zawiść, tak teraz zapomnienie czy obojętność nie groziły tym zbrojnym zakonnikom, poległym z rąk współwyznawców. Z zakonem tym wiąże się cała średniowieczna mistyka. Słowa „templariusz” i „tajemniczość” stały się synonimami, choć ostatnie dwa pojęcia, jak podpowiada rozsądek, nie mogą odnosić się do pierwszego. Przecież historia zakonu w momencie jego zagłady była znana o wiele lepiej niż dzieje joannitów czy krzyżaków. Jednak dziwne losy Rycerzy Świątyni przeczą logice.
Większość ludzi − zarówno królów, jak i zwykłych śmiertelników − wiąże rozwiązywanie wszelkich problemów z bogactwem materialnym, z pieniędzmi. Właśnie złoto, według nich, dane jest człowiekowi, by wybawiać go z wszelkich tarapatów. Historia przedstawiona na kartach tej książki udowadnia coś zupełnie innego: wielkie życiowe tragedie stają się najczęściej udziałem tych, którzy władają ogromnymi dobrami.
Zakon Rycerzy Świątyni przeniósł się z Palestyny i Syrii na ziemie współbraci chrześcijan w nadziei, że tu będzie bezpieczny, lecz srogo się zawiódł. W przededniu upadku Akry − ostatniej stolicy krzyżowców − ranni templariusze wywieźli na Zachód skarbiec swego państwa i jego archiwum. Jak wielki był ów legendarny skarb Rycerzy Świątyni, że skusił i przywiódł do strasznej zbrodni samego króla Francji? Nigdy już nie dowiemy się prawdy. Nie znali jej również ci, którzy dla niej zniszczyli zakon. Złoto templariuszy przyniosło korzyści tylko jednej kategorii ludzi − twórcom legend o tajemniczym Zakonie Rycerzy Świątyni.
Mimo wszystko templariusze nie są największą ofiarą ludzkiej chciwości i zachłanności. Dwieście lat później, zasłaniając się szlachetnymi pobudkami, hiszpańscy konkwistadorzy unicestwią kwitnące państwa Ameryki wraz z milionami ich mieszkańców. Aztekowie i Inkowie padną ofiarą własnych bogactw. Złoto zawładnęło światem... Prześledźmy więc losy tych, którzy realizując własne marzenia, zdobyli nieprzebrane ilości żółtego kruszcu.ZEZNANIA ESQUIEU Z FLORYAN
Zakon Rycerzy Świątyni rozlał się po całej Europie niby wiosenne wody ze śniegów topniejących w pierwszych ciepłych promieniach słońca. Jako że większość członków zakonu była Francuzami, osiedli więc we Francji, zaś główna rezydencja templariuszy znajdowała się w Paryżu, niedaleko królewskiego pałacu. Tu na stałe zamieszkał wielki mistrz zakonu – Jakub z Molay, wciąż jednak mając nadzieję, że templariusze pozostaną w swej ojczyźnie tylko przez pewien czas.
Jakub z Molay urodził się 16 marca 1244 roku, jak twierdzą niektórzy historycy, w okolicach Montségur − twierdzy, z którą wiążą się zarówno wspaniałe, jak i tragiczne momenty francuskiej historii. W 1265 roku nałożył płaszcz templariusza i odtąd uczestniczył we wszystkich znaczniejszych wyprawach zbrojnych na terenie Ziemi Świętej. W 1292 roku został wybrany na wielkiego mistrza Zakonu Rycerzy Świątyni. Były to najtragiczniejsze czasy nie tylko dla tego typu zakonów i dla chrześcijan na Wschodzie, lecz dla całego świata chrześcijańskiego. Rok wcześniej padła ostatnia stolica Królestwa Jerozolimskiego, Akra, a marzenia i nadzieje obrońców Grobu Pańskiego Saraceni zatopili w Morzu Śródziemnym. Świat chrześcijański pogrążył się w apatii.
Ówczesny wielki mistrz był jednym z nielicznych wpływowych postaci tego świata, który nie robił swym zwolennikom nadziei na triumfalny powrót do Palestyny. W 1300 roku templariusze, szpitalnicy i Cypryjczycy zdobyli niewielkie miasteczko Arwad w pobliżu wybrzeża syryjsko-palestyńskiego. Przez dwa lata krzyżowcy utrzymywali jedyny przyczółek na Wschodzie, u bram Ziemi Świętej, aż wreszcie Jakub z Molay zdołał nakłonić niektórych władców Zachodu i Mongołów grabiących w tym czasie Syrię do udzielenia im pomocy militarnej. Świat pozostawał jednak w większości głuchy na wezwania wielkiego mistrza.
Stu dwudziestu templariuszy znalazło się w gronie ostatnich wojowników Arwadu. Dowodzący obroną marszałek zakonu Barthélemy z Quincy poległ w boju. 26 września 1302 roku obrońcy Arwadu poddali się pod warunkiem zapewnienia im swobodnej ewakuacji na Cypr. Mamelucy nie dotrzymali słowa, wszyscy chrześcijanie zostali straceni i tylko czterdziestu templariuszy przewieziono na Cypr, gdzie już do śmierci przebywali w więzieniach. Tym razem muzułmanie postanowili jak najdłużej znęcać się nad swymi nieprzejednanymi wrogami.
Później rozgłaszano wiele niedorzeczności i absurdów na temat wielkiego mistrza zakonu templariuszy. Na razie Jakub z Molay snuł plany odzyskania Jerozolimy i dzielił się nimi z papieżem i królem francuskim. Akceptowali je także inni możni tego świata i gotowi byli nawet pomóc w ich realizacji, lecz… sprawa kończyła się zawsze na rozmowach.
Zamierzenia Zakonu Rycerzy Świątyni mogły zostać spełnione, gdyby pojawił się nowy Piotr Pustelnik zdolny rozpalić serca ludzi Zachodu. Ponieważ taki inspirator nie pojawiał się, a poprzednia, dwustuletnia walka o Ziemię Świętą pozostawiła gorzki posmak porażki, królowie i baronowie Zachodu woleli zajmować się swymi powszednimi sprawami.
Okazuje się, że tylko muzułmanie potraktowali poważnie koncepcje wielkiego mistrza. Doskonale wiedzieli, że na Zachodzie topnieją wielkie siły wojskowe, że zostały rozproszone, lecz wielki cel prędko może je znów połączyć. Sułtan Egiptu uważnie śledził działania podejmowane przez Jakuba z Molay. Ten wschodni władca zaczął potajemną wojnę z Zakonem Rycerzy Świątyni, kiedy ten nawet nie podejrzewał, w jak śmiertelnym niebezpieczeństwie się znalazł.
W 1300 roku na dworze aragońskiego króla Jakuba II Sprawiedliwego pojawił się francuski szlachcic i były zakonnik Esquieu z Floryan. Był on także często wykorzystywany przez hiszpańskiego władcę jako szpieg pozyskujący wiarygodne wieści o wydarzeniach w państwie Filipa IV Pięknego. Tym razem zaoferowano mu tysiąc liwrów za bardzo ważne informacje dotyczące „niegodziwych czynów” templariuszy.
− Dostojny Esquieu, zawsze hojnie opłacałem twoje donosy, a dziś masz mi sprzedać to, na czym mi bardzo zależy. Co prawda, za ogromną cenę…
− Wierz mi, panie, że to, czego się dowiedziałem, jest warte o wiele więcej.
– Nie interesują mnie plotki o przyjaciołach.
– Poza tym, panie, przyjaźń z templariuszami może cię drogo kosztować. Przy czym ekskomunika twego królestwa będzie najłagodniejszą karą ze strony Kościoła – szpieg zaczął podbijać swą wartość.
– Dobrze – zgodził się król – mów wszystko, co wiesz. Jeśli ujrzysz na mojej twarzy choć cień zainteresowania, tysiąc liwrów należy do ciebie.
Nie pozostawało więc nic innego, jak tylko rozpocząć relację, i to bez zbytniej nadziei na otrzymanie wynagrodzenia.
– W Paryżu spotkałem się z braćmi templariuszami i nawiązaliśmy tak bliskie relacje, że zbieraliśmy się potajemnie wieczorami w pewnej wesołej tawernie. Przyszło mi stracić niemało grosza na dobre wino, a ponieważ napój ten pobudza apetyt na równie dobre jedzenie, trzeba było wydać także niemało na smakowite potrawy. Jednak to, co usłyszałem, warte było tak dużych pieniędzy. Wypite wino skłoniło templariuszy do szczerości, więc opowiadali mi niesamowite, a zarazem straszne rzeczy o swym zakonie.
Esquieu zrobił pauzę, śledząc cały czas wywarte wrażenie. Król spoglądał podejrzliwie na informatora. Szpiegowi nie umknęły wątpliwości malujące się na twarzy Jakuba II Sprawiedliwego, więc pośpiesznie przypomniał królowi powszechnie znaną prawdę:
– Wino każdemu rozwiąże język. Podpity człowiek, wbrew rozsądkowi, przejawia pragnienie ujawnienia nawet przypadkowemu znajomemu najbardziej skrywanych tajemnic…
– Wybacz, drogi Esquieu, ale nigdy nie widziałem żadnego templariusza pijanego.
– Oczywiście, panie! Rycerze Świątyni nie są aż tak głupi, by w niegodnym stanie stawać przed obliczem króla. Musiałem użyć całego swego kunsztu, by spoić templariuszy, zresztą na własny koszt, i wykorzystać chwile ich szczerości.
– Mów więc. – Władcę zaczął już drażnić przydługi wstęp.
– Powiadali, że wstępując do zakonu, wyrzekają się Boga i plują na krucyfiks. – Esquieu wypalił z tym, co wydawało mu się najważniejsze, będąc jednocześnie świadomy, że zaraz może zostać przepędzony. – Poza tym na swych zgromadzeniach oddają pokłon jakiemuś bożkowi.
– Wystarczy! – władca Aragonii nie mógł już dłużej ścierpieć tego potoku błota, jaki wylewał przed nim szpieg, choć w tym czasie toczył spór z głową hiszpańskich templariuszy. Przedstawiane tu zarzuty były tak absurdalne, że król odsunął się od Esquieu z Floryan, jakby bojąc się ubrudzić.
– Mógłbym przedstawić jeszcze wiele podobnych ciekawostek – wymamrotał rozczarowany szpieg.
– Jeśli okaże się, że mówiłeś prawdę, dam ci tysiąc liwrów ze swej szkatuły i trzy tysiące ze skarbca zakonu. Na razie opuść pałac i nie pokazuj mi się na oczy, dopóki nie odbędzie się sąd nad templariuszami.
Esquieu został więc pozbawiony przyzwoitego i regularnego dochodu, lecz nie stracił nadziei na wykorzystanie najpodlejszych informacji o templariuszach, przekazanych mu wraz z niezłymi pieniędzmi przez muzułmanów. Wyruszył do Paryża. Choć nie udało mu się uzyskać audiencji u króla, to jednak inne sprawy ułożyły się po jego myśli.
U bram pałacu szpieg, twierdząc, że ma do przekazania królowi ważne wieści, został zauważony przez mistrza najczarniejszych intryg, Wilhelma z Nogaret. Ten surowy, wysoki i chudy królewski doradca wyróżniał się głębokim, podejrzliwym, niemal hipnotycznym spojrzeniem, którym świdrował na wylot swego rozmówcę, oceniając, w jakim stopniu człowiek ten może być przydatny. Wilhelm potrafił zwerbować do służby nawet skończonego łotra i drania i za to król cenił swego doradcę do ostatniej chwili jego życia, wybaczając mu w nieskończoność jego tupet i niemal jawne okradanie stale ubożejącego skarbu państwa.
Przyszły stróż wielkiej królewskiej pieczęci próbował wyciągnąć od Esquieu imiona templariuszy oraz to, z jakiej są komandorii, lecz szpieg zaczął plątać się w odpowiedziach. Tak Wilhelm z Nogaret zrozumiał, że ma do czynienia ze zwykłą plotką. Jednak spodobał mu się tok rozumowania tego podłego człowieka.
Zanim Wilhelm przybył na królewski dwór, studiował prawo na uniwersytecie w Montpellier i nawet przez pewien czas korzystał ze zdobytej wiedzy jako sędzia. Rozumiał zatem, że z fantazji Esquieu z Floryan można czerpać niezłe korzyści. Dlatego też królewski doradca, zamiast oddać oszczercę pod sąd lub go przepędzić, dał mu pieniądze, każąc milczeć i czekać na dalsze polecenia.
Tymczasem finanse króla Filipa IV stopniały tak bardzo, że francuski monarcha stawał się raz fałszerzem pieniędzy, a innym razem – bezlitosnym grabieżcą. Złoto i srebro przeznaczone do wyrobu monet kazał mieszać z innymi metalami, co nie podobało się poddanym. Naród wszczął bunt przeciw swemu władcy, zmuszając go do opuszczenia pałacu i szukania ratunku w paryskiej rezydencji wielkiego mistrza. Och, gdyby Rycerze Świątyni wiedzieli, że w swych niedostępnych murach dają schronienie swemu przyszłemu oprawcy…
Ponieważ ograbiony naród francuski kipiał gniewem, Filip IV, widząc, że więcej już z niego nie wydusi, postanowił ściągać pieniądze z cudzoziemców. Pierwsi padli ofiarą Lombardczycy, których dłużnikami były najważniejsze osobistości Francji, w tym sam król. Potem przyszła kolej na Żydów. W 1306 roku skonfiskowano im prawie cały majątek, pozostawiając jedynie skromne środki niezbędne do opuszczenia Francji. Filip IV Piękny nie potrzebował bowiem w swym królestwie niezadowolonych ze swych rządów poddanych.
Finanse były potrzebne Filipowi, tak jak każdemu władcy, na prowadzenie wojen z sąsiadami – po to, by powiększać podległe sobie tereny. Czasem szczęście mu sprzyjało, lecz zachłanność monarchy natychmiast wszystko psuła.
Najbogatsze w kraju hrabstwo Flandrii od dawna przyciągało uwagę Filipa. Zalał je swymi szpiegami i agitatorami, więc wkrótce ludność miast przeszła na stronę Francuzów. Opuszczony przez większość wasalów hrabia Flandrii popadł w niewolę, a jego dobrami zawładnął król Francji. Filip osobiście wizytował nowe włości, będąc pod wrażeniem bogactw tego kraju. W rezultacie owej przejażdżki nastąpiła gwałtowna podwyżka podatków. I tu ich dobroduszność się skończyła, skrzywdzona Flandria powstała i pokonała Francuzów.
Niedobre wieści z Flandrii niezbyt zmartwiły Filipa. W głębi duszy nawet się cieszył, że ma teraz dobry pretekst do zamierzonych działań. Postanowił bowiem, że jeśli kupcy handlujący suknem nie chcą podzielić się z nim częścią swych bogactw, to zabierze im wszystko. Przeciw Flamandczykom wyprawiło się rycerstwo w całym swym blasku. Francuzi spotkali się z wrogimi oddziałami 11 lipca 1302 roku pod Courtrai. Wynik tego starcia zaskoczył nawet zawsze pewnego siebie Filipa IV Pięknego. Jego najlepsza konnica została pokonana przez lekceważonych dotąd flamandzkich mieszczan. 700 par złotych ostróg zabranych zwyciężonym rycerzom zostało wywieszonych na widok publiczny w jednym z kościołów Courtrai.
Jeszcze przez długie lata ciągnęły się walki o ten bogaty kraj, pustosząc skarbiec królewski.KŁOPOTY FILIPA IV PIĘKNEGO
Nowy papież nie był Rzymianinem. Gaskończyk Bertrand de Got zasiadł na Stolicy Piotrowej w 1305 roku i przyjął imię Klemens V. Do jego wyboru w niemałym stopniu przyczynił się francuski król Filip IV Piękny. Żeby być bliżej papieża – człowieka słabego charakteru, zobowiązanego wobec króla do wdzięczności za wyniesienie go na urząd – Filip wielkodusznie zaproponował mu nową siedzibę: pałac we francuskim mieście Awinion. Papież zmuszony był ustąpić wobec „gościnności” monarchy i tak w 1309 roku zaczął się trudny okres w historii Kościoła zwany niewolą awiniońską. Klemens V musiał także mianować kardynałów spośród wskazanych mu biskupów francuskich. Nie zyskał przez to uznania w oczach króla, lecz popadał w coraz większą zależność od niego.
Papież, choć był osobą inteligentną i wykształconą, nie umiał przeciwstawiać się ludziom wykorzystującym jego władzę do własnych, niegodziwych celów. Na audiencji u króla widać zmęczonego, wyczerpanego człowieka, który nie został stworzony do pełnienia tak wysokiej godności, a wręcz wydawało się, że władza bardzo mu ciążyła.
Filip IV Piękny zaprosił Klemensa V na rozmowy do Paryża. Ledwie papież odświeżył się nieco po podróży, zaraz zasiadł do stołu nakrytego dla dwóch osób, przy którym miała toczyć się debata.
– Przy tym stole – zauważył patetycznie Filip – siedzą dwie najpotężniejsze osoby tego świata! Ja, król najbardziej wpływowego państwa na ziemi, i ty, ojciec duchowny wszystkich chrześcijan.
Papież zastygł z ręką wyciągniętą w stronę półmiska, choć był naprawdę głodny. Ojca wszystkich chrześcijan cechował jednak brak silnej woli, choć jako człowiek inteligentny uchwycił w głosie króla ironię, więc przynajmniej nie uległ pysze.
– No właśnie – zawołał uradowany król. – Twoje wątpliwości są ze wszech miar uzasadnione. Nigdy nie będzie nam dane korzystać w pełni z naszej władzy, dopóki istnieje zakon templariuszy. On posiada bowiem to, co należy się nam: najlepsze ziemie, niedostępne zamki, złoto, władzę, wpływ na dusze i serca wszystkich i wszędzie.
– No cóż… To stało się już dawno, zanim przyszliśmy na ten świat – z chrześcijańską pokorą przyznał papież.
– Masz rację – zgodził się Filip. – Mój ojciec i dziad byli dłużnikami templariuszy. Moje długi wobec nich są jednak znacznie większe. Czy to w porządku, by dziś wybita na moim dworze moneta jutro znalazła się w skrzyni wielkiego mistrza? Czy zakon powstał po to, by grabić królów? Czy templariusze, zaspokajając swe żądze bogactwa, zapomnieli już o Grobie Pańskim i o Ziemi Świętej?! Czyżby wielki Bernard z Clairvaux błogosławił ich do rywalizacji pod względem majątku z chrześcijańskimi królami i ojcami Kościoła?! Dziś dochodzimy do smutnej prawdy: albo my pozostaniemy na tej ziemi, albo templariusze. Nie mogą przecież dwa słońca świecić na jednym niebie! Francji nie jest potrzebna żadna inna władza równa władzy królewskiej, a rządzić sercami chrześcijan może tylko wybrany przez kardynałów ojciec duchowny.
Filip IV, zwany przez rodaków Pięknym, istotnie posiadał pociągającą powierzchowność. Był wysokiego wzrostu blondynem o szlachetnych, regularnych rysach twarzy. Władał potężną siłą fizyczną. Ze wszystkich sił starał się uchodzić za sprawiedliwego monarchę, naśladując swego przodka, Ludwika IX Świętego. Przestrzegał surowo postów, dobrowolnie nakładał na siebie różne pokuty, by poskromić żądze ciała, a czasem nosił nawet włosiennicę. Cierpliwie wysłuchiwał skrzywdzonych poddanych, nawet najnędzniejszych, i współczująco kiwał głową, obiecując pomoc, lecz… już po chwili zapominał i o człowieku, i o swych zapewnieniach. Wystarczyło, by tylko proszący zniknął mu z oczu.
Przy całym swym czarze i urodzie nie był zainteresowany romansami ze słabą płcią, która stawała się jeszcze słabsza w obecności przystojnego króla. Tym bardziej może dziwić jego wierność małżeńska, gdyż ożenił się z wyrachowania. Joanna – królowa Nawarry i hrabina szampańska – wniosła swemu małżonkowi w posagu koronę Nawarry. Również wspaniała Szampania została włączona do królewskich domen. Małżonkowie doczekali się siedmiu potomków: czterech synów i trzech córek.
Współcześni zaliczali do zalet Filipa również przenikliwy wzrok, właściwy ludziom wielkiego umysłu. Biskup Bernard Saisset powiedział kiedyś, że król nie potrafił nic innego, jak tylko utkwić w człowieku swe nieruchome spojrzenie niczym sowa, która choć wygląda nawet dość imponująco, to jednak jest ptakiem nieprzydatnym. Za tę wypowiedź przyszło mu drogo zapłacić. W 1301 roku został aresztowany i oskarżony o bluźnierstwo, herezję, czary, zdradę stanu i niemoralne prowadzenie się – w sumie o wszystkie możliwe w tych czasach przestępstwa. Filip nie umiał wybaczać uszczypliwości pod swoim adresem.
Największym zmartwieniem francuskiego władcy był ciągły brak pieniędzy, dlatego też dopuszczał się wielu nagannych czynów i karygodnych przestępstw. Im bardziej się starał zapełnić skarbiec, tym wyraźniej przeświecało w nim dno. W życiu zwykle tak bywa: kiedy człowiek troszczy się wyłącznie o zdobywanie pieniędzy, to one, jakby kpiąc z niego, pojawiają się i znikają, lecz zawsze pozostawiają pragnienie ich posiadania.
Złoto i srebro chwilami spływało do króla nieprzerwanym potokiem, lecz wkrótce całe to bogactwo wyciekało Filipowi między palcami, a w dłoniach pozostawała pustka. Król robił wszystko, by zapełnić skarbiec – fałszował monety, mieszając pospolite metale ze szlachetnym kruszcem, bezlitośnie grabił cudzoziemców, od których w dużym stopniu zależał rozkwit Francji, i pozbawiał własnych poddanych ostatniej koszuli, choć każdy pasterz wie, że owce się strzyże, a nie obdziera ze skóry. Filip IV Piękny był niedościgniony w wynajdywaniu sposobów zgarniania pieniędzy, a także w wyszukiwaniu kolejnych ich źródeł, lecz mimo to jego długi rosły.
Bystry i spostrzegawczy naród francuski obdarzył Filipa jeszcze jednym przydomkiem, które wymawiano jednak szeptem – Czerwononosy. Chodziło o to, że moneta z podobizną monarchy, zawierająca obfitą domieszkę miedzi i tylko z wierzchu pokryta złotem, ścierała się w pierwszym rzędzie na wypukłym nosie króla.
– Nie mogę prześladować najpotężniejszego zakonu chrześcijańskiego – mówił wzburzony Klemens, gdy zrozumiał przewrotne zamysły króla. – Templariusze mnie zmiotą bez większego wysiłku.
– No właśnie! – zawołał władca. – Czy to normalne, by papież obawiał się udzielać napomnień zakonowi zobowiązanemu pełnić jego wolę?!
– To wszystko zaszło już za daleko – przyznał skruszony papież. – Słowo ojca chrześcijan utraciło swą moc.
W tym momencie Klemens V uświadomił sobie, że autorytet Stolicy Piotrowej bardziej ucierpiał na skutek działań władcy Francji niż templariuszy. Główna wina tych ostatnich sprowadzała się do tego, że Rycerze Świątyni posiadali skarbiec o wiele bogatszy niż królewski… Król z lekceważeniem i pogardą przyglądał się rozmówcy, na którego twarzy malowało się wahanie i niepewność. W końcu przerwał jego milczenie.
– Przywrócimy dawną władzę namiestnikowi Pańskiemu – obiecywał Filip, patrząc papieżowi prosto w oczy. – Od ciebie nie wymagam żadnych działań, przynajmniej w najbliższym czasie. Ty milcz, a ja wszystkim się zajmę. Kiedy jednak zostanie zadany pierwszy decydujący cios, mam nadzieję, że znajdziesz w sobie dość siły, by z aprobatą skinąć głową.
Król z zapałem zabrał się do realizowania swego planu zniszczenia potężnego zakonu, lecz zderzył się z przeszkodą, która zawsze stawała mu na drodze, gdy tylko zaczynał działać. Szpiedzy, donosiciele, fałszywi świadkowie nie chcieli świadczyć swych nikczemnych usług za darmo, więc gromadnie zażądali pieniędzy. Filipowi zaczęły opadać ręce. Wilhelm z Nogaret był jedynym człowiekiem, któremu król mógł się poskarżyć.
– Okazuje się, że aby zawładnąć skarbcem templariuszy, trzeba najpierw się wykosztować. Ta podła zbieranina, która z naszego polecenia kopie dołki pod templariuszami, ciągle domaga się pieniędzy. Próbowałem apelować do ich sumień, lecz ci nikczemnicy jednym głosem przekonują, że codziennie muszą jeść, aby móc świadczyć usługi królowi.
Oddany doradca nie pozwolił Filipowi wpaść w przygnębienie.
– Weźmiemy złoto od tych, którzy je mają.
– Czyżbyś zapomniał, że ściągnęliśmy je już od wszystkich, którzy jeszcze coś mieli?
– Panie, niech więc pomogą nam ci, których zamierzamy zniszczyć – zaproponował Wilhelm.
– Lepiej byś poradził, jak zamienić kamień filozoficzny w jakiś szlachetny metal – westchnął król z rozczarowaniem. – Przecież wiesz, że Jakub z Molay zrobił się obrzydliwie skąpy, odkąd przestaliśmy spłacać ubiegłoroczny dług. Wielkiego mistrza nie ma teraz w Paryżu, a bez niego nie wydadzą nam ani jednego sou, jaki zakonnicy zobowiązani są codziennie przeznaczać na ubogich.
– Panie, nieobecność Jakuba z Molay jest nam na rękę. W Paryżu pozostał przecież skarbnik wraz ze swymi kluczami…
– …i z pozwoleniem wielkiego mistrza, by rozdawać jałmużnę ubogim i żebrakom.
– Dobrze znam Jeana z Tour i jestem pewien, że nie odważy się odmówić królowi wydania skromnych czterystu tysięcy liwrów.
– Czterystu tysięcy! Jesteś przy zdrowych zmysłach?!
– Mniej w żaden sposób nie można. Inaczej nie zniszczymy templariuszy. Jean z Tour będzie oczywiście miał wątpliwości, czy wielki mistrz zaaprobuje jego hojność – myślał głośno Wilhelm z Nogaret. – Musisz więc, panie, obiecać mu zwrot długu jeszcze przed powrotem Jakuba z Molay.
Tak jak przypuszczał zmyślny doradca, Jean z Tour, odnoszący się z życzliwością i szacunkiem do króla Francji, nie mógł odmówić jego prośbie. Czterysta tysięcy liwrów jeszcze tego samego dnia zaczęło pracować na rzecz zagłady templariuszy. Oczywiście król nie był w stanie zwrócić długu przed powrotem głowy zakonu.
Jakub z Molay rozgniewał się okrutnie na swego skarbnika. Pewnie nawet z mniejszą wściekłością walczył z saracenami w Ziemi Świętej, niż teraz rozmawiał z Jeanem z Tour.
– Jak mogłeś wydać tak ogromną sumę, kiedy ja szukam sprzymierzeńców mogących pomóc zwrócić chrześcijanom Grób Pański?! Te pieniądze mogą być potrzebne już jutro, tymczasem ich nie ma! Utraciłeś środki, które bracia gromadzili na wyzwolenie Ziemi Świętej!
– Król obiecał zwrócić dług w ciągu miesiąca – usprawiedliwiał się nieśmiało Jean.
– W jaki sposób?! Pożyczy u mnie jeszcze pięćset tysięcy liwrów, aby zwrócić czterysta, któreś mu wypłacił? Już wszyscy jego wasale mówią „nie”, zanim wypowie słowo „pieniądze”.
– Ale to król… Nasz zakon znalazł schronienie na jego ziemiach… Nie chcemy przecież psuć z nim relacji.
– Głupcze! Swym datkiem rozbudziłeś tylko jego apetyt. – Wielki mistrz nie powstrzymał wzburzenia, lecz zaraz się opanował. – Dawno już chciałem przenieść skarbiec z Paryża gdzieś dalej… choćby na Cypr. Teraz wiem, że trzeba się z tym pośpieszyć. Nie można hodować owiec obok wilczego legowiska. Podejrzewam, że to nie była ostatnia wizyta króla.
– Tak więc sam widzisz, w jak niezręcznej sytuacji się znalazłem – skarbnik zaczął się tłumaczyć, lecz tylko rozzłościł tym wielkiego mistrza.
– Nie ma dla ciebie usprawiedliwienia, Jeanie z Tour. Nasz zakon podlega bezpośrednio papieżowi i żaden król nie ma prawa nam rozkazywać.
– Filip nie rozkazywał, tylko prosił. Wiesz jednak, Jeanie, czym jest prośba króla...
− Naruszyłeś regułę zakonu, więc niegodny jesteś zaliczać się w poczet braci. Zdejmij szatę i odejdź.
– Jak to?! Wypędzasz mnie?
– Nie ja, lecz nasi waleczni przodkowie, którzy zredagowali Regułę Zakonu – rzekł surowo wielki mistrz i zażądał: – Płaszcz!
Jean z Tour z wyrazem przygnębienia zdjął biały płaszcz z czerwonym krzyżem i ostrożnie położył go na ławie. Ta prosta czynność momentalnie zmieniła dostojnego skarbnika w wiekowego starca. Garbiąc się i utykając, wolnym krokiem opuścił celę wielkiego mistrza.
Na tym jednak nie skończyła się historia z pechowym Jeanem z Tour w roli głównej. Dwa dni później odwiedził wielkiego mistrza potężny doradca królewski, Wilhelm z Nogaret.
– Czcigodny Jakubie z Molay – z przesadną uprzejmością rzekł gość – królowi jest niezmiernie przykro, że z powodu niego ucierpiał wielce szanowany człowiek. Filip prosi, przez szacunek, jakim się u was cieszy, by zwrócono szatę zakonną nieszczęsnemu Jeanowi z Tour i zapomniano o jego czynie. Król obiecał oddać dług Zakonowi Rycerzy Świątyni w najbliższym czasie.
– Drogi Wilhelmie z Nogaret, żałuję, że stałem się przyczyną zmartwień króla. Jednakże Jean z Tour naruszył regułę zakonną i poniósł zasłużoną karę. Ani ja, ani bogobojny Filip, przy całym moim szacunku i miłości chrześcijańskiej do niego, nie mamy prawa naruszać reguł przekazanych nam przez wielkiego Bernarda z Clairvaux. Ponadto król może czekać, kiedy zostanie zebrana odpowiednia suma, lecz zakon już teraz potrzebuje środków, by pełnić swą misję. Zatem będziemy wdzięczni, jeśli Filip będzie zwracał nam dług w ratach.
– Dobrze, przekażę twe słowa królowi – z niezmąconym spokojem rzekł doradca.
Nieszczęsny, rozżalony skarbnik nie wyobrażał sobie życia poza zakonem. Jeden tylko człowiek na tym świecie mógł odmienić jego los, więc Jean z Tour wyruszył do niego… Dwa miesiące po swym wygnaniu stanął znów przed Jakubem z Molay. Ściskając w dłoniach jakiś dokument, Jean z Tour mówił zgaszonym głosem:
– Wielki mistrzu, przyszedłem, by raz jeszcze prosić cię o wybaczenie. Zdaję sobie sprawę, że naruszyłem regułę zakonu i nic mnie nie usprawiedliwia. Wiem jednak, że Zbawiciel odpuszcza winy wszystkim żałującym grzesznikom. Nie mam nadziei na przywrócenie mnie na dawny urząd, którego okazałem się niegodny, lecz pragnę, byś przemyślał możliwość zwrócenia płaszcza templariusza najniegodniejszemu z niegodnych. Zakon Rycerzy Świątyni ma w swej pieczy szpital dla trędowatych, więc może okażę się przydatny do opieki nad tymi nieszczęśnikami.
Jakub z Molay zauważył na pergaminie trzymanym przez Jeana z Tour pieczęć Klemensa V i spytał:
– Co trzymasz w dłoniach, Jeanie?
– Powiedziałeś, że tylko papież jako władca wszystkich chrześcijan może wydawać zakonowi polecenia. Wyprawiłem się więc do niego i uzyskałem audiencję. Klemens ulitował się nad niegodnym grzesznikiem i obiecał wstawić się za mną. To jest właśnie pismo, które polecił przekazać tobie.
– Zatem daj mi je. – Jakub z Molay wziął podany mu zwój i nie zdejmując papieskiej pieczęci, wrzucił go w ogień płonący na kominku.
– No cóż, zasłużyłem na to – rzekł z pokorą Jean z Tour.
– Dobrze, że wyraziłeś skruchę za swój grzech, zanim wręczyłeś mi przesłanie Klemensa. Nie ma powodów, by papież ingerowała w sprawy Zakonu Rycerzy Świątyni. Czyż nie tak?
– Z pewnością… – wykrztusił rozżalony templariusz, tracąc już nadzieję na odzyskanie utraconego płaszcza.
– Przyznam, że bardzo brakowało mi ciebie. I nie tylko mnie, lecz całemu zakonowi. Twoje doświadczenie i wiedza są bardzo przydatne templariuszom, a twój błąd niech posłuży tobie i braciom jako lekcja pokory i posłuszeństwa. Zaraz otrzymasz z powrotem swój płaszcz. Zwracam ci również stanowisko skarbnika.
– Dzięki, łaskawy panie – templariusz padł na kolana i ucałował dłoń wielkiego mistrza.
– Nie wiem, jak zdołasz to uczynić, lecz musisz zwrócić do skarbca królewski dług. – Jakub z Molay zakończył świadczenie dobrych uczynków. – Minęły dwa miesiące, a Filip Piękny nie przyniósł nam ani jednego liwra.
Jean z Tour założył biały płaszcz z czerwonym krzyżem i pośpieszył do króla. Filip, jak zwykle, nie dał mu nic, prócz obietnicy, skarżąc się przy tym na pustkę w swym skarbcu. Rzeczywiście wydał już prawie całą pożyczkę, i to w błyskawicznym tempie. Incydent ze skarbnikiem Zakonu Rycerzy Świątyni rozbudził w nim jeszcze większe pragnienie pozbycia się potężnego zakonu. I to jak najprędzej.