Ten, którego pragnę. Tom 2 - ebook
Ten, którego pragnę. Tom 2 - ebook
Evan Bishop jest przystojnym lekarzem.
Bezkompromisowym, ponurym, profesjonalnym.
Zamiast zostać i pracować na rodzinnym ranczu, Evan złamał schemat i został lekarzem na oddziale ratunkowym. Dobrze sobie radzi w życiu, inteligentny, szarmancki południowiec, dla kobiet jest niedostępny. Randkowanie nigdy nie było jego priorytetem, a tragiczna przeszłość sprawiła, że woli trzymać się od kobiet na dystans. Jednak pewnej nocy postanawia zaszaleć i zapisać swoją kartkę w księdze związków braci Bishop. Decyduje się na niezobowiązującą przygodę z tajemniczą dziewczyną, której ma nigdy więcej nie zobaczyć, co zdaje się idealnym rozwiązaniem dla tego samozwańczego singla.
Emily Bell jest dziewczyną z miasta, zdeterminowaną by uciec od rodziny i przeszłości. Chce zacząć wszystko od nowa i wyrobić sobie nazwisko w środowisku medycznym. Żadnych jednonocnych numerków i randek z kolegami z pracy – to jej nowe motto po tym, jak niejednokrotnie sparzyła się w przeszłości. Kiedy zgadza się iść na wesele jako osoba towarzysząca, wkrótce zostaje na nim sama, na szczęście nie na długo. Południowy urok, niesforne blond włosy i nieodparty seksapil pana Przystojniaka są dla niej nie lada pokusą. Emily postanawia zapomnieć o swoich postanowieniach na tę jedną noc.
W końcu niektóre zasady są po to, żeby je łamać.
Oboje chcą tego samego – jednej namiętnej nocy, by później rozejść się każde w swoją stronę. Żadnego przytulania. Żadnych telefonów następnego dnia. Żadnych niezręcznych pożegnań. Niestety życie ma wobec nich inne plany. Jeden z nich stanie się dla nich oczywisty, gdy w poniedziałek rano stawią się do pracy.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1693-3 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
•
EMILY
CZTERY MIESIĄCE TEMU…
– Doktor Bell!
Unoszę powoli powieki, mrugam kilka razy, by odegnać mgłę, która zasnuwa mi oczy, i dopiero wtedy dociera do mnie, że znowu zasnęłam na kanapie w poczekalni. Oliwia, jedna z pielęgniarek na dyżurze, stoi przede mną z plikiem kart pacjentów w dłoni. Patrzę na nią zakłopotana, odbieram dokumenty i ruszam w stronę izby przyjęć.
Chciałam zostać lekarką, odkąd skończyłam pięć lat. Wystrojona w fartuch, z zestawem młodego lekarza, wybrałam się do przedszkola na dzień kariery. Moja prezentacja w ósmej klasie dotyczyła prawidłowego tętna i ciśnienia krwi. W liceum napisałam dwudziestostronicową pracę roczną o tym, dlaczego chciałabym zostać lekarką i jak zamierzałam osiągnąć swój cel.
Ten zawód jest wpisany w moje DNA, zwłaszcza odkąd mój ojciec został czołowym specjalistą w leczeniu niepłodności w Houston. Tylko najlepiej sytuowanych kandydatów na rodziców stać na konsultacje u doktora Bella. Ma on najwyższy wskaźnik skuteczności w kraju i pary z całych Stanów umawiają się na konsultację z kilkumiesięcznym, a czasami rocznym wyprzedzeniem. Odkąd pamiętam, jest moim idolem, co nie znaczy, że łatwo się żyje w jego cieniu.
Moja starsza siostra Annie jest ginekolożką-położniczką, a lista oczekujących na wizytę u niej wypełniona jest na najbliższe osiemnaście miesięcy. Poszła w ślady taty i często podsyłają sobie wzajemnie pacjentów. Mój młodszy brat Daniel studiuje medycynę, chce zostać chirurgiem plastycznym. Już przyjęto go na staż, musi tylko zdać końcowe egzaminy. Mnie, jako miłośniczce adrenaliny, marzyła się bardziej ekscytująca specjalizacja. Po stażu zrobiłam dyplom z medycyny ratunkowej i rozpoczęłam praktykę w Houston. Nie sądzę, by cokolwiek mogło przygotować mnie na pracę w izbie przyjęć. To jak skok na głęboką wodę.
Ratowanie ludzkiego życia jest największym hajem, jakiego doświadczyłam. Czuję to za każdym razem, gdy nieprzytomny pacjent zaczyna oddychać, a jego serce podejmuje pracę. Nic na świecie nie może się z tym równać i choć lekarze są ciągle na nogach, a ich współmałżonkiem jest szpital, a nie drugi człowiek, to niczego bym nie zmieniła.
Mija dwadzieścia osiem godzin, odkąd objęłam dyżur. Sączę szóstą kawę i zaraz padnę ze zmęczenia. W sylwestra zawsze znajdą się kretyni, którzy piją na umór, a potem wydaje im się, że mogą latać z dachów samochodów. Są też pacjenci posiniaczeni i z ranami kłutymi odniesionymi w barowych bójkach, którzy stracili przytomność, zanim zostali przyjęci na oddział.
– Idę na dwudziestominutową przerwę – oznajmiam Giorgii, stażystce, by mogła zastąpić mnie w izbie przyjęć. Muszę opłukać twarz zimną wodą i czegoś się napić. – Trzeba przygotować wypis dla pacjenta z czternastki – przypominam jej. Wyjmuję telefon z kieszeni i ruszam w stronę wind.
Sprawdzam wiadomości. Klikam w imię Justina, mojego chłopaka, i widzę, że nie odpowiedział na esemesa, którego wysłałam mu sześć godzin temu. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że czasami nie rozmawiamy ze sobą przez kilka dni, gdyż on też jest lekarzem. Oboje pracujemy po osiemdziesiąt godzin tygodniowo, a randki spędzamy w szpitalnej stołówce, nadrabiając zaległości.
Dla większości ludzi związek z lekarzem byłby trudny, ale ponieważ oboje rozumiemy poświęcenie i czas, jakich ta praca wymaga, u nas to działa. Spotkaliśmy się, gdy byłam na pierwszym roku stażu. On na oddziale położniczo-ginekologicznym odbywał drugi rok praktyk pod okiem mojej siostry. Oboje pracują na to, by zostać specjalistami w leczeniu niepłodności, więc nie brakuje im tematów do rozmów podczas nielicznych rodzinnych obiadów. Justin i mój ojciec z łatwością zagłębiają się w wielogodzinne dyskusje. Uwielbiam to w nim. Jest wpatrzony w mojego ojca tak samo jak ja.
Wychodzę z łazienki, wyjmuję butelkę wody ze swojej szafki i idę na oddział położniczy, gdzie Justin pełni dziś dyżur. Prawdopodobnie spędzę z nim niespełna pięć minut, ale to i tak więcej niż przez cały tydzień.
– Cześć, Mirando! – witam się z siedzącą za ladą recepcji pielęgniarką. – Widziałaś ostatnio doktora Hayesa?
– Chyba nie… – Kącik jej ust opada, a oczy się rozszerzają. – Nie widziałam go od dłuższego czasu. – Przełyka ślinę, po czym oblizuje dolną wargę.
– Sprawdzę w gabinecie. Może uciął sobie drzemkę w przerwie między pacjentkami. – Chichoczę.
Gabinet jest pusty. Dzwonię do Justina, ale włącza się poczta. Ruszam w kierunku wind, gdy intuicja podpowiada mi, by zajrzeć do dyżurki. Na samym początku wpadaliśmy tam na szybkie numerki, teraz jednak wolny czas wykorzystujemy na sen.
Zawracam i zmierzam do dobrze znanego mi pokoju. Zza zamkniętych drzwi dochodzi hałas i kiedy podchodzę bliżej, słyszę jęki i dźwięk uderzających o siebie ciał. Nie zamierzam nikomu przeszkadzać i już mam odejść, gdy słyszę jego imię.
– Justin! Tak, tak!
Otwieram szeroko oczy ze zdumienia, a krew odpływa mi z twarzy.
To nie może być prawda. Musiałam się przesłyszeć. Jestem niewyspana.
A jednak podchodzę i przykładam ucho do drzwi.
– Ty chciwa dziwko. Lubisz to, prawda? – Głos jest głęboki i znajomy. Zanim kobieta odpowie, słychać odgłos wymierzonego klapsa. Kobieta chichocze, kiedy w powietrzu rozbrzmiewa kolejne uderzenie.
Teraz nie mam już wątpliwości, że w środku jest Justin. Z inną kobietą. Zawsze daje mi klapsa, gdy próbuje nadać szybsze tempo.
W takiej chwili większość kobiet by się rozpłakała, ale ja już dawno nauczyłam się nie dopuszczać do siebie złych emocji. Nawet nie jest mi smutno. Jestem cholernie wkurzona.
Z uchem przyklejonym do drzwi, słysząc, jak ją posuwa, rozważam dwie opcje. Mogę odejść, udać, że nic nie słyszałam, i żyć dalej nieświadoma faktu, że Justin najprawdopodobniej zdradza mnie od dłuższego czasu. Mogę również wparować do środka i przyłapać drania na gorącym uczynku. Znając uwielbienie Justina dla mojego ojca, przypuszczam, że chłopak powie mi, że to nic nie znaczy. Albo że to się więcej nie powtórzy. Albo że to jednorazowy błąd. Nie łyknę żadnego kitu, który będzie chciał mi wcisnąć.
Uważam się za miłą osobę. Jestem troskliwa i opiekuńcza, jasne, mam gorsze chwile, ale teraz jestem niewyspana, głodna i cierpię na zespół napięcia przedmiesiączkowego. Nie wspominając o tym, że od ponad miesiąca nie uprawiałam seksu, a ten dupek znalazł czas dla innej kobiety w tym samym szpitalu, w którym oboje pracujemy. „Miła” Emily nie jest wersją, którą Justin zaraz zobaczy.
Przekręcam gałkę w drzwiach – ten dureń nawet nie zadał sobie trudu, by je zamknąć – i je popycham. Justin z gołym tyłkiem na wierzchu posuwa pochyloną nad łóżkiem dziewczynę. Oboje jęczą, nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Zaciskam mocniej zęby, gdy widzę, jak jego palce chwytają jej biodra z każdym coraz gwałtowniejszym ruchem. Ma zamknięte oczy i sądząc po napiętych mięśniach twarzy, zaraz dojdzie.
Patrzę na ich rozrzucone na podłodze ubrania i obmyślam plan. Pora jest idealna, czekam jeszcze chwilę, by zaznaczyć swoją obecność. Jego ręce wędrują na ramiona dziewczyny, wchodzi w nią coraz głębiej, co oznacza, że od orgazmu dzielą go sekundy.
– Mam nadzieję, że nałożyłeś prezerwatywę – rzucam. Odwracają się w moją stronę i zastygają nieruchomo. – Nie chciałabym, żebyś złapał jakąś chorobę weneryczną.
– Emily. – W głosie Justina słychać napięcie, kiedy próbuje odzyskać miarowy oddech.
– O mój Boże! – piszczy dziewczyna, wstaje i chowa się za jego postawną sylwetką.
Wchodzę do środka, wypełniam sobą całą przestrzeń. Zapach brudnego seksu podsyca moją złość.
– To nie tak, jak myślisz – broni się Justin, zasłaniając dłońmi członka.
Aha. A nie mówiłam?
– Naprawdę? Czy seks z pacjentką jest szczególną formą leczenia niepłodności? To sposób na oddanie nasienia? A może alternatywny plan płatności?
– To nie tak – upiera się. Robi krok w tył, w miarę jak się zbliżam.
Zaciskam usta, potakuję, jakbym naprawdę wierzyła w jego kłamstwa. Dziewczyna wygląda na przerażoną, i słusznie, Justin natomiast sprawia wrażenie, jakby próbował gasić pożar alkoholem. Jest zupełnie nieświadomy.
– Nie? To może mi powiesz, jak to jest. – Prowokuję go, wiedząc, że i tak przegra.
– Pozwól Izabeli wyjść, wtedy będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Wzdrygam się, gdy wymawia jej imię.
– Hmm… – zastanawiam się, szacując odległość, jaka dzieli mnie od sterty ich ubrań do drzwi. – Nie sądzę. Jednak… – Szybkim ruchem zgarniam ich ciuchy z podłogi, przyciskam je do piersi i ruszam do wyjścia. Czuję ciężar komórki i pagera w jego fartuchu. – Możecie spędzić razem tyle czasu, ile wam się żywnie podoba! – Wychodzę na korytarz, wiedząc, że Justin nie może mnie gonić niezauważony.
– Emily! – woła, zatrzymując się w progu. – Nie bądź śmieszna!
– Ja jestem śmieszna? – Rozważam jego słowa. – Trzeba było o tym pomyśleć, zanim użyłeś swojego kutasa do zapłodnienia jej komórki jajowej – stwierdzam rzeczowo i odchodzę. Słyszę, jak chłopak nadal wykrzykuje moje imię, gdy skręcam za róg i kieruję się do windy.
Na izbie przyjęć wrzucam ich ciuchy do kosza na odpady i wracam do pracy.ROZDZIAŁ 1
•
EVAN
– Zamknij się, do cholery! – warczy Jackson, spoglądając na mnie z najwyższego stopnia drabiny.
– Co będzie, jeśli spadniesz i skręcisz sobie kark tuż przed ślubem? – Próbuję bezskutecznie przemówić mu do rozsądku. Trzymam mocno drabinę, choć na nic się to zda, jeśli mój brat straci równowagę i spadnie.
– Całe szczęście, że skończyłeś studia medyczne, będziesz mógł od razu udzielić mi pomocy.
Przewracam oczami, słysząc jego złośliwy komentarz.
– To niebezpieczne, poza tym to tak nie działa. Jeśli się połamiesz, nie znajdę cudownego rozwiązania, by do piątku postawić cię na nogi – przypominam mu. – To, że jestem lekarzem, nie znaczy, że mam moc, by składać kości jak w jakimś pieprzonym Harrym Potterze. To dużo bardziej skomplikowane.
– Niebezpieczeństwo to moje drugie imię. – Jackson spogląda na mnie z szyderczym uśmieszkiem i wraca do zawieszania sznurów lampek w namiocie. Nadal stoi na najwyższym szczeblu drabiny.
Za dwa dni odbędzie się ślub naszego najmłodszego brata Aleksa, a Jackson prosi się o śmierć. Jeżeli przetrwa to popołudnie, nie robiąc sobie krzywdy, będę bardzo zaskoczony.
– Wiesz, że tu jest naklejka z ostrzeżeniem? „Nie stawać na najwyższym szczeblu”. Tylko ty jesteś na tyle głupi, żeby wdrapać się na trzyipółmetrową drabinę, i stać na samej górze na palcach.
Jackson macha lekceważąco ręką.
– Dobra. Rób, jak chcesz, ale jeśli spadniesz, zrobię krok w tył. Nie zamierzam być twoją poduszką ratunkową.
Jackson udaje, że traci równowagę, a ja mam ochotę wejść na drabinę, chwycić go za koszulę i ściągnąć w dół, a następnie skopać mu tyłek, jak za starych, dobrych czasów. Oszczędziłbym mu twarz, w końcu nie może mieć podbitych oczu na ślubie. Patrzy na mnie bezczelnie z drwiącym uśmieszkiem. Czasami nie rozumiem, jak możemy być ze sobą spokrewnieni.
– Śmiało. Spadaj. Roztrzaskaj sobie łeb. Może wpadnie ci tam trochę rozsądku. – Moje słowa zagłusza jego śmiech, kiedy kończy wieszać ostatnie pasmo lampek.
– Zrobisz sobie krzywdę – ostrzega John, idąc przez namiot ze składanymi krzesłami i patrząc na to, co wyprawia Jackson.
– Obojgu wam przydałaby się odrobina luzu co jakiś czas. – Jackson schodzi wreszcie z drabiny i przewraca oczami, spoglądając na Johna. Gdy stoją naprzeciwko siebie, wyglądają jak swoje lustrzane odbicia, ale pod względem osobowości są jak doktor Jekyll i pan Hyde. Kompletne przeciwieństwa. Jackson jest zuchwały i lekkomyślny, a John powściągliwy i odpowiedzialny. To jedyny sposób, by odróżnić moich braci bliźniaków.
– Czyżbyście się kłócili? – Mama jedną ręką chowa kosmyk włosów za ucho, w drugiej niesie tacę z kanapkami. – Prawie nic nie jest tu zrobione, poza ustawionymi kilkoma krzesłami i zawieszonymi lampkami. Czas nas goni. Jutro próba – przypomina nam, stawiając jedzenie na stole. Weselny stres zatacza coraz szersze kręgi.
– Tak jest – przyznaję i rzucam ostrzegawcze spojrzenie braciom w nadziei, że będą siedzieć cicho i nas nie pogrążą, bo jeśli wkurzą mamę, to już po nas. Przez te wszystkie lata nauczyłem się, że najlepszym wyjściem jest przytakiwanie. Denerwowanie mamy na kilka dni przed ślubem nie jest dobrym pomysłem, bo tak jak mama potrafi usłać nasze życie różami, równie dobrze umie zamienić je w piekło. A w tym momencie nikt z nas nie może sobie na to pozwolić.
Rzucamy się na jedzenie jak sępy. Kanapki znikają w mgnieniu oka, a mama przechadza się między nami i wyznacza nam kolejne niewdzięczne zadania. Sądząc po tym, jak wydaje rozkazy na lewo i prawo, powinna była zostać dyrektorką zarządzającą. Każdego dnia dociera do mnie, że nasz ojciec jest święty.
– Do wieczora wszystkie stoły i krzesła mają być ustawione, parkiet ułożony, a głośniki rozwieszone. Lampiony i lampki powieście na dębie. Krzesła do ceremonii rozstawcie na zewnątrz. Czy mam tu stać i was pilnować, chłopcy? – mówi tonem, który w niejednym wzbudziłby strach przed Bogiem. – Proszę, żebyście uwinęli się z tym do zachodu słońca.
– Tak jest – odpowiada John z uśmiechem. – Wszystkim się zajmiemy, mamo.
Jackson wybucha śmiechem, a ja daję mu mocnego kuksańca w bok. Mama kręci głową i wychodzi z namiotu, zostawiwszy nas z długą listą zadań i terminem ich wykonania.
– Pchasz się do gipsu – mówię do Jacksona.
– Jak zawsze – przyznaje. – Życie jest wtedy barwniejsze.
– I dlatego zawsze będziesz sam. Żadna kobieta nie wytrzyma twojej gadki – dodaje John, po czym wychodzi z namiotu i kieruje się do ciężarówki wyładowanej stołami i krzesłami, które trzeba rozstawić.
Tym razem to ja parskam śmiechem na widok Jacksona i jego rzednącej miny.
– Ty też zawsze będziesz sam! – krzyczy za nim Jackson i wiem, że John go usłyszał, bo widzę, jak unosi środkowy palec. Wychodzę za nimi na zewnątrz. Podjeżdża Alex i wysiada z ciężarówki z szerokim uśmiechem na twarzy, który gości tam nieustannie od czasu ogłoszenia jego zaręczyn z River. Przynajmniej jeden z nas, Bishopów, nie będzie skazany na samotne życie. River i Alex poznali się w zeszłym roku na Key West i odkąd dowiedzieli się, że zostaną rodzicami Rileya, są nierozłączni. Ona przeprowadziła się tutaj z Wisconsin, a ich historia kończy się tak, jak przystało na prawdziwą powieść romantyczną.
– Nareszcie! – woła John, przekrzykując złorzeczenia Jacksona.
– Wiedziałeś, że przyjadę was pilnować – droczy się Alex. – Żartowałem. Nie mogłem pozwolić, byście sami odwalili całą czarną robotę. Musiałem tylko nakarmić zwierzęta – wyjaśnia i chwyta tyle krzeseł, ile zdoła unieść. Za nim stoi jego najlepszy kumpel Dylan, który kręci z niedowierzaniem głową.
– Jestem ranczerem, nie organizatorem przyjęć – stęka.
– Jeśli mama cię usłyszy, dostaniesz po głowie – ostrzega go Alex.
Wraz z Jacksonem wnosimy do namiotu stoły i ustawiamy je na miejscach oznaczonych symbolem „X”, który mama wymalowała sprejem. Organizację przyjęć wyniosła na wyższy poziom. Gdy wszystkie meble są już rozstawione, całość wygląda bardzo profesjonalnie. Jestem pewien, że jutro będziemy kłaść obrusy i ustawiać stroiki. Podłączamy kable do generatorów prądu, kładziemy parkiet i następnie całą czwórką udajemy się do mamy, by powiadomić ją o postępach w pracach.
Kwiaty, koronki i inne ozdoby rozrzucone są po całym domu, który wygląda jak ślubne wymiociny. Mama wyjaśnia Jacksonowi i Johnowi, co jeszcze zostało do zrobienia, a my z Aleksem stoimy przy drzwiach.
– Jak radzi sobie River? – pytam, bo wiem, jak dużo pracuje narzeczona brata, a do tego zajmuje się dzieckiem, jednocześnie szykując swój ślub. Mieszkają na terenie posiadłości, więc mama jest blisko i dużo pomaga przy Rileyu, ale River i tak traci dwie godziny dziennie na dojazd do pracy i powrót z niej.
– Dobrze, ale jest wyczerpana. Jej rodzice i przyjaciółka zatrzymali się w pensjonacie, a ona czuje się zobowiązana dotrzymywać im towarzystwa. Do tego dochodzi opieka nad Rileyem i River chyba przeceniła swoje możliwości.
Razem z River pracujemy w tym samym szpitalu, stąd wiem, że ostatnio brała po dwie zmiany. Mimo że ona urzęduje na pediatrii, a ja na oddziale ratunkowym, często na siebie wpadamy, bo szpital nie jest duży. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, zarzekała się, że przed ślubem weźmie kilka dni wolnego, ale wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie.
– To tyle w temacie krótkiego urlopu.
– Dokładnie. Będzie musiała wrócić do pracy, żeby odpocząć. – Alex się śmieje.
– Chłopcy. – Mama przerywa naszą rozmowę. – Rozwieście więcej lampionów. To drzewo wygląda, jakby było nagie, a ma być nastrojowo.
Z listą kolejnych męczących zadań do wykonania kierujemy się z Aleksem w stronę drzwi. Dylan rusza za nami, wzrok ma utkwiony w komórce i nie zwraca uwagi na to, co się dzieje wokół niego. Pewnie esemesuje z Jessicą, swoją dziewczyną, którą również poznał rok temu na Key West. Odkąd przeprowadziła się tu z Ontario, ich związek nabrał powagi.
John i Jackson są zajęci umieszczaniem lampek w kilkudziesięciu dodatkowych lampionach, które dała im mama. Wkrótce leży ich na ziemi jakaś setka, a my patrzymy na to z niedowierzaniem. Mama nie żartowała, kiedy mówiła, że chce więcej lampionów, ale tą liczbą można by oświetlić całe miasto. Cholera, żeby tylko straż pożarna się tu nie zjawiła. Przysuwam drabinę do drzewa, wchodzę na nią i zaczynam rozwieszać światełka na gwoździach, które John z Jacksonem wbijają w korę. Alex i Dylan formują prawdziwą linię montażową i podają mi lampiony, jeden po drugim.
– Denerwujesz się? – pytam Aleksa, biorąc od niego lampion.
– Jestem gotowy na to, by oficjalnie uczynić River panią Bishop. Czekałem na to od dłuższego czasu. Nie wyobrażam sobie bez niej życia. To szaleństwo, kiedy wreszcie trafiasz na właściwą osobę i wiesz, że to twoja druga połówka.
– Nie bądź taki ckliwy – droczę się z nim, kiedy do mych uszu dochodzi od strony domu głos siostry wykrzykującej nasze imiona.
– Tu jesteśmy! – odkrzykuje Alex.
Choć jestem daleko, słyszę śmiech Johna, Jacksona i Courtney, którzy ruszają w naszym kierunku. Gdy Courtney dostrzega Aleksa, puszcza się biegiem w jego stronę i rzuca mu się na szyję.
– Tak się cieszę! Cieszę się, że River w końcu zostanie moją siostrą – kontynuuje. – Teraz wasza kolej, macie znaleźć sobie kobiety i mieć dzieci. Chcę więcej sióstr i bratanków.
– Och, zamknij się. Z każdym dniem coraz bardziej przypominasz mamę, co jest przerażające – mówię i mocno ją przytulam. – Dobrze wyglądasz, Court. Jakbyś przez ostatnie pół roku dawała Drew niezły wycisk.
– Bo dawałam. – Chichocze. – Za to, że musiałam nosić trójkę dzieci, zasługuje na porządny wycisk. – Milknie na chwilę, rozgląda się wokół, patrzy na namiot i dekoracje i trochę się wzrusza. – Przypomniał mi się mój własny ślub. Mam wrażenie, jakby to było wczoraj.
– A teraz sama zobacz. Nasza mała siostrzyczka dorosła, została mamą i żoną – wtrąca się Jackson, któremu Courtney posyła mordercze spojrzenie, by nie próbował dalej się z nią droczyć.
– Odebrałam wasze garnitury z wypożyczalni, kiedy pojechaliśmy po garnitur Drew. Są w środku – oznajmia Courtney. – Pójdę sprawdzić, co u mamy i cioci Charlotte i czy u dzieci wszystko w porządku.
– Tak naprawdę to chcesz mieć pewność, czy nie pożarły Drew i nie wypluły resztek – dodaje Jackson.
Courtney pokazuje mu środkowy palec i idzie do domu.
Czas szybko leci i orientuję się, jak jest późno, dopiero wtedy, gdy zapada zmrok. Pracujemy nad kolejnymi zadaniami z listy do chwili, aż mama woła nas na kolację. Zanim wejdziemy do domu, włączamy lampki, by zobaczyć owoc naszej ciężkiej pracy. Drzewa migoczą i lśnią od światła i już wiem, co mama miała na myśli, kiedy mówiła o stworzeniu doskonałego romantycznego nastroju. Jest idealnie.
– Wow, River będzie zachwycona. – Alex staje za mną ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
– Cholera, stary. – Jackson klepie go mocno po plecach. – Ta impreza będzie zajebista! Zaprosiłeś jakieś samotne kobiety?
– Nie mam pojęcia, kto się stawi na tej bibce. – Alex kręci głową. – Mama zaprosiła ze trzysta osób, krótko mówiąc, całe miasto.
– Zaklepuję pierwszą gorącą laskę, jaką zobaczę – oświadcza Jackson, a Alex się śmieje.
– Nie wątpię. – Przewracam oczami.
Kiedy idziemy w stronę domu, nie mogę przestać myśleć o tym, że Alex poślubi kobietę, którą kocha. Tak bardzo dojrzał w ciągu ostatniego roku. Nie chce mi się wierzyć, że to ten sam facet, który wyszedł na miasto i urżnął się w trupa tamtej nocy, kiedy River myślała, że zaczyna rodzić. Zadzwoniła do mnie zrozpaczona, bo nie mogła go znaleźć. W końcu pojechałem do niej i pomogłem przejść przez skurcze Braxtona-Hicksa. Nikt z nas nie przypuszczałby, że jako pierwszy ożeni się nasz najmłodszy brat, a ja cieszę się szczęściem całej trójki.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji