Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Terapia zimnem. Jak morsowanie uszczęśliwia twoje ciało i umysł - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
59,99

Terapia zimnem. Jak morsowanie uszczęśliwia twoje ciało i umysł - ebook

Morsowanie uszczęśliwia!

Czego potrzebujesz, aby poprawić sobie humor? Poczuć lekkość i radość? Poznaj uzdrawiającą moc zimnej wody, która zahartuje twoje ciało i wyostrzy umysł.

Dzięki tej książce:

  • zadbasz o odporność, zdrowie fizyczne i doskonałe samopoczucie,
  • zapewnisz sobie spokój niezbędny do mierzenia się z codziennymi wyzwaniami,
  • wreszcie poczujesz się wolny.

Wydobądź z obcowania z zimnem to, co najlepsze. Swoim doświadczeniem dzieli się nie tylko sam autor, ale także osoby z jego społeczności. Dzięki morsowaniu trwale poprawiły swój nastrój, zbudowały więzi z innymi, a ich życie stało się lepsze. Mówią o tym także w filmie dokumentalnym, do którego dostęp znajdziesz w postaci kodu QR, umieszczonego wewnątrz książki.

Morsowanie czyni cuda. Poznaj jego skuteczność na drodze do rozwoju i przemiany!

 

Kategoria: Zdrowie i uroda
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383172507
Rozmiar pliku: 4,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Na swo­jej dro­dze w po­zna­wa­niu zim­na spo­ty­kam wie­le osób, któ­re przez ja­kiś czas mi to­wa­rzy­szą. Jest to dro­ga edu­ka­cyj­na. Zdo­by­wam wie­dzę w swo­ich wy­zwa­niach i chęt­nie się nią dzie­lę. Dzie­lę się tym, co prze­ży­łem i cze­go do­świad­czy­łem, zma­ga­jąc się – a może ra­czej – prze­py­cha­jąc z tym ży­wio­łem. Do­świad­cza­jąc dzia­ła­nia zim­na na or­ga­nizm, a przede wszyst­kim na psy­chi­kę, ana­li­zu­ję za­le­żno­ści. Wy­ci­ągam wnio­ski oraz two­rzę swo­je teo­rie. Teo­rie, któ­re kszta­łtu­ją kie­run­ki w da­nej dzie­dzi­nie kon­tak­tu z zim­nem. I tak po­wsta­ją nowe spo­so­by oraz me­to­dy lo­do­wych kąpie­li, w któ­rych bo­dziec wy­ra­źnie jest inny. Nie­raz bar­dziej od­czu­wal­ny i in­ten­syw­niej­szy. Wiel­ko­ść bo­dźca wy­wo­ła­ne­go dzia­ła­niem zim­na prze­kła­da się na wiel­ko­ść re­ak­cji zwrot­nej na­sze­go or­ga­ni­zmu. Ob­ser­wu­ję re­ak­cję swo­je­go or­ga­ni­zmu i in­nych osób, któ­re po­zna­łem na wie­lu za­jęciach z zim­nem. Zwrot­na re­ak­cja or­ga­ni­zmu jest za­ska­ku­jąca i nie­raz trud­no wy­tłu­ma­czal­na. Wi­dzę rów­nież za­cho­dzącą we mnie i w in­nych po­zy­tyw­ną prze­mia­nę, któ­ra wy­ni­ka z dzia­ła­nia zim­na.

Ksi­ążka ta przed­sta­wia hi­sto­rie wie­lu osób, w któ­rych ży­ciu zim­no ode­gra­ło i na­dal od­gry­wa wa­żną rolę. Dla wie­lu z nich po­ko­na­nie stra­chu przed zim­ną wodą jest rów­no­znacz­ne z po­zby­ciem się wszel­kich stra­chów i obaw. Za­czy­na­ją oni wie­rzyć w swo­ją siłę, a ona często jest przy­gnie­cio­na ży­ciem co­dzien­nym i nie może się uwol­nić. Do­pie­ro bo­dziec zim­na po­tra­fi wy­do­być tę moc, jaką ka­żdy z nas po­sia­da. Ob­ser­wu­ję tę prze­mia­nę u lu­dzi. Za­zwy­czaj nie mu­szę wie­le ro­bić, wy­star­czy, że z nimi je­stem. Nie­raz wi­dzę u tych osób strach w oczach przed nie­zna­nym, no­wym wy­zwa­niem; pa­trzą na mnie py­ta­jąco: „Czy dam radę?”. Strach nie to­le­ru­je spo­ko­ju. Za­wsze prze­gra, dla­te­go naj­częściej w mo­ich oczach wi­dzą wła­śnie spo­kój. Mó­wię, zro­bisz to, stać cię na to – i oni to ro­bią.

W spo­łe­cze­ństwie spo­ży­wa­nie al­ko­ho­lu jest po­wszech­nie ak­cep­to­wa­ne; efek­ty ta­kie­go po­de­jścia wi­dzę u osób, któ­re pró­bu­ją wy­jść z cho­ro­by al­ko­ho­lo­wej. Szu­ka­ją w zim­nie uko­je­nia i ra­tun­ku. Są po­tur­bo­wa­ni ży­ciem, do­świad­czy­li my­śli i prób sa­mo­bój­czych. Ta ksi­ążka przed­sta­wia hi­sto­rie lu­dzi, któ­rzy przez al­ko­hol stra­ci­li wszyst­ko, co mie­li: ro­dzi­ny, pra­cę, dom, zdro­wie. Zna­le­źli się na uli­cy, je­dli ze śmiet­ni­ka, stra­ci­li sza­cu­nek do sie­bie sa­mych. Częścią ich uda­nej te­ra­pii było zim­no, lo­do­wa­te kąpie­le. Bo­dziec zim­na po­tra­fił za­trzy­mać ga­lo­pu­jący pęd my­śli, któ­re są de­struk­cyj­ne . Dzi­ęki temu choć przez chwi­lę są spo­koj­ni i mają po­czu­cie, że od­zy­ska­li kon­tro­lę nad cia­łem i umy­słem. Ciąg do al­ko­ho­lu wy­mie­nia­ją na uza­le­żnie­nie od bo­dźca, jaki daje lo­do­wa­ta woda. Wy­cho­dzą z na­ło­gu, prze­sta­ją pić. Za­kła­da­ją sto­wa­rzy­sze­nia, w któ­rych bo­dziec zim­na wy­ko­rzy­stu­ją w ce­lach te­ra­peu­tycz­nych. Wi­dząc ten pro­blem na­sze­go spo­łe­cze­ństwa, roz­po­częli­śmy ak­cję „Mor­su­ję, nie piję’’.

Na zdjęciach w ksi­ążce zo­ba­czysz uśmiech­ni­ęte, bez­tro­skie twa­rze. Często spo­ty­ka­my ta­kie oso­by – pod ka­żdym względem „ustat­ko­wa­ne”, „po­ukła­da­ne”. Ksi­ążka przed­sta­wia hi­sto­rie lu­dzi, któ­rzy zma­ga­ją się z lęka­mi, de­pre­sją… i mają uśmiech na twa­rzy. Te­mat zdro­wia psy­chicz­ne­go jest za­zwy­czaj uwa­ża­ny za nie­wy­god­ny, wsty­dli­wy. Tyl­ko że co­raz wi­ęcej osób po­trze­bu­je po­mo­cy, po­nie­waż w sa­mot­no­ści trud­no po­ra­dzić so­bie z de­pre­sją. Zim­na woda może być po­moc­na w zna­le­zie­niu spo­ko­ju i rów­no­wa­gi. Nasz umy­sł, za­jęty „ra­to­wa­niem nas w zim­nie”, nie ma cza­su, aby się sku­piać na co­dzien­nych tro­skach i upo­rczy­wych my­ślach. Dla­te­go, gdy je­ste­śmy w lo­do­wa­tej wo­dzie, li­czy się tyl­ko ta chwi­la, obec­na, ży­cio­we pro­ble­my gdzieś się ulat­nia­ją. To jest po­wód, dla któ­re­go po­wsta­ła ta ksi­ążka.

Chcę się po­dzie­lić świa­dec­twa­mi osób, ja­kie spo­tka­łem na mo­jej dro­dze. Ka­żda hi­sto­ria jest inna, od­mien­na i wy­jąt­ko­wa. Wszyst­kie świa­dec­twa łączy zim­na woda, a ona ma moc uzdra­wia­nia.

Va­ler­jan Ro­ma­no­vski

Społeczność „Morze Aniołów” – codzienne kąpiele w morzu przez cały rok.ŚWIADECTWA

Dzięki morsowaniu czuję, że chcę i mogę uzyskać więcej od życia

Bar­ba­ra Gi­goń

Za­wsze kie­dy je­ździ­li­śmy nad mo­rze, bez względu na porę roku, mój mąż wcho­dził do wody. Ja sta­łam na brze­gu i my­śla­łam, że za nic bym z nim nie we­szła. Ni­g­dy nie prze­pa­da­łam za spędza­niem cza­su nad wodą – nie po­tra­fię pły­wać, le­d­wo utrzy­mu­ję się na po­wierzch­ni. Zde­cy­do­wa­nie wolę góry i ro­wer. Na­wet jak już la­tem da­łam się na­mó­wić na wy­jazd nad Ba­łtyk, czu­łam duży opór przed we­jściem do wody.

Pięć lat temu, ja­dąc z pra­cy, usły­sza­łam w ra­diu, że na ba­se­nie miej­skim zbie­ra­ją się mor­sy i za­pra­sza­ją oso­by chęt­ne do mor­so­wa­nia. Wie­dzia­łam, że mo­je­mu mężo­wi bar­dzo się to spodo­ba. Nie my­li­łam się. W naj­bli­ższą nie­dzie­lę po­je­cha­li­śmy na ten ba­sen, ja, oczy­wi­ście, tyl­ko jako widz. Sta­łam na brze­gu, było mi zim­no. Pa­trzy­łam na tych lu­dzi wcho­dzących do wody i nie ro­zu­mia­łam, z cze­go się tak cie­szą. Co jest w tej zim­nej wo­dzie, że wy­wo­łu­je taką ra­do­ść. Oczy­wi­ście, byli też tacy, któ­rzy szyb­ciej wy­cho­dzi­li z wody, niż do niej wcho­dzi­li. No i tych bar­dziej ro­zu­mia­łam.

Nie da­wa­ło mi to jed­nak spo­ko­ju i za­częłam szu­kać w in­ter­ne­cie in­for­ma­cji na te­mat mor­so­wa­nia, o jego wpły­wie na zdro­wie. Bar­dzo się zdzi­wi­łam, że wcho­dze­nie do zim­nej wody jest ta­kie do­bre dla or­ga­ni­zmu. Bar­dziej spo­dzie­wa­łam się wy­czy­tać, że mo­żna do­stać za­wa­łu ser­ca. Za­tem po­sta­no­wi­łam spró­bo­wać. Przed na­stęp­ną nie­dzie­lą oznaj­mi­łam mężo­wi, że spró­bu­ję we­jść z nim do wody. Za­opa­trzy­łam się w neo­pren­ki, ręka­wicz­ki, czap­kę i po­je­cha­li­śmy na ba­sen. Na po­cząt­ku była roz­grzew­ka przy mu­zy­ce, a pó­źniej wszy­scy ru­szy­li do wody. W my­ślach ci­ągle ostro dys­ku­to­wa­łam ze sobą. Moje cia­ło krzy­cza­ło: „Nie rób mi tego, prze­cież tak faj­nie jest w cie­płych ciu­chach”, ale cie­ka­wo­ść wzi­ęła górę. Oczy­wi­ście, od razu ase­ku­ra­cyj­nie stwier­dzi­łam, że wej­dę tyl­ko na mi­nut­kę i od razu wyj­dę. Utwier­dzę się w prze­ko­na­niu, że to nie dla mnie, i będzie po wszyst­kim. No i we­szłam. Ja­kie to było dziw­ne do­świad­cze­nie. Czu­łam, jak­by w moje uda wbi­ja­ły się ty­si­ące igie­łek, ale za­ra­zem było mi do­brze. No i tego nie umia­łam zro­zu­mieć. Jak to jest, że nie chce mi się wy­cho­dzić z wody. Sta­łam „na je­ńca” (bo tak wy­czy­ta­łam w in­ter­ne­cie). Czu­łam naj­pierw zim­no, po­tem cie­pło i znów zim­no. Praw­dzi­wa hu­śtaw­ka od­czuć i emo­cji. I tak co nie­dzie­lę. Neo­pren­ki, ręka­wicz­ki, czap­ka i faj­na za­ba­wa w ba­se­nie.

Pó­źniej z po­wo­du pan­de­mii za­mkni­ęto ba­sen, ale zna­le­źli­śmy inne miej­sce – za­lew. Mój mąż za­czął wcho­dzić do wody bez ręka­wi­czek i neo­pre­nów. Jaka by­łam obu­rzo­na, że to już nie jest mor­so­wa­nie, że zro­bi so­bie krzyw­dę. Prze­cież prze­czy­ta­łam wszyst­ko na ten te­mat w in­ter­ne­cie, a tam były ja­sne wska­zów­ki.

Prze­gląda­jąc in­ter­net, na­tra­fi­łam na in­for­ma­cję, że mor­sy z ca­łej Pol­ski – i nie tyl­ko – ka­żde­go roku mają zjazd w Miel­nie. Pa­mi­ętam, jak sie­dzia­łam z lap­to­pem w nocy i cze­ka­łam, aż za­czną się za­pi­sy. Uda­ło się, ku­pi­łam nam bi­le­ty na całą czte­ro­dnio­wą im­pre­zę. No i po­je­cha­li­śmy. Hmmm, we­jście do mo­rza w środ­ku zimy. To było dla mnie wy­zwa­nie. Prze­cież la­tem mia­łam z tym pro­blem. Ale we­szłam. Nie wiem, czy to spo­wo­do­wa­ła at­mos­fe­ra wo­kół, czy cie­ka­wo­ść, czy chęć spró­bo­wa­nia cze­goś no­we­go. Było to trud­niej­sze niż we­jście do za­le­wu. Nie czu­łam się już tak bez­piecz­nie jak wcze­śniej (otwar­ta prze­strzeń, brak umie­jęt­no­ści pły­wa­nia), ale za­ra­zem ogar­nęło mnie ja­kieś dziw­ne szczęście. Nie do ko­ńca po­tra­fię na­zwać to uczu­cie. W na­stęp­nym mie­si­ącu po­je­cha­li­śmy jesz­cze na zlot mor­sów na Helu. Pó­źniej ka­żde­go roku je­cha­li­śmy do Miel­na. Na­wet w cza­sie pan­de­mii wy­bra­li­śmy się tam na je­den dzień, mimo że w jed­ną stro­nę mu­sie­li­śmy po­ko­nać 700 km. To było jak­by uza­le­żnie­nie od zim­nej wody.

Wte­dy jesz­cze nie wie­dzia­łam, że praw­dzi­we mor­so­wa­nie do­pie­ro po­znam. Na zlo­cie mor­sów w 2022 roku w Miel­nie od­by­wa­ły się Mi­strzo­stwa Pol­ski w Mor­so­wa­niu. Mój mąż nie był za­pi­sa­ny, ale upa­rł się, że chce wzi­ąć udział. Uda­ło mu się we­jść z li­sty re­zer­wo­wej. Sie­dział w lo­dzie 1 go­dzi­nę i 12 mi­nut, a pó­źniej trząsł się w śpi­wo­rze na­stęp­ną go­dzi­nę. Tego to już nie po­tra­fi­łam zro­zu­mieć. We­jść do zim­niej wody to jed­no, ale sie­dzieć w lo­dzie, to już na pew­no nie dla mnie. Przy oka­zji ku­pi­li­śmy ksi­ążkę Va­ler­ja­na _Mor­so­wa­nie_. _Jak świa­do­mie ob­co­wać z zim­nem._ Po­sta­no­wi­łam po­czy­tać, co to za czło­wiek, o któ­rym tyle się mó­wi­ło na tym zlo­cie.

W ja­kim by­łam szo­ku po prze­czy­ta­niu ksi­ążki. Na­gle uj­rza­łam mor­so­wa­nie w in­nym świe­tle. Z nie­do­wie­rza­niem czy­ta­łam nie­któ­re frag­men­ty po kil­ka razy. Czu­łam się zdez­o­rien­to­wa­na. Mu­sia­łam przy­znać ra­cję mężo­wi, że to, co on robi, jest praw­dzi­wym mor­so­wa­niem. Ale był dum­ny.

Jed­no­cze­śnie po­czu­łam lęk. Jak mam we­jść do wody bez bu­ci­ków, bez ręka­wi­czek, a do tego jesz­cze za­mo­czyć gło­wę. O nie! Ale z dru­giej stro­ny, może by jed­nak spró­bo­wać, może to nie jest ta­kie strasz­ne. Po­pro­si­łam męża, żeby po­je­chał ze mną wie­czo­rem nad za­lew, jak już ni­ko­go tam nie będzie. We­szłam do wody, no i to już nie było ta­kie pro­ste. Czu­łam ogrom­ny ból stóp i dło­ni. To­czy­łam ze sobą we­wnętrz­ną wal­kę, żeby od razu nie uciec. Mia­łam bar­dzo mie­sza­ne uczu­cia. Nie wie­dzia­łam, czy chcę tak mor­so­wać. Ca­łko­wi­cie mu­sia­łam wy­jść ze swo­jej stre­fy kom­for­tu. Nie do ko­ńca mi się to po­do­ba­ło. Coś we­wnątrz mi mó­wi­ło: „Nie mu­sisz tego ro­bić, prze­cież do tej pory było tak faj­nie, po co ci to?”. Ale już wte­dy czu­łam ja­kiś nie­po­kój. Sło­wa z ksi­ążki cały czas do mnie wra­ca­ły, nie mo­głam prze­stać o nich my­śleć. Czu­łam podświa­do­mie, że w tym mor­so­wa­niu jest coś głęb­sze­go, cze­go jesz­cze nie do­zna­łam.

Dzięki morsowaniu czuję, że mogę i chcę więcej od życia, że mogę spełniać swoje marzenia.

Na tym zlo­cie do­wie­dzie­li­śmy się rów­nież, że or­ga­ni­zo­wa­ne są w Prze­sie­ce warsz­ta­ty pro­wa­dzo­ne przez Va­ler­ja­na. Mąż od razu za­pi­sał i sie­bie, i mnie. Zgo­dzi­łam się, ale na­tych­miast za­strze­głam, że po­ja­dę tyl­ko jako oso­ba to­wa­rzy­sząca. Ow­szem, do wo­do­spa­du wej­dę, ale w neo­pren­kach i nic po­nad to.

Przed wy­jaz­dem za­czął się trud­ny okres w moim ży­ciu, od­no­si­łam wra­że­nie, jak­bym tra­ci­ła grunt pod no­ga­mi. Do tego od­czu­wa­łam duży opór przed prze­by­wa­niem z ob­cy­mi lu­dźmi. Dla­te­go nie chcia­ło mi się w ogó­le je­chać. Wo­la­ła­bym za­mknąć się przed ca­łym świa­tem i so­bie po­pła­kać. Czu­łam się bar­dzo nie­szczęśli­wa. Je­stem sil­ną oso­bą, to do mnie inni zwra­ca­ją się z ró­żny­mi pro­ble­ma­mi. Z ko­lei ja mo­imi sta­ram się ni­ko­go nie obar­czać. Od za­wsze pró­bo­wa­łam roz­wi­ązy­wać je sama. Ale tym ra­zem nie po­tra­fi­łam so­bie z tym po­ra­dzić, to było zbyt oso­bi­ste i zbyt bo­le­sne. Ale cóż, wszyst­ko już było za­pla­no­wa­ne i za­pła­co­ne.

Po­je­cha­li­śmy. Nie ża­łu­ję do dzi­siaj, że to zro­bi­łam. Na miej­scu oka­za­ło się, że ci obcy lu­dzie są nie­zwy­kli. Za­rów­no pro­wa­dzący (Agniesz­ka, Jola, Va­ler­jan, Da­niel), jak i uczest­ni­cy. Jesz­cze ni­g­dy nie spo­tka­łam ta­kiej eki­py. Od sa­me­go po­cząt­ku czu­łam się jak w ro­dzi­nie. Od pierw­szej chwi­li ro­zu­mia­łam, że mogę za­ufać tym lu­dziom, że nie sta­nie mi się tu­taj żad­na krzyw­da. To było dla mnie nowe uczu­cie. Mimo że moje pro­ble­my na­dal ist­nia­ły, to na warsz­ta­tach o nich za­po­mi­na­łam i cie­szy­łam się bie­żący­mi chwi­la­mi.

Kie­dy słu­cha­łam wy­kła­du Va­ler­ja­na, wie­rzy­łam w to, co mó­wił. Za­częłam ina­czej oce­niać te­mat mor­so­wa­nia. Uspo­ko­iłam się, że nie mu­szę stać w zim­nej wo­dzie boso, bez ręka­wi­czek – i to im dłu­żej, tym le­piej. Zro­zu­mia­łam, że jest to bar­dzo in­dy­wi­du­al­ne, uza­le­żnio­ne od wła­snych pre­dys­po­zy­cji, fi­zjo­lo­gii. I co naj­wa­żniej­sze: to ode mnie za­le­ży, w jaki spo­sób chcę mor­so­wać i ile cza­su będę prze­by­wa­ła w wo­dzie.

Gdy już mia­łam tę wie­dzę, we­jście do wody było ca­łkiem inne niż wcze­śniej. Spo­koj­ne, bez lęku, świa­do­me. Sku­pi­łam się ca­łko­wi­cie na so­bie. Do tej pory tego nie po­tra­fi­łam. Uczest­ni­czy­łam w ró­żnych szko­le­niach; wte­dy naj­trud­niej­sze, wręcz nie­mo­żli­we było dla mnie zre­lak­so­wa­nie się, nie­my­śle­nie o ni­czym in­nym. Jak mia­łam to zro­bić, sko­ro cały czas do­świad­cza­łam go­ni­twy my­śli. Aż tu na­gle na warsz­ta­tach wcho­dzę do wody i wszyst­kie my­śli ucie­ka­ją. Zim­na woda przy­no­si mi dziw­ne uko­je­nie. Czu­ję ca­łko­wi­te sku­pie­nie na swo­im cie­le, a wła­ści­wie bar­dziej na jego re­ak­cji. Ow­szem, sto­py i ręce na­dal mi mar­z­ną, ale mam świa­do­mo­ść, że to ja zde­cy­du­ję, kie­dy ból jest zbyt sil­ny i wyj­dę z wody. Jest mi z tym do­brze. W ko­ńcu mogę po­wie­dzieć, że je­stem sama ze sobą.

Do tej pory nie mogę po­jąć, jak Agniesz­ce uda­ło się na­mó­wić mnie na skok do wo­do­spa­du. Mam lęk wy­so­ko­ści, nie umiem pły­wać. Sta­łam tam na gó­rze, tar­ga­na sprzecz­ny­mi uczu­cia­mi. Ba­łam się nie­mo­żli­wie (mia­łam wra­że­nie, że za­raz ze­mdle­ję z tych emo­cji), ale sta­ra­łam się wsłu­chi­wać w sło­wa Va­ler­ja­na, któ­ry stał obok mnie, i pa­trzy­łam w dół na Agniesz­kę, któ­ra cze­ka­ła na mnie tam na dole. Jed­no­cze­śnie bar­dzo wie­rzy­łam, że ci lu­dzie nie po­zwo­lą, aby sta­ła mi się ja­ka­kol­wiek krzyw­da. Pa­mi­ętam myśl, któ­ra skądś do mnie przy­le­cia­ła: skąd ta­kie za­ufa­nie do ob­cych lu­dzi? Z re­gu­ły je­stem bar­dzo nie­uf­na. Szcze­gó­ło­wo roz­wa­żam to, co inni mó­wią, pod­cho­dzę do tego z du­żym dy­stan­sem. W ko­ńcu zro­bi­łam to, sko­czy­łam. Nie wiem, czy bar­dziej by­łam szczęśli­wa, czy dum­na z sie­bie. Ależ to było nie­zwy­kłe do­świad­cze­nie. A do tego jesz­cze… we­szłam do ko­mo­ry o tem­pe­ra­tu­rze -20°C i w becz­ce z zim­ną wodą zro­bi­łam re­se­ty. I już nie my­śla­łam o tym, że sto­py mogą mi przy­mar­z­nąć do podło­ża w ko­mo­rze, nie za­sta­na­wia­łam się nad tym, co mu­szę jesz­cze zro­bić. Po pro­stu chcia­łam to ro­bić, bo spra­wia­ło mi to przy­jem­no­ść, bo nie my­śla­łam o kło­po­tach. Zna­la­złam się na­gle jak­by w in­nym świe­cie, w któ­rym chcia­ła­bym zo­stać. Oka­za­ło się, że wszyst­ko jest mo­żli­we, ale trze­ba uwie­rzyć w sie­bie. No i oczy­wi­ście do­brze mieć ko­goś obok, kto w nas uwie­rzy. Na tych warsz­ta­tach mor­so­wa­nie prze­sta­ło być dla mnie mi­łym spędza­niem cza­su – oka­za­ło się czy­mś wa­żnym, czy­mś oso­bi­stym.

W ostat­ni dzień od­by­ło się su­che mor­so­wa­nie, czy­li we­jście na Śnie­żkę w spoden­kach. Wy­da­wa­ło mi się, że psy­chicz­nie je­stem w zu­pe­łno­ści przy­go­to­wa­na. Nie ba­łam się już tak bar­dzo zim­na, po­nad­to cho­dzę do­syć często po gó­rach. I tu­taj duża nie­spo­dzian­ka. Pod­czas wcho­dze­nia wró­ci­ły do mnie (w mo­jej gło­wie) moje pro­ble­my. Na­gle moje cia­ło nie chcia­ło wspó­łpra­co­wać z moim umy­słem. Za­częłam mieć pro­ble­my z wcho­dze­niem. Nie po­tra­fi­łam tego opa­no­wać. Ale mój umy­sł mó­wił mi, że mu­szę iść da­lej, że jak usi­ądę, to prze­gram, że w in­nych wa­run­kach mo­gła­bym na­wet za­mar­z­nąć. Mó­wi­łam so­bie: nie pod­da­waj się, je­steś sil­na, nie mo­żesz za­wie­ść gru­py. Sto­czy­łam dużą wal­kę ze sobą. Da­łam radę.

Po po­wro­cie do domu ta­kże moje kło­po­ty wró­ci­ły – ze zdwo­jo­ną siłą. Przez kil­ka dni ży­łam jak­by w dziw­nym za­wie­sze­niu. Mia­łam wra­że­nie, że to, w co do tej pory wie­rzy­łam, było ja­kąś ilu­zją. Nie mia­łam siły wal­czyć, pierw­szy raz w ży­ciu nic mi się nie chcia­ło. Nie spa­łam po no­cach, i wła­śnie w jed­ną taką noc przy­po­mnia­ło mi się we­jście na Śnie­żkę. Po­my­śla­łam, że je­śli te­raz się pod­dam, je­śli nie skon­fron­tu­ję się z rze­czy­wi­sto­ścią, to prze­gram i już się nie pod­nio­sę. Rano wsta­łam, po­szłam do pra­cy, a pó­źniej zro­bi­łam to, co po­sta­no­wi­łam. Skon­fron­to­wa­łam się z rze­czy­wi­sto­ścią i we­szłam na szczyt. Jest już do­brze. Jesz­cze kro­czę ostro­żnie, sta­ram się na nowo za­ufać, wiem, że na wszyst­ko po­trze­ba cza­su, ale te­raz czu­ję, że wszyst­ko idzie w do­brym kie­run­ku. Ni­g­dy bym nie przy­pusz­cza­ła, że tam­to do­świad­cze­nie su­che­go mor­so­wa­nia tak mi po­mo­że w ży­ciu. Chy­ba wszyst­ko, cze­go do­świad­cza­my, ma ja­kiś sens i cel. Je­śli nie te­raz, to kie­dyś. To wszyst­ko w nas zo­sta­je. Te warsz­ta­ty na za­wsze zo­sta­ną w moim ser­cu, były dla mnie szcze­gól­ne.

Rów­nie wa­żnym wy­da­rze­niem w moim ży­ciu było to, co spo­tka­ło mnie na na­stęp­nych warsz­ta­tach. Tym ra­zem je­cha­łam bez ba­ga­żu kło­po­tów, szczęśli­wa i cie­ka­wa, co tym ra­zem or­ga­ni­za­to­rzy dla nas szy­ku­ją. Oczy­wi­ście, znów czu­łam we­wnętrz­ny opór przed spo­tka­niem z ob­cy­mi lu­dźmi, ale i tym ra­zem eki­pa była cu­dow­na. Nie wiem, jak to jest, że na warsz­ta­ty przy­je­żdża­ją lu­dzie tak otwar­ci i war­to­ścio­wi, iż nie mam żad­nych pro­ble­mów z na­wi­ąza­niem z nimi kon­tak­tu. Może ta pa­sja mor­so­wa­nia tak po­zy­tyw­nie wpły­wa na wszyst­kich. Cho­ciaż ja mam taką swo­ją małą teo­rię, że lu­dzie, któ­rzy wcho­dzą do zim­nej wody (ob­cu­ją z zim­nem), mają jak­by wi­ęk­szą świa­do­mo­ść sie­bie. My z mężem często je­ździ­my w ró­żne miej­sca, ale na­dal stro­nię od lu­dzi, wręcz lu­bię na­szą sa­mot­no­ść. Mój mąż na­to­miast jest bar­dzo otwar­ty na lu­dzi, na nowe zna­jo­mo­ści. Jak wi­dać, prze­ci­wie­ństwa się przy­ci­ąga­ją. Mi­ędzy in­ny­mi rów­nież z tego po­wo­du warsz­ta­ty są dla mnie ta­kie wa­żne. Prze­by­wa­nie wśród ob­cych lu­dzi może być na­praw­dę faj­ne i nie musi bu­dzić lęku.

Jak wcze­śniej wspo­mnia­łam, na ko­lej­nych warsz­ta­tach do­świad­czy­łam cze­goś no­we­go. Kie­dy do­wie­dzia­łam się, że to ja je­stem tą „wy­bran­ką” w gru­pie, któ­ra ma we­jść do lodu, po­czu­łam coś, cze­go na­wet nie po­tra­fię opi­sać. Pa­ni­ka, prze­ra­że­nie, a jed­no­cze­śnie cie­ka­wo­ść. Nie mam po­trze­by ry­wa­li­za­cji z in­ny­mi, dla­te­go nie bio­rę udzia­łu w żad­nych za­wo­dach. Ale przy od­po­wied­niej mo­ty­wa­cji spra­wia mi sa­tys­fak­cję po­ko­ny­wa­nie sła­bo­ści, lęków, prze­kra­cza­nie swo­ich gra­nic, si­ęga­nie co­raz da­lej.

Naj­trud­niej mi było, kie­dy usły­sza­łam, że to Va­ler­jan zde­cy­du­je, kie­dy mogę wy­jść z ba­lii z lo­dem. Nie wiem, czy to dla­te­go, że na co dzień w pra­cy, a ta­kże często w ży­ciu pry­wat­nym, mu­szę po­dej­mo­wać wa­żne de­cy­zje, ale mam pro­blem, kie­dy ktoś chce de­cy­do­wać za mnie. Dla­te­go, jak wcho­dzi­łam do ba­lii, do­brze obej­rza­łam so­bie dro­gę ewa­ku­acyj­ną na wy­pa­dek, gdy­bym chcia­ła od razu „ucie­kać”. Za­ło­ży­łam so­bie, że po­sie­dzę 5–10 mi­nut, i to wy­star­czy.

Do­zna­nie było za­ska­ku­jące, pal­ce u stóp i dło­ni ma­rzły (jak zwy­kle, chy­ba ni­g­dy tego nie po­ko­nam), ale nie mia­łam ocho­ty na uciecz­kę. Na po­cząt­ku było ca­łkiem do­brze, Va­ler­jan py­tał mnie o ró­żne rze­czy, mie­rzył tem­pe­ra­tu­rę. Pa­trzy­łam na oso­by wo­kół i my­śla­łam „dam radę”. Po ja­ki­mś cza­sie roz­mo­wy in­nych i py­ta­nia Va­ler­ja­na sta­wa­ły się co­raz mniej zro­zu­mia­łe. Jak­by na­gle wszy­scy zna­le­źli się za szy­bą. To było dziw­ne od­czu­cie. W pew­nym mo­men­cie Va­ler­jan po­wie­dział, że te­raz ja de­cy­du­ję, kie­dy chcę wy­jść. Po­czu­łam ulgę (cho­ciaż wcze­śniej nie do­świad­czy­łam żad­ne­go przy­mu­su, ale cza­sa­mi sło­wa mają dla mnie ja­kieś dziw­ne zna­cze­nie, nie wiem, skąd to się bie­rze, nie po­tra­fię tego wy­tłu­ma­czyć). Chcia­łam być w tym lo­dzie jak naj­dłu­żej. W pew­nym mo­men­cie po­czu­łam ból brzu­cha i jak­by cała ener­gia ze mnie ucho­dzi­ła. Wte­dy przy­po­mnia­łam so­bie te ci­ągłe py­ta­nia Agniesz­ki: „Zja­dłaś po­rząd­ną ko­la­cję, a zja­dłaś do śnia­da­nia coś słod­kie­go?”. No i zro­zu­mia­łam sens tych py­tań. Za­bra­kło mi ener­gii. Ogrze­wa­nie mo­je­go or­ga­ni­zmu chy­ba po­chło­nęło ją całą, a ja w do­dat­ku zja­dłam za mało. Do­sta­łam lek­cję po­ko­ry. Bar­dzo ża­ło­wa­łam, że nie po­słu­cha­łam osób do­świad­czo­nych. Tak to jest, jak wy­da­je nam się, że wie­my le­piej. Po 26 mi­nu­tach wy­szłam. Czu­łam, że już nie dam rady. I to, o dzi­wo, nie przez mar­z­nące pal­ce, tyl­ko brak „pa­li­wa”.

Po wy­jściu z lodu z moim or­ga­ni­zmem dzia­ły się prze­dziw­ne rze­czy. Mia­łam jak­by za­bu­rzo­ną świa­do­mo­ść. Nie po­tra­fi­łam za­pa­no­wać nad in­ten­syw­nym drże­niem cia­ła, czu­łam wiel­ką po­trze­bę cie­pła. Kie­dy by­łam owi­ja­na w śpi­wór, mąż ob­jął moją twarz dło­ńmi. To było bar­dzo sil­ne do­zna­nie, nie po­tra­fię tego po­rów­nać z ni­czym, co do tej pory do­świad­czy­łam. Chy­ba jak do­tyk anio­ła; bar­dzo chcia­łam, żeby ta chwi­la trwa­ła. Dłu­go do­cho­dzi­łam do sie­bie, czu­łam się, jak­bym prze­bie­gła ma­ra­ton. Ale ani przez chwi­lę nie ża­ło­wa­łam. Za­sta­na­wia­łam się je­dy­nie, co by było, gdy­bym po­rząd­nie zja­dła. Jak dłu­go wy­trzy­ma­łby mój or­ga­nizm w lo­dzie. Może kie­dyś zde­cy­du­ję się to po­wtó­rzyć, ale już bar­dziej świa­do­mie.

W na­stęp­nym dniu wcho­dzi­li­śmy do czte­rech wo­do­spa­dów. Rów­nież wsko­czy­łam, w asy­ście mo­je­go męża i Va­ler­ja­na, z jesz­cze wi­ęk­szej wy­so­ko­ści do wo­do­spa­du. Strach był tak samo sil­ny jak za pierw­szym ra­zem w Prze­sie­ce, ale wia­ra we wła­sne siły i mo­żli­wo­ści też była wi­ęk­sza. Ileż mi to dało sa­tys­fak­cji. Je­den skok, a tyle ra­do­ści. To tak nie­wie­le i dużo za­ra­zem.

Do pierw­sze­go i dru­gie­go wo­do­spa­du we­szłam bez pro­ble­mu. Jed­nak or­ga­nizm nie zdążył się roz­grzać i już przy trze­cim i czwar­tym mój umy­sł mó­wił mi: daj spo­kój, od­pu­ść so­bie. Ale ja­kaś dziw­na siła pcha­ła mnie do tej zim­nej wody. Może dla­te­go że to są chwi­le, kie­dy je­stem sama ze sobą. To, co jest wo­kół, nie ma ta­kie­go zna­cze­nia. Kie­dy wy­cho­dzę z wody, za­wsze czu­ję żal, że przez mar­z­nące pal­ce nie umiem dłu­żej wy­trzy­mać. Nie wiem, czy to się kie­dyś zmie­ni, ale cho­ciaż te krót­kie chwi­le są tyl­ko moje.

Po tych warsz­ta­tach czu­ję taki we­wnętrz­ny spo­kój, mniej się stre­su­ję. Bar­dziej za­uwa­żam do­bre rze­czy wo­kół. Zro­zu­mia­łam, że jak cze­goś nie dam rady zro­bić, to świat się nie za­wa­li. Wie­rzę, że mogę dużo, ale jak nie dam rady, wy­star­czy tyl­ko po­wie­dzieć, to ża­den wstyd ani po­ra­żka. Moje ży­cie bar­dzo się zmie­ni­ło.

Zmie­ni­ło się rów­nież od­czu­wa­nie zim­na przez mój or­ga­nizm. Kąpię się pod prysz­ni­cem w chłod­nej wo­dzie, zimą nie no­szę cie­płych swe­trów, przy ka­żdej tem­pe­ra­tu­rze mam otwar­te okno. Zim­no jest mi tyl­ko wte­dy, kie­dy wie­je sil­ny wiatr. Lato wci­ąż lu­bię, bo mogę je­ździć na ro­we­rze, cho­dzić po gó­rach, ale nie zno­szę wy­so­kich tem­pe­ra­tur. La­tem czu­ję taką dziw­ną tęsk­no­tę za zim­ną wodą. Pew­nie dla­te­go, kie­dy je­stem w gó­rach, szu­kam gór­skich rzek i wo­do­spa­dów.

Jak wcze­śniej wspo­mnia­łam, nie lu­bię z ni­kim ry­wa­li­zo­wać, nie mam ta­kiej po­trze­by. Jed­nak mor­so­wa­nie wy­zwo­li­ło we mnie inną po­trze­bę: ry­wa­li­za­cji ze sobą, prze­su­wa­nia swo­ich gra­nic, po­dej­mo­wa­nia no­wych wy­zwań. Oczy­wi­ście, bez szwan­ku dla swo­je­go or­ga­ni­zmu. Od pierw­szych warsz­ta­tów cały czas po­głębiam wie­dzę świa­do­me­go i bez­piecz­ne­go mor­so­wa­nia.

Uczest­ni­czy­łam w szta­fe­cie 12h (sie­dzie­li­śmy w lo­dzie po 10 mi­nut pod­czas 12 we­jść). Nie za­kła­da­łam, że na pew­no wy­trwam do ko­ńca. Ale wie­dzia­łam, że nikt z ze­spo­łu nie będzie mnie oce­niał, kry­ty­ko­wał, wy­wie­rał na mnie pre­sji i że to ja de­cy­du­ję, ile wy­trwam. Pierw­sze we­jście było trud­ne, na­to­miast ka­żde na­stęp­ne to była ce­le­bra­cja. Roz­ci­ągał się przede mną pi­ęk­ny wi­dok na góry, czu­łam taki bło­gi spo­kój. Było mi do­brze. Oczy­wi­ście, ka­żdy z nas mu­siał zna­le­źć so­bie wła­sny spo­sób na roz­grza­nie or­ga­ni­zmu po­mi­ędzy we­jścia­mi. Dla mnie naj­lep­szy był ruch, nie czu­łam się do­brze, sie­dząc w śpi­wo­rze. Do tego po­si­łki, no i oczy­wi­ście ki­siel (za­le­ce­nie Agniesz­ki). Zbli­żał się ko­niec szta­fe­ty, a my czu­li­śmy się wy­śmie­ni­cie. No to Agniesz­ka wy­pro­wa­dzi­ła nas z tej stre­fy kom­for­tu – wy­my­śli­ła ka­żde­mu za­da­nie. Moim było ro­bie­nie re­se­tu co 1 mi­nu­tę. Jak mój umy­sł i moje cia­ło za­częły się bun­to­wać! Uży­łam ca­łej siły woli, żeby nie uciec. Trud­niej też mi było się roz­grzać, a prze­cież trwa­ło to do­kład­nie tyle samo co wcze­śniej: 10 mi­nut.

To mi uświa­do­mi­ło, że czło­wiek do­syć szyb­ko ad­ap­tu­je się do no­wych wa­run­ków, o ile wa­run­ki te są sta­łe (po pra­wie 12 go­dzi­nach czu­łam się na­dal do­brze w zim­nie), ale rów­nież, jak szyb­ko mo­że­my wy­pa­ść z tej stre­fy kom­for­tu, gdy tyl­ko doj­dzie ja­kiś nie­prze­wi­dzia­ny czyn­nik. Tak też jest w ży­ciu. Jest mi do­brze, kie­dy wszyst­ko jest sta­łe i prze­wi­dy­wal­ne. Na­to­miast gdy zda­rzy się coś nie­ocze­ki­wa­ne­go, za­czy­nam od­czu­wać nie­po­kój, lęk. Wy­da­je mi się, że ta­kie wy­zwa­nia po­ma­ga­ją mi, wzmac­nia­ją mój cha­rak­ter, sta­ję się sil­niej­sza, pew­niej­sza sie­bie.

Bar­dzo cie­ka­wym do­świad­cze­niem było mor­so­wa­nie w tem­pe­ra­tu­rze -50°C w ko­mo­rze ter­mo­kli­ma­tycz­nej w Po­li­tech­ni­ce Kra­kow­skiej. Czu­łam sil­ny lęk przed tym przed­si­ęw­zi­ęciem. Wy­obra­ża­łam so­bie, że pew­nie nie będę umia­ła od­dy­chać, że jak wyj­dę z wody, przy­kle­ję się do podło­ża i odej­dzie mi skó­ra itd. Ale znów ja­kaś ma­gicz­na siła ci­ągnęła mnie do no­we­go do­zna­nia. Pa­mi­ętam, jak we­szli­śmy do ko­mo­ry ubra­ni, oswa­ja­li­śmy się z no­wy­mi wa­run­ka­mi, a Va­ler­jan pod­sze­dł do mnie i po­wie­dział, że­bym spró­bo­wa­ła się ro­ze­brać i ubrać. Ser­ce biło mi jak osza­la­łe ze stra­chu, ale ro­zum pod­po­wia­dał, że mają tu­taj tak fa­cho­we za­bez­pie­cze­nie me­dycz­ne, że z pew­no­ścią nie po­zwo­lą, żeby sta­ła mi się ja­kaś krzyw­da. Oczy­wi­ście, zro­bi­łam to i wła­śnie dzi­ęki temu na­bra­łam od­wa­gi do pó­źniej­szych we­jść do ko­mo­ry i do becz­ki z wodą. Co dziw­ne, w wo­dzie było mi cie­plej niż na ze­wnątrz. Bar­dzo du­żym wspar­ciem był dla mnie Va­ler­jan, któ­ry po­wta­rzał mi przy wy­cho­dze­niu z becz­ki: „Spo­koj­nie”. I czu­łam ten spo­kój. Od tej pory, gdy za­czy­nam się czy­mś de­ner­wo­wać, po­wta­rzam so­bie: „Spo­koj­nie”. I nie wiem, dla­cze­go, ale wła­śnie wte­dy przy­po­mi­na mi się ten mo­ment wy­jścia z becz­ki w ko­mo­rze ter­mo­kli­ma­tycz­nej. Spo­kój po­zwa­la mi ra­cjo­nal­nie my­śleć, po­dej­mo­wać de­cy­zje. Na­to­miast w pa­ni­ce po­pe­łniam błędy.

Sama do ko­ńca nie wiem, na czym po­le­ga fe­no­men mor­so­wa­nia. Ale wiem na pew­no, że zmie­ni­ło ono moje ży­cie. Sta­łam się od­wa­żniej­sza (za­pi­sa­łam się na lek­cje pły­wa­nia, mam pla­ny wy­jścia w wy­ższe góry). Zmie­ni­ło się moje na­sta­wie­nie do lu­dzi, już nie boję się spo­ty­kać z ob­cy­mi oso­ba­mi, bo wiem, że mogę się od nich wie­le na­uczyć, a oni ode mnie, że wspól­na pa­sja ro­dzi przy­ja­źnie. Lu­bię mor­so­wać w ci­szy, w za­du­mie. Wte­dy te chwi­le są tyl­ko moje, a kie­dy mam pro­blem, czu­ję, jak zim­na woda mnie oczysz­cza i po­ma­ga prze­trwać. Ale rów­nież po­lu­bi­łam mor­so­wa­nie w gru­pie – kie­dy ba­wi­my się zim­nem, jest w nas wte­dy tyle dzie­ci­ęcej ra­do­ści.

Dzi­ęki mor­so­wa­niu, sko­kom do wo­do­spa­du, udzia­ło­wi w ró­żnych pro­jek­tach, na­bra­łam dy­stan­su do ży­cia, do sie­bie. Czu­ję, że chcę i mogę uzy­skać wi­ęcej od ży­cia, że mogę spe­łniać swo­je ma­rze­nia, si­ęgać do gwiazd.

Podczas obcowania z zimnem kluczowa jest uważność

Krzysz­tof Drozd

Je­stem en­tu­zja­stą szczęśli­we­go ży­cia, do­bre­go sa­mo­po­czu­cia, zdro­we­go odży­wia­nia i zwo­len­ni­kiem ra­czej opty­mi­stycz­ne­go pa­trze­nia na rze­czy­wi­sto­ść. Od dziec­ka moją dro­gę sa­mo­po­zna­nia kszta­łto­wa­ły sztu­ki i spor­ty wal­ki – mia­ły one ogrom­ne zna­cze­nie w moim roz­wo­ju. Na prze­strze­ni wie­lu lat mo­je­mu ży­ciu to­wa­rzy­szy­ły ty­si­ące tre­nin­gów, hek­to­li­try wy­la­ne­go potu i łez, si­nia­ki, otar­cia, rany i kon­tu­zje. Po­ra­żki, zwy­ci­ęstwa, upad­ki, suk­ce­sy i nie­ludz­ka wręcz cza­sa­mi dys­cy­pli­na, sa­mo­za­par­cie i siła woli do­pro­wa­dzi­ły mnie do zdo­by­cia mi­strzow­skie­go stop­nia wta­jem­ni­cze­nia i wie­lu za­wod­ni­czych osi­ągni­ęć na po­zio­mie ogól­no­pol­skim i eu­ro­pej­skim. Sztu­ki i spor­ty wal­ki dały po­czątek po­zy­tyw­nym na­wy­kom i na­uczy­ły mnie by­cia uwa­żnym, a po­przez lata prak­ty­ki spo­wo­do­wa­ły, że za­cząłem pa­trzeć na sie­bie i na in­nych z ró­żnych punk­tów wi­dze­nia. Od lat pa­sjo­nu­ję się rów­nież ho­li­stycz­nym roz­wo­jem czło­wie­ka na wie­lu płasz­czy­znach. Zgłębiam wie­dzę z za­kre­su psy­cho­lo­gii, NLP (neu­ro­lin­gwi­stycz­ne­go pro­gra­mo­wa­nia), hip­no­zy, co­achin­gu, sze­ro­ko po­jętych mo­żli­wo­ści ludz­kie­go cia­ła, świa­do­me­go i nie­świa­do­me­go umy­słu oraz aspek­tów i ta­jem­nic na­szej du­cho­wo­ści. Lu­bię uczyć się od naj­lep­szych, dla­te­go też wie­lo­krot­nie mia­łem za­szczyt i mo­żli­wo­ść czer­pa­nia tej roz­wo­jo­wej wie­dzy i do­świad­cze­nia od lu­dzi, ta­kich jak Ri­chard Ban­dler, Paul McKen­na, An­tho­ny Rob­bins, Ec­khart Tol­le czy Jag­gi Va­su­dev, zna­ny jako Sa­dh­gu­ru, i wie­lu, wie­lu in­nych… Zdo­by­tą wie­dzę wy­ko­rzy­stu­ję do bu­do­wa­nia lep­sze­go ży­cia nie tyl­ko dla sie­bie, ale rów­nież z pa­sją po­ma­gam in­nym: przy­ja­cio­łom, zna­jo­mym, zna­jo­mym zna­jo­mych i oso­bom po­le­co­nym w roz­wi­ązy­wa­niu pro­ble­mów z ner­wi­ca­mi lęko­wy­mi, de­pre­sją, na­ło­ga­mi, emo­cja­mi czy sze­ro­ko po­jęty­mi re­la­cja­mi.

Mrozu nie należy się bać, tylko rozumieć, jak na nas działa. Morsowanie w -50°C.

Uwiel­biam po­ezję i sam pi­szę i wy­da­ję wier­sze, głów­nie po­zy­tyw­ne prze­my­śle­nia o świa­do­mo­ści, wy­ższych war­to­ści i tym, na co, we­dług mnie, war­to zwró­cić uwa­gę, aby żyć bar­dziej w pe­łni. Je­stem mi­ło­śni­kiem pod­ró­ży, za­rów­no da­le­kich i eg­zo­tycz­nych, jak i tych krót­kich do po­bli­skie­go lasu. Wiem, wiem… brzmi to tro­chę jak opis w pro­fi­lu na por­ta­lu rand­ko­wym, ale ja nie o tym chcia­łem.

Do rze­czy.

Po­zwól, że opo­wiem ci krót­ką hi­sto­rię o tym, jak za­po­zna­łem się z zim­nem i jak ta re­la­cja na mnie wpły­nęła i jak ogrom­ny, po­zy­tyw­ny wpływ na­dal ma na moje ży­cie, i to na wie­lu płasz­czy­znach. Moja przy­go­da z zim­nem za­częła się 1 stycz­nia 2020 roku nad Je­zio­rem Wie­lew­skim, gdzie z ro­dzi­ną i przy­ja­ció­łmi spędza­li­śmy syl­we­stra. Jak to zwy­kle bywa, na po­cząt­ku roku wie­lu z nas ma po­sta­no­wie­nia no­wo­rocz­ne, więc i ja zde­cy­do­wa­łem, że to do­bry mo­ment, by spró­bo­wać cze­goś no­we­go. Za­czy­nam mor­so­wać! I tak oto, za na­mo­wą mo­jej przy­ja­ció­łki Mag­dy, któ­ra w tym cza­sie mia­ła za sobą już kil­ka lat do­świad­cze­nia z mor­so­wa­niem, po raz pierw­szy świa­do­mie, na trze­źwo i z wła­snej woli wsze­dłem do zim­nej wody. Cho­ciaż już wcze­śniej wie­lo­krot­nie mia­łem ocho­tę spraw­dzić, co ta­kie­go kry­je się w tym ta­jem­ni­czym ży­wio­le, jed­nak umy­sł – do tej pory – za ka­żdym ra­zem zwo­dził i la­wi­ro­wał, two­rzył wy­mów­ki, od­kła­dał na pó­źniej, by­le­by tyl­ko od­wie­ść mnie od tego nie­wy­god­ne­go po­my­słu. No, po pro­stu mistrz w swo­jej pro­fe­sji. Sam pro­ces we­jścia do wody tego dnia za­jął za­le­d­wie chwi­lę, a tak wie­le się w tym cza­sie wy­da­rzy­ło. W gło­wie go­ni­twa my­śli, lęk po­mie­sza­ny z eks­cy­ta­cją, oba­wy, py­ta­nia, ar­gu­men­ty za i prze­ciw, ne­go­cja­cje… tak, nie, nie wiem itd. Swo­ją dro­gą to za­dzi­wia­jące, jak wie­le dzie­je się w na­szym umy­śle, kie­dy sta­je­my twa­rzą w twarz z trud­nym za­da­niem. Czy aby nie za często i zbyt ła­two wie­rzy­my temu, co pod­po­wia­da nam umy­sł, a co w ko­ńcu oka­zu­je się zwy­kłą ilu­zją? To lo­do­wa­te do­świad­cze­nie oka­za­ło się wy­star­cza­jąco eks­tre­mal­ne, zwłasz­cza że woda na prze­ło­mie stycz­nia i grud­nia jest już dość zim­na dla de­biu­tan­ta. Po­mi­mo wszyst­ko to do­świad­cze­nie zo­sta­wi­ło po so­bie ogrom po­zy­tyw­nej ener­gii, wspa­nia­łe sa­mo­po­czu­cie, sa­tys­fak­cję i nie­od­par­tą chęć po­now­ne­go spo­tka­nia z zim­nem. Było w nim coś po­bu­dza­jące­go i ener­ge­tycz­ne­go, gro­źne­go i prze­ra­ża­jące­go, ale też za­ra­zem in­te­re­su­jące­go i fa­scy­nu­jące­go. Przy­gląda­jąc się temu z per­spek­ty­wy cza­su, mogę stwier­dzić, że sama ak­tyw­no­ść zwi­ąza­na z ob­co­wa­niem z zim­nem była dla mnie dość nie­wy­god­na, zwłasz­cza na po­cząt­ku przy­go­dy, jed­nak po głęb­szej ana­li­zie jej aspek­tów zdro­wot­nych, fi­zjo­lo­gicz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych zro­zu­mia­łem, że jest to coś, co mi przede wszyst­kim bar­dzo do­brze słu­ży i ma na mnie do­sko­na­ły wpływ, jest za dar­mo i mo­żna to ro­bić całe ży­cie, w ka­żdym wie­ku i na wie­le spo­so­bów. Po­my­śla­łem so­bie, dla­cze­go więc nie zgłębić po­ten­cja­łu, któ­ry w tym zim­nie drze­mie, i nie sko­rzy­stać z szan­sy, by za­nu­rzyć się w nim po same uszy?

Od tam­te­go dnia wcho­dzę do zim­nej wody sys­te­ma­tycz­nie, kil­ka razy w ty­go­dniu, a cza­sem na­wet co­dzien­nie. Mor­su­ję w mo­rzu, pstrągu­ję w stru­mie­niach i chło­dzę się na ró­żne spo­so­by. Bez prze­rwy szu­kam no­wych, in­nych, cie­ka­wych me­tod, otwie­ram się na do­świad­cze­nia, ana­li­zu­ję i wy­ci­ągam wnio­ski. Dziś już nie uży­wam neo­pre­nów, choć w pierw­szych mie­si­ącach nie mo­głem się bez nich obe­jść. A o tych „ko­za­kach”, co to wcho­dzi­li bez ocie­pla­nych but­ków i ręka­wi­czek, a na ko­niec mo­czy­li gło­wę, my­śla­łem, że po­nio­sła ich bra­wu­ra i de­li­kat­nie mó­wi­ąc – lek­ko­my­śl­no­ść. Te­raz wi­dzę, że się po­my­li­łem, bo szyb­ko nad­sze­dł czas, że i mnie po­nio­sło. Za­cząłem sys­te­ma­tycz­nie uod­par­niać sto­py i dło­nie w mi­sce z wodą wy­pe­łnio­ną lo­dem, czap­ka na czas prze­by­wa­nia w zim­nej wo­dzie też na do­bre po­szła w od­staw­kę. Nie zro­zum mnie źle, nie mam nic prze­ciw­ko neo­pre­nom. Wiem, że ka­żdy z nas szu­ka swe­go ro­dza­ju kom­for­tu, i uwa­żam, że ka­żdy ro­dzaj spo­tka­nia z bo­dźcem zim­na jest do­bry, by­le­by do­brze się przy tym ba­wić, a przede wszyst­kim czer­pać z tego ra­do­ść i po­zy­tyw­ne sa­mo­po­czu­cie. Jed­nak wiem też, że ka­żda świa­do­mie mor­su­jąca oso­ba prędzej czy pó­źniej zre­zy­gnu­je z ogra­ni­cza­nia eks­po­zy­cji i otwo­rzy się w pe­łni na zim­no. No bo po co mie­li­by­śmy wy­sta­wiać się na bo­dziec i w ja­kim­kol­wiek stop­niu go ogra­ni­czać? Nie ma po­trze­by, je­śli nie ma za­gro­że­nia zdro­wia ani ży­cia. To tyl­ko kwe­stia za­ufa­nia i otwar­to­ści umy­słu, co w wie­lu przy­pad­kach wy­ma­ga je­dy­nie cza­su.

Uzyskany w zimnej wodzie spokój pozwala poczuć się wolnym od strachu.

Kie­dy już za­cząłem się na do­bre przy­zwy­cza­jać do lo­do­wa­tych tre­nin­gów, nor­mą sta­ły się co­dzien­ne zim­ne prysz­ni­ce, wia­dra na gło­wę, re­se­ty, kąpie­le w mo­rzu, rze­ce, je­zio­rach, gór­skich stru­mie­niach. Kie­dy tyl­ko mogę, gdzie­kol­wiek je­stem, szu­kam oka­zji do za­nu­rze­nia się. Zimą ko­rzy­stam z ka­żdej mo­żli­wo­ści wy­eks­po­no­wa­nia roz­ne­gli­żo­wa­nej kla­ty na mróz czy po­drep­ta­nia gołą sto­pą po śnie­gu. A kie­dy zbli­ża się lato, wcho­dzę do swo­jej za­mra­ża­ry skrzy­nio­wej albo do ba­lii z lo­dem. Cho­ciaż pre­fe­ru­ję ra­czej kon­takt z przy­ro­dą i zim­ną wodą w na­tu­rze, jed­nak – tak czy ina­czej – ka­żde spo­tka­nie z ży­wio­łem daje mi nie­sa­mo­wi­te­go kopa ener­ge­tycz­ne­go i spra­wia, że na mo­jej twa­rzy po­ja­wia się uśmiech.

Jed­nym z mo­ich ulu­bio­nych spo­so­bów po­zna­wa­nia zim­na jest pły­wa­nie zi­mo­we, czy­li pły­wa­nie w tem­pe­ra­tu­rze wody po­ni­żej 5°C tyl­ko w si­li­ko­no­wym czep­ku, kąpie­lów­kach i pły­wac­kich oku­la­rach. Do­tych­czas wzi­ąłem udział w kil­ku ama­tor­skich zi­mo­wych za­wo­dach, co było dla mnie nie tyl­ko oka­zją do do­brej za­ba­wy, ale i świet­ną mo­ty­wa­cją do roz­wo­ju, opa­no­wy­wa­nia swo­ich sła­bo­ści i wspa­nia­łym na­rzędziem prze­su­wa­nia ba­rier, głów­nie tych psy­chicz­nych, bo wie­lo­krot­nie już za­uwa­ży­łem, że je­śli gło­wa po­zwa­la, wte­dy cia­ło do­sko­na­le wspó­łpra­cu­je, żeby z resz­tą so­bie świet­nie po­ra­dzić, cho­ciaż po­zor­nie może się to wy­da­wać nie­mo­żli­we. Z ka­żdym se­zo­nem za­mie­rzam zwi­ęk­szać dy­stan­se pły­wac­kie, a tym sa­mym rów­nież po­lep­szać swo­ją ad­ap­ta­cję na zim­no. To cu­dow­ne, że mogę po­łączyć te dwie pi­ęk­ne ak­tyw­no­ści.

Cie­ka­wo­ść od­kry­wa­nia i zgłębia­nia te­ma­tu zim­na i jego wpły­wu na or­ga­nizm spo­wo­do­wa­ła, że po­sta­wi­łem so­bie za cel, by się z nim za­przy­ja­źnić, a tym sa­mym na­uczyć się w jego nie­wy­go­dzie od­naj­dy­wać swe­go ro­dza­ju kom­fort, choć to dla nie­któ­rych może brzmieć jak coś, cze­go nie da się zro­bić. Wer­to­wa­łem in­ter­ne­ty, prze­gląda­łem ju­tu­by, fejs­bu­ki, szu­ka­łem ksi­ążek i lu­dzi, któ­rzy za­częli wcze­śniej ode mnie zgłębiać za­gad­nie­nie wpły­wu zim­na i są dużo da­lej na dro­dze, na któ­rej i ja się zna­la­złem. Tak w mo­ich po­szu­ki­wa­niach na­tra­fi­łem na wspa­nia­łych lu­dzi, któ­rzy mają nie tyl­ko dużą wie­dzę na ten te­mat, ale rów­nież ogrom­ne do­świad­cze­nie i – co naj­wa­żniej­sze – chcą dzie­lić się nim z in­ny­mi i ro­bią to z pa­sją i wiel­ką ra­do­ścią. Jed­ną z tych osób jest Va­ler­jan Ro­ma­no­vski, któ­re­go – jak sądzę – ni­ko­mu nie trze­ba przed­sta­wiać, gdyż w świe­cie zim­na już go zna­ją chy­ba wszy­scy. To dzi­ęki nie­mu i jego ze­spo­ło­wi pod­czas za­le­d­wie kil­ku­dnio­wych warsz­ta­tów uda­ło mi się roz­wiać wie­le wąt­pli­wo­ści, zna­le­źć od­po­wie­dzi na kil­ka klu­czo­wych py­tań, prze­ła­mać do­tych­cza­so­we ogra­ni­cza­jące ba­rie­ry i wzmoc­nić wia­rę w sie­bie i w mo­żli­wo­ści swo­je­go or­ga­ni­zmu, po­znać na so­bie za­gad­nie­nie hi­po­ter­mii, a dzi­ęki temu po­czuć się pew­niej. To wszyst­ko w bar­dzo bez­piecz­nym śro­do­wi­sku i w to­wa­rzy­stwie fan­ta­stycz­nych lu­dzi o po­dob­nych za­in­te­re­so­wa­niach i wspól­nej pa­sji.

Tam­te­go dnia wspól­ne we­jście na szczyt Śnie­żki, przy tem­pe­ra­tu­rze po­wie­trza -20°C było dla mnie ogrom­nym wy­zwa­niem i wy­czy­nem, któ­re­go sam chy­ba ni­g­dy nie od­wa­ży­łbym się pod­jąć. Jed­nak dzi­ęki asy­ście, wspar­ciu, wie­dzy i do­świad­cze­niu Va­ler­ja­na i jego eki­py to wy­zwa­nie sta­ło się ja­kieś ta­kie ła­twiej­sze i bar­dziej osi­ągal­ne. Od tam­tej pory ka­żda na­stęp­na zi­mo­wa wędrów­ka, gdzie­kol­wiek je­stem w gó­rach, od­by­wa się obo­wi­ąz­ko­wo w krót­kich spoden­kach i bez ko­szul­ki. To wy­da­rze­nie za­po­cząt­ko­wa­ło sze­reg ko­lej­nych lo­do­wych wy­zwań i prób usta­no­wie­nia – bądź też prze­su­ni­ęcia – gra­nic za­rów­no dla umy­słu, jak i dla cia­ła.

Zim­no sta­ło się wspa­nia­łym na­rzędziem, któ­rym bar­dzo chcia­łem na­uczyć się po­słu­gi­wać i uży­wać go naj­le­piej, jak tyl­ko się da. Dziś wie­le z ta­kich wy­zwań i przy­gód jest już za mną, choć wiem, że rów­nież wie­le jest jesz­cze na pew­no przede mną.

Jed­ną z fan­ta­stycz­nych przy­gód była na­sza wspól­na pod­róż do Nor­we­gii (kra­iny zim­na), a tam: wędrów­ki po gó­rach, spa­nie pod na­mio­ta­mi w ni­skich tem­pe­ra­tu­rach, kąpie­le w gór­skich je­zior­kach i wo­do­spa­dach, ob­co­wa­nie z cu­dow­ną przy­ro­dą, pły­wa­nie z del­fi­nem w fior­dzie, ob­ser­wo­wa­nie zja­wi­sko­wej zo­rzy po­lar­nej. To wszyst­ko w to­wa­rzy­stwie pi­ęk­nych lu­dzi, po­zy­tyw­nie za­kręco­nych na punk­cie zim­na i roz­wo­ju.

Do tej pory dwu­krot­nie wzi­ąłem udział w Mi­strzo­stwach Pol­ski w Mor­so­wa­niu w Miel­nie, któ­re na sta­łe wpi­sa­ły się do ka­len­da­rza mo­ich lo­do­wych wy­zwań. Cy­klicz­nie od­by­wam tre­nin­gi w ko­mo­rze ter­mo­kli­ma­tycz­nej z tem­pe­ra­tu­ra­mi po­ni­żej -50°C, po­zna­jąc i zgłębia­jąc za­gad­nie­nie zim­na w zu­pe­łnie in­nym wy­mia­rze. Do­świad­cze­nie i prak­ty­ko­wa­nie na wła­snej skó­rze, jak rów­nież ob­ser­wa­cja za­cho­wań i re­ak­cji in­nych to swo­isty po­li­gon na­uko­wy, któ­ry po­zwa­la do­wie­dzieć się, po­znać i zro­zu­mieć o wie­le wi­ęcej.

Nie­sa­mo­wi­tym i sza­lo­nym wy­zwa­niem była dla mnie rów­nież pró­ba usta­no­wie­nia re­kor­du Pol­ski w 24-go­dzin­nej szta­fe­cie – naj­dłu­ższy łącz­ny czas prze­by­wa­nia w lo­do­wa­tej wo­dzie w ci­ągu doby – któ­ra za­ko­ńczy­ła się suk­ce­sem. Ka­żdy z nas, czte­rech uczest­ni­ków szta­fe­ty, uko­ńczył wy­zwa­nie z wy­ni­kiem 6 go­dzin. Do­bre pla­no­wa­nie, fan­ta­stycz­na wspó­łpra­ca, do­sko­na­łe wspar­cie lo­gi­stycz­ne i or­ga­ni­za­cyj­ne, do­ping ki­bi­ców – to tyl­ko kil­ka wa­żnych czyn­ni­ków, któ­re spo­wo­do­wa­ły, że zdo­ła­li­śmy to zro­bić.

Za ka­żdym ra­zem – prze­su­wa­jąc gra­ni­ce za­rów­no dla swo­je­go cia­ła, jak i dla umy­słu – do­strze­gam wie­le no­wych wnio­sków, in­nych punk­tów wi­dze­nia i ana­liz. Raz za ra­zem, gdy wcho­dzę głębiej i głębiej w do­świad­cze­nie, po­ja­wia się rów­nież co­raz wi­ęcej py­tań. To cie­ka­wo­ść we­wnętrz­ne­go i ze­wnętrz­ne­go świa­ta je wy­wo­łu­je, a ka­żde mniej­sze, bądź wi­ęk­sze wy­zwa­nie, w któ­rym bio­rę udział, daje mo­żli­wo­ść uzy­ska­nia na nie od­po­wie­dzi.

Po co czekać na zimę? Latem zawsze można schłodzić się w podręcznej zamrażarce.

Bar­dzo się cie­szę, że co­dzien­nie mogę ob­co­wać z tym pi­ęk­nym ży­wio­łem, ja­kim jest zim­no, po­zna­wać jego za­le­ty i wy­ko­rzy­sty­wać nie­ogra­ni­czo­ny po­ten­cjał. Choć dla wie­lu lu­dzi zim­no jest tyl­ko znie­na­wi­dzo­nym stre­so­rem, któ­re­go za wszel­ką cenę trze­ba uni­kać, dziś wiem, że z sys­te­ma­tycz­ne­go eks­po­no­wa­nia cia­ła na ten bo­dziec (ró­żny­mi spo­so­ba­mi) wy­ni­ka­ją dla nas bar­dzo do­bre rze­czy – nie tyl­ko fi­zjo­lo­gicz­nie, ale rów­nież psy­chicz­nie i du­cho­wo. Jed­nak na­le­ży pod­cho­dzić do tego mądrze, z po­ko­rą i z sze­ro­ko otwar­tym umy­słem. Co­dzien­ny kon­takt z zim­nem jest dla mnie swe­go ro­dza­ju tre­nin­giem oczysz­cza­nia umy­słu ze zbęd­nych my­śli, dra­ma­tów, pro­ble­mów i ci­ęża­rów prze­szło­ści. Sku­tecz­nie wy­ci­sza i re­lak­su­je. Po­ma­ga mi od­na­le­źć łącz­no­ść po­mi­ędzy cia­łem, umy­słem i du­chem, pro­wa­dząc tym sa­mym do rów­no­wa­gi, cze­go re­zul­ta­tem jest spo­kój. Jest nie tyl­ko tre­nin­giem siły woli i cha­rak­te­ru, ale rów­nież uwa­żno­ści, by­cia w tej chwi­li – w mo­men­cie te­ra­źniej­szym. A w nie­któ­rych przy­pad­kach jest for­mą me­dy­ta­cji i po­łącze­nia z wy­ższą ja­źnią. Sys­te­ma­tycz­ny tre­ning z bo­dźcem zim­na do­słow­nie wzno­si mnie na zu­pe­łnie inny po­ziom wi­tal­no­ści i po­czu­cia ener­gii, ka­żde­go dnia wy­do­by­wa­jąc ze mnie moc, któ­rą wy­ra­źnie iden­ty­fi­ku­ję i od­czu­wam. Fan­ta­stycz­ne jest to, że mo­żna z nie­go ko­rzy­stać na 101 spo­so­bów, w ka­żdych wa­run­kach, ogra­ni­cza nas tyl­ko wy­obra­źnia, no i oczy­wi­ście pod­sta­wo­we za­sa­dy bez­pie­cze­ństwa.

Uwiel­biam te na­sze je­sien­no-zi­mo­we wy­jaz­dy nad mo­rze w gro­nie naj­bli­ższych przy­ja­ciół, za­zwy­czaj po zmro­ku, kie­dy w ci­szy za­nu­rza­my się w wo­dzie, do­oko­ła sły­chać tyl­ko de­li­kat­ny szum fal, a nad gło­wą roz­po­ście­ra się roz­gwie­żdżo­ne nie­bo i de­li­kat­na po­świa­ta ksi­ęży­ca. Cho­ciaż i tych zwa­rio­wa­nych chwil, pe­łnych śmie­chu i nie­po­ha­mo­wa­nej głu­paw­ki też nie bra­ku­je. Ka­żde we­jście do wody jest cu­dow­nym do­świad­cze­niem zbli­że­nia z mat­ką na­tu­rą, szan­są na „uzie­mie­nie się” i po­łącze­nie nie tyl­ko z naj­bli­ższy­mi, przy­ro­dą, ale rów­nież z sobą i z ca­łym wszech­świa­tem.

Zim­no sta­ło się dla mnie bar­dzo do­brym – choć su­ro­wym i wy­ma­ga­jącym – na­uczy­cie­lem na dro­dze ho­li­stycz­ne­go roz­wo­ju i sa­mo­po­zna­nia. Na­uczy­cie­lem, któ­ry tyl­ko wska­zu­je kie­ru­nek, w ja­kim mam podążać. Zim­no uczy na wie­lu płasz­czy­znach, w za­le­żno­ści od stop­nia za­awan­so­wa­nia. Od­wa­ga, spo­kój, cier­pli­wo­ść, wy­trwa­ło­ść, opa­no­wa­nie, sil­na wola, dys­cy­pli­na, sys­te­ma­tycz­no­ść, wia­ra w sie­bie i swo­je mo­żli­wo­ści, po­ko­ra, ak­cep­ta­cja… to tyl­ko nie­któ­re z cech, ja­kie mo­żna roz­wi­jać i nad nimi pra­co­wać, uży­wa­jąc zim­na jako na­rzędzia. Raz do­sta­jesz taką lek­cję, a po chwi­li po­ja­wia się na­stęp­na – inna, dla­te­go też pod­czas ob­co­wa­nia z zim­nem klu­czo­wa jest uwa­żno­ść. Po co? Ano wła­śnie po to, żeby za­uwa­żyć i wy­do­być z nie­go to, co jest naj­bar­dziej istot­ne i po­trzeb­ne, żeby wzra­stać i się roz­wi­jać. Co­dzien­nie uczę się „otwie­rać umy­sł” i tre­nu­ję umie­jęt­no­ść słu­cha­nia i od­czu­wa­nia po to, żeby wy­ci­ągać wnio­ski pro­wa­dzące mnie ma­ły­mi krocz­ka­mi dro­gą w kie­run­ku pe­łniej­szej świa­do­mo­ści, zdro­wia, rów­no­wa­gi, wi­tal­no­ści i spo­ko­ju.

Świa­do­mie pod­da­jąc się bo­dźco­wi zim­na, czło­wiek sta­je się na­tu­ral­ny i szcze­ry, taki, jaki jest, bez na­le­pek, pry­zma­tów, nazw i po­rów­nań, bez zbęd­nych wy­obra­żeń i nie­po­trzeb­nych słów. Zim­no we­ry­fi­ku­je wszyst­ko i wy­do­by­wa na po­wierzch­nię praw­dę o nas ta­kich, ja­ki­mi fak­tycz­nie je­ste­śmy. Po­łącze­nie z tym ży­wio­łem osła­bia siłę ego­tycz­ne­go umy­słu (czyt. _ego_), któ­ry jest tyl­ko swe­go ro­dza­ju zlep­kiem wy­obra­żeń o sa­mym so­bie po to, by zza tych wy­obra­żeń mo­gło uka­zać się to, co jest na­tu­ral­ne i praw­dzi­we. Zim­no wy­do­by­wa z nas wra­żli­wo­ść, któ­ra, we­dług mnie, sta­no­wi naj­wi­ęk­szą moc, jaka kry­je się w ka­żdym z nas, jed­nak nie ka­żdy jest jej w pe­łni świa­do­my, dla­te­go też nie ka­żdy jest w sta­nie sam ją od­kryć.

Chcia­łbym z ca­łe­go ser­du­cha po­dzi­ęko­wać za in­spi­ra­cję wszyst­kim, któ­rzy za­pa­li­li we mnie ten we­wnętrz­ny ogień, i bar­dzo się cie­szę, że dzi­siaj mogę z en­tu­zja­zmem prze­ka­zy­wać go da­lej. Dzi­ęku­ję za mo­żli­wo­ść po­dzie­le­nia się mo­imi do­świad­cze­nia­mi i prze­my­śle­nia­mi na stro­nach tej wspa­nia­łej ksi­ążki. To dla mnie ogrom­ne wy­ró­żnie­nie i wiel­ka ra­do­ść.

Pi­ęk­ne jest to, że co ja­kiś czas do gro­na en­tu­zja­stów zim­na do­łącza­ją cu­dow­ni lu­dzie z na­sze­go bli­ższe­go lub dal­sze­go oto­cze­nia, któ­rzy też chcie­li­by po­znać je bli­żej, ale nie za bar­dzo wie­dzą, jak do tego po­de­jść, być może zwy­czaj­nie czu­ją lęk albo szu­ka­ją to­wa­rzy­stwa do wspól­ne­go za­nu­rze­nia się w zim­nej wo­dzie. Inni może po­trze­bu­ją kil­ku słów wspar­cia, może przy­ja­ciel­skie­go po­kle­pa­nia po ra­mie­niu, żeby po­sta­wić pierw­szy krok na tej eks­cy­tu­jącej dro­dze. No bo prze­cież od cze­goś trze­ba za­cząć, a jak po­wszech­nie wia­do­mo, ka­żda wędrów­ka, da­le­ka czy bli­ska, za­czy­na się od po­sta­wie­nia tego pierw­sze­go kro­ku. Je­śli jesz­cze go nie zro­bi­łeś, to „go­rąco” za­chęcam, spraw­dź sam, co do­bre­go cze­ka na cie­bie po dru­giej stro­nie zim­na. Czy to jest po­czu­cie szczęścia i spe­łnie­nia, zdro­wie, sa­tys­fak­cja, spo­kój, do­bra za­ba­wa? A może cze­ka tam na cie­bie mo­żli­wo­ść za­trzy­ma­nia się, wy­ci­sze­nia czy spoj­rze­nia w głąb sie­bie. Może jest tam coś jesz­cze in­ne­go, coś wi­ęcej. Być może jest tam coś ta­kie­go, co jest tyl­ko two­je?

Wska­kuj i sam zo­bacz! Je­dy­nym spo­so­bem spraw­dze­nia tego, jest two­je oso­bi­ste do­świad­cze­nie.

Ści­skam moc­no i zim­no po­zdra­wiam! Do zo­ba­cze­nia w lo­do­wa­tej wo­dzie.

Gdy myślę o zimnej wodzie, w głowie pojawia się spokój i cisza

Ma­li­na Ró­ża­ńska

Kie­dy Va­ler­jan za­pro­sił mnie do po­dzie­le­nia się swo­ją hi­sto­rią, ocho­czo przy­sta­łam na pro­po­zy­cję. Po­czu­łam przy­pływ dzie­ci­ęce­go pod­eks­cy­to­wa­nia i z ra­do­ścią od­po­wie­dzia­łam: „Tak! Wcho­dzę w to!”. Kli­ka dni pó­źniej umy­sł za­czął pod­su­wać py­ta­nia i wąt­pli­wo­ści. Czy to na pew­no jest do­bry po­my­sł? Czy two­ja hi­sto­ria w ogó­le ko­goś za­in­te­re­su­je? Co ty wła­ści­wie wiesz o zim­nie i prze­by­wa­niu w lo­do­wa­tej wo­dzie? Czym jest dla cie­bie zim­no? Co dała ci zim­na woda? To był…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: