- W empik go
Terapia zimnem. Jak morsowanie uszczęśliwia twoje ciało i umysł - ebook
Terapia zimnem. Jak morsowanie uszczęśliwia twoje ciało i umysł - ebook
Morsowanie uszczęśliwia!
Czego potrzebujesz, aby poprawić sobie humor? Poczuć lekkość i radość? Poznaj uzdrawiającą moc zimnej wody, która zahartuje twoje ciało i wyostrzy umysł.
Dzięki tej książce:
- zadbasz o odporność, zdrowie fizyczne i doskonałe samopoczucie,
- zapewnisz sobie spokój niezbędny do mierzenia się z codziennymi wyzwaniami,
- wreszcie poczujesz się wolny.
Wydobądź z obcowania z zimnem to, co najlepsze. Swoim doświadczeniem dzieli się nie tylko sam autor, ale także osoby z jego społeczności. Dzięki morsowaniu trwale poprawiły swój nastrój, zbudowały więzi z innymi, a ich życie stało się lepsze. Mówią o tym także w filmie dokumentalnym, do którego dostęp znajdziesz w postaci kodu QR, umieszczonego wewnątrz książki.
Morsowanie czyni cuda. Poznaj jego skuteczność na drodze do rozwoju i przemiany!
Kategoria: | Zdrowie i uroda |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788383172507 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na swojej drodze w poznawaniu zimna spotykam wiele osób, które przez jakiś czas mi towarzyszą. Jest to droga edukacyjna. Zdobywam wiedzę w swoich wyzwaniach i chętnie się nią dzielę. Dzielę się tym, co przeżyłem i czego doświadczyłem, zmagając się – a może raczej – przepychając z tym żywiołem. Doświadczając działania zimna na organizm, a przede wszystkim na psychikę, analizuję zależności. Wyciągam wnioski oraz tworzę swoje teorie. Teorie, które kształtują kierunki w danej dziedzinie kontaktu z zimnem. I tak powstają nowe sposoby oraz metody lodowych kąpieli, w których bodziec wyraźnie jest inny. Nieraz bardziej odczuwalny i intensywniejszy. Wielkość bodźca wywołanego działaniem zimna przekłada się na wielkość reakcji zwrotnej naszego organizmu. Obserwuję reakcję swojego organizmu i innych osób, które poznałem na wielu zajęciach z zimnem. Zwrotna reakcja organizmu jest zaskakująca i nieraz trudno wytłumaczalna. Widzę również zachodzącą we mnie i w innych pozytywną przemianę, która wynika z działania zimna.
Książka ta przedstawia historie wielu osób, w których życiu zimno odegrało i nadal odgrywa ważną rolę. Dla wielu z nich pokonanie strachu przed zimną wodą jest równoznaczne z pozbyciem się wszelkich strachów i obaw. Zaczynają oni wierzyć w swoją siłę, a ona często jest przygnieciona życiem codziennym i nie może się uwolnić. Dopiero bodziec zimna potrafi wydobyć tę moc, jaką każdy z nas posiada. Obserwuję tę przemianę u ludzi. Zazwyczaj nie muszę wiele robić, wystarczy, że z nimi jestem. Nieraz widzę u tych osób strach w oczach przed nieznanym, nowym wyzwaniem; patrzą na mnie pytająco: „Czy dam radę?”. Strach nie toleruje spokoju. Zawsze przegra, dlatego najczęściej w moich oczach widzą właśnie spokój. Mówię, zrobisz to, stać cię na to – i oni to robią.
W społeczeństwie spożywanie alkoholu jest powszechnie akceptowane; efekty takiego podejścia widzę u osób, które próbują wyjść z choroby alkoholowej. Szukają w zimnie ukojenia i ratunku. Są poturbowani życiem, doświadczyli myśli i prób samobójczych. Ta książka przedstawia historie ludzi, którzy przez alkohol stracili wszystko, co mieli: rodziny, pracę, dom, zdrowie. Znaleźli się na ulicy, jedli ze śmietnika, stracili szacunek do siebie samych. Częścią ich udanej terapii było zimno, lodowate kąpiele. Bodziec zimna potrafił zatrzymać galopujący pęd myśli, które są destrukcyjne . Dzięki temu choć przez chwilę są spokojni i mają poczucie, że odzyskali kontrolę nad ciałem i umysłem. Ciąg do alkoholu wymieniają na uzależnienie od bodźca, jaki daje lodowata woda. Wychodzą z nałogu, przestają pić. Zakładają stowarzyszenia, w których bodziec zimna wykorzystują w celach terapeutycznych. Widząc ten problem naszego społeczeństwa, rozpoczęliśmy akcję „Morsuję, nie piję’’.
Na zdjęciach w książce zobaczysz uśmiechnięte, beztroskie twarze. Często spotykamy takie osoby – pod każdym względem „ustatkowane”, „poukładane”. Książka przedstawia historie ludzi, którzy zmagają się z lękami, depresją… i mają uśmiech na twarzy. Temat zdrowia psychicznego jest zazwyczaj uważany za niewygodny, wstydliwy. Tylko że coraz więcej osób potrzebuje pomocy, ponieważ w samotności trudno poradzić sobie z depresją. Zimna woda może być pomocna w znalezieniu spokoju i równowagi. Nasz umysł, zajęty „ratowaniem nas w zimnie”, nie ma czasu, aby się skupiać na codziennych troskach i uporczywych myślach. Dlatego, gdy jesteśmy w lodowatej wodzie, liczy się tylko ta chwila, obecna, życiowe problemy gdzieś się ulatniają. To jest powód, dla którego powstała ta książka.
Chcę się podzielić świadectwami osób, jakie spotkałem na mojej drodze. Każda historia jest inna, odmienna i wyjątkowa. Wszystkie świadectwa łączy zimna woda, a ona ma moc uzdrawiania.
Valerjan Romanovski
Społeczność „Morze Aniołów” – codzienne kąpiele w morzu przez cały rok.ŚWIADECTWA
Dzięki morsowaniu czuję, że chcę i mogę uzyskać więcej od życia
Barbara Gigoń
Zawsze kiedy jeździliśmy nad morze, bez względu na porę roku, mój mąż wchodził do wody. Ja stałam na brzegu i myślałam, że za nic bym z nim nie weszła. Nigdy nie przepadałam za spędzaniem czasu nad wodą – nie potrafię pływać, ledwo utrzymuję się na powierzchni. Zdecydowanie wolę góry i rower. Nawet jak już latem dałam się namówić na wyjazd nad Bałtyk, czułam duży opór przed wejściem do wody.
Pięć lat temu, jadąc z pracy, usłyszałam w radiu, że na basenie miejskim zbierają się morsy i zapraszają osoby chętne do morsowania. Wiedziałam, że mojemu mężowi bardzo się to spodoba. Nie myliłam się. W najbliższą niedzielę pojechaliśmy na ten basen, ja, oczywiście, tylko jako widz. Stałam na brzegu, było mi zimno. Patrzyłam na tych ludzi wchodzących do wody i nie rozumiałam, z czego się tak cieszą. Co jest w tej zimnej wodzie, że wywołuje taką radość. Oczywiście, byli też tacy, którzy szybciej wychodzili z wody, niż do niej wchodzili. No i tych bardziej rozumiałam.
Nie dawało mi to jednak spokoju i zaczęłam szukać w internecie informacji na temat morsowania, o jego wpływie na zdrowie. Bardzo się zdziwiłam, że wchodzenie do zimnej wody jest takie dobre dla organizmu. Bardziej spodziewałam się wyczytać, że można dostać zawału serca. Zatem postanowiłam spróbować. Przed następną niedzielą oznajmiłam mężowi, że spróbuję wejść z nim do wody. Zaopatrzyłam się w neoprenki, rękawiczki, czapkę i pojechaliśmy na basen. Na początku była rozgrzewka przy muzyce, a później wszyscy ruszyli do wody. W myślach ciągle ostro dyskutowałam ze sobą. Moje ciało krzyczało: „Nie rób mi tego, przecież tak fajnie jest w ciepłych ciuchach”, ale ciekawość wzięła górę. Oczywiście, od razu asekuracyjnie stwierdziłam, że wejdę tylko na minutkę i od razu wyjdę. Utwierdzę się w przekonaniu, że to nie dla mnie, i będzie po wszystkim. No i weszłam. Jakie to było dziwne doświadczenie. Czułam, jakby w moje uda wbijały się tysiące igiełek, ale zarazem było mi dobrze. No i tego nie umiałam zrozumieć. Jak to jest, że nie chce mi się wychodzić z wody. Stałam „na jeńca” (bo tak wyczytałam w internecie). Czułam najpierw zimno, potem ciepło i znów zimno. Prawdziwa huśtawka odczuć i emocji. I tak co niedzielę. Neoprenki, rękawiczki, czapka i fajna zabawa w basenie.
Później z powodu pandemii zamknięto basen, ale znaleźliśmy inne miejsce – zalew. Mój mąż zaczął wchodzić do wody bez rękawiczek i neoprenów. Jaka byłam oburzona, że to już nie jest morsowanie, że zrobi sobie krzywdę. Przecież przeczytałam wszystko na ten temat w internecie, a tam były jasne wskazówki.
Przeglądając internet, natrafiłam na informację, że morsy z całej Polski – i nie tylko – każdego roku mają zjazd w Mielnie. Pamiętam, jak siedziałam z laptopem w nocy i czekałam, aż zaczną się zapisy. Udało się, kupiłam nam bilety na całą czterodniową imprezę. No i pojechaliśmy. Hmmm, wejście do morza w środku zimy. To było dla mnie wyzwanie. Przecież latem miałam z tym problem. Ale weszłam. Nie wiem, czy to spowodowała atmosfera wokół, czy ciekawość, czy chęć spróbowania czegoś nowego. Było to trudniejsze niż wejście do zalewu. Nie czułam się już tak bezpiecznie jak wcześniej (otwarta przestrzeń, brak umiejętności pływania), ale zarazem ogarnęło mnie jakieś dziwne szczęście. Nie do końca potrafię nazwać to uczucie. W następnym miesiącu pojechaliśmy jeszcze na zlot morsów na Helu. Później każdego roku jechaliśmy do Mielna. Nawet w czasie pandemii wybraliśmy się tam na jeden dzień, mimo że w jedną stronę musieliśmy pokonać 700 km. To było jakby uzależnienie od zimnej wody.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że prawdziwe morsowanie dopiero poznam. Na zlocie morsów w 2022 roku w Mielnie odbywały się Mistrzostwa Polski w Morsowaniu. Mój mąż nie był zapisany, ale uparł się, że chce wziąć udział. Udało mu się wejść z listy rezerwowej. Siedział w lodzie 1 godzinę i 12 minut, a później trząsł się w śpiworze następną godzinę. Tego to już nie potrafiłam zrozumieć. Wejść do zimniej wody to jedno, ale siedzieć w lodzie, to już na pewno nie dla mnie. Przy okazji kupiliśmy książkę Valerjana _Morsowanie_. _Jak świadomie obcować z zimnem._ Postanowiłam poczytać, co to za człowiek, o którym tyle się mówiło na tym zlocie.
W jakim byłam szoku po przeczytaniu książki. Nagle ujrzałam morsowanie w innym świetle. Z niedowierzaniem czytałam niektóre fragmenty po kilka razy. Czułam się zdezorientowana. Musiałam przyznać rację mężowi, że to, co on robi, jest prawdziwym morsowaniem. Ale był dumny.
Jednocześnie poczułam lęk. Jak mam wejść do wody bez bucików, bez rękawiczek, a do tego jeszcze zamoczyć głowę. O nie! Ale z drugiej strony, może by jednak spróbować, może to nie jest takie straszne. Poprosiłam męża, żeby pojechał ze mną wieczorem nad zalew, jak już nikogo tam nie będzie. Weszłam do wody, no i to już nie było takie proste. Czułam ogromny ból stóp i dłoni. Toczyłam ze sobą wewnętrzną walkę, żeby od razu nie uciec. Miałam bardzo mieszane uczucia. Nie wiedziałam, czy chcę tak morsować. Całkowicie musiałam wyjść ze swojej strefy komfortu. Nie do końca mi się to podobało. Coś wewnątrz mi mówiło: „Nie musisz tego robić, przecież do tej pory było tak fajnie, po co ci to?”. Ale już wtedy czułam jakiś niepokój. Słowa z książki cały czas do mnie wracały, nie mogłam przestać o nich myśleć. Czułam podświadomie, że w tym morsowaniu jest coś głębszego, czego jeszcze nie doznałam.
Dzięki morsowaniu czuję, że mogę i chcę więcej od życia, że mogę spełniać swoje marzenia.
Na tym zlocie dowiedzieliśmy się również, że organizowane są w Przesiece warsztaty prowadzone przez Valerjana. Mąż od razu zapisał i siebie, i mnie. Zgodziłam się, ale natychmiast zastrzegłam, że pojadę tylko jako osoba towarzysząca. Owszem, do wodospadu wejdę, ale w neoprenkach i nic ponad to.
Przed wyjazdem zaczął się trudny okres w moim życiu, odnosiłam wrażenie, jakbym traciła grunt pod nogami. Do tego odczuwałam duży opór przed przebywaniem z obcymi ludźmi. Dlatego nie chciało mi się w ogóle jechać. Wolałabym zamknąć się przed całym światem i sobie popłakać. Czułam się bardzo nieszczęśliwa. Jestem silną osobą, to do mnie inni zwracają się z różnymi problemami. Z kolei ja moimi staram się nikogo nie obarczać. Od zawsze próbowałam rozwiązywać je sama. Ale tym razem nie potrafiłam sobie z tym poradzić, to było zbyt osobiste i zbyt bolesne. Ale cóż, wszystko już było zaplanowane i zapłacone.
Pojechaliśmy. Nie żałuję do dzisiaj, że to zrobiłam. Na miejscu okazało się, że ci obcy ludzie są niezwykli. Zarówno prowadzący (Agnieszka, Jola, Valerjan, Daniel), jak i uczestnicy. Jeszcze nigdy nie spotkałam takiej ekipy. Od samego początku czułam się jak w rodzinie. Od pierwszej chwili rozumiałam, że mogę zaufać tym ludziom, że nie stanie mi się tutaj żadna krzywda. To było dla mnie nowe uczucie. Mimo że moje problemy nadal istniały, to na warsztatach o nich zapominałam i cieszyłam się bieżącymi chwilami.
Kiedy słuchałam wykładu Valerjana, wierzyłam w to, co mówił. Zaczęłam inaczej oceniać temat morsowania. Uspokoiłam się, że nie muszę stać w zimnej wodzie boso, bez rękawiczek – i to im dłużej, tym lepiej. Zrozumiałam, że jest to bardzo indywidualne, uzależnione od własnych predyspozycji, fizjologii. I co najważniejsze: to ode mnie zależy, w jaki sposób chcę morsować i ile czasu będę przebywała w wodzie.
Gdy już miałam tę wiedzę, wejście do wody było całkiem inne niż wcześniej. Spokojne, bez lęku, świadome. Skupiłam się całkowicie na sobie. Do tej pory tego nie potrafiłam. Uczestniczyłam w różnych szkoleniach; wtedy najtrudniejsze, wręcz niemożliwe było dla mnie zrelaksowanie się, niemyślenie o niczym innym. Jak miałam to zrobić, skoro cały czas doświadczałam gonitwy myśli. Aż tu nagle na warsztatach wchodzę do wody i wszystkie myśli uciekają. Zimna woda przynosi mi dziwne ukojenie. Czuję całkowite skupienie na swoim ciele, a właściwie bardziej na jego reakcji. Owszem, stopy i ręce nadal mi marzną, ale mam świadomość, że to ja zdecyduję, kiedy ból jest zbyt silny i wyjdę z wody. Jest mi z tym dobrze. W końcu mogę powiedzieć, że jestem sama ze sobą.
Do tej pory nie mogę pojąć, jak Agnieszce udało się namówić mnie na skok do wodospadu. Mam lęk wysokości, nie umiem pływać. Stałam tam na górze, targana sprzecznymi uczuciami. Bałam się niemożliwie (miałam wrażenie, że zaraz zemdleję z tych emocji), ale starałam się wsłuchiwać w słowa Valerjana, który stał obok mnie, i patrzyłam w dół na Agnieszkę, która czekała na mnie tam na dole. Jednocześnie bardzo wierzyłam, że ci ludzie nie pozwolą, aby stała mi się jakakolwiek krzywda. Pamiętam myśl, która skądś do mnie przyleciała: skąd takie zaufanie do obcych ludzi? Z reguły jestem bardzo nieufna. Szczegółowo rozważam to, co inni mówią, podchodzę do tego z dużym dystansem. W końcu zrobiłam to, skoczyłam. Nie wiem, czy bardziej byłam szczęśliwa, czy dumna z siebie. Ależ to było niezwykłe doświadczenie. A do tego jeszcze… weszłam do komory o temperaturze -20°C i w beczce z zimną wodą zrobiłam resety. I już nie myślałam o tym, że stopy mogą mi przymarznąć do podłoża w komorze, nie zastanawiałam się nad tym, co muszę jeszcze zrobić. Po prostu chciałam to robić, bo sprawiało mi to przyjemność, bo nie myślałam o kłopotach. Znalazłam się nagle jakby w innym świecie, w którym chciałabym zostać. Okazało się, że wszystko jest możliwe, ale trzeba uwierzyć w siebie. No i oczywiście dobrze mieć kogoś obok, kto w nas uwierzy. Na tych warsztatach morsowanie przestało być dla mnie miłym spędzaniem czasu – okazało się czymś ważnym, czymś osobistym.
W ostatni dzień odbyło się suche morsowanie, czyli wejście na Śnieżkę w spodenkach. Wydawało mi się, że psychicznie jestem w zupełności przygotowana. Nie bałam się już tak bardzo zimna, ponadto chodzę dosyć często po górach. I tutaj duża niespodzianka. Podczas wchodzenia wróciły do mnie (w mojej głowie) moje problemy. Nagle moje ciało nie chciało współpracować z moim umysłem. Zaczęłam mieć problemy z wchodzeniem. Nie potrafiłam tego opanować. Ale mój umysł mówił mi, że muszę iść dalej, że jak usiądę, to przegram, że w innych warunkach mogłabym nawet zamarznąć. Mówiłam sobie: nie poddawaj się, jesteś silna, nie możesz zawieść grupy. Stoczyłam dużą walkę ze sobą. Dałam radę.
Po powrocie do domu także moje kłopoty wróciły – ze zdwojoną siłą. Przez kilka dni żyłam jakby w dziwnym zawieszeniu. Miałam wrażenie, że to, w co do tej pory wierzyłam, było jakąś iluzją. Nie miałam siły walczyć, pierwszy raz w życiu nic mi się nie chciało. Nie spałam po nocach, i właśnie w jedną taką noc przypomniało mi się wejście na Śnieżkę. Pomyślałam, że jeśli teraz się poddam, jeśli nie skonfrontuję się z rzeczywistością, to przegram i już się nie podniosę. Rano wstałam, poszłam do pracy, a później zrobiłam to, co postanowiłam. Skonfrontowałam się z rzeczywistością i weszłam na szczyt. Jest już dobrze. Jeszcze kroczę ostrożnie, staram się na nowo zaufać, wiem, że na wszystko potrzeba czasu, ale teraz czuję, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Nigdy bym nie przypuszczała, że tamto doświadczenie suchego morsowania tak mi pomoże w życiu. Chyba wszystko, czego doświadczamy, ma jakiś sens i cel. Jeśli nie teraz, to kiedyś. To wszystko w nas zostaje. Te warsztaty na zawsze zostaną w moim sercu, były dla mnie szczególne.
Równie ważnym wydarzeniem w moim życiu było to, co spotkało mnie na następnych warsztatach. Tym razem jechałam bez bagażu kłopotów, szczęśliwa i ciekawa, co tym razem organizatorzy dla nas szykują. Oczywiście, znów czułam wewnętrzny opór przed spotkaniem z obcymi ludźmi, ale i tym razem ekipa była cudowna. Nie wiem, jak to jest, że na warsztaty przyjeżdżają ludzie tak otwarci i wartościowi, iż nie mam żadnych problemów z nawiązaniem z nimi kontaktu. Może ta pasja morsowania tak pozytywnie wpływa na wszystkich. Chociaż ja mam taką swoją małą teorię, że ludzie, którzy wchodzą do zimnej wody (obcują z zimnem), mają jakby większą świadomość siebie. My z mężem często jeździmy w różne miejsca, ale nadal stronię od ludzi, wręcz lubię naszą samotność. Mój mąż natomiast jest bardzo otwarty na ludzi, na nowe znajomości. Jak widać, przeciwieństwa się przyciągają. Między innymi również z tego powodu warsztaty są dla mnie takie ważne. Przebywanie wśród obcych ludzi może być naprawdę fajne i nie musi budzić lęku.
Jak wcześniej wspomniałam, na kolejnych warsztatach doświadczyłam czegoś nowego. Kiedy dowiedziałam się, że to ja jestem tą „wybranką” w grupie, która ma wejść do lodu, poczułam coś, czego nawet nie potrafię opisać. Panika, przerażenie, a jednocześnie ciekawość. Nie mam potrzeby rywalizacji z innymi, dlatego nie biorę udziału w żadnych zawodach. Ale przy odpowiedniej motywacji sprawia mi satysfakcję pokonywanie słabości, lęków, przekraczanie swoich granic, sięganie coraz dalej.
Najtrudniej mi było, kiedy usłyszałam, że to Valerjan zdecyduje, kiedy mogę wyjść z balii z lodem. Nie wiem, czy to dlatego, że na co dzień w pracy, a także często w życiu prywatnym, muszę podejmować ważne decyzje, ale mam problem, kiedy ktoś chce decydować za mnie. Dlatego, jak wchodziłam do balii, dobrze obejrzałam sobie drogę ewakuacyjną na wypadek, gdybym chciała od razu „uciekać”. Założyłam sobie, że posiedzę 5–10 minut, i to wystarczy.
Doznanie było zaskakujące, palce u stóp i dłoni marzły (jak zwykle, chyba nigdy tego nie pokonam), ale nie miałam ochoty na ucieczkę. Na początku było całkiem dobrze, Valerjan pytał mnie o różne rzeczy, mierzył temperaturę. Patrzyłam na osoby wokół i myślałam „dam radę”. Po jakimś czasie rozmowy innych i pytania Valerjana stawały się coraz mniej zrozumiałe. Jakby nagle wszyscy znaleźli się za szybą. To było dziwne odczucie. W pewnym momencie Valerjan powiedział, że teraz ja decyduję, kiedy chcę wyjść. Poczułam ulgę (chociaż wcześniej nie doświadczyłam żadnego przymusu, ale czasami słowa mają dla mnie jakieś dziwne znaczenie, nie wiem, skąd to się bierze, nie potrafię tego wytłumaczyć). Chciałam być w tym lodzie jak najdłużej. W pewnym momencie poczułam ból brzucha i jakby cała energia ze mnie uchodziła. Wtedy przypomniałam sobie te ciągłe pytania Agnieszki: „Zjadłaś porządną kolację, a zjadłaś do śniadania coś słodkiego?”. No i zrozumiałam sens tych pytań. Zabrakło mi energii. Ogrzewanie mojego organizmu chyba pochłonęło ją całą, a ja w dodatku zjadłam za mało. Dostałam lekcję pokory. Bardzo żałowałam, że nie posłuchałam osób doświadczonych. Tak to jest, jak wydaje nam się, że wiemy lepiej. Po 26 minutach wyszłam. Czułam, że już nie dam rady. I to, o dziwo, nie przez marznące palce, tylko brak „paliwa”.
Po wyjściu z lodu z moim organizmem działy się przedziwne rzeczy. Miałam jakby zaburzoną świadomość. Nie potrafiłam zapanować nad intensywnym drżeniem ciała, czułam wielką potrzebę ciepła. Kiedy byłam owijana w śpiwór, mąż objął moją twarz dłońmi. To było bardzo silne doznanie, nie potrafię tego porównać z niczym, co do tej pory doświadczyłam. Chyba jak dotyk anioła; bardzo chciałam, żeby ta chwila trwała. Długo dochodziłam do siebie, czułam się, jakbym przebiegła maraton. Ale ani przez chwilę nie żałowałam. Zastanawiałam się jedynie, co by było, gdybym porządnie zjadła. Jak długo wytrzymałby mój organizm w lodzie. Może kiedyś zdecyduję się to powtórzyć, ale już bardziej świadomie.
W następnym dniu wchodziliśmy do czterech wodospadów. Również wskoczyłam, w asyście mojego męża i Valerjana, z jeszcze większej wysokości do wodospadu. Strach był tak samo silny jak za pierwszym razem w Przesiece, ale wiara we własne siły i możliwości też była większa. Ileż mi to dało satysfakcji. Jeden skok, a tyle radości. To tak niewiele i dużo zarazem.
Do pierwszego i drugiego wodospadu weszłam bez problemu. Jednak organizm nie zdążył się rozgrzać i już przy trzecim i czwartym mój umysł mówił mi: daj spokój, odpuść sobie. Ale jakaś dziwna siła pchała mnie do tej zimnej wody. Może dlatego że to są chwile, kiedy jestem sama ze sobą. To, co jest wokół, nie ma takiego znaczenia. Kiedy wychodzę z wody, zawsze czuję żal, że przez marznące palce nie umiem dłużej wytrzymać. Nie wiem, czy to się kiedyś zmieni, ale chociaż te krótkie chwile są tylko moje.
Po tych warsztatach czuję taki wewnętrzny spokój, mniej się stresuję. Bardziej zauważam dobre rzeczy wokół. Zrozumiałam, że jak czegoś nie dam rady zrobić, to świat się nie zawali. Wierzę, że mogę dużo, ale jak nie dam rady, wystarczy tylko powiedzieć, to żaden wstyd ani porażka. Moje życie bardzo się zmieniło.
Zmieniło się również odczuwanie zimna przez mój organizm. Kąpię się pod prysznicem w chłodnej wodzie, zimą nie noszę ciepłych swetrów, przy każdej temperaturze mam otwarte okno. Zimno jest mi tylko wtedy, kiedy wieje silny wiatr. Lato wciąż lubię, bo mogę jeździć na rowerze, chodzić po górach, ale nie znoszę wysokich temperatur. Latem czuję taką dziwną tęsknotę za zimną wodą. Pewnie dlatego, kiedy jestem w górach, szukam górskich rzek i wodospadów.
Jak wcześniej wspomniałam, nie lubię z nikim rywalizować, nie mam takiej potrzeby. Jednak morsowanie wyzwoliło we mnie inną potrzebę: rywalizacji ze sobą, przesuwania swoich granic, podejmowania nowych wyzwań. Oczywiście, bez szwanku dla swojego organizmu. Od pierwszych warsztatów cały czas pogłębiam wiedzę świadomego i bezpiecznego morsowania.
Uczestniczyłam w sztafecie 12h (siedzieliśmy w lodzie po 10 minut podczas 12 wejść). Nie zakładałam, że na pewno wytrwam do końca. Ale wiedziałam, że nikt z zespołu nie będzie mnie oceniał, krytykował, wywierał na mnie presji i że to ja decyduję, ile wytrwam. Pierwsze wejście było trudne, natomiast każde następne to była celebracja. Rozciągał się przede mną piękny widok na góry, czułam taki błogi spokój. Było mi dobrze. Oczywiście, każdy z nas musiał znaleźć sobie własny sposób na rozgrzanie organizmu pomiędzy wejściami. Dla mnie najlepszy był ruch, nie czułam się dobrze, siedząc w śpiworze. Do tego posiłki, no i oczywiście kisiel (zalecenie Agnieszki). Zbliżał się koniec sztafety, a my czuliśmy się wyśmienicie. No to Agnieszka wyprowadziła nas z tej strefy komfortu – wymyśliła każdemu zadanie. Moim było robienie resetu co 1 minutę. Jak mój umysł i moje ciało zaczęły się buntować! Użyłam całej siły woli, żeby nie uciec. Trudniej też mi było się rozgrzać, a przecież trwało to dokładnie tyle samo co wcześniej: 10 minut.
To mi uświadomiło, że człowiek dosyć szybko adaptuje się do nowych warunków, o ile warunki te są stałe (po prawie 12 godzinach czułam się nadal dobrze w zimnie), ale również, jak szybko możemy wypaść z tej strefy komfortu, gdy tylko dojdzie jakiś nieprzewidziany czynnik. Tak też jest w życiu. Jest mi dobrze, kiedy wszystko jest stałe i przewidywalne. Natomiast gdy zdarzy się coś nieoczekiwanego, zaczynam odczuwać niepokój, lęk. Wydaje mi się, że takie wyzwania pomagają mi, wzmacniają mój charakter, staję się silniejsza, pewniejsza siebie.
Bardzo ciekawym doświadczeniem było morsowanie w temperaturze -50°C w komorze termoklimatycznej w Politechnice Krakowskiej. Czułam silny lęk przed tym przedsięwzięciem. Wyobrażałam sobie, że pewnie nie będę umiała oddychać, że jak wyjdę z wody, przykleję się do podłoża i odejdzie mi skóra itd. Ale znów jakaś magiczna siła ciągnęła mnie do nowego doznania. Pamiętam, jak weszliśmy do komory ubrani, oswajaliśmy się z nowymi warunkami, a Valerjan podszedł do mnie i powiedział, żebym spróbowała się rozebrać i ubrać. Serce biło mi jak oszalałe ze strachu, ale rozum podpowiadał, że mają tutaj tak fachowe zabezpieczenie medyczne, że z pewnością nie pozwolą, żeby stała mi się jakaś krzywda. Oczywiście, zrobiłam to i właśnie dzięki temu nabrałam odwagi do późniejszych wejść do komory i do beczki z wodą. Co dziwne, w wodzie było mi cieplej niż na zewnątrz. Bardzo dużym wsparciem był dla mnie Valerjan, który powtarzał mi przy wychodzeniu z beczki: „Spokojnie”. I czułam ten spokój. Od tej pory, gdy zaczynam się czymś denerwować, powtarzam sobie: „Spokojnie”. I nie wiem, dlaczego, ale właśnie wtedy przypomina mi się ten moment wyjścia z beczki w komorze termoklimatycznej. Spokój pozwala mi racjonalnie myśleć, podejmować decyzje. Natomiast w panice popełniam błędy.
Sama do końca nie wiem, na czym polega fenomen morsowania. Ale wiem na pewno, że zmieniło ono moje życie. Stałam się odważniejsza (zapisałam się na lekcje pływania, mam plany wyjścia w wyższe góry). Zmieniło się moje nastawienie do ludzi, już nie boję się spotykać z obcymi osobami, bo wiem, że mogę się od nich wiele nauczyć, a oni ode mnie, że wspólna pasja rodzi przyjaźnie. Lubię morsować w ciszy, w zadumie. Wtedy te chwile są tylko moje, a kiedy mam problem, czuję, jak zimna woda mnie oczyszcza i pomaga przetrwać. Ale również polubiłam morsowanie w grupie – kiedy bawimy się zimnem, jest w nas wtedy tyle dziecięcej radości.
Dzięki morsowaniu, skokom do wodospadu, udziałowi w różnych projektach, nabrałam dystansu do życia, do siebie. Czuję, że chcę i mogę uzyskać więcej od życia, że mogę spełniać swoje marzenia, sięgać do gwiazd.
Podczas obcowania z zimnem kluczowa jest uważność
Krzysztof Drozd
Jestem entuzjastą szczęśliwego życia, dobrego samopoczucia, zdrowego odżywiania i zwolennikiem raczej optymistycznego patrzenia na rzeczywistość. Od dziecka moją drogę samopoznania kształtowały sztuki i sporty walki – miały one ogromne znaczenie w moim rozwoju. Na przestrzeni wielu lat mojemu życiu towarzyszyły tysiące treningów, hektolitry wylanego potu i łez, siniaki, otarcia, rany i kontuzje. Porażki, zwycięstwa, upadki, sukcesy i nieludzka wręcz czasami dyscyplina, samozaparcie i siła woli doprowadziły mnie do zdobycia mistrzowskiego stopnia wtajemniczenia i wielu zawodniczych osiągnięć na poziomie ogólnopolskim i europejskim. Sztuki i sporty walki dały początek pozytywnym nawykom i nauczyły mnie bycia uważnym, a poprzez lata praktyki spowodowały, że zacząłem patrzeć na siebie i na innych z różnych punktów widzenia. Od lat pasjonuję się również holistycznym rozwojem człowieka na wielu płaszczyznach. Zgłębiam wiedzę z zakresu psychologii, NLP (neurolingwistycznego programowania), hipnozy, coachingu, szeroko pojętych możliwości ludzkiego ciała, świadomego i nieświadomego umysłu oraz aspektów i tajemnic naszej duchowości. Lubię uczyć się od najlepszych, dlatego też wielokrotnie miałem zaszczyt i możliwość czerpania tej rozwojowej wiedzy i doświadczenia od ludzi, takich jak Richard Bandler, Paul McKenna, Anthony Robbins, Eckhart Tolle czy Jaggi Vasudev, znany jako Sadhguru, i wielu, wielu innych… Zdobytą wiedzę wykorzystuję do budowania lepszego życia nie tylko dla siebie, ale również z pasją pomagam innym: przyjaciołom, znajomym, znajomym znajomych i osobom poleconym w rozwiązywaniu problemów z nerwicami lękowymi, depresją, nałogami, emocjami czy szeroko pojętymi relacjami.
Mrozu nie należy się bać, tylko rozumieć, jak na nas działa. Morsowanie w -50°C.
Uwielbiam poezję i sam piszę i wydaję wiersze, głównie pozytywne przemyślenia o świadomości, wyższych wartości i tym, na co, według mnie, warto zwrócić uwagę, aby żyć bardziej w pełni. Jestem miłośnikiem podróży, zarówno dalekich i egzotycznych, jak i tych krótkich do pobliskiego lasu. Wiem, wiem… brzmi to trochę jak opis w profilu na portalu randkowym, ale ja nie o tym chciałem.
Do rzeczy.
Pozwól, że opowiem ci krótką historię o tym, jak zapoznałem się z zimnem i jak ta relacja na mnie wpłynęła i jak ogromny, pozytywny wpływ nadal ma na moje życie, i to na wielu płaszczyznach. Moja przygoda z zimnem zaczęła się 1 stycznia 2020 roku nad Jeziorem Wielewskim, gdzie z rodziną i przyjaciółmi spędzaliśmy sylwestra. Jak to zwykle bywa, na początku roku wielu z nas ma postanowienia noworoczne, więc i ja zdecydowałem, że to dobry moment, by spróbować czegoś nowego. Zaczynam morsować! I tak oto, za namową mojej przyjaciółki Magdy, która w tym czasie miała za sobą już kilka lat doświadczenia z morsowaniem, po raz pierwszy świadomie, na trzeźwo i z własnej woli wszedłem do zimnej wody. Chociaż już wcześniej wielokrotnie miałem ochotę sprawdzić, co takiego kryje się w tym tajemniczym żywiole, jednak umysł – do tej pory – za każdym razem zwodził i lawirował, tworzył wymówki, odkładał na później, byleby tylko odwieść mnie od tego niewygodnego pomysłu. No, po prostu mistrz w swojej profesji. Sam proces wejścia do wody tego dnia zajął zaledwie chwilę, a tak wiele się w tym czasie wydarzyło. W głowie gonitwa myśli, lęk pomieszany z ekscytacją, obawy, pytania, argumenty za i przeciw, negocjacje… tak, nie, nie wiem itd. Swoją drogą to zadziwiające, jak wiele dzieje się w naszym umyśle, kiedy stajemy twarzą w twarz z trudnym zadaniem. Czy aby nie za często i zbyt łatwo wierzymy temu, co podpowiada nam umysł, a co w końcu okazuje się zwykłą iluzją? To lodowate doświadczenie okazało się wystarczająco ekstremalne, zwłaszcza że woda na przełomie stycznia i grudnia jest już dość zimna dla debiutanta. Pomimo wszystko to doświadczenie zostawiło po sobie ogrom pozytywnej energii, wspaniałe samopoczucie, satysfakcję i nieodpartą chęć ponownego spotkania z zimnem. Było w nim coś pobudzającego i energetycznego, groźnego i przerażającego, ale też zarazem interesującego i fascynującego. Przyglądając się temu z perspektywy czasu, mogę stwierdzić, że sama aktywność związana z obcowaniem z zimnem była dla mnie dość niewygodna, zwłaszcza na początku przygody, jednak po głębszej analizie jej aspektów zdrowotnych, fizjologicznych i psychologicznych zrozumiałem, że jest to coś, co mi przede wszystkim bardzo dobrze służy i ma na mnie doskonały wpływ, jest za darmo i można to robić całe życie, w każdym wieku i na wiele sposobów. Pomyślałem sobie, dlaczego więc nie zgłębić potencjału, który w tym zimnie drzemie, i nie skorzystać z szansy, by zanurzyć się w nim po same uszy?
Od tamtego dnia wchodzę do zimnej wody systematycznie, kilka razy w tygodniu, a czasem nawet codziennie. Morsuję w morzu, pstrąguję w strumieniach i chłodzę się na różne sposoby. Bez przerwy szukam nowych, innych, ciekawych metod, otwieram się na doświadczenia, analizuję i wyciągam wnioski. Dziś już nie używam neoprenów, choć w pierwszych miesiącach nie mogłem się bez nich obejść. A o tych „kozakach”, co to wchodzili bez ocieplanych butków i rękawiczek, a na koniec moczyli głowę, myślałem, że poniosła ich brawura i delikatnie mówiąc – lekkomyślność. Teraz widzę, że się pomyliłem, bo szybko nadszedł czas, że i mnie poniosło. Zacząłem systematycznie uodparniać stopy i dłonie w misce z wodą wypełnioną lodem, czapka na czas przebywania w zimnej wodzie też na dobre poszła w odstawkę. Nie zrozum mnie źle, nie mam nic przeciwko neoprenom. Wiem, że każdy z nas szuka swego rodzaju komfortu, i uważam, że każdy rodzaj spotkania z bodźcem zimna jest dobry, byleby dobrze się przy tym bawić, a przede wszystkim czerpać z tego radość i pozytywne samopoczucie. Jednak wiem też, że każda świadomie morsująca osoba prędzej czy później zrezygnuje z ograniczania ekspozycji i otworzy się w pełni na zimno. No bo po co mielibyśmy wystawiać się na bodziec i w jakimkolwiek stopniu go ograniczać? Nie ma potrzeby, jeśli nie ma zagrożenia zdrowia ani życia. To tylko kwestia zaufania i otwartości umysłu, co w wielu przypadkach wymaga jedynie czasu.
Uzyskany w zimnej wodzie spokój pozwala poczuć się wolnym od strachu.
Kiedy już zacząłem się na dobre przyzwyczajać do lodowatych treningów, normą stały się codzienne zimne prysznice, wiadra na głowę, resety, kąpiele w morzu, rzece, jeziorach, górskich strumieniach. Kiedy tylko mogę, gdziekolwiek jestem, szukam okazji do zanurzenia się. Zimą korzystam z każdej możliwości wyeksponowania roznegliżowanej klaty na mróz czy podreptania gołą stopą po śniegu. A kiedy zbliża się lato, wchodzę do swojej zamrażary skrzyniowej albo do balii z lodem. Chociaż preferuję raczej kontakt z przyrodą i zimną wodą w naturze, jednak – tak czy inaczej – każde spotkanie z żywiołem daje mi niesamowitego kopa energetycznego i sprawia, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
Jednym z moich ulubionych sposobów poznawania zimna jest pływanie zimowe, czyli pływanie w temperaturze wody poniżej 5°C tylko w silikonowym czepku, kąpielówkach i pływackich okularach. Dotychczas wziąłem udział w kilku amatorskich zimowych zawodach, co było dla mnie nie tylko okazją do dobrej zabawy, ale i świetną motywacją do rozwoju, opanowywania swoich słabości i wspaniałym narzędziem przesuwania barier, głównie tych psychicznych, bo wielokrotnie już zauważyłem, że jeśli głowa pozwala, wtedy ciało doskonale współpracuje, żeby z resztą sobie świetnie poradzić, chociaż pozornie może się to wydawać niemożliwe. Z każdym sezonem zamierzam zwiększać dystanse pływackie, a tym samym również polepszać swoją adaptację na zimno. To cudowne, że mogę połączyć te dwie piękne aktywności.
Ciekawość odkrywania i zgłębiania tematu zimna i jego wpływu na organizm spowodowała, że postawiłem sobie za cel, by się z nim zaprzyjaźnić, a tym samym nauczyć się w jego niewygodzie odnajdywać swego rodzaju komfort, choć to dla niektórych może brzmieć jak coś, czego nie da się zrobić. Wertowałem internety, przeglądałem jutuby, fejsbuki, szukałem książek i ludzi, którzy zaczęli wcześniej ode mnie zgłębiać zagadnienie wpływu zimna i są dużo dalej na drodze, na której i ja się znalazłem. Tak w moich poszukiwaniach natrafiłem na wspaniałych ludzi, którzy mają nie tylko dużą wiedzę na ten temat, ale również ogromne doświadczenie i – co najważniejsze – chcą dzielić się nim z innymi i robią to z pasją i wielką radością. Jedną z tych osób jest Valerjan Romanovski, którego – jak sądzę – nikomu nie trzeba przedstawiać, gdyż w świecie zimna już go znają chyba wszyscy. To dzięki niemu i jego zespołowi podczas zaledwie kilkudniowych warsztatów udało mi się rozwiać wiele wątpliwości, znaleźć odpowiedzi na kilka kluczowych pytań, przełamać dotychczasowe ograniczające bariery i wzmocnić wiarę w siebie i w możliwości swojego organizmu, poznać na sobie zagadnienie hipotermii, a dzięki temu poczuć się pewniej. To wszystko w bardzo bezpiecznym środowisku i w towarzystwie fantastycznych ludzi o podobnych zainteresowaniach i wspólnej pasji.
Tamtego dnia wspólne wejście na szczyt Śnieżki, przy temperaturze powietrza -20°C było dla mnie ogromnym wyzwaniem i wyczynem, którego sam chyba nigdy nie odważyłbym się podjąć. Jednak dzięki asyście, wsparciu, wiedzy i doświadczeniu Valerjana i jego ekipy to wyzwanie stało się jakieś takie łatwiejsze i bardziej osiągalne. Od tamtej pory każda następna zimowa wędrówka, gdziekolwiek jestem w górach, odbywa się obowiązkowo w krótkich spodenkach i bez koszulki. To wydarzenie zapoczątkowało szereg kolejnych lodowych wyzwań i prób ustanowienia – bądź też przesunięcia – granic zarówno dla umysłu, jak i dla ciała.
Zimno stało się wspaniałym narzędziem, którym bardzo chciałem nauczyć się posługiwać i używać go najlepiej, jak tylko się da. Dziś wiele z takich wyzwań i przygód jest już za mną, choć wiem, że również wiele jest jeszcze na pewno przede mną.
Jedną z fantastycznych przygód była nasza wspólna podróż do Norwegii (krainy zimna), a tam: wędrówki po górach, spanie pod namiotami w niskich temperaturach, kąpiele w górskich jeziorkach i wodospadach, obcowanie z cudowną przyrodą, pływanie z delfinem w fiordzie, obserwowanie zjawiskowej zorzy polarnej. To wszystko w towarzystwie pięknych ludzi, pozytywnie zakręconych na punkcie zimna i rozwoju.
Do tej pory dwukrotnie wziąłem udział w Mistrzostwach Polski w Morsowaniu w Mielnie, które na stałe wpisały się do kalendarza moich lodowych wyzwań. Cyklicznie odbywam treningi w komorze termoklimatycznej z temperaturami poniżej -50°C, poznając i zgłębiając zagadnienie zimna w zupełnie innym wymiarze. Doświadczenie i praktykowanie na własnej skórze, jak również obserwacja zachowań i reakcji innych to swoisty poligon naukowy, który pozwala dowiedzieć się, poznać i zrozumieć o wiele więcej.
Niesamowitym i szalonym wyzwaniem była dla mnie również próba ustanowienia rekordu Polski w 24-godzinnej sztafecie – najdłuższy łączny czas przebywania w lodowatej wodzie w ciągu doby – która zakończyła się sukcesem. Każdy z nas, czterech uczestników sztafety, ukończył wyzwanie z wynikiem 6 godzin. Dobre planowanie, fantastyczna współpraca, doskonałe wsparcie logistyczne i organizacyjne, doping kibiców – to tylko kilka ważnych czynników, które spowodowały, że zdołaliśmy to zrobić.
Za każdym razem – przesuwając granice zarówno dla swojego ciała, jak i dla umysłu – dostrzegam wiele nowych wniosków, innych punktów widzenia i analiz. Raz za razem, gdy wchodzę głębiej i głębiej w doświadczenie, pojawia się również coraz więcej pytań. To ciekawość wewnętrznego i zewnętrznego świata je wywołuje, a każde mniejsze, bądź większe wyzwanie, w którym biorę udział, daje możliwość uzyskania na nie odpowiedzi.
Po co czekać na zimę? Latem zawsze można schłodzić się w podręcznej zamrażarce.
Bardzo się cieszę, że codziennie mogę obcować z tym pięknym żywiołem, jakim jest zimno, poznawać jego zalety i wykorzystywać nieograniczony potencjał. Choć dla wielu ludzi zimno jest tylko znienawidzonym stresorem, którego za wszelką cenę trzeba unikać, dziś wiem, że z systematycznego eksponowania ciała na ten bodziec (różnymi sposobami) wynikają dla nas bardzo dobre rzeczy – nie tylko fizjologicznie, ale również psychicznie i duchowo. Jednak należy podchodzić do tego mądrze, z pokorą i z szeroko otwartym umysłem. Codzienny kontakt z zimnem jest dla mnie swego rodzaju treningiem oczyszczania umysłu ze zbędnych myśli, dramatów, problemów i ciężarów przeszłości. Skutecznie wycisza i relaksuje. Pomaga mi odnaleźć łączność pomiędzy ciałem, umysłem i duchem, prowadząc tym samym do równowagi, czego rezultatem jest spokój. Jest nie tylko treningiem siły woli i charakteru, ale również uważności, bycia w tej chwili – w momencie teraźniejszym. A w niektórych przypadkach jest formą medytacji i połączenia z wyższą jaźnią. Systematyczny trening z bodźcem zimna dosłownie wznosi mnie na zupełnie inny poziom witalności i poczucia energii, każdego dnia wydobywając ze mnie moc, którą wyraźnie identyfikuję i odczuwam. Fantastyczne jest to, że można z niego korzystać na 101 sposobów, w każdych warunkach, ogranicza nas tylko wyobraźnia, no i oczywiście podstawowe zasady bezpieczeństwa.
Uwielbiam te nasze jesienno-zimowe wyjazdy nad morze w gronie najbliższych przyjaciół, zazwyczaj po zmroku, kiedy w ciszy zanurzamy się w wodzie, dookoła słychać tylko delikatny szum fal, a nad głową rozpościera się rozgwieżdżone niebo i delikatna poświata księżyca. Chociaż i tych zwariowanych chwil, pełnych śmiechu i niepohamowanej głupawki też nie brakuje. Każde wejście do wody jest cudownym doświadczeniem zbliżenia z matką naturą, szansą na „uziemienie się” i połączenie nie tylko z najbliższymi, przyrodą, ale również z sobą i z całym wszechświatem.
Zimno stało się dla mnie bardzo dobrym – choć surowym i wymagającym – nauczycielem na drodze holistycznego rozwoju i samopoznania. Nauczycielem, który tylko wskazuje kierunek, w jakim mam podążać. Zimno uczy na wielu płaszczyznach, w zależności od stopnia zaawansowania. Odwaga, spokój, cierpliwość, wytrwałość, opanowanie, silna wola, dyscyplina, systematyczność, wiara w siebie i swoje możliwości, pokora, akceptacja… to tylko niektóre z cech, jakie można rozwijać i nad nimi pracować, używając zimna jako narzędzia. Raz dostajesz taką lekcję, a po chwili pojawia się następna – inna, dlatego też podczas obcowania z zimnem kluczowa jest uważność. Po co? Ano właśnie po to, żeby zauważyć i wydobyć z niego to, co jest najbardziej istotne i potrzebne, żeby wzrastać i się rozwijać. Codziennie uczę się „otwierać umysł” i trenuję umiejętność słuchania i odczuwania po to, żeby wyciągać wnioski prowadzące mnie małymi kroczkami drogą w kierunku pełniejszej świadomości, zdrowia, równowagi, witalności i spokoju.
Świadomie poddając się bodźcowi zimna, człowiek staje się naturalny i szczery, taki, jaki jest, bez nalepek, pryzmatów, nazw i porównań, bez zbędnych wyobrażeń i niepotrzebnych słów. Zimno weryfikuje wszystko i wydobywa na powierzchnię prawdę o nas takich, jakimi faktycznie jesteśmy. Połączenie z tym żywiołem osłabia siłę egotycznego umysłu (czyt. _ego_), który jest tylko swego rodzaju zlepkiem wyobrażeń o samym sobie po to, by zza tych wyobrażeń mogło ukazać się to, co jest naturalne i prawdziwe. Zimno wydobywa z nas wrażliwość, która, według mnie, stanowi największą moc, jaka kryje się w każdym z nas, jednak nie każdy jest jej w pełni świadomy, dlatego też nie każdy jest w stanie sam ją odkryć.
Chciałbym z całego serducha podziękować za inspirację wszystkim, którzy zapalili we mnie ten wewnętrzny ogień, i bardzo się cieszę, że dzisiaj mogę z entuzjazmem przekazywać go dalej. Dziękuję za możliwość podzielenia się moimi doświadczeniami i przemyśleniami na stronach tej wspaniałej książki. To dla mnie ogromne wyróżnienie i wielka radość.
Piękne jest to, że co jakiś czas do grona entuzjastów zimna dołączają cudowni ludzie z naszego bliższego lub dalszego otoczenia, którzy też chcieliby poznać je bliżej, ale nie za bardzo wiedzą, jak do tego podejść, być może zwyczajnie czują lęk albo szukają towarzystwa do wspólnego zanurzenia się w zimnej wodzie. Inni może potrzebują kilku słów wsparcia, może przyjacielskiego poklepania po ramieniu, żeby postawić pierwszy krok na tej ekscytującej drodze. No bo przecież od czegoś trzeba zacząć, a jak powszechnie wiadomo, każda wędrówka, daleka czy bliska, zaczyna się od postawienia tego pierwszego kroku. Jeśli jeszcze go nie zrobiłeś, to „gorąco” zachęcam, sprawdź sam, co dobrego czeka na ciebie po drugiej stronie zimna. Czy to jest poczucie szczęścia i spełnienia, zdrowie, satysfakcja, spokój, dobra zabawa? A może czeka tam na ciebie możliwość zatrzymania się, wyciszenia czy spojrzenia w głąb siebie. Może jest tam coś jeszcze innego, coś więcej. Być może jest tam coś takiego, co jest tylko twoje?
Wskakuj i sam zobacz! Jedynym sposobem sprawdzenia tego, jest twoje osobiste doświadczenie.
Ściskam mocno i zimno pozdrawiam! Do zobaczenia w lodowatej wodzie.
Gdy myślę o zimnej wodzie, w głowie pojawia się spokój i cisza
Malina Różańska
Kiedy Valerjan zaprosił mnie do podzielenia się swoją historią, ochoczo przystałam na propozycję. Poczułam przypływ dziecięcego podekscytowania i z radością odpowiedziałam: „Tak! Wchodzę w to!”. Klika dni później umysł zaczął podsuwać pytania i wątpliwości. Czy to na pewno jest dobry pomysł? Czy twoja historia w ogóle kogoś zainteresuje? Co ty właściwie wiesz o zimnie i przebywaniu w lodowatej wodzie? Czym jest dla ciebie zimno? Co dała ci zimna woda? To był…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej