Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Terytorium - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 stycznia 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Terytorium - ebook

Twórczość Agnieszki Pietrzyk, jakiej jeszcze nie znacie!

W lesie przy granicy polsko-rosyjskiej, podczas ćwiczeń żołnierzy Wojskowej Obrony Terytorialnej, dochodzi do tragedii. Kapral Derkacz, przekonany, że ma przed sobą uzbrojonego, niebezpiecznego mężczyznę, oddaje śmiertelny strzał w stronę cywila.

Na miejscu pojawia się policja. Jednak terytorialsi nie zamierzają z nią współpracować. Za wszelką cenę chcą chronić swojego człowieka. Kobieta, która wraz z zamordowanym przebywała w samochodzie w chwili strzału, staje się cenna zarówno dla policji, jak i żołnierzy. Ona sama ma jednak swój cel do zrealizowania. I nie jest to pomoc którejkolwiek ze stron.

Napięcie między formacjami mundurowymi rośnie. W końcu sytuacja wymyka się spod kontroli. Wtedy dochodzi do kolejnej tragedii.

Terytorium to thriller, w którym ścierają się interesy różnych grup, nienawiść i uprzedzenia biorą górę, i nikt nie przestrzega zasad, gdy na horyzoncie pojawia się możliwość osiągnięcia osobistych korzyści. Agnieszka Pietrzyk opowiada przerażającą historię o tym, co może się wydarzyć, gdy nieodpowiedni ludzie chwycą za broń.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67551-22-9
Rozmiar pliku: 779 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Cała prawda i trochę fikcji o ludziach, którym dano broń do ręki.

Główni bohaterowie:

PODPUŁKOWNIK SZYMON BUKOWIECKI — dowódca Czterdziestego Trzeciego Batalionu Lekkiej Piechoty w Braniewie

MAJOR ROCH SERAFIN — zastępca dowódcy

SIERŻANT TITO — żołnierz Wojsk Obrony Terytorialnej

PLUTONOWY BARTOSZ NOWICKI — żołnierz Wojsk Obrony Terytorialnej

KAPRAL ARTUR DERKACZ — żołnierz Wojsk Obrony Terytorialnej

INSPEKTOR KRYSTIAN SUM — funkcjonariusz Komendy Powiatowej Policji w Braniewie

KOMISARZ DOMINIK JAMRÓZ — funkcjonariusz Komendy Powiatowej Policji w Braniewie

MŁODSZY ASPIRANT NIKITA SOKOŁOW — funkcjonariusz Komendy Powiatowej Policji w Braniewie

STARSZA POSTERUNKOWA AGATA MAŁEK — funkcjonariuszka Komendy Powiatowej Policji w Braniewie

MAGDALENA TUSZYŃSKA — pasażerkaRozdział I

ARTUR MIAŁ OCHOTĘ WYCIĄGNĄĆ RĘKĘ i wyrwać mgłę z powietrza, by przywrócić konturom wyrazistość, a kolorom czysty ton. Postąpił kilka kroków do przodu i znalazł się na krawędzi lasu. Tutaj mgła nabrała intensywności, nieograniczana przez pnie wisiała nad ziemią gęsta i wilgotna. Wytężył wzrok, ale niewiele więcej zobaczył. Zsunął plecak i rozpiął go jedną ręką. Od razu natrafił palcami na okulary taktyczne. Zgodnie z obietnicą producenta miały zagwarantować bardziej przejrzysty i wyraźny obraz. Włożył je i zamrugał. Rzeczywiście widział nieco lepiej, dostrzegał kształty jakichś budynków.

Nagle zamarł, bo na karku poczuł dotyk zimnego metalu. Lufa broni, to nie mogło być nic innego. Oddech mu przyspieszył, krew pulsowała w skroniach. Swój karabinek miał przewieszony przez pierś. Nie zdoła go użyć. Gorączkowo myślał nad innym sposobem odparcia ataku.

— Kapralu Derkacz, jesteś martwy.

Słowa te padły za jego plecami, a wypowiedziane zostały szeptem.

— Pierdol się, Tito! Przestraszyłeś mnie — warknął Artur, poprawiając okulary.

Nie odwrócił się, nie musiał, dobrze wiedział, kto się za nim znajduje. Sierżant Tito, do niedawna starszy ratownik, a obecnie celowniczy. Lepiej wychodziła mu obsługa karabinu maszynowego niż ratowanie ludziom życia, a teraz się okazało, że ma jeszcze jeden talent, umie poruszać się cicho jak kot. Artur nie dowierzał, że go w porę nie usłyszał. Przecież w lesie panowała idealna cisza, nawet gdyby z gałęzi spadła kropla wody, jego ucho powinno to wychwycić.

— W czasie wojny byłbyś już martwy — szeptał sierżant. — Pamiętaj, w trakcie rozpoznawania terenu trzeba pilnować tyłów.

— Plutonowy Nowicki miał to robić. Szedł za mną w odległości trzydziestu metrów.

— To dziwne, bo ja go nie widziałem.

— To gdzie on, kurwa, jest?

Kapral Artur Derkacz odwrócił się i zobaczył duże czarne oczy sierżanta. Zdumiewające były te nienaturalnie ciemne tęczówki. Mgła i szarość poranka wydawały się jeszcze podkreślać ich czerń.

— Może poszedł na fajkę albo opróżnić pęcherz — oznajmił Tito.

— Albo, kurwa, znowu gada ze ślubną. Paru godzin nie może bez niej wytrzymać. Na miejscu dowódcy już dawno bym go z batalionu wypierdolił.

Kapralowi z wściekłości zadrgała górna warga. On się starał, bo wiedział, że wynik zadania spadał na nich wszystkich. Za to inni podchodzili do sprawy z lekceważeniem, nie rozumieli swojej roli w formacji, nie docierało do nich, że wszyscy razem tworzą wartość bojową. Jeden z nich nawali i cały batalion leży trupem, przynajmniej w czasie wojny.

Kilkanaście metrów dalej, od strony lasu, rozległy się kroki, sekundę później we mgle zamajaczyła szczupła i wysoka postać w mundurze polowym z karabinem niedbale przewieszonym przez ramię.

— Co, chłopcy? Czekacie na mnie?

— Chłopcy, to są, kurwa, w przedszkolu, tu jest wojsko, tu jest obrona terytorialna.

Plutonowy Nowicki niezdarnie zapinał pasek hełmu pod brodą.

— Arturo, czego się tak pieklisz? Nie słyszałeś, że zdenerwowany żołnierz to zły żołnierz?

— Arturo to ja będę na śniadaniu, a teraz jestem kapral Derkacz. Czy to jest dla was jasne, plutonowy?

Nowicki uniósł rękę, parodiując oddawanie honorów.

— Jasne, kapralu, sorry, chciałem powiedzieć: podpułkowniku.

Derkacz zamierzał coś powiedzieć, ale sierżant go uprzedził:

— Wracamy do rozpoznania terenu. Bierzcie się do roboty. Czas nam ucieka. — Wskazał na karabin zwisający z ramienia plutonowego. — Przewieś go przez plecy, bo zaraz zgubisz.

Nowicki wykonał polecenie. Wszyscy odwrócili się w stronę budynków. Po chwili sierżant Tito wycofał się do lasu, a kapral Derkacz ruszył przed siebie. Z każdym krokiem zabudowania rosły, ujawniając kolejne szczegóły architektoniczne. Dostrzegł małe okienka i czerwoną dachówkę, potem schody biegnące równolegle do ściany. Nie oglądał się, wierzył, że tym razem plutonowy Nowicki go zabezpiecza. Zaczął powoli okrążać budynek, wypatrując ruchu bądź niepokojącego kształtu. Liczył kroki, miało mu to pomóc w prawidłowym określeniu długości ściany. Zwolnił, gdy zbliżał się do rogu budynku. Nasłuchiwał chwilę, a potem wyjrzał zza muru. Raptownie cofnął się, bo widok go zaskoczył. Podwórko powinno być puste, robili przecież rozpoznanie terenu w opuszczonym od dwudziestu lat gospodarstwie rolnym, tak powiedział podpułkownik Bukowiecki. Tymczasem na posesji stał volkswagen golf, jego ciemna karoseria wyłaniała się z mgły. Jeden rzut oka wystarczył kapralowi, aby spostrzec, że nie jest to wrak. Skąd wziął się tutaj ten wóz? Gdyby była jesień, to samochód mógłby należeć do grzybiarza. Mieli jednak luty, w dodatku zimny mglisty dzień, nawet miłośnicy leśnych wędrówek raczej pozostali w łóżkach. Przyszło mu do głowy, że golf to podpucha podpułkownika, aby sprawdzić ich czujność. Serce mu waliło. Coraz ciekawsze stawało się to rozpoznanie. Powinien wycofać się i zameldować sierżantowi Tito o zaobserwowanym obiekcie. Najważniejsze zadanie terytorialsa to nie dać się zauważyć. Odwrót był więc najlepszym krokiem. Kusiło go jednak, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Mógłby zerknąć na blachy golfa albo sprawdzić, czy wóz jest pusty. Niemal przykleił się do ściany i sunął ku samochodowi. Miał nadzieję, że mgła jest wystarczającą zasłoną. Okulary taktyczne zjeżdżały mu z nosa, to chyba z powodu tej wilgoci w powietrzu. Zdjął je i schował do kieszeni. Karabinek do tej pory trzymał przewieszony przez pierś. Teraz wziął go do ręki. Zgiął się wpół i przemknął w stronę wozu, na jego tył. Wtem coś usłyszał, jakiś hałas dobiegający z wnętrza golfa. Ktoś w nim był. Dreszcz ekscytacji przebiegł mu po plecach. Uniósł lufę i zbliżył się do drzwi kierowcy. Liczył na to, że ten ktoś wewnątrz wozu na widok wycelowanej w siebie broni machinalnie podniesie ręce w geście poddania.

Derkacz zamarł. Oddech zatrzymał mu się w tchawicy, powodując chwilowy ucisk w piersi. Spadł na niego nagły strach, będący ostrzeżeniem przed realnym niebezpieczeństwem.

Ktoś celował do niego z wnętrza samochodu. Bardzo wyraźnie widział lufę pistoletu. To nie był żart, jak przed kilkunastoma minutami, gdy sierżant Tito wymierzył w jego kark. Tutaj na serio ktoś chciał go zabić. Mięśnie zadziałały szybciej od mózgu, tak przynajmniej wydawało się kapralowi, gdy odbezpieczał broń i zaciskał palec na spuście. Huknęło. Jego ciało poddało się sile odrzutu. Potrzebował paru sekund, żeby się otrząsnąć. Patrzył na dziurę w szybie i przyswajał sobie fakt, że strzelił do kierowcy. Złapał za klamkę i otworzył drzwi golfa. Mężczyzna leżał z głową odrzuconą w bok, brakowało części czaszki, wszędzie była krew. Kapral miał wrażenie, że jego oczy dzielą przestrzeń na kilka planów, bo dopiero po sekundzie dojrzał postać skuloną na drugim fotelu. Pasażer golfa otworzył drzwi i wypadł na zewnątrz. Zaczął uciekać między budynki. Tempo miał kiepskie, Derkacz wiedział, że go dogoni, biegał najszybciej z całego batalionu, a co najważniejsze, był wytrzymały. Nie musiał się spieszyć.

Zza rogu wypadł plutonowy Nowicki. Dopadł do kaprala, nadal mierzącego w wóz. Przez chwilę patrzył na zwłoki kierowcy.

— Ja pierdolę! On nie ma głowy! — powiedział cicho z jękiem w głosie. Nagle wrzasnął: — Co ty, kurwa, zrobiłeś? Zabiłeś go! Ty kretynie!

— Zamknij się — warknął kapral.

— Kurwa, Arturo, zastrzeliłeś człowieka! Pójdziesz siedzieć!

— Nie pójdę. Uratowałem swój tyłek i twój też.

— Co ty pierdolisz?

Kapral wskazał na ciało kierowcy.

— Chciał mnie zastrzelić. Ty byłbyś drugą ofiarą.

— Dzieciaku, przecież to są tylko ćwiczenia.

Derkacz się skrzywił, bo plutonowy nie ogarniał sytuacji. Dobrze, że chociaż on sam wiedział, co dalej robić.

— Powiadom dowództwo i sierżanta, a ja zatrzymam tego drugiego.

— Jakiego drugiego?

— Było ich dwóch. I nie stój tak na środku, tamten też może mieć broń.

Derkacz ruszył między budynki, trzymając przed sobą karabinek. Był poruszony, krew tętniła mu w skroniach, ale panował nad sytuacją, jak przystało na żołnierza. Biegł szybko i zygzakiem, na wypadek, gdyby pasażer golfa chciał strzelać. Omiatał wzrokiem przestrzeń, szukając w coraz rzadszej mgle sylwetki człowieka. Dojrzał go na drodze prowadzącej do gospodarstwa, a położonej równolegle do linii drzew. Odległość między nimi malała z każdym pokonywanym metrem. Nagle z lasu wypadła postać w mundurze i hełmie, przemieszczała się błyskawicznie. Kapral rozpoznał sierżanta Tito. Zwolnił, dając szansę koledze do pochwycenia uciekiniera. Chwilę później pasażer golfa leżał na miękkiej ziemi, a sierżant stał nad nim okrakiem z wymierzoną w dół lufą. Derkacz podchodził wolnym krokiem, przyglądając się rozciągniętemu ciału. Dostrzegł dość długie i rude włosy, a także kształtne biodra. Nie było wątpliwości, że to kobieta.Rozdział III

MAJOR SERAFIN WSZEDŁ do polowej sypialni. Nagrzewnice zostały uruchomione, bo było ciepło i sucho. Przyjemna odmiana po wilgotnym i zimnym budynku. Doceniał nowe namioty, żadna chińszczyzna, lecz dobra polska robota, latem się nie nagrzewały, a zimą skuteczniej izolowały przed chłodem. Na szczęście nie musieli walczyć o dobry sprzęt dla terytorialsów. Wszystko, co dostawali, było najlepsze i oczywiście prosto od producenta. Ten namiot nadal czuć było impregnatem, mimo że używali go od kilku tygodni.

Derkacz stanął przed nim wyprężony jak struna.

— Spocznijcie, kapralu!

Żołnierz wypuścił powietrze z wypiętej piersi.

— Panie majorze, melduję, że odblokowujemy telefon. Zaraz będzie gotowy.

Na pryczy siedział sierżant Tito, przed nim stał taboret, a na taborecie laptop, do którego podpięty był aparat. Żołnierz nie odrywał wzroku od monitora. Na jego twarzy nie było widać skupienia, które oddawałoby wagę wykonywanego zadania. Patrzył ze spokojem, a nawet lekkim zniecierpliwieniem. Nagle drgnęła mu lewa powieka.

— Zrobione — oznajmił i odłączył telefon, po czym wręczył go przełożonemu.

Major przysiadł na brzegu sąsiedniej pryczy i uruchomił aparat. Bateria wskazywała dwadzieścia procent mocy. Tyle w zupełności wystarczy. Najpierw wszedł w kontakty. Lista była pusta. Sprawdził ostatnie połączenia. Nie było żadnego. Zajrzał do skrzynki esemesowej, potem do albumu, nic tam nie znalazł. Poczta systemowa nie została ustawiona. Na pulpicie nie widniała ikonka żadnej znanej aplikacji przeznaczonej do komunikowania się.

Kapral Derkacz uderzał butem w taboret. Nie potrafił ukryć zniecierpliwienia. Nic dziwnego, to on pociągnął za spust i teraz chciał wiedzieć, komu odebrał życie.

— I co? — zagadnął niepewnie.

— Nic. Telefon wygląda na nieużywany albo wyczyszczono z niego wszystkie dane.

— Mogę? — Sierżant Tito wyciągnął rękę.

Major podał mu aparat. Tito przesunął palcem po ekranie.

— Sądzę, że telefon został przywrócony do ustawień fabrycznych. Jeśli tak, to jestem w stanie odzyskać część danych, musiałbym tylko poszukać w sieci odpowiedniego programu.

— Zajmij się tym! — polecił zastępca dowódcy.

— Rozkaz, panie majorze, ale uprzedzam, że to trochę potrwa. A na razie sprawdzimy, jaki numer ma ten telefon. Artur, do ciebie zadzwonimy. Podaj swój numer!

Derkacz podyktował dziewięć cyfr, a sierżant wybrał je na telefonie. W jednym z plecaków odezwał się sygnał. Kapral wydostał z niego aparat i odczytał numer.

— I co teraz? — zapytał, bo dotarło do niego, że ten szereg cyfr niewiele mu mówi.

— Właściwie nic — mruknął Tito. — Gdybyśmy znali kogoś w policji, to już mielibyśmy nazwisko właściciela tego numeru i wiedzielibyśmy, gdzie aparat się logował. Szkoda, że psy mogą tak dużo, a my tak mało.

Major Serafin podzielał opinię sierżanta. Żołnierzom w Polsce wolno było strzelać do tarczy, biegać po lesie, skakać ze spadochronem i poza tym niewiele więcej, a przecież to od nich zależało bezpieczeństwo kraju. Podniósł się z pryczy.

— Jak coś wyciągniesz z tego aparatu, to dawaj znać.

Skierował się do wyjścia. Zatrzymał go kapral Derkacz.

— Majorze, czy podpułkownik już zawiadomił policję?

— Jeszcze nie, na razie próbujemy ustalić, kim jest ofiara.

— A ta ruda dziewczyna, kim jest?

— Nikim. Z nią nie powinno być problemów.

Chłopięca twarz kaprala zaczerwieniła się.

— Co to znaczy, że z nią nie powinno być problemów?

— To znaczy, że zezna, iż jej kolega chciał cię zabić.

— Taka jest prawda. Widziałem wymierzoną we mnie lufę.

— No właśnie, czyli dziewczyna powie policji prawdę.

Serafin wyszedł z namiotu. Zaczynało kropić i zrobiło się zimniej. Wsiadł do wozu dowodzenia. Pięć minut później zaparkował na podwórku opuszczonego gospodarstwa. Od razu zauważył podpułkownika Bukowieckiego stojącego na rozsypujących się schodkach pod mizernym daszkiem. Dowódca palił. Gdy major do niego podszedł, tamten oznajmił:

— Dziewczyna nie ma przy sobie telefonu. Dziwne, prawda? Dzisiaj młodzi ludzie zrośnięci są ze swoimi aparatami, a ta nie zabrała swojego. Przyjechała z Poznania pod Braniewo, pod ruską granicę, i nie wzięła telefonu?

Serafin podzielał opinię podpułkownika. Coś nie w porządku było z Magdą Tuszyńską i kierowcą golfa. Należało ustalić, co takiego. Być może będą mieli szczęście i okaże się, że ten zastrzelony mężczyzna to groźny przestępca, może nawet uprowadził tę ładną rudą dziewczynę, a oni, żołnierze obrony terytorialnej, z narażeniem własnego życia ją uwolnili.

— Musimy ją przekonać, żeby z nami porozmawiała — oznajmił podpułkownik i rzucił peta na schodek, po czym go przydeptał.Rozdział IV

TO BYŁA ZIMNA I GĘSTA MŻAWKA. Nie spływała po ubraniu, bo krople były zbyt małe. Nieubłaganie wsiąkała w tkaninę, przenikając przez jej kolejne warstwy. Kurtka Magdy Tuszyńskiej była zapewne bardzo ciężka od wody i dawała niewiele ciepła, co było widać po posiniałej twarzy dziewczyny i jej drżących ustach.

— Gdzie jest twój telefon? — zapytał podpułkownik Bukowiecki.

To było pierwsze pytanie, jakie zadał, choć siedział naprzeciwko Magdy od dziesięciu minut. Przez ten czas tylko na nią patrzył i palił kolejnego kiepa. Znajdowali się przed domem. Dla własnej wygody polecił wystawić dwa krzesła. On i dziewczyna siedzieli, a major Serafin i plutonowy Nowicki stali. Żaden z nich nie mókł, bo włożyli płaszcze przeciwdeszczowe, ale Magda z każdą minutą nasiąkała wodą i wyglądała na coraz bardziej zmarzniętą.

— Gdzie jest twój telefon? — powtórzył pytanie, gdy nie odpowiedziała. — Nie sądzę, żebyś go zapomniała zabrać z Poznania. Bo to tam mieszkasz, prawda? Specjalnie go zostawiłaś, nie chciałaś, żeby logowanie się aparatu zdradziło, gdzie byłaś w ten weekend. Mam rację?

Wytarła wodę z twarzy. Futerko wokół kaptura już jej nie chroniło, namokło, i to z niego krople ściekały na policzki. Poruszyła sinymi ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć, jednak żadne słowo nie wydostało się z jej krtani.

— Wolałabyś porozmawiać z policją? Nie z nami?

Nieznacznie przytaknęła. Tego podpułkownik się nie spodziewał. Myślał, że dziewczyna ma coś do ukrycia, coś na tyle poważnego, żeby unikać kontaktu z psami. Byli dwadzieścia kilometrów od granicy z obwodem kaliningradzkim, stawiał na przemyt papierosów z Rosji do Niemiec, w końcu golf był na germańskich blachach. Mogło też chodzić o narkotyki, o afgańską heroinę, która zalewała rynek rosyjski w ogromnych ilościach. Rosjanie przez lata oskarżali Amerykanów, że ci przychylnie patrzą na produkcję heroiny w Afganistanie, bo wiedzą, że trafi ona do Putina. Teraz, gdy talibowie odzyskali nadzór nad uprawą opium, sprawa wyglądała jeszcze gorzej. Jakiś czas temu pojawiły się medialne doniesienia, że Ruscy pomogą przemytnikom, aby narkotyk szedł dalej do Europy, żeby tylko nie zostawał u nich, chcieli stać się krajem tranzytowym dla afgańskiej heroiny. Może właśnie to się działo i tych dwoje z golfa przyjechało po odbiór jakiejś większej ilości narkotyku, stąd pistolet i wyczyszczony telefon. Co prawda w samochodzie nie było walizki z kasą, ale to bez znaczenia, bo są inne formy rozliczania transakcji. Magda Tuszyńska dała znak, że jest gotowa gadać z psami, i tym samym rozwaliła mu całe założenie o przemycie.

— Jesteś pewna, że chcesz porozmawiać z policją?

Znowu przytaknęła.

— Nie chcesz nam powiedzieć, kim był kierowca golfa, ale mam rozumieć, że policji to powiesz? Nawet jeśli im nie powiesz, to oni szybko to ustalą, choćby po numerach rejestracyjnych wozu albo po numerze telefonu, który znaleźliśmy w schowku. Czyli my też za parę godzin będziemy znać tożsamość twojego kolegi. Proponuję, żebyśmy skrócili czas oczekiwania na tę informację, powiedz nam teraz, jak się on nazywa i kim jest, no i co tu robiliście.

Magda pociągnęła nosem, a potem po raz pierwszy usłyszeli jej lekko chrapliwy głos:

— Przyjechaliśmy tu na randkę.

Bukowiecki parsknął głośnym śmiechem. Kątem oka zobaczył, że na pociągłej twarzy majora też pojawia się uśmiech, jedynie plutonowy stojący za dziewczyną zachował powagę.

— Ale mnie rozbawiłaś. Na randkę z Poznania pod ruską granicę, do opuszczonego gospodarstwa w Robuzach. Nie lepiej było pojechać do jakiegoś przytulnego pensjonatu nad Wartą? No dobrze, uznajmy, że to była randka. Wiemy już, po co tu przyjechaliście. Powiedz jeszcze, jak się nazywa twój kochaś i kim jest, czyli czym się zajmuje, gdy nie pieprzy się z tobą.

Dziewczyna usiłowała wytrzeć mokre ręce o mokrą kurtkę. Bezsensowne działanie świadczące o zdenerwowaniu.

— Nazywa się Siergiej, jest Białorusinem — mówiła, szczękając zębami.

Bukowiecki przywołał w pamięci paczkę papierosów Mińsk, które Serafin znalazł w kieszeni trupa. Co prawda pół Europy paliło takie fajki, ale marka mogła też potwierdzać narodowość kierowcy.

— Kłamiesz, dziewczynko — oznajmił spokojnie podpułkownik.

— Nie kłamię — zaprzeczyła, trochę zbyt szybko.

— Kłamiesz. Gdyby twój towarzysz był cudzoziemcem, to miałby przy sobie dokumenty, a nie ma. Obywatel Unii Europejskiej mógłby się poruszać po Polsce bez papierów, ale nie Białorusin.

Patrzyła na niego wielkimi brązowymi oczami.

— Na pewno ma paszport. Źle szukaliście.

Mogła mieć rację. Przeszukali zwłoki i schowek, uznając, że dokumenty trzyma się pod ręką. Bagażnik też otworzyli, ale tam ograniczyli się do rzucenia okiem.

— Przeszukaj bagażnik! — rozkazał plutonowemu.

Żołnierz oddalił się do stojącego kilka metrów dalej golfa. Dziewczyna odprowadzała go wzrokiem, obróciła się nawet na krześle, aby widzieć, co będzie robił.

— Podałaś imię swojego kochasia, Siergiej. A nazwisko?

Zamyśliła się, jak gdyby w odmętach wystraszonej pamięci usiłowała odnaleźć to jedno słowo. Poruszyła ustami, sprawdzając jego brzmienie.

— Kozlow — oznajmiła po dłuższym czasie.

— Wymyśliłaś to nazwisko — stwierdził spokojnie podpułkownik.

— Nie — zaprzeczyła, znowu zbyt pospiesznie.

— Wymyśliłaś je. To bardzo łatwe nazwisko: Kozlow, nawet w stresującej sytuacji nie powinnaś mieć problemu z jego przypomnieniem, a ty się zastanawiałaś kilkanaście sekund.

Magda zerwała się z krzesła i wyciągnęła przed siebie zaciśnięte pięści.

— Czego ode mnie chcecie? Nic złego nie robiliśmy, a wy go zastrzeliliście. Jesteście mordercami!

— Siadaj!

Krótkie polecenie wydane żołnierskim tonem zadziałało natychmiast. Dziewczyna opadła na krzesło. Zbliżył się do nich plutonowy Nowicki.

— Panie podpułkowniku, melduję, że dokonałem czynności przeszukania bagażnika. Znalazłem niedużą torbę. Był w niej polar, kanapki, kiełbasa i słoik dżemu, po zapachu oceniam, że to śliwkowy. Dokumentów brak. Poza tym w bagażniku znajduje się zapasowe koło, trójkąt ostrzegawczy i gaśnica.

Bukowiecki uniósł lewą brew w teatralnym wyrazie zdumienia.

— A zatem Siergiej Kozlow poruszał się po obszarze Unii Europejskiej bez paszportu, bez prawa jazdy, posługiwał się telefonem, z którego wyczyszczono wszystkie dane, no i miał pistolet. Dziwny gość. Może szpieg? Albo przestępca? Powiesz nam, dziewczynko, czym się zajmował twój chłoptaś?

Magda się trzęsła. Namoknięte kurtka i spodnie stały się termiczną pułapką, która schładzała ciało.

— Zimno mi. — Skierowała wzrok na dom. — Chciałabym się schować.

— W tej ruderze też jest zimno i śmierdzi. Ale możemy cię zabrać do naszego samochodu i włączyć ogrzewanie. Zawieziemy cię do naszej bazy, tam dostaniesz suchą kurtkę i będziesz mogła napić się gorącej kawy. Poczęstujemy cię również wojskową grochówką. Najpierw powiedz, jak się nazywa kierowca golfa i co tu robiliście.

— Przyjechaliśmy tu na randkę, a on się nazywa Siergiej Kozlow.

Podpułkownik musiał przyznać, że dziewczyna jest twarda. Za nic nie chciała powiedzieć prawdy, jej postawa była jednak nieracjonalna, bo przecież policja w ciągu kilku godzin ustali, kim jest kierowca golfa. Dlaczego więc tak się zapierała? Chciała zyskać na czasie? A może po prostu bała się powiedzieć im prawdę, bała się ludzi w mundurach Wojska Polskiego, którzy bez wahania naciskali na spust. W zestawieniu z nimi policjanci mogli się wydawać ostoją bezpieczeństwa. Postanowił wykorzystać jej strach. Wyciągnął wista z kabury i przyłożył Tuszyńskiej do czoła. Odbezpieczył broń. Charakterystyczny zgrzyt metalu rozbrzmiał w szumie deszczu jak zapowiedź tragedii.

— Mój żołnierz zastrzelił twojego kochasia, ja mogę zastrzelić ciebie. Potem was oboje zakopiemy w lesie tak głęboko, że nikt nigdy nie znajdzie waszych ciał. Samochód odprowadzimy do koszar, wcześniej odkręcimy tablice, może za kilka lat ktoś się zainteresuje wrakiem. To dla nas najlepsze rozwiązanie, bo śmierdząca sprawa przestanie istnieć. Rozumiesz, co do ciebie mówię?

Magda znieruchomiała. Przerażenie tak bardzo sparaliżowało jej ciało, że nawet ustało drżenie mięśni wywołane chłodem. Plutonowy Nowicki sapnął ciężko i zszedł z linii strzału. Nie chciał zostać trafiony kulą, która przeleciałaby przez jej czaszkę. Uwierzył, że dowódca mógłby zabić bezbronną kobietę. Jeśli żołnierz uwierzył, to dziewczyna tym bardziej powinna.

— Kim jest kierowca golfa i co tu robiliście?

— Przyjechaliśmy po fajki — powiedziała, a jej głos nabrał płaczliwej tonacji.

— Po jakie fajki?

— Białoruskie.

— Po białoruskie papierosy pod ruską granicę? Coś ci się, dziewczynko, pomyliło.

— Przysięgam, że po białoruskie. Siergiej od roku przywozi je do Poznania, kilka osób je dla niego sprzedaje na targowisku i w klubach nocnych. Jakiś jego kolega miał nam wczoraj je tutaj przywieźć, bo oni chyba przerzucają większe ilości, a Siergiej po znajomości dostawał kilka tysięcy paczek. Coś jednak nie wyszło, bo ten człowiek się nie pojawił.

Bukowiecki wciąż trzymał lufę przy czole Magdy.

— Gdzie jest jego paszport?

— Nie mam pojęcia. Myślałam, że ma go przy sobie.

— A gdzie ty masz swój telefon?

— Siergiej kazał mi zostawić w domu. Zaproponował, żebym pojechała z nim dla towarzystwa. Jestem tu pierwszy raz. Przysięgam, nigdy w tym wcześniej nie uczestniczyłam.

— Postąpiła pani bardzo nierozsądnie — wtrącił się major Serafin. — Gdyby straż graniczna przeszukała wasz samochód, to pani też mogłaby zostać posądzona o przemyt.

— Ale my nie mieliśmy przekraczać granicy.

— Straż graniczna może kontrolować pojazdy na terenie całej Polski. Nie wiedziała pani o tym?

— Wiedziałam, ale Siergiejowi zawsze się udawało. Powiedział, że straż graniczna nas nie skontroluje, że to mało prawdopodobne. Uwierzyłam mu. Chciałabym wrócić do domu.

Rozpłakała się. Podpułkownik odsunął lufę od jej czoła.

— Co powiesz, gdy policja zapyta, jak zginął kierowca?

— Powiem to, co chcecie.

— Powiesz, że twój kolega celował do żołnierza.

— Tak, celował do niego, chciał go zabić, bo się wystraszył, spanikował na widok człowieka w mundurze i z karabinem. Pomyślał, że to obława na przemytników, i dlatego chciał strzelać.

Już nie patrzyła ze strachem, lecz z nadzieją. Nadal jednak wyglądała żałośnie, broda drgała jej od płaczu i z zimna. Osiągnęli cel. Urobili ją. Nie powinna im zaszkodzić, gdy pojawi się policja. Podpułkownik schował wista do kabury.

— Plutonowy, zawieź panią do bazy i dopilnuj, żeby dostała kawę i posiłek.

Nowicki musiał ją podtrzymać, bo chwiała się na dygoczących nogach. Zaprowadził ją do terenowego auta z oznaczeniami Wojsk Obrony Terytorialnej i pomógł wsiąść. Sam zajął miejsce za kierownicą, chwilę później ruszyli.

Podpułkownik wstał i podniósł krzesło, na którym siedział. Major wziął krzesło Magdy. Obaj weszli do domu. Z ich przeciwdeszczowych płaszczy skapywała woda.

— Myślisz, że powiedziała prawdę? — zapytał Serafin.

— Sądzę, że tak. Była wystraszona jak nazista pod Stalingradem. Właściwie nie wyszło najgorzej, kapral Derkacz zastrzelił przemytnika, który chciał go zabić.

Bukowiecki wyjął telefon i wybrał numer komendy policji w Braniewie. Przedstawił się, podając stopień, następnie poinformował oficera dyżurnego o tragicznym zdarzeniu podczas ćwiczeń terytorialsów.

— Przyjadą za trzydzieści minut — oznajmił, gdy się już rozłączył.

Serafin strząsnął wodę z płaszcza. Duże krople stworzyły mokrą plamę na brudnej podłodze. Nagle zamarł z wyciągniętą ręką.

— Kurwa, ona nas oszukała.

Bukowieckiemu przebiegł po plecach dreszcz niepokoju. Co takiego przeoczył?

— O co chodzi? — zapytał, wkładając papierosa do ust.

— Ten facet nie jest Białorusinem.

— Skąd to wiesz?

— W tym telefonie był ustawiony język polski, a powinien być białoruski. Nawet jeśli znał polski i aparat kupił w Polsce, to i tak powinien przestawić język, po prostu dla wygody. Karta SIM też była polska, ale to okej, bo z tego, co mówiła Ruda, to często bywał w Poznaniu albo tam nawet mieszkał.

Bukowiecki zaciągnął się papierosem i powoli wypuścił dym. W tym, co mówił Serafin, było dużo sensu, ale wyjaśnienie mogło też być inne. Kierowca golfa nie przestawił języka, bo to nie był jego telefon osobisty. Miał jedynie posłużyć do jednorazowego, przestępczego użycia.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: