- W empik go
Teść - ebook
Teść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 196 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nakładem Księgarni Polskiej B. Połonieckiego
New York: The Polish Book Importing Co. Inc.
DRUKARNIA NARODOWA W KRAKOWIE
OSOBY:
BALTAZAR WEDCZYŃSKI, obywatel.
WANDA, jego córka.
ZYGMUNT KACZYŃSKI, adwokat.
JÓZEF.
FELICJA, jego żona. EUFEMJA, ich córka. TEKLA.
FREDZIO, jej syn. AGNIESZKA, wujenka Wandy. RADCZYNI FELACKA, wdowa. REDAKTOR RAJTUSIEWICZ. PORUCZNIK. MICHAŁ, służący.
BARBARA, gospodyni w domu Baltazara.
Rzecz dzieje się w mniejszem mieście, przez wszystkie trzy akty w domu Baltazara.
AKT I.
(Pokój Baltazara. Umeblowanie staroświeckie, ale dostatnie: na ścianie portrety: Baltazara i jego żony z lat młodszych).
SCENA PIERWSZA.
BARBARA (po chwili) AGNIESZKA. (Barbara zamiata)
Agnieszka (wchodzi z różańcem w reku – kończy głośno modlitwę). O, Panie, daj wytrwać w pobożności, skromności i dobrych uczynkach! Pozwól uchronić się w dalszej wędrówce żywota od pokus, obmowy i wszelkich namiętności… A brata mego wyrwij z objęć złego ducha, który go wiedzie na drogi zepsucia i rozpusty. Amen. (Do Barbary). Barbaro, o której powrócili?
Barbara. Panie Boże odpuść, o szóstej rano.
Agnieszka. O. Święty Sebastianie; o szóstej, kiedy ludzie już idą do pracy, a pobożni wracają z kościoła, pan brat ze swoją jedynaczką powraca z uciech krótkotrwałych tego świata zepsutego!… (Do portretu żony Baltazara). O. ciesz się, pobożna niewiasto, ty prawowierna jego małżonko, że cię Najwyższy powołał; nie patrzysz przynajmniej na trwonienie majątku i upadek twego Baltusia! (Do Barbary). Ach… tak dalej być nie może. Skocz do siostry Felicji i kuzynki Teci… niech natychmiast tu przyjdą, zanim pan się przebudzi.
Barbara. Pan nie śpi; leży w łóżku: głowa obwiązana – i pije szóstą filiżankę czarnej kawy. – Panie odpuść! – z cytryną.-(Wychodzi).
SCENA DRUGA.
AGNIESZKA. WANDA.
Agnieszka. Bodaj w czeluściach piekieł ten mecenas po same łopatki gorzał! To jego dzieło. To on nasz cichy zakątek zamienił w istne piekło! Ale użyje wszelkich środków,ażeby Sąd Boży zaprowadzić. –
chybabym nie była Agnieszką WedczyńskaL. (Wchodzi Wanda).
Wanda. Dzieńdobry wuieneczce!
Agnieszka. Już wstałaś? Sądziłam, że i ty pijesz czarną kawę z cytryną…
Wanda. Dlaczego?
Agnieszka (z przekąsem). Więc nieboli cię głowa po bezsennej nocy? Masz żelazne zdrowie – jak na panienkę.
Wanda (z zachwytem). Ach… ten bal… ten bal!… Gdybyś wiedziała, jak się bawiłam!…
Agnieszka. To wymys! szatański… te bale!
Wanda. O, wujeneczka za surowo sądzi. Przecież i ty bywałaś na balach?
Agnieszka. Nie przypominam sobie…
Wanda. Ręczę, że gdybyś raz poszła, miałabyś inne przekonanie. Jestem zachwycona, olśniona!… Pierwszy raz byłam na balu i tego balu nigdy nie zapomnę! Te salony, światła, muzyka… te panie w przepysznych strojach, wydekoltowane (pokazuje) dotąd…
Agnieszka. Wandziu…
Wanda. To tylko ciocie pozapinane zawsze po szyję.
Agnieszka. Przestań! Pójdziesz na rekolekcje!
Wanda (śmiejąc się). E, co tam rekolekcje! (Opowiada dalej). A jak mi panowie nadskakiwali!
Agnieszka. Nadskakiwali… – salonowi rozbójnicy, łowcy posagowi!
Wanda. Dobijali się o pierwszeństwo tańczenia ze mną! Omal nie przyszło do awantury!… A kotyljon!… Przecudny! (Nucąc tańczy).
Agnieszka. Wandziu! Ja ciebie nie poznaję!
Wanda (przestaje tańczyć). Ja sama siebie nie poznaję. Czuję że jakiś przełom nastąpił w mojem usposobieniu… Żeby wujenka wiedziała, co ja się nasłuchałam komplementów!…
Agnieszka. Faryzeusze!
Wanda. A co kwiatów dostałam!…Jakie piękne! Róże, kamelje… fiołki…
Agnieszka. Moje dziecko! Kwiaty, to trucizna, podana w złotej czarze!
Wanda. Być może, gdyż jestem odurzona, rozmarzona!… Ach… ten walc!… Unosił mnie… jak piankę na morzu.- -
Agnieszka. A cóż ojciec?
Wanda. Ojciec grał w karty.
Agnieszka. A ciebie zostawił samą na sali?!
Wanda. Opiekował się mną pan Zygmunt.
Agnieszka. Pan mecenas?! Spodziewałam się tego! (N. s.). Tego właśnie najwięcej się obawiałam.
Wanda. Wczoraj na balu oświadczył się o mnie!
Agnieszka (prędko). Ale odmówiłaś? Wandziu, królowo, odmówiłaś, – nieprawdaż?…
Wanda. O, nie; on mi się bardzo podobał, – ja go kocham!
Agnieszka. Chryste Nazareński! Ona go kocha!… A czy ty już wiesz, co to iest miłość?
Wanda. Wiem: to tak coś tu, koło serca…
Agnieszka. A czy wiesz, co to małżeństwo?
Wanda (śmieiąc sie). Jedyny środek, żeby nio zostać starą panną,
Agnieszka (urażona). Wandziu!
Wanda (całuje ją w rękę). Jak ojca kocham, nie miałam zamiaru urazić wujeneczki.
Agnieszka. Dosyć! Gdyby twoje myśli były w porządku, pamiętałabyś, że Fredzio…
Wanda. Ależ Fredzio nie stworzony na męża! Pan Zygmunt inaczej go nie nazywa tylko hipokrytą, niebezpieczniejszym od wielu lampartów, którzy jawnie broją.
Agnieszka. Fredzio!!! I któż się to o nim tak wyraża? Pan Zygmunt, który całe życie prowadził niemoralne, ten uwodziciel wdów, mężatek, panien i sierot po nich pozostałych, ten ubóstwiany przez kobiety z półświatka… (urywa i spuszcza oczy)… Panie, odpuść!
Wanda (ciekawie). Cóż to za kobiety?
Agnieszka. O. poznasz je, ale po niewczasie… jak również poznasz i swego wybranego, – w którego afekta nie wierz! Bo mężczyzna tak… jak on… zepsuty, nie jest zdolny żywić prawdziwego uczucia.
Wanda. On mnie kocha! Wierzę mu! Wyznał, że obecnie całym światem I przyszłością jestem dla niego.
Agnieszka. Królowo, czy iesteś pewna, że nie mówił tego i Femci? Wanda (zdziwiona, nie dowierzając). Femci?! Agnieszka. Ona go kocha. Wanda. I ja także!
Agnieszka. Ona stateczniejsza od ciebie, ona może… może… umiałaby go naprowadzić na drogę cnoty…
Wanda. I ja to potrafię. Miałam wzór z mojej mamy, która umiała doskonale kierować ojczulkiem.
Agnieszka. Jako dobra chrześcijanka, odstąpisz Femci Zygmunta.
Wanda (figlarnie). Ale pod warunkiem, że ją kocha; inaczej, jak wujeneczkę kocham, nie ustąpię.
Agnieszka (zła). Pamiętaj, będziesz miała na sumieniu Femcię i Fredzia!
Wanda (śmiejąc się)- Wie wujeneczka co? Połączcie Femcię z Fredziem. Zgoda? (Agnieszka oburza sie). No, a teraz uciekam, bo zaraz nadejdzie formalnie się oświadczyć. (Odchodząc, szepce pieszczotliwie). Mój Zygmuś… (Całuje Agnieszkę i wybiega).
SCENA TRZECIA.
AGNIESZKA,potem JÓZEF,FELICJA,EUFEMJA.
Agnieszka (z komiczną desperacją,mówi grobowym głosem): Mój Zygmuś!!! (Zwracając się do obrazu).
O. w porę cię powołał Najwyższy!… (Wchodzą Józef, Felicja, Eufemia).
Felicja (tęga, żywa; mówi dobitnie i stanowczo). (Do męża w drzwiach). Uważaj, moje nogi!
Agnieszka (idąc naprzecw). Felicjo, co się stało?
Felicja. Wiem: adwokat już po słowie. W całem mieście o tem mówią. Ja i Femcia dowiedziałyśmy się o ósmej rano… w kościele, podczas cichej mszy. Wybuchnęłyśmy tak gwałtownie, że aż ksiądz Se-baldy to spostrzegł: musimy iść jutro do spowiedzi… Femciu, siadaj, jesteś zmęczona, złamana! (Do Józefa). Dziuniu! (Oglądając go). A gdzież twoja książka do modlenia?
Józef (stary, szczupły.mówiący jowialnie. Ze strachem). Zgubiłem.
Felicja. Ty wrogu własnej rodziny, wszystko gubisz po drodze żywota: rozum, majątek, – a obecnie każda rzecz z rąk ci wypada. (Grożąc mu dobitnie). Poczekaj, rozmówimy się w domu! (Do Agnieszki wskazując męża). O. widzisz, on się uśmiecha! I to w chwili, kiedy adwokat porzucił naszą córkę! (Do męża). Czego się śmiejesz?!
Józef. Nie śmieję się wcale, – to iuż taka twarz- -
Felicja. Ale jesteś spokojny.
Józef. Jako pobożny katolik, przyjmuje ten cios z pokorą…
Felicja. Inny ojciec, gdyby mu kto córkę bałamucił…
Józef. Najpierw; on jej nie bałamucił… – a potem: nie mogę go procesować, bo to adwokat, a wiadomo, że z takim.
Felicja (przerywając). No dosyć już, dosyć! Jak zaczniesz mówić, to i do jutra nie skończysz.
Eufemja (podstarzała – melancholijnie). Proszę mamy, szkoda słów, to człowiek nie dla mnie. Ile razy zaczęłam z nim rozmowę o miłości… on zawsze mówił tylko o kodeksach i paragrafach. Och… to nieznośne! (Z westchnieniem). Miłość nie zna paragrafów i kodeksu. Miłość, to ołtarz!
Felicja (z namaszczeniem). Nie… dziecko! Miłość, to kropielnica… do której każdy z powagą się zbliżać powinien.
Eufemja. Zresztą, być żoną adwokata, który każdej, nawet nieczystej sprawy musi bronić z obowiązku i kłamać całe życie… On kłamie przed trybunałem, kłamie, gdy się oświadcza, kłamie przed ołtarzem, wiecznie kłamie. Ha… ha… ha!… (Śmieie się spazmatycznie i upada na fotel).
Agnieszka. Femciu! Barbaro, wody!
Felicja (do Agnieszki). Pst! To przejdzie. (Bierze córkę, za rękę).