- nowość
- W empik go
Tessa Brown. Opowiadanie. Część 1 - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Tessa Brown. Opowiadanie. Część 1 - ebook
Mam na imię Tessa i nie cierpię duchów. One jednak lgną do mnie, jakby były przyciągane mistycznym magnesem. Dlaczego to robią? Czego chcą?
Czy odpowiedzi na te pytania mi się spodobają? Chyba raczej nie...
„Tessa Brown” to opowiadanie z cyklu „Tessa Brown” – paranormalnego romansu urban fantasy.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-966028-6-2 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZĘŚĆ 1
Coś wyrwało mnie ze snu. Chyba podświadomie wyczułam czyjąś obecność, lęk oraz chłód. Kiedy otworzyłam oczy, w pokoju szalał wiatr, chociaż wszystkie drzwi i okna były pozamykane. Chwilę później z niedowierzaniem dostrzegłam niewyraźną postać. Stała obok łóżka, jednak gdy zauważyła, że ją obserwuję, wdrapała się na materac i usiadła na mnie okrakiem.
Wpadłam w panikę. Szybko zaczęłam się szamotać, by ją z siebie zrzucić. Próbowałam wstać, miotałam się, machając rękami i nogami, niestety nie przyniosło to żadnego rezultatu. Moje ciało zostało sparaliżowane, jak gdyby dosłownie zamieniło się w kamienny posąg.
Pragnęłam krzyknąć. Uciec. Cokolwiek!
Nie mogłam zrobić kompletnie nic!
Moje źrenice powoli dostosowywały się do wszechogarniającego mroku. Odkryłam, że zjawa była kobietą. Nienaturalnie szczupłą i przerażającą, ale kobietą. Kiedy starałam się rozchylić wargi, żeby wydać z siebie jakiś dźwięk, obdarzyła mnie smutnym uśmiechem. Przyłożyła palec do ust, jakby chciała poprosić o zachowanie ciszy.
Uspokoiłam się więc, następnie nieco rozluźniłam stwardniałe mięśnie. Przełknęłam ślinę i wpatrywałam się w nieznajomą, wyczekując z jej strony jakiejś reakcji. Liczyłam na to, że jeśli wykonam polecenie, może zniknie.
Nie zniknęła.
Mijały kolejne sekundy, a ona wciąż tu była. Wpatrywała się we mnie nieprzeniknionym wzrokiem. Górowała nade mną, raz za razem unosząc się, opadając i nachylając coraz bliżej mnie. Mogłabym wręcz poczuć na sobie jej oddech, gdyby takowy posiadała.
Zimny pot oblał moją skórę. Cholerny strach przenikał cały organizm. Zagłuszał myśli. Pozbawiał wszystkich racjonalnych pomysłów na to, jak uciec od tego, czego właśnie doświadczałam.
Od dziecka cierpiałam na fasmofobię1, aczkolwiek przez ostatnie kilka lat zdołałam ją w sobie zagłuszyć, zważywszy na to, kim jestem oraz z czym wiąże się moje zajęcie. Polowanie na demony i wszelkiego rodzaju kreatury z Podziemi parokrotnie zaprowadziło mnie do miejsc, w których musiałam radzić sobie z duchami. Nigdy jednak w tak bezpośredniej konfrontacji.
Teraz leżałam nieruchomo, badając twarz znajdującą się raptem cale od mojej – grobową, zatrważającą, nieodgadnioną. Odniosłam wrażenie, że serce zamierzało wyskoczyć mi z piersi. Nie miałam bladego pojęcia, co nieznajoma tu robiła ani czego ode mnie oczekiwała. Buzująca krew niemal rozsadzała czaszkę.
Dlaczego?
Dlaczego musiała przybyć akurat tutaj?!
Zamrugałam, chcąc w jakiś sposób dać znać, że zrozumiałam i będę posłuszna, chociaż tak naprawdę marzyłam wyłącznie o tym, aby wrzasnąć na całe gardło. Zwiać stąd jak najdalej!
Mara bezustannie lustrowała pomieszczenie. Wyglądała, jakby się obawiała, że w każdej chwili ktoś mógł nas zauważyć. Panicznie zerkała za siebie – płochliwa, niesamowicie rozproszona, wcale niezainteresowana mną. Gdy już pomału zaczynałam wierzyć, że odpuści i powędruje dalej, nagle opadła i przycisnęła policzek do mojego.
Poczułam jedynie chłód. Żadnej fizycznej interakcji, jakiej się doznaje, dotykając żywego człowieka. Zesztywniałam jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na to, co miało nastąpić, wtedy niespodziewanie istota zawyła, po czym zniknęła, pozostawiając po sobie zaledwie mglistą, szarawą pomrokę.
Błyskawicznie zerwałam się do pozycji siedzącej, by zapalić nocną lampkę. Zerkałam we wszystkie strony i usiłowałam dojrzeć cokolwiek nienaturalnego, ale po moim gościu z Zaświatów nie pozostał najmniejszy ślad. Łapałam drobinki powietrza, niemalże zachłystując się nimi, i próbowałam uspokoić drżenie rąk.
Tyle już w życiu widziałam. Demony, opętania, różnego rodzaju zjawiska paranormalne, mimo to wciąż nie umiałam przywyknąć do istnienia duchów. Było w nich coś, co sprawiało, że traciłam zimną krew. Zawsze towarzyszył im ziąb oraz uczucie przeszywającej pustki, które odbijały się echem w moich wnętrznościach. Pobudzały wszelkie możliwe instynkty samozachowawcze, a te podpowiadały tylko jedno: uciekaj!
Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mara odwiedziła właśnie mnie. Mieszkałam tu już od kilkunastu miesięcy, stąd ze stuprocentową pewnością mogłam wykluczyć jej przywiązanie do tego miejsca. Gdyby należała do bytów stałych, zamanifestowałaby swoją obecność w ten czy inny sposób znacznie wcześniej. Dodatkowo tak intensywne ukazywanie się ludziom, drętwota oraz cała ta otoczka, wymagało sporej siły, którą musiała rozwijać w sobie przez bardzo długi czas.
Na tym właściwie kończyła się moja wiedza na temat zjaw. Choć zazwyczaj wyznawałam zasadę „poznaj swojego wroga” prawie niczym mantrę, jakoś tę kwestię skrzętnie omijałam przez lata, biorąc pod uwagę mój lęk związany z duchami. I nie planowałam tego zmieniać.
Przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.
* * *
Wstałam dopiero w południe, jak przez mgłę wspominając wydarzenia z ubiegłej nocy. Potężna dawka kofeiny oraz pół paczki wypalonych papierosów uspokoiły zszargane nerwy i utwierdziły mnie w przekonaniu, że powinnam możliwie najszybciej o wszystkim zapomnieć. Ostatecznie nie miałam żadnych powodów, by przypuszczać, że cokolwiek z tego zamierzało jeszcze kiedyś się powtórzyć.
Może to jedynie psikus? Czy parszywe duchy lubiły robić takie rzeczy? Jeśli tak, żywiłam głęboką nadzieję, że zastanowią się trzykrotnie, zanim postanowią znowu mnie odwiedzić.
Jako że za polowanie na demony nie dostawałam nawet symbolicznego dolara, parę razy w tygodniu pracowałam w jednym z pasadeńskich pubów. Robota jak każda inna, nie mogłam powiedzieć, że gnałam do niej z przyjemnością, lecz akurat dziś wyjątkowo się ucieszyłam, że przypadała moja zmiana.
Tego dnia ruch był niewielki. Grupka stałych bywalców sączyła piwo przy stolikach i bez entuzjazmu wlepiała wzrok w ekran telewizora. Szef już dawno poszedł do domu, zostawiając zamknięcie baru mnie. Nie miałam nic przeciwko siedzeniu do późna. Wręcz przeciwnie – uwielbiałam noc. Jestem w połowie demonem, więc leży to jakoby w mojej naturze, jednakże tym razem coś usilnie ściskało żołądek, przywołując uczucie dziwnego lęku, który za cholerę nie chciał odejść.
Co prawda Andy nie płacił mi za kelnerowanie ani bieganie od stolika do stolika, ale tym razem jakoś nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca, dlatego krążyłam między salą a zapleczem. Usilnie wyszukiwałam czegokolwiek, co zdołałoby odciągnąć moje myśli od oczywistego. Niestety jak na złość niewiele znalazłam do zrobienia. Uzupełnienie braków w alkoholach, przyniesienie czystych kufli czy przetarcie utytłanych od cebulowych krążków blatów nie zajęło dłużej niż godzinę. Szlag.
W końcu wróciłam za ladę. Usiadłam na taborecie, przywarłam plecami do ściany i skrzyżowałam nogi w kostkach, potem pogrążyłam się w lekturze codziennej gazety. Zawsze sprawdzałam lokalne doniesienia o zaginionych osobach, ponieważ był to najprostszy sposób na zlokalizowanie demona, a koniecznie potrzebowałam dziś odrobiny rozrywki. Na moje szczęście piekielne mendy działały wciąż według utartego schematu, czyli nawiedzały pierwszego lepszego człowieka, który im się nawinął. Nie zwracały uwagi na to, że zostawiają po sobie ślady.
Cóż, nie zamierzam narzekać na ich brak logicznego myślenia.
– Czekałem na ciebie dzisiaj rano. – Dotarł do mnie znajomy głos. Tak bardzo skupiłam się na czytaniu, że nawet nie zauważyłam, że do baru wszedł ktoś nowy.
– Wybacz, Leo. Kompletnie wyleciało mi to z głowy. – Potarłam brew, odkładając prasę na bok. – Miałam nieplanowane towarzystwo wczorajszej nocy. – Podeszłam bliżej mężczyzny i oparłam łokieć o kontuar.
– Czułem, że coś musiało się stać. Jak dotąd nigdy nie przegapiłaś ustalonego spotkania. – Dostrzegłam niepokój w jego zielonych oczach, gdy zbliżył twarz do mojej. – Demony? – Ściszył ton, żeby nikt oprócz mnie nie mógł tego usłyszeć.
– Gorzej… – stęknęłam.
Nabrałam powietrza, następnie w skrócie opowiedziałam o swoim nieproszonym gościu. Pominęłam większość szczegółów, ograniczając się głównie do ogólnego zarysu sytuacji. Nie należałam do osób lubiących marudzić czy zrzucać własne problemy na innych, ale Leonardo był kimś, kogo z braku lepszego słowa nazwałabym przyjacielem. Nie spotykaliśmy się zbyt często, nie chadzaliśmy na drinki ani żadne tego typu zabawy, lecz znałam go od kilku lat oraz darzyłam zaufaniem. Zdawał sobie sprawę z mojej fobii, dlatego mogłam mu się wyżalić, nie wychodząc przy okazji na histeryczkę.
– Ja niewiele wiem o duchach. – Kumpel przejechał dłonią po rozczochranych włosach. – Natomiast znam kogoś, kto z pewnością ci pomoże.
– Dzięki, ale myślę, że to na razie nie będzie konieczne – stwierdziłam z westchnieniem. – Nie spodziewam się powtórki z rozrywki.
– Jak wolisz, Tessa, niemniej uważaj na siebie. – Rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. – Nie jesteś niezniszczalna. Nie zapominaj o tym.
– Wiem, wiem… – Zbyłam go niedbałym machnięciem ręki i zmieniłam temat, bo nie chciałam już dyskutować o tamtej upiornej wizycie z innego świata: – Powiedz, że masz coś dla mnie. – Posłałam mu chytry uśmiech.
Leo to nie tylko mój znajomy, to również właściciel lokalu, w którym zaopatrywałam się w broń na demony. Znał chyba wszelkie istniejące rośliny posiadające toksyczne właściwości dla przedstawicieli Podziemi. Potrafił zrobić z nich prawdziwe cuda. Bez wątpienia był ekspertem w swoim fachu.
– Tak. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął z niej nieduży woreczek. – Dorzuciłem coś ekstra, więc powinno starczyć na dłużej. Raptem szczypta sprawi, że zyskasz dostateczną ilość czasu na odprawienie egzorcyzmu.
– Świetnie! – Przejęłam od niego sakiewkę i od razu zajrzałam do środka. Wyczułam w niej ociupinę szałwii ananasowej, konwalii, kasztanów oraz, jeśli oczywiście się nie myliłam, domieszkę głogu. Choć każde z osobna było bezwartościowe, większość z nich można wręcz znaleźć w co drugiej kuchni, Leonardo dodawał jeszcze jakieś swoje sekretne składniki, które wiązały całość ze sobą i nadawały jej niezwykłą moc. – Czynisz moje życie o wiele łatwiejszym.
– I obyś zawsze o tym pamiętała. – Pogroził mi palcem, mrugając wesoło. – Muszę już lecieć. Do zobaczenia wkrótce, Tessa.
– Do zobaczenia.
* * *
Z wiadomych powodów odwlekałam powrót do domu. Wizyta Leo dała mi ku temu idealną wymówkę. Kiedy skończyłam pracę, postanowiłam pokręcić się po okolicy i, o ile dopisze mi szczęście, wypróbować swoją nową zdobycz. Demony, wbrew pozorom, nie były szczególnie trudne do rozszyfrowania. Przybywały tu głównie po to, żeby nawiązywać pakty, kolekcjonować dusze, którym zgodnie z cyrografem wygasał termin pobytu na Ziemi, lub, niczym pieprzony Dżin z butelki, spełniać ludzkie życzenia – rzecz jasna nie za darmo. Uwielbiały też, czego pewnie nigdy nie zrozumiem, napawać się urokami natury. Praktycznie każdy z nich przed powrotem do Podziemi odwiedzał park czy inne skupisko zieleni miejskiej.
Nie mnie to oceniać…
Tym razem zlokalizowanie demona trwało krócej, niż zakładałam. Zupełnie jakby los stał tego dnia po mojej stronie. Wystarczyło, że obeszłam dwie uliczki i ominęłam nieduży leśny zagajnik, a zaraz ostry swąd siarki dał mi dowód na to, że trafiłam idealnie. Okolica była pusta, zatem nie miałam wątpliwości, że jedyny idący przede mną jegomość miał w sobie piekielną cząstkę.
Zwolniłam kroku, aby przez chwilę poobserwować swój „cel”. Wysoki, maksymalnie czterdziestoletni mężczyzna, o przeciętnej budowie ciała oraz stosunkowo pospolitej urodzie dreptał alejkami Allendale. Wyglądał niegroźnie. Gdyby nie specyficzny zapach, za nic bym nie zgadła, że demon wcieli się właśnie w kogoś takiego. Nie żeby były wybredne czy coś, ale jeśli miały szansę, wolały wybierać bardziej postawnych facetów, coby dodatkowo zwiększyć swoją moc.
Wzięłam głęboki wdech, porozciągałam mięśnie szyi, potem – upewniwszy się, że na pewno nie mieliśmy towarzystwa – doskoczyłam do nieznajomego i obsypałam go częścią zawartości woreczka.
Nieszczęśnik syknął, następnie wyrzucił z siebie wiązankę siarczystych, niecenzuralnych słów. Tylko tyle mógł. Doskonale wiedziałam, że nie był w stanie zrobić mi nawet znikomej krzywdy. Ziołowa mieszanka sparaliżowała go na amen. Choćby usilnie próbował, nie zdoła wykonać najmniejszego ruchu.
– Krzycz sobie do woli. I tak na niewiele ci się to przyda – oświadczyłam triumfalnie. – Jak tam noc mija?
– Mijała fantastycznie, dopóki się nie pojawiłaś. – Łypnął na mnie złowrogo. – Czego chcesz?
– Generalnie niczego konkretnego. – Ziewnęłam. – Tak sobie wyszłam na spacer, zaczerpnąć świeżego powietrza, a tu mi nagle demon z nieba spadł.
– Aha, jasne – prychnął. – Bo ci uwierzę…
– Przyrzekam! – Zrobiłam niewinną minę i przyłożyłam dłoń w okolicy serca. – Miałeś pecha po prostu. Prawdę powiedziawszy, jestem wręcz lekko zażenowana tym, że tak łatwo mi poszło. Liczyłam na jakąś dobrą walkę. Te egzorcyzmy są dość długie, zawiłe i… nudne… – Przysiadłam na brzegu stojącej nieopodal ławki.
– Dopadła cię monotonia, powiadasz? – zapytał cicho, na co kiwnęłam głową. – Nie przejmuj się. Też tak niekiedy mam. Na pocieszenie zdradzę ci pewien sekret.
– Doprawdy? – Uniosłam brew. Już ja wiedziałam, jak demony chętnie wyjawiały swoje tajemnice. Nie pisnąłby sylaby nawet po długich torturach, więc pewnie wprost skręcał się od środka, aby rzucić jakąś nic niewartą plotką.
– Przysięgam na własny grób! – oświadczył, jakby takie zapewnienie miało jakąkolwiek wartość, wypływając z jego ust. – Kroi się niemałe zamieszanie. Jeśli fortuna postanowi ci sprzyjać, może wpadniesz w samo centrum.
– Już to widzę… – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Gdybyście coś szykowali, nie mówiłbyś o tym z własnej woli.
– Źle mnie zrozumiałaś, skarbie. – Uśmiechnął się kpiąco. – To nie będzie nasza sprawka.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – dociekałam zaintrygowana. Jeżeli w grę wchodził ktoś, kto nie wypełznął z Podziemi, wówczas jego słowa rzeczywiście mogłyby zawierać krztynę prawdy. Gdy na Ziemi pojawiał się nowy wróg, zajmując ich terytorium, demony z ochotą trąbiły o tym na prawo i lewo. Czekały, aż inni odwalą za nich brudną robotę.
– Nic konkretnego – zakomunikował z dumą, niewątpliwie zauważając, że zyskał moje zainteresowanie. – Sama się przekonasz już za parę dni.
– Niby z czym będzie związane to domniemane „zamieszanie”? – Nie dawałam za wygraną. Parszywiec zgrywał niedostępnego, lecz oboje świetnie wiedzieliśmy, że z trudem trzymał język za zębami.
– Powiem tylko, że niebawem zatęsknisz za tą rutyną, na którą tak strasznie narzekasz. – Zaśmiał się wesoło. – Teraz wybacz, skoczę sprawdzić, czy mnie nie ma gdzie indziej.
– Zaczekaj…!
Nie zdążyłam zareagować. Oczy mojego rozmówcy błysnęły bursztynowym blaskiem, a on zadrżał, obwieszczając mi swój powrót do Podziemi. Upłynął czas działania proszku, z kolei ja jak zwykle dałam się wciągnąć w głupie rozmowy, zamiast pokazać gnidzie, gdzie jej miejsce.
Zacisnęłam palce w pięści. Do cholery z tymi demonami i ich paplaniem od rzeczy! W jedenastu na dziesięć przypadków pozyskane od nich informacje to jedynie stek bzdur niewart choćby funta kłaków, ale satysfakcja, która malowała się na jego facjacie, dała mi powód, aby przypuszczać, że powinnam zwrócić na to szczególną uwagę. Dodatkowo ten wczorajszy duch mógł nie być tak całkiem przypadkowy…
* * *
Do mieszkania wróciłam niecałą godzinę później. Jak tylko przekroczyłam próg, szybko tego pożałowałam. Pośrodku pokoju zamajaczyła znajoma postać. Choć poprzedniej nocy panowała ciemność, zdążyłam jej się w miarę dobrze przyjrzeć. Nasze twarze dzieliły w końcu zaledwie cale.
Cofnęłam się instynktownie i szarpnęłam za klamkę, by prędko wrócić na korytarz, po czym zawyłam z bezsilności, gdy wyjściowe drzwi za nic nie chciały ustąpić. Wpadłam w pułapkę. Mimo że na ogół duchy nie posiadały żadnych magicznych mocy, jeśli były wyjątkowo stare albo napędzały je silne emocje, umiały wpływać na otoczenie. Mój gość ewidentnie do takich należał, bo jakżeby inaczej…
Odwróciłam się przodem do kobiety i przycisnęłam plecy do ściany. Tym razem wnętrze kawalerki oświetlał blask żarówki, która teraz migotała na całego. Sprawiała, że moją skórę oblewały na przemian wrzątek i lód.
– Czego tu szukasz? – wydukałam drżącym głosem.
Z niechęcią spojrzałam na swoją towarzyszkę. Zauważyłam w niej coś, co wcześniej mi umknęło. Była przeźroczysta, a to wbrew powszechnemu stereotypowi wcale nie należało do charakterystycznych cech duchów.
Nie odpowiedziała, za to się rozejrzała, jak gdyby poszukiwała kogoś jeszcze. Przełknęłam ślinę. Istota nie wyglądała, jakby zamierzała zrobić mi krzywdę, ale i tak nic nie mogłam poradzić na to, w jaki sposób reagowało na nią moje ciało. Miałam wrażenie, że krew aż wrzała w moich żyłach. To odczucie znacznie bardziej się nasiliło, kiedy podeszła bliżej.
Stanęła w odległości jakiegoś kroku i uważnie mi się przyjrzała. Wyraźnie dostrzegłam jej siną cerę, podkrążone oczy oraz smutny wzrok. Automatycznie napięłam wszystkie mięśnie, mocniej przywierając do muru. Starałam się powstrzymać krzyk. Niewiele brakowało, abym nie wytrzymała. Zdołałam tego dokonać tylko dlatego, że zanim otworzyłam usta, ubiegł mnie dźwięk potężnego huku, po którym mara zaczęła rozpływać się w powietrzu.
Wyciągnęła rękę w moją stronę, niejako prosząc, żebym za nią złapała. Zdusiłam w sobie niechęć i zamierzałam już podać jej dłoń, lecz wtedy zjawa nagle zniknęła. Światło przestało pobłyskiwać. Temperatura wróciła do poprzedniego poziomu. Poczułam natychmiastową ulgę.
Szlag!
Byłam idiotką, wmawiając sobie, że jej wczorajsza wizyta to jedynie przypadek. W głębi duszy doskonale wiedziałam, że zwiastowała nadciągające kłopoty, ale cholernie nie chciałam dopuszczać tego do świadomości. Nie pomagało również to, że nie miałam zielonego pojęcia o duchach ani o tym, co sobą reprezentowały. Na nieszczęście dla mnie nadszedł czas, aby odłożyć na bok uprzedzenia i dowiedzieć się o nich jak najwięcej, bo słowa demona naraz zaczęły nabierać coraz większego sensu.
* * *
Następnego dnia zadzwoniłam do Andy’ego, aby poinformować, że będę niedostępna przez kilka kolejnych wieczorów. Z ogromną ochotą wpadłabym w wir pracy, żeby zapomnieć o całym tym szaleństwie, niestety zdawałam sobie sprawę, że to wyłącznie odwlekanie nieuniknionego. Choćbym bardzo tego pragnęła, nie zdołam uciec – prędzej czy później nieznajoma odwiedzi mnie ponownie. Nie mogłam dłużej temu zaprzeczać, więc zaparzyłam kawę i zabrałam się za research.
Przeszukałam praktycznie każde dostępne podanie oraz witrynę w internecie poświęcone zjawiskom paranormalnym, by możliwie najlepiej przygotować się na nadchodzącą noc. Najgorsze było to, że im więcej wiedziałam, tym mocniej nasilała się moja fasmofobia. Ezoteryka, mistyczna wiedza i owiane tajemnicą okultystyczne rytuały przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Dotąd umknęło mi, jak wiele istniało rodzajów bytów pozagrobowych – duchy niedoskonałe, dobroduszne, czyste, poltergeisty, widma, sobowtóry, vardogery, bilokacje, doppelgangery… Mogłabym wymieniać w nieskończoność, a już sama myśl, że za parę godzin zamierzałam z własnej woli stanąć naprzeciw jednego z nich, sprawiała, że zaczynałam poważnie kwestionować stan swojego zdrowia psychicznego.
Kto normalny bez przymusu pchałby się w paszczę lwa?
Kiedy słońce zaczęło zmierzać ku zachodowi, przygotowałam komplet tego, co według przykazań łowcy duchów było niezbędne do nawiązania kontaktu z duszami zmarłych. Wypełniłam pomieszczenie sporą ilością świec, pozamykałam drzwi i okna, rozstawiłam chrześcijańskie figurki, a także zaopatrzyłam się w tabliczkę Ouija – skoro zjawa nie chciała lub w jakiś dziwaczny sposób nie mogła ze mną porozmawiać, zawsze istniała szansa, że to zdoła rozwiązać jej usta. Na uspokojenie zszarganych nerwów wypiłam też szklaneczkę whisky, bo chyba nie dałabym rady zrobić tego wszystkiego na trzeźwo.
Czas oczekiwania doprowadzał mnie niemalże do stanu paranoi. Każde stuknięcie, nawet najcichszy dźwięk czy szelest, przypisywałam wizycie z Zaświatów, lecz widmo pojawiło się dopiero po trzeciej w nocy. Wstrząsnął mną silny dreszcz, gdy dostrzegłam je w drugiej części pokoju. Znów było niewyraźne. Sprawiało wrażenie zlęknionego, choć to w mojej głowie szalała teraz burza.
Płomienie świec falowały i podrygiwały, a ja ściskałam w dłoni niewielki krzyż znajdujący się w kieszeni spodni. Wolną ręką wskazałam na duchową tabliczkę, po czym położyłam palce na wskaźniku.
Nie miałam granatowego pojęcia, jak brzmiało imię zmory, więc darowałam sobie opisywane w instrukcji przywitanie. Przeszłam od razu do przebiegu rozmowy. Na wstępie zalecano sprawdzenie intencji ducha, dlatego zapytałam, skąd pochodziła. Zamilkłam w oczekiwaniu, czy wybierze odpowiednie pole na planszy, tym samym udowadniając, że to cholerstwo naprawdę działało.
Plastikowy przyrząd zawibrował pod moimi opuszkami, potem powoli zawędrował na napis „inne miejsce”, mijając kolejno: „czyściec”, „niebo” i „piekło”. Musiałam przyznać, że pomimo palącego strachu poczułam odrobinę satysfakcji, że godziny przygotowań nie poszły na marne, a później także nieznaczną ulgę, kiedy na pytanie, czy zamierza mnie skrzywdzić, udzieliła przeczącej odpowiedzi.
– Dlaczego tu jesteś? – wydukałam, uważnie obserwując tabliczkę. Oprócz wyrazów „tak”, „nie” i „żegnaj”, widniał na niej jeszcze ciąg cyfr oraz alfabet spisany w dwóch rzędach, z którego mara mogła układać słowa.
Tym razem nie wydarzyło się nic. Nie wybrała żadnej z liter, wskaźnik ani drgnął. Spojrzałam na zmorę, wyczekując jakiegoś odzewu.
– Potrzebujesz pomocy? Szukasz czegoś? Lub kogoś? – wyrzucałam z siebie pytanie za pytaniem, jednak ona wciąż milczała.
Zaklęłam cicho zirytowana tym, że nagle postanowiła odmówić współpracy. W pomieszczeniu robiło się coraz zimniej. Gdy otworzyłam usta, wypłynął z nich okrągły obłok pary. Szumiało mi w uszach, myśli pędziły jak szalone. Zostawiłam planszę w spokoju, skoro ona i tak nie zamierzała więcej z niej korzystać, następnie, zadziwiając samą siebie, podeszłam w kierunku kobiety.
Bałam się. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, pot oblepił już poniekąd każdy skrawek skóry, pulsowanie w skroniach osiągnęło nowy, nieznany dotąd poziom, ale nie pozwoliłam, by strach dyktował warunki. Za daleko to zaszło, żebym teraz się wycofała.
– Czego ode mnie chcesz?! – krzyknęłam, stając naprzeciw niej. Przybrałam najbardziej zaciętą minę, jaką tylko potrafiłam. – Mów albo wynoś się stąd i więcej nie wracaj. Inaczej sama znajdę sposób, jak cię wygonić raz a porządnie!
Podskoczyłam, kiedy warknęła. Najwyraźniej nie należała do fanów ultimatum. Przefrunęła przez moje ciało, zupełnie jakbym była niematerialna. Poczułam dojmujący chłód. Zachwiałam się, głęboko nabierając powietrza. Złapałam równowagę, potem odszukałam wzrokiem twarz nieznajomej. W tej chwili nie wyglądała już na przestraszoną. Raczej na niesamowicie zawziętą i wściekłą.
Przeniknęła przeze mnie ponownie, a ja odniosłam wrażenie, że moje wnętrzności przebiły dziesiątki tępych noży. Zawróciła. Wzięła szeroki zamach, w efekcie którego runęłam na posadzkę.
Uderzyłam głową o deski. Kaszlnęłam, gdy kobieta zacisnęła palce na mojej szyi. To było cholernie dziwne, wręcz nieprawdopodobne. Nie czułam jej dotyku, mimo to zaczęłam się krztusić, jak gdyby rzeczywiście zamierzała pozbawić mnie życia.
Nie mogłam złapać tchu. Dusiłam się!
Do oczu napłynęły mi łzy, gardło piekło niczym potraktowane ogniem, trzewia cięły serie niewidzialnych ostrzy. Wywijałam nogami i rękami, by spróbować ją jakoś odgonić. Starałam się uwolnić, zrzucić zmorę z siebie, przepędzić, ale nie potrafiłam. Moje dłonie przepływały przez jej mgliste oblicze, nie wyrządzając najmniejszej krzywdy.
Wbiłam paznokcie w drewnianą podłogę, po czym zrobiłam ostatnią rzecz, która mogła mi pomóc: zajrzałam w głąb organizmu, żeby przywołać demoniczną naturę. Nienawidziłam tej części swojej osobowości, gardziłam nią i bezustannie w sobie zagłuszałam, lecz w tym momencie była ostatnią możliwością ratunku. Ryknęłam z pasją, aby moje tęczówki przybrały bladożółtą barwę. Pozwoliłam, by nadnaturalna moc przejęła kontrolę.
Zjawa się cofnęła. Przyjrzała mi się z lekką trwogą, jednak to ostudziło jej wściekłość wyłącznie na chwilę. Ona również zawyła. Naparła na mnie z całą siłą, wówczas wydarzyły się trzy rzeczy naraz.
Świece zgasły, pozostawiając pomieszczenie w kompletnej ciemności. Wiatr zawiał z taką potęgą, że postrącał przedmioty stojące na szafkach. Zabrakło mi tchu, kiedy coś przebiło okolicę mojego serca. Ból był tak potężny, że mogłabym go porównać do zderzenia z pędzącym pociągiem. Zacisnęłam wargi, próbując powstrzymać krzyk, wtedy nieoczekiwanie wszystko ucichło.
Gdy się ocknęłam, zdałam sobie sprawę, że od czasu konfrontacji z duchem minęło wiele godzin, a ja najzwyczajniej w świecie straciłam przytomność. Mieszkanie wyglądało, jakby przefrunęła przez nie trąba powietrzna, pustosząc i niszcząc, co tylko znalazła w swoim zasięgu.
Wstałam. Przepychałam się między poprzewracanymi meblami, żeby wśród panującego bałaganu odszukać telefon. Nie mogłam już dłużej ignorować niebezpieczeństwa oraz wierzyć, że poradzę sobie sama. Drżącą dłonią wybrałam numer Leonarda.
Potrzebowałam pomocy.
I to rozpaczliwie!
------------------------------------------------------------------------
1 fasmofobia – lęk przed duchami
Coś wyrwało mnie ze snu. Chyba podświadomie wyczułam czyjąś obecność, lęk oraz chłód. Kiedy otworzyłam oczy, w pokoju szalał wiatr, chociaż wszystkie drzwi i okna były pozamykane. Chwilę później z niedowierzaniem dostrzegłam niewyraźną postać. Stała obok łóżka, jednak gdy zauważyła, że ją obserwuję, wdrapała się na materac i usiadła na mnie okrakiem.
Wpadłam w panikę. Szybko zaczęłam się szamotać, by ją z siebie zrzucić. Próbowałam wstać, miotałam się, machając rękami i nogami, niestety nie przyniosło to żadnego rezultatu. Moje ciało zostało sparaliżowane, jak gdyby dosłownie zamieniło się w kamienny posąg.
Pragnęłam krzyknąć. Uciec. Cokolwiek!
Nie mogłam zrobić kompletnie nic!
Moje źrenice powoli dostosowywały się do wszechogarniającego mroku. Odkryłam, że zjawa była kobietą. Nienaturalnie szczupłą i przerażającą, ale kobietą. Kiedy starałam się rozchylić wargi, żeby wydać z siebie jakiś dźwięk, obdarzyła mnie smutnym uśmiechem. Przyłożyła palec do ust, jakby chciała poprosić o zachowanie ciszy.
Uspokoiłam się więc, następnie nieco rozluźniłam stwardniałe mięśnie. Przełknęłam ślinę i wpatrywałam się w nieznajomą, wyczekując z jej strony jakiejś reakcji. Liczyłam na to, że jeśli wykonam polecenie, może zniknie.
Nie zniknęła.
Mijały kolejne sekundy, a ona wciąż tu była. Wpatrywała się we mnie nieprzeniknionym wzrokiem. Górowała nade mną, raz za razem unosząc się, opadając i nachylając coraz bliżej mnie. Mogłabym wręcz poczuć na sobie jej oddech, gdyby takowy posiadała.
Zimny pot oblał moją skórę. Cholerny strach przenikał cały organizm. Zagłuszał myśli. Pozbawiał wszystkich racjonalnych pomysłów na to, jak uciec od tego, czego właśnie doświadczałam.
Od dziecka cierpiałam na fasmofobię1, aczkolwiek przez ostatnie kilka lat zdołałam ją w sobie zagłuszyć, zważywszy na to, kim jestem oraz z czym wiąże się moje zajęcie. Polowanie na demony i wszelkiego rodzaju kreatury z Podziemi parokrotnie zaprowadziło mnie do miejsc, w których musiałam radzić sobie z duchami. Nigdy jednak w tak bezpośredniej konfrontacji.
Teraz leżałam nieruchomo, badając twarz znajdującą się raptem cale od mojej – grobową, zatrważającą, nieodgadnioną. Odniosłam wrażenie, że serce zamierzało wyskoczyć mi z piersi. Nie miałam bladego pojęcia, co nieznajoma tu robiła ani czego ode mnie oczekiwała. Buzująca krew niemal rozsadzała czaszkę.
Dlaczego?
Dlaczego musiała przybyć akurat tutaj?!
Zamrugałam, chcąc w jakiś sposób dać znać, że zrozumiałam i będę posłuszna, chociaż tak naprawdę marzyłam wyłącznie o tym, aby wrzasnąć na całe gardło. Zwiać stąd jak najdalej!
Mara bezustannie lustrowała pomieszczenie. Wyglądała, jakby się obawiała, że w każdej chwili ktoś mógł nas zauważyć. Panicznie zerkała za siebie – płochliwa, niesamowicie rozproszona, wcale niezainteresowana mną. Gdy już pomału zaczynałam wierzyć, że odpuści i powędruje dalej, nagle opadła i przycisnęła policzek do mojego.
Poczułam jedynie chłód. Żadnej fizycznej interakcji, jakiej się doznaje, dotykając żywego człowieka. Zesztywniałam jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na to, co miało nastąpić, wtedy niespodziewanie istota zawyła, po czym zniknęła, pozostawiając po sobie zaledwie mglistą, szarawą pomrokę.
Błyskawicznie zerwałam się do pozycji siedzącej, by zapalić nocną lampkę. Zerkałam we wszystkie strony i usiłowałam dojrzeć cokolwiek nienaturalnego, ale po moim gościu z Zaświatów nie pozostał najmniejszy ślad. Łapałam drobinki powietrza, niemalże zachłystując się nimi, i próbowałam uspokoić drżenie rąk.
Tyle już w życiu widziałam. Demony, opętania, różnego rodzaju zjawiska paranormalne, mimo to wciąż nie umiałam przywyknąć do istnienia duchów. Było w nich coś, co sprawiało, że traciłam zimną krew. Zawsze towarzyszył im ziąb oraz uczucie przeszywającej pustki, które odbijały się echem w moich wnętrznościach. Pobudzały wszelkie możliwe instynkty samozachowawcze, a te podpowiadały tylko jedno: uciekaj!
Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mara odwiedziła właśnie mnie. Mieszkałam tu już od kilkunastu miesięcy, stąd ze stuprocentową pewnością mogłam wykluczyć jej przywiązanie do tego miejsca. Gdyby należała do bytów stałych, zamanifestowałaby swoją obecność w ten czy inny sposób znacznie wcześniej. Dodatkowo tak intensywne ukazywanie się ludziom, drętwota oraz cała ta otoczka, wymagało sporej siły, którą musiała rozwijać w sobie przez bardzo długi czas.
Na tym właściwie kończyła się moja wiedza na temat zjaw. Choć zazwyczaj wyznawałam zasadę „poznaj swojego wroga” prawie niczym mantrę, jakoś tę kwestię skrzętnie omijałam przez lata, biorąc pod uwagę mój lęk związany z duchami. I nie planowałam tego zmieniać.
Przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.
* * *
Wstałam dopiero w południe, jak przez mgłę wspominając wydarzenia z ubiegłej nocy. Potężna dawka kofeiny oraz pół paczki wypalonych papierosów uspokoiły zszargane nerwy i utwierdziły mnie w przekonaniu, że powinnam możliwie najszybciej o wszystkim zapomnieć. Ostatecznie nie miałam żadnych powodów, by przypuszczać, że cokolwiek z tego zamierzało jeszcze kiedyś się powtórzyć.
Może to jedynie psikus? Czy parszywe duchy lubiły robić takie rzeczy? Jeśli tak, żywiłam głęboką nadzieję, że zastanowią się trzykrotnie, zanim postanowią znowu mnie odwiedzić.
Jako że za polowanie na demony nie dostawałam nawet symbolicznego dolara, parę razy w tygodniu pracowałam w jednym z pasadeńskich pubów. Robota jak każda inna, nie mogłam powiedzieć, że gnałam do niej z przyjemnością, lecz akurat dziś wyjątkowo się ucieszyłam, że przypadała moja zmiana.
Tego dnia ruch był niewielki. Grupka stałych bywalców sączyła piwo przy stolikach i bez entuzjazmu wlepiała wzrok w ekran telewizora. Szef już dawno poszedł do domu, zostawiając zamknięcie baru mnie. Nie miałam nic przeciwko siedzeniu do późna. Wręcz przeciwnie – uwielbiałam noc. Jestem w połowie demonem, więc leży to jakoby w mojej naturze, jednakże tym razem coś usilnie ściskało żołądek, przywołując uczucie dziwnego lęku, który za cholerę nie chciał odejść.
Co prawda Andy nie płacił mi za kelnerowanie ani bieganie od stolika do stolika, ale tym razem jakoś nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca, dlatego krążyłam między salą a zapleczem. Usilnie wyszukiwałam czegokolwiek, co zdołałoby odciągnąć moje myśli od oczywistego. Niestety jak na złość niewiele znalazłam do zrobienia. Uzupełnienie braków w alkoholach, przyniesienie czystych kufli czy przetarcie utytłanych od cebulowych krążków blatów nie zajęło dłużej niż godzinę. Szlag.
W końcu wróciłam za ladę. Usiadłam na taborecie, przywarłam plecami do ściany i skrzyżowałam nogi w kostkach, potem pogrążyłam się w lekturze codziennej gazety. Zawsze sprawdzałam lokalne doniesienia o zaginionych osobach, ponieważ był to najprostszy sposób na zlokalizowanie demona, a koniecznie potrzebowałam dziś odrobiny rozrywki. Na moje szczęście piekielne mendy działały wciąż według utartego schematu, czyli nawiedzały pierwszego lepszego człowieka, który im się nawinął. Nie zwracały uwagi na to, że zostawiają po sobie ślady.
Cóż, nie zamierzam narzekać na ich brak logicznego myślenia.
– Czekałem na ciebie dzisiaj rano. – Dotarł do mnie znajomy głos. Tak bardzo skupiłam się na czytaniu, że nawet nie zauważyłam, że do baru wszedł ktoś nowy.
– Wybacz, Leo. Kompletnie wyleciało mi to z głowy. – Potarłam brew, odkładając prasę na bok. – Miałam nieplanowane towarzystwo wczorajszej nocy. – Podeszłam bliżej mężczyzny i oparłam łokieć o kontuar.
– Czułem, że coś musiało się stać. Jak dotąd nigdy nie przegapiłaś ustalonego spotkania. – Dostrzegłam niepokój w jego zielonych oczach, gdy zbliżył twarz do mojej. – Demony? – Ściszył ton, żeby nikt oprócz mnie nie mógł tego usłyszeć.
– Gorzej… – stęknęłam.
Nabrałam powietrza, następnie w skrócie opowiedziałam o swoim nieproszonym gościu. Pominęłam większość szczegółów, ograniczając się głównie do ogólnego zarysu sytuacji. Nie należałam do osób lubiących marudzić czy zrzucać własne problemy na innych, ale Leonardo był kimś, kogo z braku lepszego słowa nazwałabym przyjacielem. Nie spotykaliśmy się zbyt często, nie chadzaliśmy na drinki ani żadne tego typu zabawy, lecz znałam go od kilku lat oraz darzyłam zaufaniem. Zdawał sobie sprawę z mojej fobii, dlatego mogłam mu się wyżalić, nie wychodząc przy okazji na histeryczkę.
– Ja niewiele wiem o duchach. – Kumpel przejechał dłonią po rozczochranych włosach. – Natomiast znam kogoś, kto z pewnością ci pomoże.
– Dzięki, ale myślę, że to na razie nie będzie konieczne – stwierdziłam z westchnieniem. – Nie spodziewam się powtórki z rozrywki.
– Jak wolisz, Tessa, niemniej uważaj na siebie. – Rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. – Nie jesteś niezniszczalna. Nie zapominaj o tym.
– Wiem, wiem… – Zbyłam go niedbałym machnięciem ręki i zmieniłam temat, bo nie chciałam już dyskutować o tamtej upiornej wizycie z innego świata: – Powiedz, że masz coś dla mnie. – Posłałam mu chytry uśmiech.
Leo to nie tylko mój znajomy, to również właściciel lokalu, w którym zaopatrywałam się w broń na demony. Znał chyba wszelkie istniejące rośliny posiadające toksyczne właściwości dla przedstawicieli Podziemi. Potrafił zrobić z nich prawdziwe cuda. Bez wątpienia był ekspertem w swoim fachu.
– Tak. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął z niej nieduży woreczek. – Dorzuciłem coś ekstra, więc powinno starczyć na dłużej. Raptem szczypta sprawi, że zyskasz dostateczną ilość czasu na odprawienie egzorcyzmu.
– Świetnie! – Przejęłam od niego sakiewkę i od razu zajrzałam do środka. Wyczułam w niej ociupinę szałwii ananasowej, konwalii, kasztanów oraz, jeśli oczywiście się nie myliłam, domieszkę głogu. Choć każde z osobna było bezwartościowe, większość z nich można wręcz znaleźć w co drugiej kuchni, Leonardo dodawał jeszcze jakieś swoje sekretne składniki, które wiązały całość ze sobą i nadawały jej niezwykłą moc. – Czynisz moje życie o wiele łatwiejszym.
– I obyś zawsze o tym pamiętała. – Pogroził mi palcem, mrugając wesoło. – Muszę już lecieć. Do zobaczenia wkrótce, Tessa.
– Do zobaczenia.
* * *
Z wiadomych powodów odwlekałam powrót do domu. Wizyta Leo dała mi ku temu idealną wymówkę. Kiedy skończyłam pracę, postanowiłam pokręcić się po okolicy i, o ile dopisze mi szczęście, wypróbować swoją nową zdobycz. Demony, wbrew pozorom, nie były szczególnie trudne do rozszyfrowania. Przybywały tu głównie po to, żeby nawiązywać pakty, kolekcjonować dusze, którym zgodnie z cyrografem wygasał termin pobytu na Ziemi, lub, niczym pieprzony Dżin z butelki, spełniać ludzkie życzenia – rzecz jasna nie za darmo. Uwielbiały też, czego pewnie nigdy nie zrozumiem, napawać się urokami natury. Praktycznie każdy z nich przed powrotem do Podziemi odwiedzał park czy inne skupisko zieleni miejskiej.
Nie mnie to oceniać…
Tym razem zlokalizowanie demona trwało krócej, niż zakładałam. Zupełnie jakby los stał tego dnia po mojej stronie. Wystarczyło, że obeszłam dwie uliczki i ominęłam nieduży leśny zagajnik, a zaraz ostry swąd siarki dał mi dowód na to, że trafiłam idealnie. Okolica była pusta, zatem nie miałam wątpliwości, że jedyny idący przede mną jegomość miał w sobie piekielną cząstkę.
Zwolniłam kroku, aby przez chwilę poobserwować swój „cel”. Wysoki, maksymalnie czterdziestoletni mężczyzna, o przeciętnej budowie ciała oraz stosunkowo pospolitej urodzie dreptał alejkami Allendale. Wyglądał niegroźnie. Gdyby nie specyficzny zapach, za nic bym nie zgadła, że demon wcieli się właśnie w kogoś takiego. Nie żeby były wybredne czy coś, ale jeśli miały szansę, wolały wybierać bardziej postawnych facetów, coby dodatkowo zwiększyć swoją moc.
Wzięłam głęboki wdech, porozciągałam mięśnie szyi, potem – upewniwszy się, że na pewno nie mieliśmy towarzystwa – doskoczyłam do nieznajomego i obsypałam go częścią zawartości woreczka.
Nieszczęśnik syknął, następnie wyrzucił z siebie wiązankę siarczystych, niecenzuralnych słów. Tylko tyle mógł. Doskonale wiedziałam, że nie był w stanie zrobić mi nawet znikomej krzywdy. Ziołowa mieszanka sparaliżowała go na amen. Choćby usilnie próbował, nie zdoła wykonać najmniejszego ruchu.
– Krzycz sobie do woli. I tak na niewiele ci się to przyda – oświadczyłam triumfalnie. – Jak tam noc mija?
– Mijała fantastycznie, dopóki się nie pojawiłaś. – Łypnął na mnie złowrogo. – Czego chcesz?
– Generalnie niczego konkretnego. – Ziewnęłam. – Tak sobie wyszłam na spacer, zaczerpnąć świeżego powietrza, a tu mi nagle demon z nieba spadł.
– Aha, jasne – prychnął. – Bo ci uwierzę…
– Przyrzekam! – Zrobiłam niewinną minę i przyłożyłam dłoń w okolicy serca. – Miałeś pecha po prostu. Prawdę powiedziawszy, jestem wręcz lekko zażenowana tym, że tak łatwo mi poszło. Liczyłam na jakąś dobrą walkę. Te egzorcyzmy są dość długie, zawiłe i… nudne… – Przysiadłam na brzegu stojącej nieopodal ławki.
– Dopadła cię monotonia, powiadasz? – zapytał cicho, na co kiwnęłam głową. – Nie przejmuj się. Też tak niekiedy mam. Na pocieszenie zdradzę ci pewien sekret.
– Doprawdy? – Uniosłam brew. Już ja wiedziałam, jak demony chętnie wyjawiały swoje tajemnice. Nie pisnąłby sylaby nawet po długich torturach, więc pewnie wprost skręcał się od środka, aby rzucić jakąś nic niewartą plotką.
– Przysięgam na własny grób! – oświadczył, jakby takie zapewnienie miało jakąkolwiek wartość, wypływając z jego ust. – Kroi się niemałe zamieszanie. Jeśli fortuna postanowi ci sprzyjać, może wpadniesz w samo centrum.
– Już to widzę… – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Gdybyście coś szykowali, nie mówiłbyś o tym z własnej woli.
– Źle mnie zrozumiałaś, skarbie. – Uśmiechnął się kpiąco. – To nie będzie nasza sprawka.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – dociekałam zaintrygowana. Jeżeli w grę wchodził ktoś, kto nie wypełznął z Podziemi, wówczas jego słowa rzeczywiście mogłyby zawierać krztynę prawdy. Gdy na Ziemi pojawiał się nowy wróg, zajmując ich terytorium, demony z ochotą trąbiły o tym na prawo i lewo. Czekały, aż inni odwalą za nich brudną robotę.
– Nic konkretnego – zakomunikował z dumą, niewątpliwie zauważając, że zyskał moje zainteresowanie. – Sama się przekonasz już za parę dni.
– Niby z czym będzie związane to domniemane „zamieszanie”? – Nie dawałam za wygraną. Parszywiec zgrywał niedostępnego, lecz oboje świetnie wiedzieliśmy, że z trudem trzymał język za zębami.
– Powiem tylko, że niebawem zatęsknisz za tą rutyną, na którą tak strasznie narzekasz. – Zaśmiał się wesoło. – Teraz wybacz, skoczę sprawdzić, czy mnie nie ma gdzie indziej.
– Zaczekaj…!
Nie zdążyłam zareagować. Oczy mojego rozmówcy błysnęły bursztynowym blaskiem, a on zadrżał, obwieszczając mi swój powrót do Podziemi. Upłynął czas działania proszku, z kolei ja jak zwykle dałam się wciągnąć w głupie rozmowy, zamiast pokazać gnidzie, gdzie jej miejsce.
Zacisnęłam palce w pięści. Do cholery z tymi demonami i ich paplaniem od rzeczy! W jedenastu na dziesięć przypadków pozyskane od nich informacje to jedynie stek bzdur niewart choćby funta kłaków, ale satysfakcja, która malowała się na jego facjacie, dała mi powód, aby przypuszczać, że powinnam zwrócić na to szczególną uwagę. Dodatkowo ten wczorajszy duch mógł nie być tak całkiem przypadkowy…
* * *
Do mieszkania wróciłam niecałą godzinę później. Jak tylko przekroczyłam próg, szybko tego pożałowałam. Pośrodku pokoju zamajaczyła znajoma postać. Choć poprzedniej nocy panowała ciemność, zdążyłam jej się w miarę dobrze przyjrzeć. Nasze twarze dzieliły w końcu zaledwie cale.
Cofnęłam się instynktownie i szarpnęłam za klamkę, by prędko wrócić na korytarz, po czym zawyłam z bezsilności, gdy wyjściowe drzwi za nic nie chciały ustąpić. Wpadłam w pułapkę. Mimo że na ogół duchy nie posiadały żadnych magicznych mocy, jeśli były wyjątkowo stare albo napędzały je silne emocje, umiały wpływać na otoczenie. Mój gość ewidentnie do takich należał, bo jakżeby inaczej…
Odwróciłam się przodem do kobiety i przycisnęłam plecy do ściany. Tym razem wnętrze kawalerki oświetlał blask żarówki, która teraz migotała na całego. Sprawiała, że moją skórę oblewały na przemian wrzątek i lód.
– Czego tu szukasz? – wydukałam drżącym głosem.
Z niechęcią spojrzałam na swoją towarzyszkę. Zauważyłam w niej coś, co wcześniej mi umknęło. Była przeźroczysta, a to wbrew powszechnemu stereotypowi wcale nie należało do charakterystycznych cech duchów.
Nie odpowiedziała, za to się rozejrzała, jak gdyby poszukiwała kogoś jeszcze. Przełknęłam ślinę. Istota nie wyglądała, jakby zamierzała zrobić mi krzywdę, ale i tak nic nie mogłam poradzić na to, w jaki sposób reagowało na nią moje ciało. Miałam wrażenie, że krew aż wrzała w moich żyłach. To odczucie znacznie bardziej się nasiliło, kiedy podeszła bliżej.
Stanęła w odległości jakiegoś kroku i uważnie mi się przyjrzała. Wyraźnie dostrzegłam jej siną cerę, podkrążone oczy oraz smutny wzrok. Automatycznie napięłam wszystkie mięśnie, mocniej przywierając do muru. Starałam się powstrzymać krzyk. Niewiele brakowało, abym nie wytrzymała. Zdołałam tego dokonać tylko dlatego, że zanim otworzyłam usta, ubiegł mnie dźwięk potężnego huku, po którym mara zaczęła rozpływać się w powietrzu.
Wyciągnęła rękę w moją stronę, niejako prosząc, żebym za nią złapała. Zdusiłam w sobie niechęć i zamierzałam już podać jej dłoń, lecz wtedy zjawa nagle zniknęła. Światło przestało pobłyskiwać. Temperatura wróciła do poprzedniego poziomu. Poczułam natychmiastową ulgę.
Szlag!
Byłam idiotką, wmawiając sobie, że jej wczorajsza wizyta to jedynie przypadek. W głębi duszy doskonale wiedziałam, że zwiastowała nadciągające kłopoty, ale cholernie nie chciałam dopuszczać tego do świadomości. Nie pomagało również to, że nie miałam zielonego pojęcia o duchach ani o tym, co sobą reprezentowały. Na nieszczęście dla mnie nadszedł czas, aby odłożyć na bok uprzedzenia i dowiedzieć się o nich jak najwięcej, bo słowa demona naraz zaczęły nabierać coraz większego sensu.
* * *
Następnego dnia zadzwoniłam do Andy’ego, aby poinformować, że będę niedostępna przez kilka kolejnych wieczorów. Z ogromną ochotą wpadłabym w wir pracy, żeby zapomnieć o całym tym szaleństwie, niestety zdawałam sobie sprawę, że to wyłącznie odwlekanie nieuniknionego. Choćbym bardzo tego pragnęła, nie zdołam uciec – prędzej czy później nieznajoma odwiedzi mnie ponownie. Nie mogłam dłużej temu zaprzeczać, więc zaparzyłam kawę i zabrałam się za research.
Przeszukałam praktycznie każde dostępne podanie oraz witrynę w internecie poświęcone zjawiskom paranormalnym, by możliwie najlepiej przygotować się na nadchodzącą noc. Najgorsze było to, że im więcej wiedziałam, tym mocniej nasilała się moja fasmofobia. Ezoteryka, mistyczna wiedza i owiane tajemnicą okultystyczne rytuały przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Dotąd umknęło mi, jak wiele istniało rodzajów bytów pozagrobowych – duchy niedoskonałe, dobroduszne, czyste, poltergeisty, widma, sobowtóry, vardogery, bilokacje, doppelgangery… Mogłabym wymieniać w nieskończoność, a już sama myśl, że za parę godzin zamierzałam z własnej woli stanąć naprzeciw jednego z nich, sprawiała, że zaczynałam poważnie kwestionować stan swojego zdrowia psychicznego.
Kto normalny bez przymusu pchałby się w paszczę lwa?
Kiedy słońce zaczęło zmierzać ku zachodowi, przygotowałam komplet tego, co według przykazań łowcy duchów było niezbędne do nawiązania kontaktu z duszami zmarłych. Wypełniłam pomieszczenie sporą ilością świec, pozamykałam drzwi i okna, rozstawiłam chrześcijańskie figurki, a także zaopatrzyłam się w tabliczkę Ouija – skoro zjawa nie chciała lub w jakiś dziwaczny sposób nie mogła ze mną porozmawiać, zawsze istniała szansa, że to zdoła rozwiązać jej usta. Na uspokojenie zszarganych nerwów wypiłam też szklaneczkę whisky, bo chyba nie dałabym rady zrobić tego wszystkiego na trzeźwo.
Czas oczekiwania doprowadzał mnie niemalże do stanu paranoi. Każde stuknięcie, nawet najcichszy dźwięk czy szelest, przypisywałam wizycie z Zaświatów, lecz widmo pojawiło się dopiero po trzeciej w nocy. Wstrząsnął mną silny dreszcz, gdy dostrzegłam je w drugiej części pokoju. Znów było niewyraźne. Sprawiało wrażenie zlęknionego, choć to w mojej głowie szalała teraz burza.
Płomienie świec falowały i podrygiwały, a ja ściskałam w dłoni niewielki krzyż znajdujący się w kieszeni spodni. Wolną ręką wskazałam na duchową tabliczkę, po czym położyłam palce na wskaźniku.
Nie miałam granatowego pojęcia, jak brzmiało imię zmory, więc darowałam sobie opisywane w instrukcji przywitanie. Przeszłam od razu do przebiegu rozmowy. Na wstępie zalecano sprawdzenie intencji ducha, dlatego zapytałam, skąd pochodziła. Zamilkłam w oczekiwaniu, czy wybierze odpowiednie pole na planszy, tym samym udowadniając, że to cholerstwo naprawdę działało.
Plastikowy przyrząd zawibrował pod moimi opuszkami, potem powoli zawędrował na napis „inne miejsce”, mijając kolejno: „czyściec”, „niebo” i „piekło”. Musiałam przyznać, że pomimo palącego strachu poczułam odrobinę satysfakcji, że godziny przygotowań nie poszły na marne, a później także nieznaczną ulgę, kiedy na pytanie, czy zamierza mnie skrzywdzić, udzieliła przeczącej odpowiedzi.
– Dlaczego tu jesteś? – wydukałam, uważnie obserwując tabliczkę. Oprócz wyrazów „tak”, „nie” i „żegnaj”, widniał na niej jeszcze ciąg cyfr oraz alfabet spisany w dwóch rzędach, z którego mara mogła układać słowa.
Tym razem nie wydarzyło się nic. Nie wybrała żadnej z liter, wskaźnik ani drgnął. Spojrzałam na zmorę, wyczekując jakiegoś odzewu.
– Potrzebujesz pomocy? Szukasz czegoś? Lub kogoś? – wyrzucałam z siebie pytanie za pytaniem, jednak ona wciąż milczała.
Zaklęłam cicho zirytowana tym, że nagle postanowiła odmówić współpracy. W pomieszczeniu robiło się coraz zimniej. Gdy otworzyłam usta, wypłynął z nich okrągły obłok pary. Szumiało mi w uszach, myśli pędziły jak szalone. Zostawiłam planszę w spokoju, skoro ona i tak nie zamierzała więcej z niej korzystać, następnie, zadziwiając samą siebie, podeszłam w kierunku kobiety.
Bałam się. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, pot oblepił już poniekąd każdy skrawek skóry, pulsowanie w skroniach osiągnęło nowy, nieznany dotąd poziom, ale nie pozwoliłam, by strach dyktował warunki. Za daleko to zaszło, żebym teraz się wycofała.
– Czego ode mnie chcesz?! – krzyknęłam, stając naprzeciw niej. Przybrałam najbardziej zaciętą minę, jaką tylko potrafiłam. – Mów albo wynoś się stąd i więcej nie wracaj. Inaczej sama znajdę sposób, jak cię wygonić raz a porządnie!
Podskoczyłam, kiedy warknęła. Najwyraźniej nie należała do fanów ultimatum. Przefrunęła przez moje ciało, zupełnie jakbym była niematerialna. Poczułam dojmujący chłód. Zachwiałam się, głęboko nabierając powietrza. Złapałam równowagę, potem odszukałam wzrokiem twarz nieznajomej. W tej chwili nie wyglądała już na przestraszoną. Raczej na niesamowicie zawziętą i wściekłą.
Przeniknęła przeze mnie ponownie, a ja odniosłam wrażenie, że moje wnętrzności przebiły dziesiątki tępych noży. Zawróciła. Wzięła szeroki zamach, w efekcie którego runęłam na posadzkę.
Uderzyłam głową o deski. Kaszlnęłam, gdy kobieta zacisnęła palce na mojej szyi. To było cholernie dziwne, wręcz nieprawdopodobne. Nie czułam jej dotyku, mimo to zaczęłam się krztusić, jak gdyby rzeczywiście zamierzała pozbawić mnie życia.
Nie mogłam złapać tchu. Dusiłam się!
Do oczu napłynęły mi łzy, gardło piekło niczym potraktowane ogniem, trzewia cięły serie niewidzialnych ostrzy. Wywijałam nogami i rękami, by spróbować ją jakoś odgonić. Starałam się uwolnić, zrzucić zmorę z siebie, przepędzić, ale nie potrafiłam. Moje dłonie przepływały przez jej mgliste oblicze, nie wyrządzając najmniejszej krzywdy.
Wbiłam paznokcie w drewnianą podłogę, po czym zrobiłam ostatnią rzecz, która mogła mi pomóc: zajrzałam w głąb organizmu, żeby przywołać demoniczną naturę. Nienawidziłam tej części swojej osobowości, gardziłam nią i bezustannie w sobie zagłuszałam, lecz w tym momencie była ostatnią możliwością ratunku. Ryknęłam z pasją, aby moje tęczówki przybrały bladożółtą barwę. Pozwoliłam, by nadnaturalna moc przejęła kontrolę.
Zjawa się cofnęła. Przyjrzała mi się z lekką trwogą, jednak to ostudziło jej wściekłość wyłącznie na chwilę. Ona również zawyła. Naparła na mnie z całą siłą, wówczas wydarzyły się trzy rzeczy naraz.
Świece zgasły, pozostawiając pomieszczenie w kompletnej ciemności. Wiatr zawiał z taką potęgą, że postrącał przedmioty stojące na szafkach. Zabrakło mi tchu, kiedy coś przebiło okolicę mojego serca. Ból był tak potężny, że mogłabym go porównać do zderzenia z pędzącym pociągiem. Zacisnęłam wargi, próbując powstrzymać krzyk, wtedy nieoczekiwanie wszystko ucichło.
Gdy się ocknęłam, zdałam sobie sprawę, że od czasu konfrontacji z duchem minęło wiele godzin, a ja najzwyczajniej w świecie straciłam przytomność. Mieszkanie wyglądało, jakby przefrunęła przez nie trąba powietrzna, pustosząc i niszcząc, co tylko znalazła w swoim zasięgu.
Wstałam. Przepychałam się między poprzewracanymi meblami, żeby wśród panującego bałaganu odszukać telefon. Nie mogłam już dłużej ignorować niebezpieczeństwa oraz wierzyć, że poradzę sobie sama. Drżącą dłonią wybrałam numer Leonarda.
Potrzebowałam pomocy.
I to rozpaczliwie!
------------------------------------------------------------------------
1 fasmofobia – lęk przed duchami
więcej..