Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Test na przyjaźń - ebook

Data wydania:
24 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Test na przyjaźń - ebook

Inteligentna historia o dorastaniu, pokonywaniu własnych lęków, a przede wszystkim o przyjaźni.

Ambitna siedemnastolatka Veronica Clarke nigdy nie oblała żadnego testu - do czasu, gdy w licealnej toalecie trzyma w ręku kawałek plastiku z dwiema kreskami... Samotna i przerażona oceną rodziny i środowiska, a także wizją utraty wymarzonych studiów na prestiżowej uczelni, staje przed jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu. Niestety najbliższa klinika, gdzie może legalnie dokonać zabiegu, jest 1000 mil od domu, w Nowym Meksyku. Zdesperowana Veronica zwraca się o pomoc do byłej przyjaciółki – dziś zbuntowanej i powszechnie nielubianej Bailey. Dziewczyny ruszają w trzydniową podróż, która od teraz staje się osią fabuły – manifestacją wolności i prawa do podejmowania własnych wyborów.

Film dostępny w HBO i HBO GO.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66555-19-8
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MILA 0

Siedziałam na lodowato zimnej desce klozetowej w trzeciej kabinie damskiej toalety i desperacko zaciskałam uda, koncentrując się na tym, by nie zacząć sikać.

– Ronnie, skończyłaś już? Jeśli chcemy zdążyć na pierwszą lekcję, to musimy się zbierać – odezwała się Emily.

Nie, bynajmniej nie skończyłam. A spóźnienie się na lekcję było aktualnie na szarym końcu listy moich zmartwień.

– Wiesz co, idź beze mnie. Ja tutaj mam... no wiesz, babskie sprawy.

Ta, jasne. Tylko nie te comiesięczne.

Modliłam się, żeby Emily mnie posłuchała i szybko opuściła łazienkę; wypicie drugiej szklanki soku z pomarańczy i gujawy wydawało mi się teraz poważnym błędem. Ach, ten cholerny, rozpływający się w ustach miąższ... W końcu usłyszałam, jak przyjaciółka otwiera drzwi. Pomieszczenie wypełniło echo kroków; wszyscy spieszyli się do klas, i nagle... zapadła cisza. Pozostawałam w bezruchu, czujna, czy nie usłyszę, jak nadciąga jakaś uczennica, albo – co gorsza – nauczycielka. Ale jedynym odgłosem było miarowe kapanie, dobiegające od strony umywalki. Wszyscy poza mną byli w klasach... Wypuściłam z siebie westchnienie ulgi. I już prawie, prawie zaczęłam sikać.

Nadszedł czas, by się przekonać, czy to już koniec tej całej afery, czy może mój koszmar dopiero się zaczyna. Powoli rozpięłam boczną kieszeń plecaka, mimowolnie krzywiąc się na dźwięk zamka odbijający się od wykafelkowanych ścian. Mimo że wiedziałam, iż jestem sama, nie mogłam pozbyć się uczucia, że ktoś wie, co zamierzam zrobić. Zanurzyłam rękę w czeluściach plecaka, przedarłam się przez złoża ołówków i długopisów, by w końcu odszukać przedmiot, który uprzednio ukryłam na dnie. Wypros-towałam się i zaczęłam uważnie mu się przyglądać. Wydawał się cięższy, niż zapamiętałam.

Wczoraj wieczorem zapoznałam się z instrukcją. A potem, powtórnie – po przebudzeniu. I po raz trzeci, tym razem przed śniadaniem. Przede wszystkim bowiem byłam pilną uczennicą... Ale teraz przyszła godzina próby, a w gardle czułam zimną gulę rosnącej paniki. Co jeśli nie trafię w patyczek? Albo zrobię coś nie tak? Miałam tylko jeden test, więc nie mogłam pozwolić sobie na pomyłkę. Średnia powyżej pięciu, członkostwo w National Honor Society, we wrześniu zaczynam studia na Uniwersytecie Brown... Doprawdy, chyba jestem w stanie nasikać na jakiś cholerny patyczek.

Rozerwałam opakowanie i wyciągnęłam test. Małe plastikowe okienko zerkało w moją stronę, na razie puste, jakby czekało w gotowości, by obwieścić mi mój los. Starając się nie myśleć o tym, co właśnie robię, umieściłam przedmiot między nogami i zaczęłam sikać.

Przez krótką chwilę ogarnęła mnie błoga ulga gwałtownie opróżnianego pęcherza, a potem wróciła znajoma już panika. Zorientowałam się, że pominęłam jeden krok. Przecież w instrukcji wyraźnie napisali, że najpierw trzeba zacząć sikać, a dopiero później użyć testu. Czy to, że o tym zapomniałam, sprawi, że wynik będzie nieważny? Zerknęłam w dół, żeby sprawdzić, czy urządzenie działa. Plastikowa końcówka była mokra, a okienko powoli zmieniało kolor na jasnoszary. Czy tak to powinno wyglądać? A może to objaw tego, że coś zepsułam? Czy powinnam przestać sikać?

Chwilę potem w okienku zaczęła pojawiać się cienka różowa linia. Poczułam gwałtowny skurcz w żołądku, przypomniałam sobie jednak, że było to zjawisko opisane w ulotce jako linia kontrolna. Dopiero dwie kreski wskazują na ciążę. Miałam nadzieję, że linia kontrolna jest dowodem na prawidłowe działanie testu – szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że mój pęcherz był już pusty. Tak ostrożnie jak tylko potrafiłam, uważając, by test trzymać cały czas poziomo (tak kazali w instrukcji) – wyciągnęłam go spomiędzy nóg. Trzy minuty. Wtedy dowiem się, jaki jest wynik. Przeczuwałam, że będą to najdłuższe trzy minuty mojego życia.

Starałam się patrzeć wszędzie, byle nie na to nieszczęsne okienko. Nie byłam typem dziewczyny obsesyjnie poprawiającej makijaż ani tym bardziej uczennicy palącej substancje zakazane, w związku z czym damski kibel nie należał do miejsc, w których przez ostatnie cztery lata spędzałam dużo czasu. Wystarczyło czterdzieści pięć sekund, by zorientować się, że wiele nie straciłam. Jedynym akcentem, który dostarczył mi nieco rozrywki, była karykatura przedstawiająca dyrektora oraz parę mrożących krew w żyłach przestróg dotyczących chorych (rzekomo) genitaliów członków drużyny piłkarskiej – cóż, tym ostatnim nie byłam specjalnie zaskoczona. Zapuściłam żurawia w kierunku testu. Cały czas widniała na nim jedna kreska.

Poczułam w piersi wybuch nadziei. Może po prostu spóźniał mi się okres, i tyle, a ja zrobiłam z igły widły i niepotrzebnie zaczęłam panikować. Tak jak wtedy, gdy myślałam, że kompletnie położyłam esej na państwowym teście z angielskiego. Mimo że nie wyczerpałam do cna kwestii tematycznych podobieństw między Wielkimi nadziejami Dickensa a Targowiskiem próżności Thackeraya, i tak zdołałam zdać egzamin na piątkę.

Z pewnością byłam ostatnio bardzo zestresowana – składaniem papierów na uczelnie, balem, no i zbliżającymi się nieubłaganie egzaminami. Nie wspominając nawet o tym, że byłam kandydatką do wygłoszenia mowy pożegnalnej. Pewnie po prostu spóźniał mi się okres. Parę razy szybko mrugnęłam; co to za niepokojący zarys? Czyżby zaczęła pojawiać się druga kreska? Pochyliłam się w stronę drzwi kabiny, usiłując złapać trochę więcej światła. Gdybym tylko dała radę...

Usłyszałam, że drzwi łazienki gwałtownie się otwierają. Podskoczyłam. A zaraz później widziałam, niemalże jakbym oglądała nagrany w zwolnionym tempie film, jak test wypada mi z rąk i prześlizguje się przez opuszki palców. Wykonałam gwałtowną woltę w przód, usiłując go złapać, ale bezskutecznie. Patyczek chwilę jeszcze wirował jak baletnica, po czym wylądował na kafelkach z pacnięciem, którego nie dało się nie usłyszeć, następnie prześliznął się pod drzwiami kabiny i obrócił się dokoła własnej osi, by ostatecznie wylądować na samiuśkim środku podłogi damskiej toalety.

No dobra, to naprawdę nie był dobry moment na panikę. Musiałam zachować zimną krew. Może nikt nie zauważył. Jest szansa, że osoby przebywające w łazience są niewidome. Oraz głuche. Albo że czeka nas ogromne trzęsienie ziemi i cała szkoła rozpadnie się i zamieni w kupę gruzu, a ja zginę na miejscu. Przecież takie rzeczy mogą się zdarzyć nawet w stanie Missouri, prawda?

Stuk, stuk, stuk. Przez prześwit pod drzwiami kabiny zobaczyłam parę zmęczonych życiem martensów zbliżających się do miejsca, w którym leżał test, doskonale wyeksponowany przez padający na niego promień słońca. Ręka właścicielki butów sięgnęła w dół, a ja zobaczyłam częściowo zdarty, zielony lakier na jej poobgryzanych paznokciach.

– O, kurde.

Kto to był? Kim była osoba trzymająca w dłoni moją przyszłość pokrytą uryną? Usiłowałam podejrzeć nieco więcej przez szparę w drzwiach. Czarna koszulka typu oversize, podarte dżinsy, za małe o rozmiar. Pozbawione blasku włosy z czarnymi odrostami – wyglądały, jakby od tygodni nie widziały szczotki.

O, nie. Panteon licealnych bóstw nie mógł wykazać się większym okrucieństwem. Bailey Butler. Liceum Jeffersona mogło poszczycić się posiadaniem własnej czarnej dziury, otchłani wściekłości i mroku – to właśnie Bailey. Jeśli odważyłeś się powiedzieć do niej cześć, najlepsze, na co mogłeś liczyć, to wycelowany w odpowiedzi środkowy palec. Nie wspominając o tym, co robiła, gdy ktoś próbował dosiąść się do niej podczas lunchu.

W kafeterii zapewniła sobie cały stolik na wyłączność, bo warczała (i to dosłownie) na każdego, kto próbował usiąść obok. Wieść gminna niosła, że kiedy rozgrywający drużyny piłkarskiej rzucił coś, by ją wkurzyć, kupiła sobie składany nóż, na którym wygrawerowała jego imię. Była posępna. Cyniczna. Jej towarzystwo to ostatnia rzecz, na jaką miało się ochotę. A przy tym – tak się składa, że kiedyś była moją najlepszą przyjaciółką.

Bailey zbliżyła patyczek do twarzy i powąchała go.

– Jeszcze ciepły. – Omiotła wzrokiem łazienkę, zatrzymując spojrzenie na moich białych adidasach superstar. – O kurde, będzie grubo.

Czy rozpozna mój głos? Od naszej ostatniej rozmowy minęły prawie cztery lata. Na wszelki wypadek odezwałam się grobowym, sztucznie obniżonym tonem.

– Hej, jeśli mogłabyś kopnąć to z powrotem w moją stronę, byłabym wdzięczna.

Wyciągnęłam dłoń przez drzwi, licząc, że się nade mną zlituje.

Bailey prychnęła.

– Doceniam twoje starania. Ale dałabym sobie rękę uciąć, że Batman nie może zajść w ciążę.

Przez szparę w drzwiach widziałam, jak zaczyna przechadzać się w tę i z powrotem, z założonymi z tyłu rękoma i czającym się na ustach uśmieszkiem. Świetnie. Dobrze znam tę minę. Wyobrażam sobie, że tak właśnie uśmiechali się katoliccy duchowni, prowadząc skazanych przez Świętą Inkwizycję heretyków.

– Chloe McCourt? – strzeliła Bailey. Siedziałam na sedesie, milcząc jak głaz. Nie ma opcji, żebym dała się wciągnąć w tę gierkę. Poczekam, aż jej się znudzi. Bailey zmrużyła oczy. – Nie... Calvin z nią zerwał. Nie ma opcji, żeby ogarnęła sobie kolejnego kolesia po tym, jak spaliła strój Calvina na dziedzińcu. Nawet biorąc pod uwagę rozmiar jej cycków. Hm... ciężka sprawa. Ella Tran? Jest na tyle durna, że mogłaby spokojnie pomylić pigułki antykoncepcyjne z tic-tacami.

– Oddawaj. – Usiłowałam nadać swojemu obniżonemu głosowi stanowczość, ale to, co dobyło się z mego gardła, było raczej objawem desperacji.

Bailey przystanęła, z uwagą przyglądając się moim butom.

– Noo, zawsze mamy na podorędziu honorową członkinię klubu „Penis Miesiąca”, Olivię Blume...

– To nie ona! – wysyczałam urażona.

– Ktoś tu lubi oceniać innych... Zawsze to jakaś wskazówka. Która dziewczyna myśli o sobie, że jest lepsza niż reszta świata... – Bailey w zamyśleniu stukała palcem w podbródek. – Faith Bidwell?

Najwyraźniej nie zamierzała się szybko poddać. Cóż – musiałam to przerwać, zanim do łazienki wejdzie kolejna osoba.

– Możesz mi to po prostu podać, do cholery? – Czekałam z wyciągniętą ręką. Nie byłam pewna, czy kupiła tę mówkę, ale słyszałam, że skierowała kroki w stronę mojej kabiny. Może i ją zaczęła nudzić ta zabawa. Poczułam przypływ nadziei, a potem nagle zobaczyłam, że Bailey, zamiast schylić się i podać mi test dołem, podciągnęła się na rękach i zerkała na mnie nad krawędzią drzwi.

– Ożeż w mordę kopany!

Wydałam z siebie jęk. A ona cały czas wisiała nade mną, szczerząc zęby.

– Bailey! Złaź! – Zamachałam gorączkowo rękami.

– Czy ja śnię? Życie nie może być aż tak piękne! – zapiała radośnie w odpowiedzi.

Czułam, jak na twarz wypełza mi rumieniec. Próbowałam się pospiesznie ubrać, wciągając bieliznę i dżinsy tak, by jak najmniej ukazać rozradowanym oczom Bailey.

– Mogłabyś? – Spojrzałam na nią znacząco.

O dziwo, Bailey zsunęła się w dół bez dalszych protestów. Ubrałam się i gwałtownym ruchem otworzyłam drzwi. Czekała na mnie.

– No nie wierzę, Veronica Clarke we własnej osobie! – wycedziła szyderczo. – Poczekaj chwilę, chcę zapamiętać ten piękny moment do końca swoich dni. – Sięgnęła do tylnej kieszeni, by wyciągnąć telefon, po czym wycelowała go w moją stronę.

– Nawet o tym nie myśl...

Zrobiła mi zdjęcie, po czym uśmiechnęła się na widok efektu.

– Taką cię właśnie zapamiętam. – Odwróciła telefon, by pokazać mi fotkę. Wyciągałam rękę w stronę obiektywu, usta miałam otwarte, warcząc na znak protestu.

– Nie publikuj tego! – krzyknęłam, zanim zdążyłam pomyśleć. Totalna kompromitacja za pośrednictwem mediów społecznościowych była ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowałam.

Bailey uśmiechnęła się słodko, po raz kolejny zerkając na swoje reporterskie dzieło, po czym schowała telefon z powrotem do kieszeni.

– Wyluzuj. Ten materiał jest zbyt wyjątkowy, by się nim dzielić.

– Skończyłaś już? Masz, czego chciałaś. Upokorzyłaś mnie. Nabijałaś się ze mnie. Udało ci się sprawić, że ten dzień jest jeszcze gorszy, niż był. Czy teraz możesz mi w końcu dać ten test?

Bailey zerknęła na moją dłoń i uniosła brew.

– Widzę, że cały czas nosisz pierścień czystości. To kwestia wizerunkowa, czy może mamy tu do czynienia z niepokalanym poczęciem? – Cofnęłam rękę, policzki mi płonęły. Bailey nie przepuści okazji do wyłapania każdego szczegółu, którym dałaby radę mnie pogrążyć, tego akurat mogłam być pewna. – Jeju. Ty naprawdę jesteś chodzącym banałem.

– Nie jestem żadnym banałem! – syknęłam.

– Królowa balu, prymuska wygłaszająca mowę pożegnalną, zaangażowana chrześcijanka, która zachodzi w przedwczesną ciążę. Uwierz mi, to zdecydowanie jest banał.

– Dobra, po pierwsze: aplikowałam na mówczynię, ale Hannah Ballard ma więcej punktów za aktywności nad-programowe, mimo że mam na koncie znacznie więcej egzaminów AP od niej. A poza tym, biorąc pod uwagę aktywność wolontariacką, która również powinna mieć znaczenie...

– Boże drogi, ale z ciebie nerd.

– Ponadto byłam pierwszą damą balu, a nie królową. I to już na bank nie jest żaden banał – dokończyłam.

– Masz absolutną rację. Wyrażam głęboką skruchę i składam poprawkę: jesteś niebezpiecznie blisko stania się banałem.

– Domyślam się, że to zdaje się wykraczać poza twoje możliwości, ale może byś na chwilę przestała być dla mnie aż taką suką?

Bailey spojrzała na mnie lekko skonsternowana.

– Mowy nie ma. Po co?

Coś we mnie pękło. Po półtora tygodnia nieustannego zamartwiania się, po zwędzeniu testu ciążowego starszej siostrze, powstrzymaniu się cały poranek od oddawania moczu, miałam jeszcze, do tego wszystkiego, męczyć się z najgorszym arsenałem zachowań Bailey?

Jest takie wyrażenie, że komuś „pociemniało w oczach”. Wydaje mi się nie do końca trafione; w tamtej chwili miałam przed oczami białe plamy, jakby ktoś mi pstrykał lampą błyskową przed samym nosem. Następne, co pamiętam, to fakt, że rzuciłam się w stronę ręki trzymającej test. Bailey uchyliła się w ostatniej chwili, odskakując tanecznym krokiem w tył.

– Chryste, dziewczyno. Wyluzuj. Nie dostaniesz go z powrotem, póki mi czegoś nie obiecasz.

– Nie ma takiej opcji – warknęłam, z trudem odzyskując równowagę i po raz kolejny próbując ją dopaść. Przyparłam ją do umywalki i widziałam, jak śmieje się, obserwując moje daremne próby wyszarpania testu z jej uścisku. W końcu udało mi się złapać ją za ramię. Ze wszystkich sił próbowałam zmusić ją do wypuszczenia patyczka, gdy nagle poczułam, jak coś ostrego i zimnego napiera na mój kark.

– Powiedziałam, żebyś wyluzowała.

Zastygłam w bezruchu, po czym ostrożnie przeniosłam wzrok na lustro, w którym zobaczyłam nasze odbicia. Bailey trzymała przy mojej szyi małą czarną skrzynkę. Chwilę mi zajęło zorientowanie się, z czym mam do czynienia – do tej pory widziałam ten przedmiot jedynie w filmach akcji. To był paralizator. Bailey miała pieprzony paralizator.

– Jezus Maria. Jakim cudem udało ci się to przemycić na teren szkoły?! Wiesz, że mogliby cię za to wywalić? Serio, że też chciało ci się ryzykować mniej niż miesiąc przed zakończeniem roku!

Bailey prychnęła.

– Mogłam się spodziewać, że to będzie twoja pierwsza myśl, kiedy się zorientujesz, że ktoś celuje w ciebie paralizatorem. – Puściłam jej nadgarstek. Obniżyła nieco rękę i zrobiła krok w tył. – No dobra, to na czym stanęłyśmy? Ano tak, obietnica. Oddam ci test pod warunkiem, że przyrzekniesz mi jedną ważną rzecz: że współwinnym twojej prokreacyjnej zbrodni nie był Kevin Decuziac.

Powstrzymałam warknięcie. Cała szkoła wiedziała, że Ke-vin jest moim chłopakiem. Był gwiazdą drużyny futbolowej. Grał w naszym kościelnym zespole. Wszyscy go lubili, nawet moi rodzice. Okej, jego oceny były co najwyżej dobre, ale bezpretensjonalne poczucie humoru wynagradzało to z nawiązką. I, co ważniejsze, był we mnie zapatrzony jak w obrazek. Na-prawdę, tylko Bailey mogła mieć coś przeciwko niemu.

Widząc mój wyraz twarzy, zmarszczyła nos, demonstrując obrzydzenie.

– O fuuuj!

– Naprawdę nie wiem, co cię tak dziwi – wymamrotałam.

– No ja też naprawdę nie wiem, chyba po prostu miałam nadzieję, że użyjesz swojego wybitnego umysłu prymuski i z nim zerwiesz. Albo że on będzie miał tyle przyzwoitości, żeby przedwcześnie umrzeć na ebolę lub coś w tym rodzaju. Yh, yh, yh! – wydała z siebie odgłos imitujący krztuszenie, tak jakby była kotem próbującym pozbyć się kłaczka. – Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłaś takiemu namolnemu koksowi, żeby ci wsadził! – Pochyliła się, kontynuując wyimaginowane torsje, a ja zauważyłam, że pochłonięta przez swoje energiczne próby odegrania obrzydzenia na wszelkie możliwe sposoby, położyła paralizator na krawędzi umywalki.

Podeszłam do niej i zabrałam go, podczas gdy ona cały czas zajmowała się tym samym; udawaniem, że wymiotuje na całą podłogę. Minęło nieco czasu, nim zorientowała się, że mała czarna skrzyneczka znów jest w robocie – tym razem wycelowana w nią. Gdy w końcu dotarło do niej, co jest grane, jej oczy nieco się rozszerzyły, a na twarz wypełzł uśmieszek.

– No proszę, proszę. Udało ci się mnie zaskoczyć.

– Oddaj mi to. – Starałam się, by w moim głosie zabrzmiała groźba podobna do tej, którą słychać u taty, gdy próbuje skłonić mojego brata do odłożenia jednej z jego sygnowanych autografem piłek.

– No dalej, zrób to.

– Ale co? – Opuściłam odrobinę paralizator, zdezorientowana.

Bailey zrobiła krok w moją stronę, kompletnie niewzruszona widokiem nie-śmiercionośnej-ale-z-pewnością-zadającej-wielki-ból broni wycelowanej w jej kierunku.

– Nigdy go nie użyłam. Chętnie się przekonam, jak działa.

W tym momencie poczułam, jak uchodzi ze mnie cała złość. Bailey w ogóle się nie zmieniła. Ciągle była tą samą osobą, która jest w stanie zrobić coś tak bezmyślnego, jak przyzwolenie, by przeszło przez nią Bóg wie ile woltów, by przekonać się, jak to jest. Irytowało mnie to – dokładnie tak samo jak kiedyś.

Bailey zamyśliła się.

– Ciekawe, czy dostanę piany na ustach.

– Nie zamierzam cię tym potraktować.

Westchnęła, dając wyraz swojemu rozczarowaniu.

– Tak właśnie myślałam.

Stałyśmy naprzeciwko, mierząc się wzrokiem, nie do końca wiedząc, co mamy dalej robić.

– No weź, Bailey. Przecież jesteśmy przyjaciółkami. – To zdecydowanie był niefortunny tekst. Na jej twarzy pojawił się cyniczny grymas.

– Czyżby?

– W sensie... no wiesz...

– Czyżbyśmy znowu były w siódmej klasie? – Bailey szeroko otworzyła oczy, udając zaskoczoną. Spojrzała w dół, na swoje piersi. – Hm. Noszę miseczkę D, to by się raczej nie zgadzało. – Podniosła wzrok znów na mnie. – Co oznacza... że nie jesteśmy przyjaciółkami.

Ewidentnie nie zamierzała dać mi testu. Posunęłam się zatem do jedynego rozwiązania, które przyszło mi do głowy. Wrzuciłam paralizator do zlewu i położyłam dłoń na kranie, gotowa odkręcić wodę. Na czarny plastik spadła pierwsza kropla.

– Oddaj mi test albo urządzę mu kąpiel. – Tym razem na twarzy Bailey pojawił się przestrach. Minimalnie zmieniłam położenie kurka. Kolejna kropla rozbiła się na paralizatorze. – Mogę się założyć, że nie jest wodoodporny.

Bailey mimowolnie podeszła w moją stronę.

– Nie rób tego. Mama mnie zabije. To jej drugie ulubione cacko, zaraz po różowym glocku. Ma teraz totalną fazę na sprzęt do samoobrony.

Uśmiechnęłam się, nie opuszczając ręki. Czekałam. W końcu Bailey, wzdychając, wcisnęła mi w rękę patyczek. Poczułam obezwładniającą ulgę. Nie odwracając się w jej stronę, natychmiast wpadłam do najbliższej kabiny i zaryglowałam drzwi.

– No błagam! – zawołała za mną. – Myślałam, że jesteśmy psiapsiółkami, nie chcesz przeżyć ze mną tej wyjątkowej chwili?

Nie, nie miałam ochoty dzielić tej chwili z nikim. Wolałabym nie przeżywać jej wcale, nawet w samotności. Teraz, mając upragniony test w ręce, nie byłam w stanie się zmusić, by na niego spojrzeć.

Bailey zaczęła podśpiewywać piosenkę z serialu Hannah Montana.

– „Jesteś prawdziwym przyjacieeeeelem, przeżyjemy razem przygód wieeeele...”

Usiłowałam jej nie słuchać. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam w dół. Dwie różowe kreski, jedna przy drugiej.

Pozytywny. Wynik był pozytywny.

Poczułam, jak moje ciało robi się lodowato zimne, a obraz staje się rozmazany. Dobiegał do mnie przytłumiony śpiew Bailey. Zobaczyłam, jak na plastikowy patyczek spadają dwie łzy, wielkie jak grochy.

Bailey umilkła. Usłyszałam hałas i spojrzałam w górę, by przekonać się, że znów uwiesiła się na drzwiach od kabiny. Nawet nie czułam wstydu z powodu łez i gili, które miałam na twarzy. To nie miało żadnego znaczenia. Jedyną wartość przedstawiały te dwie różowe kreski.

– O rany. – W tych słowach nie było ani grama radości. Wyglądało na to, że mi nawet współczuje. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu sprawiło to, że rozszlochałam się jeszcze bardziej.

Kiedy opuściłam kabinę kilka minut później, twarz miałam opuchniętą, ale łzy już obeschły. Z zaskoczeniem skonstatowałam, że na mnie czeka, siedząc na umywalce i machając nogami w glanach.

– Przykro mi, straszna lipa.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: