- W empik go
Testament. Hope. Tom 1 - ebook
Testament. Hope. Tom 1 - ebook
Poturbowany przez los komandos i kobieta, która go ratuje? Zapomnij o tym, ta historia jest inna!
Hope przez wiele lat z dumą nosiła mundur. Wzorem ojca i dziadka została żołnierką. Ale gdy jedna z misji przybrała tragiczny obrót, wiara kobiety w sens jej życiowej drogi została pogrzebana.
Pogrążona w żałobie Hope wyjeżdża do Pilot Point w Teksasie, aby zająć się renowacją starego domu, który otrzymała w spadku. Poznaje tam Jaxa, tajemniczego sąsiada, dzięki któremu budzą się w niej mroczne uczucia, oraz poturbowaną przez życię Hattie, której stara się pomóc, wikłając się przez to w rodzinny konflikt. Na pomoc Hope rusza lokalny klub MC i... Jax. Czy dziewczyna przyjmie pomocną dłoń? Co się stanie, gdy na ganku jej nowego domu pewnego dnia stanie Ian, były dowódca, z którym łączyło ją coś więcej niż tylko służba? Co wybierze Hope: życie w Teksasie czy powrót do armii i stawienie czoła własnym demonom?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-211-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwadzieścia lat wcześniej. Pilot Point, Teksas
Siedziałam na wielkiej beli siana i z rezerwą obserwowałam Sarę jeżdżącą na koniu. Nie lubiłam koni. Moja najlepsza przyjaciółka mówiła, że jestem jedyną osobą na świecie, która tak ma, ale to nie mogła być prawda. Na pewno jest jeszcze ktoś, kto ich nie lubi! Są ogromne, mają wielkie zęby i rzucają łbami, gdy tylko się do nich podejdzie. Dlatego unikałam ich jak ognia, a jazdę Sary oglądałam z bezpiecznej odległości.
– Dziewczynki!
Gdzieś z oddali dobiegł nas głos. Przyjaciółka zgrabnie zsunęła się z grzbietu zwierzęcia i oddała lejce Harry’emu, który pomagał w stajni. Zeskoczyłam z siana, chwyciłam ją za rękę i pobiegłyśmy w stronę domu. Grace stała na ganku, uśmiechając się ciepło na nasz widok. Uwielbiałam ją. W przeciwieństwie do mojego domu tu mogłam być sobą. Babcia Sary pozwalała nam na tańce, śpiewanie piosenek, spanie na sianie i realizowanie wszystkich szalonych pomysłów. Wytarła dłonie w kolorowy fartuszek, który miała przewiązany w pasie, i odgarnęła z czoła siwe włosy.
– Upiekłam placek z owocami. – Przygarnęła nas do siebie.
– Babciu, jesteś najlepsza! – Sara uściskała ją z całych sił.
– Kocham placek z owocami. – Moje usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
Po chwili, siedząc na ganku, jadłyśmy ciepłe ciasto i piłyśmy chłodną lemoniadę. Pobyt w Pilot Point był najlepszym czasem w ciągu całego roku. Z dala od bazy wojskowej i rygoru, jaki panował w moim domu, mogłam być sobą.
– Hope… – Grace zwróciła na mnie ciepłe orzechowe oczy.
– Tak, Grace? – odpowiedziałam z pełną buzią.
– Dzwonił twój ojciec.
Przełknęłam szybko kęs, który przeżuwałam. Czułam, jak gardło ściska mi się ze strachu. Jeśli pułkownik zadzwonił do babci Sary, nie mogło to oznaczać nic dobrego. Przyjaciółka odłożyła widelczyk na spodek i mocno ścisnęła moją rękę. Spojrzałyśmy sobie w oczy.
– Jutro rano wrócisz do bazy – powiedziała cicho.
Przygryzłam dolną wargę, walcząc z płaczem. O nie… Czułam, że ojciec w końcu postawi na swoim. Już po ostatnich wakacjach był niezadowolony z mojego „rozpuszczenia”, jak zwykł to nazywać. Opuściłam głowę, pozwalając, by włosy zasłoniły moją twarz i błyszczące w oczach łzy. Pokiwałam kilka razy głową.
– Pójdę się spakować – szepnęłam.
– Drogie dziecko… – Grace próbowała dosięgnąć dłonią moich rąk, ale szybko się odsunęłam.
– Przepraszam, Grace. – Wstałam od stołu. – To nic… Nic się nie stało.
Z całych sił starałam się opanować emocje.
– Poproszę papę, żeby porozmawiał z pułkownikiem! – Sara zerwała się krzesła. – Przecież on nie może tak po prostu kazać ci wracać, to niesprawiedliwe! – Tupnęła nogą.
– Nie – wyprostowałam się – to tylko pogorszy sprawę. Przecież spotkamy się niedługo w szkole. – Zmusiłam się do uśmiechu.
Odwróciłam się do nich plecami i pomaszerowałam do swojego pokoju na poddaszu. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się dookoła. Bielona boazeria, jasne firanki z haftowanymi słonecznikami, skromne biurko i żółty dywan były dla mnie synonimem bezpieczeństwa. Szybkim ruchem otarłam z policzka zagubioną łzę, która jakimś cudem wymknęła się spod powieki. Nikomu z rodziny Philips nie wypada płakać. Jeśli ojciec by to zobaczył… Przymknęłam oczy, słysząc w głowie jego pogadankę na temat trzymania uczuć na wodzy.
Eh… Szkoda, że musiałam już wracać do domu. Ale te kilka tygodni i tak było super. Oby na kolejne wakacje też udało mi się wyjechać do Grace.
Rano ubrałam się w T-shirt i jeansy, a włosy upięłam w gładki kok. Wsiadłam do samochodu, który wysłał po mnie pułkownik, i nie oglądając się na smutną przyjaciółkę i jej babcię, wyjechałam z Pilot Point.ROZDZIAŁ 1
Sara
Wysunęłam się z ciepłych ramion Iana i zaczęłam zbierać swoje rzeczy rozrzucone po kontenerze.
– Jest środek nocy – mruknął. Przekręcił się na bok, by obserwować, jak się ubieram.
– Wiem – puściłam mu oko – i właśnie dlatego wyjdę teraz, póki wszyscy śpią.
– I tak gadają o nas, odkąd przylecieliśmy tu razem.
– Niech sobie gadają. Jak na razie nikt nas nie nakrył i niech tak zostanie.
– Jezu, ale ty jesteś uparta! – westchnął i zaplótł muskularne ramiona za głową.
– A ty nie? – Spojrzałam na niego ostro. – Przecież już ci tłumaczyłam, że nie chcę się obnosić z tym, co jest między nami, tu, na misji.
– A co jest między nami? – Uniósł się na łokciach. – Mogę to w końcu nazwać czy nadal będziemy mówić o tym „to”?
– Ian – jęknęłam – serio? Potrzebujesz etykietki? Co mam ci powiedzieć? „Ej, możesz nazywać mnie swoją dziewczyną”? Chryste… To ostatni tydzień. Wrócimy do domu i wtedy pomyślimy, co dalej, dobra?
– Jak chcesz – burknął.
Ten temat za każdym razem kończył się mniejszą lub większą kłótnią. Romans z dowódcą nie był pożądany w takich miejscach. Nawet gdybyśmy przyjechali tu oficjalnie jako para, to każda decyzja dotycząca mnie wiązałaby się z domysłami, czy aby nie jestem faworyzowana.
– Widzimy się na odprawie. – Pochyliłam się nad nim i skradłam mu delikatny pocałunek. – Przestań się na mnie boczyć. Wytrzymaliśmy kilka miesięcy, wytrzymamy jeszcze tydzień. To moja ostatnia misja.
Ujął w dłoń moją twarz i delikatnie pogładził kciukiem policzek. Spojrzałam na jego jasnoniebieskie oczy otoczone gęstymi czarnymi rzęsami. Opuściłam wzrok niżej na prosty nos, mocną szczękę i pełne usta, którymi potrafił wyczyniać cuda. Miałam do niego słabość i doskonale o tym wiedział, ale nie zamierzałam ustępować.
– Jesteś uparta jak osioł, Philips.
– I właśnie to we mnie lubisz, Daye.
Pod osłoną nocy wymknęłam się z jego kontenera i przemknęłam do tego, który dzieliłam z Sarą. Wsunęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi najciszej, jak się dało. Zsunęłam buty i położyłam się do łóżka. Gdy już nabrałam pewności, że udało mi się to zrobić niemal bezgłośnie, usłyszałam:
– Philips, cuchniesz seksem.
Parsknęłam śmiechem.
– Czy ja ci wytykam, że czuć tu męskie perfumy? Chyba nie tylko ja dałam się dzisiaj ostro przelecieć?
– Ej, ale ja się nie dałam ostro przelecieć! – Przyjaciółka odwróciła się w moją stronę.
Odsunęła z twarzy czarne pukle i wyszczerzyła się do mnie.
– Nie?
– Żeby mnie przelecieć, to on musiałby być na górze. A ja nie lubię mieć nad sobą żadnego faceta.
Zaśmiałam się cicho. Nadal panowała cisza nocna. Nie miałam ochoty rano wysłuchiwać kazania o złamaniu regulaminu.
– Jesteś niemożliwa.
– To, że nie lubię być dominowana w łóżku, nie znaczy, że coś jest ze mną nie tak. – Wystawiła język.
– Idź spać, Evans, bo z braku snu bredzisz bardziej niż zwykle. – Pokręciłam głową ze śmiechem.
Kochałam tę dziewczynę jak siostrę, której nigdy nie miałam. Odwróciłam się do niej plecami i przymknęłam oczy. Byłam zmęczona długą służbą i seksem. Musiałam choć trochę się zregenerować, nigdy nie wiadomo, kiedy znowu zawyją syreny alarmowe.
Po śniadaniu w kantynie zebraliśmy się w namiocie dowódcy, który jak co rano rozdzielał zadania.
– McLoney – wskazał jednego z poruczników – zbierz drużynę. Trzeba przewieźć ostatni transport. Zwiadowcy potwierdzili, że przejazd macie czysty.
– Tak jest, panie kapitanie! – Jack skinął głową.
– Rodriguez, Sanchez, Michaels – Ian wymieniał po kolei osoby, które miały zabezpieczać konwój – Graham, Thomas, Evan i Philips. – Wymieniwszy ostatnie nazwisko, na chwilę utkwił we mnie spojrzenie.
Wstaliśmy i ustawiwszy się w szeregu, wpatrywaliśmy się w Jacka, naszego dowódcę. Skinął nam głową, po czym wyprowadził nas na zewnątrz. Wróciliśmy do swoich kontenerów, by przygotować się do wyjazdu.
– Wiedziałaś, że Ian nas wyśle? – Sara uniosła głowę, sznurując buty.
– Nie – pokręciłam głową – nawet się nie zająknął.
– Dobrze, że to ostatni wyjazd. Odklepiemy swoje i zostanie tylko czekać na transport do domu – westchnęła.
– Szybka akcja. – Wzruszyłam ramionami. – Pomyśl o zimnym piwie, które wypijemy, gdy w końcu wrócimy do Fort Hood.
– Taa… – Przeciągnęła sylaby z rozmarzonym wyrazem twarzy.
– Philips! Evans! Pięć minut do wyjazdu! – Ktoś załomotał w drzwi.
– Kurwa – mruknęłam pod nosem, chwytając plecak. Poprawiłam kevlar na głowie, złapałam okulary przeciwsłoneczne, plecak i karabin. – Gotowa?
– Jak nigdy! – Emanowała pewnością siebie. – Szybciej ruszymy, to szybciej wrócimy. Derek obiecał mi w nocy powtórkę z dzisiaj.
– Znowu Derek? Ho, ho, widzę, że zaczynasz cenić stabilizację…
– W życiu – pokazała mi środkowy palec – po prostu chwilowo on jest najlepszy w te klocki.
Śmiejąc się głośno, wyszłyśmy z kontenera, by dołączyć do reszty drużyny.
Pięć minut później, zająwszy wyznaczone miejsca w pojazdach, ruszyliśmy piaszczystą drogą do punktu odbioru. Nienawidziłam tego miejsca. To była moja trzecia misja. Ostrzały, ciągłe napięcie i warunki, jakie tu panowały, mocno nadszarpnęły nasze nerwy. Obie z Sarą podjęłyśmy decyzję, że jeśli tylko uda się uzyskać zgodę przełożonych, koniec z misjami, nawet tymi pokojowymi.
Ścisnęłam chwyt broni, gdy zbliżyliśmy się do skalistej części terenu. Wywiad zapewniał, że jest bezpiecznie, ale nigdy nie było pewności, a separatyści tylko czekali na chwilę, gdy coś nas rozproszy. Rutyna zgubiła już wielu.
Autem zarzuciło, a tuż obok wybuchnął wystrzelony pocisk.
– To zasadzka! – Głos Jacka w słuchawkach sprawił, że momentalnie przeszłam w tryb defensywny.
Całe ciało spięło się gotowe do obrony, a zmysły wyostrzyły, by wyłapać każdy ruch mogący być potencjalnym zagrożeniem.
Pierwsze strzały nie były zaskoczeniem. Ostra kanonada wbiła się w pancerne drzwi.
– Przestrzelili oponę! Jesteśmy uziemieni! – zerknęłam na Sarę, słysząc głos Rodrigueza.
– Dostaliśmy po kołach! – krzyknął Sanchez.
Z wozu przed nami wydobywały się kłęby czarnego dymu.
– Na skały! Graham, Thomas – ubezpieczacie wejście. Reszta ruchy! Ruchy, ludzie!
Wyskoczyliśmy z wozów i kryjąc się za nimi, czekaliśmy na znak Jacka. Wskazał gestem ręki kierunek. Odbezpieczyłam karabin i trzymając nisko głowę, puściłam się biegiem w miejsce, które wydawało się bezpieczne. Chłopcy za nami otworzyli ogień, ubezpieczając nas przed kulami przeciwników. Rzuciłam plecak na ziemię, skryłam się za skałą i gdy tylko znalazłam dogodne miejsce, wycelowałam, by dać im szansę na bezpieczne dotarcie na górę. Rozproszyliśmy się na skalnych półkach, by móc nawzajem się ubezpieczać.
Kurwa! Wszystko poszło nie tak! To miała być szybka akcja! Tymczasem mijały kolejne cholernie długie minuty, a my coraz bardziej grzęźliśmy w gównie! Na nic zdawała się wymiana ognia. Przeciwnik najwyraźniej był dużo lepiej przygotowany niż my, a do tego cholernie zdeterminowany, by nabić nasze głowy na pal.
Urywane oddechy mojej drużyny ginęły pośród kawalkady i odgłosów kul wbijających się w skalne ściany za naszymi plecami. Ostrożnie rozejrzałam się dookoła, starając się nie unosić głowy. Kevlarowy hełm nie dawał stu procent pewności, że jakaś kula nie przebije czaszki na wylot. Po prawej stronie widziałam twarze wykrzywione w grymasach bólu i krwawe plamy, które rozlewały się na mundurach. Gniew mieszał się ze strachem, serce głośno dudniło, bezsilność zaciskała gardło, a adrenalina utrzymywała ciało w stanie gotowości. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że nasze szanse drastycznie maleją. Michaels, nasz łącznościowiec, ponawiał rozpaczliwe próby nawiązania kontaktu z bazą. Sara drgnęła po mojej lewej stronie, gdy kula świsnęła niebezpiecznie blisko jej głowy.
– Kurwa, zginiemy w tym kanionie, Hope – mruknęła, przymykając oczy.
Spojrzałam na swoją najlepszą przyjaciółkę. Znałyśmy się od kołyski. Razem chodziłyśmy do przedszkola w bazie wojskowej naszych ojców, a później do kolejnych szkół i uczelni, aż w końcu po latach ramię w ramię, zgodnie z życzeniami rodziców wstąpiłyśmy do armii.
– Evans, żałujesz, że nie zostałaś w domu, żeby robić na drutach i piec ciasto dla gromadki dzieci? – Mimo że czułam potworny strach, nie zamierzałam jej tego pokazać.
Jej twarz wykrzywił grymas, który chyba miał być uśmiechem. Kolejna salwa sprawiła, że przycisnęłyśmy się do ściany za nami jeszcze bardziej.
Gdzieś niedaleko rozległ się przeciągły jęk bólu. Ktoś oberwał. Wystrzelają nas tu jak kaczki. Nawet nie mieliśmy się już czym bronić! Zostały nam pojedyncze naboje. Nie wiem, jak reszta, ale ja swoją ostatnią kulkę zamierzałam zatrzymać do końca. Prędzej strzelę sobie w głowę, niż dam się wziąć do niewoli. Sara chwyciła mnie za rękę i mocno ścisnęła.
– Ufasz mi? – wycedziłam.
– Ufam. Zawsze – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.
– Wyjdziemy z tego – szepnęłam – słyszysz? To nasza ostatnia misja, niedługo nas odbiją i wrócimy do domu.
– Wypijemy skrzynkę piwa i zjemy taką ilość burrito, aż się porzygamy. – Wyszczerzyła zęby, których biel kontrastowała z brudną twarzą pokrytą kurzem.
– I pójdziemy do klubu. – Pokiwałam głową.
Drgnęłyśmy, gdy kolejny grad kul przebił się przez osłaniające nas skały. Jęknęłam, gdy rykoszet wbił się w moje ramię. Złapałam za palące miejsce i poczułam, jak pomiędzy palcami cieknie mi krew.
– Hope! – Sara podniosła się ze swojego miejsca, widząc, co się stało.
– Nie wychylaj się! – krzyknęłam.
Chłopcy za nami zareagowali na nasze podniesione głosy. Wszystko zwolniło. Pocisk trafił za skałę tuż nad nami. Ziemia pod naszymi ciałami zadrżała, gdy spadające odłamki z hukiem runęły w naszym kierunku. Nie było czasu na zastanawianie się. Poderwałyśmy się i niewiele myśląc, puściłyśmy się biegiem jak najdalej od zagrożenia. Spadająca skała uderzyła moje przestrzelone wcześniej ramię. Skrzywiłam się z bólu, ale wciąż pilnowałam Sary. Pociągnęłam przyjaciółkę, która raniona kamiennym odłamkiem mocno zwolniła. Bezpieczniejsze miejsce, w którym czekała część drużyny, było już tak blisko! Jeszcze tylko kilka kroków!
Kule świstały jak szalone. Chłopcy próbowali nas osłaniać, ale nasz wróg wiedział, że będziemy uciekać. Byłyśmy teraz idealnym celem. Ten jeden huk rozbrzmiewał nad wyraz wolno. Twarz mojej przyjaciółki zastygła. Nie potrafiłam zrozumieć tego, co widzę. Kevlar osłaniający jej głowę pękł, a śliczną buzię pokryła krew. Zanim padła bezwładnie u moich stóp, stała przez chwilę zupełnie nieruchomo. Wpatrywałam się w jej rozszerzone błękitne oczy, które zgasły i straciły blask.
– Nie… – szepnęłam, kręcąc głową. – Nie! Nie! Nie! Kurwa! Sara!
Czyjeś silne ciało przycisnęło mnie do ziemi, nie pozwalając mi się podnieść. Rzucałam się, ze wszystkich sił starając się zrzucić z siebie ciężar. Moja Sara! Muszę jej pomóc!
– Philips! Uspokój się, do cholery! – Głos dowódcy przedarł się przez mój umysł zamroczony rozpaczą. – Sara nie żyje! Nic już nie możesz zrobić, więc przynajmniej, do cholery, nie daj się zabić! Słyszysz?!
Zastygłam, gdy zrozumiałam, co do mnie powiedział. Sara nie żyje…
Jack zsunął się ze mnie i oparł mnie o ścianę, która miała ochronić nas obie. Pokryty zaschniętą krwią i brudem wyglądał koszmarniej i straszniej niż zazwyczaj.
– Weź się w garść, Hope. Wsparcie będzie tu lada chwila, ale na żałobę jeszcze nie czas. Jest misja. Najpierw życie, a później zmarli!
– Tak jest – wykrztusiłam.
***
Stałam nad świeżym grobem przyjaciółki pośród jej rodziny, przyjaciół i wojskowych. Pierwszy raz w życiu wkładając mundur, nie czułam dumy. Miałam ochotę zedrzeć go z siebie i spalić, abym nigdy więcej nie musiała go oglądać. Mama pomogła mi zapiąć guziki marynarki i poprawiła temblak. Ukradkiem otarła łzy, które nieprzerwanie płynęły po jej twarzy, odkąd wróciłam do bazy pokiereszowana fizycznie i rozsypana psychicznie. Nie wiedziałam, jak mam dalej żyć bez Sary, która była jak moja bliźniacza siostra. A teraz stałam tu, na cmentarzu, wpatrując się w jej uśmiech, którym czarowała mnie ze zdjęcia przesłoniętego czarną wstążką.
– Hope… – Ciężka dłoń spoczęła na moim ramieniu.
Obejrzałam się i drgnęłam, widząc za sobą jej ojca ubranego w taki sam strój jak ja i reszta mojego plutonu.
– Pułkowniku. – Skinęłam głową.
– Ona… – Odchrząknął. – Ona chciała, żebym ci to oddał, jeśli coś jej się stanie.
Zamrugałam kilka razy, nie do końca rozumiejąc, co do mnie mówi.
– Ja… Słucham? – wymamrotałam.
– Sara – zerknął na zdjęcie córki – zostawiła coś dla ciebie. Przed wyjazdem prosiła, abym ci to oddał, jeśli coś pójdzie nie tak.
Opuściłam głowę, gdy łzy potoczyły się po moich policzkach. Nie chciałam pokazywać słabości. Nie tu, nie przy tych wszystkich osobach. Poczułam, jak coś chłodnego wsuwa się w moją zdrową dłoń. Biała koperta i moje imię napisane ślicznym, drobnym pismem.
– Dziękuję – szepnęłam.
Odnalazłam rodziców, szybkim skinieniem głowy pożegnałam przełożonych i ignorując spojrzenie, którym odprowadzał mnie Ian, pozwoliłam się odwieźć do domu. Droga minęła nam w absolutnej ciszy. Byłam niemal pewna, że ojciec ma ochotę mną potrząsnąć i wygłosić mowę o tym, że powinnam wziąć się w garść, że takie ryzyko jest wpisane w los żołnierza. I byłam mu wdzięczna, że tego nie zrobił. Podziękowałam mamie za pomoc w przebraniu się, a gdy zostałam w pokoju sama, usiadłam na łóżku z kopertą w dłoni. Przełknęłam ślinę, bijąc się z myślami. Nie byłam ani trochę gotowa na to, co mogę znaleźć w środku.
W końcu się odważyłam. Ze środka wypadły jakieś papiery i cholerna różowa perfumowana kartka zapisana odręcznym pismem. Wariatka, pomyślałam, widząc list.
Hope,
skoro ojciec dał Ci kopertę, to coś poszło nie tak i pewnie teraz moje ciało gnije po ziemią ;) Chociaż mam nadzieję, że szanowny pułkownik pamiętał, że miał mnie skremować! Wiesz, to jednak lepsza perspektywa niż rozkładanie się w trumnie ;)
Ale do rzeczy. Philips, weź się w garść! Jestem pewna, że siedzisz teraz w swoim pokoju w dresie, masz opuchnięte oczy i zasmarkaną twarz. Nikt Cię nie przeleci, jeśli będziesz wyglądać jak gówno. Bo wiesz, te Twoje akcje z Ianem raczej nie miały wiele wspólnego z ostrym pieprzeniem, jakby jutra miało nie być xD
Tak, tak, przewracaj oczami, to bardzo dojrzałe ;)
Do rzeczy. Ponieważ wiem, że zamierzasz się użalać nad sobą (a przypominam Ci, że to ja zginęłam), to mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia. W kopercie znajdziesz dokumenty, które ogarnęłam jakiś czas temu. Tak jakby przepisałam na Ciebie dom mojej babci w Pilot Point. No i co się tak rozdziawiasz, przecież wiem, że musisz zająć czymś głowę, a ta rudera wymaga remontu, więc…
Naprawdę, przywróć mu życie. Obie wiemy, że po zakończeniu służby chciałaś się zająć renowacją ruder. Więc na dobry początek możesz odnowić swój nowy dom!
I błagam, przestań płakać!
To twoje pierwsze zadanie, Hope.
A drugie: proszę, otwórz w końcu swoją głowę i pozwól sobie na poczucie czegoś więcej niż zew przygody. Zakochaj się, przeżyj romans, daj się przelecieć. Zostaw Iana, to i tak nie miało przyszłości. Z niego taki materiał na męża jak z Ciebie na mniszkę. Żyj!
Będę Cię obserwować i możesz być pewna, że jestem tuż obok Ciebie!
Kocham Cię, Hope <3
Twoja na zawsze
Sara
PS Przestań beczeć! Twardzielki nie płaczą!
PS 2 I zabierz ze sobą Rocketa, matka zupełnie go rozpuści, skoro mnie zabrakło, a Ty będziesz dla niego idealną mamą.
Cholerna Sara! Wysmarkałam czerwony nos i otarłam oczy, z których mimo moich usilnych starań łzy nie chciały przestać płynąć. Ciche pukanie do drzwi oderwało mnie na chwilę od treści listu. Zaniepokojona mama zajrzała do środka.
– Hope? Co się stało? – Weszła do środka i zatroskanym wzrokiem przesunęła po mojej zgarbionej postaci.
Podałam jej zmoczoną kartkę. Po chwili ona także płakała, czytając kolejne linijki.
– Szalona dziewczyna. – Uśmiechnęła się przez łzy. – Co zamierzasz?
– Jak tylko ręka wróci do pełnej sprawności po rehabilitacji, ruszam do Pilot Point. – Wyprostowałam się. – Zawiodłam ją, gdy pozwoliłam, żeby ta cholerna kula odebrała jej życie. Tym razem jej nie zawiodę.
– Dziecko, to nie była twoja wina!
– Wiem, ale to wcale nie sprawia, że nie mam wyrzutów sumienia, mamo – westchnęłam. – Wypełnię testament Sary.
– Wiesz, że ojciec się z tym nie pogodzi? – Wydawała się szczerze zmartwiona.
– Mamo, to moje życie. Nie pozwolę, by ojciec nadal sterował moimi wyborami.
Mama pokiwała głową. Wiedziałam, że mnie zrozumie. Musiałam doprowadzić do porządku swoje zdrowie, a później ruszyć po nowe życie.ROZDZIAŁ 2
Ostatnie powtórzenie i koniec. Opadłam na ławeczkę, chciwie łapiąc urywane oddechy. Ramię paliło żywym ogniem, ale nie miałam zamiaru przyznawać tego głośno. Gdyby mój fizjoterapeuta Toby zwęszył choćby cień dyskomfortu, doniósłby o tym ojcu, a ten na bank zmusiłby mnie do kolejnych tygodni rehabilitacji. Miałam jej serdecznie dość! W tajemnicy przed wszystkimi w zaciszu własnego mieszkania wykonywałam dodatkowe treningi i mimo wyraźnego sprzeciwu lekarza z dnia na dzień zwiększałam obciążenie. Czy to było mądre? Nie. Czy pomogło uporać się z bólem, który każdego dnia odbierał mi oddech? Poniekąd. Z dwojga złego wolałam palący ból mięśni niż ten, który rozrywał moją duszę każdego dnia.
– Jesteś pewna, że nie potrzebujesz jeszcze kilku dodatkowych sesji? – Niewysoki mężczyzna spojrzał na mnie przenikliwie. – Nie jestem przekonany, czy ten zakres ruchu jest taki, jak powinien.
– A nakopać ci do tyłka? – warknęłam. – Tobs, wiem, że chcesz dobrze, ale serio… – Westchnęłam. – Jeśli przyjdę tu jeszcze raz, to porzygam się w progu na twój widok.
Złapał się za serce, udając zranionego.
– Jak możesz tak mówić, skarbie!
– Wszystko gra, Toby – puściłam do niego oko – więc możesz złożyć pułkownikowi raport, że misja została wykonana. – Nie potrafiłam sobie odmówić ironii.
– Hope – usiadł na ławce naprzeciwko – przecież wiesz, że on chce dla ciebie jak najlepiej.
– Pieprzysz – fuknęłam. – On dba tylko o swoją reputację. Jego duma nie zniesie ułomności jedynej córki.
Tym razem fizjoterapeuta nie skomentował moich słów. Oboje wiedzieliśmy, że to, co powiedziałam, było stuprocentową prawdą.
– Spadam. – Podniosłam się i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń. Uścisnął ją mocno. – Dzięki za wszystko.
– Nie ma za co.
– Do zobaczenia, ale w innych okolicznościach.
– Trzymaj się, dzieciaku. – Skinął mi głową.
Wyszłam z sali bez cienia żalu. Szybki prysznic, suche ubrania i byłam gotowa wracać do domu. Zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku mieszkania.
Telefon rozdzwonił się, gdy byłam w połowie drogi. Zerknęłam na wyświetlacz. Kurwa.
Odebrałam.
– Philips.
– Kapitan Daye chce cię widzieć u siebie – odezwała się kobieta po drugiej stronie.
– Będę za godzinę – rzuciłam sucho.
– Masz trzydzieści minut. – Usłyszałam w odpowiedzi.
Rozłączyłam się, z całych sił powstrzymując cisnące się na usta przekleństwa. Wpadłam do mieszkania jak burza i praktycznie zrzuciłam z siebie sportowe ubrania. Niemal w locie włożyłam mundur, zaczesałam włosy na gładko i upięłam je w ciasny kok. Czapka z daszkiem, kluczyki i biegiem na parking. Zerknęłam na zegarek. Cholera, mało czasu, mało czasu! Docisnęłam gaz i pędziłam w kierunku dowództwa bazy. Los najwyraźniej miał dzisiaj dobry humor, bo jak nigdy niemal od razu znalazłam miejsce parkingowe. Wyskoczyłam z samochodu i pobiegłam do budynku. Przystanęłam dopiero przed szklanymi drzwiami. Zdjęłam czapkę, upewniłam się, że włosy są odpowiednio zaczesane, i równym, pewnym krokiem weszłam do środka.
Młoda kapral siedząca za biurkiem wstała na mój widok, prostując plecy.
– Kapitan czeka… – zaczęła.
– Znam drogę – warknęłam.
Zapukałam do drzwi i zastygłam, oczekując na pozwolenie.
– Wejść! – odezwał się głos po drugiej stronie.
Nacisnęłam klamkę, weszłam do środka i odezwałam się wyuczonym głosem:
– Panie kapitanie, sierżant Philips, melduję się.
– Zamknij drzwi, Philips, i siadaj.
Posłusznie zrobiłam, o co prosił.
Usiadłam naprzeciwko wielkiego biurka i spojrzałam twardo w błękitne oczy.
– Tak chcesz to rozegrać? – odezwał się dużo cieplej niż jeszcze przed chwilą.
– To ty mnie tu wezwałeś jak swojego psa. – Wzruszyłam ramionami.
– Bo nie chciałaś się ze mną spotkać. – Wyszedł zza biurka i stanąwszy tuż przede mną, oparł się o nie.
– Nic się w tej kwestii nie zmieniło. – Odchyliłam się na krześle. – Dostałeś moją prośbę o zwolnienie ze służby?
– Dostałem – westchnął. – Kurwa, Hope, porozmawiaj ze mną. – Przeczesał dłońmi krótko przystrzyżone włosy. – Skąd taka decyzja? Przecież służba w armii to było twoje marzenie. Mieliśmy plany…
– Ian – nie miałam siły znowu wałkować tego tematu – przecież już o tym rozmawialiśmy. Armia to było marzenie moje i Sary. – Pokręciłam lekko głową. Wymawianie jej imienia nadal sprawiało mi ból.
– Jej już nie ma – oparł dłonie na oparciach krzesła – ale ty jesteś! Żyjesz! Musisz ruszyć dalej!
– I ruszę – nie drgnęłam, mimo iż czułam coraz większy dyskomfort – ale nie zostanę w armii.
– I co? Tak po prostu wyjedziesz? Będziesz żyć sama na jakimś zadupiu, bo taki był plan zmarłej koleżanki?!
Odepchnęłam go stanowczym ruchem i wstałam z krzesła.
– Posłuchaj mnie, Ian. To między nami – wskazałam na nas palcem – było, minęło, jasne? Nic ci nie obiecywałam i niczego nie oczekiwałam. Nie jestem ci nic winna – kłamałam, patrząc mu prosto w oczy.
Mięśnie jego twarzy niebezpiecznie zadrgały, a niebieskie oczy gniewnie się zmrużyły.
– Nie jesteś mi nic winna? – warknął cicho. – Dwa lata, Hope. Dwa lata! Tyle czasu byliśmy razem.
– Seks z podwładną to może być duża skaza na twoim nieskalanym wizerunku. – Nachyliłam się w jego kierunku, zadzierając przy tym głowę. Wiedziałam, że ten argument to grube przegięcie.
– Kurwa! Ty tak serio? Do niczego cię nie zmuszałem. – Zacisnął pięści. – To, że się nie afiszowaliśmy, nie znaczy, że posuwałem cię w tajemnicy!
– Po prostu daj mi odejść, Ian. Nie chcę się szarpać i kłócić – powiedziałam cicho.
– Podejmujesz głupią decyzję.
– Ale to moja decyzja i nikt, nawet ty, nie ma prawa mnie zmuszać do jej zmiany.
– Jesteś tego pewna? Nie będzie odwrotu.
– Gdybym nie była pewna, to nie składałabym tej prośby. Proszę cię, Ian, zwolnij mnie ze służby.
Wpatrywał się we mnie z mieszanką złości i rozczarowania. Byłam pewna, że znowu mi odmówi, że zrobi mi na złość. Znaliśmy się kilka lat i aż za dobrze wiedziałam, jak bywa uparty i nieprzejednany w swoich decyzjach.
– Nie namówię cię, żebyś została, prawda?
– Nie. Nic mnie tu nie trzyma.
– Nawet ja?
– Nawet ty. Dobrze wiesz, że to, co nas łączyło, to… Żadne z nas nie jest materiałem do „żyli długo i szczęśliwie”. – Wzruszyłam ramionami.
– Taaa… – Brzmiał, jakby wcale nie był przekonany, czy rzeczywiście tak jest.
Niemal widziałam, jak jego upór kruszeje. Silne dłonie zacisnęły się na moich ramionach. Nachylił się, patrząc mi prosto w oczy.
– Podpisz prośbę – szepnęłam. – Proszę.
– Ostatni pocałunek na pożegnanie?
Pokręciłam głową.
– Nie. To nie będzie fair.
– Uparta jak zawsze. – Uśmiechnął się lekko. – Goniec przyniesie ci dokumenty.
Odsunął się na odległość wyciągniętych ramion i wbił we mnie spojrzenie pełne emocji.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, daj znać, dobrze?
– Jasne.
– Jedno pytanie. – Odetchnął głęboko. – Masz do mnie żal o to, że wysłałem was z tamtym transportem?
Przełknęłam ślinę, spoglądając mu głęboko w oczy. Milczałam. Nie byłam w stanie powiedzieć głośno tego, co tak naprawdę myślałam.
– Masz żal… – podsumował cichym głosem. – Przecież wiesz, że gdybym miał… gdybym wiedział… nie wysłałbym was tam.
– Ale wysłałeś. – Zacisnęłam dłonie w pięści. Czułam, jak nozdrza falują mi od ledwie powstrzymywanego gniewu.
– Hope – jęknął – to jest wpisane w zawód żołnierza. To…
– „To”? Powiedz mi, Ian, ale tak szczerze: wysłałeś nas tam po tym, jak wieczorem rzuciłam ci w twarz, że nie chcę, aby ktokolwiek plotkował o tym, że mam u ciebie fory, bo mnie posuwasz. Spójrz mi w oczy i powiedz, że było inaczej. Że twoja decyzja nie była na pokaz, bo chciałeś mi coś udowodnić!
Jasnoniebieskie oczy rozbłysły gniewem, a pełne usta zacisnęły się w wąską kreskę.
– Czy ja się kiedykolwiek przejmowałem tym, co ludzie gadają? – wycedził.
Milczałam.
– Odpowiedz mi, Hope? Czy kiedy wszedłem w nasz układ, ryzykując, że mnie przeniosą, gdy prawda wyjdzie na jaw, przejmowałem się plotkami? Nie. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Na ciebie. Na nas. – Ujął mnie za ramiona, wbijając we mnie wściekłe spojrzenie. – Więc nie zrzucaj na mnie winy za to, co się stało. Miałyście cholernego pecha. To się zdarza na misjach. I nie będę przepraszał za to, jakie decyzje podjąłem.
Opuściłam głowę. Umysł rozumiał jego argumenty, ale roztrzaskane na kawałeczki serce nie chciało przyjąć tego do wiadomości.
– To boli, wiesz? Tak cholernie boli.
Odsunął się ode mnie i spojrzał ze smutkiem.
– Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz, Hope.
– Czas jest najlepszym lekarstwem, Ian. Może za jakiś czas będę w stanie patrzeć na ciebie tak jak kiedyś, nie czując tego, co w tej chwili.
Wpatrywał się we mnie bez słowa. Wiedziałam, że to, co usłyszy, sprawi mu ból, ale zasługiwał na prawdę.
– Powodzenia, Philips.
– Nie dziękuję, panie kapitanie. – Skinęłam głową.
Z wysoko uniesioną głową wyszłam z jego gabinetu i choć skrzętnie to ukrywałam, poczułam ogromną ulgę. Pierwsza bitwa za mną. Teraz czekała mnie wojna. Daye był trudnym przeciwnikiem, ale mój ojciec był jak dyktator, który nie liczy się z niczyim zdaniem.
Z ciężkim sercem wróciłam do mieszkania. Ian miał trochę racji. Dwa lata razem sprawiły, że się do niego przywiązałam. Na nasze nieszczęście on nigdy nie zrezygnowałby z munduru, a ja nie byłam już w stanie spokojnie patrzeć na moro. Na samą myśl o armii dostawałam niestrawności. Spakowałam niewielki dobytek i spojrzałam smutno na kilka kartonów, w które upchnęłam całe swoje życie. Z mieszanką strachu i ulgi zamknęłam drzwi mieszkania. Czas dokończyć wszystkie sprawy i ruszyć dalej.