- W empik go
Testament pana Kinga - ebook
Testament pana Kinga - ebook
Powieść kryminalna Jacka Corta, tajemniczego pisarza pierwszej połowy XX wieku.
Zasłużony wypoczynek słynnego detektywna Nicka Cartera przerwał jego własny instynkt. Wystarczył impuls, żeby mimowolnie pobiec za uciekającym młodzieńcem, który uciekł z miejsca zbrodni... Teoretycznie bardzo prosta sprawa, wręcz banalna w oczach samego Cartera, nagle okazuje się przeczyć najprostszym zasadom logiki.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi. W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-264-4403-2 |
Rozmiar pliku: | 210 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szybkie aresztowanie.
Pewnego pięknego letniego wieczora, znany detektyw Nick Carter, wracał z krótkiej wycieczki na morze w towarzystwie kuzynki swojej Idy i młodego japończyka Tena Itchi, swego ulubionego pomocnika.
Pogoda była cudowna i chłodny wiatr nadbrzeżny orzeźwił spragnioną powietrza gromadkę.
Chcąc użyć jeszcze cokolwiek ruchu, spacerowicze nasi wysiedli z kolejki miejskiej przy 23 ulicy i zagłębili się w pierwszą przecznicę w kierunku wschodnim.
Nagle tuż obok otworzyły się raptownie drzwi, prowadzące po schodach do eleganokiego, zbudowanego z kamienia domu, widocznie prywatnej jakiejś własności, i młody człowiek wybiegł z nich z takim pospiechem, że mimowolnie dość mocno potrącił Idę.
Nie probując nawet przeprosić damy, młodzieniec ów stanął na chwilę nieruchomo, patrząc dziwnie roztargnionym wzrokiem na małą gromadkę.
Nagle oczy jego skierowały się na detektywa i odmalowało się niewypowiedziane przerażenie.
— Mój Boże, Nick Carter! krzyknął z rozpaczą i począł uciekać niby ścigany jeleń w kierunku wschodnim.
W Carterze obudził się w jednej chwili węch detektywa, który nie wiedząc nic co zaszło, powiedział mu, że się coś nienaturalnego stać musiało.
W jednej sckundzie puścił rękę Idy i instynktownie prawie pospieszył za uciekającym. Dopędził go na rogu sąsiedniej ulicy i schwyciwszy go za ramię zawołał:
— Nie tak prędko, młody panie! musisz pan wrócić ze mną i wyjaśnić mi, co ta gwałtowna ucieczka z jakiegoś domu oznaczać może?
Nieznajomy, schwytany w ten sposób przez detektywa, wydawał się być skamieniałym ze strachu. Bez najmniejszego oporu dał się poprowadzić Carterowi, szepcząc tylko:
— Nie uczyniłem nic złego.
— Bardzo dobrze, o tem się przekonamy niedługo, — odrzekł detektyw krótko, ujmując młodego człowieka pod ramię, tak, że ten miał wszelką pokusę ucieczki udaremnioną.
Kiedy Nick Carter z nieznajomym doszli do drzwi owego domu, zastali je jeszcze otwartemi, a przed nimi stała Ida i Ten Itchi, czekając na towarzysza.
Detektyw razom ze swym więźniem pod ręką weszli do domu i zagłębili się w jakiś kurytarz. Nagłe młody człowiek przystanął na chwilę i szepnął dziwnie wibrującym głosem:
— Leży w ostatnim pokoju.
Nick Carter nie rozumiał nic z tego, w każdym razie słowa te pobudziły go do przyspieszenia kroku. Salon przez który przeszli był zupełnie ciemnym w ostatnim jednak pokoju błyszczało słabe światełko. Na małym stoliczku stała tutaj przykręcons lampa, przy jednej ze ścian stało otworzone biurko, pokryte papierami i dokumentami.
Towarzysz Nicka Cartera ścisnął mu nerwowo ramię i wskazał na leżące na ziemi ciało.
Detektyw pochylił się nad leżącym, przekonał się jednak, że ma do czynienia z trupem, którego głowę zmiażdżono prawie jakiemś tępem narzędzierv Carter odskoczył przerażony i zwracając sig młodego człowieka, zapytał ostro;
— Czyś pan to uczynil?
— Nie, znalazłem go już leżącym na ziemi w tem samem położeniu.
Detektyw nie uwierzył ani słowa, lecz pytał dalej:
— Kto jest ten starzec?
— Mój ojciec, — brzmiała niespodziewanie odpowiedź.
— Pański ojciec? — detektyw poczuł przenikający go dreszcz przerażenia. — Jak się nazywał?
— Antoni King.
— A pan?
— Ja jestem Morrison King.
Carter obejrzał się wkoło, szukając narzędzia, którem ta straszliwa rana mogła być zadana nieboszczykowi i w progu drzwi, które prowadziły na kurytarz, znalazł brudną, żelazną zardzewiałą sztabę, mającą około osiemnastu cali długości, półtora cala szeroką i ćwierć cala grubą. Widniały jeszcze na niej ślady krwi i przylepione pasma siwych, krótkich włosów.
— Skąd wziąłeś pan tę sztabę? — zapytał drżącego młodego człowieka, kładąc sztabę na dawnem miejscu.
Młodzieniec miał jednak gardło tak ściśnięte, że nie mógł wykrztusić odpowiedzi.
— Odpowiadaj pan, — rzekł detektyw surowo, — czy ta sztaba była tutaj, w domu?
— Nigdy jej nie widziałem, odrzekł zapytany z wysiłkiem.
Detektyw roześmiał się niedowierzająco. Pomimo podniecenia, morderca posiadał widać dość przytomności, aby na każde pytanie detektywa, które wydawało mu się cokolwiek niebezpiecznem, dawać wymijające odpowiedzi.
— Czy jest jeszcze więcej osób w tym domu? — pytał dalej Nick Carter.
— Tak jest, moja matka.
— Gdzie przebywa pańska matka?
— Na górnem piętrze, — szepnął aresztowany.
— Zaprowadź mnie pan do niej!
Pod przewodnictwem młodego człowieka, detektyw udał się na górne piętro.
Tam przewodnik otworzył bez zapukania drzwi, prowadzące do jednego z bocznych pokojów i obaj mężczyźni weszli do środka.
Zaledwie Carter znalazł się za progiem, gdy uszu jego dobiegł dziwnie drżący i przenikliwy głos kobiecy, pytający, kto tam?
Młody człowiek dał jakąś odpowiedź, które detektyw nie zrozumiał, poczem głos zawołał znowu:
— Przez cały czas zostawia mnie bez światła. Codzień jest gorszy i bezwzględniejszy!
Młody człowiek zbliżył się do stołu, zapalił zapałkę i przygotował lampę.
Przy jej świetle Nick Carter ujrzał, iż znajduje się w sypialni. W niszy okiennej siedziała na fotelu jakaś stara kobieta, wyglądająca przynajmniej na lat osiemdziesiąt.
Dostrzegłszy nieznajomą postać detektywa, zapytała ostro:
— Kto jest ten człowiek i czego chco tutaj?
Nie otrzymawszy jednak odpowiedzi, zapomniała widocznie o jego odpowiedzi i zwróciła się znowu do syna, mówiąc poprzednim płaczliwym tonem:
— Morry, on mnie głodzi. Przez całe dwadzieścia lat nie dał mi ani odrobiny pożywienia. Ale ja mam pieniądze, dużo pieniędzy, synku, ale on o tem nie wie! Uciekniemy stąd i kupimy sobie dużo jedzenia. Ach jestem tak głodna, a chciałabym choć raz najeść się dosyta!
Parsknęła dziwnym niemiłym śmiechem i z uciechą zatarła swoje kościste ręce.
— Matka zawsze tak robi, jak jest głodna, — objaśnił młody Morisson King bezdźwięcznym głosem. Jest ona kaleką i nie możo podnieść się ze swego krzesła.
Detektyw zrozumiał, że kobieta była nietylko upośledzoną cieleśnie, lecz i mózg jej funkcjonować musiał nieprawidłowo.
— Kto jeszcze mieszka tutaj? — zapytał.
— Nikt więcej.
― Ach, więc pan mieszkasz sam tylko ze swymi rodzicami?
— Ja nie mieszkam tutaj, ojciec mój zabronił mi tego.
— Aha, więc to kłótnia pomiędzy ojcem i synem, — przemknęło przez myśl detektywa, który był stanowczo przekonany, iż trzyma w reku rzeczywistego sprawcę zbrodni.
— To tak zawsze, — skrzeczała dalej kobieta swym ostrym, szarpiącym nerwy głosem, — zawsze był dla mnie surowym i staje się z każdym dniem gorszym. Idź już Morry!
Detektyw ująl Morrisona znowu pod Damię i zeszli razem do pokoju zamordowanego.
Spojrzenie na leżące ciało wywołało w młodym znowu to dziwne przygnębiające przerażenie, które niepozwoliło mu dać żadnej odpowiedzi na zadawane sobie pytania.
Widząc, że w tym wypadku wszelkie badania na nic się nie zdadzą, Carter wyprowadził aresztowanego przed dom, gdzie go oczekiwał wierny Ten Itchi.
— Chodzi tutaj o morderstwo, Tenie, — rzekł detektyw. Został zamordowany pewien starzec, ojciec tego młodego człowieka.
— Czy on jest zabójcą? — zapytał młody japończyk.
— Tak mi się zdaje, — odparł detektyw.
Morrison King słuchał tego z jakimś tępym spokojem, nie broniąc się ale i nie zaprzeczając niczemu.
— Tenie, — rzekł Carter, — muszę zaprowadzić tego człowieka do najbliższego cyrkułu. Podczas mojej nieobecności postaraj się dowiedzieć od sąsiadów czegoś o mieszkańcach tego domu.
Z temi słowami zszedł z ałesztowanym ze schodów i zwrócił się do stojącei na chodniku kuzynki:
— Znalazłem bardzo przykry wypadek, prawdopodobnie morderstwo. Zostań tutaj, Ido, razom z Tenem, ja niedługo wrócę.
Morrison King pozwolił się bez najmniejszego oporu zaprowadzić do cyrkułu, biernie przyjął zawiadomienie o swojem aresztowaniu i niby automat oddał dyżurnemu sierżantowi swoje papiery
Z tą samą automatyczną biernością przeszedł do wskazanej niu celi, którą zamknięto za nim starannie.
Nick Carter tymczasem w towarzystwie cyrkułowego detektywa wrócił do owego domu, który przeszukali jaknajbardziej drobiazgowo od góry do dołu. Pomimo to nie znaleziono nigdzie najmniejszego śladu, któryby miał jakiś związek z popełnioną zbrodnią, lub dawał jakiekolwiek wyjaśnienie.
W każdym jednak razie poszukiwania te doprowadziły detektywa do wielu ciekawych odkryć, które obudziły w nim ciekawość i zdumienie.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.