The Agathas. Śledztwo w Castle Cove - ebook
The Agathas. Śledztwo w Castle Cove - ebook
Poznaj Castle Cove - miasteczko niewyjaśnionych zniknięć i sekretów…
Co zrobiłaby Agatha Christie? Takie pytanie zadała sobie Alice Ogilvie zeszłego lata, kiedy rzucił ją Steve, gwiazda koszykówki. Potem Alice zniknęła. To, dokąd poszła podczas swojej pięciodniowej nieobecności, jest tajemnicą w Castle Cove.
Teraz zniknęła kolejna dziewczyna Steve'a: Brooke Donovan. I tym razem nie zanosi się na to, by Brooke miała wrócić...
Policja jest przekonana, że to Steve stoi za zniknięciem, ale Alice nie jest tego taka pewna, a mając po swojej stronie Iris, swoją korepetytorkę, może uda jej się udowodnić swoją teorię.
Policja ignoruje wiele wskazówek, a lista podejrzanych jest długa. Jasne jest tylko to, że wszystko jest wielką tajemnicą; Agatha Christie nigdy by tego nie zignorowała. Tylko że Alice i Iris nie mają pojęcia, jak wiele skrywa miasteczko Castle Cove... ani w jak wielkie niebezpieczeństwo mogą się wpakować...
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8299-185-7 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ALICE OGILVIE
31 PAŹDZIERNIKA
7:50
Te blondynki, proszę pana, one sprowadzają niemało kłopotów.
AGATHA CHRISTIE, DWANAŚCIE PRAC HERKULESA,
TŁUM. GRAŻYNA JESIONEK
ALICE OGILVIE ZWARIOWAŁA!
Wyrazy na mojej szkolnej szafce są wielkie, napisane czarnym markerem. Nie można ich przeoczyć. Gdy podchodzę, widzę je już z końca korytarza. Pierwszy dzień w szkole po powrocie z aresztu domowego, a wita mnie coś takiego. Dlaczego mnie to nie dziwi?
Rebecca Kennedy parska śmiechem na drugim końcu holu, gdzie stoi razem z Helen Park i Brooke Donovan. Gapią się. Moje dawne przyjaciółki. Moje dawne najlepsze przyjaciółki.
Ciekawa jestem, czy któraś z nich to napisała. Nie Brooke; nigdy by nie zrobiła czegoś takiego, ale nie zdziwiłabym się, gdyby zrobiła to Kennedy. Właśnie tak by postąpiła. Gdzieś w środku rodzi się ból, ale myślę sobie: co by teraz zrobiła Agatha Christie? Czy pozwoliłaby im dobrać się do siebie? Wybiegłaby ze szkoły? Czy tak właśnie postąpiła, kiedy zdradził ją jej pierwszy mąż? Do diabła, nie. Podniosła się dumnie i została międzynarodową autorką bestsellerów.
Odwracam się i mierzę wzrokiem całą trójkę. Uśmieszek Kennedy słabnie.
– Macie jakiś problem? – mówię swoim najlepszym, znudzonym głosem. Nie chcę tylko, aby zauważyły, że mi zależy.
Park, oczywiście, opiera się plecami o szafki, udając, że nie jest w to zamieszana, i pozwala, by jej proste, lśniące, czarne włosy zasłoniły jej twarz. Nie potrafi znieść konfrontacji. Kennedy przewraca oczami. A Brooke... cóż, jej pomalowane na czerwono usta drżą, jakbym to ja zrobiła tutaj coś złego.
– Alice – mówi cicho, jakby zaraz miała przejść do rzeczy, w które wolałabym się nigdy nie zagłębiać.
Zmuszam się, aby spojrzeć jej w oczy, i dopiero wtedy zauważam, w co jest ubrana. Rozglądam się po innych na korytarzu i niestety tak – wszyscy są w przebraniach. Tylko nie ja.
Przebranie. Bo dzisiaj jest Halloween. Świetnie. Mój powrót do życia towarzyskiego w Liceum Castle Cove już stał się masakrą.
Brooke, Kennedy i Park włożyły stroje cholernych cheerleaderek. Jak oryginalnie. Cała trójka ma na sobie krótkie, niebiesko-białe, plisowane spódniczki, ich włosy są perfekcyjnie zakręcone. Dziewczyny są całe poplamione krwią, z wyjątkiem twarzy. Nie chciały za bardzo angażować się w przygotowanie przebrania i popsuć sobie makijażu.
Natomiast ja wyglądam głupio. Jestem jedyną osobą na tym korytarzu – może w całej szkole – która nie jest ubrana w kostium.
Jakbym potrzebowała kolejnego upomnienia, że już tu nie pasuję, wszechświat najwyraźniej postanowił ten fakt zaznaczyć. Usuwam z twarzy emocje, odrzucam włosy przez ramię i otwieram drzwi szafki. Wiem, że wszyscy patrzą. Czekają, żeby zobaczyć, co zrobię. Czy zareaguję.
Ale nie zrobię tego.
Bo mnie to nie obchodzi.
------------------------------------------------------------------------
Staram się nie zasnąć na trzeciej lekcji matematyki, kiedy drzwi do klasy otwierają się i jakiś pierwszak o zarumienionej twarzy wsuwa głowę do środka, a wszyscy jednocześnie obracają się w jego kierunku.
– Hm – mówi łamiącym się głosem. – Hm, przepraszam. Mam list. – Podbiega do pani Hollister i podaje jej kartkę, ale zanim nauczycielka zdąży ją wziąć, papier wyślizguje się chłopcu spomiędzy palców i opada. Dzieciak rumieni się jeszcze mocniej, gdy próbuje go złapać, zanim spadnie na linoleum. – Przepraszam, przepraszam. Proszę – mruczy i wpycha go w rękę pani Hollister, po czym wybiega z sali. Co za cyrk. Przynajmniej nauczycielka przestała ględzić o rachunku różniczkowym.
Hollister otwiera notatkę, czyta ją, a potem jej wzrok pada prosto na mnie.
– Alice – mówi nosowym głosem, dotykając zaskakująco drogiego naszyjnika na szyi. Plecy mi sztywnieją. Trzy godziny w szkole i już mam kłopoty? Dobry Boże, ledwo zdążyłam się wysikać. – Jesteś wezwana do gabinetu pani Westmacott.
Żołądek mi się przewraca. Nie mam kłopotów. Jest dużo, dużo gorzej.
Zostałam wezwana do gabinetu szkolnej pedagog.
------------------------------------------------------------------------
Pukam cicho do drzwi, mając nadzieję, że może pani Westmacott tam nie będzie. Ale prawie natychmiast słyszę nadgorliwe:
– Tak?
Nigdy wcześniej nie miałam przyjemności przebywania w gabinecie pani Westmacott, ale słyszałam plotki. Kiedy otwieram drzwi, widzę, że ludzie mówili prawdę. Ona naprawdę ma swoje imię wypisane gigantycznymi, złotymi, błyszczącymi literami na ścianie za biurkiem. Rzeczywiście jest tam też tablica ogłoszeń zatytułowana: Tablica uczuć. I ten kąt, o którym wszyscy mówią. Ten z poduchami, gdzie może odbywać „jam sessions” z uczniami.
Trudno uwierzyć, ale to też jest prawdziwe.
Nic dziwnego, że Brooke nie chciała, żeby jej tata ożenił się z tą kobietą.
– Cześć! – woła. – Wejdź! – Macha do mnie, a ja podporządkowuję się głównie dlatego, że nie mam wyboru. – Usiądziemy tam? – Wskazuje na pufy.
Hm... nie.
– Mam... chore kolana – kłamię. Nie ma mowy, żebym usiadła na pufie. – Może na krześle. – Siadam, zanim zdąży zaprotestować.
Po chwili wahania wsuwa się na krzesło, składa ręce na biurku i się pochyla.
– Cieszymy się, że wróciłaś, Alice. – Ma na sobie tunikę z mnóstwem dziwnych kształtów naklejonych wokół dekoltu, a kasztanowe włosy spięła z tyłu za pomocą opaski. Uwaga, wcale nie fajnej opaski, ale jednej z tych grubych, które widziałam na zdjęciach ludzi z lat dziewięćdziesiątych. – Wiemy, że sprawy miały się... kiepsko w ciągu ostatnich kilku miesięcy. – Pedagog robi współczującą minę, a mnie skręca się żołądek. Wiem, na co się zapowiada. – My wszyscy uznaliśmy, że najlepiej będzie, jak obie znajdziemy trochę czasu na pogawędkę. – Unosi brwi, jakby pytała, ale wiem, że to nie pytanie. Wiem, że nie mam wyboru. – Możemy po prostu pogadać, porozmawiać o tym, jak się sprawy mają. W jaki sposób jesteś traktowana w szkole. O takich tematach! – Westmacott się uśmiecha.
– Uhm. – Tylko tyle przychodzi mi do głowy w odpowiedzi.
Ignorując mój brak entuzjazmu, kontynuuje:
– Na początek porozmawiajmy o Brooke i Stevie. Chodzą ze sobą. Jak sobie z tym radzisz? Najwyraźniej nie było ci z tym łatwo...
Jezu, ona naprawdę chce o tym mówić? Jest pierwszą osobą, która bezpośrednio wspomniała przy mnie tych dwoje, odkąd to wszystko się wydarzyło. Brooke, odkąd pamiętam, była moją najlepszą przyjaciółką, więc zawsze wiedziałam, że żaden z niej idealny anioł, którego przede mną odgrywała (dwa słowa: Cole Fielding). Kiedyś to doceniałam; potrzeba trochę pieprzu, aby wszystko było interesujące. Ale nigdy się nie spodziewałam, że skradnie mi chłopaka sprzed nosa.
Steve i ja zaczęliśmy się spotykać, kiedy byłam w drugiej klasie, a on w pierwszej i właśnie został gwiazdą szkolnej drużyny koszykówki. Wcześniej zawsze był w tle, spędzając sporo czasu na obozach treningowych. Jego mama pracowała na dwa etaty, żeby go było na nie stać. Ale chyba się opłaciło, bo pewnego dnia usłyszałam, jak dziewczyny rozmawiają o nim w łazience, o tym, że jakiś przypadkowy uczeń, o którym nikt nigdy nie słyszał, przewodzi drużynie, a ja wiedziałam, że muszę go mieć. Zaczęliśmy się spotykać kilka tygodni później. Dzięki mnie stał się popularny. Dałam mu życie towarzyskie. Dostęp do mojego świata. A co on dał mi w zamian? Rzucił mnie.
W czerwcu, po tym, jak powiedział mi, że chce zerwać, ponieważ jestem zbyt szorstka, pojechałam z mamą do Egiptu, żeby odwiedzić plan filmu, nad którym pracowała. Mój tata wyjechał z miasta w interesach, jak to zwykle robi przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu, a Brendzie miał się urodzić pierwszy wnuk, więc z tej okazji pojechała do San Diego. Zatem miałam do wyboru pojechać z mamą albo snuć się po kątach w domu, sama. Pomyślałam, że może to będzie dobra rozrywka, może Steve zatęskni za mną, a kiedy mnie nie będzie, może wymyślę, jak naprawić nasze sprawy. Poza tym, jeśli mam być całkowicie szczera, co zwykle trudno mi przychodzi w kwestii uczuć, pomyślałam, że może moja mama i ja będziemy się dobrze razem bawić.
Cóż, nikt się specjalnie nie zdziwił tym, że podczas kolejnej podróży mama pracowała przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a ja siedziałam sama w pokoju hotelowym. Dzięki Bogu za room service i powieści Agathy Christie, które znalazłam w salonie.
Powiedzmy, że moja mama i ja nie nawiązałyśmy więzi, ale Brooke i Steve z pewnością to zrobili.
Drżę na wspomnienie o tym, jak Brooke pojawiła się w moim domu ze łzami w oczach, aby poinformować mnie, że nigdy nie chciała, żeby do tego doszło – ona nigdy nie zamierzała zakochać się w Stevie. Kiedy Steve i ja chodziliśmy ze sobą, on i Brooke zawsze się dogadywali – a ja byłam na tyle głupia, by myśleć, że to dobrze – najwyraźniej tak nie było.
– Ale czy to konieczne? – Głos mi drży. Zaciskam usta. Opanuj się, Ogilvie.
Spojrzenie Westmacott łagodnieje.
– Nie, oczywiście. Może zaczniemy od nauczania domowego? Powiedz mi, jak sobie radziłaś przez ostatnie kilka miesięcy z nauką w domu, kiedy byłaś na... hm...
– W areszcie domowym? – kończę za nią.
– Hm, tak.
– Było dobrze. – Mocno zaplatam ręce na piersi.
– Wyobrażam sobie, że mogłaś czuć się trochę samotna.
– Było dobrze – powtarzam. Boże, dlaczego ona tak bardzo na to naciska? – Rodzice kupili mi konia – dodaję tylko po to, żeby uciszyć ją jeszcze na kilka sekund. – Na urodziny, kilka miesięcy temu. Tuż przed... – Urywam.
Jej oczy się rozjaśniają.
– Konia! To fantastycznie! Jakiej rasy?
To wcale nie jest fantastyczne. Tak właśnie postępują moi rodzice: kupują mi coś – coś, czego nie mogę znieść – ponieważ jest drogie. Wzruszam ramionami.
– Hm, brązowej?
– Czy trzymasz go w Stajni na Zielonym Wzgórzu?
Przytakuję. Co za głupia nazwa miejsca dla tych potwornych stworzeń. Chociaż najwyraźniej moi rodzice nie wiedzą, że nienawidzę koni od wakacji po czwartej klasie, kiedy mama zdecydowała, że córka, która jeździ konno, będzie dobra dla jej wizerunku, i zapisała mnie na obóz jeździecki. Pogodziłam się z tym, bo przynajmniej chwilowo mama pamiętała, że istnieję. To nie było takie straszne... dopóki takie się nie stało.
Kiedy ostatniego dnia obozu prezentowaliśmy nasze konie, Marinda Kelly spadła ze swojego, łamiąc biodro i obie nogi. Tak więc, mówiąc o traumie... Przyjechała karetka pogotowia. Po tym całym bałaganie przysięgłam, że nigdy więcej nie zbliżę się do konia bardziej niż na dziesięć metrów. Tej przysięgi moi rodzice najwyraźniej nie pamiętali.
– Kocham to miejsce! Trzymam tam mojego Olivera! – mówi Westmacott, jakbyśmy miały nawiązać bliższe stosunki za sprawą wspólnej miłości do koni.
Oczywiście, ona jest koniarą. Z całą pewnością.
– Świetnie. – Co to za imię dla konia... Oliver? Nie zdradzam moich myśli. Jeszcze by mnie zawiesiła pierwszego dnia po powrocie do szkoły. Przyklejam uśmiech.
Opowiada o swoich ulubionych koniach, harmonogramie jazdy, ale przynajmniej przestała zadawać mi pytania.
W końcu rozlega się dzwonek oznaczający koniec lekcji i moją szansę na ucieczkę. Wstaję, ale ona mnie powstrzymuje.
– Poczekaj, poczekaj – mówi, uderzając się dłonią w czoło. – Zapomniałam, dlaczego cię tu w ogóle wezwałam! Ponieważ przepadło ci kilka pierwszych miesięcy szkoły, znaleźliśmy dla ciebie korepetytora. – Przerywa. – Hm, twoi rodzice to zorganizowali. Ja tylko pośredniczę.
Korepetytora?
– Daję sobie radę – protestuję. – Nie potrzebuję...
– Alice. – Westmacott unosi brew pod grubą oprawką okularów. – Twoje domowe wysiłki były... powiedzmy, niewystarczające. Jedyny przedmiot, w którym się bronisz, to francuski. Potraktuj to nie tyle jako sugestię, co wymóg. – Jej uśmiech znika, a nazbyt wesoły głos staje się twardy. Czuję ciarki na plecach. – Dobrze?
Mrugam oczami i kiwam głową.
– Świetnie! – Pedagog klaszcze w dłonie, a jej głos wraca do przesadnie entuzjastycznego tonu, jakby zupełnie na mnie nie warczała. – Przypisaliśmy cię do Iris Adams.
– Do kogo?
– Iris Adams. Nie znasz jej?
Wzruszam ramionami. Dużo osób tu chodzi. Jak mogę znać wszystkie po nazwisku?
Westmacott unosi brwi.
– Chodzicie razem do szkoły od przedszkola. – Jakby to miało ożywić moją pamięć.
Kręcę głową.
Westmacott spogląda na kartkę w dłoni.
– Cóż, tu są wszystkie informacje. Przyjdzie dziś do twojego domu po szkole. Wszyscy zgodziliśmy się tak to ustawić, ponieważ...
– Świetnie. – Przerywam jej i zabieram kartkę z ręki. – Dziękuję.
Widzę chwilową irytację na jej twarzy, zanim znów się uśmiechnie.
– Dobrze. Idealnie. Och, Alice?
– Tak?
– Kiedy życie daje ci cytryny, możesz zrobić lemoniadę!
Pokazuję jej kciuk skierowany ku górze.
Nie mogę się doczekać.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------