- promocja
The Burning Shadow. Magiczny pył - ebook
The Burning Shadow. Magiczny pył - ebook
Kiedy Evelyn Dasher natknęła się na Luca, została wrzucona do świata Luksjan, przy czym odkryła, że wiąże ją z nim znacznie więcej, niż wcześniej zakładała.
Kosmici nie są jedynymi, których przeszłość została ukryta. Evie ma lukę w pamięci, brakuje w niej wielu miesięcy jej życia. Dziewczyna ma jednak przeczucie, że stało się coś, czego nie może sobie przypomnieć, a nikt nie chce jej o tym powiedzieć. Musi odkryć, kim rzeczywiście jest, a także to, kim niegdyś była. Każda odpowiedź niesie ze sobą coraz więcej pytań.
Poszukiwania prawdy zbliżają ją do Luca – origina będącego w centrum całego zamieszania. To potężny, arogancki, nieludzko piękny i niebezpieczny chłopak, który prawdopodobnie… jest w niej zakochany. Choć wpadł Evie w oko, dziewczyna mimowolnie zastanawia się, czy te emocje pochodzą od niej, czy może od dziewczyny, która już nie istnieje.
Pojawia się również nowe zagrożenie – raporty donoszą o śmiertelnym, podobnym do grypy wirusie, którego według władz roznoszą Luksjanie. Przerażająca choroba zmienia każdego, kogo dotknie, wywołując w całym kraju panikę.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-713-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Po prostu włóż to do ust.
Mrugając szybko, uniosłam wzrok znad parującej miski zupy pomidorowej do miejsca, w którym stała mama.
To było zdanie, którego już nigdy nie chciałam od niej usłyszeć.
Jasne włosy miała związane w krótki, gładki kucyk, a jej biała bluzka była imponująco pozbawiona zagnieceń. Patrzyła na mnie gniewnie, stojąc po drugiej stronie wyspy.
– Cóż – powiedział głęboki głos obok mnie. – Teraz czuję się bardzo niezręcznie.
Kobieta, którą jeszcze kilka dni temu uważałam za matkę, wydawała się wyjątkowo spokojna, mimo że jadalnia wciąż była zrujnowana po legendarnej walce, która rozegrała się tu mniej niż dobę temu. Ta kobieta nie tolerowała żadnego nieporządku. Napięcie wokół ust podpowiadało mi jednak, że niewiele dzieliło ją od stania się panią pułkownik Sylvią Dasher i nie miało to nic wspólnego z połamanym stołem czy rozbitym oknem na górze.
– Chciałeś tosty z serem i zupę pomidorową – powiedziała, podkreślając każde danie, jakby mówiła o nowo odkrytej chorobie. – Przygotowałam je dla ciebie, a ty tylko siedzisz i się na nie gapisz.
Prawda.
– Tak sobie myślałem – urwał dla większej dramaturgii – że zmuszenie cię do przygotowania dla mnie tego jedzenia poszło zaskakująco łatwo.
Uśmiechnęła się sztywno, ale jej oczy pozostały niewzruszone. Oczy, które miały brązowe tęczówki jedynie dlatego, że nosiła specjalne soczewki kontaktowe blokujące drony SWK – Siatkówkowe Wykrywacze Kosmitów. Jej prawdziwe tęczówki były jasnoniebieskie. Widziałam je tylko raz.
– Obawiasz się, że zupa jest zatruta?
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, opuszczając idealnie zapieczoną kromkę chleba z masłem i serem na talerz.
– Teraz, gdy o tym wspomniałaś, martwię się, czy nie ma tam arszeniku lub jakichś resztek serum Daedalusa. Oznacza to, że nie mogę być do końca pewny.
Powoli spojrzałam na chłopaka siedzącego obok mnie na stołku, chociaż określenie „chłopak” nie do końca do niego pasowało. „Człowiek” też nie. Był originem, czymś innym niż Luksjanin czy człowiek.
Luc.
Bez nazwiska, trzy litery imienia wymawiane jak „Luke”. Stanowił dla mnie całkowitą zagadkę i był… cóż, wyjątkowy i o tym wiedział.
– Twoje jedzenie nie jest zatrute – powiedziałam mu, oddychając głęboko i próbując wprowadzić nieco rozsądku w tę coraz bardziej sypiącą się rozmowę. Świeca, która stała najbliżej, pachniała dynią i niemal przysłaniała jego wyjątkową woń, która przypominała mi świeżość i sosnowe igły.
– No nie wiem, Brzoskwinko. – Pełne usta rozciągnął w krzywym grymasie. Ostatnio dobrze zaznajomiłam się z tymi wargami. Były tak samo rozpraszające jak reszta jego ciała. – Wydaje mi się, że Sylvia z przyjemnością by się mnie pozbyła.
– Czy to aż tak oczywiste? – odparła, a jej sztuczny uśmiech zwęził się jeszcze bardziej. – Zawsze sądziłam, że mam dość dobrą pokerową twarz.
– Wątpię, żebyś kiedykolwiek zdołała z powodzeniem ukryć swoją nieokiełznaną niechęć do mnie. – Luc oparł się i skrzyżował ręce na szerokiej piersi. – Przecież kiedy po raz pierwszy tu przyszedłem, lata temu, celowałaś do mnie z pistoletu, a ostatnim razem, gdy tu byłem, groziłaś mi shotgunem. Zatem tak, uważam, że to dość jasne.
– Zawsze możemy spróbować po raz trzeci – warknęła, rozkładając palce na chłodnym granicie. – Do trzech razy sztuka, nie?
Luc pochylił głowę i opuścił gęste rzęsy, które przysłoniły oczy, przypominające kamień półszlachetny. Ametyst. Ich barwa nie była jedynym, co zdradzało fakt, że miał w sobie coś więcej niż DNA homo sapiens. Rozmyta czarna linia otaczająca tęczówki również była dobrą wskazówką, że tkwiła w nim tylko odrobina człowieka.
– Nie będzie trzeciego razu, Sylvio.
O rety.
Sprawy między nią a Lukiem były… dość napięte.
Łączyła ich zagmatwana historia, związana z tym, kim niegdyś byłam, ale wydawało mi się, że tost z serem i zupa pomidorowa były jej białą flagą – dziwnym sposobem na zaproponowanie pokoju. Najwyraźniej się pomyliłam. Od chwili, gdy weszliśmy z Lukiem do kuchni, sprawy szybko się między nimi popsuły.
– Nie byłabym tego taka pewna – wytknęła, biorąc ścierkę. – Wiesz, co mówią o arogantach.
– Nie, nie wiem. – Luc położył łokieć na wyspie i oparł podbródek o dłoń. – Ale zechciej mnie oświecić.
– Arogant będzie czuł się nieśmiertelny – popatrzyła mu w oczy – nawet na łożu śmierci.
– Okej – wtrąciłam, gdy zobaczyłam, że Luc przechylił głowę na bok. – Możecie przestać na siebie warczeć, żebyśmy mogli zjeść tosty i zupę jak normalni ludzie? Byłoby świetnie.
– Ale nie jesteśmy normalnymi ludźmi. – Luke posłał mi wymowne spojrzenie. – I na mnie nie można warczeć, Brzoskwinko.
Przewróciłam oczami.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Ma rację. – Sylvia wycierała plamę na blacie, którą tylko ona widziała. – Nic tu nie jest normalne. I nie będzie.
Zmarszczyłam brwi, ale musiałam przyznać jej rację. Nic nie wydawało się normalne od chwili, gdy Luc ponownie pojawił się w moim życiu. Wszystko się zmieniło. Cały mój świat rozpadł się w momencie, w którym uświadomiłam sobie, że to, co się ze mną wiązało, było całkowitym kłamstwem.
– Ale potrzebuję teraz normalności. Bardzo.
Luc zacisnął usta, wracając wzrokiem do tostu, ale jego ramiona pozostały nienaturalnie spięte.
– Istnieje tylko jeden sposób, by przywrócić ci zwyczajne życie, skarbie – powiedziała, a ja wzdrygnęłam się na to pieszczotliwe określenie.
Zawsze się tak do mnie zwracała. „Skarbie”. Teraz jednak, gdy wiedziałam, że była w moim życiu zaledwie przez cztery lata, to słodkie słowo brzmiało źle. Nieprawdziwie.
– Chcesz normalności? Wykreśl go ze swojego życia.
Upuściłam tost, zszokowana jej słowami – nie dlatego, że powiedziała to przy Lucu, ale że w ogóle wyszło to z jej ust.
Chłopak uniósł głowę.
– Już raz mi ją odebrałaś. To się nie powtórzy.
– Nie odebrałam ci jej – odparła. – Ocaliłam ją.
– I po co, pani pułkownik? – Uśmiechnął się sztywno. – Aby zastąpić sobie zmarłą córkę? Aby mieć coś, czym można mnie szantażować?
Serce boleśnie mi się ścisnęło.
– Luc…
Mama zgniotła ścierkę, którą trzymała w ręce.
– Wydaje ci się, że o wszystkim wiesz…
– Wiem wystarczająco wiele – powiedział zbyt miękkim głosem. – I lepiej, żebyś o tym nie zapominała.
Na jej skroni dało się zauważyć pulsowanie, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy Luksjanie mogą dostać zawału.
– Nie znasz jej. Znałeś Nadię. To jest Evie.
Powietrze ugrzęzło mi w gardle. Miała rację, a jednocześnie się myliła. Nie byłam Nadią. Nie byłam też Evie. Nie miałam pojęcia, kim naprawdę byłam.
– Nie są tą samą osobą – ciągnęła. – A jeśli naprawdę zależy tobie na Evie, powinieneś zostawić ją w spokoju i dać jej żyć.
Poderwałam się.
– To nie…
– Myślisz, że znasz ją lepiej niż ja? – Zaśmiał się chłodno. – Jeśli uważasz, że jest twoją zmarłą córką, to żyjesz w jakimś wyimaginowanym świecie. A jeżeli uważasz, że byłoby lepiej, gdybym stąd zniknął, gówno tak naprawdę wiesz.
Przeskakiwałam wzrokiem pomiędzy nimi.
– Tak dla waszej informacji, ja wciąż tu jestem. Siedzę obok, gdy się o mnie kłócicie.
Oboje mnie zignorowali.
– I żeby wszystko było jasne – ciągnął Luc – jeśli myślisz, że ponownie odejdę, najwyraźniej zapomniałaś, kim jestem.
Czy ścierka zaczęła dymić?
– Nie zapomniałam, czym jesteś.
– Czyli? – zapytał wyzywająco.
– Niczym więcej niż mordercą.
Kurde.
Uśmiechnął się.
– Zatem powinniśmy się wyśmienicie dogadywać.
Boże!
– Najlepiej byłoby, gdybyś pamiętał, że w tej chwili uczestniczysz w jej życiu, ponieważ na to pozwalam – odparła.
Luc nadal miał skrzyżowane ręce.
– Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz trzymać mnie od niej z daleka.
– Nie naciskaj na mnie, Luc.
– W razie, gdybyś nie zauważyła, już nacisnąłem.
Nad knykciami mamy pojawiła się niebieskawa energia, a ja przestałam nad sobą panować. Wszystkie gwałtowne emocje wirowały we mnie jak tornado, uderzając w każdą komórkę mojej istoty. To była stanowcza przesada.
– Przestańcie! – Wstałam, a stołek poleciał do tyłu i upadł na podłogę, aż się wzdrygnęli. – Naprawdę sądzicie, że pomagacie? W jakimkolwiek stopniu?
Luc obrócił się na siedzisku, patrząc na mnie dziwnymi oczami, a mama odsunęła się od wyspy i rzuciła ścierkę na blat.
– Zapomnieliście, że w nocy niemal zginęłam, bo psychopatyczny origin o samobójczych skłonnościach miał z tobą problem? – Wskazałam na Luca, który zacisnął zęby. – A ty zapomniałaś, że przez ostatnie cztery lata udawałaś moją mamę? Co jest biologicznie niemożliwe, bo jesteś Luksjanką. W tej sprawie też kłamałaś?
Pobladła.
– Wciąż jestem twoją matką…
– Przekonałaś mnie, że byłam jakąś nieżyjącą dziewczyną! – krzyknęłam, wyrzucając ręce w górę. – Nawet mnie nie adoptowałaś. Boże, czy to jest w ogóle legalne?
– Cholernie dobre pytanie. – Luc się uśmiechnął.
– Zamknij się! – Odwróciłam się do niego, a serce biło mi tak szybko, że głowa zaczynała mnie boleć. – Ty też tylko mnie okłamywałeś. Sprawiłeś nawet, że zaprzyjaźniła się ze mną moja najlepsza przyjaciółka!
– Cóż, nie zmusiłem jej do tego – odparł, powoli rozkładając ręce. – Wolę myśleć, że to samo się stało.
– Nie mieszaj do tego logiki – warknęłam, zaciskając dłonie w pięści, gdy wyraz jego twarzy złagodniał. – Wyprowadzacie mnie z równowagi, a niewiele mi jej zostało. Mam wam przypominać o tym, co miało miejsce w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin? Odkryłam, że wszystko, co o sobie wiedziałam, było kłamstwem. Na dodatek podano mi obce DNA w surowicy, której nazwy nawet nie umiem wymówić, a co dopiero napisać. A jeśli to niewystarczająco pokręcone, kolega z mojej szkoły nie żyje. Oczy Andy’ego zostały dosłownie wypalone, a mnie zawleczono do lasu, gdzie musiałam wysłuchać dziwnej paplaniny origina, który miał poważne problemy z odrzuceniem!
Oboje się we mnie wpatrywali.
Cofnęłam się, sapiąc.
– A wszystko czego chciałam, to zjeść tego przeklętego tosta z serem i pieprzoną zupę, będąc normalną przez pięć sekund, ale oboje to zniszczyliście i… – Bez ostrzeżenia zakręciło mi się w głowie, a klatka piersiowa stała się pusta. – Wow.
Twarz mamy rozmyła się, gdy kolana się pode mną ugięły.
– Evie…
Luc poruszył się tak szybko, że nie zdołałabym śledzić go wzrokiem, nawet gdybym nie widziała podwójnie, jak teraz. W pół sekundy otoczył mnie w talii silną ręką.
– Evie – powiedział, obejmując mój policzek i podtrzymując moją głowę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że mi opadła. – Dobrze się czujesz?
Serce biło mi bardzo szybko, a w głowie miałam chaos. Ucisk w piersi zwiększał się, nogi się trzęsły. Stałam i żyłam, więc chyba wszystko było okej. Musiało być. Nie mogłam jednak nic powiedzieć.
– Co się stało? – zapytała zmartwiona mama, podchodząc bliżej.
– Kręci mi się w głowie – wysapałam, zaciskając powieki. Nie jadłam nic chyba od wczoraj i udało mi się wziąć tylko jeden kęs, nim rozpętała się kłótnia, więc moje objawy wcale nie były dziwne. W dodatku przez ostatni tydzień… miesiąc tak wiele się działo.
– Oddychaj. – Luc pogłaskał kciukiem mój policzek. – Oddychaj przez chwilę – umilkł. – Nic jej nie jest, tylko… w nocy została mocno zraniona. Potrzebuje czasu, by w pełni dojść do siebie.
Pomyślałam, że to dziwne, bo rano czułam się, jakbym mogła przebiec maraton, a normalnie nie lubiłam biegać, jeśli nie goniła mnie horda zombie.
Jednak powoli ciężar znikał z mojej głowy i piersi, zawroty ustąpiły. Otworzyłam oczy, ale następny oddech ugrzązł mi w gardle. Nie zdawałam sobie sprawy, że Luc był tak blisko, znajdował się zaledwie centymetry ode mnie.
W moim wnętrzu powstała mieszanina niezręcznych emocji, domagając się uwagi, wyciągnięcia z nich sensu.
Jego jasne oczy popatrzyły w moje, kosmyk brązowych włosów opadł mu do przodu, przysłaniając jedną oszałamiającą, niezbyt normalną fioletową tęczówkę. Przyglądałam się nieludzko idealnym rysom twarzy, których my nie moglibyśmy uzyskać bez operacji plastycznych.
Luc był piękny jak dzika pantera. Często mi ją przypominał. Pełen gracji, urzekający drapieżnik, który rozpraszał swoją urodą lub wabił nią zdobycz.
Uniosły się kąciki jego pełnych ust. Wczesnopaździernikowe promienie słoneczne wpadały przez okno kuchenne i oświetlały jego wydatne kości policzkowe, tworząc na nich kuszące cienie.
Ponownie wpatrywałam się w jego wargi.
Kiedy na niego patrzyłam, miałam ochotę go dotykać, a gdy tego pragnęłam, pojawiał się ten jego uśmieszek.
Zmrużyłam oczy.
Tylko kilku originów potrafiło czytać w myślach z taką łatwością, z jaką ja czytałam książkę. Luc oczywiście był jednym z nich. Obiecał trzymać się z dala od mojej głowy i chyba przeważnie dotrzymywał słowa. Jednak zawsze, gdy myślałam o żenujących rzeczach, musiał w nią zajrzeć.
Jak w tej chwili.
Uśmiechnął się szerzej, a ja poczułam trzepotanie w piersi. Ten jego uśmiech był tak samo niebezpieczny jak Źródło.
– Chyba już jej lepiej.
Wysunęłam się z jego ramion, czerwieniąc się. Nie mogłam na nią spojrzeć. Na Sylvię. Mamę. Nieważne. Na niego też nie chciałam patrzeć.
– Nic mi nie jest.
– Chyba powinnaś coś zjeść – powiedziała. – Mogę podgrzać ci zupę…
– Nie – przerwałam, bo straciłam apetyt. – Nie chcę, żebyście się kłócili.
Mama odwróciła wzrok i skrzyżowała ręce na piersi.
– Ja też tego nie chcę – dodał Luc tak cicho, że nie wiem, czy mama go usłyszała.
Serce mi się ścisnęło, gdy popatrzyłam mu w oczy.
– Serio? Wydawało mi się, że rwałeś się do sprzeczki.
– Masz rację – odparł, zaskakując mnie. – Byłem wrogo nastawiony. Nie powinienem się tak zachowywać.
Przez chwilę mogłam jedynie na niego patrzeć, następnie pokiwałam głową.
– Muszę wam coś powiedzieć. – Zacisnęłam dłonie w pięści. – Nikt nie może trzymać mnie z dala od ciebie.
Fioletowy odcień w oczach Luca pogłębił się, a kiedy się odezwał, jego głos był bardziej ochrypły.
– Dobrze wiedzieć.
– Tylko dlatego, że nie można mnie zmuszać do czegoś, czego nie chcę – dodałam. – I to również tyczy się ciebie.
– Nie sądziłem, by było inaczej. – Podszedł bliżej, poruszał się cicho jak duch.
Odetchnęłam płytko i popatrzyłam na mamę, która pobladła, ale poza tym nie potrafiłam nic wyczytać z jej twarzy.
– I wiem, że nie chcesz mnie z nim rozdzielić, nie teraz, po tym wszystkim, co się stało. Jesteś wkurzona. Łączy was zagmatwana historia. Rozumiem i wiem, że możecie się nigdy nie polubić, ale naprawdę potrzebuję, byście udawali, że tak jest. Choć trochę.
– Przepraszam – powiedziała mama, odchrząknąwszy. – Może Luc lubi się ze mną kłócić, ale to moja wina. Zaprosiłam go na lunch i niepotrzebnie byłam niegrzeczna. Naturalnie ma powody, aby mi nie ufać ani nie wierzyć w moją dobrą wolę. Gdyby role się odwróciły, czułabym się tak samo. – Odetchnęła głęboko. – Przepraszam, Luc.
Wytrzeszczyłam oczy zszokowana, ale nie tylko ja wgapiałam się w nią, jakbym nie rozumiała słów wydobywających się z jej ust.
– Wiem, że nigdy się nie polubimy – ciągnęła – ale musimy się jakoś dogadać. Dla Evie.
Luc był jak posąg w jednym z tych nielicznych muzeów, które przetrwały inwazję kosmitów, ale pokiwał głową.
– Dla niej.
Później, tego samego wieczoru, siedziałam na skraju łóżka w moim pokoju, wpatrując się w tablicę korkową pełną zdjęć z uwiecznionymi na nich przyjaciółmi. Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęłam im się przyglądać, ale nie mogłam oderwać od nich wzroku.
Luc wyszedł niedługo po aferze z tostami, co było dobrym rozwiązaniem. Nawet jeśli wytłumaczyli sobie z Sylvią kilka rzeczy, lepiej by było, żeby trzymali się na dystans. Zapewne powinni rozjechać się po różnych miastach. Chciałam żywić nadzieję, że się dogadają, ale miałam też świadomość, że nie mogłam oczekiwać zbyt wiele.
Westchnęłam, omiatając wzrokiem zdjęcia. Na niektórych odpoczywaliśmy lub się wygłupialiśmy. Na innych byliśmy w halloweenowych kostiumach lub eleganckich sukniach, z fryzurami i w makijażu. Ja, Heidi, James, Zoe…
Zoe.
Była pierwszą osobą, z którą zaprzyjaźniłam się cztery lata temu w liceum Centennial. Natychmiast przypadłyśmy sobie do gustu. Obie zmagałyśmy się z utratą bliskich po inwazji – a przynajmniej tak mi się wydawało. Nasza dwuosobowa grupa szybko powiększyła się o Heidi, a później Jamesa. Byliśmy ze sobą bardzo związani, ale Zoe również kłamała. Zupełnie jak Luc. Jak mama. Zoe polecono się ze mną przyjaźnić, by mnie pilnowała, ponieważ Luc nie mógł tego robić. A może miał wcześniej rację? Może samoistnie się ze mną zaprzyjaźniła? Kto mógł to wiedzieć? Ja na pewno nie. Nigdy się tego nie dowiem.
Ponownie zaburczało mi w brzuchu i zrozumiałam, że nadeszła pora, by zejść na dół, ponieważ żołądek zaczynał trawić sam siebie. Częściowo liczyłam, że mama zamknęła się w swojej sypialni. Czułam się źle, pragnąc tego, ale po wielkiej kłótni sprawy przybrały niezręczny obrót, a ja nie miałam siły się z tym mierzyć. Kiedy zeszłam na dół i usłyszałam telewizor, wiedziałam, że nie miałam szczęścia.
Odetchnęłam głęboko, przygarbiłam się i weszłam do salonu. Na ekranie zobaczyłam odcinek Hoarders, ale tylko pokręciłam głową, przemierzając pomieszczenie.
Mama była przy wyspie, na blacie której znajdowały się bochenek chleba, opakowanie wędliny i słoiczek musztardy. Stał też pojemnik z kwaśną śmietaną i moje ulubione chipsy serowe. Mama robiła kanapki z pieczenią, a wnosząc po tym, że na chlebie była tylko musztarda, niedawno zaczęła.
Uniosła głowę i wzięła do ręki paczkę z wędliną.
– Mam nadzieję, że jesteś głodna.
Zwolniłam kroku.
– Skąd wiedziałaś, że zejdę? Nasłuchiwałaś odgłosów z mojej sypialni?
– Może. – Patrzyła zakłopotana. – Planowałam zanieść ci kanapkę, gdybyś nie zeszła.
Zatrzymałam się za stołkiem, który wcześniej przewróciłam.
– Jestem głodna.
– Super. – Wskazała miejsce. – Zaraz ci coś przygotuję.
– Dzięki. – Usiadłam i położyłam dłonie na kolanach, obserwując, jak kładzie plasterek pieczeni na chlebie, a następnie nakłada na niego kolejny. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, więc cisza się przeciągała. Na szczęście lub nieszczęście mama dokładnie wiedziała, jak zacząć.
– Jeśli wciąż jesteś na mnie zła, to całkowicie cię rozumiem – wyznała, przechodząc od razu do rzeczy, jak miała w zwyczaju pani pułkownik Dasher. Na kanapce wylądował kolejny kawałek pieczeni. – Przeprosiłam, ale zdaję sobie sprawę, że powiedziałam dziś do Luca rzeczy, których nie powinnam była mówić i miałaś rację. Po tym wszystkim co wczoraj przeszłaś, nasza kłótnia była głupia i zbędna.
Złożyłam ręce luźno na kolanach i rozejrzałam się po kuchni.
– Luc… On to zaczął. To znaczy, nie musiał przypominać o wyciąganiu broni i wiem, że zapewne nigdy się nie dogadacie, ale…
– Potrzebujesz go – dokończyła za mnie, kładąc chleb na wędlinie.
Zarumieniłam się.
– Cóż, tego bym nie powiedziała.
Popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem.
– Należysz do niego w takim samym stopniu jak on do ciebie. – Uśmiech spełzł z jej twarzy, gdy pokręciła głową. – Lucowi wydaje się, że o wszystkim wie, ale się myli.
Dzięki Bogu Luca tu nie było i tego nie słyszał.
– I wydaje mu się, że rozumie, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam, kiedy postanowiłam… pomóc ci stać się Evie, ale tak nie jest. Nie siedzi w mojej głowie – powiedziała, a ja zastanawiałam się, czy miała świadomość, że Luc potrafił czytać w myślach. Musiała wiedzieć. – I wiem, że mi nie ufa. Nie mogę go za to winić.
– Ale powstrzymałaś mojego oj… Powstrzymałaś Jasona przed próbą zastrzelenia go – zauważyłam. – I nie tylko ty miałaś tajemnice. On również. Nie dałaś mu powodów, by ci nie ufał. I to samo tyczy się jego.
Pokiwała głową i sięgnęła po chipsy.
– Masz rację. Może przy następnej okazji bardziej się postaramy i osiągniemy lepsze rezultaty.
– Może – mruknęłam.
– Nie brzmisz na przekonaną.
– Bo nie jestem – przyznałam ze śmiechem.
Uśmiechnęła się krzywo, wysypując chipsy na papierowy talerz obok kanapki.
– Ale możesz być pewna, że jestem twoją matką. Nie przez więzy krwi czy dokumenty. Mimo że uczestniczę w twoim życiu dopiero od czterech lat, to z pewnością jesteś moją córką, którą kocham. Zrobiłabym wszystko, byś była bezpieczna i szczęśliwa, jak każda mama na świecie dla swojego dziecka.
Dolna warga zaczęła mi drżeć, gdy poczułam pieczenie za mostkiem. Córka. Matka. Proste słowa. Znaczące. Chciałabym, by mnie określały.
– Wiem, że jesteś zła o to, co przed tobą ukrywałam, i całkowicie to rozumiem. Podejrzewam, że będziesz potrzebowała trochę czasu, by to zaakceptować. Nie winię cię za to. Chciałabym być bardziej szczera na temat tego, kim byłaś. Kiedy pierwszy raz Luc się tu pokazał, powinnam była powiedzieć ci prawdę.
– Tak, powinnaś, ale tego nie zrobiłaś. Jednak nie zmienimy tego teraz, czyż nie? Jest jak jest.
Odwróciła wzrok, wygładziła palcami ubranie. Zamieniła bluzkę na jasnoniebieską bawełnianą koszulkę.
– Żałuję, że podjęłam takie decyzje, ale ty mogłabyś podjąć inne.
Spojrzałam na nią uważnie. Coś było z nią nie tak. Wyglądała na dekadę młodszą niż kobiety w jej wieku, ale wydawała się bledsza niż normalnie. Miała ostry wyraz twarzy, wokół jej oczu i na czole widniały linie, których według mnie nie było tam jeszcze dwa tygodnie temu.
Pomimo wszystkich kłamstw i miliona rzeczy, których wciąż nie rozumiałam, zaniepokoiłam się.
– Dobrze się czujesz? Wyglądasz na zmęczoną.
– Jestem trochę zmęczona. – Położyła sobie rękę na ramieniu. – Minęło trochę czasu, odkąd sięgałam do Źródła.
Zadrżałam. Użyła jego mocy, gdy walczyła z Micahem.
– To normalne?
– Może tak być, gdy przez dłuższy czas nie sięgało się do Źródła, ale nic mi nie będzie. – Uśmiechnęła się lekko, ale szczerze. – Jedz.
Poczułam się nieco lepiej i niemal jak dawniej, pochłonęłam kanapkę i chipsy tak szybko, że byłam zdziwiona, iż się nie zakrztusiłam. Kiedy skończyłam, wciąż czułam głód. Wyrzuciłam papierowy talerz do kosza, idąc do lodówki. Wpatrywałam się w jej zawartość, rozmyślając, czy chce mi się kroić truskawki, które wypatrzyłam i zasypać je cukrem, czy skusić się na coś prostszego.
– Kiedy skończysz się chłodzić, chciałabym ci coś pokazać – oznajmiła mama.
Prychnęłam i wzięłam paczkę serowych sznurków. Przechodząc obok śmietnika, wyrzuciłam do niego opakowanie.
– Co takiego?
– Chodź za mną. – Odwróciła się, więc podążyłam za nią na przód domu, do drzwi prowadzących do jej gabinetu. Otworzyła je, a ja zwolniłam.
Po części wcale nie chciałam wchodzić do tego pokoju.
Znalazłam tam zdjęcia prawdziwej Evie w ukrytym głęboko albumie. Zawsze mi powtarzała, że nie miałyśmy żadnych fotografii. Że nie zdążyła ich zabrać podczas inwazji. Ślepo w to wierzyłam, ale teraz znałam prawdę i wiedziałam, dlaczego nie mogła mieć naszych zdjęć.
Nie byłoby mnie na nich. Była tam prawdziwa Evie.
– Pamiętasz, jak zadzwoniłaś do mnie do pracy, gdy wydawało ci się, że ktoś był w domu? – zapytała.
Zaskoczyła mnie tym. Mówiła o chwili, gdy zostałam tu sama i ktoś buszował na dole.
– Tak, zapewne nie zapomnę tego przynajmniej do osiemdziesiątki. Myślałaś, że mi się zdawało.
– Wcale nie. – Obróciła się do biurka. – Ktoś tu był i coś zabrał.
Otworzyłam usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. Zapewne lepiej, że tak było, bo w głowie miałam same przekleństwa. W końcu odzyskałam głos.
– Mówiłaś, że nic nie zniknęło.
– Myliłam się. Nie ukrywałam tego przed tobą, po prostu aż do tego popołudnia nie zdawałam sobie sprawy. Sprzątałam, gdy to odkryłam – powiedziała.
Nie miałam pojęcia, po co miałaby sprzątać jeszcze bardziej. Na miłość boską, miała najczystszy gabinet na świecie.
Wpatrywałam się w nią zaniepokojona.
– Co zabrano?
Sięgnęła do szuflady i wyjęła ten przeklęty album, po czym położyła go na biurku. Otworzyła puste strony.
– Nie zaglądałam do niego od dawna, ale teraz to zauważyłam. Były tu zdjęcia córki Jasona. Z urodzin i kilku innych okazji. – Zatrzymała palce nad pustymi stronami. – Zostały zabrane.
Zdezorientowana popatrzyłam jej w oczy.
– To musiał być Micah. Był…
– Był?
Był w tym domu już wcześniej, gdy spałam. Podrapał mnie i dusił. Myślałam, że to koszmary, aż przyznał, co zrobił. Zadrżałam. Mama o tym nie wiedziała. Skrzyżowałam ręce na piersi i popatrzyłam na swoje nagie stopy. Na dużym palcu odchodził fioletowy lakier.
Micah nie przyznał się, że zabrał zdjęcia, ale twierdził też, że nie zabił Andy’ego czy też tej biednej rodziny w mieście. Był odpowiedzialny za zabójstwo Colleen i Amandy, jednak założyliśmy z Lukiem, że kłamał.
A co, jeśli nie?
I dlaczego miałby zabrać zdjęcia prawdziwej Evie? Od początku wiedział, kim jestem. Nie potrzebował udowadniać tego fotografiami. Żołądek mi się skurczył.
– Co, jeśli to nie Micah? Dlaczego ktoś miałby je zabrać?
Zacisnęła usta, aż niemal nie było widać jej górnej wargi.
– Nie wiem.ROZDZIAŁ 2
– Nie damy się uciszyć! Nie będziemy żyć w strachu! – głos April Collins niósł się w poniedziałkowy poranek przed szkołą, drażniąc mnie jak skrobanie paznokci po tablicy. – Dosyć Luksjan! Dosyć strachu!
Zwolniłam, mrużąc oczy przed słońcem. April potrząsała jaskraworóżowym plakatem, a grupka rówieśników skandowała za nią:
– Dosyć Luksjan! Dosyć strachu!
Młoda nauczycielka próbowała zagonić ich do szkoły, ale poniosła porażkę. Wyglądała tak, jakby przydały się jej dwa duże kubki kawy, by się z tym uporać.
Było za wcześnie na takie nonsensy.
Powinnam zostać w domu, jak mówiła mama, aby uniknąć widoku April walczącej z innymi uczniami. Chociaż bardzo bym się nudziła, no i mama nie poszła do pracy. Jeśli chciałam spotkać się z przyjaciółmi, i jak planowałam później, zobaczyć się z Lukiem, oznaczało to wyjście do szkoły.
I najwyraźniej konieczność zmierzenia się z April.
Dobra wiadomość była taka, że nie miałam więcej zawrotów głowy, nawet jeśli w nocy nie spałam za dobrze. Po pierwsze, nie mogłam przestać myśleć o brakujących zdjęciach, które musiał zabrać Micah, a kiedy w końcu zasnęłam, kilka godzin później obudził mnie koszmar.
Znowu byłam w lesie z originami, a Luc został mocno ranny…
Zadrżałam, wyrzuciłam te myśli z głowy i ruszyłam z miejsca. April protestowała nie tylko rano przed szkołą, lecz także po lekcjach na parkingu, gdzie widzieli ją chodzący do naszego liceum zarejestrowani Luksjanie.
Obejrzałam się, ale nie zauważyłam ani Connora ani innego kosmity. Miałam nadzieję, że znaleźli się w budynku, nim dziewczyna zaczęła swoje wygłupy. Większość ludzi ignorowała ich. Tylko kilka osób stało i się na nich gapiło. Jakaś laska się wydzierała, ale cokolwiek mówiła, jej słowa zagłuszyło skandowanie atencyjnego zgromadzenia.
Zacisnęłam dłonie w pięści i przyspieszyłam na stopniach prowadzących do szkoły średniej Centennial. Kiedy mijałam grupę krzyczących, April odwróciła się do mnie, a jej długie jasne włosy przypominały mi ogon, który się za nią poruszał. Opuściła głupi plakat wypisany brokatowym tuszem, który dużymi literami głosił: „Dosyć Luksjan”.
Kręcąc głową, skupiłam się na unoszącym się przy drzwiach dronie SWK, który skanował oczy uczniów, aby mieć pewność, że żaden niezarejestrowany kosmita się nie prześlizgnie. Twórcy tych maszyn nie wiedzieli jednak, że Luksjanie i origini opracowali soczewki, aby ich oszukiwać. Czasami zastanawiałam się, jak długo soczewki będą zapewniały im bezpieczeństwo. Rząd w końcu się o nich dowie, choć z drugiej strony, wielu Luksjan było tu bardzo długo bez wiedzy rządu czy zwykłych ludzi. Kilka dekad, jeśli nie dłużej.
– Hej, Evie! – zawołała April. – Dołączysz do nas?
Nie patrząc na nią, uniosłam prawą rękę i wyprostowałam środkowy palec, po czym udałam się do przeszklonych drzwi.
– To nie było miłe. – Zrównała ze mną krok. – Nie powinnaś traktować tak przyjaciół, ale ci wybaczam, bo jestem aż nazbyt wspaniałomyślna.
Zatrzymałam się i zwróciłam twarzą do niej. Panowało między nami napięcie. Niegdyś byłyśmy zżyte, uważałam ją za przyjaciółkę, choć zawsze wydawała się szorstka w obyciu.
– Nie przyjaźnimy się, April. Już nie.
Uniosła brwi.
– Jak to?
– Poważnie? – zapytałam.
Plakat zsunął się po jej udzie.
– Wyglądam, jakbym żartowała?
– Wyglądasz jak bigotka, która nieco za mocno związała włosy – warknęłam, a ona się zarumieniła. Może mówiłam bez ogródek dlatego, że w weekend nieomal umarłam. – Próbowałam z tobą rozmawiać o tych okropieństwach, które robisz i wygadujesz, ale czułam się, jakbym gadała do ściany. Nie wiem, co się z tobą stało, April. Nic nie jest w stanie wytłumaczyć tych bzdur, którymi się zajmujesz.
Zmrużyła oczy.
– A ja nie wiem, jak możesz tu stać i bronić Luksjan…
– Rozmawiałyśmy już o tym – przerwałam jej, nim mogłaby poruszyć temat mojego rzekomego ojca. – Nie zamierzam się powtarzać.
Pokręciła lekko głową, następnie odetchnęła mocno przez nos. Na jej twarzy odmalowała się determinacja.
– Mogą nas zabić, Evie. Pstrykną palcami i możemy nie żyć. Są niebezpieczni.
– Noszą dezaktywatory – powiedziałam, choć wiedziałam, że tylko ci zarejestrowani. – I choć masz rację, że mogą być niebezpieczni i nas zabić, może to też zrobić dowolna osoba. Jesteśmy równie niebezpieczni, a mimo to nikt nie protestuje przeciwko nam.
– To nie to samo – spierała się. – To nasza planeta…
– Oj, przestań. Nie jesteśmy jej właścicielami. To przeklęte ciało niebieskie i ma sporo miejsca dla kosmitów. Luksjanie nic ci nie zrobili…
– Skąd wiesz? Nie masz pojęcia, czy coś zrobili, czy też nie – odparła, na co uniosłam brwi. Wątpiłam, aby przeciągnięto ją ostatnio po lesie. – Słuchaj, rozumiem, że różnimy się poglądami, ale nie musisz być chamska tylko dlatego, że się ze mną nie zgadzasz. Musisz uszanować moje uczucia.
– Uszanować twoje uczucia? – Parsknęłam szyderczym śmiechem.
– Tak właśnie powiedziałam. Nie wiem, co w tym śmiesznego.
– To, że się mylisz, April. Nie chodzi jedynie o to, że mamy różne zdania i o szanowanie poglądów. Nie lubię pizzy. Ty uważasz ją za smaczną. Możemy się spierać, ale w tej kwestii chodzi o dobro i zło, a to, co wyprawiasz, jest złe. – Odsunęłam się od niej, nie mając pojęcia, jak mogła mnie nie rozumieć. Z April zawsze trudno się rozmawiało, bo miała odmienne zdanie, ale to? – Mam nadzieję, że kiedyś to dostrzeżesz.
Odetchnęła głęboko.
– Uważasz, że znajdę się po niewłaściwej stronie historii, co? To ty się mylisz, Evie.
***
– To prawda? – zapytała Zoe, stając przy mojej szafce. Miodowe loki upięła w kok, który mi nigdy by nie wyszedł.
Otworzyłam drzwiczki i na nią spojrzałam. Nie miałam pojęcia, o czym mówiła.
– Co masz na myśli?
– No co? – Wpatrywała się we mnie. Zamachnęła się i uderzyła mnie w ramię. – Poważnie?
– Au! – Potarłam obolałe miejsce. To nie był lekki kuksaniec, ale dziękowałam jej za to w duchu, ponieważ sprawy między nami miały się ostatnio dosyć dziwnie. Nie że źle, ale czułam się, jakbyśmy stąpały wokół siebie na paluszkach. Choć mnie to nie dziwiło. Wciąż musiałam zrozumieć, że nie zaprzyjaźniłyśmy się samoistnie oraz że Zoe nie tylko była originem jak Luc, lecz także znała mnie jako Nadię.
Dziewczyna martwiła się, że się na nią obraziłam, ale tak nie było. Wszystko się pokręciło, ale ona nadal była moją przyjaciółką – jedną z najlepszych – i nie zamierzałam pozwolić, by nasza relacja uległa zniszczeniu.
W dodatku będąc na skraju śmierci, uświadomiłam sobie, że chowanie urazy było bezsensowne, gdy nie miało się pewności, co przyniesie jutro. No chyba, że chodziło o April. W jej przypadku urazę należało pielęgnować.
Zoe przechyliła głowę na bok.
– Wdałaś się rano w sprzeczkę z April?
– A, tak. – Wzruszyłam ramionami. Wyjęłam podręcznik do angielskiego z plecaka i wepchnęłam go do szafki.
Zoe wyglądała, jakby zamierzała ponownie mi przywalić, więc się odsunęłam.
– Miałaś cały ranek, by wspomnieć o tej kłótni. Właśnie usłyszałam, jak mówiła o tym jakaś nieznajoma laska w łazience.
Uśmiechnęłam się.
– To nic takiego. Próbowała mnie zagadać, ale nie miałam na to ochoty.
Złapała za drzwiczki mojej szafki, gdy zaczęły się zamykać. Pomarańczowo-brązowe bransoletki zagrzechotały na jej szczupłym nadgarstku.
– Nic? Muszę wiedzieć, co dokładnie powiedziałaś, skoro rzuciła później plakatem w Brandona.
Uniosłam brwi.
– Co?
Pokiwała głową.
– Noo.
Zachichotałam złowrogo. Opowiedziałam o rozmowie z April, wyjmując podręcznik do historii i zamykając drzwiczki.
– Chyba ją wkurzyłam.
– Najprawdopodobniej. Boże, jest okropna.
Pokiwałam głową, gdy obchodziłyśmy powolnego ucznia.
– Co wczoraj robiłaś?
– Niewiele. Obejrzałam naprawdę smutny dokument o pacjentach w śpiączce.
Zoe ogląda naprawdę dziwaczne rzeczy.
– A ty? – zapytała.
– Wpadł Luc – powiedziałam cicho. – Mama zrobiła tosty z serem i zupę pomidorową.
– Wow. – Szturchnęła mnie w bok. – Super.
– Cóż…
– Nie?
– Początkowo tak. Rozmawialiśmy. – Czułam, że się rumienię. – Ale szybko pokłócił się z mamą. Było źle. Pod koniec oboje się przepraszali.
– Luc też? – brzmiała na zdziwioną.
– Tak. Teraz chyba wszystko dobrze, ale nigdy nie będą się lubić.
– Naprawdę się nie dziwię – powiedziała. – Mają…
– Pogmatwaną historię? Tak. – Weszłyśmy na stołówkę, w której pachniało przypaloną pizzą. – Ale ważne, że oboje przeprosili. Chyba będą się starać.
– Naprawdę miałabym ochotę uciec, gdybyś wydarła się na nich przy mnie – powiedziała, stając w kolejce. – Jesteś przerażająca, gdy się wkurzysz.
Roześmiałam się, ponieważ wkurzona mogłam jedynie krzyczeć, natomiast Zoe czy Luc zwykłym ruchem ręki mogliby spalić cały dom. Fakt, że właśnie ona uważała mnie za straszną, był niedorzeczny.
Kiedy nałożyłam sobie na talerz coś, co zdawało się być pieczenią wołową, ale wyglądało jak gulasz, a Zoe wzięła pizzę, próbowałam nie zwymiotować z powodu jej okropnego wyboru.
James siedział już przy stoliku, pogryzając chipsy z torby. Jego postura onieśmielała większość osób, ale w rzeczywistości chłopak był wielkim misiem, który nie lubił konfrontacji i… klubu Foretoken. Choć nie mogłam go winić, biorąc pod uwagę to, że poszedł tam tylko raz i poznał najbardziej złośliwego Luksjanina w historii.
Graysona.
Ech.
Kosmita praktycznie powiedział chłopakowi, że przypomina mu jedną z ofiar w starym filmie Hostel, więc jak straszne to było?
Kiedy usiadłyśmy, James zapytał:
– Która część Uprowadzonej była najlepsza? Pierwsza, druga czy trzecia?
Wpatrywałam się w niego.
– To są aż trzy? – dociekała Zoe.
Otworzył usta, z których wypadł mu chips, przez co zachichotałam.
– Jak możesz nie wiedzieć, że są trzy?
– Ja nie widziałam żadnej – przyznałam.
Zamrugał.
– Gdybym nosił perły, właśnie bym je ściskał.
Heidi usiadła dwa krzesła od niego, policzki miała czerwone, choć cerę bledszą niż normalnie. Natychmiast skurczył mi się żołądek, gdy instynkt zareagował ostrzegawczo.
Zoe też musiała to wyłapać.
– Co się stało?
– Znacie Ryana Hoara? – zapytała, a strach chwycił mnie za gardło. Przez ostatnie tygodnie, gdy ktoś o kogoś pytał, nie niosło to za sobą dobrych wieści.
Z chipsem w połowie drogi do ust James zerknął na dziewczynę.
– Tak, mamy razem plastykę. Dlaczego pytasz?
– Nie wiem, o kogo chodzi – odparła Zoe.
– Taki wysoki, chudy. Zazwyczaj z kolorowymi włosami. Wydaje mi się, że kiedy ostatnio go widziałam, miał zielone – wyjaśniła Heidi, a to brzmiało dziwnie znajomo.
– Właściwie w piątek miał niebieskie – poprawił James. – Nie widziałem go jeszcze dzisiaj. Plastykę mamy na ostatniej lekcji.
– To go nie zobaczysz – powiedziała, kładąc dłonie na blacie. – Słyszałam od jego kuzyna, że zmarł w weekend.
– Co? – James upuścił torbę chipsów. – Przecież w piątek był na imprezie u Coopa.
Natychmiast pomyślałam o Micahu. To nie mogła być prawda, nie? Origin nie żył, ale nie oznaczało to, że nie zrobił tego, nim Luc odebrał mu życie.
– Czy… został zamordowany?
– Nie. – Heidi pokręciła głową. – Złapał grypę, czy coś w tym stylu, i umarł od tego.
– Od grypy? – powtórzył James, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. – Od takiej, co się kicha i kaszle?
Pokiwała głową.
– Tak.
– Wow – mruknęłam niezdolna przypomnieć sobie nikogo, kto zmarłby na grypę.
Zoe wpatrywała się w swój talerz.
– Smutne.
– Tak – zgodziła się Heidi.
James milczał, opierając się na krześle i trzymając dłonie na kolanach. Zapadła cisza, a ja nauczyłam się… lub sobie przypomniałam, że naturalna nagła śmierć była równie trudna do przyjęcia jak ta nienaturalna.
A śmierć była ostatnio naszym nieodłącznym towarzyszem – z niebezpiecznymi kosmitami czy też bez nich.