Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

The Code of Brothers - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 września 2025
19,98
1998 pkt
punktów Virtualo

The Code of Brothers - ebook

Gabriel Gravano nie szukał wojny — ale wojna znalazła jego. Przez lata działał w świecie, w którym lojalność mierzy się krwią, a zdrada kosztuje życie. Teraz razem ze swoją rodziną staje do brutalnej gry o władzę, gdzie każdy ruch może być ostatni. Tu nie ma miejsca na słabość. Liczy się tylko rodzina, honor i siła, które trzeba udowodnić w ogniu walki. „The Code of Brothers” to opowieść o braterstwie i zdradzie, strachu i determinacji, o tym, jak cienka jest granica między człowiekiem a bestią, gdy stawką jest przetrwanie. Czy Gabriel wygra swoją wojnę… czy zostanie pochłonięty przez świat, w którym raz danego słowa nie da się już cofnąć?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397787100
Rozmiar pliku: 352 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1.

Niektórzy dziedziczą nazwiska. Gabriel Gravano odziedziczył długie korytarze pełne szeptów, zakrwawione dłonie i spojrzenia, o których nigdy nie mówiono na głos. Restauracja „La Sombra” była tylko fasadą — jak każda inna rzecz w jego życiu.

W lokalu panował półmrok, przerywany światłem biurowej lampki. Dookoła unosił się zapach cygar i stęchłej lawendy. Nienawidził tej roboty — nudnej, suchej i zawsze pełnej podtekstów. Ale ojciec powierzył mu to zadanie przed wyjazdem, a Don Giuseppe nie znosił błędów. On nie prosił — on nakazywał. Nawet w ciszy. Gabriel znał ten ton spojrzenia lepiej niż brzmienie własnego imienia. Kiedy Giuseppe wyjeżdżał, nie zostawił synowi obowiązków. Zostawił mu test.

Przyszedł zająć się rachunkami, ale od pierwszej chwili wyczuwał napięcie wiszące w powietrzu — cichy, cierpki niepokój, który wślizgiwał się pod skórę.

Ojciec wyjechał kilka dni temu do Zurychu, zostawiając mu tą organizację, powierzając mu tym samym więcej niż Gabriel śmiał kiedykolwiek prosić: odpowiedzialność, zaufanie. Ciężar rodziny.

A Gabriel, wychowany na korytarzach pełnych sekretów i śmierci, rozumiał jedno: zawodząc raz — zawodzisz na zawsze.

Miał w sobie coś z cienia — wysoki, o ostrych rysach twarzy i oczach, które wydawały się wiecznie zmęczone, ale nigdy nie śpiące. Kruczoczarne włosy, zaczesane niedbale w tył, nadawały mu surowego wyglądu, który współgrał z jego milczeniem. Nawet kiedy siedział, był w nim pewien rodzaj czujności, jakby nigdy nie zdejmował zbroi.

Siedział przy stoliku, przeglądając stos dokumentów, które ledwo mieściły się na blacie. Szare światło wieczoru wpadało przez okno restauracji, tworząc na jego twarzy cienkie cienie. Każda kolejna kartka zdawała się ciążyć mu coraz bardziej, miał uczucie, że sam papier absorbował jego niepokój.

Wtedy ciche, ale zdecydowane kroki na korytarzu przykuły jego uwagę. Diego pojawił się w drzwiach. Był niższym mężczyzną o dobrze zbudowanej sylwetce, z ciemnymi włosami, lekko potarganymi i czekoladowymi oczami, które teraz wyglądały na poważne, niemal nieobecne.

— Gabriel... — zaczął cicho, stawiając torbę na podłodze. — Mam złe wieści. Ander został zatrzymany.

Gabriel zamarł. Jego dłonie zacisnęły się na kartkach, aż papier zaskrzypiał pod naciskiem.

Ander — młodszy brat, którego impulsywność i niefrasobliwość nie raz wpędzały ich w kłopoty, ale który zawsze trzymał się rodziny — teraz był w rękach policji.

— Co dokładnie się stało? — zapytał, głos miał twardy, ale kontrolowany.

— Policja go zgarnęła. Więzienie „Ashmoor”. Nie wiemy, co ich sprowokowało, ale na pewno to nie był przypadek.

Gabriel przez chwilę milczał, starając się opanować emocje. Wiedział, że brat raczej nie wplątał się w nic zwykłego.

W powietrzu zawisła ciężka cisza. Dźwięki restauracji zdawały się odległe, niczym wycięte z tego momentu.

Gabriel powoli wstał — jak ktoś, kto właśnie podjął decyzję, że musi iść na wojnę.

Próbował chronić brata przez całe życie. Teraz musiał to zrobić bardziej dosłownie niż kiedykolwiek.

— Kogo mamy pod ręką? — spytał.

— Ines, Viktor, Mario. — wyrecytował Diego.

Gabriel skinął głową.

— Dobrze. Zbieraj ich, spotkamy się na magazynach dzisiaj wieczorem. Nikomu więcej ani słowa.

— A Don Giuseppe...? — Diego zawahał się.

Gabriel spojrzał na niego chłodno, twardo.

— Ojciec o niczym się nie dowie. — odpowiedział stanowczo. — Jeszcze jedno. Załatw mi adres Lorenzo, strażnika z więzienia, który wisi nam przysługę. Myślę, że nie będzie miał problemu z przekazaniem mi planów więzienia.

Diego nie odważył się zadać kolejnych pytań, skinął tylko głową i wyszedł, zostawiając Gabriela samego, z gniewem buzującym we krwi.

Mężczyzna wziął głęboki oddech. Wiedział, że musi coś zrobić.

Nie dla siebie. Dla niego.

Nie musiał długo czekać. Po upływie dwudziestu minut poczuł, że telefon zawibrował mu w kieszeni. Gabriel wyciągnął go szybko. Ekran rozświetlił się jednym zdaniem:

„Old Graven Street 42. Drzwi po lewej, 3. piętro. Strażnik wie, po co jedziesz."

Bez podpisu, ale wiedział, że to od Diego. Ten chłopak miał swoje sposoby.

Droga zajęła mu trzydzieści minut. W samochodzie panowała cisza, przerywana tylko stukaniem palców o kierownicę. Myślał o Anderze. O tym, jak mało rozmawiał z nim przez ostatnie miesiące. Nie pytał, nie drążył. Trzymali się od siebie na dystans, na który obaj się zgodzili. Może nieświadomie. Nie wiedział, co dokładnie siedziało mu w głowie. Co zrobił, dlaczego to zrobił. Miał więcej pytań niż odpowiedzi.

Blok przy Old Graven Street był szary, obdrapany, z resztkami plakatów na ścianach. Typowe miejsce, gdzie człowiek taki jak Lorenzo mógł zniknąć bez śladu.

Gabriel nie zadzwonił do drzwi. Po prostu wszedł, trzymając rękę w kurtce, sprawiając wrażenie, że coś tam ukrywał. Drzwi otworzyły się niemal od razu. Spodziewał się go.

Były strażnik więzienny był po sześćdziesiątce, z poszarzałą cerą i głębokimi zmarszczkami na czole. Przerzedzone włosy zaczesane na bok, jakby wciąż łudził się, że to coś da. Miał na sobie sprany, rozciągnięty sweter, który pachniał kurzem i zimnym potem. Człowiek taki jak on nie robił wrażenia — i właśnie dlatego Gabriel wiedział, że można mu powierzyć brudną robotę.

W środku mieszkanie wyglądało tak, jakby nikt nie przesuwał tu mebli od lat. Ciężkie zasłony tłumiły światło z ulicy, zostawiając w pokoju półmrok. W kącie stał telewizor z poprzedniej epoki, obłożony stertą gazet. Ściany zżółkły od dymu papierosowego, a w powietrzu unosił się zapach spleśniałej tapicerki i wilgoci. Było cicho, aż za cicho. Jakby każde skrzypnięcie deski mogło ściągnąć kogoś niepożądanego.

— Masz to? — zapytał Gabriel, nie marnując czasu.

Starzec skinął głową i cofnął się w głąb mieszkania. Na stole, który uginał się pod ciężarem szpargałów, leżała mapa — nie oryginał, ale dobrze zrobiona kopia planu zakładu karnego. Strażnik pochylił się nad nią, a jego drżące ręce zdradzały więcej niż chciałby pokazać.

— Czemu w ogóle masz to u siebie? — zapytał Gabriel chłodno, z podejrzliwością w oczach. — Spodziewałem się, że szybko to zdobędziesz, ale nie, że aż tak.

— Kiedyś pracowałem przy remontach tamtego skrzydła. Każdy strażnik na moim poziomie dostawał komplet dokumentów. Wzięli mi to z powrotem…, ale ja sobie skserowałem. Na wszelki wypadek — odpowiedział cicho.

— "W razie czego", co?

— Tak, na czarną godzinę. I wygląda na to, że właśnie nadeszła. Musisz też wiedzieć, że strażnicy zmieniają się na tym piętrze około drugiej w nocy. Czasem wcześniej, to zależy tylko od nich. Nie mają dokładnego schematu. Mogą też pojawić się wam na drodze, musicie być na to przygotowani.

Gabriel podszedł bliżej i uważnie przyjrzał się planowi. Cela Andera zaznaczona była czerwoną kropką. Wszystkie korytarze, wyjścia ewakuacyjne, punkty nadzoru — wszystko było.

— Nikt się nie dowie? — zapytał jeszcze, nie odrywając wzroku od kartki.

— Nie od ciebie. Nie ode mnie. A jeśli ktoś zapyta… nie znamy się.

Gabriel schował plan za kurtkę i ruszył w stronę drzwi.

— Ah, Lorenzo?

— Tak?

— Lepiej, żebyś nie miał powodu korzystać z tej “czarnej godziny” jeszcze raz.

Drzwi trzasnęły. W mieszkaniu została tylko cisza i oddech człowieka, który właśnie przelał ostatni grosz ze swojej odwagi.

W drodze do auta Gabriel szybko wysłał krótką wiadomość do czwórki swoich ludzi, przypominając im o pilnym spotkaniu. Zazwyczaj byli punktualni, ale tym razem chłopak czuł, że musi dodatkowo o to zadbać. Jego palce drżały lekko, choć starał się tego nie pokazywać.

Stare magazyny, gdzie mieli swoją bazę, stały tu od lat — pamiętał je od dzieciństwa. Ich zapach był nieodłączny: mieszanka ropy, rdzy i ciężaru przeszłości. To miejsce kryło w sobie ślady wszystkich akcji, które planowali, ale i tych, z których nie zawsze wracali wszyscy – echo ryzyka, które teraz zdawało się ważyć na jego barkach bardziej niż kiedykolwiek.

Gabriel wszedł do środka, a zimne światło jarzeniówek odbijało się od metalowych ścian hali. W najdalszym kącie, pod zardzewiałym, blaszanym sufitem, zebrał swoją grupę. Rozmowy nikły w szumie ogromnych wentylatorów, które zdawały się wciągać każdy dźwięk i zamieniać go w pustkę.

Czuli, że to miejsce jest ich twierdzą — bezpiecznym azylem pośród chaosu z zewnątrz. Ale Gabriel wiedział, że to złudzenie. Za chwilę będą musieli się zmierzyć z prawdziwym niebezpieczeństwem. Jego serce biło szybciej.

Spojrzał na twarze swoich ludzi — skupione, gotowe. Wiedzieli, że od tego spotkania może zależeć przyszłość jego brata. Przyszłość, którą trudno mu było sobie nawet wyobrazić bez Andera.

— Słuchajcie uważnie — zaczął, patrząc każdemu prosto w oczy, jedno po drugim. — Ander jest w "Ashmoor". Izolatka. Zero kontaktu z innymi. Jeśli tam zostanie — przepadnie.

Kobiecy głos odezwał się jako pierwszy spod ściany:

— Plan?

To była Ines. Wysoka jak na kobietę, z sylwetką bardziej atletyczną niż smukłą, poruszała się z taką pewnością siebie, jakby każdy metr przestrzeni należał do niej. Miała ciemne, spięte w ciasny kok włosy, pod którymi błyszczały surowe, przenikliwe oczy. Twarz twarda, lekko opalona, z dyskretną blizną biegnącą od lewego ucha do linii szczęki — pamiątka po akcji, o której nigdy nie chciała mówić.

Była mistrzynią włamań, zamków i bezgłośnych wejść, ale też kimś więcej niż tylko techniczną specjalistką. Gdy mówiła, jej ton nie dopuszczał sprzeciwu. W organizacji Gabriela miała status niezachwianej, chłodnej precyzji. Nie ufała nikomu, może z wyjątkiem Gabriela. Ale i to nie było do końca pewne.

Gabriel rozłożył mapę na starej, drewnianej skrzyni. Jego palce drżały lekko, gdy wskazywał na narożnik budynku.

— Tu — wskazał — Ochrona minimalna od wschodniej strony. Zmiana warty około drugiej w nocy. Dostajemy się przez system kanalizacyjny. Wyjście techniczne pod kuchnią dla personelu. Szybko, cicho. Bierzemy tylko jego. Nikogo więcej.

Viktor zmarszczył brwi. Wysoki, dobrze zbudowany, z zawsze starannie ogoloną twarzą i wojskową postawą. Miał w sobie coś z człowieka, który mówi tylko wtedy, gdy musi — ale kiedy już mówi, wszyscy słuchają.

— A system alarmowy?

Gabriel uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach nie było ani cienia humoru.

— Już nad tym pracuję.

Spojrzenia skierowały się na Mario — wysokiego i szczupłego chłopaka w granatowej bluzie i ciemnej czapce bez daszka. Na nosie miał okulary, a jego twarz pokrywał lekki, zadbany zarost. Nie był typem wojownika, ale to, co potrafił z elektroniką, nieraz uratowało im życie.

— Dam radę — powiedział spokojnie. — Na pięć minut wyłączę główną sieć kamer i alarmów. Tylko tyle mogę wam dać, nie więcej.

Gabriel przytaknął, ale w jego głowie pojawił się cień obawy. Pięć minut. To tak niewiele. Czy zdążą?

— Musimy być czujni i uważni, w każdej chwili jakiś strażnik może wejść nam w drogę.

Przetarł twarz dłonią i zwrócił się do jedynej dziewczyny w towarzystwie:

— Ines, będziesz miała kilka sekund, by otworzyć zamek od izolatki, poradzisz sobie?

— Oczywiście. Kilka sekund to i tak więcej, niż zazwyczaj potrzebuję. — odpowiedziała dumnie, ale Gabriel dostrzegł w jej oczach błysk czujności.

— Dobrze. I pamiętajcie, jeśli ktoś się spóźni... zostaje.

Chwila ciszy. Każdy czuł, że to nie były żarty.

Gabriel spojrzał na nich jeszcze raz.

— Żadnych śladów. Żadnych trupów. Nie możemy dopuścić, żeby mój ojciec się dowiedział. Nie teraz.

Ines uśmiechnęła się chłodno.

— Lubię takie wyzwania.

Gabriel poczuł, jak coś ciężkiego opada mu na klatkę piersiową. To nie był strach o siebie. To był strach o Andera. Strach o to, co się stanie, jeśli zawiedzie ojca. I coś jeszcze głębszego. Coś, czego nigdy nie pozwolił sobie nazwać.

Braterska lojalność.

— No dobrze. Ruszamy z tym. Przygotujcie się, o pierwszej trzydzieści wkraczamy do akcji. — rzucił szybko i ruszył w stronę wyjścia na parking.

Nie chciał czekać. Jego brat już i tak za długo tam siedział, a z ludźmi, którzy za długo patrzą w ściany, dzieją się dziwne rzeczy. Sądził, że jeszcze trochę i Ander już całkowicie przestanie być sobą.

Noc zrobiła się lepka i ciężka od upału, jakby samo powietrze sprzysięgło się przeciwko nim.

Gabriel klęczał w kanale technicznym, czując pod palcami mokrą, śliską blachę.

Sygnał radiowy od Mario właśnie piknął w jego słuchawce: system wyłączony.

Idealnie. Trzy minuty do wpół do drugiej. Trzy minuty, by wejść i uratować brata, lub pozwolić mu zniknąć na zawsze.

— Ruszamy — wyszeptał.

Pierwszy przecisnął się przez właz i wylądował miękko na betonowej posadzce kuchni więzienia, a zapach chloru i smażonych resztek obiadu uderzył w nozdrza.

Wszystko było sterylne, puste.

Cisza, jak przed burzą.

Za nim pojawili się Ines i Viktor, jak cienie, bezszelestni.

Ines szła z pewnością siebie, która niemal falowała w powietrzu — chłód jej determinacji rozpraszał napięcie, choć Gabriel wyczuwał pulsujące w niej skupienie.

Viktor trzymał się z tyłu, w cieniu, a jego przenikliwy wzrok błądził po każdym kącie — chłodny, analityczny, gotowy reagować na najmniejszy ruch.

Diego został w samochodzie, by w razie wypadku mogli szybko odjechać.

Gabriel wyciągnął broń, ale trzymał ją nisko. Zasady były proste: strzelać tylko wtedy, gdy nie ma innego wyjścia.

Przeszli przez kuchnię, mijając rzędy pustych blatów.

Za zamkniętymi drzwiami rozciągał się korytarz dla personelu — biały, sterylny, oświetlony mdłym światłem jarzeniówek.

Gabriel zatrzymał się i uniósł dłoń, sygnalizując, by stanęli w miejscu. Mięśnie miał jak ze stali, a wzrok wbity w ciemność korytarza przed nimi. Powietrze było gęste, wilgotne, cuchnące betonem i rdzą.

Nasłuchiwał.

Z głębi budynku dobiegł metaliczny stukot, regularny i ciężki. Kroki. Strażnik, zmieniający patrol. Każde uderzenie buta o podłoże odbijało się echem w jego głowie jak ostrzeżenie.

Viktor niechcący zahaczył o metalowy kosz. Cichy stukot potoczył się po kafelkach, jak wyrok.

Gabriel zamarł, zacisnął usta, wyczekując alarmu, czegokolwiek.

Ines bez słowa spojrzała na Viktora, a on skinął lekko głową, nie pozwalając, by nerwy przejęły kontrolę.

Ale nic się nie wydarzyło. Cisza powróciła, ciężka i niespokojna.

Gabriel przełknął ślinę i skinął lekko głową w stronę Ines. Dziewczyna, nawet nie drgnąwszy, dała ledwo widoczny znak dłonią Viktorowi, by był czujny. Wszyscy zastygli. Jak cienie wtapiające się w mrok.

Cisza była przerażająca. Wstrzymany oddech, spięte mięśnie, uderzenia serca, które zdawały się być za głośne.

W uchu Gabriela odezwał się cichy trzask krótkofalówki.

— Trzy… dwa… jeden… — głos Mario, zniekształcony elektroniką, był pewny siebie, choć niosła się w nim nuta zdenerwowania. — Teraz.

W tym samym momencie światło kontrolne kamery zamigotało i, po chwili, zgasło. Gabriel spojrzał na Ines. Przez pięć minut byli niewidzialni.

Nie ruszył się jednak od razu. Trwał w bezruchu, wsłuchując się w echo zbliżających się kroków. Stukot stawał się coraz wyraźniejszy, bliższy — rytmiczny, spokojny, nieświadomy niebezpieczeństwa czającego się w ciemności.

Gabriel odliczał w myślach. Cztery kroki. Trzy. Dwa.

Strażnik wyłonił się zza zakrętu, nikłe światło awaryjne odbiło się od jego naszywki. Zanim zdążył cokolwiek zarejestrować, Gabriel błyskawicznie ruszył z cienia.

Jeden ruch — bezszelestny, precyzyjny. Ramię Gabriela zacisnęło się na szyi strażnika, drugą ręką przytrzymał jego nadgarstek, unieruchamiając broń. Ciało strażnika zadrżało, szarpnęło się, próbując złapać oddech, ale Gabriel był silniejszy — wyćwiczony, zimny, skupiony.

Po kilku sekundach ciężar ciała zwiotczał w jego ramionach. Gabriel ostrożnie opuścił go na podłogę, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.

Spojrzał na Ines i Viktora. Skinęli głowami. Teraz. Teraz naprawdę mogli iść dalej.

— Ruszamy — szepnął, prawie bezgłośnie.

Wślizgnęli się dalej w korytarz, jak duchy. Każdy krok stawiany był ostrożnie, jakby pod nimi miała się zaraz otworzyć przepaść.

Gabriel czuł, jak z każdą sekundą jego serce bije szybciej. Nie z powodu strachu przed złapaniem — ale z ciężarem myśli o Anderze: samym, poobijanym, zamkniętym gdzieś w tej zimnej betonowej pułapce.

Poruszał się szybko, niemal bezszelestnie, jak wilk w lesie.

Korytarz, schody, kolejne drzwi.

Znali plany więzienia. Wiedzieli, gdzie jest izolatka.

— Trzy minuty — wyszeptał Mario w słuchawce.

Czas uciekał.

Cała trójka przyspieszyła kroku. Przeszli kolejne drzwi, używając podrobionych kart dostępu.

W końcu dotarli.

Izolatka numer siedem.

Za grubą, pancerną szybą siedział Ander. Nie spał. Siedział na zimnej posadzce, plecami oparty o ścianę, z ramionami opadniętymi wzdłuż ciała.

Był do Gabriela podobny, a jednocześnie zupełnie inny. Wysoki, ale nie tak jak starszy brat. Włosy miał równie ciemne, ale krótsze i bardziej niechlujnie opadające na czoło. Oczy — te same, ciemne, uważne — teraz przekrwione i zmęczone. Twarz miał delikatniejszą, mniej surową niż Gabriel, ale w tej chwili równie zaciętą. Zupełnie jak wyrzeźbiona z twardego kamienia i zamknięta.

Jakby wiedział. Jakby w środku, pośród całego tego syfu, nie zostawił sobie już miejsca na zwątpienie. Jakby był pewien, że starszy brat po niego wróci.

Gabriel zamarł na ułamek sekundy. Ciężko było patrzeć na Andera w takim stanie. Ten widok rozrywał go od środka. Ale nie mógł sobie na to pozwolić. Nie teraz.

— Ines — powiedział tylko cicho.

Brunetka skinęła głową i wyminęła go z wprawą. Gabriel przesunął się tuż za nią, zasłaniając ją swoim ciałem. Viktor, czujny jak zawsze, zrobił krok w bok, gotów w razie potrzeby osłonić ich z drugiej strony.

Ines klęknęła, sprawnie zabierając się do zamka. W palcach miała spokój chirurgicznej precyzji. Przez chwilę słychać było tylko jej oddech… i cichy, metaliczny trzask.

Zamek puścił.

Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Gabriel już nie czekał — wszedł do środka niemal biegiem.

Ander podniósł wzrok. Oczy miał zamglone, podbite i przekrwione, ale w sekundzie, gdy zobaczył sylwetkę brata — rozpoznał go. I w tych oczach, mimo zmęczenia i bólu, zapaliło się coś, czego nie było tam od dawna.

— Myślałem, że ojciec…

— Ojciec nic nie wie — przerwał Gabriel twardo, podchodząc i chwytając go pod ramię. — I się nie dowie.

Bracia spojrzeli na siebie przez chwilę. Bez słów. Tylko to jedno spojrzenie. Tyle wystarczyło.

Gabriel pomógł mu wstać. Ander zachwiał się, ale utrzymał równowagę.

— Ruszaj się — szepnął Gabriel, obejmując go ramieniem. — Zanim wszyscy diabli nas wezmą.

— Gabriel, została wam minuta — odezwał się Mario przez radio.

Wybiegli pierwsi — Gabriel prowadził brata. Biegnąc, czuł, jak Ander lekko opiera się na nim — i nie miał nic przeciwko. Po to był. Był, by zawsze mu pomóc.

Za nimi cicho przemykali Ines i Viktor.

Czas już nie płynął.

Czas gnał.

Dwójka braci — jeden podrapany, poobijany, ale z tym samym, upartym ogniem w oczach; drugi — trzymający świat na swoich barkach i skupiony, by nawet najmniejszy fragment tego świata nie upadł na ziemię.

Korytarze ciągnęły się w nieskończoność. Za zakrętem pojawił się cień strażnika.

Gabriel nie zwolnił. Znów jednym ciosem powalił go, cicho i celnie. Nawet nie drgnął, gdy tamten osunął się na podłogę.

Zaczęli biec jeszcze szybciej.

Im dalej byli, tym bardziej chaos się rozprzestrzeniał. Alarm zawył przeciągle, czerwone światła zamigotały. To oznaczało jedno — system wstał z martwych.

Nagle Mario wrzasnął przez radio:

— CZAS!

Gabriel wyrwał właz w dół, popychając Andera pierwszego.

Brat spojrzał na niego, jak gdyby chciał coś powiedzieć – ale zamiast słów, zdobył się tylko na krótki, wdzięczny ruch głowy.

Zjechali kanałem jak przez gardło bestii, czołgając się w lepkiej ciemności.

Za nimi rozbrzmiewały pierwsze krzyki strażników.

“Muszą być nieźle zdezorientowani” — pomyślał.

Ale oni już byli na zewnątrz.

Na wolności. Nie mieli siły ani czasu, by przejmować się gardłowymi wrzaskami z wnętrza więzienia.

Byli tylko oni, wśród mroku nocy i ciężkiego powietrza, które teraz pachniało jak zwycięstwo.

Gabriel z ulgą wciągnął głęboko powietrze do płuc i spojrzał na Andera.

Brat odwzajemnił spojrzenie.

Bez słowa.

Tylko z tym czymś w oczach, co rozumieli tylko oni.

Obaj wiedzieli, że ta sytuacja nie obejdzie się bez echa. Wiedzieli, że to dopiero początek czegoś znacznie większego.

Cisza między nimi miała ciężar zaufania. Lojalności.

I tej ceny, którą tylko oni byli gotowi za nią zapłacić.

W samochodzie panowała cisza.

Ander spał oparty o szybę, z twarzą bladoszarą — jakby pierwszy raz od kilku godzin pozwolił sobie odetchnąć.

Ines paliła papierosa, zerkając co jakiś czas w lusterko.

Viktor i Diego rozkręcali broń, z uczuciem, że sam dźwięk metalu może ich uspokoić.

Mario odpinał sprzęt. Milczący. Skupiony.

A Gabriel? Gabriel robił to, co zawsze go uspokajało.

Prowadził.

I przez całą drogę nie przestawał myśleć. O więzieniu. O Lorenzo.

O tym, że ta noc była tylko początkiem.

Bo jeśli ratujesz brata z rąk systemu, musisz mieć pewność, że już nigdy tam nie wróci. Ani przypadkiem. Ani przez własną głupotę.

A to oznaczało jedno:

Teraz nie tylko Ander był jego odpowiedzialnością.

Teraz — wszystko było.

Kiedy wrócili do bazy, Gabriel nie wytrzymał.

Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, złapał Andera za kołnierz i pchnął go z całej siły na ścianę.

Beton zadrżał. Kurz wzbił się w powietrze jak gęsta mgła.

Przycisnął brata do muru, miażdżąc mu ręką klatkę piersiową.

Oddech miał ciężki, urywany. Oczy błyszczały mu wściekłością.

– A teraz, do cholery – syknął przez zaciśnięte zęby – co dokładnie powiedzieli ci policjanci? Dlaczego cię złapali?

Ander nie szarpał się.

Patrzył mu prosto w oczy – twardo, z uporem. Ale w tym spojrzeniu było coś nowego. Ciężkiego.

W końcu odezwał się cicho, chrapliwie:

– To nie było przypadkowe.

Gabriel docisnął go jeszcze mocniej. Ander zacisnął szczękę.

– Mów.

– Javier. Narzeczony Sofii.

Bił ją. Od miesięcy. Dowiedziałem się przypadkiem – zauważyłem ślady. Bracie, gdybyś widział jej oczy… Zająłbyś się tym razem ze mną.

Gabriel poczuł, jak drżą mu palce.

Puścił brata, ale nie cofnął się nawet o krok.

Przez chwilę tylko patrzył na niego z niedowierzaniem.

– Zabiłeś go? – zapytał cicho, zdziwiony, że to naprawdę padło z ust Andera.

Ander uniósł głowę.

– Zabiłem. Kiedy zobaczyłem, że znowu ją pobił… że zostawił ją na chodniku, całą we krwi...

Nie myślałem. Po prostu... poszedłem do ich mieszkania i go zabiłem.

Gabriel odsunął się powoli.

Furia z niego zeszła, zostawiając tylko gorzki smak w ustach.

Wiedział, co czuł Ander.

Wiedział, dlaczego to zrobił.

I właśnie to denerwowało go najbardziej — że go rozumiał.

– Do diabła, Ander – warknął. – Wiedziałeś, że nie możesz sobie na to pozwolić. Nie w ten sposób.

Ander spuścił wzrok.

– Wiem – wyszeptał. – Ale gdybym mógł cofnąć czas... zrobiłbym to znowu.

Gabriel przetarł twarz dłonią.

Ciężko. Jakby chciał zedrzeć z siebie cały ten ciężar.

Patrzył na brata długo. Bardzo długo.

W końcu tylko pokręcił głową.

– Jesteśmy rodziną – powiedział cicho. – I to jedyne gówno, które trzyma nas jeszcze przy życiu. Zapamiętaj to, Ander. Rodzina najpierw. Zawsze. Powinieneś mi o tym powiedzieć.

Zapadła cisza.

Dwa oddechy.

Dwa serca.

Dwie klątwy tej samej krwi.

Diego, Viktor i Ines milczeli.

Nie wiedzieli, co powiedzieć. I czy w ogóle powinni.

Zabrali w pośpiechu swoje rzeczy i zostawili braci samych.

Gabriel usiadł, ciężko opierając się o stół, a każdy oddech kosztował go więcej niż powinien.

Ander stał przy oknie, wpatrzony w migoczące światła miasta. I wtedy zaczął mówić. Cicho. Prawie do siebie:

– Wszystko zaczęło się, kiedy zauważyłem siniaki. Myślałem, że to przypadek. Ale potem mi powiedziała. Nie mogłem tego zignorować.

Przerwał. Wciąż patrzył w mrok za szybą.

– Pewnej nocy zobaczyłem, że znowu ją uderzył. Zostawił ją zakrwawioną na chodniku. Nie mogłem tego znieść. Wyszedłem do ich mieszkania. Nie chciałem… Drzwi były otwarte.

Gabriel milczał.

– Javier siedział na kanapie, pił piwo. Jakby nic się nie stało. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć – uderzyłem. Nie pamiętam wszystkiego. Tylko jak przewróciłem go na podłogę. A potem… potem nic.

Ander zamknął oczy. Zacisnął pięści.

– Wyszedłem z krwią na rękach. Zdyszany. Serce waliło mi jak młot.

Pojechałem do siebie i próbowałem zrozumieć, co zrobiłem.

Spojrzał na Gabriela.

– To nie była zemsta. Tylko obrona. Ale wiem, że powinienem to przemyśleć.

Gabriel uniósł wzrok. Kiwnął głową.

– Nie wyjdziemy z tego bez konsekwencji – powiedział cicho, ważąc każde słowo.

Ander nie odpowiedział. Wciąż patrzył gdzieś w dal, jakby próbował uciec od tego, co nieuniknione.

– Będziesz musiał się z tym zmierzyć. My obaj – dodał Gabriel, wstając i podchodząc do niego.

Spojrzał mu prosto w oczy. Intensywnie. Jakby próbował z nich coś wyczytać.

W oczach Andera było coś znajomego:

Rozdarcie. Ból.

Ale też ta siła przetrwania, którą Gabriel znał aż za dobrze.

– Wiem. Ale nie mam pojęcia jak – wyszeptał Ander.

Gabriel zamarł na moment.

Znał te słowa. Znał to uczucie.

Byli częścią świata, w którym nie było miejsca na słabość.

Świata zbyt brudnego, by pozostać czystym.

Ruszył do drzwi. Ale zatrzymał się tuż przed wyjściem.

– Pamiętaj, Ander. Jesteś moim bratem. Nigdy cię nie zostawię.

Ale to, co zrobiłeś — i to, co ja zrobiłem dla ciebie — może zostawić po sobie ślad. Poproszę Briana, żeby znalazł ci kryjówkę. Musisz zniknąć. Przynajmniej na razie.

Gabriel przerwał na chwilę i przymknął oczy.

— Zadzwonię, jak będę wiedział więcej o tym, co na ciebie mają.

Otworzył drzwi.

I wtedy to poczuł.

To nie była już tylko walka o rodzinę.

To była walka o przetrwanie. O to, by nie stracić się nawzajem w tym brutalnym świecie.

Wiedział, że przed nimi jeszcze wiele.

Ale teraz jedno było pewne:

Byli razem.

I to — w jakiś pokręcony sposób — było ich siłą.

Od tej nocy nic już nie było takie samo.

Tak zaczęła się historia, której przebiegu żaden z nich nie mógł przewidzieć.

Historia o początku ich końca.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij