The edge of us - ebook
Nowa szkoła. Nowe znajomości. Nowe sekrety. Ava marzyła o spokoju i anonimowości. Noah od dawna gra swoją rolę — popularnego chłopaka, który nigdy się nie zatrzymuje. Żadne z nich nie planowało tego spotkania, ale los lubi zaskakiwać. On skrywa więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ona nie spodziewa się, że to właśnie on stanie się najtrudniejszą częścią jej nowego życia. Jedno jest pewne — kiedy ich światy się zderzą, nic już nie będzie takie samo. Książka dla osób 18+
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-540-8 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
AVA
Słońce w Kalifornii wyglądało tego dnia tak, jakby chciało ją wyśmiać. Ciepłe, złote, bezczelnie beztroskie. Ava siedziała na tylnym siedzeniu starego SUV-a, z nogami podciągniętymi pod brodę, skulona w cieniu bluzy z kapturem. Samochód sunął autostradą na północ, zostawiając za sobą wszystko, co kojarzyło jej się z domem: ocean, światło, znajome ścieżki, głosy i dłonie.
Zawieszony na lusterku zapach nowego auta już dawno przestał cokolwiek maskować. Czuła kurz, lekki smar i delikatne nuty zniszczenia. Matka prowadziła zbyt szybko. Jakby próbowała wyprzedzić wszystko, co się wydarzyło — zdradę, rozwód, płacz, wrzaski w nocy i tę ciszę po nich, która bolała bardziej niż krzyk.
Ava spojrzała na ekran telefonu. Liam. Jedna nieodebrana wiadomość głosowa. Jedna wiadomość tekstowa.
_LIAM: „TĘSKNIĘ.”_
Nie miała siły go słuchać. Ani odwagi, żeby odpisać. Zsunęła kciukiem powiadomienie w bok i odłożyła telefon na kolana. Zamiast tego spojrzała przez okno. Krajobraz zmieniał się powoli, ale nieubłaganie: palmy ustępowały miejsca sosnom, drogi stawały się węższe, a domy rzadsze i starsze. Jakby świat, w który wjeżdżały, cofał się w czasie.
Matka milczała. Oczy miała utkwione w trasie, ręce kurczowo zaciśnięte na kierownicy. Na palcu serdecznym nie było już obrączki. Równie dobrze mogła nigdy jej nie mieć. W ciągu ostatnich kilku miesięcy nauczyły się mówić mniej, by bolało mniej.
— Nowy start — powiedziała nagle, cicho, jakby do siebie. — Czysta karta, Ava. Obiecuję.
Ava nie odwróciła głowy.
— Nie potrzebuję nowej karty. Chcę swoją starą talię.
Matka nie odpowiedziała. Jak zwykle. W ich świecie emocje były jak granaty — lepiej nie rzucać nimi, bo nie wiadomo, co wybuchnie.
Ava sięgnęła do plecaka, wyciągnęła zmięty kawałek papieru. Zdjęcie. Ona i Liam w parku pod koniec września. Jego uśmiech był wtedy prawdziwy. Jej też. Miała długą koszulę w kratę i włosy w nieładzie. On trzymał ją za biodra i mówił: „Z tobą wszystko jest domem.” Kłamstwo. Ale ładne.
— Musimy spróbować — odezwała się znowu matka. — Dla nas obu.
Ava zwinęła zdjęcie i wsunęła je do bocznej kieszeni. Oparła głowę o szybę. Temperatura spadła. Nie tylko na zewnątrz.
— Dla ciebie — poprawiła. — Ty próbujesz. Ja tylko jadę.
Szyld przy drodze wyłonił się z mgły jak z kiepskiego snu.
„Witamy w Fairview — gdzie życie toczy się powoli.”
Ava prychnęła cicho.
— Brzmi jak wyrok, nie jak miasto.
Zbliżały się do głównej ulicy. Małe sklepy, stare szyldy, jeden zamknięty diner, stacja benzynowa z porozrzucanymi gazetami przy wejściu. Wszystko wyglądało jak zdjęcie z lat dziewięćdziesiątych, które ktoś zapomniał wyrzucić.
W głowie Avy pojawił się nagle obraz jej ojca, jak zamyka drzwi od ich dawnego domu. Mówił, że się starał. Że to nie jej wina. Że miłość się zmienia. Bla, bla, bla. Potem wyszła z domu i rzuciła kamieniem w jego szybę. Tak. Zrobiła to. I nie żałowała.
— Przyjechałyśmy — powiedziała matka, skręcając w boczną uliczkę.
Ava nie zareagowała. Wsunęła ręce w rękawy bluzy i zamknęła oczy, jakby to mogło przenieść ją z powrotem. Do własnego pokoju. Do zapachu Liama. Do siebie.
Ale kiedy otworzyła oczy, zobaczyła inny świat. I nie był to jej świat.
SUV zgrzytnął na żwirowym podjeździe, a Ava miała wrażenie, że silnik westchnął z ulgą. Przed nimi stał dom. Taki, który dawno przestał być domem.
Dwupiętrowy, z odpadającą farbą na werandzie, zarośniętym trawnikiem i drzwiami, które wyglądały, jakby widziały więcej niż niejedna kamera. Dom po babci. Dom, do którego matka obiecywała nigdy nie wracać. A jednak — oto były.
Ava wysiadła z auta, nie spiesząc się. Powietrze było inne. Cięższe, wilgotne, pachniało ziemią i kurzem, jakby deszcz spał tu pod podłogą. Każdy krok brzmiał jak czyjeś wspomnienie.
— Klucz powinien być pod doniczką — powiedziała matka, już z bagażnikiem otwartym.
Ava nie ruszyła się. Stała na podjeździe, zapatrzona w okna. Większość zasłonięta zasłonami, ale jedno — prawe, na górze — puste. Ciemne.
— Masz na myśli tę doniczkę, której nikt nie podlewał od dziesięciu lat?
— Tak, tę — odparła matka, z tym tonem, który oznaczał „nie dzisiaj, Ava”.
Dziewczyna westchnęła i podeszła do werandy. Doniczka była rzeczywiście sucha, popękana, z resztkami czegoś, co kiedyś było lawendą. Pod spodem — klucz, zawinięty w spraną gumkę recepturkę. Wsunęła go do zamka. Zaskoczył od razu, jakby dom się cieszył, że może je znów wpuścić.
W środku pachniało starym papierem, mydłem w kostce i kurzem. Światło sączyło się przez półprzezroczyste firany, rozlewając się na porysowanych podłogach.
— Nie zmieniłaś tu nic — rzuciła Ava, bardziej do siebie niż do matki.
— Nie miałam powodu.
— Może właśnie w tym problem.
Matka nie odpowiedziała. Przeszła obok niej, niosąc pierwsze pudło. Ava zdjęła buty i przez chwilę patrzyła na swoje stopy na drewnianej podłodze. Czuła się jak dziecko, które ktoś przyprowadził za rękę do pokoju kar.
Na ścianie wisiały te same zdjęcia. Babcia uśmiechająca się z filiżanką herbaty, mama w czapce absolwenta, jakaś ciotka, której imienia Ava nie pamiętała. Wszystko zakurzone, ale wciąż na swoim miejscu. Jakby czas nie miał tu wstępu.
— Twój pokój jest na górze, pierwszy po lewej. Pościel powinna być świeża — rzuciła matka z kuchni.
— Brzmi jak hotel. Tylko bez Wi-Fi i obsługi.
— Ava…
— Co?
Cisza.
— Nic. Po prostu… rozpakuj się. Kolacja za godzinę.
Ava weszła po schodach. Skrzypiały pod jej stopami, jakby ostrzegały: „Uważaj, tu się nie zapomina.” Drzwi do pokoju otworzyły się z lekkim oporem. W środku — łóżko z narzutą w drobne kwiatki, stary regał, biurko z popękanym blatem. W kącie stała komoda, a nad nią lustro, w którym odbijała się inna dziewczyna, niż ta, którą pamiętała z Kalifornii.
Ta miała podkrążone oczy, włosy w nieładzie i minę, która mówiła „zostaw mnie w spokoju” zanim jeszcze wypowiedziała jakiekolwiek słowo.
Usiadła na łóżku. Sprężyny zaskrzypiały. Oparła łokcie na kolanach, a twarz ukryła w dłoniach.
Z dołu dochodził dźwięk talerzy. Matka próbowała udawać normalność. Ava nie miała siły udawać razem z nią.
Sięgnęła do plecaka i wyciągnęła zdjęcie. Ona i Liam. Uśmiechnięci, jakby świat kończył się tylko dla nich. Zwinęła fotografię i wsunęła do szuflady biurka, jakby chowając ją przed rzeczywistością.
Telefon zawibrował.
_LIAM: „JESTEŚ JUŻ NA MIEJSCU? MYŚLAŁEM O TOBIE CAŁY DZIEŃ.”_
Ava patrzyła na wiadomość przez dłuższą chwilę. Potem odłożyła telefon ekranem do dołu.
Nie odpisała.
Cisza w Fairview była inna. Nie ta uspokajająca, kojąca, tylko ciężka, lepiąca się do skóry jak mgła po deszczu. Ava leżała w łóżku pod narzutą w drobne kwiaty, słysząc każdy szmer starego domu. Szum liści za oknem. Zgrzyt kaloryfera. Tykanie zegara w salonie, który działał od zawsze, choć nikt nie wiedział, kto go kiedyś nakręcał.
Nie mogła zasnąć. Odwracała się z boku na bok, aż w końcu poddała się. Usiadła i oparła plecy o ścianę. Zegarek na telefonie pokazywał 02:13.
Wstała i podeszła do okna. Za szybą miasteczko spało. Puste ulice, przygaszone latarnie, tylko światło z porzuconej stacji benzynowej migało rytmicznie jak powieka człowieka na granicy snu. Poniżej, przy drodze, przebiegł kot — ciemny cień, który zniknął tak szybko, jak się pojawił.
Ava oparła czoło o zimną szybę. Zimno dobrze robiło na myślenie.
Myślała o tym, jak tu trafiła. Nie jako dziecko. Nie jako ktoś, kto chciał. Tylko jako rezultat. Ostatni ruch w rozgrywce, której nikt nie wygrał. Jej rodzice się rozpadli, a ona była tym, co zostało. Trudno być częścią układanki, kiedy nikt już nie chce składać całości.
Spojrzała na biurko. Leżał tam telefon. Ekran był czarny, ale ona i tak czuła, że Liam na niego patrzy. Że gdzieś tam, daleko, leży tak samo, z tym samym ciężarem pod skórą.
Wzięła aparat do ręki. Przesunęła palcem ekran. Wiadomość nadal tam była.
_LIAM: „JESTEŚ JUŻ NA MIEJSCU? MYŚLAŁEM O TOBIE CAŁY DZIEŃ.”_
Zamiast odpisać, kliknęła ikonę galerii.
Zdjęcie. Oni dwoje na plaży. Ona w jego koszuli, włosy rozwiane, śmiech nieudawany. On z ręką na jej karku, jakby nie chciał, żeby świat ją porwał. Jakby była czymś więcej niż tylko dziewczyną, którą musiał puścić.
— Obiecaj, że mnie nie zostawisz — usłyszała w głowie jego głos.
— A jeśli to nie ode mnie zależy? — zapytała wtedy, pół żartem, pół naprawdę.
— Zawsze zależy. Zawsze.
Zamknęła oczy. Po tamtej rozmowie pocałował ją tak, jakby naprawdę wierzył, że mogą zatrzymać czas.
Ale czas nie pytał o pozwolenie.
Ava odłożyła telefon i wyjęła z szuflady fotografię, którą wcześniej schowała. Palcem przesunęła po jego twarzy. Miała ochotę ją podrzeć, ale wiedziała, że nie potrafi. Złośliwość była dla niej łatwa. Żal — nie.
Wróciła do okna. Noc w Fairview była cicha. Ale to nie była cichość ukojenia. Raczej ostrzeżenie. Jakby miasteczko szeptało: „Zniknęli już lepsi od ciebie.”
Wtedy usłyszała coś. Skrzypienie. Krótkie. Chwilowe.
Zamarła. Nasłuchiwała. Przez sekundę była pewna, że ktoś otworzył drzwi wejściowe. Ale nie. Nic się nie działo. Może to tylko dom.
A może sama już nie była pewna, co jest prawdziwe. Wsrzymała oddech.
Przez chwilę miała wrażenie, że wszystko zamarło. Jakby nawet dom nie chciał jej przestraszyć za bardzo — tylko przypomnieć, że nie należy do niego. Nie jeszcze.
Powoli cofnęła się od okna. Drzwi były zamknięte. Podłoga pod stopami chłodna, skrzypiąca, ale pusta. Wróciła do łóżka, choć sen nadal był daleko. Leżała, patrząc w sufit, próbując oddychać równomiernie, jakby samą ciszą mogła siebie uspokoić. To wszystko było za bardzo. Zbyt szybko, zbyt nagle. Zbyt brutalnie.
Ona nie prosiła o to nowe życie. Nie chciała nowego pokoju, nowych ścian, nowej szkoły, nowej wersji siebie. Chciała tylko tego, co znała. Tego, co zostawiła.
Tego, co ją znało.
Zacisnęła dłonie na kołdrze. Tak mocno, że jej knykcie zbielały. Zawsze trzymała w sobie emocje, aż kipiały jak czajnik, którego nikt nie zdążył zdjąć z ognia. I właśnie teraz czuła to ciśnienie, które nie miało ujścia. Bo nie było komu powiedzieć, jak bardzo boli.
Matka była zbyt skupiona na odbudowie swojego świata. Liam był zbyt daleko. Cassie… Cassie pewnie nadal była tą samą dziewczyną, ale Ava już nie wiedziała, kim jest dla niej. Zniknęła na zbyt długo. I wróciła zbyt inna.
W końcu zasnęła. Nieświadomie, w trakcie jednej z tych myśli, które krążą bez końca, aż mózg się poddaje.
Obudziła się wcześnie. Nie dlatego, że była wypoczęta. Raczej dlatego, że sen się jej wymknął, jakby nie pasowała nawet do własnych marzeń. Słońce wlewało się do pokoju przez cienką firankę, oświetlając pudełka, których nie chciało jej się rozpakować. Każde z nich miało na sobie krzywo naklejoną etykietę. „Książki.” „Ubrania.” „Rzeczy Avy.”
Wstała i podeszła do lustra. Spojrzała na siebie — bladą, z podkrążonymi oczami, z włosami w nieładzie. Wyglądała jak duch, który jeszcze nie zdecydował, czy chce straszyć, czy po prostu zniknąć.
Wzięła głęboki oddech.
— Dzień dobry, Fairview — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do świata. Jej głos brzmiał obco w tej przestrzeni.
Zegar pokazywał 6:47.
Nowy dzień.
Nowe zasady.
Nowy koszmar.
Poranek był zaskakująco jasny, choć Ava czuła się, jakby nie spała ani minuty. W kuchni pachniało kawą, lekko przypieczonym tostem i czymś jeszcze — jakąś starą nutą cynamonu, która została w tym domu od poprzednich lat, może nawet od jej dzieciństwa.
Siedziała przy stole w luźnej bluzie, z nogą podkuloną pod siebie, a wzrok miała wbity w talerz. Jajko sadzone stygnęło. Obok leżała kromka chleba, której nie miała ochoty ruszyć.
Matka stała przy kuchence. Ubrana zbyt elegancko jak na Fairview — biała bluzka, spodnie w kant, włosy związane w gładki kucyk.
— Powinnaś coś zjeść — powiedziała spokojnie, nie patrząc na nią.
— Nie jestem głodna.
— Ava…
— Powiedziałam, że nie — powtórzyła, tym razem ciszej, ale ostrzej.
Zamiast odpowiedzi, usłyszała westchnienie. Matka odstawiła kubek z kawą i odsunęła się od blatu. Słychać było tylko tykanie zegara, jakby czas też nie był pewien, czy powinien dziś iść dalej.
— Wiem, że to trudne. Ale to początek czegoś nowego. Może nie będzie tak źle.
Ava wzruszyła ramionami. Jej twarz była jak zamknięta książka — ani słowa, ani przecinka dla tych, którzy przestali ją czytać z uwagą.
Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.
— To pewnie Cassie — powiedziała matka, zerkając na zegarek. — Umówiłyście się?
— Nie — mruknęła Ava, ale wstała mimo to.
W korytarzu dało się słyszeć znajomy głos. Zanim jeszcze Cassie pojawiła się w kuchni, Ava wiedziała, że to ona — ten sam śmiech, który kiedyś niósł się przez ogród babci jak letnia piosenka.
Drzwi otworzyły się i zza progu wyłoniła się rudowłosa dziewczyna o szerokim uśmiechu.
— Dzień dobry, pani Harper! — zawołała Cassie z entuzjazmem.
Matka Avy rozpromieniła się.
— Cassie! Jak dobrze cię widzieć. Wyrosłaś!
— A pani jak zawsze elegancka — rzuciła Cassie żartobliwie, poprawiając włosy. — A gdzie Ava?
— W kuchni. Idź, na pewno się ucieszy.
Cassie weszła z energią typową tylko dla niej — rudowłosa, piegowata, w zbyt dużym swetrze z lamą i sportowych butach. Pachniała lasem i malinową gumą.
— Ava! Wyglądasz dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy obie ukryłyśmy się w szafie, żeby nie iść na mszę z babcią!
Ava skrzywiła się z uśmiechem.
— Ty mnie tam wciągnęłaś.
— Ty zasnęłaś pierwsza, a potem ja musiałam tłumaczyć, że robimy eksperyment z ciemnością i wyciszaniem zmysłów!
Cassie chichotała, jakby to było wczoraj. Usiadła przy stole bez pytania, wzięła z talerza tosta i zaczęła jeść, jakby nic się nie zmieniło.
— Było jakby… pięć lat temu? — zapytała.
— Cztery i pół — odpowiedziała Ava, siadając z powrotem. — Pamiętam, bo wtedy złamałam palec na trampolinie.
Cassie skinęła głową i zamilkła na chwilę. Spojrzała na Avę uważnie, ale nie nachalnie. Jak ktoś, kto dobrze zna cisze między słowami.
— Serio… fajnie, że wróciłaś. Trochę się bałam, że mnie nie poznasz. Albo że już jesteś kimś innym.
Ava spuściła wzrok. W głowie miała obraz babci — ogród pełen bzu, śmiech, domowe drożdżówki. I Cassie, która przychodziła prawie codziennie, bo „i tak miała bliżej niż do siebie”.
— Trochę jestem kimś innym — przyznała cicho. — Ale nie na tyle, żeby zapomnieć o tym, jak rzucałyśmy malinami w sąsiada.
— On do dziś myśli, że to ptaki — uśmiechnęła się Cassie.
Po śniadaniu obie przeszły do pokoju Avy. Cassie rozglądała się z zainteresowaniem, ale nie oceną. Pudełka wciąż stały pod ścianą, biurko było puste poza kubkiem i telefonem, a łóżko ledwo pościelone.
— Tu kiedyś spałaś jako dziecko, prawda?
Ava skinęła głową.
— Tylko wtedy pokój był niebieski i pachniał naftaliną.
Cassie podeszła do parapetu i zerknęła na podwórko.
— Trochę tu zimno. Ale ma klimat. Jak pokój bohaterki z jakiegoś filmu.
— Horror czy dramat?
— Zależy, jak skończy się dzisiejszy dzień — odpowiedziała Cassie z lekkim uśmiechem.
Kiedy wyszły na zewnątrz, słońce podniosło się już wysoko. Powietrze było rześkie, a ulica — niemal pusta. Cassie poprawiła pasek od plecaka, a Ava wzięła głęboki oddech, jakby to miało jej pomóc przetrwać kolejne godziny.
— Gotowa? — zapytała Cassie.
Ava spojrzała na nią. W oczach Cassie nie było litości ani oczekiwań. Tylko cicha obecność. Taka, która mówi: „Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów. Ale ja i tak tu będę.”
— Chodźmy — powiedziała cicho Ava i ruszyły razem w stronę szkoły.
Droga do szkoły była krótka, ale dla Avy ciągnęła się jak wieczność. Chodnik prowadził przez ciche, senne osiedle, gdzie większość domów wyglądała, jakby zatrzymały się w czasie — zadbane ogródki, skrzynki na listy z nazwiskami, amerykańskie flagi powiewające lekko na wietrze. Cassie szła obok niej z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię, z entuzjazmem komentując, kto zmienił kolor włosów, kto zerwał z kim latem i która nauczycielka wciąż ma obsesję na punkcie kartek powitalnych. Ava tylko kiwała głową. Czuła się, jakby słuchała audycji radiowej w nieznanym języku.
— Serio, nie wiem, kto wymyślił obowiązkowe odczyty z „Buszującego w zbożu” na rozpoczęcie roku. Jakby każdy z nas miał być nowym Holdenem Caulfieldem — mruknęła Cassie. — Ale założę się, że jeszcze dzisiaj pani Larson da nam pytania esejowe.
Ava uśmiechnęła się blado. Nie znała jeszcze pani Larson. Nie znała nikogo.
Zatrzymały się na rogu. Stamtąd widać już było budynek szkoły — klasyczny, trzypiętrowy gmach z czerwonej cegły, wielkie drzwi wejściowe z białymi framugami, po bokach flagi: amerykańska i stanowa. Nad wejściem rozwieszono transparent z napisem: „Welcome Back, Fairview High!”
— I oto on — westchnęła Cassie teatralnie. — Pałac cudów i dram.
Przed szkołą roiło się od uczniów. Jedni stali w grupach, śmiejąc się i pozdrawiając nauczycieli, inni siedzieli na schodach, stukając w telefony. Na poboczu dziewczyny z drużyny cheerleaderek ćwiczyły krótką sekwencję kroków — ubrane w biało-czerwone bluzy i spódniczki, lśniły jak z reklamy. Obok chłopak w czapce z daszkiem rozstawiał głośnik i puszczał hip-hop.
Ava zamarła.
Czuła, jakby znalazła się na scenie, której nie znała, ale ktoś oczekiwał, że zagra główną rolę. Serce zaczęło bić szybciej. W uszach dudnił jej rytm muzyki i głosy tłumu. Pachniało dezodorantami, asfaltem i nowymi książkami.
— Jeśli chcesz, możemy wejść tylnym wejściem — zaproponowała Cassie, widząc jej twarz. — Ale zaufaj mi, za tydzień to wszystko będzie wyglądać jak tapeta.
— Nie chodzi o to — odpowiedziała Ava cicho. — Po prostu… to nie mój świat.
Cassie nie drążyła. Ruszyły dalej, mijając grupki uczniów. Niektórzy patrzyli — nie długo, nie nachalnie, ale wystarczająco, by Ava poczuła się obnażona. Słyszała strzępki rozmów. „Kto to?”, „Nowa?”, „Chyba Harper… wróciła po latach…”
Przy drzwiach wejściowych musiały się zatrzymać. Tłum był gęstszy. Wśród niego stała grupka chłopaków — wysocy, pewni siebie, głośni. Jeden z nich miał bluzę z logo drużyny futbolowej i rękę przewieszoną nonszalancko na ramieniu drugiego. Ava zauważyła, że wszyscy zerkali w tę samą stronę. Za nimi, oparty o ścianę, stał chłopak z rękami w kieszeniach.
Nie wyglądał jak reszta. Nie uśmiechał się, nie gestykulował. Miał na sobie czarną kurtkę, lekko rozczochrane włosy i spojrzenie, które przecinało wszystko dookoła, jakby przez chwilę nic innego nie istniało. Patrzył w ich stronę.
A właściwie — patrzył na nią. Ava stanęła jak wryta. Tłum na moment przestał istnieć. Gwar, śmiechy, dzwonek odbijający się echem po korytarzu — wszystko przygasło. Jakby ktoś wyciszył świat. Cassie coś mówiła obok niej, gestykulując lekko, ale Ava nie słyszała ani słowa. spacjaJej wzrok zawisł na chłopaku stojącym na końcu korytarza. Opierał się o ścianę z rękami w kieszeniach, głowa lekko przekrzywiona, spojrzenie niepokojąco spokojne. Nie znała go. Ale w tym spojrzeniu było coś, czego nie umiała zignorować. spacjaNie było w nim złości, niechęci ani nawet ciekawości. A jednak… czuła się tak, jakby ktoś przez ułamek sekundy zajrzał w głąb niej — dalej, niż powinna na to pozwolić.
— Kto to? — szepnęła.
— Noah — odparła Cassie, zniżając głos.
Ava oderwała wzrok z trudem. Czuła przyspieszone bicie serca, choć nie wiedziała dlaczego.
— Znasz go?
— Każdy zna — padła odpowiedź, krótka, jakby nie było sensu mówić więcej. Ale ton Cassie sugerował coś jeszcze — coś, co Ava dopiero miała odkryć.
Drzwi się otworzyły. Ktoś ją szturchnął lekko z tyłu. Ruch wznowił się jak film po zatrzymaniu kadru. Ava spojrzała raz jeszcze w jego stronę. Ale on już nie patrzył. Postawiła pierwszy krok. Pierwszy krok w coś, czego jeszcze nie rozumiała. W nowy rozdział. W miejsce, gdzie wszystko miało się zmienić.Rozdział 4 -Polowanie
NOAH
Dźwięk piłki uderzającej o parkiet odbijał się echem od ścian sali gimnastycznej. Noah był sam. Wczesny ranek, jeszcze przed lekcjami, a on już tu był — jakby próbował wyprzedzić rzeczywistość, zanim ta znów go dopadnie. Rzucał do kosza z determinacją, która bardziej przypominała rozpacz niż sportową ambicję. Spudłował kolejny raz. Przeklął pod nosem.
— Co jest z tobą, Carter? — warknął sam do siebie i chwycił piłkę, która potoczyła się w stronę ściany.
W głowie miał chaos. Nieustanny szum, którego nie potrafił zagłuszyć żadnym ruchem, żadnym wysiłkiem fizycznym. To uczucie narastało od wczoraj. Od chwili, gdy zorientował się, że ona go nie zauważa. Ava. Nowa dziewczyna. Ta, która spojrzała mu w oczy i… nic.
Wszyscy inni reagowali na jego obecność. Nauczyciele milkli, cheerleaderki prężyły ramiona, chłopaki rzucali przyjazne szturchnięcia. Ale Ava? Ona po prostu go nie widziała. Jakby był powietrzem.
I to go dobijało.
„Czemu mnie to obchodzi?” — myślał, znowu rzucając. Tym razem trafił, ale bez satysfakcji. „To tylko zakład. Kolejna gra. Jak każda inna.”
Ale przecież wiedział, że to nie była prawda. Coś w niej było innego. W sposobie, w jaki prostowała ramiona, jakby walczyła z całym światem. W spojrzeniu, które nie odwracało się z automatu. W milczeniu, które nie było puste, tylko gęste od znaczeń.
Przez chwilę przystanął, opierając dłonie o kolana. Krople potu spływały mu po skroniach, ale nie czuł fizycznego zmęczenia. Czuł irytację. Na siebie. Na nią. Na to, że nie potrafił już od wczoraj przestać myśleć o tym, co czuje, choć nie powinien nic czuć.
Zakład. Tylko zakład. Tylko głupi zakład, w którym miał udowodnić, że każdą dziewczynę da się rozkochać. I miał czas tylko do końca miesiąca. Ale teraz sam nie wiedział, czy jeszcze w to wierzy.
Drzwi sali skrzypnęły. Noah spojrzał przez ramię. Trener Miller, mężczyzna po pięćdziesiątce, z nieodłącznym gwizdkiem na szyi i spojrzeniem, które potrafiło rozbroić nawet najbardziej zbuntowanych.
— Jesteś tu od świtu? — zapytał sucho, podchodząc bliżej.
Noah wzruszył ramionami.
— Nie mogłem spać.
— To widać. — Trener splótł ręce na piersi. — Dziś byłeś rozkojarzony. Nie trafiałeś połowy rzutów. Za kilka dni mamy mecz z Ridgewood. Chcesz oddać kapitana komuś, kto potrafi skupić się na grze?
Noah poczuł ukłucie. Nie złość. Raczej coś gorszego — wstyd. Nie przywykł do krytyki. Zwykle to on był tym, którego stawiano za wzór. Ale dziś nie był sobą. I wiedział, że trener ma rację.
— Nie. — powiedział tylko. — Ogarnę się.
Miller przyjrzał mu się jeszcze chwilę, jakby próbował zajrzeć w głąb jego głowy.
— Lepiej, żebyś to zrobił. Bo ty i tylko ty możesz nas przeprowadzić przez ten sezon bez porażki. Ale nie wtedy, kiedy twój umysł krąży wokół dziewczyn, nie piłki.
Noah nic nie odpowiedział. Obserwował, jak trener wychodzi, zostawiając go samego z odgłosem odbijającej się piłki. I z myślą, która nie dawała mu spokoju: „Może ta gra już dawno przestała być tylko grą.”
Jeszcze kilka rzutów. Jeszcze kilka minut samotności, zanim zacznie się szkoła.
Piłka odbiła się od obręczy z głuchym dźwiękiem i potoczyła w bok. Noah przeklął pod nosem, zerknął na zegarek i rzucił:
— Kurwa… zapomniałem.
Zerwał się z miejsca i niemal biegiem opuścił salę gimnastyczną, zgarniając po drodze butelkę z wodą i torbę z szatni. Przebrał się w rekordowym tempie, rzucając koszulę przez głowę i przeczesując palcami włosy w lustrze. Związał buty i wybiegł na zewnątrz.
Miasto dopiero budziło się do życia, ale dla Noaha to był już inny świat. Mroczniejszy. Odcinający się od szkolnych korytarzy i uśmiechów cheerleaderek.
Po dziesięciu minutach szybkiego marszu dotarł do starego, opuszczonego
parkingu za stacją benzynową. Tam, między zardzewiałymi kontenerami, stał mężczyzna w czarnej kurtce. Kaptur zasłaniał większość twarzy, ale Noah nie potrzebował więcej, by wiedzieć, z kim ma do czynienia.
Nie spojrzeli sobie w oczy. Noah tylko sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął kopertę — tę samą, którą rano zostawił mu na biurku jego „szef”, jeśli można go tak nazwać. Facet z blizną na szyi, który nie znosił spóźnień.
Mężczyzna bez słowa odebrał kopertę, skinął głową i odszedł, znikając w wąskiej alejce prowadzącej na tyły stacji.
Noah stał jeszcze chwilę w miejscu, czując, jak napięcie powoli schodzi z jego barków. Sięgnął po telefon.
Nowa wiadomość:
_** SZEF **_
_„KOPERTA PRZEKAZANA?”_
Odpisał jednym słowem:
_** NOAH **_
_„TAK.”_
Potem schował telefon i ruszył w stronę szkoły. Tam był kapitanem. Liderem. Tym, który miał wszystko pod kontrolą.
Tutaj… był tylko chłopakiem na posyłki, którego sumienie już dawno przestało mieć znaczenie.
Szkolny korytarz powitał go znajomym szumem rozmów, śmiechami i stukotem zamykanych szafek. Zapach perfum, resztek śniadania i woskowanego linoleum mieszał się w dusznym powietrzu. Noah przeszedł między uczniami z kapturem naciągniętym na głowę, jak cień — zbyt pewny siebie, by się spieszyć, zbyt obojętny, by rozglądać się na boki.
Dopiero gdy dostrzegł znajome sylwetki przy automacie, zsunął kaptur i zwolnił krok.
— Carter, ale się wleczesz — rzucił Luca, oparty nonszalancko o maszynę. — Spóźnisz się na własną koronację.
Jayden parsknął śmiechem, a Ty tylko uniósł brwi, nie komentując.
Noah uśmiechnął się krzywo, ale nie odpowiedział, bo jego wzrok przyciągnęło coś — a właściwie ktoś.
Ava.
Szła wzdłuż korytarza z książkami przyciśniętymi do piersi, z ramionami lekko przygarbionymi, jakby próbowała wtopić się w ściany. Ubrana w prosty sweter i sprane jeansy, nie wyglądała jak dziewczyna, która chce zrobić wrażenie. Ale właśnie to przyciągało wzrok — jej autentyczność. Nie udawała nikogo. Była… inna.
Noah zamarł na ułamek sekundy. Coś w niej go wytrąciło. Nie potrafił tego jeszcze nazwać.
Jayden, zauważając jego spojrzenie, uśmiechnął się szeroko i puścił mu oczko.
— No proszę. Wygląda na to, że Carter znalazł sobie nową misję.
Zanim Noah zdążył odpowiedzieć, do grupy dołączyły cheerleaderki. Głośne, pewne siebie i pachnące jak cały dział perfum w Sephorze. Jedna z nich — wysoka blondynka z włosami ciasno związanymi w koński ogon — zmrużyła oczy i spojrzała w kierunku Avy.
— Upatrzył sobie nową zabawkę? — zapytała z udawanym zainteresowaniem, oblizując błyszczące usta.
— Ta nowa? — podchwyciła druga. — W tych powyciąganych swetrach i rozczochranych włosach? Serio, Noah? Myślałam, że masz lepszy gust.
Noah odwrócił się do nich powoli, z tym charakterystycznym spokojem, który zawsze poprzedzał jego najbardziej kąśliwe riposty. Przez sekundę milczał, tylko patrzył.
— Wiecie — powiedział w końcu. — Może i ma powyciągany sweter, ale przynajmniej nie zieje pustką jak niektóre szafki… i niektóre głowy.
Zrobiło się cicho. Na ułamek sekundy.
Jayden zakaszlał teatralnie, próbując ukryć śmiech, a Ty posłał cheerleaderkom spojrzenie, które oznaczało tylko jedno: lepiej się nie odzywać.
Blondynka zmrużyła oczy, a jej różowy błyszczyk jakby nagle stracił połysk.
— Uważaj, Carter. Z takimi jak ona można się tylko ośmieszyć — syknęła, odgarniając włosy z ramienia z przesadną pewnością siebie. Ale w jej głosie Noah wyczuł coś jeszcze. Coś, czego nienawidził — nutę zazdrości.
Druga cheerleaderka prychnęła pod nosem, rzucając jeszcze krótkie:
— Zobaczymy, jak długo potrwa ta faza.
Noah wrócił wzrokiem do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą szła Ava. Ale już jej nie było. Zniknęła za rogiem.
I wtedy poczuł… coś.
Coś między frustracją a fascynacją. Nie pasowała do tego miejsca, nie starała się wpasować. I może właśnie dlatego… nie mógł przestać o niej myśleć.
Noah przeciągnął się leniwie, zanim ruszył w kierunku sali biologicznej. Korytarze powoli pustoszały, ale wciąż słychać było echa rozmów, śmiechy, metaliczny zgrzyt zamykanych szafek. Każdy dźwięk odbijał się od ścian z wyblakłymi plakatami o szkolnym festynie i zasadach bezpiecznego korzystania z laboratoriów.
Mijał uczniów bez słowa, z rękami głęboko wsuniętymi w kieszenie bluzy. Jego chód miał w sobie coś nonszalanckiego, jakby sam był najważniejszym elementem tego miejsca, a wszystko wokół istniało jedynie po to, by być tłem dla jego obecności.
Telefon wibrował mu w kieszeni, ale zignorował go. Nie teraz. Wszedł do sali bez pośpiechu, z tym swoim charakterystycznym luzem. Rzucił krótkie spojrzenie na rozstawione ławki, które w większości były już zajęte. Jego miejsce, jak zawsze, czekało — ostatnia ławka przy oknie, z widokiem na całą klasę i idealną linią ucieczki wzroku, gdyby nauczyciel zadawał pytania.
Usiadł, opierając się wygodnie o ścianę. Jego plecak zsunął się na podłogę z cichym szuraniem. Wyciągnął telefon i przez chwilę udawał, że coś czyta.
Drzwi do sali biologicznej otworzyły się z delikatnym skrzypnięciem, które mimo wszystko wydało się w tej chwili zbyt głośne. Ava stanęła w progu, jakby przez moment miała wątpliwości, czy na pewno trafiła do właściwej klasy. W dłoniach trzymała książki, zeszyt i piórnik, przyciskając je jak tarczę. Ramiona lekko uniesione, plecy proste — wyglądała, jakby próbowała zniknąć, a jednocześnie zachować godność.
Uczniowie zajęci sobą nie zwrócili na nią większej uwagi, ale Noah… on ją
zauważył od razu.
Był to rodzaj uważności, której nie da się wytłumaczyć. Nie szukał jej wzrokiem. Po prostu poczuł, że to ona. Jakby jej obecność zakłóciła coś w powietrzu. Spojrzał w kierunku drzwi i już wiedział. Stała tam — wycofana, ale nie zlękniona. Raczej skupiona. Obserwowała klasę, jakby oceniała możliwe scenariusze, analizowała, gdzie usiąść, by nie wzbudzać zainteresowania.
Ale klasa była pełna. Zostało tylko jedno wolne miejsce. Obok niego. Ava zawahała się. Tylko przez ułamek sekundy. Jej wzrok spotkał się z jego — krótko, chłodno. W tym spojrzeniu nie było nieśmiałości. Było coś innego. Coś, co zaskoczyło Noaha bardziej niż sam jej widok.
Bez słowa ruszyła między ławkami. Cicho, pewnie. Jej kroki były niemal bezdźwięczne, jakby nauczyła się poruszać tak, by nie zostawiać śladów.
Usiadła obok niego. Odłożyła książki na ławkę. Wyjęła zeszyt, długopis, otworzyła na pustej stronie. Ani razu nie spojrzała w jego stronę. Jakby nie istniał.
Noah obserwował to wszystko kątem oka. W duchu czekał na jakiś znak — może nieśmiałe „cześć”, może nerwowy uśmiech. Ale nie dostał nic. I to go zaintrygowało.
Zamiast tego zastała go cisza. I nieprzenikniona neutralność. Jakby była tylko cieniem przelatującym przez salę. Jakby miała go za tło, a nie jednego z najbardziej znanych uczniów w szkole.
Nie był przyzwyczajony do bycia ignorowanym. Nie w taki sposób. Nie przez nią.
I właśnie wtedy Noah poczuł coś, czego nie czuł od dawna — ciekawość pomieszaną z frustracją.
Nie grała według zasad. I to było niepokojąco ekscytujące.
Noah odchrząknął cicho i odsunął się lekko, jakby robił jej miejsce, choć wcale nie musiał. To był jego sposób — pozornie uprzejmy, ale w rzeczywistości prowokacyjny. Zerknął na nią kątem oka. Wciąż nie spojrzała w jego stronę. To było irytujące. — Cześć — rzucił, opierając się łokciem o blat. — Masz imię, czy mam ci jakieś nadać? Ava zareagowała dopiero po chwili. Podniosła głowę, spojrzała na niego spokojnie. Bez cienia zaciekawienia, bez uśmiechu. Jej spojrzenie było… chłodne. Obserwujące.
— Nadajesz imiona wszystkim, których nie znasz? — zapytała spokojnie.
— Tylko tym, którzy mnie intrygują — odparł, unosząc brew.
— A ja nie chcę cię intrygować.
Noah uśmiechnął się krzywo. To był pierwszy raz, gdy ktoś powiedział mu to tak wprost. Zazwyczaj ludzie grali jego grę. Albo chcieli, by ich zauważył. Ava była inna.
— To nie do końca zależy od ciebie, nie sądzisz?
— Myślę, że zależy ode mnie wszystko, co mnie dotyczy — odpowiedziała, zamykając zeszyt z lekkim trzaskiem.
Zanim Noah zdążył odpowiedzieć, Ava pochyliła się nad swoim plecakiem i zaczęła czegoś w nim szukać. Ruchy miała spokojne, precyzyjne. Nie było w niej ani napięcia, ani niepewności. Jakby każda jej reakcja była.
Noah poczuł, jak coś w nim się napina. Była odporna na jego ton, na jego słowa, na to wszystko, co zwykle działało. Nie dawała mu punktów zaczepienia. I właśnie to go najbardziej w niej pociągało.
Nie flirtowała.
Nie uciekała.
Nie próbowała mu zaimponować.
Nie dawała się wciągnąć.
Po raz pierwszy od dawna czuł, że nie panuje nad sytuacją.
— Zaskakujesz mnie — powiedział Noah po chwili, opierając brodę na dłoni. — Ludzie zwykle są trochę bardziej rozmowni, kiedy siedzą obok mnie.
Ava nie oderwała wzroku od zeszytu. Zamiast tego spokojnie kontynuowała pisanie, jakby próbowała zdążyć z notatkami przed rozpoczęciem lekcji.
— Może dlatego, że nie jestem dobra z biologii — odparła w końcu. — Wolę się skupić.
Jej ton był rzeczowy, pozbawiony irytacji, ale i kompletnie zamknięty na jakiekolwiek zaangażowanie. Nie była złośliwa. Nie była chłodna. Po prostu nie dawała mu przestrzeni.
Noah uniósł brew, zaskoczony prostotą odpowiedzi. Spodziewał się ciętej riposty, może ironii — a dostał coś, co brzmiało jak najzwyklejsza granica.
— Nie wyglądasz na kogoś, kto się czymkolwiek przejmuje — rzucił półgębkiem.
Ava wzruszyła ramionami.
— Właśnie dlatego muszę udawać, że się przejmuję. Zwłaszcza na biologii.
Zaczął bębnić palcami o blat, jakby próbował rozbić niewidzialną ścianę między nimi. Ale im bardziej próbował ją przebić, tym wyraźniej czuł, że nie ma żadnego wejścia.
— Nie próbuję ci przeszkadzać — powiedział po chwili. — Serio. Po prostu… nie wiem. Siedzimy obok siebie. Wypadało się przywitać.
Ava spojrzała na niego z boku. Tym razem dłużej. Jej spojrzenie nie było wrogie, ale nadal czujne.
— To nie jest kwestia przywitania — odparła spokojnie. — Po prostu nie chcę czegoś przeoczyć.
W tym momencie nauczyciel wszedł do klasy i zaczął prowadzić lekcję, ale dla Noaha słowa brzmiały jak szum w tle. Coś o budowie komórki, coś o mitochondriach. Zeszyty otwierały się z szelestem, długopisy zaczęły skrobać po kartkach. Ava pisała cicho, precyzyjnie, linijka po linijce, jakby świat istniał tylko między nią a kartką.
Noah próbował się skupić. Naprawdę próbował.
Otworzył zeszyt. Napisał datę. Podkreślił ją. Zmarszczył brwi, wpatrując się w tablicę.
Ale jego myśli nie chciały współpracować. Wciąż wracały do niej. Do tej jednej rozmowy. Do prostoty jej słów. Do jej głosu — spokojnego, ale nieobojętnego. Do sposobu, w jaki unikała kontaktu wzrokowego, a jednocześnie była obecna bardziej niż ktokolwiek inny.
To miało być proste.
Zakład był tylko zabawą. Formą rozrywki, jaką wymyślił Jayden, by urozmaicić sobie ostatni rok. Noah miał tylko udowodnić, że może ją rozkochać. Że każda dziewczyna wcześniej czy później się łamie.
Ale Ava…
Ava nie grała według zasad.
Nie flirtowała. Nie prowokowała. Nie uciekała. Po prostu była. I to wystarczało, żeby
wytrącić go z równowagi.
Jayden powiedział: „Zakład to zakład”. A on wtedy się tylko uśmiechnął, jakby to było nic.
Tyle że teraz to już nie było nic.
Zerknął na nią kątem oka. Siedziała spokojnie, oparta o ławkę, z czołem lekko zmarszczonym w skupieniu. Nie była piękna w typowy sposób. Nie miała makijażu jak cheerleaderki, nie nosiła bluzek z logo marek, nie przesyłała mu uśmiechów przez klasę.
Ale była autentyczna.
I może właśnie dlatego nie mógł przestać o niej myśleć.
Zamknął zeszyt. I zorientował się, że nie zanotował ani jednego sensownego zdania.
*To miało być proste. Miała być tylko punktem na liście. A wygląda na to, że właśnie stała się czymś o wiele trudniejszym.*
Dzwonek zadźwięczał ostro, przerywając monotonię nauczycielskiego głosu. W klasie zapanował znajomy gwar — szuranie krzeseł, trzask zamykanych zeszytów, rozmowy uczniów, którzy już myślami byli na przerwie. Noah siedział bez ruchu, jakby dzwonek jeszcze do niego nie dotarł.
Obok niego Ava już wstawała. Spakowała swoje rzeczy szybkim, wprawnym ruchem. Ani razu nie spojrzała w jego stronę. Jej twarz pozostała neutralna, skupiona. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło.
To dziwne, jak bardzo Noah liczył na chociaż jedno spojrzenie. Może krótkie. Może mimowolne.
Ale nie dostał nawet tego.
Ava wyszła z sali, znikając w tłumie uczniów, zanim jeszcze zdążył wstać.
Noah przez chwilę siedział nieruchomo. Przypomniał sobie wszystkie rozmowy z chłopakami. Żarty Jaydena. Zaczepki Luki. Ich pewność, że to będzie proste. Że wystarczy kilka uśmiechów, kilka tekstów — i będzie po sprawie.
Powoli się podniósł. Narzucił z powrotem swój luzacki wyraz twarzy, jakby zakładał maskę. Zarzucił plecak na jedno ramię, przeciągnął ręką po włosach i przeszedł przez salę bez pośpiechu.
Kiedy wychodził na korytarz, zgraja uczniów już rozlała się na wszystkie strony. Wśród nich nigdzie nie widział Avy.
I właśnie wtedy poczuł coś dziwnego. Nie frustrację. Nie ciekawość.
Pustkę.
Jakby coś ważnego właśnie mu umknęło.
Na korytarzu było głośno — typowy chaos między lekcjami. Uczniowie stali pod ścianami, przepychali się między szafkami, rozmawiali, śmiali się zbyt głośno. Noah przeszedł przez tłum z obojętną miną, jakby wszystko wokół nie miało z nim nic wspólnego.
Przy końcu skrzydła zachodniego, gdzie zazwyczaj zbierali się między zajęciami, dostrzegł znajome sylwetki. Jayden oparty był o framugę drzwi z telefonem w dłoni. Luca siedział na parapecie, bujając nogą w powietrzu, a Ty stał tyłem do ściany, żując gumę i rozglądając się leniwie.
— No nareszcie, Casanova biologii — rzucił Jayden, nie podnosząc wzroku. — Już myśleliśmy, że przepadłeś.
— Albo że Ava cię pogryzła — dodał Luca, z szerokim uśmiechem.
Ty tylko uniósł brwi.
Noah uśmiechnął się półgębkiem i podszedł bliżej.
— Spokojnie, jeszcze oddycha — rzucił, opierając się ramieniem o ścianę obok Jaydena.
— To znaczy, że już się zaprzyjaźniliście? — Jayden spojrzał na niego z przekąsem. — Ile słów wymieniliście? Pięć? Dziesięć? Czy może była już faza wspólnych notatek i delikatnych spojrzeń?
— Może było jedno wielkie nic — odparł Noah, wzruszając ramionami.
Luca się zaśmiał.
— To nie brzmi jak postęp. A czas leci, bracie.
Jayden skrzyżował ramiona na piersi.
— Zakład to zakład, Noah. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ale chyba nie zamierzasz się teraz poddać, co?
Noah zamilkł na moment, udając, że coś poprawia w plecaku. Jego twarz wciąż
miała ten znudzony, lekko arogancki wyraz, który znał każdy w szkole. Ale gdzieś w środku coś się w nim poruszyło.
— Spokojnie — rzucił, prostując się. — Wszystko pod kontrolą. To tylko zabawa.
Słowa wyszły zbyt gładko. Zbyt szybko. Jakby musiał je powtórzyć, żeby sam w nie uwierzył.
— Serio, Carter — odezwał się Ty, krzyżując ramiona. — Tydzień minął, a ty nawet nie wiesz, co ona lubi na lunch.
— A może on wie, tylko się nie przyznaje? — Luca szturchnął Noaha łokciem. — Może już ma jej numer i trzyma wszystko w tajemnicy.
Jayden parsknął.
— Jasne, a jutro się dowiemy, że są parą i piszą sobie listy miłosne.
Noah przewrócił oczami, ale nawet nie próbował się tłumaczyć. Słuchał ich żartów, jakby były w innym języku. Bo nie to zaprzątało mu myśli.
Wciąż miał przed oczami jej twarz. Ten spokój. Ten brak reakcji. I to, jak wyszła z klasy, nie rzucając nawet spojrzenia przez ramię.
— Zaczynasz działać czy nie? — Jayden znowu spojrzał na niego, tym razem poważniej. — Bo zaraz to się zrobi nudne. A nikt nie chce wygrać zakładu przez walkower.
— Ona nie jest typem, który się rozkleja przy jednym spojrzeniu — mruknął Noah, bardziej do siebie niż do nich.
— I właśnie dlatego to będzie ciekawsze — uciął Luca. — Stary, serio, nie zwlekaj. Inaczej ktoś inny się nią zainteresuje i tyle będzie z twojego planu.
Noah milczał. Słuchał. Ale coraz mniej wierzył w to, co mówili.
Plan. Gra. Zakład.
To słowa, które jeszcze tydzień temu brzmiały ekscytująco. Teraz zaczynały tracić sens.
Uśmiechnął się, jakby wszystko było po staremu.
— Spokojnie, chłopaki. Nie przegapię okazji.
Ale wewnątrz zaczynało kiełkować pytanie.
Czy naprawdę tego chcę?
Pokój Noaha pogrążony był w półmroku. Tylko blada poświata lampki przy biurku oświetlała niewielką przestrzeń. Na ścianie wisiał plakat ulubionej drużyny, nieco wyblakły, z rogiem oderwanym przez czas. Telefon leżał na szafce, wyciszony. Zegar tykał cicho, przypominając o upływających minutach.
Na biurku leżał otwarty zeszyt z biologii. Długopis zsunął się na podłogę. Nawet nie miał siły go podnieść.
Z głośników laptopa cicho sączyła się muzyka. Stara playlista Ethana. Nawet nie pamiętał, że wciąż była zapisana. Nie miał serca jej skasować.
Noah siedział na łóżku z głową opartą o ścianę. W dłoniach obracał piłkę do koszykówki, której od lat nie używał do niczego poza ćwiczeniem odruchów. Obracał ją bezmyślnie, jakby mogła mu pomóc poukładać chaos w głowie.
W pokoju panowała cisza, ale nie była to cisza uspokajająca.
To była ta druga — głośna, natrętna, odbijająca się echem od wspomnień.
Zamknął oczy.
Zobaczył twarz Ethana. Uśmiechniętą. Pełną życia.
I potem już tylko pustą przestrzeń. Jakby ktoś wyrwał z jego świata cały kolor.
Minęły dwa lata, a on nadal czuł, jakby Ethan miał zaraz wejść do pokoju, rzucić jakąś głupią uwagę i usiąść na biurku, jak robił to zawsze.
Ale nikt nie wchodził.
Noah otworzył oczy i wpatrywał się w sufit. I wtedy znów zobaczył Avę. Nie w fizyczny sposób. Ale w tym, co zostawiła po sobie w jego głowie. Nie była jak inne dziewczyny. Nie próbowała się przymilać. Nie podśmiewała się z jego uwag. Nie krążyła wokół niego jak satelita. Ona go ignorowała. Nie z chłodną wyższością, ale z czymś, co było o wiele bardziej prawdziwe — z własnym światem, który nie potrzebował jego obecności.
To bolało. I fascynowało.
Zawsze miał władzę. Kontrolę. Przewagę.
A teraz…
Nie wiedział, kim jest przy niej.
Zacisnął dłoń na piłce i odłożył ją na bok.
Przez chwilę siedział w całkowitej ciszy.
Może to nie jest gra. Może to coś, co wreszcie przebije się przez mur, który sam zbudowałem.Rozdział 8 — Pęknięcia
NOAH
Słońce wlało się do pokoju przez niedomknięte żaluzje, tańcząc smugami na podłodze. Noah przewrócił się na bok, zakrywając twarz poduszką. Była sobota, może dziesiąta, może później — nie miał pojęcia. I nie chciał wiedzieć.
Jego pokój wyglądał jak po bitwie — krzywo rzucona bluza, telefon na kablu wijącym się jak wąż, pusta butelka po wodzie obok łóżka. Z głośników nadal sączył się cicho playlistowy lo-fi, którego nie wyłączył poprzedniego wieczoru.
Przeciągnął się leniwie, mrucząc coś pod nosem. Gdyby mógł, przespałby cały weekend. Ale wtedy rozbrzmiał dźwięk telefonu — wybudzający go skuteczniej niż budzik.
Jayden.
— Yo — mruknął, odbierając bez entuzjazmu.
— Ty stary, co z tobą wczoraj było? — głos Jaydena jak zwykle tryskał energią. — Impreza dopiero się rozkręcała, a ty zniknąłeś jak duch.
Noah przetarł oczy.
— Miałem coś do ogarnięcia.
— Coś? Czy może *kogoś*? — Jayden zaśmiał się. — Słyszałem, że wyszedłeś razem z Avą. Carter, ty lisie, nieźle. Zakład zaczyna wyglądać obiecująco, co?