Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

The Enclave - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 września 2025
3898 pkt
punktów Virtualo

The Enclave - ebook

Historia Damiena Cadella – bohatera powieści The Clique i The Clique 2.

Luna Allister nie sądziła, że kiedykolwiek wróci do Anglii. Ostatnie dwa lata spędziła w szwedzkim internacie i choć nienawidziła tego miejsca, wszystko wydawało się lepsze niż powrót tam, gdzie był Damien Cadell – chłopak, który stał się jej przekleństwem.

To prawdziwy demon, zdolny wejść dziewczynie w głowę tak głęboko, że żadna siła nie zdołałaby wyrwać go z jej pamięci.

Kiedy Luna staje u bram mrocznej uczelni Bleakhaven Academy, marzy tylko o dwóch rzeczach: nie zbliżać się do Damiena i nie dopuścić, aby ponownie wkradł się w jej życie.

Allister jednak niemal od razu przekonuje się, że jej postanowienie pozostanie wyłącznie pragnieniem.

Cadell wie, że Luna wróciła i nie pozwoli jej o sobie zapomnieć. Na nieszczęście młodej studentki, nie tylko on stanie się jej problemem. Pobyt w akademii sprawi, że dziewczyna zacznie zadawać sobie pytanie, czy jej życie było prawdą, czy tylko starannie wykreowanym kłamstwem.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Opis pochodzi od Wydawcy.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8418-389-2
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSTRZEŻENIE

Drogi czytelniku,

zanim sięgniesz po The Enclave, powinieneś zapoznać się z kilkoma informacjami.

Bohaterowie tej książki nie są dobrymi ludźmi. Każdy z nich – mniej lub bardziej – uosabia cechy, których w realnym życiu należy za wszelką cenę unikać. Przemawiają przez nich manipulacja, egoizm, skłonność do autodestrukcji, żądza i zaburzenia – w szeroko pojętym znaczeniu tego słowa. Jeśli jednak zdecydujesz się zanurzyć w fabule mojej powieści, musisz wziąć pod uwagę, że natkniesz się na tematy wrażliwe, takie jak: przemoc, opisowe sceny erotyczne, narkotyki, alkohol, zaburzenia psychiczne, morderstwo, nieetyczne oddziaływanie na psychikę, elementy paranormalne, a także opisy zachowań, które w prawdziwym świecie wzbudziłyby niepokój.

Miej również na uwadze, że wszystko, co znajdziesz w The Enclave, jest fikcją. Niektóre miejsca, pojawiające się w powieści, m.in. Trinity Leading School, Bleakhaven Academy, The Nightfall Theatre czy Chokehold, zostały wymyślone na potrzeby historii. Dotyczy to także miasteczka Crowden – zarówno jego położenie, jak i wygląd oraz opisane miejsca nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Świat przedstawiony w tej książce to wyłącznie wytwór mojej wyobraźni, który w realnym świecie straciłby rację bytu. Nie doszukuj się zatem braku logiki w niektórych sytuacjach czy zachowaniach bohaterów. Wierz mi, za każdym razem, kiedy pomyślisz „to chore” – dokładnie takie miało być.

Jeśli pomimo tego, co Ci powiedziałam, nadal tu jesteś – zapraszam Cię w podróż przez labirynt mroku. Uprzedzam jednak, że nie spotkasz po drodze nikogo, kto poda Ci latarkę.

Pamiętaj jeszcze o jednym. Jeżeli kiedykolwiek spotkasz kogoś takiego jak Damien – nie uciekaj. Schowaj się i módl, żeby Cię nie znalazł. Nie wychodź z ukrycia zbyt szybko. Ten chłopak jest sprytniejszy niż najbardziej przebiegłe demony.

Do zobaczenia w ciemności.PLAYLISTA

The Neighbourhood – Wires

Chase Atlantic – Okay

Hippie Sabotage – Devil Eyes

Isabel LaRosa – HAUNTED

Thomas LaRosa – Scream My Name

Rumelis – I See (Sped Up)

Artemas – southbound

Chase Atlantic – Right Here

Chase Atlantic – Triggered

Darci – Red Eye

Valerie Broussard – Killer

Chase Atlantic – DEVILISH

New Medicine – Take Me Away

David Kushner – Dead Man

Darci – On My Own

The Neighbourhood – Afraid

The Neighbourhood – Sweater Weather

Chase Atlantic – Obsessive

The Neighbourhood – A Little Death

Chase Atlantic – HEAVEN AND BACK

twenty one pilots – Doubt (demo)PROLOG

Damien

Wrześniowe zachody słońca były piękne.

Szczególnie kiedy podziwiało się je, stojąc nad ciałem, z którego przed chwilą uszedł ostatni oddech.

Słońce mozolnie zbliżało się do linii drzew, a jego ciepła poświata rozlewała się po lesie, malując świat na odcienie złota i głębokiej czerwieni.

Wypuściłem przed siebie ostatnią chmurę dymu z papierosa i schowałem niedopałek do strunowego woreczka, który zawsze nosiłem przy sobie w… takich sytuacjach.

Wziąłem głęboki wdech, podwijając rękawy czarnej bluzy, po czym niespiesznie pochyliłem się nad mężczyzną leżącym u moich stóp. Jego martwa twarz zastygła w niemal groteskowym wyrazie strachu, jakby do ostatniej sekundy miał nadzieję, że uda mu się wzbudzić we mnie litość.

To, rzecz jasna, się nie wydarzyło.

– Nie patrz tak na mnie – szepnąłem do niego, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu. Przysiadłem na hałdzie świeżo rozkopanej gleby i wbiłem spojrzenie w jego przygasłe oczy. – Nie udawaj, że jesteś zaskoczony. Wiedziałeś, jak to się skończy. Tłumaczyłem ci wiele razy, że z przyjemnością pożyczę ci pieniądze, ale oczekuję oddania całej sumy na czas. Sam przypieczętowałeś swój los, przyjacielu.

Oparłem łokcie o kolana i po raz kolejny przeniosłem wzrok w kierunku zachodzącego słońca. Wrzesień pachniał dymem i chłodną ziemią.

Czułem pod stopami wilgotny, błotnisty grunt, a zapach wieczornego powietrza mieszał się z wonią krwi.

Cudowne połączenie.

Uwielbiałem ten stan, tę kontrolę. Tylko ja, przyroda, spokój i martwe ciało.

Moje królestwo.

Odpaliłem kolejną fajkę. Powoli oblizałem usta, pozwalając nikotynie rozlać się w moim wnętrzu i ponownie spojrzałem na trupa.

– Powiedzmy, że to był test, hmm? – podjąłem. – Sprawdzałem sam siebie. Ty, jak już pewnie rozumiesz, nie odgrywałeś w tym zbyt dużej roli. – Wzruszyłem ramionami, a kilka kosmyków białych włosów opadło mi na twarz. – Byłem ciekaw, czy wciąż potrafię nie tylko zabijać, lecz również łapać swoje ofiary. I wiesz co? Potrafię. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Jestem zaszczycony, że pozwoliłeś mi sprawdzić moje umiejętności.

Zwinnym ruchem podniosłem się na nogi, po czym stopniowo rozluźniłem obolałe mięśnie. Goniłem tego skurwiela po lesie przez ponad dwie godziny, to nie było łatwe zadanie.

– To co? – Kiwnąłem głową w jego stronę tak, jakbym mógł doczekać się odpowiedzi. – Ty do ziemi, ja do domu. Robi się późno – westchnąłem.

Nie zwlekając ani chwili dłużej, kopnąłem ciężkie truchło, które z hukiem wpadło do świeżo wykopanego dołu.

Te lasy od dawna należały do mnie. Miejsca, które naznaczyłem jako swoje, nie były odwiedzane przez ludzi. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się aż tak daleko. Może z uwagi na to, że nie trzeba było wiele, by się tu zgubić, a może… Może rzeczywiście ktoś wierzył w te popieprzone miejskie legendy.

Obszary rozciągające się wokół Bleakhaven Academy od lat były owiane różnymi historiami. Osobiście uważałem, że to zwykłe wymysły mieszkańców miasteczka nieopodal – ot, bajki, którymi można straszyć niegrzeczne dzieci.

Jedna rzecz natomiast pozostawała prawdą. W okolicach akademii na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat zniknęło sporo ludzi. Nie sądziłem jednak, że kryły się za tym leśne potwory albo wkurwione duchy czyichś przodków. Moim zdaniem za tajemniczymi zaginięciami stali ludzie tacy jak ja.

W sumie nie miałbym nic przeciwko, gdyby ktoś uznał zniknięcie tego bydlaka pode mną za „klątwę Bleakhaven”. Im mniej problemów, tym lepiej. Byłem skłonny zgodzić się na to, by przypisano moje zasługi jakiemuś opętanemu jeleniowi czy innemu stworowi z legend.

Zebrałem w sobie wszystkie siły, by starannie zakopać wielki dół, a następnie doprowadzić grób do perfekcyjnego stanu. Nawet! Nawet gdyby jakiś zbłąkany turysta zaszedł aż tutaj, mój mały cmentarz nie rzucał się w oczy. Każdy listek, każda gałązka i każdy pieprzony kamyczek układałem tak, by wyglądały na ułożone rękami natury.

– Piękny wieczór – mruknąłem sam do siebie, po czym oddaliłem się kawałek od grobu.

Znalazłem sporych rozmiarów kamień, na którym przysiadłem i upiłem kilka łyków koniaku. W dni takie jak ten zawsze nosiłem przy sobie piersiówkę, w końcu sukcesy wymagały toastów.

Znajdowałem się na stosunkowo sporym wzniesieniu, dzięki czemu mogłem podziwiać lasy z góry. Piękne, gęste lasy.

Moje lasy.

Pociągnąłem kolejny solidny łyk, rozmyślając o tym, że już tak niewiele dzieliło mnie od tego, co było mi przeznaczone.

Za kilka dni miałem rozpocząć studia. Nowe miasto. Nowe reguły. Nowe możliwości.

Bractwo w Bleakhaven Academy musiało być moje. Wcześniej jego królem był mój – pierdol się – ojciec, a jeszcze wcześniej – świętej pamięci dziadek. Wiedziałem, że gdy tylko przekroczę bramy tej ponurej uczelni, zawłaszczę sobie wszystko, co najzwyczajniej w świecie mi się należało.

– Fuj! – podniosłem głos, kiedy przypadkiem dotknąłem ust zakrwawionymi palcami.

Cholerna krew, jeszcze nie całkiem wyschła.

– Nawet twoja krew jest obrzydliwa – rzuciłem do grobu przez ramię.

Zirytowany, z całych sił wytarłem ręce w czarne, dresowe spodnie i nabrałem powietrza w płuca.

Chciałem choć przez chwilę odpocząć, wyciszyć myśli, nacieszyć się zapachem nadchodzącej nocy, ale – jak zwykle – nie było mi to dane. Telefon zawibrował w mojej kieszeni, doprowadzając mnie do szału.

Warknąłem pod nosem i postanowiłem odebrać.

Zerknąłem na ekran.

Axel.

– Czego? Jestem zajęty – prychnąłem obojętnym tonem.

– Mam dla ciebie coś lepszego niż trup, Cadell – rozległo się w słuchawce. Ax brzmiał na rozbawionego. – Dowiedziałem się czegoś, co cię zainteresuje.

Milczałem przez moment, czekając, aż przyjaciel przejdzie do sedna. Zapomniałem jednak, że pieprzony Vanderhall nie potrafił przedstawić niczego zwięźle, najpierw musiał opowiedzieć rozwleczoną do granic możliwości historię.

– No mów, do cholery – ponagliłem go, na co głęboko westchnął.

Poprawiłem się na kamieniu, przenosząc spojrzenie w kierunku słońca, które już niemal całkowicie skryło się za rozłożystymi koronami drzew.

– Słuchaj, siedziałem dzisiaj trochę przy komputerze – zaczął w końcu. – Chciałem sprawdzić, kto będzie z nami na roku, ilu uczniów Trinity faktycznie zdecydowało się na studia w Bleakhaven, sam rozumiesz – ciągnął, a ja postanowiłem mu nie przerywać. Wiedziałem, że poczuje się lepiej, kiedy wyrzuci z siebie jakieś tysiąc słów zamiast jednego krótkiego zdania.

Odpaliłem trzeciego w ciągu ostatnich trzydziestu minut papierosa i wsłuchiwałem się uważnie we wszystko, co mówił.

– Właściwie w większości będziemy oglądać znajome twarze – kontynuował. – Ale jest też sporo nowych. Sprawdzę sobie tych ludzi, lubię być doinformowany.

Potarłem palcami brwi, coraz mocniej zaciskając szczęki.

– Jedno nazwisko na liście studentów bardzo mnie zaciekawiło i myślę, że ciebie zaciekawi jeszcze bardziej – obwieścił nieco poważniej.

– Jakie nazwisko? – mruknąłem, poprawiając włosy.

Axel nie odzywał się przez naprawdę długą chwilę.

Ze znudzeniem przewróciłem oczami. Chciałem, by w końcu wydusił to, co miał do powiedzenia.

Podczas dłużącego się w nieskończoność oczekiwania zdążyłem podnieść się z kamienia i przejść kilka kroków. Stałem przy jednym z ogromnych drzew, gdy Vanderhall nareszcie się odezwał.

– Allister.

Miałem wrażenie, że moje serce na moment przestało bić. Krew odpłynęła mi z twarzy, a obraz zadrżał, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę.

– Luna wróciła – dodał przyjaciel, a ja bez słowa się rozłączyłem.

Telefon wypadł mi z ręki, a do moich uszu dotarł cichy pogłos szeleszczących gałązek, brutalnie zaatakowanych przez ciężar urządzenia.

Niemal w zwolnionym tempie odwróciłem się w stronę ścieżki powrotnej. Czułem, jak moje ciało reagowało na jej imię. Na usta wstąpił mi ciężki, złowrogi uśmiech.

– Moja Luna… – szepnąłem, zaciskając pięści. – Witaj w domu, kochanie.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Luna

Cholera.

Niech to wszystko jasny…

– Pani Allister, tak? – Wulgarny natłok myśli w mojej głowie został brutalnie przerwany przez słowa recepcjonisty w hotelu.

– Zgadza się, dzień dobry. – Posłałam mężczyźnie w średnim wieku wymuszony uśmiech.

– Pokój czterysta osiem – poinformował. – Bardzo proszę, karta do pokoju i vouchery na śniadanie oraz obiad – wręczając mi wszystko, czego potrzebowałam.

– Dziękuję – odparłam ciepło. – To będzie czwarte piętro?

– Zgadza się, w lewej części holu znajdzie pani windę.

Przytaknęłam, po czym bez słowa pociągnęłam za sobą ogromną walizkę i ruszyłam w wyznaczonym kierunku.

Prawie nie oddychałam, dopóki nie znalazłam się w pokoju.

Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, wciągnęłam do płuc pokaźną porcję powietrza. Wsunęłam włosy za uszy, a następnie podeszłam do okna, by rozejrzeć się po okolicy.

– Chryste… – mruknęłam, obejmując wzrokiem ciemne lasy rozpościerające się wokół hotelu.

Gęsta mgła okalała korony drzew, na które patrzyłam z góry, i choć stałam przy zamkniętym oknie, niemal czułam przerażającą, lepką wilgoć, dryfującą w powietrzu na zewnątrz.

Nigdy nie chciałam wracać do Anglii.

A już na pewno nie planowałam znaleźć się w Crowden ani tym bardziej w Bleakhaven Academy.

Crowden.

Samo brzmienie tej nazwy wydawało się ciążyć na języku. W teorii – miasteczko jak każde inne, przynajmniej z pozoru. Kiedy jechałam taksówką, widziałam zniszczony kamienny most przerzucony nad rzeką, brukowane ulice oraz domy ze starych cegieł. Nic, co mogłoby szczególnie zwrócić uwagę. W praktyce – jeśli przyjrzeć się bliżej, nietrudno o złudzenie, że ta mała mieścina była niczym wyjęta z horroru albo legend. Kiedyś podobno przyciągała wielu turystów, a także naukowców, artystów czy nawet arystokratów, którzy przybywali tu w poszukiwaniu inspiracji albo schronienia przed światem. Mówiono jednak, że niewielu przyjeżdżało tutaj ponownie.

Podobno kto raz odwiedzi to miejsce, nigdy nie wróci tu z własnej woli.

Nie do końca w to wszystko wierzyłam. To, że gdzieś jest mgła, wiecznie leje, a pieprzone rury wydają dźwięki, jakby ktoś w nich umierał, nie stanowi powodu do strachu, prawda?

Usiadłam na parapecie, wygodnie opierając podbródek o rękę. W Londynie rano świeciło słońce i choć ten znajdował się niespełna dwie godziny drogi od Crowden, tutaj wszystko wydawało się inne. Trochę czytałam, zanim tu przyjechałam. Znalazłam też kilka podcastów kryminalnych, a nawet paranormalnych, w których ludzie ochoczo opowiadali o swoich doświadczeniach związanych z tym miejscem lub o znanych przez nich legendach.

Uczestnicy słuchowisk twierdzili, że kiedyś Crowden było normalne. Z czasem jednak wśród ludzi zaczęły krążyć opowieści.

O duchach przeszłości.

O sekretach, które lepiej pozostawić w spokoju.

Miejscowi podobno nie mówili o niczym wprost. Zamiast tego szeptali, zawsze z pewnym lękiem w głosie, jakby bali się, że miasteczko… słucha.

Gdyby nie ostatnia wola moich rodziców, siedziałabym teraz w Szwecji albo gdziekolwiek indziej, byle nie tutaj.

Ale zostałam sama na świecie. Dosłownie sama. Postanowiłam więc uszanować ich prośbę – i tak nie miałam nic do stracenia.

Kiedy uczyłam się w liceum, odszedł mój brat Caleb. Od lat miał problem z narkotykami i pewnego dnia wydarzyło się to, co czułam w kościach od dawna.

Nie byłam w stanie wracać do nocy jego śmierci, nawet w myślach.

Z kolei trzy miesiące temu moi rodzice zginęli w wypadku. Jednak w wypadku ich śmierć… wiele rzeczy nie dawało mi spokoju. Nie było mnie w Anglii, kiedy to się stało. Gdy przyjechałam, otrzymałam informację, że ojciec prowadził pod wpływem alkoholu i zderzył się czołowo z ciężarówką, w konsekwencji czego zginęli zarówno on, jak i mama.

Problem w tym, że tata nie pił.

NIGDY.

Od ponad dwudziestu lat nie wznosił toastu nawet w sylwestra.

Kiedy opowiedziałam o tym policji, stwierdzili, że być może prowadziła moja matka, która również miała we krwi prawie dwa promile, a ojciec zamienił się z nią miejscami, zanim przyjechały służby. Śledczy uważali, że skoro kierowca ciężarówki zginął na miejscu, tata mógłby chcieć w ten sposób wziąć winę na siebie i w razie gdyby rodzice przeżyli, uratować mamę przed więzieniem. Rodzice zmarli w szpitalu, więc nikt nie zdążył ich zapytać, jak było naprawdę.

Ja miałam co do tego wszystkiego zupełnie inne zdanie.

Po pierwsze – ich obrażenia były tak rozległe, że nie istniał dla mnie cień szansy na to, by po zderzeniu mogli „zamienić się miejscami”. Po drugie – matka od śmierci Caleba bez przerwy brała leki: antydepresanty, coś na stany lękowe, a do tego coś jeszcze, czego działania nie pamiętam. Nie piła. Tak samo jak ojciec. Na Boga, nikt o zdrowych zmysłach nie łączy leków psychotropowych z alkoholem!

Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie o tym wszystkim.

Kolejną dziwną rzeczą był fakt, że rodzice zmienili testament zaledwie kilka dni przed wypadkiem. Cały majątek mogłam przejąć od razu, choć wcześniej zapierali się, że najpierw muszę skończyć studia, by w ogóle cokolwiek dostać. W dodatku mama zostawiła u naszego prawnika list, który ten miał mi przekazać w razie jej śmierci. W liście tym wraz z tatą poprosiła mnie, bym podjęła studia w Bleakhaven Academy.

Dlaczego to zrobiła? Wiedziałam, że nienawidziła tego miejsca. Oboje z ojcem chcieli, żebym trzymała się od Crowden z daleka. Nigdy nie dopytywałam dlaczego, bo – szczerze mówiąc – nie obchodziło mnie to. I tak nie chciałam tu studiować.

I dlaczego załatwili wszystkie formalności niespełna tydzień przed śmiercią? Tak jakby wiedzieli, że umrą, a przecież to był podobno wypadek.

– Dobra, starczy – szepnęłam, próbując odrzucić na bok myśli, które każdego dnia zaprzątały mi głowę.

Wstałam z parapetu i podeszłam do walizki. Zaczęłam wyjmować najpotrzebniejsze rzeczy – nie było sensu całkowicie się rozpakowywać, miałam tu zostać tylko na jedną noc.

Jutro z samego rana musiałam stawić się w Bleakhaven i zameldować w akademiku.

Kilka kolejnych godzin upłynęło mi na kąpieli, czytaniu książki oraz krótkiej historii uczelni. Świat spowijał mrok, kiedy nogi zdrętwiały mi na tyle, że podniosłam się z łóżka.

– Obiad… – burknęłam, gdy przypomniałam sobie, że nie zeszłam do restauracji w wyznaczonych godzinach.

Nie chciałam dłużej narzekać. Naprawdę nie należałam do osób, które na każdym kroku marudzą, ale – cholera jasna – miałam po prostu dosyć dzisiejszego dnia.

Kolejny będzie lepszy.

Pomyślałam i postanowiłam się tego trzymać.

Szybko przebrałam się w piżamę z zamiarem pójścia spać. Najwyżej zjem potężne śniadanie i będę sobie wmawiać, że w ten sposób nadrobiłam pominięty obiad.

Ułożyłam się wygodnie, przykryłam wielką kołdrą i zgarnęłam z szafki nocnej opaskę na oczy. Podłączyłam telefon do ładowarki, a kiedy byłam już pewna, że zaledwie minuty dzieliły mnie od zapadnięcia w sen, ten zawibrował.

Niechętnie sięgnęłam po urządzenie i zmrużyłam powieki, kiedy uderzyła we mnie pełna jasność ekranu.

Nieznany:

Witaj w Crowden, kochanie.

O nie. Tylko nie on.

Wstrzymałam oddech i zacisnęłam szczęki.

Luna:

Skąd masz mój numer?

Nieznany:

Axel mi dał.

Pieprzony haker Vanderhall. Ten chłopak był jak karaluch, którego nie dało się unicestwić. Już w liceum dla zabawy włamywał się nauczycielom na konta i przeglądał historie transakcji albo wykupywał w ich imieniu subskrypcje stron pornograficznych. Zakładałam, że w tym momencie był już zdolny absolutnie do wszystkiego, co można zrobić przy użyciu komputera.

Przed przyjazdem tutaj zmieniłam numer. Zrobiłam to, chociaż podświadomie czułam, że szybko znajdzie się w rękach… Nawet w myślach nie chciałam wymawiać jego imienia.

Nieznany:

Cieszę się, że jutro się zobaczymy. Tęskniłem. Ty też tęskniłaś?

Miałam wrażenie, że za moment połamię sobie zęby. Podniosłam się do siadu i wysłałam kolejną wiadomość.

Luna:

Damien, nie mów do mnie, nie pisz do mnie, nie myśl o mnie, a w Bleakhaven trzymaj się ode mnie z daleka.

Nieznany:

Nie nazwałaś mnie demonem, tylko po imieniu. To już coś, małe kroczki :)

– Boże! – ryknęłam na cały pokój, rzucając telefon na poduszkę za sobą.

Wszystko. Mogłam się zgodzić na wszystko, ale nie na tego człowieka. Przyjechałam do Crowden, bo tego zażyczyli sobie przed śmiercią moi rodzice. Zdecydowałam się zamieszkać na terenie uczelni, ponieważ o to również poprosili w swoim liście. Byłam tutaj, chociaż wcale tego nie chciałam.

Ale nie pozwolę na to, by Damien Cadell znów stał się częścią mojego życia.

Czas, kiedy byliśmy… blisko, to czas, który…

Nie, nawet nie będę o tym myśleć.

Wściekła, przewróciłam się na drugi bok, po czym zasłoniłam sobie oczy. Nie potrafiłam spać bez opaski w hotelach, chociaż nie wiedziałam dlaczego.

Przez kolejne trzy godziny turlałam się po łóżku jak ryba wyrzucona na brzeg. Nie mogłam zasnąć, choć wcześniej marzyłam tylko o tym.

W końcu położyłam się na plecach, przesunęłam opaskę na czubek głowy i wbiłam wzrok w sufit. Niezgrabnie pociągnęłam nosem, zaciskając przy tym zęby, a kiedy w końcu udało mi się porządnie odetchnąć, sięgnęłam po telefon, który kilka minut wcześniej zawibrował.

Damien:

Bezsenność to koszmarna zmora.

Luna:

Pieprz się.

Damien:

Wszystko w swoim czasie.

Uniosłam brwi, gdy na ekranie wyświetliła się ta bezczelna wiadomość.

Demon.ROZDZIAŁ DRUGI

Luna

Taksówka sunęła po żwirowej drodze niczym żółw, i to w dodatku bardzo stary. Obserwowałam widoki za szybą, choć na dłuższą metę stawało się to nużące. Lasy, lasy, lasy. Mgła. Znowu lasy. I tak w kółko.

– Co sprowadza panienkę do Crowden? – zagaił starszy kierowca, zerkając na mnie w lusterku.

– Studia, oczywiście – odparłam miło i posłałam mu uśmiech.

Mężczyzna milczał przez moment, aż w końcu westchnął głęboko, po czym poprawił dłonie ułożone na kierownicy.

– Wie panienka – podjął cicho. – Ja to bym chciał, żeby tę akademię zamknęli w pizdu – obwieścił, na co uniosłam brwi.

– Dlaczego? – zapytałam, próbując ukryć rozbawienie.

– Brzydkie miejsce, bardzo brzydkie. – Pokręcił głową. – Sporo się o nim mówi.

– Co się mówi? – dopytywałam zaciekawiona.

Zanim jednak kierowca miał okazję odpowiedzieć, w przednią szybę uderzył ptak. Na szczęście jej nie rozbił – zatrzepotał tylko czarnymi skrzydłami i wydarł się wniebogłosy, a następnie odleciał w stronę leśnej gęstwiny.

– Nie pojadę dalej, panienko. – Staruszek zatrzymał samochód i obrócił się w moją stronę. – Życie mi miłe, proszę pieszo. Nie zostało dużo, jakieś pięćset jardów. Pieniędzy nie wezmę, bo nie skończyłem kursu.

– Poważnie? – rzuciłam poirytowana. – Wierzy pan w te wszystkie głupie legendy? Przecież tu jest mnóstwo ptaków. Takie rzeczy się zdarzają, szczególnie przy lasach – dodałam, niepewnie odpinając pas.

– A wierzę! – stwierdził głośno. – Wierzę, bo mieszkam tu od urodzenia i od urodzenia mówiono mi, że w tych lasach nie kryje się nic dobrego!

– Tak, a zły pan zabiera dzieci do starej wiedźmy, która je patroszy. – Przewróciłam oczami, a później sięgnęłam do klamki.

Otworzyłam drzwi, a kiedy wysiadłam, mężczyzna mruknął:

– Panienko.

Schyliłam się i wsunęłam głowę do wnętrza auta.

– Zmienił pan zdanie? Nie muszę targać tej walizki przez las?

– Proszę nie wychodzić z akademika po północy. Przepraszam, że nie zawiozę do celu, nie mogę. – Zmarszczył siwe brwi. – Ten kruk to znak, panienko, a ja wierzę w znaki.

A ja we Wróżkę Zębuszkę.

– Dlaczego mam nie wychodzić po północy? – szepnęłam.

– Nie wiem – odparł. – Ale tak będzie lepiej. Zegar na wieży głównego budynku zawsze zatrzymuje się równo o północy i choćby go naprawiali, przestawiali, zawsze jest tak samo. Może to też znak jakiś? Proszę uważać – dodał, po czym ponownie uruchomił silnik.

Stary wariat.

Wynurzyłam się z taksówki i podeszłam do bagażnika. Szybko wyciągnęłam walizkę, dziękując sobie w duchu, że miałam na nogach buty do biegania.

Kiedy tylko zamknęłam klapę, kierowca wycofał, by po chwili nawrócić między drzewami i zniknąć na żwirowej drodze.

– Zajebiście – sapnęłam, kładąc ręce na biodrach.

Zerknęłam w kierunku swojego celu, ale nie widziałam nawet zarysu uczelni.

– Już widzę te pięćset jardów. – Odetchnęłam ciężko, po czym zaczęłam ciągnąć za sobą torbę, której kółka rzęziły na podłożu przy każdym moim kroku.

Dziadek nie kłamał. Może nie sprecyzował perfekcyjnie odległości, ale był blisko – mój telefon pokazywał, że przeszłam sześćset jardów.

I wtedy stanęłam u bram Bleakhaven Academy.

W powietrzu unosił się zapach wilgoci i drzew – ciężki, przytłaczający i niepozwalający się zignorować.

Uniosłam wzrok, by dokładnie przyjrzeć się bramie. Była wysoka, żelazna, z kutymi zdobieniami, wyglądającymi jak splecione ciernie. Nad ziemią wiła się chłodna warstwa mgły, która zdawała się łaskotać moje odsłonięte kostki.

Pośrodku bramy widniał wielki, miedziany herb. Przecięty na pół, po jednej stronie prezentował kruka, po drugiej zaś – lunetę.

– Luneta? – rzuciłam pod nosem, zastanawiając się, dlaczego akurat ten przedmiot umieszczono w herbie. Nie znalazłam o tym informacji w historii akademii.

Po bokach wielkiego żelastwa stały kamienne posągi, przywodzące na myśl uskrzydlone stworzenia, których twarze były zbyt zniekształcone, by określić je jako ludzkie.

Poczułam pod skórą ciarki niepokoju. Zignorowałam je jednak i znów chwyciłam za rączkę walizki, a następnie przeciągnęłam ją przez uchyloną bramę.

Stanęłam na dziedzińcu i niemal od razu odniosłam wrażenie, że zrobiło się chłodniej. Po chwili potrząsnęłam głową, karcąc się w myślach za to, że jakaś część mnie wierzyła w te wszystkie bzdury, których wysłuchałam oraz naczytałam się w ostatnim czasie.

Szłam powoli, pokonując kolejne jardy starannie wyłożonego kocimi łbami chodniczka, aż w końcu moje spojrzenie spoczęło na głównym budynku uczelni.

Wznosił się przede mną jak pałac, choć wyglądał zbyt mrocznie, by budzić pozytywne odczucia. Ściany z ciemnego kamienia były nierealnie gładkie, nieskazitelne. Wielkie okna zdobiły witraże – zimne, szklane oczy i twarze, które sprawiały wrażenie, jakby obserwowały, co dzieje się dookoła.

– Zegar… – szepnęłam, gdy przeniosłam wzrok nieco niżej.

Wisiał dumnie, tuż nad głównym wejściem, a jego wskazówki zatrzymały się na północy – dokładnie tak, jak mówił taksówkarz.

Przeszłam kolejny kawałek, zastanawiając się, dlaczego wokół mnie nie było żywej duszy.

Po prawej stronie od dziedzińca znajdował się wyraźnie oznaczony akademik chłopców – budynek o prostych, minimalistycznych kształtach, choć utrzymany w stylu podobnym do tego głównego. Kamienne schody prowadziły do szerokich drzwi z ciemnego drewna, a nad nimi wisiała latarnia, która nie zgasła, mimo że na dworze zrobiło się już widno.

Po lewej stronie zaś dumnie stał akademik dziewcząt – identyczny jak ten chłopców z jedną, małą różnicą – gęsto porastał go bluszcz.

Szybko skierowałam się do budynku głównego. Tak mi polecono, kiedy rozmawiałam przez telefon z panią Mackberg.

Wciągnęłam walizkę po kamiennych stopniach, po czym powoli otworzyłam masywne drzwi. Niedługo po tym stanęłam w pustym holu, całym wyłożonym drewnem.

– Dzień dobry? – usłyszałam za plecami.

– Pani Mackberg, dzień dobry. – Poprawiłam włosy, uważnie przyglądając się jej twarzy.

Nie wiedziałam, czym dokładnie zajmowała się w Bleakhaven, otrzymałam tylko informację, że w sprawach związanych z akademikami należy rozmawiać z nią. Widziałam jej zdjęcia na stronie internetowej.

Mackberg była kobietą szalenie wysoką, szczupłą i bardzo dystyngowaną. Ręce trzymała splecione z przodu, a jej marynarka wyglądała tak, jakby ktoś uszył ją specjalnie dla niej, dbając o rozmiar co do cala. Ciemne włosy spięła w ciasny kok, a usta przeciągnęła bordową szminką. Wyglądała na około czterdzieści lat i była naprawdę piękna.

– Nazywasz się…? – podjęła niepewnie.

– Luna Allister, jestem studentką pierwszego roku.

– Ach, tak! – Delikatnie klasnęła w dłonie. – Chodź ze mną, zaprowadzę cię.

Skinęłam głową i ruszyłam, ledwie dotrzymując jej kroku. Znowu targałam walizkę przez dziedziniec, a z moich ust wydostawały się małe obłoczki pary.

– Będzie mi miło, jeśli będziesz się do mnie zwracać „Jennifer” – rzuciła przez ramię. – Kiedy studenci mówią do mnie „pani Mackberg”, czuję się dziwnie staro.

– Jasne – odparłam. – O co chodzi z tym zegarem? Podobno zawsze zatrzymuje się na północy.

Nie minęła nawet sekunda, kiedy Jennifer przystanęła, posyłając mi surowe spojrzenie.

– Czyżbyś nasłuchała się tych idiotycznych historyjek od kogoś z miasteczka? – Wyraz jej twarzy nagle złagodniał, jakby próbowała żartować.

– Coś tam słyszałam – stwierdziłam.

Stanęłyśmy pod wejściem do akademika, a Mackberg ułożyła dłoń na moim ramieniu.

– Posłuchaj, dziecko – zaczęła z ciepłym uśmiechem. – Wszyscy wiemy, co opowiadają ludzie z Crowden. Nazywają Bleakhaven Academy siedliskiem diabła, powielają niestworzone historie o tajemniczych zaginięciach i ludziach, którzy tracili tutaj zmysły. Wierz mi, że to wszystko bujdy wyssane z palca. Akademia od dziesiątek lat oferuje studentom najlepsze wykształcenie. Sama zapewne wiesz, że nasz dyplom otwiera wszelkie możliwe drogi kariery. Nie przyjmujemy wielu studentów, zapewniamy wam luksusowe akademiki oraz pełne wyżywienie, byście nie musieli jeździć do miasteczka, a nasza kadra składa się z najlepszych profesorów w kraju. Proszę, nie bierz do siebie tego, co mówią inni. Bleakhaven wygląda tak, a nie inaczej, bo na jego terenie kiedyś mieścił się zakon. A to, że mamy tu sporo mgły i lasów, nie oznacza, że zasiadamy do kolacji z duchami. – Puściła do mnie oczko, po czym otworzyła ciężkie drzwi.

Był w tym jakiś sens.

– Twój pokój znajduje się na trzecim piętrze – poinformowała. – Zostaw walizkę tutaj. Poproszę Victora, żeby wniósł ją po schodach.

– Kto to Victor? – zapytałam od razu.

– Syn jednej z kucharek, pozwalamy mu mieszkać na terenie akademii w zamian za pomoc w różnych drobnych sprawach.

Przytaknęłam.

Ruszyłyśmy do góry po krętych, drewnianych schodach, które sprawiały wrażenie bardzo wiekowych. Wszystko wokół nich również wykonano z drewna – stare półeczki zawieszone na brązowych ścianach, ramy obrazów przedstawiających nieznanych mi ludzi, a nawet kinkiety.

Każdego ranka biegałam, więc wejście na trzecie piętro nie robiło na mnie wrażenia. Oddychałam spokojnie, zupełnie inaczej niż Jennifer, która w pewnym momencie wyraźnie się zasapała.

– Ostatni pokój po lewej stronie. – Wskazała ręką wyznaczone miejsce. – Twoja współlokatorka przyjechała wczoraj, na pewno jest w pokoju, bo dziś jeszcze nikt nie wychodził z budynku. Klucze znajdziesz na łóżku, a gdybyś czegokolwiek potrzebowała, wiesz, gdzie mnie szukać. – Skinęła głową, następnie niespiesznie się oddaliła.

Przełknęłam cicho ślinę i podeszłam do drzwi. Skoro ktoś był w środku, uznałam, że wypadało zapukać.

– Proszę! – wykrzyknął ktoś damskim głosem.

Bez wahania nacisnęłam klamkę, a po chwili przesunęłam wzrokiem po pokaźnych rozmiarów pomieszczeniu.

Mackberg nie kłamała, kiedy mówiła o luksusowych akademikach.

Wszystko wokół wykonano z dębowego drewna, z subtelnymi akcentami złota i jasnego brązu. W pokoju stały dwa duże stoły, dwie potężne szafy, dwie rzeźbione komody oraz dwa szerokie łóżka, okryte ciężkimi narzutami i poduszkami.

Zanim rozejrzałam się dokładniej, moje spojrzenie padło na dziewczynę, która stała przy oknie i paliła papierosa.

Patrzyła na mnie z zaciekawieniem, a ja mogłabym przysiąc, że kogoś mi przypominała.

Miała gęste, cholernie długie, czarne włosy, wielkie, jasnoniebieskie oczy i ostre rysy twarzy. Była przepiękna.

– Hej – rzuciła, po czym ostatni raz zaciągnęła się używką i zgasiła niedopałek w mosiężnej popielniczce. – Jak się nazywasz?

– Luna Allister. – Podeszłam do niej, a ona rozciągnęła usta w intrygującym uśmiechu.

– O, cholera. – Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Uczyłaś się kiedyś w Trinity?

– Tak, ale nie skończyłam tam liceum, na drugim roku przeniosłam się do Szwecji – odparłam, zrzucając z ramion skórzaną kurtkę.

Nieznajoma przez moment wpatrywała się we mnie, aż w końcu głośno parsknęła.

– Ja pierdolę – skwitowała. – Nie spodziewałam się, że będę dzielić pokój z byłą dziewczyną Cadella.

– Że co? – Zmarszczyłam brwi. – Nie jestem jego żadną byłą – sprostowałam.

Stanęłam przy parapecie i wskazałam palcem paczkę papierosów.

– Częstuj się – powiedziała współlokatorka i uniosła kącik ust.

Szybko odpaliłam fajkę. Zaciągnęłam się kilka razy, zanim ponownie się odezwałam.

– Znasz Damiena? – mruknęłam niepewnie. – A tak swoją drogą, kogoś mi przypominasz.

– Znam – potwierdziła. – Pewnie przypominam ci Axela, mojego brata. Nazywam się Rain Vanderhall. – Przechyliła głowę, a jej niebieskie oczy błysnęły dziwnym blaskiem.

Prawie zakrztusiłam się dymem.

– Co? – prychnęłam. – Od kiedy Vanderhall ma siostrę? – Naprawdę byłam w szoku.

Odkąd wyjechałam z Anglii, nie sprawdzałam żadnych informacji na temat starych znajomych. Nie wchodziłam na ich media społecznościowe, po prostu kompletnie się odcięłam. Spodziewałam się wszystkiego, ale na pewno nie siostry pieprzonego Axela.

– Od zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu wcześniej mieszkałam w Stanach, wprowadziłam się do ojca przed trzecią klasą liceum.

– Chryste, chyba sporo mnie ominęło… – westchnęłam i ponownie się zaciągnęłam. – Fortwell i twój brat pewnie też będą tu studiować?

– Jasne, że tak – odparła Rain. – Myślałam, że będziemy mogli dobierać sobie współlokatorów wedle własnego uznania, ale zasada podziału akademików okazała się tak bardzo przestrzegana, że żadne łapówki i wpływy tego nie przeskoczą.

Wstrzymałam oddech.

Sporo informacji naraz.

– Czekaj… – podjęłam. – A z kim chciałaś mieszkać?

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się nieznacznie i wsunęła dolną wargę między zęby.

Coś mi mówiło, że przez ostatnie dwa lata musiało się wydarzyć naprawdę wiele.

– Wiesz co? – rzuciła Rain, opadając na swoje łóżko. – Może wyskoczymy gdzieś wieczorem? Poznajmy się lepiej, skoro mamy razem mieszkać. Opowiem ci o ostatnim roku, a ty opowiesz mi o swojej przeszłości z Damienem. Cholernie mnie to ciekawi – zaproponowała.

– Okej – zgodziłam się. – Wydajesz się w porządku.

– Jestem w porządku. – Teatralnie odrzuciła włosy na plecy. – Dobra, to wszystko mamy dogadane. Postaram się załatwić samochód na wieczór, ósma ci pasuje?

Pokiwałam głową.

– Pięknie, to teraz lecę coś załatwić i widzimy się później. W końcu zostało nam tylko kilka dni do rozpoczęcia zajęć, trzeba to dobrze wykorzystać. – Sprawnym ruchem podniosła się z łóżka i skierowała do drzwi. – Lubisz się zabawić? – zapytała, a w jej głosie wybrzmiała nuta czegoś intrygującego.

– Nawet nie pytaj. – Mimowolnie uniosłam kąciki ust, a kiedy nasze spojrzenia ponownie się skrzyżowały, pomyślałam, że ta dziewczyna może się okazać ciekawą osobą.

– Coś czuję, że się polubimy – stwierdziła, gdy stanęła w korytarzu. – O, ktoś już przyniósł twoją walizkę. – Wskazała palcem torbę. – Do później.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij