- promocja
The Enemy of Love - ebook
The Enemy of Love - ebook
Łączy ich tylko to, że oboje bardzo nie chcieli znaleźć się na tym obozie. Dzieli absolutnie wszystko. Te przeciwieństwa zrobią wszystko, żeby się nie przyciągać.
Lily Smith od dziecka mieszka w Nowym Yorku, a jej życie nie wyróżnia się niczym szczególnym. Właśnie skończyła liceum, nigdy nie miała chłopaka, uwielbia filmy Marvela i wylegiwanie się w łóżku całymi dniami. Za namową mamy wyjeżdża na letni obóz, do którego od początku jest negatywnie nastawiona. W autokarze musi siedzieć obok aroganckiego chłopaka, który jest przekonany o tym, że podoba się absolutnie każdej dziewczynie.
Nawet nie wie, jak bardzo się myli.
Louis White też pochodzi z Nowego Jorku, a Lily działa mu na nerwy odkąd tylko zobaczył, że zmierza w jego kierunku. Są przekonani, że po fatalnym pierwszym spotkaniu będą się trzymać od siebie z daleka, ale trafiają do jednej paczki znajomych na obozie. Napięcie, które narasta między nimi, staje się coraz bardziej nieznośne. Lily wie, że nie może ulec Loiusowi. To nie jest chłopak dla niej. Powiedział jej przecież, że związki to wymysł ludzi, którzy nie potrafią żyć samotnie. A ona nie chce być jego nowym trofeum.
Louis nigdy nie zamierzał się zakochać, Lily nie chce być jego kolejną przygodą bez znaczenia.
Czy któreś z nich dotrzyma składanych sobie obietnic?
enemies to lovers * summer romance * bad boy & good girl
Książka dla czytelników powyżej 16 roku życia.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-3302-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moje życie z reguły było przewidywalne. Każdy dzień wyglądał tak samo, prawie nigdy nie działo się nic, co potrafiłoby mnie zaskoczyć. Na co dzień rzadko spotykałam się z kimkolwiek, generalnie nie przepadałam za ludźmi. Miałam tylko dwójkę bliskich mi przyjaciół, których tolerowałam. Uwielbiałam oglądać ulubione seriale i wylegiwać się w łóżku całymi dniami.
Nie wiedziałam, że latem przed rozpoczęciem studiów wszystko się zmieni.
Nie miałam pojęcia, że obóz, do którego zmusiła mnie mama, okaże się koszmarem, ale innym, niż bym zakładała. Nigdy nie przypuszczałabym, że moje serce rozsypie się na drobne kawałki, a później jakimś sposobem poskłada się na nowo. Tylko czy tak, jakbym faktycznie tego chciała?
Gdy jechałam na obóz, nie miałam pojęcia, co może się tam przydarzyć. Miałam ochotę z niego zrezygnować od razu, gdy tylko przekroczyłam próg autobusu, a już w szczególności, gdy moje oczy spotkały się z TYMI szarymi tęczówkami. Już wtedy wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
A może jednak byłam zbyt negatywnie nastawiona do tych kilku miesięcy, które miałam spędzić poza domem? Przecież nie zawsze to, co z pozoru wydaje się takie straszne, faktycznie takie jest.
Moje życie napisało dla mnie historię, której nigdy bym nie przewidziała. Wszystko, co sobie założyłam, nie miało najmniejszego odzwierciedlenia w rzeczywistości, a ja z każdym dniem przekonywałam się na nowo, że daleko mi do dziewczyny, za którą podawałam się na początku.
Los jest przewrotny, a najbardziej uwielbia udowadniać to tym, którzy próbują się z nim kłócić.LILY
– Lily, zbieraj się, jesteśmy prawie spóźnione! – krzyczy mama z dołu naszego domu.
Jestem właśnie w trakcie robienia codziennego makijażu. Mama już drugi raz mnie pogania, przez co nie mogę się porządnie skupić na tym, co robię. Dzień ledwo się zaczął, a ja już mam zły humor.
– Już schodzę! – odkrzykuję, mając pomalowane jedno oko do połowy i myśląc nad tym, jak się dziś ubiorę.
Nigdy nie lubiłam się spóźniać albo gdy ktoś to robił, ale teraz mam to gdzieś. Mama uważa, że spędzam za dużo czasu w domu i przyda mi się odpoczynek od oglądania Plotkary na przemian z filmami Marvela. Ja uważam wręcz przeciwnie.
Od takich cudów odpoczynek nie jest potrzebny. Nigdy.
Maluję rzęsy na drugim oku i przejeżdżam błyszczykiem po ustach. Przeglądam się w lustrze, rozczesuję włosy (bo wyglądają jakby strzelił w nie piorun) i przechodzę do wybierania stroju. Po chwili namysłu decyduję się na zwykłe czarne dresy oraz białą bluzkę z dekoltem w kształcie litery V. Wkładam też czarną bluzę z kapturem, bo dzisiejsza pogoda w Nowym Jorku nie napawa entuzjazmem.
Na koniec psikam się ulubionymi perfumami, o zapachu kwiatu wiśni, i decyduję, że jestem gotowa do wyjścia. Tak naprawdę słowo „gotowa” jest złym określeniem, ale już nie mam możliwości, aby się wycofać.
Schodzę po schodach i widzę mamę czekającą na mnie z moim ulubionym śniadaniem, czyli tostami. Tak, możecie pomyśleć, że to banalne, ale wiecie, że tosty zawsze dobrze smakują? Nieważne, o której godzinie, one po prostu zawsze są pyszne.
– Zdajesz sobie sprawę, że jeżeli nie pośpieszysz się z tym śniadaniem, to zaraz odjedzie ci autokar i będziesz mi winna te tysiące dolarów, które wydałam na obóz? – zadaje mi pytanie, a na jej twarzy maluje się złośliwy wyraz.
– Już chyba wolę ci zapłacić, niż spędzać czas z ludźmi, z którymi i tak się pewnie nie dogadam.
To nie tak, że jestem aspołeczna (no dobra, może odrobinę), ale mam dwójkę przyjaciół, z którymi przyjaźnię się od pierwszej klasy liceum. Camerona poznałam, gdy pierwszego dnia na stołówce szkolnej wylałam na niego sok jabłkowy. Widziałam, że był wkurwiony, ale mimo to powiedział tylko:
– Mam nadzieje, kochanie, że masz na koncie grube miliony, bo ta koszulka jest z merchu mojego ulubionego zespołu, a nigdzie nie można już takiej kupić.
Po czym zaczął się śmiać i dodał, że przecież ją sobie upierze.
Natomiast z Cassie poznałyśmy się podczas lekcji hiszpańskiego, gdy nie nauczyłyśmy się na sprawdzian i przez całą lekcję starałyśmy się na zmianę ściągać tak, żeby nikt nie zauważył – z marnym skutkiem, bo obie wylądowałyśmy po godzinach w klasie karnej z najgorszą nauczycielką tej placówki. Evans była znana z tego, że dosłownie każde słowo uczniów powodowało u niej agresywną reakcję. Nie lubiła nikogo, bo uważała, że każdy uczeń po prostu z natury jest irytujący. Dało się do tego przyzwyczaić, ale trzeba było pamiętać, aby nie wchodzić z nią w zbędne dyskusje.
Podczas przybywania w klasie karnej przegadałyśmy niecałe piętnaście minut, doprowadzając ją tym do szału, ale wtedy się zorientowałyśmy, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Później nas rozsadziła, ale udało nam się zamienić jeszcze wiele słów po opuszczeniu sali. Wybrałyśmy się do kawiarni i spędziłyśmy tam ponad dwie godziny, gadając o totalnych bzdurach i utwierdzając się w przekonaniu, że na pewno się zaprzyjaźnimy.
– Lily, sama wiesz, że dużo siedzisz w domu i przyda ci się więcej świeżego powietrza. Poznasz tam świetnych ludzi i zapamiętasz to do końca życia – kontynuuje mama, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
Zupełnie nie zgadzam się z tym, co mówi, bo z reguły nie jestem przyjazna, przez co ludzie nie są chętni do nawiązywania ze mną jakichkolwiek relacji. Jeżeli mama uważa, że to się zmieni przez jakiś głupi obóz, to żyje w wielkim błędzie, z którego chętnie ją wyprowadzę, gdy już wrócę.
– Zapewniam cię, mamo, że mam się naprawdę świetnie i nie potrzebuję do życia nowych znajomości ani tym bardziej przesadnej ilości świeżego powietrza. Na samą myśl boli mnie głowa. – Odpowiadam jej zgodnie z prawdą, bo faktycznie czuję się dobrze z moją sytuacją w społeczeństwie.
Nie brakuje mi wrażeń ani znajomych. Moi przyjaciele w zupełności mi wystarczają i nie mam potrzeby poznania kolejnych osób, z którymi będę zmuszona spędzać czas. Moja bateria społeczna bardzo szybko się kończy, a nie ma po co jej nadwyrężać. Każdy organizm dobrze wie, czego potrzebuje, a skoro mój nie domaga się kontaktu z ludźmi, oznacza to, że zwyczajnie jest mu dobrze, tak jak jest.
– Dobra. – Odchrząkuje mama. – Nie gadaj już tyle, tylko pakuj talerz do zmywarki i wychodzimy.
W odpowiedzi przewracam oczami, ale nic już nie dodaję, bo dyskusja i tak do niczego mnie nie zaprowadzi. Wkładam talerz do zmywarki, zgodnie z prośbą mamy, a następnie zakładam moje ulubione trampki, w kolorze białym, i wychodzę z domu. Przekręcam klucz w zamku i zmierzam w stronę auta, gdzie mama właśnie pakuje moje dwie walizki do czarnego mercedesa. Wsiadam do samochodu i myślę o tym, jak wytrzymam na tym obozie miesiąc i co ja tam będę w ogóle robić.
Nie jestem przyzwyczajona do opuszczania mojej strefy komfortu, jaką jest dom, więc jest to dla mnie niecodzienna sytuacja. Mocno przywiązuję się do miejsc, więc nie wiem, co się wydarzy, gdy będę zmuszona zasnąć w totalnie nieznanym dla mnie miejscu – być może nie będę w stanie tego zrobić. Nie wiem, jak wyobraża to sobie mama. Przecież nie zmieni nagle magicznie zdania i powie, że jednak mogę wrócić do domu.
– No to jak, gotowa? – pyta mnie z pogodnym uśmiechem.
– Zawsze – rzucam sarkastycznie.
Jej pozytywne nastawienie jest wyraźnie widoczne, ale dalej nie wiem, z czego się tak cieszy. Jeśli chciała ode mnie odpocząć, mogła powiedzieć wprost, zamiast zmuszać mnie do wyjazdu na ten durny obóz.
– Zobaczysz, będzie fajnie – zapewnia. – Jeszcze mi podziękujesz, że cię tam wysłałam.
– Taaa, na pewno tak właśnie będzie – prycham, a mama w odpowiedzi przewraca teatralnie oczami.
Po upływie około trzydziestu minut w końcu docieramy w wyznaczone miejsce. Pod firmą, która organizuje cały wyjazd, stoi zaparkowany autokar. Przyglądam się i dostrzegam, że wszyscy siedzą już w środku. Prawdopodobnie czekają tylko na mnie. Mogłam szybciej jeść te tosty.
No trudno, może nikt mnie nie zabije.
Wysiadam z auta, biorę swoje walizki z bagażnika i podążam razem z mamą w stronę kobiety, która wygląda na organizatorkę lub opiekuna całej wycieczki. Już sam jej widok napawa mnie niepokojem, ponieważ prezentuje się dość przerażająco. Ma ponurą minę, która wskazuje na to, że zrobi mi krzywdę, jeżeli za sekundę nie przekroczę progu autobusu.
– Dzień dobry, pani Smith – wita się i kiwa głową. – Zdążyłyście w ostatniej chwili, bo tak naprawdę powinniśmy już wyjechać – wyskakuje z pretensją, zerkając na mamę.
– Bardzo przepraszamy, ale były dość spore korki i jeszcze zabrakło nam paliwa po drodze, więc miałyśmy dodatkowy przystanek – próbuje tłumaczyć mama, kłamiąc przy tym jak z nut. – Z reguły nie mamy w zwyczaju się spóźniać.
– Rozumiem – potakuje kobieta i zwraca się do mnie. – Nie traćmy już więcej czasu, pożegnaj się z mamą i wsiadaj do autokaru. Miejsce na jedną z walizek masz nad siedzeniem, które jest podpisane twoim imieniem. Tam masz usiąść. Resztę bagaży zapakuje kierowca, więc zostaw je proszę przed wejściem. – Gdy to mówi, jej twarz zmienia wyraz na pogodny.
– W porządku. – Wzruszam ramionami, nie siląc się na jakąkolwiek uprzejmość, i odwracam się w stronę mamy, aby się z nią pożegnać.
W jej oczach dostrzegam delikatny smutek, który stara się maskować, ale wcale dobrze jej to nie wychodzi. Jesteśmy ze sobą mocno zżyte, przez co na pewno będzie przeżywać naszą rozłąkę tak jak ja. Traktuję mamę jak najlepszą przyjaciółkę i nie wyobrażam sobie tak długiej przerwy od spędzania razem czasu oraz naszych rozmów. Nie będę miała możliwości dzielić się z nią żadnymi troskami i ze wszystkim będę zmuszona radzić sobie sama. Nie będę mogła przyjść do niej ze swoimi rozterkami, tak jak mamy to w zwyczaju, ponieważ fizycznie jej ze mną nie będzie. Nie przytuli mnie ani nie pocieszy, a rozmowa przez telefon to nie to samo. Nie to, że nie jestem samodzielna, ale zawsze jest raźniej, gdy można z kimś bliskim cokolwiek skonsultować. Przebywanie z problemem sam na sam zazwyczaj dobrze się nie kończy, a druga osoba zawsze ma świeże spojrzenie na sytuację i może wiele wnieść do sprawy, rzucić na nią zupełnie inne światło.
Pamiętam, jak w przedszkolu uwielbiałam bawić się z pewnym chłopakiem i spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Kiedy pewnego dnia powiedział mi, że woli inną koleżankę, bardzo mnie to zabolało, więc mama odebrała mnie z przedszkola zapłakaną. Zaproponowała, żebyśmy porozmawiały, i zaparzyła nam obu herbatę. Ja dostałam taką specjalną, kolorową. Nie widziałam w tej sytuacji nic pozytywnego, ale mama powiedziała mi, że niektórzy ludzie są tylko lekcją, która ma nas czegoś nauczyć. Trudno było mi to wtedy dogłębnie zrozumieć, ale dzięki tej rozmowie poczułam, że mama jest moją przystanią, w której wszystkie problemy wydają się mniejsze.
Od tamtego momentu mamy właśnie taki wspólny zwyczaj. Gdy coś złego dzieje się u mnie w życiu albo chcemy powiedzieć sobie coś ważnego, siadamy razem i przy herbacie wszystko obgadujemy.
– Kocham cię, słoneczko, baw się dobrze i pamiętaj, że życie masz jedno, więc rób to, co podpowiada ci serce, ale uważaj na siebie i rób wszystko z rozsądkiem… – wydusza cichym głosem mama, a następnie wyciąga ręce, aby mnie przytulić.
Wyznania miłości są w naszej relacji normą. Niektórzy rodzice nie mówią swoim dzieciom, że je kochają, bo myślą, że to oczywiste. Według mnie jest to ogromny błąd, bo dziecko nie czuje się kochane, co prowadzi do wielu przykrych sytuacji. Dlatego tak ważne jest, aby okazywać sobie wzajemnie miłość, bo od razu każdemu jest milej.
– Ja ciebie też kocham, mamo – odpowiadam, odwzajemniając uścisk.
Wyswobadzam się z niego, po czym ostatni raz spoglądam na mamę i macham jej, wchodząc po schodach do autokaru. Ciągnę walizkę za sobą i czuję, że wzrok każdego spoczywa na mnie. W sumie mnie to nie dziwi, bo przecież z mojego powodu opóźnił się cały wyjazd. Postanawiam się tym nie przejmować i idę w głąb pojazdu. Chcę tylko znaleźć swoje miejsce, usiąść, a później w końcu rozpocząć ten koszmar. Czym szybciej, tym lepiej. Będę miała to z głowy.
Mniej więcej na środku autobusu docieram do fotela, na którym dostrzegam swoje imię. Wkładam walizki do schowka pod sufitem i dopiero wtedy sprawdzam, z kim będę zmuszona siedzieć.
Gdy moje oczy spotykają się z szarymi tęczówkami, zamieram.LILY
– Na co tak patrzysz? – Chłopak, który siedzi na miejscu obok mojego, pogardliwie skanuje moją twarz. – Może ci portret namaluję, to będziesz się mogła godzinami wpatrywać – dodaje.
Omiatam go spojrzeniem i dochodzę do wniosku, że jest mniej więcej w moim wieku, a jego mina wyraża obrzydzenie. Nie mam pojęcia, dlaczego z góry tak mnie ocenia, bo przecież nic mu nie zrobiłam. Jego komentarz powoduje, że przychodzą mi do głowy same niemiłe odpowiedzi. Ale właściwie dlaczego ja miałabym być miła, skoro on od samego początku traktuje mnie z wyższością?
– Jakby ktoś takie portrety sprzedawał, to gwarantuję ci, że nikt by ich nie kupował. – Uśmiecham się złośliwie.
W jego oczach dostrzegam delikatne rozbawienie. Czyżby spodobało mu się to, że zaczęłam grać w jego grę? Podejrzewam, że to klasyczny przykład popularnego chłopaka, który uważa, że wszystko mu się należy, a każda dziewczyna, do której chociaż się odezwie, padnie mu do stóp.
– Myślę, że połowa dziewczyn w tym autobusie nie narzekałaby na taki prezent, sądząc po tym, jak się na mnie gapią.
Z kilometra czuć, że jego ego zdecydowanie przekracza próg normy.
– Ja natomiast myślę, że twoje ego jest nadmiernie rozrośnięte, bo żadnego spojrzenia w twoją stronę nie widzę – prycham pod nosem.
Chłopak patrzy na mnie z niewyjaśnionym wyrazem twarzy, ale już się nie odzywa. Całe szczęście, że nie zmusza mnie do pokazania tej części mojego charakteru, która budzi się we mnie, gdy ktoś naprawdę mnie zirytuje, bo to nie skończyłoby się dobrze.
Już na samym starcie zaliczyć spięcie? Odhaczone.
Takie sytuacje zawsze muszą przytrafiać się mnie. Może ktoś rzucił na mnie urok albo coś?
Chociaż to wcale nie moja wina, że usadzili mnie z obrażonym na cały świat dupkiem. Rozumiem, że może nie chcieć tu być, ale to nie oznacza, że może wylewać na mnie swoje frustracje. Ja również nie emanuję radością, ale nie jestem arogancka wobec wszystkiego, co się rusza.
Trzydzieści minut później zauważam, że chłopak zasnął, więc oddycham z ulgą. Cały czas czułam między nami napięcie, a nie lubię przebywać w takiej atmosferze. Z nudów zaczynam się mu przyglądać, bo w sumie nie mam nic lepszego do roboty na ten moment. Ma ciemne, pawie czarne włosy i jest bardzo dobrze zbudowany. Jego żuchwa jest mocno zarysowana, a pod czarną koszulką, którą ma na sobie, wyraźnie odznaczają się mięśnie i można się domyślić, że spędza długie godziny na siłowni.
Ja – dla odmiany – na siłownię nie chodzę wcale. Genetycznie jestem szczupła, lubię moją figurę, ponieważ mimo braku krągłości w okolicach bioder, nie mogę narzekać na mój biust. Jestem przekonana, że dużo kobiet chciałoby wyglądać tak jak ja, i każdego dnia powinnam doceniać swój wygląd, ale czasami po prostu się nie da.
Wyjmuję słuchawki z torby i odpalam muzykę… Większość osób postanowiła przespać podróż, natomiast ja kocham spać, ale nie w autobusie. Nigdy nie potrafię się odpowiednio ułożyć i głowa cały czas spada mi na jedną ze stron, przez co ciągle się wybudzam. Wsłuchuję się w moją ulubioną playlistę z piosenkami Chase Atlantic i opieram głowę o siedzenie.
Słyszę cichy śmiech nad głową i zastanawiam się, skąd on dobiega. Powoli otwieram oczy i staram się przebudzić ze snu. Jedna słuchawka jakoś wypadła mi z ucha, okazuje się, że zasnęłam w autobusie i to jeszcze z głową na jego ramieniu. Gdy dociera do mnie, w jakim położeniu się znalazłam, natychmiast podnoszę głowę i wkurzona spoglądam na bruneta.
– Tak się zarzekałaś, że dla nikogo w tym autobusie nie jestem atrakcyjny, a teraz sama na mnie lecisz. – Mruży oczy i patrzy na mnie z drwiącym wyrazem twarzy.
– Chciałbyś. – Niestety tylko na taką odpowiedź mnie stać, ponieważ jestem na siebie zła, że wylądowałam akurat na jego ramieniu.
Już lepsza byłaby podłoga.
– Podobno chcieć to móc. – Wzrusza ramionami.
– Ty na pewno nigdy tego nie doświadczysz – odpieram pewnie. – Mam lepszy gust co do chłopaków.
– Gdy na ciebie patrzę, wydaje mi się, że za dużego wyboru to ty nie masz. – I znowu jego mina wyraża tę drwinę sprzed chwili chwili.
On chyba już urodził się z tym grymasem, bo nie ma na to innego wytłumaczenia.
– Jaki ty jesteś wkurwiający. – Wypluwam te słowa. – Za kogo ty się uważasz? Wyglądasz, jakby przejechał po tobie pociąg, a śmiesz oceniać, czy mam jakiekolwiek powodzenie. Poza tym wygląd da się naprawić, a tak okropnego charakteru pozbyć się nie da.
– Myślisz, że obchodzi mnie zdanie jakiejś rozpieszczonej dziewczynki? Na pierwszy rzut oka widać, że mamusia i tatuś wszystko ci kupują, a ty chodzisz na zakupy i całe dnie oglądasz seriale – syczy, patrząc mi wyzywająco w oczy.
– Mój tata nie żyje, ale dzięki, że tak martwisz się o to, co robię w wolnym czasie, i idealnie znasz mój plan dnia – kwituję z sarkazmem i rozżaleniem słyszalnym w głosie.
Brunet milknie i na moment w jego oczach dostrzegam coś na podobieństwo współczucia, ale po chwili już tego nie ma. To i tak postęp, że cokolwiek innego niż drwina miało okazję zagościć w tym spojrzeniu…
– Za minutę będziemy na miejscu, ale póki autobus się nie zatrzyma, proszę nie ruszać się ze swoich miejsc! – krzyczy nagle kobieta, która wprowadziła mnie wcześniej do autobusu, tym samym przerywając naszą rozmowę.
Spoglądam przez szybę i zauważam, że wjeżdżamy w wąską uliczkę. Po chwili moim oczom ukazuje się ogromny budynek, który ma około dziesięciu pięter. Jest w kolorze białym, a jego dach pokryty jest drewnem. Słyszę kilka zachwytów nad uchem, a w myślach przyznaję im rację, bo faktycznie hotel jest piękny. Okolica również. Przed budynkiem znajduje się ogromny ogród pełen wielu kolorowych kwiatów i są tam nawet palmy. Za hotelem można dostrzec rozciągającą się ogromną plażę, na której są rozstawione różne bary. Brunet obok mnie wydaje z siebie pomruk zadowolenia i mówi coś do chłopaka siedzącego za nami.
Autobus się zatrzymuje i wszyscy zaczynają się podnosić z miejsc. Ja dochodzę do wniosku, że poczekam, aż wyjdą, i dopiero wtedy zacznę zajmować się moim bagażem…
Zawsze mnie zastanawiało, po co ludzie się pchają, zamiast spokojnie poczekać, i praktycznie na siebie wchodzą, żeby tylko jak najszybciej dostać się do wyjścia. Przecież te kilka minut ich nie zbawi, a to ułatwiłoby wszystkim życie. Brunet siedzący obok mnie również przyjmuje taktykę czekania, co mnie dziwi, bo wyglądał na takiego, który pchałby się do wyjścia jako pierwszy.
– A ty masz zamiar zostać tutaj całą noc? – słyszę nagle nad uchem.
– Tak, ale tylko jeśli ty zdecydujesz się opuścić ten autokar, bo nie mam zamiaru znosić cię przez cały czas.
– Pierwszy raz wymieniłem z kimś aż tyle słów, nie znając nawet jego imienia. Jak masz na imię, kruszynko? – Skanuje mnie od góry do dołu.
– Lily i nie nazywaj mnie tak. Mam metr siedemdziesiąt wzrostu, więc do kruszynki na pewno mi daleko – odpowiadam wkurzona.
Jest pierwszą osobą, która stwierdziła, że jestem drobna. Zazwyczaj wszyscy mi mówią, że jak na kobietę jestem wysoka i generalnie mam normalne kształty. Na pewno nie drobne.
– Louis. A przy moim metrze i dziewięćdziesięciu centymetrach jesteś bardzo drobna, nie wspominając już o tym, że nawet jak siedzimy, to twoja głowa jest na wysokości mojego ramienia. Prezentujesz się przy mnie jak cholerny krasnal – mówi, wyciągając do mnie rękę.
– Ależ ty spostrzegawczy, chcesz medal za to osiągnięcie? – Potrząsam jego dłonią.
– Medali i pucharów mam już dużo, ale możesz wymyślić dla mnie nagrodę specjalną.
– Lily, Louis, ile jeszcze mamy na was czekać?! Nie dość, że oboje spóźniliście się na zbiórkę, to teraz jeszcze opóźniacie nam zameldowanie w hotelu. Bierzcie swoje bagaże i natychmiast wyjdźcie z autobusu – krzyczy nasza zdenerwowana opiekunka.
– A mogłaby pani nie przeszkadzać nam w konwersacji? Akurat rozmawialiśmy o nagrodzie dla mnie, więc mogła się pani jeszcze chwilę wstrzymać ze swoimi uwagami – odpowiada chłopak z uśmiechem na ustach.
Prawdopodobnie właśnie wpakował nas w niezłe kłopoty.LILY
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Louis leżałby już martwy.
Zarówno ja, jak i pani Laris – takie nazwisko widnieje na przypiętej do piersi kobiety plakietce – gromimy go wzrokiem. On za to nie wygląda, jakby się tym przejmował, a jedyne, co wyraża jego twarz, to czysta obojętność.
– Za chwilę oboje dostaniecie naganę i nie będziecie chodzić na żadne wycieczki ani na plażę – grozi. – Daje wam minutę na opuszczenie autobusu – kończy kobieta, po czym wychodzi, zostawiając nas samych.
Wzdycham ciężko pod nosem i nachodzi mnie refleksja, czy to ja jestem pechowa i coś jest ze mną nie tak, czy to po prostu taki chujowy dzień. Zdążyłam się już ściąć z Louisem, a teraz doszła do tego jeszcze nieprzyjemna wymiana zdań z Laris. Zupełnie nie zamierzałam już pierwszego dnia zaliczać tylu konfliktów, ale widocznie inaczej nie potrafię. Zachodzenie za skórę kierowniczce całego obozu zapewne nie jest dobrym pomysłem, ale to raczej nie jest odpowiedni moment na przejmowanie się tym.
– Jak wszyscy będą tak pospinani na tym obozie, to codziennie będę musiał brać tabletki uspokajające, żeby komuś nie wyjebać – mruczy brunet pod nosem i przewraca oczami.
Oboje podnosimy się ze swoich miejsc i próbujemy zdjąć bagaże ze stojaka na górze. Pierwszy zabiera się za to Louis i idzie mu gładko.
Gdy on kończy, ja staję na palcach i łapię walizkę w obie dłonie, starając się ją zdjąć, a przy tym nie zrobić sobie krzywdy. Z pierwszą walizką nie mam problemu, ale przy drugiej niestety to się tak nie kończy. Podczas ściągania jej z góry czuję, że się o coś potykam. Zaczynam lecieć do tyłu i gdy już myślę, że umrę marnie przygnieciona walizką na obozie, na którym nawet nie chciałam być, czuję, jak jakieś silne ręce łapią mnie w talii, a moja głowa ląduje na czyjejś klatce piersiowej. Walizka upada na ziemię i otwiera się z hukiem.
– Drugi raz już dzisiaj na mnie lecisz. – Jego oddech owiewa moje ucho. – Zaczynam się martwić, co będzie później – komentuje brunet z sarkazmem słyszalnym w głosie.
Zaciskam mocno powieki. Jak wielką trzeba być niezdarą, aby dwa razy w ciągu kilku godzin wejść w fizyczny kontakt z osobą, której się nie lubi? Przecież teoretycznie to prawie niemożliwe, a jednak tak się stało. Zapewne Louis uważa mnie za niezdarę, ale przynajmniej oboje mamy o sobie złe zdania.
– Nie mam pojęcia, jak to się stało, potknęłam się o coś, ale tutaj przecież nic nie leży – odpowiadam, rozglądając się po podłodze.
Na plastikowej podłodze autobusu walają się jedynie okruchy po jedzeniu i papierki, pozostawione przez pasażerów. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie po prostu nie mogą po sobie posprzątać. Nie zliczę, ile razy na wycieczkach szkolnych, gdy była potrzeba, aby dotrzeć gdzieś autobusem, zdarzało mi się zobaczyć na przykład poprzylepiane do siedzeń gumy. Naprawdę aż tak trudno jest poczekać na to, gdy będzie się w okolicy śmietnika? Uważam, że nie, a ludzie robią to tylko z czystego lenistwa, nie zważając na fakt, że ktoś będzie musiał później po nich posprzątać. Twierdzą, że skoro za coś zapłacili, to ktoś inny wszystko za nich ogarnie. Zawsze, gdy widzę taki bałagan w autobusach, myślę, że każda z osób, która po sobie nie sprząta, powinna choć jeden dzień przepracować w firmie sprzątającej. Może wtedy nauczyliby się utrzymywania porządku.
– Nic tu nie leży, to ja podstawiłem ci nogę – informuje chłopak z dumą.
Jak ten idiota śmiał bezczelnie podstawić mi nogę? Przecież mogło mi się stać coś poważnego. Gdyby nie zdążył mnie złapać, mogłabym uderzyć głową o podłogę. Miałoby to dużo poważniejsze konsekwencje.
Być może trochę przesadzam, ale od dziecka jestem hipochondryczką. Nawet najmniejsze objawy choroby skłaniają mnie do bardzo negatywnych myśli, a sytuacje, które z pozoru nie wydają się niebezpieczne, w mojej głowie prezentują się zupełnie odwrotnie. Czasami jest to w pewien sposób pomocne, bo jestem w stanie przewidzieć wiele rzeczy i uniknąć potencjalnych kłopotów, ale z drugiej strony, ta przypadłość bardziej jednak męczy, niż pomaga.
– Ty jesteś nienormalny! – unoszę głos. – Mogłam przez ciebie zginąć albo wylądować w szpitalu. Ruszyłeś chociaż przez chwilę tą swoją głową i wpadłeś na to, że mogła stać mi się krzywda? Może zbyt często nie używasz mózgu, ale widocznie czas zacząć.
– Złość piękności szkodzi – rzuca jednym z tych żenujących tekstów. – Swoją drogą, bardzo ładne majtki, podobają mi się – dodaje, spoglądając na moją otwartą walizkę, w której na wierzchu leżą czarne, koronkowe stringi.
Ja pierdolę.
W myślach przeklinam moją mamę za wysłanie mnie na ten obóz i modlę się, aby to już była ostatnia sytuacja z rodzaju niekomfortowych. W życiu bym nie pomyślała, że walizka sama może się otworzyć, a tym bardziej że na wierzchu będą akurat moje majtki. Obóz nawet jeszcze się nie zaczął, a już miałam go dosyć.
– Napatrz się, zboczeńcu, bo już nigdy więcej ich nie zobaczysz – mówię pewnie, zażenowana całą sytuacją, a moje policzki pokrywają się rumieńcem.
– Potraktuję to jako wyzwanie – kwituje i z tymi słowami mnie zostawia, bierze swoje bagaże i opuszcza autobus.
Mrugam szybko w reakcji na to, co powiedział, ale nawet nie mam szansy tego skomentować. Szybko zamykam walizkę i również udaję się do wyjścia.
Razem z Louisem po wyjściu z autokaru nasłuchaliśmy się jeszcze kilku komentarzy, na temat tego, ile wszyscy na nas czekali i jak można tak długo zdejmować walizki, ale na szczęście nie wiedzieli, co stało się w środku, i niech tak zostanie. Przynajmniej będę wstydzić się tylko przed Louisem, a nie przed całym obozem.
Kierujemy się do lobby hotelu i czekamy, aż Laris nas zamelduje. Trwa to dość długo, a każdy jest zmęczony podróżą. Chcę się odświeżyć i dowiedzieć, z kim będę dzielić pokój. Dowiadujemy się, że pokoje mają być podzielone tak, aby w każdym z nich znajdowały się po trzy osoby. Liczę na to, że dostanę dwie miłe dziewczyny, które nie będą upierdliwe i zechcą nawiązać jakiś kontakt, bo nie uśmiecha mi się być tutaj tyle czasu i do nikogo się nie odzywać. Moja aspołeczność musi zejść na drugi plan.
Po około dwudziestu minutach kobieta zostawia panią z recepcji w spokoju i woła nas, abyśmy do niej podeszli.
– Udało mi się w końcu was wszystkich zameldować – informuje, jakby wcale nikt tego nie zauważył. – Dziewczyny będą miały piętro ósme, a chłopaki będą spać na piętrze siódmym. Nie chce widzieć żadnego z was gdzieś indziej niż na piętrze, które jest związane z waszą płcią. Możecie chodzić między pokojami, ale tylko na swoim piętrze. W pokojach są po trzy osoby, tak jak miało być. Za chwilę wyczytam z listy, kto z kim zamieszka, i będziecie podchodzić do mnie trójkami, abym mogła wręczyć wam klucze. – Unosi je w dłoni i nimi macha. – Zanim jednak to zrobię, opowiem wam o zasadach obowiązujących na naszym obozie.
– Jezuuu – rozlega się jak na zawołanie kilka takich westchnień.
– Jezusa, to ja mam nadzieję, że nie będę musiała wzywać po zobaczeniu was w pokojach płci przeciwnej. Skupcie się teraz. – Uśmiecha się pod nosem. – Pobudka będzie codziennie o godzinie dziewiątej rano, a śniadanie o dziesiątej. Spóźnienia toleruję do dziesięciu minut, później już nie będziecie wpuszczani. Po śniadaniu zazwyczaj dam wam czas wolny, ale będzie możliwość wzięcia udziału w wycieczkach, o których będziecie informowani na bieżąco każdego dnia. Będzie też kilka obowiązkowych. Wracamy zawsze na obiad, o godzinie szesnastej. Po obiedzie będziecie mieli możliwość odpoczynku lub pójścia z wyznaczonym do waszej grupy opiekunem do miasta, gdzie umożliwimy wam zakup najpotrzebniejszych rzeczy. O dwudziestej jest planowana kolacja. Nie jest ona obowiązkowa, więc jeżeli nie macie ochoty, nie musicie na nią wracać. Natomiast codziennie o godzinie dwudziestej pierwszej organizujemy dziesięciominutowy apel, który jest obowiązkowy, i na nim będziecie informowani o tym, co czeka was następnego dnia. Myślę, że to wszystko, chyba że ktoś ma jakieś pytania. Teraz jest na to czas. – Spogląda na nas wyczekująco.
– W jakich pokojach będzie kadra wychowawców? – Jakiś chłopak z tłumu zadaje pytanie.
– Sześćset dwanaście, sześćset trzynaście i sześćset czternaście. Tam możecie się zgłaszać, jeżeli będziecie mieli jakiś problem. Do każdego pokoju będą przydzieleni poszczególni wychowawcy, ale kto to będzie, dowiecie się dopiero, jak będziemy robić obchód, a odbędzie się on, gdy już wszyscy rozejdą się do swoich pokoi. Widzę, że więcej pytań nie ma, więc przechodzę do czytania listy, w jaki sposób zostaliście rozmieszczeni w pokojach.
Czuję, jak tempo bicia mojego serca przyśpiesza, a w ustach robi mi się sucho. Tak naprawdę to, w jaki sposób zostanę przydzielona, zaważy na tym, jak na koniec będę wspominać cały obóz. Uważam, że towarzystwo jest najważniejsze, bo nawet jeśli obóz okaże się chujowy pod względem atrakcji, to może uda mi się przełamać i poznam kogoś fajnego.
– No w końcu, ile można czekać – szepczę pod nosem, bo znudziło mi się słuchanie tysiąca zasad. Każdy chyba i tak wie, że nikt nie będzie się do nich stosować.
– Dobrze, pierwsza trójka. – Otwiera kartkę, na której pewnie zapisała sobie podział. – Ethan Davies, Liam Moore, Louis White. Zapraszam do mnie, będziecie mieć pokój siedemset dwanaście.
Zaczynam się rozglądać i widzę, jak z tłumu wychodzi trzech chłopaków, a jeden z nich jest tym, z którym siedziałam w autobusie. Każdy z nich ma bardzo dobrze zbudowaną sylwetkę, ale Louis wyraźnie góruje nad nimi wzrostem. Chociaż trudno mi to przyznać, zdecydowanie wyróżnia się na tle innych. Ma oliwkową skórę i szare oczy, które przypominają mi stal. Nigdy u nikogo takich nie widziałam. Niechętnie stwierdzam, że jest bardzo przystojny, ale nic innego poza wyglądem sobą nie reprezentuje, przez co traci na atrakcyjności.LILY
Chłopaki odbierają klucze i odchodzą, śmiejąc się oraz gestykulując między sobą.
– Lily Smith, Laura Brown, Caroline Jerkins. Zapraszam do siebie. Wasz pokój to osiemset dwanaście.
Wychodzę z tłumu i staram się obserwować, kto również to robi. Na początku dostrzegam opaloną, średniego wzrostu blondynkę o zielonych oczach. Jest ubrana w biały top bez ramiączek, a do tego ma krótkie dresowe spodenki z logo Nike. Idzie pewnym siebie krokiem i wygląda dość przyjaźnie, co budzi we mnie nadzieję na to, że może jednak z kimś uda mi się zaprzyjaźnić. Jako drugą zdążam zauważyć rudowłosą dziewczynę o praktycznie czarnych oczach. Pierwszy raz widzę kogoś o tak unikalnej urodzie. Muszę przyznać, że jest naprawdę piękna. Ma na sobie czarną sukienkę na ramiączkach, a w talii zapięty cieniutki, złoty pasek. Na oko jest ode mnie niższa o jakieś dziesięć centymetrów, co jedynie dodaje jej uroku. Prawie w tym samym momencie docieramy do wychowawczyni, ale ja najszybciej wyciągam rękę po klucz, więc to ja go dostaję. Dziękuję i oddalam się razem z dziewczynami, by znaleźć windę i nasz pokój.
– Cześć, mam na imię Laura i liczę na to, że chcecie się poznać, bo nie mam zamiaru męczyć się tutaj przez miesiąc w samotności – odzywa się blondynka od razu po tym, jak odchodzimy w kierunku windy.
Tak jak myślałam, jest najbardziej pewna siebie z nas wszystkich. Nie to, że ja nie jestem, ale po dzisiejszych zdarzeniach wolałam uniknąć zbędnych komentarzy i zaczekać, aż ktoś inny odezwie się pierwszy. Gdyby tego nie zrobiła, to chcąc nie chcąc, musiałabym zagaić rozmowę i na pewno bym to zrobiła, ale wyszło tak, jak oczekiwałam, więc jestem zadowolona.
– Jasne, chętnie cię poznam, bo wydaje mi się, że się dogadamy – mówię z lekkim uśmiechem na ustach.
– Jak cię zobaczyłam, od razu pomyślałam tak samo, widać, że nie będzie z tobą nudno, a takie dziewczyny właśnie lubię.
Uśmiecham się na jej słowa, bo cieszę się, że ja również sprawiam takie wrażenie jak ona. Przez bardzo długi okres w życiu musiałam się wręcz zmuszać do tego, żeby stać się pewną siebie, a bardziej nauczyć się tego, aby umieć udawać, że taka jestem. Dobrze wiedzieć, że moje starania nie poszły na marne.
– Miałam dokładnie tak samo – przytakuję jej, śmiejąc się pod nosem.
– No to mamy już coś wspólnego. – Puszcza do mnie oczko. – A ty dlaczego zupełnie nic nie mówisz? – zwraca się do rudowłosej, więc moje spojrzenie również się na niej skupia.
Od momentu odejścia od Laris nie odezwała się do nas słowem. Nie miałam zamiaru pochopnie jej oceniać, więc nawet nie pomyślałam o niej nic złego. Pewnie po prostu jest nieśmiała albo nie ma ochoty z nikim się zapoznawać, co też jest normalne.
– Generalnie jestem taka małomówna, bo kilka dni przed wyjazdem zerwałam ze swoim chłopakiem i dalej ma to na mnie dość duży wpływ. Dowiedziałam się, że zdradzał mnie z moją byłą już przyjaciółką. Przyleciałam tutaj, aby oderwać od niego swoje myśli, ale na razie słabo mi to wychodzi – tłumaczy, a my od razu jej współczujemy.
– Jak można być tak podłym! – prycha oburzona Laura.
– Chuj, jakich mało! A ta przyjaciółeczka? Nawet nie będę komentować. Na pewno nic nie straciłaś i powinnaś być wdzięczna, że takie koszmarne osoby zniknęły z twojego życia. Śmieci same się wyniosły. – Wzruszam ramionami.
– Masz rację, dziękuję za wasze wsparcie. – Caroline posyła nam uśmiech.
Wsiadamy do windy, a ja naciskam przycisk z numerem osiem. Pewnie wszystkie mamy nadzieję, że pokój będzie dość sporych rozmiarów, bo na pewno każda z nas ma dużo ciuchów i innych gratów, a gdzieś trzeba to pomieścić. Gdy winda wydaje z siebie charakterystyczny dźwięk, obwieszczający, że dotarłyśmy na nasze piętro, zaczynamy wychodzić. Zauważam tabliczkę ze strzałkami, która informuje, że aby trafić do naszego pokoju, musimy iść w prawo. Kierujemy się w tamtą stronę i po chwili stoimy przed naszymi drzwiami.
Hotel urządzono w bardzo nowoczesnym stylu. Na ścianach wiszą obrazy ze sztuką nowoczesną, a korytarz nie ma na podłodze wykładziny. Jest zrobiona ze specjalnej deski, która pod wpływem światła bardzo ładnie się błyszczy. Nad każdymi drzwiami są zawieszone światła, które wyraźnie podświetlają narysowany numerek. Samo lobby również odznaczało się elegancją. Ściany zostały wykonane z różnych gatunków marmuru, w samym centrum pomieszczenia stało ogromne drzewo z koroną uformowaną w kulę.
– To co, gotowe na przygodę życia?! – piszczy podekscytowana blondynka, a w jej oczach tańczą wesołe ogniki.
– No pewnie! – odkrzykujemy zgodnie z rudą.
Czy faktycznie będzie to jakiegoś rodzaju przygoda, przekonam się dopiero w nadchodzących dniach, ale przecież mogę chociaż w minimalnym stopniu poudawać, że ekscytuję się tym, podobnie jak Laura.
Laura naciska klamkę, a naszym oczom powoli ukazuje się pokój. Na pierwszy rzut oka widać, że jest duży. Składa się z salonu połączonego z małym aneksem kuchennym i okrągłym stołem w jadalni. Przy wejściu, po lewej stronie znajduje się łazienka w odcieniach bieli i złota. Prysznic jest bez zamknięcia, a oddzielony jedynie szybą od reszty łazienki. Nawet umywalka jest przeszklona. Salon i sypialnia, którą widzimy dopiero po otworzeniu drzwi, wychodzących do niej z salonu, są utrzymane w kolorach czerni, bieli, złota i beżu. Kuchnia natomiast ma szare szafki i biały marmurowy blat. Z salonu mamy wyjście na balkon, do którego rzucamy się biegiem. Caroline otwiera drzwi i lądujemy na balkonie. Mamy z niego widok na morze i plażę, a oczami wyobraźni widzę już, jak na nim siedzimy, popijając sok i oglądając zachody słońca. Uwielbiam na nie patrzeć.
– Jak tu jest zajebiście! – piszczy z ekscytacją ruda, na co obie z Laurą jej przytakujemy.
– Nie spodziewałam się, że będziemy miały tak piękny pokój.
Po moich doświadczeniach z wycieczek szkolnych, gdzie zawsze zabierali nas do jakichś wąwozów, w których brakowało jeszcze, abyśmy budowali namioty z patyków, byłam nastawiona na coś zupełnie innego.
– Dobra, koniec podziwiania. – Klaszcze w dłonie Laura. – Czas na ustalenie, kto gdzie będzie spał i gdzie będziemy przetrzymywać nasze ubrania. Szafy są akurat trzy, więc podzielmy się tak, żeby później nie było problemów.
– Ja biorę łóżko pod oknem i szafę, która stoi przy łazience – oznajmiam jako pierwsza.
– To ja wezmę łóżko na środku i tę szafę w salonie. Pasuje ci, Caroline?
– Jasne, ja nawet wolę spać od ściany. A szafa mi obojętna, więc mogę wziąć tę, która znajduje się koło łazienki w przedpokoju.
Po tych ustaleniach zaczynamy się rozpakowywać i układać swoje ciuchy w szafach. Zazwyczaj trzymam wszystko w walizce, ale tym razem stwierdzam, że skoro mam być tutaj miesiąc, to nie będę za każdym razem w niej grzebać i tracić czasu na znalezienie czegoś w tym bałaganie. Gdy kończę wszystko rozkładać, biorę kosmetyczkę i informuję dziewczyny, że idę się odświeżyć po podróży. Obie reagują na to jedynie kiwnięciem głowami, bo są zbyt pochłonięte rozmową na temat tego, jacy faceci są beznadziejni.
Laura narzeka na jakiegoś faceta o imieniu Patric. Mówi Caroline, że również została zdradzona, i to podwójnie, bo przyłapała go z dwoma dziewczynami na imprezie. Ze skrzywioną miną wchodzę do łazienki i zamykam drzwi na klucz.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji