Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

The Front Runner - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

The Front Runner - ebook

Stefan Dalca jest irytująco przystojny i okropnie uparty. Powinniśmy się wzajemnie nie znosić, ale on najwyraźniej tego nie rozumie, bo już od wielu lat próbuje zaprosić mnie na randkę.

Zawsze mu odmawiałam. Aż do dzisiaj.

Tym razem Stefan może zapewnić mi coś, czego desperacko potrzebuję. Zostaje moim wybawcą, a ja jego nagrodą.

Uzgadniamy warunki dotyczące trzech randek: żadnego dotykania, mówienia o nas komukolwiek i najważniejsze – żadnych uczuć.

Mimo ustaleń z każdą intymną rozmową, każdym ukradkowym spojrzeniem, napięcie między nami rośnie

Sposób, w jaki na mnie patrzy, coraz bardziej mnie ekscytuje, a kiedy w końcu ten mężczyzna mnie dotyka – oboje płoniemy.

Stefan sprawia, że czuję się tak, jak nigdy wcześniej. Wielbi każde moje słowo równie mocno jak moje ciało.

Rozśmiesza mnie, wywołuje rumieńce na mojej twarzy, nazywa mnie kotkiem.

Nie jest tak zły, jak się o nim mówi.

I nagle zaczynam go potrzebować, lecz wiem, że najbliżsi nigdy nie zgodziliby się na nasz związek i nigdy by go nie zrozumieli.

Całkowite oddanie się Stefanowi to istne igranie z ogniem, jego płomień jednak mnie nie spala.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Opis pochodzi od Wydawcy.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8362-980-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORKI

Ta książka zawiera treści dla dorosłych, w tym wzmianki o śmierci zwierząt, która jest typowym zjawiskiem na farmie, a także o przemocy domowej i molestowaniu seksualnym. Żywię nadzieję, że opisałam te tematy z należytą delikatnością.

Chciałabym również w szczególny sposób podziękować Annie P. za przeprowadzenie wnikliwej analizy mojego tekstu pod kątem wrażliwości, aby zapewnić tym samym, że przedstawiłam Mirę oraz jej rodzinę z największą subtelnością i dbałością o szczegóły.ROZDZIAŁ 1

STEFAN

Pół roku temu…

– Dalca, ty gnoju…

No i się zaczyna. Kobieta, która pracuje dla mojego najpoważniejszego rywala, a na dodatek jest z nim zaręczona, zaraz wpadnie w szał. Znowu. Billie Black wyjątkowo lubuje się w takim zachowaniu. Przypomina mi tym moją młodszą siostrę. Jest roszczeniowa i porywcza. Różnica jednak polega na tym, że siostra mnie lubi.

A ta kobieta nie za bardzo.

Odważnie, że postanawia zrobić scenę w takim miejscu jak to. Muszę jej to przyznać. Znajdujemy się pośrodku drogi na prestiżowym hipodromie Bell Point Park. Nasze konie gotowe są do gonitwy. Zwierzę Billie stoi tuż za nią z drobną, jasnowłosą dżokejką, z której usług najwyraźniej teraz korzystają.

Wkładam ręce do kieszeni spodni od garnituru i wyzywająco unoszę brwi. Skłamałbym, gdybym powiedział, że denerwowanie ludzi nie sprawia mi przyjemności. Zrzucam to na karb tego, że w dzieciństwie nie poświęcano mi uwagi. Każde zainteresowanie jest dobre, ale takie emocje są dla mnie szczególnie zabawne.

Przed kobietami staje czarnowłosa weterynarz i rzuca mi spojrzenie, od którego skurczyłyby się jaja nieco bardziej bojaźliwego mężczyzny niż ja.

– Chodź ze mną, Stefanie. – Kiwa na mnie palcem i idzie w przeciwnym kierunku, nawet nie oglądając się za siebie, jakby wiedziała, że za nią pójdę.

Nie jestem pewien, co się dzieje. Czuję się, jakbym miał kłopoty. Wygląda na to, że czeka mnie jakaś reprymenda. Wygładzam klapy marynarki, chrząkam na pożegnanie kobietom, przez które jestem obserwowany, i odwracam się na pięcie. Billie – jak dziecko – wydaje z siebie odgłos wymiotowania, a ja unoszę głowę i idę dalej za dziewczyną, która wzbudziła moje zainteresowanie, już odkąd pierwszy raz ją dostrzegłem.

Doktor Mira Thorne. Moja ulubiona weterynarz, i to z więcej niż jednego powodu. Jest piękna i – co ważniejsze – mądra. Sprytna. Potrafi szybko myśleć. Imponuje mi pod naprawdę wieloma względami.

Stanowi wyzwanie.

A ja uwielbiam wyzwania.

Widziałem na hipodromie, że dzięki umiejętności szybkiego kojarzenia faktów uratowała niejedno zwierzę. Może jest młodsza od innych weterynarzy, ale wydaje mi się, że wiedzą bije tamtych na głowę.

Imponujący umysł kobiety nie powstrzymuje mnie przed podziwianiem jej kołyszących się bioder, kiedy idzie przede mną w kierunku stajni. Chwilę później przy ciągniku gwałtownie skręca w lewo i przechodzi na drugą stronę, gdzie nikt nas ani nie zobaczy, ani nie usłyszy. Żołądek mi się kurczy.

Co tu się, do cholery, dzieje?

Doktor Thorne to uwodzicielska kobieta, a ja nadal jestem na tyle ludzki, że mogę to przyznać. W jej oziębłości wyczuwam arogancję, a w oczach widzę jastrzębią inteligencję. Iskrę, która przy dodaniu odpowiedniego paliwa może doprowadzić do wybuchu.

Odwraca się do mnie i mruży ciemne oczy, patrząc mi w twarz. Podoba mi się, że nie unika kontaktu wzrokowego, więc również się w nią wpatruję – nawet jeśli częściowo martwię się o to, co powie. Coś jest definitywnie nie w porządku.

– Jak mogę pani pomóc, doktor Thorne? – mówię celowo głosem wyrażającym moją pewność siebie, a w środku aż kipię od pytań.

– Chodzi o to, że możesz pomóc sobie – odpowiada.

Przechylam głowę w bok, obserwując ją uważnie. Podziwiam prosty nos, idealne łuki brwi, jędrne wargi i upór wyrażony poprzez zaciśnięte zęby.

– Dam ci radę, Stefanie – zaczyna, a ja lubię, kiedy zwraca się do mnie po imieniu, bo dobrze brzmi w jej ustach. – Wyścigi konne to wąska branża w tej okolicy. Mała społeczność, a miasteczko Ruby Creek jest jeszcze mniejsze. Robienie sobie wrogów z Billie i rodziny Hardingów nie leży w twoim interesie. Rywalizuj na torze, a nie poza nim.

Niemal przewracam oczami.

– Dziękuję za tę radę, doktor Thorne, ale niestety dla Billie i rodziny Hardingów lubię rywalizować na każdej płaszczyźnie.

Powoli kiwa głową, zastanawiając się nad tym, co powiedziałem, i krzyżuje ręce pod pełnymi piersiami. Wspaniałymi. Zauważyłem, że kobieta próbuje je ukryć pod wieloma warstwami ubrań. Niekiedy, gdy jest mokro, nosi za duży brązowy płaszcz, jednak dziś ma na sobie dopasowaną pikowaną kamizelkę, a pod spodem koszulkę z długimi rękawami, która otula jej krągłości i wąską talię. Założę się, że przez ten biust nie zdołała zapiąć zamka do końca.

Ale się na nią nie gapię. Nie jestem aż takim neandertalczykiem.

– W takim razie będziesz musiał zatrudnić innego weterynarza.

Krzywię się.

– Chyba nie mówi pani poważnie. Robi to pani tylko dlatego, że złożyłem całkowicie uczciwą propozycję zakupu jednego z koni?

W jej czekoladowych oczach rozpala się ogień.

– Po pierwsze, to była subtelna próba szantażu i oboje o tym wiemy. Ale brawa za tak umiejętne balansowanie na granicy prawa. Tym razem jednak będzie inaczej, Stefanie. Posunąłeś się odrobinę za daleko. Nie pracuję dla tych, którzy zatrudniają zboczeńców.

Cofam się. Przechodzi mnie dreszcz, który sprawia, że sztywnieje całe moje ciało.

– Co to właściwie znaczy?

Mira opuszcza głowę i rzuca mi niewzruszone spojrzenie.

– Słyszałeś. Wydawało mi się, że jesteś inteligentnym człowiekiem, więc nie pal głupa w sprawie Patricka Cassela. Posunąłeś się zdecydowanie za daleko w tej swojej zemście i posłużyłeś się pracownikiem jak bronią.

Natychmiast poważnieję. Wciąż przyglądam się kobiecie, która oskarża mnie o coś, czego nie zrobiłem. Patrick Cassel jest dżokejem, którego zatrudniam. Czy go lubię? Nieszczególnie, ale wygrywa, a ja lubię wygrane.

– Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Nigdy…

– Celowo załatwił Violet na torze – przerywa mi. – Z premedytacją doprowadził do wypadku innej zawodniczki…

Prostuję plecy, a trzymane w kieszeniach dłonie zaciskam w pięści.

– Sprawa nadal jest w toku – nie daję jej dokończyć.

– A nie powinna być. Słyszałam, że to potwierdził. Nastraszył ją, przyparł do muru i zapewnił, że więcej tego nie zrobi, jeśli ona się z nim prześpi.

Czuję ucisk w gardle i jak kretyn stoję i mrugam, wpatrując się w Mirę. Staram się pojąć to, co właśnie powiedziała. Próbuję stłumić narastający w moim wnętrzu gniew. Nie mogę pozwolić, by mnie ogarnął.

– Nic jej nie jest? – rzucam pierwsze, co przychodzi mi do głowy. Myśl o tym, że Cassel mógłby zrobić coś takiego, co właśnie opisała, sprawia, że mam ochotę go ukatrupić.

Mruga, oceniając mnie.

– Nic. Jest mała, ale zawzięta.

Wzdycham głośno. Mira nie ma powodu, żeby kłamać w tej sprawie. Cały czas zachowuje się profesjonalnie, chociaż jej przyjaciele i pracodawcy uważają mnie za negatywną postać.

A Mira najwyraźniej nie skończyła mi jeszcze dowalać.

– Podejrzewam również, co robi koniom, na których jeździ.

– Co to ma znaczyć?

– W zeszły weekend przed wyścigiem widziałam, że coś jednemu wstrzykiwał.

– Mojemu?

– Nie, ale to nieważne, do kogo należało zwierzę. Zachowywał się podejrzanie. Rozglądał się uważnie, tak jakby nie chciał, żeby ktokolwiek go widział. Po prostu zwróciłam na to uwagę, bo nie wydawało mi się naturalne. Tak między nami: powinieneś uważać na Patricka, bo obie sprawy, o których wspomniałam, mogą zemścić się na tobie i twoim biznesie.

– Nie… wiedziałem. – A Patrick Cassel to już żywy trup.

Mira kręci głową. Ciężko wzdycha, a jej pierś się unosi.

– Najgorsze jest to, że ci wierzę. Nie sądzę, byś był diabłem, za którego wszyscy cię uważają, Stefanie. Teraz masz szansę, aby to udowodnić. Znajdziesz nowego dżokeja, a ja nadal będę dla ciebie pracować.

Niemal parskam śmiechem. Kobieta wydaje się mówić śmiertelnie poważnie.

– A czy to nie jest przypadkiem szantaż, doktor Thorne?

Uśmiecha się, choć ten uśmiech bardziej przypomina grymas. Wyciąga rękę i klepie mnie po piersi, tuż nad kieszonką marynarki. Ten gest jest niemal protekcjonalny.

– Nie, panie Dalca. To całkowicie uczciwa propozycja.

Wybucham śmiechem, a ona odwraca się i odchodzi. Z zadowoleniem na twarzy rzuciła mi słowa, które sam powiedziałem. Wie, że trzyma mnie za jaja, i to ją bardzo cieszy. Na dodatek odchodzi, mając ostatnie słowo.

Nie znoszę go nie mieć.

– Da się pani zaprosić na randkę i dobijemy targu. Zwolnię Patricka! – wołam za nią, żartując tylko po części.

Tym razem jej kolej na śmiech. Jest przenikający. Melodyjny i dźwięczny.

– Nie ma mowy, Stefanie. Zakochałbyś się we mnie, a wtedy na pewno nie mogłabym dla ciebie pracować.

Zadziornie puszcza do mnie oko i wraca do miejsca, w którym stoi ciągnik, a następnie wtapia się w tłum zgromadzony na hipodromie Bell Point Park. Myśli, że mógłbym się w niej zakochać – w pyskatej, pewnej siebie kobiecie.

Podejmję to wyzwanie.

***

Pięć miesięcy temu…

Drugie miejsce. Znowu.

Słyszę gwar widowni. Stoję przy ogrodzeniu i patrzę, jak konie zwalniają po gonitwie. Czuję się rozczarowany. Nienawidzę przegrywać, a jeszcze bardziej nienawidzę przegrywać z Gold Rush Ranch. Nie znoszę tego ich całego radosnego, bajkowego, pozytywnego nastawienia i rodzinnej atmosfery. Ich doping słychać nawet ponad wiwatami tłumu.

Wiem, że to nic nie znaczy i że po prostu jestem zazdrosny, ale naprawdę chciałem, żeby to był mój rok. Wydawało mi się, że mam konia, który zdoła pokonać ich małego, czarnego ogiera. Mój Cascade Calamity ma wspaniałe pochodzenie – to urodzony sportowiec – ale zawodnik Gold Rush Ranch to siła, z którą należy się liczyć.

Mieli dwie gonitwy w garści i zmierzali do ostatniego etapu Northern Crown. Wiedziałem, że nie wygram, ale sądziłem, że przynajmniej zdołam im przeszkodzić. Dwa kolejne zwycięstwa konia Billie sprawią, że ona i jej narzeczony będą o wiele bardziej zadowoleni z siebie i jeszcze bardziej irytujący niż dotychczas.

– Dobrze pobiegł. – Nadia bierze mnie za rękę i mocno ściska.

Kiwam jej krótko głową, nadal wpatrując się w tor.

– Tak.

– Może za rok – mówi słodko, ale zupełnie nie rozumie.

W tym sporcie nic nie jest pewne. Niektóre konie wyścigowe mają długie, pełne osiągnięć kariery, ale zdecydowana większość nie ma. Zwierzęta doznają kontuzji i są obolałe, a ja nie zamierzam zmuszać swoich koni do nadmiernego wysiłku. Nie chcę niszczyć ich zdrowia tylko po to, by wygrać gonitwę. Czuję też, że mój ogier powinien iść niedługo na emeryturę. Jest sprawny i szczęśliwy, ma za sobą całkiem udaną karierę, więc mogę go trzymać w stadninie jako konia rozpłodowego. Spędzałby czas na żuciu trawy i płodzeniu źrebaków.

Darzę go wystarczająco dużym szacunkiem, żeby pozwolić mu odejść ze sportu w dobrej kondycji. Czy mógłbym go wykorzystać w kolejnym sezonie, żeby zarobić jeszcze trochę pieniędzy? Prawdopodobnie tak. Nie zamierzam jednak zachowywać się tak podle wobec zwierzęcia, które oddało swoje serce mi i mojemu interesowi.

Zasługuje na coś znacznie lepszego.

I pomimo tego, co Billie Black – która ewidentnie mnie nienawidzi – rozpowiada wokół, nie jestem fiutem. A przynajmniej nie w stosunku do koni.

– Wiesz, co musisz zrobić.

Patrzę w mahoniowe oczy Nadii. Krzywi się, bo wie, jak bardzo boję się tego, co mnie czeka.

Wzdycham ciężko.

– Tak – odpowiadam zwięźle.

Ściskam jej ramię i odchodzę. Przepycham się pomiędzy zgromadzonymi i idę w kierunku kręgu zwycięzców. Nie lubię oglądać gonitw z salonu dla VIP-ów i przebywać w otoczeniu ludzi, których nie znoszę, od których się odciąłem, kiedy wyjechałem z Europy. Pieniądze, przepych, brak rozsądku, obsesja na punkcie własnego wizerunku – nienawidzę tego.

Oglądam więc poczynania koni z poziomu toru, pośród zwykłych widzów. Tutaj wszystko wydaje się o wiele prawdziwsze. Oderwane od tego, w czym dorastałem. I zrobię prawie wszystko, żeby się odciąć od tamtego świata.

Przedzieram się pośród morza eleganckich sukni i za dużych kapeluszy. W dzień derby zawsze panuje tu pełen szyk. Emocje są namacalne i trudno nie dać im się porwać. Ale teraz, gdy zbliżam się do kręgu zwycięzców, czuję strach.

Muszę tam wejść i pogratulować konkurencji – ekipie Gold Rush Ranch. Billie Black. Braciom Hardingom. Tej małej, jasnowłosej dżokejce, która zawsze patrzy, jakby było jej mnie żal. Co może być gorsze od niechęci, którą czuję od zaciętej trenerki Billie.

Kiedy zbliżam się do kręgu, waham się. Doktor Mira Thorne również jest wśród nich. Uśmiecha się ponętnie, a w jej dużych, ciemnych oczach błyszczy iskra. Jak zawsze na widok tej kobiety kurczy mi się żołądek. Najwyraźniej jestem masochistą, bo jedną z moich ulubionych rozrywek stało się rozpamiętywanie tego, że mnie odrzuciła.

Dość tu tłoczno – pełno wszędzie dziennikarzy, kamerzystów, współwłaścicieli koni, dżokejów. Są tu, aby zadać pytania albo pogratulować zwycięzcom.

Bo tak należy postąpić. A ja nie zamierzam utwierdzać ich w zdaniu, które wypracowali już na mój temat. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mnie nienawidzą – i to bardziej niż przeciętny sportowiec nienawidzi swoich konkurentów. Ale nie muszę dawać im dodatkowych powodów.

Zaskocz ich swoją życzliwością.

Podchodzę z wymuszonym uśmiechem na twarzy, starając się nie gapić na Mirę. Podejrzewam, jak potoczy się cała sprawa, ale i tak muszę to zrobić.

Staję przed Billie, która nie cierpi mnie najbardziej z nich wszystkich. Jest przywódczynią kampanii przeciwko Stafanowi Dalcy – i to zupełnie zrozumiałe. Po części nawet nie mogę jej za to winić.

W przypadku tej kobiety w miłości oraz na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, a uraza, którą do mnie żywi, jest niemożliwa do załagodzenia.

– Panno Black – podaję jej rękę – gratuluję kolejnej wygranej w Northern Crown. Gonitwa była absolutnie niesamowita.

Naprawdę tak myślę. Dwa zwycięstwa z rzędu – to rzadko spotykane i jest bez wątpienia wspaniałym osiągnięciem.

Kobieta unosi kształtne brwi z czystą pogardą.

– Myślisz, że uścisnę ci dłoń?

Powinieneś przewidzieć, że zrobi scenę.

Kiwam głową, zastępując sztuczny uśmiech zuchwałym uśmiechem.

– Myślałem, że doceni pani sportowego ducha.

Podchodzi bliżej, uśmiechając się fałszywie i rozglądając dookoła, a po chwili rzuca teatralnym szeptem:

– Chcesz rozmawiać ze mną o sportowym duchu?

– Z chęcią zapomnę o przeszłości.

Wpatruje się we mnie z widocznym zdziwieniem. Gdyby mogła zabić spojrzeniem, już bym nie żył.

– Nie zawieram paktów z diabłem, Dalca. Niektórzy mogą ci wierzyć, ale ja do nich nie należę.

– Billie. – Staje za nią jej narzeczony Vaughn i obejmuje ją w talii. Pochyla się z niewielkim uśmiechem i mógłbym przysiąc, że szepcze do niej: – Jeśli nie masz nic miłego do powiedzenia, to zamilcz.

Spogląda na niego i kiwa głową, a potem się odwraca i odchodzi. On jednak zostaje i piorunuje mnie wzrokiem.

Gdyby spojrzenie mogło zabijać…

– Pan też nie zamierza uścisnąć mi ręki? – pytam, choć nie powinienem. Oni wszyscy są tacy dziecinni. Trudno nie zniżyć się do ich poziomu.

Kręci głową i rozczarowany odwraca się, wzdychając.

Staram się nie rozglądać. Zażenowanie nie jest mi obce, ale ignorancja ze strony największych w tym sporcie kłuje w pierś. Nie zamierzam jednak okazywać, jak bardzo.

Prostuję plecy i podchodzę do Violet, która wręcz promienieje, siedząc na grzbiecie czarnego ogiera.

– Wspaniałe zwycięstwo, pani Harding.

Patrzy w moją stronę z niewielkim uśmiechem, a po chwili podaje mi drobną dłoń. Ta kobieta nigdy nie była wobec mnie przesadnie surowa – zamiast tego w jej oczach dostrzegam litość, co jest zdecydowanie gorsze.

– Bardzo dziękuję, panie Dalca. Pana koń też się dobrze spisał.

Ponad jej ramieniem dostrzegam przedzierającego się przez tłum mężczyznę, który ma taki wraz twarzy, jakby zamierzał urwać mi głowę. Gość jest dobrze zbudowany i przerażający. Prawdopodobnie nie zdołałbym go pokonać, gdyby doszło do starcia.

– Stefanie. – Mira podchodzi do mnie i ciągnie za łokieć. – Czas, żebyś stąd poszedł.

Odwracam głowę w jej stronę i czuję, że drga mi kącik ust.

– Ale dlaczego, pani doktor? Dobrze się bawię.

Zaciska zęby, jakby próbowała powstrzymać uśmiech.

– Ponieważ Cole Harding zaraz zamorduje cię za samo to, że tu jesteś, i za sprawianie kłopotów.

Wyciąga mnie z kręgu, a inni zajmują nasze miejsca.

Trochę się jeżę, gdy prowadzi nas w stronę ogrodzenia.

– Nie sprawiam kłopotów. Chciałem złożyć gratulacje jak każdy przyzwoity przeciwnik.

Mira zatrzymuje się, wzdychając, i poraża mnie służbowym surowym spojrzeniem.

– Ja o tym wiem, ale oni? – Wskazuje kciukiem przez ramię na swoich przyjaciół. – Oni ci na to nie pozwolą. Najlepiej będzie, jeżeli odejdziesz. Jeśli chcesz im pogratulować, to wyślij kartkę pocztą. Tylko, proszę, nie rób scen. Daj się im nacieszyć zwycięs-twem.

Patrzę na nią z niedowierzaniem. Billie Black to jej przyjaciółka, ale oboje z Mirą wiemy, że to nie ja zrobiłem scenę.

– Wiem. – Przeczesuje włosy palcami. – Wiem. Proszę.

To słowo tak cholernie dobrze brzmi w jej ustach.

– O co pani prosi, pani doktor?

– Proszę, odejdź. – Patrzy na mnie błagalnie szeroko otwartymi oczami.

To rozpraszające.

Pukam palcem w wargi i ostentacyjnie patrzę w niebo, jakbym zastanawiał się nad tym, co mi powiedziała.

– A co ja będę z tego miał?

– Stefanie… – karci.

Patrzę jej prosto w oczy.

– Umówi się pani ze mną i odejdę, tak jak pani sobie tego życzy.

Kręci głową, ale tym razem Mirze nie udaje się powstrzymać uśmiechu.

– Jesteś szalony, wiesz o tym?

Nie można winić faceta za to, że próbuje.

Zanim się odwrócę, puszczam do niej oko i wołam przez ramię:

– Tak, ale właśnie to pani we mnie kocha.

Mira jęczy, a ja śmieję się pod nosem i odchodzę.

Tak, jestem na tyle szalony, żeby nadal próbować.ROZDZIAŁ 2

MIRA

Obecnie…

Wychodzę z mieszkania i zbiegam po schodach, a mój oddech zamienia się w małe, białe obłoczki na tle nocnego nieba.

Było mi ciepło. Odcięłam się od świata, śpiąc i nie śniąc.

Dopóki nie włączył się alarm.

Wystarczyło, że rzuciłam okiem na monitor z sygnałem z kamerki internetowej, bym wiedziała, że wkrótce pojawi się nowy lokator Gold Rush Ranch.

Dzięki Bogu ostatni w tym sezonie.

W tym tygodniu powtarzało się to każdej nocy.

Jest już koniec lutego, a to sezon na źrebięta. Klacze wyścigowe muszą rodzić zaraz na początku roku i wygląda na to, że wszystkie zgromadziły się przy beli siana i ustaliły taki harmonogram porodów tylko po to, żeby mnie wkurzyć. Wyobrażam je sobie jako kobiety, które siedzą w kręgu, popijają zielone koktajle, planując, jak by to było słodko urodzić w tym samym czasie. Jak by to było dobrze, żeby ich dzieci razem się bawiły, a potem również razem chodziły do szkoły. Ha, ha, a pewnego dnia zaczęłyby ze sobą randkować. Co za cudowny pomysł!

Chcieliśmy, by tegoroczne źrebięta przyszły na świat jak najwcześniej, żeby miały przewagę na torze. Ale tak jedno po drugim? To istne tortury.

Dzisiejsza noc jest cicha i mokra. Pada deszcz, przez co wilgoć przeszywa aż do kości – przenika wszystkie warstwy, którymi człowiek stara się ochronić. Wiosna w Ruby Creek jest zupełnie inna niż ta, którą można poczuć w mieście. Powoduje to zmiana wysokości położenia terenu. Na dodatek kanadyjskie zimy nie są znane z łagodności. Nasze miasto leży u podnóża Gór Kaskadowych, a to oznacza, że jest cholernie zimno, nawet gdy nie pada śnieg. Zimy są lodowate, a lata upalne.

Dłońmi schowanymi w rękawiczkach chwytam za klamkę stalowych wrót stajni i ciągnę. Koła piszczą, gdy drzwi się przesuwają. Kiedy idę do ostatniego boksu, wita mnie ciche rżenie. Oświetlają go żarówki, które emitują promieniowanie podczerwone i dają pomarańczowy blask na ciemny kąt źrebiąt.

Mieliśmy siedem zapłodnionych klaczy, z których sześć już się oźrebiło. Cztery w tym tygodniu. Oczywiście w środku nocy – nie inaczej.

Niestety, klacz, która rodziła wczoraj, nie przeżyła. Wszystko wydawało się w porządku. Maluch wstał i zaczął ssać, ale po chwili jego matka padła. Nieczęsto się to zdarza, ale czasem tak właśnie bywa. I za każdym razem boli.

Odkąd pamiętam, chciałam zostać weterynarzem i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie zawsze jest różowo. W niczym jednak mnie to nie powstrzymało.

W tej chwili mamy pięknego rudego ogiera z białymi pęcinami i szeroką strzałką na pysku. Źrebak jest sierotą. Co gorsza, to nasz pierwszy – i jedyny – którego ojcem jest sławny DD, dwukrotny zwycięzca Denman Derby. Urodził się więc wyjątkowy źrebak, na którego wszyscy czekaliśmy.

Przez ostatnią dobę karmiliśmy go na zmianę butelką. Wszyscy na ranczu szukają klaczy, która straciła potomstwo i mogłaby adoptować małą sierotę potrzebującą mamki. Karmicielki. Bez niej nie ma zbyt wielkich szans na przeżycie. Naprawdę musi mieć klacz.

Zaglądam do niego i staram się nie rozpłakać na widok kruchej, małej, śpiącej istotki, a potem przechodzę do następnego boksu. Po kolei, Miro. Nie ocalisz ich wszystkich naraz.

– Cześć, mamusiu – grucham do gniadej klaczy, która leży na ziemi, a pot spływa jej po szyi. – Jak się miewasz?

Przeczesuję palcami jej gęstą grzywę, na co ona kiwa łbem. Kiedy czuje lekki nacisk mojej ręki, zamyka powieki. To nie jest pierwszy poród Flory. Z tego, co mi wiadomo, urodziła już kilka ładnych źrebiąt, jest też prawnuczką Lucky Penny – pierwszego konia wyścigowego w Gold Rush Ranch.

Słodkie jest to, jak wszyscy są tutaj ze sobą powiązani. Wnukowie pary, która założyła ten interes, prowadzą go teraz ze swoimi partnerkami i trafiają na pierwsze strony gazet na całym świecie. Nadal hodują pierwszorzędne konie wyścigowe.

Nie jestem przesadnie sentymentalna, ale muszę przyznać, że to niebywale urocze.

Kucam za Florą i unoszę jej gruby, czarny ogon, jednocześnie głaszcząc ją po zadzie. Obserwuję skurcze, mierząc odstępy między nimi na zegarku. Pojawia się kolejny, ale nie tak szybko, żebym musiała stać nad klaczą.

Staram się postępować w ten sposób wobec wszystkich zwierząt, którymi się zajmuję. Jak chciałabym, żeby zachowywał się lekarz, gdybym była w takiej sytuacji? Nigdy nie rodziłam, ale wyobrażam sobie, że widok personelu medycznego, który krążyłby wokół mnie i nerwowo się wpatrywał, byłby bardzo stresujący.

Dlatego okazuję Florze uprzejmość i idę do pomieszczenia socjalnego w stajni. Mogę zrobić sobie kawę. Znowu.

Włączam światło, wrzucam kapsułkę do ekspresu, a potem siadam w wygodnym fotelu. Czuję się wyczerpana. Mam wrażenie, jakby szpik w kościach zmienił się w ołów. Jestem ociężała. Niemniej zawsze chciałam pracować w tym zawodzie. Harowałam na to, aby znaleźć się tu, gdzie jestem. Inni mają gorzej, Miro.

Wyciągam telefon z kieszeni i zgodnie z obietnicą wysyłam wiadomość do Billie, a później czekam, aż wrzątek przepłynie przez kapsułkę i zaparzy mi cudowny napój pełen kofeiny. Billie jest tutaj główną trenerką, a także narzeczoną właściciela. Zaprzyjaźniłyśmy się. Wspólny język złapałyśmy podczas pracy z jej ogierem DD-m, a potem przyczepiła się jak mucha, której nie zdołałam odpędzić. Lepiła się do mnie, organizowała babskie wieczory, rozmawiała ze mną, jakbyśmy znały się od lat. Jest jedną z tych osób, które chcesz, żeby zawsze były w pobliżu. Energia Billie jest tak uzależniająca jak jej cięty język.

Mira:

Flora się źrebi. Jestem w stajni.

Billie śpi z telefonem, bo czeka na ostatniego konika. Zazwyczaj jest opanowana, ale po ostatniej nocy bardzo się denerwuje. Dostała świeży dowód na to, że wszystko może pójść źle, ale nie winię jej, że czuje się w ten sposób.

Mimo że jest już po drugiej w nocy, dostaję odpowiedź zaledwie chwilę później.

Billie:

Naprawdę musisz zatrudnić sobie kogoś do pomocy.

Myśli, że tego nie wiem? Problem jednak polega na tym, że jestem mizantropką, a jako jedynaczka doceniam samotność. Na świecie istnieje bardzo niewielu ludzi, z którymi jestem w stanie dłużej spędzić czas, nie irytując się przy tym.

Mira:

Nie musisz mi mówić.

To jedyna odpowiedź, na którą jestem w stanie się zdobyć. Chowam komórkę do kieszeni, biorę kubek z parującą kawą i wracam do stajni. Słyszę ciężki oddech klaczy i jej ciche rżenie. Wszystko przebiega normalnie. Zaglądam jej pod ogon i mierzę czas kolejnych skurczów. Już niedługo. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, rzadko kiedy narodziny źrebięcia długo trwają.

Popijając kawę, idę do boksu małej sieroty. Obserwuję, jak unoszą się i opadają żebra źrebięcia wtulającego się w słomę. Bardzo się o nie martwię. Dorastałam na farmie. Jestem lekarzem i lubię myśleć, że jestem racjonalna. I chociaż widziałam już wiele z tego, co przytrafia się zwierzętom – zwłaszcza że chodzi o naturalny krąg życia – od czasu do czasu pojawia się coś, co mnie rozczula i to bez wyraźnego powodu. Coś, co jest niesprawiedliwe tak bardzo, że chwyta za serce i nie chce puścić. Właśnie tak na mnie działa ten bezimienny źrebak.

Jestem wobec niego bezsilna, nie umiem mu pomóc i naprawdę mi się to nie podoba. Mam ochotę go obudzić i nakarmić, ale na karcie zauważam, że Hank był tu zaledwie kilka godzin wcześniej, by podać mu butelkę. Ten maluch powinien spać, a do mnie dociera, że chciałabym go obudzić, żeby pocieszyć samą siebie. Żeby nabrać pewności, że naprawdę się wyrwie ze snu i stanie na tych swoich chwiejnych, chudych nóżkach. Zdecydowanie nie tak powinien wyglądać pierwszy syn DD-ego.

To powinna być okazja do świętowania, a nie powód do smutku.

Kiedy dzwoni telefon w mojej kieszeni, nie spojrzawszy nawet na ekran, odbieram:

– Idź spać, psycholko. Zadzwonię, jeśli będę potrzebowała pomocy.

Jednak to nie Billie odzywa się w głośniku.

– Doktor Thorne? Tu Stefan Dalca.

Ten mężczyzna jest tu najmniej lubianą osobą. Zajął pozycję wroga numer jeden, bo zachowywał się bardzo arogancko i zatrudniał kretynów. Prawdę mówiąc, nie skreśliłam go tylko dlatego, że go lubię. Jest dobrym klientem naszej kliniki. Znakomicie opiekuje się swoimi końmi, płaci rachunki bez ponaglania i pilnuje terminów, więc pod wieloma względami jest dobrym człowiekiem.

– Słuchaj, jeśli dzwonisz w środku nocy, żeby zaprosić mnie na randkę, to odpowiedź wciąż brzmi: „nie”.

Stefan jest też nieustępliwy – co mnie trochę bawi. Pół roku temu w ramach żartu zapytał, czy się z nim umówię. Przerodziło się to w niekończący się dowcip. Od tamtej pory uśmiecha się i proponuje mi randkę zamiast zapłaty za usługi. Mruga do mnie okiem i stwierdza, że jeśli z nim wyjdę, nie wystawi konia w gonitwie. Każda rozsądna kobieta powiedziałaby, żeby się odczepił, ale on – wbrew zdrowemu rozsądkowi – od zawsze mnie pociąga. A ja mimo to w odpowiedzi na jego zaczepki kręcę głową, przewracam oczami i mówię: „Chyba w twoich snach”.

– Dzwoniłem do kliniki, ale…

– Jest zamknięta. Nie możesz dzwonić w nocy, Stefanie. Nie wiem, skąd w ogóle masz mój prywatny numer. To nie jest pogotowie. Otwieramy o dziewiątej…

– To nagła sytuacja – przerywa mi łamiącym się głosem. – Musisz przyjechać na moje ranczo najszybciej, jak to możliwe.

***

Podjeżdżam wprost pod drzwi stajni w Cascade Acres. Spieszę alejką do miejsca na tyłach, a moje kroki odbijają się echem w cichym budynku; przede mną automatycznie zapalają się światła.

– Stefanie? – dyszę. – Jestem.

– Tutaj! – woła, a dźwięk jego głosu dobiega kilka boksów dalej.

Na środek wychodzi jego manager Leo z wybałuszonymi oczami. Mężczyzna zaciska usta i kręci głową, gdy skręcam do dużej zagrody dla źrebnych klaczy. Stefan zajmuje się zwierzęciem, a Leo – który zamiast wziąć się do roboty, stoi jak kołek – mnie wkurza. Powinien chociaż w minimalnym stopniu wiedzieć, co robić, a tymczasem to ja przez całą drogę tutaj rozmawiałam z jego pracodawcą o tym, jak zaradzić trudnej sytuacji, w której się znaleźli.

Stefan klęczy na podłodze obok nieruchomego źrebięcia. Trzyma ręce na kolanach i zwiesza głowę.

– Próbowałem ją reanimować, tak jak kazałaś – mówi cicho i z akcentem. – Chyba nie żyje.

Wchodzę i sprawdzam stan kasztanowej klaczy, która stoi nad ciałem źrebaka. Wygląda na zmęczoną, ale nie krwawi nadmiernie. Na szczęście chyba nic jej nie będzie. To maluch mnie martwi.

– Mama wygląda dobrze.

– Rozerwałem worek, tak jak mówiłaś – wyjawia ochrypłym głosem. Krew pokrywa jego naturalnie opalone ręce i biały T-shirt.

Zwierzęta rodzące się w workach owodniowych rzadko przeżywają. Odrywa się łożysko, w wyniku czego źrebię rodzi się przedwcześnie.

Nabieram głęboko powietrza do płuc i klękam obok Stefana.

– Dobrze się spisałeś. Wszystko zrobiłeś, jak należy.

Wpatruje się we mnie, a w słabym świetle jego oczy mają barwę mchu. Dzisiaj się nie uśmiecha. Wygląda na naprawdę przybitego.

Opuszczam wzrok, wyciągam stetoskop i nasłuchuję bicia serca. Nie wyłapuję jednak żadnego, więc ostrożnie kładę rękę na dłoni mężczyzny.

– Przykro mi, Stefanie.

Kiwa głową niezdolny do tego, by spojrzeć mi w oczy.

Nie znoszę takich momentów w tej pracy. Nie umiem radzić sobie z ludźmi i ich uczuciami. Zwierzęta żyją chwilą, mają optymistyczne nastawienie, ponieważ nie umieją inaczej. Ludzie natomiast są skomplikowani, a przerabianie ich emocji nie należy do moich mocnych stron. Nie jestem dziewczyną, której łatwo przychodzi rozmowa o uczuciach.

Niezręcznie klepię go po plecach. Wiem, że moje podejście do ludzi pozostawia wiele do życzenia, ale za to świetnie radzę sobie ze zwierzętami i tylko to się liczy. W takich momentach jak teraz jednak język mi się plącze, a moje IQ drastycznie spada, jakby w mózgu dochodziło do zwarcia.

– Coś przegapiłem? – pyta ochryple, przez co mrugam, by pozbyć się niechcianej wilgoci z oczu.

Siadam na piętach i wzdycham.

– Nie, nic. To po prostu… natura. Źle się stało, ale przynajmniej uratowałeś życie klaczy. Na wolności i bez nadzoru umarliby oboje.

Kiwa głową, ale nadal na mnie nie patrzy, więc siadam obok niego i w milczeniu czuwamy nad martwym źrebięciem. Co więcej można powiedzieć?

Świat niekiedy bywa naprawdę okrutny.ROZDZIAŁ 3

STEFAN

Śmierć jest do bani. To już wiedziałem, ale obserwowanie, jak umiera coś tak małego i niewinnego, jest inne. Złe. Aż mam mdłości. Wszystkie te przygotowania, cała ta kasa i wiedza… Nic z tego się nie liczy, kiedy wszechświat sprzysięgnie się przeciwko tobie.

Wstaję i głaszczę klacz, której powieki opadają ze zmęczenia.

– Dobrze ci poszło, malutka – mówię, przesuwając palcami po jej pysku. – Dobrze ci poszło.

Idę sztywno do łazienki, żeby spróbować zmyć z siebie trochę krwi. Jestem w cholernej rozsypce. Wyglądam jak Carrie na balu i wstyd się przyznać, ale tak samo jak jej chce mi się płakać.

A nie robiłem tego od lat. Zamknąłem się w sobie. Na pewno nie zamierzałem się mazać na oczach doktor Thorne. Zapewne powiedziałaby o tym wszystkim swoim irytującym przyjaciołom. Mieliby później powód, żeby się z tego naśmiewać.

Nie jestem głupi. Wiem, że mają mnie za kogoś okropnego, i zdaję sobie sprawę, że w Gold Rush Ranch z pewnością opowiada się żarty na mój temat. Czy uciekłem się do wątpliwej moralnie taktyki, aby odkupić od nich cennego ogiera? Tak. Czy zatrudniłem dżokeja, który chciał skrzywdzić ich zwierzę i dosiadającą je dziewczynę? Tak. Czy okazał się podłym gnojem? Tak. Ale nie znałem jego zamiarów. I nigdy nie kazałbym mu zrobić niczego takiego. Być może nie uważam się za „dobrego” człowieka, ale na pewno nie jestem na tyle moralnie zepsuty, żeby chcieć kogoś skrzywdzić. Poza tym jeszcze z nim nie skończyłem. Dostanie to, na co zasługuje, nawet jeśli będzie to ostatnie, co zrobię na ziemi. W piekle jest specjalne miejsce dla tych, którzy krzywdzą kobiety, a ja dopilnuję, by Patrick tam trafił. Tak czy inaczej, nie chcę dostarczać konkurencji pocisków, którymi mogłaby mnie załatwić, zwłaszcza że chcę odnieść sukces w tym biznesie.

Od lat skupiam się wyłącznie na tym, aby znaleźć się na szczycie. Robiłem wszystko, żeby się wybić. Ustabilizować. Umierającej matce obiecałem, że spełnię jej marzenia, dlatego teraz robię, co mogę, aby je urzeczywistnić, i zupełnie nie przejmuję się nawiązywaniem jakichkolwiek przyjaźni.

Przyglądam się, jak ciemnoróżowa woda spływa do odpływu. Kiedy jest już czysta, wycieram ręce i wracam do boksu, w którym doktor Thorne zajmuje się Farrah – klaczą, która utraciła źrebię. Podłączyła jej kroplówkę z płynami i być może z czymś jeszcze. Weterynarz owinęła ją też kocem.

– Nic jej nie będzie? – pytam, opierając się o konstrukcję boksu.

Kobieta unosi wzrok i wpatruje się we mnie ciemnymi, niezgłębionymi oczami. Patrzy mi w twarz z powagą. Wygląda też na zmęczoną. Widzę cienie na jej pięknej twarzy. Mira Thorne jest pociągająca, a ja nie jestem odporny na urok tej kobiety. Ma czarne włosy i ciemne migdałowe oczy. Na jej ustach zawsze gości delikatny uśmieszek, jakby miała się za mądrzejszą od całego świata.

I może ma rację. Chociaż gdybym chciał, pokazałbym, gdzie jest jej miejsce, ale nie chcę. W Ruby Creek nie ma zbyt wielu weterynarzy, a doktor Mira Thorne jest świetna w swoim zawodzie.

– Tak. Nawodnię ją i na wszelki wypadek podam też antybiotyk. Przez jakiś czas będziecie musieli ją obserwować.

Kiwam głową; odczuwam smutek po stracie nowo narodzonej klaczy. Czuję się za to odpowiedzialny, bo może mogłem zrobić coś więcej. Powinienem zatrudnić lepszych ludzi. Wcześniej zadzwonić do Miry. Powinienem mieć tu własnego weterynarza. Powinienem coś zrobić.

Mira posyła mi szczere spojrzenie, jakby wiedziała, jaki chaos panuje w mojej głowie, a po uśmieszku, którym zazwyczaj mnie raczy, nie został nawet ślad.

– Hej, zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Więcej, niż pokusiłaby się o to większość ludzi. To nie jest twoja wina.

W takich chwilach czuję się bardzo nieswojo. Nie wychowywałem się na farmie, dlatego nie mam doświadczenia w hodowaniu koni. Wszedłem do tej branży z grubą książeczką czekową i bystrym umysłem, po czym wziąłem się do nauki, a potem do zatrudniania personelu, później zacząłem kupować najlepsze zwierzęta. Więc może pani doktor mówi tak tylko dlatego, że jest miła, a w istocie może jednak mogłem zrobić coś więcej.

Przyglądam się w milczeniu, jak z troską zajmuje się klaczą. Klęczy obok niej i mamrocze coś, czego nie rozumiem. Potrafi zajmować się zwierzętami w sposób, który podziwiam. Niekiedy przydałoby mi się nieco tej jej delikatności. Wiem, że moje zachowanie potrafi drażnić, ale nie przejmuję się zdaniem innych. Zamiast tego myślę o matce – chroniła mnie przez lata, a załatwił ją dupek, którego poślubiła. Dręczył ją i czerpał z tego przyjemność. Myślę o matce podłączonej po katastrofie samolotu do aparatury monitorującej i kroplówek, mówiącej, że nigdy nie powinna wyjeżdżać z Ruby Creek.

Miejsca, o którym wtedy nic nie wiedziałem.

Stwierdziła, że powinna była tam zostać i trenować konie wyścigowe.

Tej części jej życia nigdy nie poznałem.

Potem wyznała coś, co na zawsze zmieniło moje życie.

A później umarła.

On też umarł, ale zabrał ze sobą moją mamę. Zginęli oboje – i to w tym jego głupim, małym samolocie. Takim, w którym bogaci ludzie mają kiepski zwyczaj ginąć. To jak ostatnie „pierdol się” w stosunku do syna, którego nigdy nie lubił. Matka nie zostawiłaby go, a ta katastrofa zabrała ich oboje. To zarówno słodkie, jak i gorzkie jednocześnie. Nie spędziłem z nią zbyt wiele czasu, bo posyłała mnie do prywatnych szkół z internatem, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo z dala od niego – mojego rzekomego ojca.

Była połamana, posiniaczona. Kiedy wydawała ostatnie tchnienie, trzymała moją rękę, a ja obiecałem wtedy, że zabiorę ją z powrotem do Ruby Creek – mieściny po drugiej stronie świata. Później, gdy dostałem ogromną sumę pieniędzy po tym dupku, postanowiłem spełnić jej marzenia.

Życie jest niesprawiedliwe, i ja to wiem. Zwłaszcza gdy muszę dotrzymać słowa.

Przechodzę przez stajnię, biorę szpadel i wychodzę. Na zewnątrz jest ciemno i zimno, w dodatku znów pada deszcz, ale mnie zupełnie to nie obchodzi. I tak już jestem brudny.

Z łopatą w ręce idę w stronę niewielkiego jeziora na posesji. Tego, które znajduje się między stajnią a domem.

Tego, nad którym rozsypałem prochy matki.

Kopię dół pod wierzbą płaczącą, na wschód od zbiornika wodnego.

To miejsce wkrótce stanie się cmentarzyskiem dla wszystkich, których nie potrafiłem ocalić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: