The Game - ebook
The Game - ebook
Cece nie jest zadowolona z przymusowej przeprowadzki do swej matki. Od dawna nie ma z nią kontaktu i jest dla niej obca. Ojciec rozpoczyna pracę w Ameryce, więc dziewczyna trafia do małego miasteczka, które nie ma do zaoferowania żadnych rozrywek. Jego mieszkańcy znają się od dziecka, i oczywiście wszyscy o wszystkim wiedzą. Ten spokój i zwyczajność są jednak pozorne. Dziewczyna zauważa, że w szkole zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Niektórzy posuwają się do głupich żartów, które zahaczają o przemoc. Nagle Cece u wielu uczniów zauważa dziwną bliznę. Dowiaduje się również o pewnej grze, w którą gra sporo osób. Czy blizna, gra i dziwne zachowania mają ze sobą coś wspólnego? Niektóre gry nie są zabawne. W niektórych dzieją się straszne rzeczy. A niektórym… trzeba zmienić zasady, by przeżyć.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66106-53-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
-------- ------- --- ------ --- ------
Środa: 11 : 30 : 03
dzień godz. min. sek.
-------- ------- --- ------ --- ------
Lubiła gry, bo mają jasno określone reguły. Gdy się ich przestrzega, wszystko jest w porządku. To znaczy albo się przegrywa, albo wygrywa, ale zawsze na podstawie klarownych zasad. Zupełnie inaczej jest w prawdziwym życiu. Szukanie reguł jest bezcelowe. Nawet jeśli w teorii istnieją, w praktyce ich nie ma.
– Cece, nie rób takiej miny.
– Jakiej?
– Dobrze wiesz.
Cece oderwała głowę od szyby i spojrzała na siedzącego za kierownicą tatę. Uśmiechał się. Uśmiechał się, choć jego oczy były podkrążone, a dłonie tak kurczowo ściskały kierownicę, że zbielały mu knykcie.
– To tylko na chwilę.
– Nieprawda.
Nie sprzedaje się domu wraz z wyposażeniem oraz nie przyjmuje oferty pracy na drugim krańcu świata „na chwilę”. Człowiek podejmuje takie kroki, kiedy postanawia wyjechać i już nigdy nie wrócić. Właśnie taką decyzję podjął tata.
– Tłumaczyłem ci, jak to działa – wycedził przez zęby, jakby chciał przekonać siebie, nie córkę. – Pojadę tam i zobaczę, jak się mieszka. Jeśli spodoba mi się miejsce i nowa praca, dołączysz do mnie. Tam skończysz rok szkolny.
Tam, czyli w Ameryce. W Kolorado. W Denver. Tam się przeprowadza, zostawiając Cece na pastwę losu.
– Jeśli życie w Stanach mi się nie spodoba, rzucę wszystko i wrócę. Poszukam pracy we Francji i znów będziemy razem.
Spojrzał na Cece i posłał jej pokrzepiający uśmiech.
– Zostawiam cię jedynie na chwilę. W międzyczasie… – urywa.
Chciał powiedzieć: „Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze”, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. W przeciwnym razie Cece rozerwałaby go na strzępy. Nie potrafił kłamać. Zgotował jej piekło i dobrze to wiedział.
– Ucieszyła się, wiesz?
Mówił o Denise, mamie Cece.
– Od miesiąca przygotowuje dla ciebie pokój. Nie może się doczekać twojego przyjazdu.
– Jeśli tak bardzo chciała mnie zobaczyć, mogła z nami zostać.
– Ona… ja… my… – wybełkotał, po czym głośno westchnął. Cece spojrzała na niego. – Jesteś na tyle dorosła, by zrozumieć pewne rzeczy. Mama przeżyła trudne chwile, ale już jest lepiej.
Jakby to miało znaczyć, że wszystko się ułożyło. Cece nie miała najmniejszej ochoty widzieć matki na oczy, a tym bardziej z nią zamieszkać. Ani zostawiać szkoły i przyjaciół. Nie chciała przeprowadzać się do zapomnianej przez Boga miejscowości, której nazwy nie była sobie w stanie przypomnieć.
– Wszystko będzie dobrze – mruknął pod nosem, po czym gorzko się uśmiechnął. – Przenosisz się tylko na chwilę.
Cece prychnęła i ustawiła radio na maksymalną głośność.
-------- ------- --- ------ --- ------
Środa: 16 : 07 : 23
dzień godz. min. sek.
-------- ------- --- ------ --- ------
Miejscowość była mniejsza, niż sobie wyobrażała.
Prowadziła do niej droga wysadzana drzewami, przy której stał billboard z czerwoną ramką opleciony przez gałęzie. Kawałek dalej pojawiały się domy z czerwonych cegieł z jeszcze bardziej czerwonymi dachami. Okna były białe, a ogrodzenia szare. Przy pierwszym rondzie znajdowała się stacja paliw, kawiarenka i budynek, który pewnie był pocztą. Przy kolejnym rondzie znajdował się placyk, na którym wznosił się szary kościół z kwadratową dzwonnicą oraz długi budynek, prawdopodobnie szkoła.
Dalej było widać domy oraz niewielką restaurację, przed którą stał kwietnik.
To byłoby na tyle.
– Czyż nie jest to czarujące miejsce? – zapytał tata, przekrzykując radio. – Jestem pewien, że będzie się tu świetnie mieszkało.
Cece przemilczała to stwierdzenie. Nigdy w życiu nie widziała nic równie szkaradnego. Nie chciała tu zostać, chciała wrócić do domu. Domu, który tata właśnie sprzedał sympatycznej polskiej parze. Przeprowadzili się do Francji, by założyć tu rodzinę. Tak przynajmniej twierdzili. Czy w tym celu musieli sobie przywłaszczyć właśnie nasz dom?
Samochód wyjechał z miasteczka i skręcił w boczną uliczkę, a następnie wjechał na żwirową, pełną zakrętów dróżkę. Błoto opryskało szyby i przywarło do nich, przybierając kształt łez.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił tata, po czym zatrzymał samochód.
Cece ostentacyjne oglądała paznokcie. Po chwili podniosła wzrok i wyjrzała przez okno. Nie miała najmniejszej ochoty oglądać domu Denise. W zasadzie domu dziadków, ponieważ stał się własnością mamy po ich śmierci. Między innymi dlatego jej matka przeżyła trudne chwile, na tyle trudne, by nie zadzwonić do Cece przez dokładnie dwieście dwadzieścia jeden dni i nie złożyć życzeń bożonarodzeniowych. Choć Cece i tak nie lubiła świąt.
Spojrzała na dom z niesmakiem. Stanowił skrzyżowanie farmy i ponurego zamku z horrorów. Sprawiał wrażenie, jakby sklejono go z niejednolitych brył o różnych wysokościach. Na szczycie każdej z nich znajdował się spiczasty dach, nachylony w inną stronę. Bloki układały się w kształt litery L i okalały zarośnięte chwastami podwórko. W rogu stała rozlatująca się szopa, obok której rdzewiały maszyny rolnicze, leżały worki piasku i rozsypująca się sterta drewna.
W drugim rogu stała wysoka blaszana wiata.
Dach się zapadł, a spomiędzy powybijanych szyb w oknach na pierwszym piętrze wystawały kawałki kartonu.
Dom wyglądał na opuszczony. Jedynym znakiem obecności człowieka były smuga dymu wydobywająca się z komina i stary Citroën Saxo Denise zaparkowany pod wiatą.
Tata wyłączył silnik, chwilę później zamilkło radio. W samochodzie zapadła cisza, którą przerwał dźwięk klaksonu.
Po kilku chwilach, gdy Cece już miała prosić tatę, by uruchomił silnik i zabrał ją z powrotem, otworzyły się drzwi wejściowe i w progu pojawiła się Denise.
Była szczupła, wysoka, miała długą szyję modelki, a blond włosy zebrała w koński ogon. Cece wiedziała, że odziedziczyła po niej zielone oczy, natomiast całą resztę – po ojcu. Była niska i krępa, szeroka w ramionach i biodrach, a kasztanowe włosy kręciły się pod wpływem wilgoci. Na głowie taty również piętrzył się kołtun poplątanych włosów. Cece zawsze zazdrościła mamie urody, ale teraz, po tylu latach sprawiała wrażenie kruchej, przezroczystej i zniszczonej. Denise stała w progu, ręce trzymała w kieszeni różowej bluzy z kapturem. Podwinięte nogawki dżinsów odsłaniały kościste, blade łydki.
– Dalej – tata dodał jej otuchy. – Chodźmy, miejmy to za sobą.
Wysiedli z samochodu, utrzymując kontakt wzrokowy. Cece i tata stali po jednej stronie samochodu, Denise po drugiej.
Kobieta zrobiła krok naprzód.
– Urosłaś, Cecylio – stwierdziła.
Cece nawet nie zadała sobie trudu, by wyjaśnić, że nikt nie zwraca się do niej pełnym imieniem, nawet nauczycielka. Zamiast tego odwróciła się na pięcie, otworzyła bagażnik, wyjęła walizki i skierowała kroki ku drzwiom wejściowym, zmuszając matkę do usunięcia się z przejścia.
Dom z zewnątrz przypominał zamek z horrorów, a wnętrze nie sprawiało lepszego wrażenia. Wejście było ciemne, zimne, a w środku unosiła się woń pleśni. Cece zdziwiła się, że poręcz schodów nie jest obrośnięta grzybem.
Gdy wyszła na zewnątrz, usłyszała słowa Denise:
– Widzisz, w jakim stanie jest dom. To nie jest miejsce dla trzynastoletniej dziewczynki.
– Obiecałaś, że się nią zajmiesz. Cece potrzebuje matki, nawet takiej jak ty – odpowiedział tata.
Zamilkli na jej widok, a ona udała, że nic nie słyszała.
– Pomogę ci z bagażami – zaoferował się tata.
Razem wypakowali resztę rzeczy z bagażnika, po czym Denise bez słowa weszła na piętro.
Pokój, który przygotowała dla Cece był olbrzymi. Sufit zdobiły drewniane belki, a w kącie stał wygaszony kominek.
– Możesz rozpalić, jeśli ci zimno. Wieczorami można tu zamarznąć – mruknęła Denise.
Cece spojrzała z przerażeniem na wielkie łóżko z zapadniętym materacem, drewnianą, zdobioną szafę, masywne biurko z otwieranym blatem, które sprawiało wrażenie, jakby pochodziło z osiemnastego wieku. Wszystko wyglądało na wiekowe.
– Twój pokój jest po sąsiedzku? – zapytała.
Były to pierwsze słowa, jakie skierowała do matki.
– Nie, jest w innym skrzydle. Pomyślałam, że będziesz potrzebować nieco prywatności.
Cece wzruszyła ramionami, po czym zapadła cisza. Nie chciała otwierać walizek, nie mogła tu zostać. Jak ojciec może tego nie zauważać? Tak bardzo pragnie wyjechać?
– Muszę ruszać – oznajmił, potwierdzając jej obawy.
Gdy zeszli na parter, Cece przypomniała sobie zasłyszaną przed chwilą rozmowę i poczuła, jak wzbiera w niej fala gniewu. Odepchnęła tatę. Gdy jednak oddalał się w stronę samochodu, rzuciła się ku niemu pędem i mocno w niego wtuliła, jakby był jej ostatnim ratunkiem.
– Wytrzymaj. Za niedługo cię stąd zabiorę – szepnął jej na ucho.
– Lepiej dotrzymaj obietnicy – powiedziała i odprowadziła go wzrokiem.DZIEŃ DRUGI
----------- ------- --- ------ --- ------
Czwartek: 12 : 09 : 33
dzień godz. min. sek.
----------- ------- --- ------ --- ------
W nocy nie mogła zmrużyć oka. Zasnęła dopiero około piątej nad ranem. Przez większą część nocy leżała nieruchomo na łóżku, gapiła się w sufit i słuchała ulubionego zespołu. Śpiewali o apokalipsie, początku nowej ery. Bez wątpienia nawiązywali do jej sytuacji.
W pewnym momencie poszła do łazienki. Lodowate pomieszczenie przypominało graciarnię z zakurzonym, pokrytymi rdzą sedesem i umywalką. Denise nawet nie zadała sobie trudu, by posprzątać.
Gdy wyjrzała przez okno, wydawało jej się, że między drzewami dostrzegła snop światła i cień poruszający się przy ogrodzeniu. Nagle światło zgasło. Cece nie była pewna, czy może wierzyć własnym oczom.
Jedno było pewne: nie dało się spać na niewygodnym łóżku, w pokoju panował lodowaty ziąb i unosiła się woń stęchlizny. Chciała uciec. Jak najdalej.
Próbowała się wyciszyć, więc postanowiła zagrać w ulubioną grę na komórce, ale nawet odprężające, powtarzalne polecenia wydawane przez aplikację nie zdołały uspokoić kłębiących się w jej głowie myśli. Nim się spostrzegła, z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Płacz utulił ją do snu.
***
Gdy się obudziła, na policzkach miała ślady łez. Usiadła na łóżku. Przez chwilę zastanawiała się, gdzie jest i co tu robi. Gdy za oknem dostrzegła ponury, zatopiony we mgle pejzaż i czarne, jakby pociągnięte węglem pola, ponownie się rozpłakała.
Wstała i sięgnęła po smartfon. Dochodziło południe. Od przyjazdu nie dostała żadnej wiadomości, ani od znajomych, ani od taty. Poczuła ścisk w klatce piersiowej. Po chwili zauważyła, że nie ma zasięgu. Wczoraj wieczorem była tak zrozpaczona przeprowadzką, że nie zwróciła na to uwagi.
Ubrała się i zeszła na dół.
Sypialnia Cece mieściła się w niezależnym skrzydle budynku. Znajdowały się tam trzy łazienki, salon i olbrzymia kuchnia, której nie używano od ponad trzydziestu lat. Cece pomyślała, że warto byłoby ją posprzątać i przywrócić do stanu używalności. Dzięki temu mogłaby sama gotować i tym samym unikać Denise przy obiedzie i kolacji. Będzie tak, jakby mieszkała sama.
Nie zapowiada się, by Denise patrzyła jej na ręce. Wczoraj wieczorem zamówiła dwie pizze, i gdy Cece sięgnęła po swoją i zaniosła ją do pokoju, nie powiedziała ani słowa. Dziś rano jej nie obudziła.
Dziewczyna rzadko jadała śniadania. Sięgnęła po telefon, słuchawki i kurtkę, po czym wyszła. Było chłodno, chłodniej niż w mieście. Miała wrażenie, że już przyszła zima. Zastanawiała się, czy tutaj często pada śnieg. Pewnie tak. I na pewno miejscowe dzieci urządzają bitwy na śnieżki i inne idiotyczne zabawy.
– Hej, Cecylia. Już wstałaś?
Denise stała na podwórku, niedaleko szopy, w miejscu, gdzie w nocy Cece dostrzegła czyjś cień. Choć może była to tylko sterta drewna, którą teraz układała jej matka.
– Wszystko w porządku? Zostawiłam ci trochę kawy w kuchni. Gdzieś powinny być kruche ciasteczka.
– Nie piję kawy. Nie jem ciasteczek. I nie nazywam się Cecylia.
– Słucham? To jak niby się nazywasz?
Chciała odpowiedzieć „Cece, mów mi Cece”. Nikt nie zwracał się do niej Cecylia od czasu… Prychnęła. Gdyby matka była normalna, domyśliłaby się. Wszystko wydawało jej się absurdalne i śmieszne. Jak zwątpienie malujące się na twarzy Denise.
– Po prostu się do mnie nie odzywaj, okej? Udawaj, że mnie tu nie ma.
– Ale…
– Och, zostaw mnie w spokoju! – odburknęła.
Odwróciła się na pięcie i skierowała się w stronę domu. Nagle jej wzrok przyciągnął stary rower o trudnym do zidentyfikowania kolorze, z wiklinowym koszykiem przypiętym do kierownicy. Leżał w kącie pod wiatą, obok citroëna. Nie miał powietrza w kołach, ale nie stanowiło to problemu. To był jedyny sposób, by się stąd wyrwać.
– Cecylia…
Wsiadła na rower.
– Mówiłam ci, żebyś się tak do mnie nie zwracała.
Denise wypuściła drewno z rąk i chwiejnym krokiem podbiegła do córki. Ramiona trzymała ciasno przy klatce piersiowej. Cece dostrzegła, że jej matka ma obgryzione paznokcie, a skórki naderwane i zaczerwienione. Instynktownie się cofnęła. Czuła rozdrażnienie.
– Poddaję się – westchnęła Denise. – Możesz przejechać się po okolicy. Trzeba jechać ścieżką prowadzącą do głównej drogi, a potem skręcić w prawo. Postaraj się wrócić przed zmrokiem, dobrze? Uważaj na studnię. Jest na zakręcie, blisko krawędzi drogi. Ledwie ją widać. Twoja babcia do niej wpadła, jak była małą dziewczynką. Otarła się o śmierć. Potrzebujesz pieniędzy?
Cece nie potrzebowała ani pieniędzy, ani rozmowy z Denise.
Wsiadła na rower i ruszyła przed siebie, nie oglądając się.
----------- ------- --- ------ --- ------
Czwartek: 13 : 04 : 22
dzień godz. min. sek.
----------- ------- --- ------ --- ------
Droga do miasteczka zajęła jej dwadzieścia minut. Przeklinała rower, który za każdym naciśnięciem pedału piszczał jak zranione zwierzę. Cece nigdy nie narzekała na brak kondycji. Lubiła jeździć na deskorolce, radziła sobie z grą w tenisa. Ale pedałowanie po żwirowej ścieżce na tym złomie było aktywnością, której nie można było przyrównać do niczego innego.
Gdy wjechała na główną drogę, pedałowało jej się lepiej. Dojechała na pierwsze rondo, przy którym stał kościół i szkoła. Przez chwilę przyglądała się budynkowi. Wczoraj przywoływał na myśl szpon, a dziś stwierdziła, że przypomina kurzą łapkę albo widelec.
Szkoła sprawiała wrażenie nowoczesnej, miała wielkie okna, mury z cegły, a parking był niemal pełen. W okolicy nie było żywego ducha. W mieście, z którego przyjechała, lekcje trwały do piątej codziennie oprócz środy, kiedy kończyły się w południe. Soboty i niedziele były wolne. Tu pewnie szkoła funkcjonowała podobnie. Dziś był czwartek, więc jej rówieśnicy mieli lekcje.
– Poznam ich jutro – mruknęła pod nosem, a te słowa sprawiły, że do jej oczu znów napłynęły łzy. Zalała ją fala wspomnień: szkoły, przyjaciół, boiska sportowego, na którym w ubiegłym roku pierwszy raz się całowała. Szczęśliwym wybrankiem był chłopiec o imieniu Alain. Zdobył się na odwagę, by upamiętnić tę chwilę na smartfonie i rozesłać całej klasie. Cece wściekła się i chciała z nim zerwać. Alain za karę został zawieszony na jeden dzień. Niezbyt romantyczne, ale to nic w porównaniu z koniecznością konfrontacji z bandą nieznajomych, po tym, jak została tu odesłana niczym niechciana paczka.
Cece skręciła i popedałowała na następne rondo. Minęła kościół po lewej i zaczęła kierować się ku miejscu, które jak się potem okazało, było małym centrum historycznym miasteczka. W praktyce sprowadzało się do niewielkiego placu, na którym wznosił się urząd miasta oraz labiryntu wąskich uliczek, przy których wyrosło kilka staroświeckich sklepików. Gdyby była w lepszym humorze, uznałaby je za malownicze, ale w tej chwili sprawiały wrażenie zapomnianych.
W tym miejscu również nie było żywego ducha, lecz Cece czuła, że jest obserwowana. Po jej plecach przebiegł dreszcz. Pokręciła głową z niedowierzaniem i prychnęła. Pewnie jakiś sprzedawca zerka na nią zza sklepowej witryny.
Wyjechała z centrum. Po lewej stronie znajdowały się baraki. Stojące przed wejściem karetki wskazywały na to, że w budynku mieści się szpital. Po prawej był budynek, na którym widniał napis POLICJA. Na uprzywilejowanym miejscu stał radiowóz.
– Tak oto wycieczka krajoznawcza dobiegła końca.
Cece postanowiła zawrócić, ale musiała pomylić kierunek, ponieważ nagle znalazła się nad brzegiem brunatnego strumyka, który przecinał osiedle domków. Na zmurszałej, drewnianej tabliczce widniał napis: DZIELNICA KWIATOWA.
Popedałowała przed siebie, starając się odnaleźć drogę powrotną. Szkoła powinna znajdować się w linii prostej, była tego pewna. Stamtąd dojedzie do głównej drogi, która zaprowadzi ją do domu Denise. Na tę myśl do jej oczu napłynęły łzy.
– Hej, ty. Napompuj dętkę, bo zniszczysz felgi.
Cece zatrzymała się jak wryta. Przed nią wyrósł jak spod ziemi jakiś chłopiec. Musiał wyjść z garażu. Chłopiec się uśmiechał. Był jej wzrostu, bardzo szczupły, miał kędzierzawe włosy i lekko odstające uszy. Przypominał syna Willa Smitha, słynnego aktora. Był niezwykle przystojny. Cece zeszła z roweru.
– Jestem Spencer – przedstawił się. – Ty musisz być Cecylia.
– Cece – poprawiła go.
– Cece – powtórzył.
– Skąd wiesz, jak mam na imię?
Chłopiec wybuchnął śmiechem.
– Widzisz, gdzie jesteś? Ostatnim razem ktoś odwiedził te strony w czasach drugiej wojny światowej. Ja wszystko wiem.
– Dlaczego?
– Moi rodzice przeprowadzili się tutaj sześć lat temu i w szkole wciąż uważają mnie za nowego. Teraz pewnie ty zajmiesz moje miejsce.
Żartuje sobie? Cece nie rozumiała. Chłopiec sprawiał wrażenie sympatycznego. Był jedynie zbyt pewny siebie.
– Jeśli chcesz, możemy naprawić twój rower. W garażu mam pompkę – zaproponował, wskazując budynek za plecami.
– Nie powinieneś być w szkole?
– Mamy przerwę obiadową do trzynastej trzydzieści.
– Nie jesz obiadu w szkole z kolegami z klasy?
Chłopiec uśmiechnął się pod nosem.
– Zazwyczaj tak. Ale dziś rano opuściłem jedną lekcję. Potem zjadłem obiad w domu. Skończyłaś przesłuchanie? Mam napompować opony w rowerze, czy nie?
Cece spojrzała na zegarek.
– Jest dwadzieścia po pierwszej. Spóźnisz się.
– To zajmie tylko chwilę.
Po tych słowach chłopiec wyrwał rower z jej rąk i oparł o drzwi garażu. Wszedł do środka i po chwili wyłonił się z pompką. Nie była to pompka ręczna, którą trzeba naciskać, wykonując jednostajne ruchy w górę i dół, co zawsze wygląda nieco żenująco. Był to profesjonalny kompresor, który służył do pompowania opon samochodowych.
Spencer podpiął przejściówkę do kompresora, wetknął ustnik do zaworu dętki i nacisnął na spust. Nagle rozległ się świst. Chłopiec zakręcił zatyczkę i powtórzył czynność z drugą dętką.
Następnie oddał rower Cece.
– Gotowe – oznajmił. – Zajęło to tylko chwilę, jak obiecałem.
Spencer odłożył kompresor na miejsce, po czym wyszedł z garażu z deskorolką pod pachą. Była to mała Penny 22 z niebieskimi kółeczkami.
– Do zobaczenia jutro – powiedział. – Będziemy w jednej klasie.
Po tych słowach wskoczył na deskorolkę i odjechał.
Cece nawet nie zdążyła się z nim pożegnać. Zastanawiała się, skąd chłopiec wie, że będą w jednej klasie. Po chwili zrozumiała. W szkole nie prowadzono naboru do konkretnych klas. A Spencer wyglądał na jej rówieśnika.
----------- ------- --- ------ --- ------
Czwartek: 17 : 02 : 43
dzień godz. min. sek.
----------- ------- --- ------ --- ------
Jazda na napompowanych oponach to zupełnie inna bajka. Cece przez resztę dnia włóczyła się po okolicy i dopiero po zmroku postanowiła wrócić do domu. Odwlekała moment konfrontacji z Denise. Nie miała ochoty na nią patrzeć, ani tym bardziej rozmawiać.
Lecz jak podejrzewała, podczas popołudniowej rundki nie zobaczyła nic ponad to, co widziała rano. Miejsce było dokładnie takie, na jakie wyglądało. Niewielka mieścinka zagubiona pośród pól, gdzie każdy każdego zna, nikt nie przyjeżdża i nikt nie wyjeżdża. Znalazła się w pułapce.
Wjechała na główną drogę, przejechała przez rondo i minęła szkołę.
Pomyślała o dziwnym chłopcu, którego rano poznała. W jej głowie wybrzmiały słowa: „Do zobaczenia jutro”.
Cece miała, rzecz jasna, wrócić do szkoły. Była to część układu, jaki Denise zawarła z ojcem za jej plecami. Ale czy musiało to nastąpić tak szybko? Nawet nie będzie miała czasu, by się zaaklimatyzować.
Na myśl o tym, że Denise ma decydować o jej przyszłości, w jej gardle urosła wielka gula.
Dziewczyna wyjechała z centrum i skręciła w boczną drogę prowadzącą do domu Denise.
Cece była pogrążona w myślach i zbyt ostro weszła w zakręt. W ostatniej chwili uświadomiła sobie, że ciemny punkt na skraju drogi jest bardziej niebezpieczny, niż myślała.
To była studnia.
Zahamowała tak gwałtownie, że omal nie zerwała hamulców i postawiła stopę na ziemi, a rower stanął prawie pionowo.
Cece zeszła z roweru. Adrenalina sprawiła, że w jej żyłach krew zaczęła szybciej płynąć, a oddech stał się płytki.
Odstawiła rower i podeszła do studni, by się jej dokładnie przyjrzeć.
Otwór był szeroki na mniej więcej dwa metry, a obrzeża przykrywały zeschłe liście, co sprawiało, że był niemal niewidoczny.
Kiedyś próbowano zabezpieczyć go murem, z którego zachowały się jedynie smętne resztki. Pęknięte, nadszarpnięte zębem czasu cegły przesunięto na bok. Leżały bezczynnie, pokryte warstwą liści.
Cece pochyliła się nad otworem, chcąc zajrzeć do środka. Studnia nie wyglądała, jakby sięgała do jądra ziemi. Jednak była dość głęboka, a zalegająca w niej woda była brudna.
Denise mówiła, że babcia raz do niej wpadła. Czy zrobiła sobie krzywdę? Jak zdołała się wydostać? Ściany były gładkie i śliskie, a z drogi ciężko było cokolwiek dostrzec.
Na samą myśl o tym, po plecach Cece przebiegły ciarki.
Instynktownie wyjęła z kieszeni ulubioną chusteczkę w kolorze ognistej czerwieni i przywiązała do gałęzi drzewa, które rosło tuż obok studni.
Nie chciała się z nią rozstawać, ale następnym razem będzie pamiętać, by zachować ostrożność.