- nowość
The Grandest Game. Tom 1. Największa gra - ebook
The Grandest Game. Tom 1. Największa gra - ebook
Siedem biletów wyspa marzeń szansa życia
Witaj w największej grze
– corocznym konkursie organizowanym przez miliarderkę Avery Grambs i czterech braci Hawthorne. Przepustką do udziału jest jeden z siedmiu złotych biletów. Stawką są miliony dolarów, więc siedmioro graczy nie zawaha się przed niczym.
Jednym chodzi o pieniądze. Innym o władzę. A jeszcze inni mają swoje powody.
Jednak w miarę jak napięcie rośnie, a wyzwania doprowadzają graczy do granic możliwości – fizycznych, psychicznych i emocjonalnych – szybko staje się jasne, że nie wszyscy grają zgodnie z zasadami.
Pierwszy tom nowej serii z uniwersum The Inheritance Games.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8265-945-0 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZED ROKIEM
Każdy rodzaj władzy ma swoją cenę. Pytanie tylko, jak wysoką – i kto ma ją zapłacić.
Rohan wiedział o tym lepiej niż większość ludzi. Wiedział również, że nie warto przesadnie się tym gryźć. Bądź co bądź, czymże jest dla przyjaciół utrata kilku kropel krwi albo złamane serce czy palec?
Nie żeby Rohan miał kogoś, kogo mógłby nazwać przyjacielem.
– Zapytaj mnie, dlaczego tu jesteś. – Wypowiedziane cichym głosem polecenie posesora przecięło powietrze niczym ostrze miecza.
Posesor The Devil’s Mercy stanowił ucieleśnienie władzy i wychował Rohana niczym własnego syna – użytecznego syna o amoralnym, makiawelicznym umyśle. Już jako dziecko Rohan rozumiał, że w tym tajnym, podziemnym pałacu wiedza jest walutą, a jej brak – słabością.
Na pewno nie zamierzał o nic pytać.
Po prostu uśmiechnął się w iście łotrzykowski sposób, który stanowił równie skuteczną broń w jego arsenale jak skolekcjonowane przezeń do tej pory ostrza i sekrety.
– Pytania są dla tych, co nie znają innych dróg uzyskiwania odpowiedzi.
– Ty zaś jesteś mistrzem owych sposobów – zauważył z uznaniem posesor. – Obserwacji, manipulacji, umiejętności rozpływania się w mroku albo przebiegłego poddawania innych swojej woli.
– A przy okazji, od patrzenia na mnie nie bolą oczy. – Rohan prowadził niebezpieczną grę, ale tylko tak umiał grać.
– Skoro nie zamierzasz pytać... – Dłoń posesora zamknęła się na gałce jego bogato zdobionej srebrnej laski. – Powiedz mi, Rohanie, dlaczego cię do siebie wezwałem?
Zatem to już. Absolutna pewność własnych domysłów szumiała w żyłach Rohana, kiedy udzielił odpowiedzi:
– W związku z sukcesją.
The Devil’s Mercy na pierwszy rzut oka był luksusowym domem gry, tajnym, znanym jedynie jego członkom – ludziom ultrabogatym, szlachetnie urodzonym, wpływowym. W gruncie rzeczy jednak Mercy pełnił o wiele ważniejszą funkcję. Dziedzictwa historycznego. Ośrodka zakulisowej władzy. Miejsca, w którym zawierano umowy i gdzie wykuwały się nowe fortuny.
– W związku z sukcesją – potwierdził jego słowa posesor. – Potrzebuję następcy. Powiedziano mi, że mam przed sobą jeszcze dwa lata życia, najwyżej trzy. Do trzydziestego pierwszego grudnia przyszłego roku zamierzam przekazać mu koronę.
Możliwe, że kto inny wyłowiłby spośród tych słów przede wszystkim uwagę o zbliżającej się śmierci, ale nie Rohan. W ciągu dwustu lat tylko cztery razy doszło do przekazania kontroli nad Mercy. Następca zawsze był młody i piastował funkcję posesora do końca życia.
Dla Rohana zawsze był to ostateczny cel.
– Nie jestem twoim jedynym kandydatem na następcę.
– Dlaczego miałbyś nim być?
W ustach posesora nie brzmiało to jak pytanie retoryczne. „Przekonaj mnie, chłopcze”.
„Znam każdy centymetr kwadratowy Mercy” – pomyślał Rohan. „Każdy cień, każdy trik. Członkowie mnie kojarzą. Wiedzą, że nie wolno ze mną zadzierać. Ty sam już przywołałeś moje talenty – w każdym razie te, o których wolno mówić”.
Jednak Rohan zdecydował się na inną taktykę.
– Obaj wiemy, że jestem wyjątkowym draniem – powiedział.
– Jesteś tym, kim cię uczyniłem. Ale pewne rzeczy trzeba sobie wywalczyć.
– Jestem gotowy.
Rohan czuł się tak, jak za każdym razem, gdy stawał do walki na ringu, wiedząc, że ból jest nieunikniony – oraz nieistotny.
– Obowiązuje pewien warunek. – Posesor przeszedł do sedna. – Jeśli chcesz przejąć władzę nad Mercy, musisz kupić sobie do tego prawo. Dziesięć milionów funtów powinno wystarczyć.
Rohan automatycznie zaczął wyznaczać w myślach kurs do zdobycia korony. Fakt, że w ogóle dostrzegał swoje możliwości, uruchomił w nim szósty zmysł.
– Gdzie tkwi haczyk?
– Haczyk, mój chłopcze, tkwi tam, gdzie zawsze: w moim przypadku oraz w przypadku wszystkich, którzy pretendowali do tego miana przed nami, aż do następcy pierwszego posesora. Nie wolno ci uzyskać tej fortuny w murach Mercy ani wykorzystać w tym celu żadnej przewagi zdobytej w trakcie twojego zatrudnienia w tym miejscu. Nie wolno ci przebywać tu, posługiwać się nazwą Mercy, starać się o przysługi ze strony członków klubu ani ich przyjmować.
Poza murami Mercy Rohan nie miał absolutnie nic – nawet nazwiska.
– W ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin wyjedziesz z Londynu i nie wrócisz, dopóki nie zdobędziesz wpisowego.
„Dziesięć milionów funtów”. To nie było zwykłe wyzwanie. Raczej banicja.
– Pod twoją nieobecność – mówił dalej posesor – księżna będzie zastępować cię jako faktotum. Jeżeli nie uda ci się zgromadzić wystarczającej kwoty, to ona zostanie moją następczynią.
Rohan poznał już zatem wszystko – reguły gry, stawkę, ryzyko.
– Ruszaj więc – rzekł posesor, zastępując Rohanowi drogę do części mieszkalnej. – Czas start!
Rohan znał Londyn na wylot. Umiał się poruszać w każdej części miasta, tak eleganckiej, jak i podejrzanej – był jak duch. Ale po raz pierwszy, odkąd ukończył pięć lat, nie miał opcji powrotu do Mercy.
„Znajdź lukę. Znajdź punkt zaczepienia. Znajdź słabe ogniwo”. Umysł Rohana pracował na wysokich obrotach. Tymczasem rozejrzał się za kuflem piwa.
Przed pubem, na który się zdecydował, gryzły się ze sobą dwa psy. Suka – mniejsza, przypominająca z wyglądu wilczycę – przegrywała starcie. Wchodzenie między walczące zwierzęta zapewne nie należało do najrozsądniejszych decyzji, lecz Rohan już dawno przekroczył granicę rozsądku.
Po chwili, pozbywszy się większego psa, Rohan starł krew z przedramienia i uklęknął przed suką. Ta warknęła na niego groźnie. Uśmiechnął się do niej.
Wtem ktoś otworzył drzwi pubu. Z wnętrza dobiegł donośny głos dziennikarza prowadzącego wydanie wiadomości w telewizji.
– Jak wynika z nadesłanych nam informacji, wyłoniono zwycięzcę pierwszej edycji turnieju Największa Gra. Największa Gra ma być doroczną rywalizacją pełną skomplikowanych zagadek logicznych, zaprojektowaną z olbrzymim rozmachem i finansowaną przez spadkobierczynię fortuny Hawthorne’a, Avery Grambs. Zwycięzca nagrody, wynoszącej siedemnaście milionów dolarów, zostanie ogłoszony na żywo...
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
Oczy Rohana napotkały wilczy wzrok.
– Doroczna – mruknął chłopak.
To znaczyło, że za rok odbędzie się kolejna edycja. Miał zatem dwanaście miesięcy na opracowanie planu działania. Rok na zaaranżowanie wszystkiego, jak należy. Na szczęście Avery Grambs nigdy nie była pełnoprawnym członkiem The Devil’s Mercy.
„Oto i słabe ogniwo”. Rohan wstał. Wyciągnął rękę do drzwi pubu i zerknął w dół.
– Wchodzisz? – zapytał psa.
W środku właściciel pubu od razu rozpoznał Rohana.
– Co dzisiaj podać?
Człowiek o umiejętnościach i reputacji Rohana zawsze miał kilka asów w rękawie, nawet bez wsparcia ze strony Mercy.
– Dla mnie pintę piwa – powiedział. – A dla niej stek. – Usta Rohana wygięły się w łuk, jeden ich kącik uniósł się wyżej niż drugi. – I środek transportu, który pozwoli mi się wydostać z Londynu. Jeszcze dzisiejszej nocy.ROZDZIAŁ 1
LYRA
Sen zaczął się tym, czym zawsze się zaczynał – kwiatem. Widok trzymanej w ręce kalii napełnił Lyrę mdlącym, słodkawym strachem. Zerknęła na drugą dłoń – i żałosne resztki korali z cukierków. Na sznurek były nawleczone ledwie trzy pudrowe krążki.
„Nie”.
W pewnym sensie Lyra miała świadomość tego, że ukończyła już dziewiętnaście lat, ale we śnie jej dłonie zdawały się drobne – były dłońmi dziecka. Padał na nią olbrzymi cień.
A potem usłyszała szept: „To wina Hawthorne’a”.
Cień – jej biologiczny ojciec – odwrócił się i odszedł. Lyra nie widziała jego twarzy. Dobiegł ją odgłos kroków oddalających się w górę schodów.
„On ma broń”.
Lyra zbudziła się raptownie, oddech wiązł jej w piersi, ciało było naprężone, a głowa... spoczywała na blacie biurka. W ciągu kilku sekund potrzebnych, by wzrok odzyskał ostrość, a świat wrócił na swoje miejsce, Lyra przypomniała sobie, że znajduje się w sali wykładowej.
Tyle że sala była opustoszała.
– Zostało jeszcze dziesięć minut do końca testu.
Jedynym oprócz niej człowiekiem w pomieszczeniu był pięćdziesięcioletni mężczyzna w blezerze.
„Testu?”. Lyra rzuciła okiem na zegar na ścianie. Kiedy dotarło do niej, która godzina, zaczęła wzbierać w niej panika.
– Na tym etapie możesz się już przygotować na zero punktów. – Wykładowca popatrzył na nią z dezaprobatą. – Twoi koledzy dawno skończyli. Domyślam się, że oni nie imprezowali całą noc.
„Bo to oczywiście jedyna przyczyna, dla której dziewczyna o moim wyglądzie może być na tyle zmęczona, żeby zasnąć na lekcji”. Gniew zapłonął w sercu Lyry, rozwiewając resztki strachu wywołanego koszmarem. Zerknęła na kartkę. „Test wielokrotnego wyboru”.
– Zobaczę, ile uda mi się rozwiązać w ciągu dziesięciu minut.
Lyra wyjęła długopis z plecaka i zaczęła czytać.
Większości ludzi wyobraźnia podsuwa obrazy. Lyrze podsuwała jedynie słowa, pojęcia i emocje. Jedynym przypadkiem, w którym widziała cokolwiek oczami wyobraźni, były jej sny. Na szczęście dzięki temu, że nie zamulały jej żadne wizualizacje, Lyra bardzo szybko czytała. Równie szczęśliwym zbiegiem okoliczności ten, kto układał pytania do sprawdzianu, wpadł w przewidywalny, wyglądający znajomo schemat.
Żeby wskazać właściwą odpowiedź, wystarczyło rozszyfrować zależności między zaproponowanymi możliwościami. Czy dwie z nich były swoimi przeciwieństwami? Czy jedno z tych przeciwieństw różniło się od pozostałych punktów jedynie niuansami? A może podano dwie opcje, które z pozoru brzmiały jednakowo? Albo jedna lub więcej odpowiedzi na pierwszy rzut oka zdawały się właściwe, lecz zapewne takie nie były?
Tak to już było z testami wielokrotnego wyboru. Jeśli umiałeś złamać kod, to nie musiałeś znać materiału.
W ciągu pierwszej minuty Lyra zaznaczyła pięć odpowiedzi. Cztery w ciągu następnej. Im więcej kratek zakreślała, tym bardziej wyczuwalne stawało się rozdrażnienie wykładowcy.
– Marnujesz mój czas – stwierdził. – Oraz swój.
Dawna Lyra mogłaby wziąć sobie do serca ton, którym to powiedział. Ona jednak tylko czytała szybciej. „Rozpoznaj wzór, znajdź odpowiedź”. Skończyła minutę przed końcem wyznaczonego czasu i oddała kartkę, wiedząc dokładnie, co profesor widział, kiedy na nią patrzył – dziewczynę o ciele, które sprawiało, że na jej widok ludzie częściej myśleli „imprezowiczka” niż „tancerka”.
Nie żeby nadal ćwiczyła taniec – już nie.
Lyra chwyciła swoją torbę i odwróciła się do wyjścia, lecz wykładowca ją zatrzymał.
– Czekaj – nakazał krótko. – Od razu to sprawdzę i wystawię ci ocenę.
Zapewne miał na myśli: „Dam ci nauczkę”.
Wolno zwracając się z powrotem w jego kierunku, Lyra miała dosyć czasu, żeby nadać swojej twarzy neutralny wyraz.
Z pierwszych dziesięciu pytań wykładowca zaznaczył tylko jedną błędną odpowiedź. Marszcząc brwi, sprawdzał dalej, procent prawidłowo rozwiązanych zadań zaś utrzymał się, a nawet wzrósł.
– Dziewięćdziesiąt cztery. – Mężczyzna uniósł wzrok nad kartką. – Nieźle.
„Jeszcze się przekonasz” – pomyślała Lyra.
– Wyobraź sobie, ile mogłabyś osiągnąć, gdybyś się trochę przyłożyła.
– Skąd pan może wiedzieć, na ile się przykładam? – zapytała Lyra.
Powiedziała to cicho, ale hardo patrzyła mu w oczy.
– Przyszłaś na zajęcia w piżamie, nieuczesana, i przespałaś większą część testu – stwierdził surowym głosem profesor.
Lyra wzruszyła ramionami.
– Może dlatego, że nie chodzę na te zajęcia.
– Nie... – Zrobił pauzę i utkwił wzrok w jej twarzy. – Jak...
– Nie chodzę na pańskie zajęcia – powtórzyła Lyra. – Zasnęłam na poprzednim wykładzie.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i ruszyła przejściem między stołami w kierunku drzwi. Stawiała długie kroki. Może nawet szła z wdziękiem.
Może nadal miała w sobie trochę gracji.
Profesor zapytał podniesionym głosem:
– Jakim cudem udało ci się rozwiązać poprawnie dziewięćdziesiąt cztery procent testu z przedmiotu, na który nie chodzisz?
Lyra nie zwolniła kroku. Nadal zwrócona plecami do wykładowcy, odpowiedziała:
– Podchwytliwe pytania obracają się przeciwko układającemu test, kiedy testowana osoba wie, jak wypatrzyć podchwytliwości.ROZDZIAŁ 2
LYRA
P o południu przyszedł mejl. Od dziekanatu, do wiadomości działu finansowego, temat: Wstrzymanie rejestracji. Przeczytanie go trzy razy nie wpłynęło na zmianę jego treści.
Przy czwartym czytaniu zadzwonił telefon Lyry. „Jest okej” – napomniała się, jak weszło jej to w nawyk. „Wszystko będzie dobrze”.
Przygotowując się na cios, odebrała połączenie.
– Cześć, mamo.
– O! A więc pamiętasz, kim jestem! I twój telefon nie przestał działać! I nie zostałaś uprowadzona przez seryjnego mordercę o matematycznym umyśle, pragnącego włączyć cię do swojego nieprawdopodobnie złowrogiego równania.
– Piszesz nową książkę? – domyśliła się Lyra.
– Piszę nową książkę! Ona od ludzi woli liczby. On jest policjantem, który bardziej ufa swojemu instynktowi niż jej kalkulacjom. Oboje się nie znoszą.
– W pozytywnym sensie?
– Bardzo pozytywnym. A skoro już mowa o wybuchowej chemii i romantycznym napięciu, to... jak się czujesz?
Lyra zrobiła kwaśną minę.
– Nie udała ci się zmiana tematu, mamo.
– Odpowiedz na moje pytanie, nie przyjmuję żadnych wykrętów. Zaczynam zauważać u siebie niepokojące objawy odstawienia kontaktów z córką. Na domiar złego twój tata uważa, że pierwszy tydzień listopada to jeszcze za wcześnie na świąteczne ozdoby, twój brat ma dopiero cztery lata i nie docenia smaku gorzkiej czekolady, a jeśli chcę liczyć na czyjeś towarzystwo do wspólnego oglądania komedii romantycznych, to powinnam się zaopatrzyć w trytytki.
Lyra od trzech lat robiła wszystko, co w jej mocy, żeby uważano ją za normalną... żeby być normalną. Być Lyrą, która uwielbia Gwiazdkę, czekoladę i komedie romantyczne. Od tego udawania czuła, że z dnia na dzień jest coraz bliżej śmierci.
Właśnie dlatego wylądowała w college’u oddalonym o tysiąc pięćset kilometrów od domu.
– No więc? Jak się czujesz?
Mama naprawdę nie zamierzała się poddawać. Mogła powtarzać to pytanie w nieskończoność.
Lyra w odpowiedzi rzuciła jedynie kilka słów:
– Bez pary. Małostkowa. Uzbrojona.
Mama się zaśmiała.
– Na pewno nie.
– Nie jestem małostkowa czy uzbrojona? – zapytała Lyra.
O braku partnera nawet się nie zająknęła.
– Małostkowa – odparła mama. – Lyra Catalina Kane jest miła i wspaniałomyślna. Obie wiemy, że wszystko może stanowić broń, jeżeli w głębi duszy wierzysz, że możesz to wykorzystać do zabicia lub okaleczenia drugiej osoby.
Ta rozmowa zdawała się taka normalna, taka w ich stylu, że Lyrze trudno było to wytrzymać.
– Mamo... dostałam mejl z dziekanatu.
Milczenie zaległo między nimi niczym powalone tysiącletnie drzewo.
– Możliwe, że spóźniła się moja ostatnia wypłata od wydawcy – stwierdziła w końcu mama. – I że była niższa, niż się spodziewaliśmy. Ale załatwię to, kochanie. Wszystko będzie w porządku.
„Wszystko w porządku” – stały tekst Lyry, w każdym razie od trzech lat, czyli odkąd nazwisko Hawthorne zdominowało wiadomości w mediach, a wspomnienia, które tłumiła w sobie z ważnych powodów, wróciły potężną falą. Zwłaszcza jedno z nich.
– Nie przejmuj się czesnym, mamo. – Lyra musiała czym prędzej się rozłączyć. Na odległość łatwiej było udawać normalność, ale to również wiązało się z kosztami. – Mogę zrobić sobie przerwę na jeden semestr, znajdę pracę i złożę wniosek o kredyt studencki na jesień.
– Absolutnie wykluczone.
Głos, którym wypowiedziano te słowa, nie należał do mamy.
– Cześć, tato.
Keith Kane ożenił się z mamą, kiedy Lyra miała trzy lata. Dwa lata później oficjalnie adoptował małą. Był jedynym tatą, jakiego znała. Dopóki nie zaczęły nawiedzać ją koszmary, nawet nie pamiętała swojego biologicznego ojca.
– Zajmiemy się tym z mamą, Lyro.
Ton jego głosu nie dopuszczał sprzeciwu. Dawna Lyra nawet nie próbowałaby protestować.
– W jaki sposób? – zapytała.
– Mamy różne opcje.
Po tym, w jaki sposób wypowiedział słowo „opcje”, Lyra poznała, co ma na myśli.
– Mile’s End – powiedziała.
Nie mógł poważnie brać tego pod uwagę. Mile’s End był więcej niż domem. Kojarzył jej się ze stromo opadającymi dachami, z huśtawką ogrodową na werandzie, z laskiem i strumieniem, i z wieloma pokoleniami Kane’ów, którzy wyrzynali swoje imiona w pniu tego samego drzewa.
Lyra wychowała się w Mile’s End. Sama też w wieku dziewięciu lat wycięła swoje imię w tamtym drzewie. Jej malutki brat zasługiwał na to samo. „Nie mogę dopuścić do tego, żeby ze względu na mnie sprzedali dom”.
– Już od pewnego czasu zastanawiamy się nad czymś mniejszym. – Tata zdawał się spokojny, rzeczowy. – Utrzymanie tego domu kosztuje nas zbyt wiele. Jeśli pozbędę się Mile’s End, będziemy mogli kupić mały domek w mieście, a przy okazji sfinansować twoje studia i założyć twojemu bratu konto z myślą o jego przyszłej edukacji. Znam pewnego dewelopera...
– Zawsze kręci się koło tego domu jakiś deweloper. – Lyra nie pozwoliła mu nawet dokończyć tej myśli. – A ty zawsze każesz mu iść do diabła.
Tym razem milczenie na drugim końcu linii było wymowniejsze niż słowa.ROZDZIAŁ 3
LYRA
Bieganie sprawiało jej ból. Może właśnie dlatego je lubiła. Dawniej Lyra nie znosiła biegać. Teraz mogła przemierzać w ten sposób duże odległości. Problem w tym, że z upływem czasu ból wywołany bieganiem stawał się coraz mniejszy. Dlatego co dzień wymagała od siebie coraz więcej.
Więcej.
I więcej.
Rodzice i znajomi byli zdumieni, kiedy z tej przyczyny rzuciła taniec. Wytrzymała do ostatniej klasy szkoły średniej, a konkretnie do listopada. Od tamtej pory upłynął już rok, niemal co do dnia. Udawała tak długo, jak się dało. Ale jej zdolności aktorskie nie wystarczały, by dalej ukrywać, że już nie jest taką tancerką jak kiedyś. Jak przedtem.
Zdawało się nie w porządku, że całe jej życie uległo wykolejeniu za sprawą snu. Pojedynczego wspomnienia. Lyra już od jakiegoś czasu wiedziała, że jej biologiczny ojciec nie żyje – ale nie że popełnił samobójstwo ani że ona była przy tym obecna. Zdusiła w sobie tę traumę tak dokładnie, że tamte zdarzenia przestały dla niej istnieć. Była normalną, szczęśliwą nastolatką, a potem – dosłownie z dnia na dzień – to się zmieniło.
Przestała być normalna. Nie czuła się w porządku, a już na pewno nie szczęśliwa.
Rodzice wiedzieli – nie tyle, co dokładnie się zmieniło, ile że w ogóle zaszła zmiana. Uciekła do college’u znajdującego się daleko od domu, ale co jej to dało? Stypendia nie mogły pokryć wszystkich wydatków. Rodzice zapewniali ją, że nie musi się przejmować czesnym za studiowanie poza granicami stanu, ale jak widać, mijali się z prawdą, co zapewne znaczyło, że Lyra radzi sobie z udawaniem normalności gorzej, niż sądziła.
W trakcie biegania – bez względu na dystans, jaki sobie wyznaczyła – umysł Lyry wciąż podsuwał jej ten sam wniosek: „Muszę rzucić studia”. W ten sposób przynajmniej kupiłaby sobie trochę czasu, a rodziców odciążyła, odejmując im jeden z kosztów. Wizja rezygnacji ze studiów nie powinna tak jej dręczyć. W tym semestrze Lyra z nikim się nie zaprzyjaźniła ani nawet nie podjęła takiej próby. Przesiedziała ten okres na wykładach niczym zombie z fiołem na punkcie nauki. Tkwiła na mieliźnie.
Zawsze to jednak lepsze od utonięcia.
Lyra zacisnęła zęby i przyspieszyła. Po tak długim biegu nie powinno jej się to udać. Czasami jednak jedyną dostępną opcją było zmuszenie się do jeszcze większego wysiłku.
Kiedy się w końcu zatrzymała, z trudnością łapała oddech. Bieżnia rozmazywała jej się przed oczami. Lyra się pochyliła, wsparła dłonie na kolanach i starała się napełnić płuca tlenem. Akurat w tej chwili jakiś pacan gwizdnął z uznaniem. Jakby sądził, że pochyliła się specjalnie dla niego.
Po chwili zatrzymała się koło niej piłka.
Lyra uniosła wzrok i zobaczyła grupę żartownisiów czekających na jej reakcję. Przez kilka sekund szukała w myślach słowa określającego gromadę pacanów.
Klan?
Stado?
„Nie” – pomyślała Lyra, podnosząc piłkę. „Granda”. Żaden z grandy pacanów zapewne nie spodziewał się, że dziewczyna kopnie piłkę nad ich głowami prosto do bramki, ale jej tata trenował licealistów w piłce nożnej, a kiedy Lyra raz czegoś się nauczyła, jej ciało nigdy tego nie zapominało.
– Pudło! – krzyknął jeden z chłopaków, rechocząc jak opętany.
Piłka trafiła w poprzeczkę, odbiła się od niej i wyrżnęła w tył głowy pacana, który na nią gwizdał.
– Nie! – odkrzyknęła Lyra. – Dokładnie tak miało być!
Rzucenie studiów było właściwym krokiem. Jedynym. Mimo to, kiedy Lyra ruszyła po schodach, mimowolnie minęła dziekanat i szła dalej, aż dotarła pod znajdujący się na terenie kampusu budynek poczty.
„Zrobię to. Po prostu jeszcze potrzebuję czasu”. Lyra podeszła mechanicznym krokiem do skrzynki pocztowej. Nie spodziewała się listu. Było to w najczystszej postaci odwlekanie nieuchronnego, ale fakt, że zdawała sobie z tego sprawę, nie powstrzymał jej przed przekręceniem klucza w zamku i otworzeniem skrzynki.
W środku znajdowała się koperta wykonana z grubego papieru o fakturze płótna. „Nie podano adresu zwrotnego”. Lyra sięgnęła do skrzynki. Koperta była cięższa, niż jej się zdawało. „Nie ma pieczątki”. Lyra zamarła. Ta przesyłka – czymkolwiek była – nie została nadana na poczcie.
Zerkając przez ramię, ogarnięta nagłym przeczuciem, że ktoś ją obserwuje, Lyra rozdarła kopertę. W środku znajdowały się dwa przedmioty.
Pierwszym był cienki arkusik papieru z wiadomością napisaną odręcznie ciemnoniebieskim atramentem. NALEŻY CI SIĘ. Ledwie przeczytała te słowa, a już papier zaczął się kruszyć w jej palcach. Po kilku sekundach zmienił się w pył.
Dotkliwie zdając sobie sprawę z tego, jak mocno bije jej serce – jak brutalnie, rytmicznie łomocze w jej piersi – Lyra sięgnęła po drugi przedmiot znajdujący się w kopercie. Ten był wielkości złożonego na pół liściku, lecz gdy tylko opuszki jej palców musnęły pozłacany brzeg, Lyra przekonała się, że został wykonany z metalu – bardzo cienkiego metalu.
Wyjęła go z koperty i ujrzała wygrawerowany napis – dwa słowa oraz symbol. „Nie, nie symbol” – sprostowała. „Kod QR. Na pewno mam go zeskanować”.
Kiedy przeczytała wyrazy nad kodem, ten od razu stał się czytelny – nie tylko dla niej, byłby czytelny dla każdego, kto ma dostęp do jakichkolwiek mediów.
Największa Gra.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------