- W empik go
The Impossible Vastness of Us - ebook
The Impossible Vastness of Us - ebook
„Wiem, jak o siebie dbać. Zawsze mogłam liczyć tylko na siebie”.
India Maxwell nie tylko przeprowadziła się na drugi koniec kraju, ale także - spadła na samo dno hierarchii towarzyskiej. Całe lata zajęło jej zdobycie popularności, dzięki której mogła ukrywać swoje rodzinne kłopoty. Teraz jednak zamieszkała w jednej z najbogatszych dzielnic Bostonu ze swoją matką, jej narzeczonym i jego córką, Eloise.
I właśnie z powodu paczki przyjaciół swojej przyszłej siostry przyrodniej - ze szczególnym uwzględnieniem jej przystojnego, aroganckiego chłopaka, Finna - India znowu czuje się tak, jak nie chciała już nigdy więcej - jak śmieć.
India nie jest jednak jedyną osobą, która obawia się o swoje sekrety z przeszłości. Eloise i Finn, najpopularniejsza para w szkole, wcale nie są osobami, za jakie uchodzą.
Życie wszystkich naokoło jest znacznie bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać. Gdy India powoli zbliża się do Finna i zaprzyjaźnia z Eloise, zagrażając w ten sposób pozorom, które pozwalają im funkcjonować, nienaruszone pozostają tylko prawdy brutalne i piękne, wystarczająco wielkie, aby zmienić ich na zawsze.
Poruszająca historia o przyjaźni, tożsamości i akceptacji, która złamie wasze serce i poskłada je na nowo.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-709-7 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– A to co ma znaczyć?
Jay i ja przerwaliśmy pocałunek. W drzwiach stała Hayley. Wyglądała młodo i elegancko w czarno-złotym mundurze stewardesy, ale patrzyła na nas z irytacją.
Ciemnobrązowe włosy związała w ciasny kok, który podkreślał jej wysokie kości policzkowe i duże czarne oczy. Hayley była śliczna. Często mówiono mi, że jestem do niej podobna, z wyjątkiem oczu. Oczy miałam takie jak on. Wszyscy powtarzali, że są niesamowite, ale ja oddałabym wszystko, żeby tylko były podobne do oczu Hayley.
Nie miałam wątpliwości, że to właśnie one były jednym z rozstrzygających argumentów skłaniających Jaya Jamesa do nieustawania w wysiłkach, żeby mnie przelecieć. Nie żebym była cyniczna albo co.
Jay był rok starszy ode mnie, dość inteligentny. Aurę złego chłopca miał i tam? Naturalnie. Wszystkie laski w szkole za nim szalały, ale z tajemniczych powodów on wolał mnie. Od jakichś dziesięciu minut całowaliśmy się, siedząc na mojej kanapie. Miał fajne usta i naprawdę liczyłam na to, że kiedy mnie pocałuje, poczuję coś więcej niż dotyk mokrych warg i języka na moich wargach i języku.
Romanse, które Hayley chomikowała w szafie, sugerowały, że powinnam doświadczać przyjemnego mrowienia i gorąca.
Szczególnie pocałunki podobno miały być podniecające.
Miałam na ten temat zupełnie inne zdanie – całowanie się z kimś mogło być co najwyżej przyjemne. Jak zawsze z nudów zaczęłam myśleć o czymś innym: tym razem o Hayley i jej knuciu. Wiedziałam, że coś się szykuje. Hayley pracowała jako stewardesa, więc często przebywała poza domem, ale ostatnio jej nieobecności się przedłużały. A i jej zachowanie nie było normalne: chowała przede mną telefon, kiedy wibrował od powiadomień, a potem rozmawiała z kimś szeptem w swojej sypialni. Coś się szykowało. Miałam tylko nadzieję, że nie chodziło o żadnego mężczyznę.
No i o wilku mowa.
– To Jay – powiedziałam, splatając ręce na piersi w odpowiedzi na jej surowy wyraz twarzy.
Nienawidziłam, kiedy zachowywała się, jakby jej zależało.
– Nie interesuje mnie, kim on jest. – Hayley próbowała zmrozić go wzrokiem. – Może już iść.
Jay spojrzał na nią buntowniczo tak jak ja i nagle bardziej go polubiłam. Odwrócił się w moją stronę i pocałował mnie powoli w kącik ust.
– Do zobaczenia w szkole, mała – rzucił i zaśmiał się, widząc moją kpiarską minę.
Zaczekałam, aż przejdzie obok Hayley bez słowa i zamknie za sobą drzwi.
– Super. Dzięki – odezwałam się.
– Nie mów do mnie tym tonem! – Oczy Hayley zwęziły się w czarne szparki. – Jestem zmęczona, miałam długi dzień. Wracam do domu i co? Znajduję moją córkę w objęciach jakiegoś napalonego byczka. A może powinnam być zadowolona, że umawiasz się ze smarkaczem, który wygląda, jakby nieraz odwiedzał lokalne więzienie?
– Nie chodzimy ze sobą, tylko się razem dobrze bawimy.
– No, to dopiero pocieszenie! – Machnęła rękami ze zdenerwowania.
– Hayley.
– Nie mów tak do mnie. Mam prawo być niezadowolona z twojego zachowania. – Wzdrygnęła się, jak zawsze, kiedy mówiłam do niej po imieniu (co znaczy, że wzdrygała się często).
– Ale nie masz po co być. Nie traktuję Jaya poważnie. I nie zamierzam zachodzić w ciążę. Powiedz lepiej, czemu wróciłaś wcześniej do domu?
– Przenieśli mnie na krótszy lot. – Rzuciła torebkę na kanapę i odeszła w głąb pokoju. – O Jayu porozmawiamy później, najpierw muszę ci coś powiedzieć.
– Co takiego? – Znieruchomiałam.
Hayley obserwowała mnie badawczo przez kilka sekund, aż wreszcie usiadła obok.
– Poznałam kogoś.
Natychmiast ogarnął mnie paraliżujący strach.
Hayley czekała na moją reakcję, ale kiedy nie zauważyła żadnej, uśmiechnęła się uspokajająco.
– Jest wspaniały. Nazywa się Theo i ma córkę w twoim wieku. Mieszka w Bostonie. Spotkaliśmy się podczas jednego z moich lotów.
– Jak dłuto to już trwa? – Coś mnie ścisnęło w dołku.
– Kilka miesięcy.
– Wiedziałam, że coś jest nie tak – mruknęłam.
– Przepraszam, że nic ci wcześniej nie powiedziałam. Ale chciałam się najpierw upewnić, że to poważny związek…
– A jest?
– Jak najbardziej. Kochamy się.
– Na odległość?
– Zostaję u niego za każdym razem, gdy jestem w Bostonie. Spędzamy ze sobą tyle czasu, ile się tylko da.
– I sądzisz, że on cię nie zdradza, kiedy wracasz? – Prychnęłam.
– Przestań. – Przecięła ręką powietrze. – To ty masz problemy z zaufaniem ludziom, nie ja.
Zagotowało się we mnie ze złości. Hayley musi być wyjątkowo naiwna, jeśli wierzy, że ten koleś nie jest kompletnym przegrywem. To nie była jej pierwsza zła decyzja. Miałam prawo do strachu, który przyprawiał mnie o mdłości.
– Chciałam cię tylko uprzedzić, że tym razem to coś poważnego.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że jeśli wszystko ułoży się tak, jak się spodziewam, będzie nas obie czekać wielka zmiana.
No nie.
Patrzyłam na nią przerażona.
Hayley westchnęła ciężko na widok wyrazu mojej twarzy. Nawet nie próbowałam go ukrywać.
– Zrobię herbatę – powiedziała. – Jestem zmęczona, więc o Jayu porozmawiamy innym razem. – Odwróciła się, ale po chwili stanęła bez ruchu i spojrzała na mnie ze smutkiem. – Ale dzięki, że tak bardzo cieszysz się moim szczęściem.
Nie zamierzałam zniżać się do jej poziomu i nic nie odpowiedziałam.
Do tej pory Hayley miała gdzieś moje szczęście. Teraz tylko odpłacałam jej pięknym za nadobne.
– Zaraz, czyli co to znaczy? – Anna wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. – Serio, wyprowadzasz się do Bostonu?
Czwartek. Całe wieki po wyznaniu Hayley, które mogło oznaczać dla nas „wielką zmianę”. Główna mącicielka wyleciała we wtorek do Bostonu i praktycznie się nie odzywała. Jej milczenie sprawiło, że opowiedziałam Annie, co zaszło.
Oparłam się plecami o szkolną szafkę, ze złością wpatrując w ścianę naprzeciwko. Moja szafka stała, o zgrozo, tuż obok męskiej szatni, w związku z tym codziennie musiałam znosić rozkoszne zapachy wody kolońskiej „Po wuefie”.
– Nie wiem – odpowiedziałam.
– Ale o to właśnie chodziło Hayley, prawda?
– Pewnie tak.
– No to czemu się bardziej nie przejmujesz?! – Anna stanęła przede mną, z rękami na biodrach i gniewnym spojrzeniem. – Spójrz na mnie! Ja się przejmuję! – Zaczęła machać rękami. – Ty też powinnaś!
– Czym się przejmujesz? – zapytała Siobhan. Ona, Kiersten i Tess stanęły obok mojej szafki. – Może tym, że Leanne Ingles wygląda dzisiaj jak chodząca reklama second handu?! – zawołała dość głośno, żeby przechodząca obok Leanne Ingles ją usłyszała. Widziałam, jak Leanne mocno się zaczerwieniła, i ogarnęła mnie złość.
– Nie bądź taką jędzą – syknęłam do Siobhan.
– Ale ja tylko mówię, że brzydka sukienka, nieznośna męka!
– Byłaś dla niej obrzydliwa, i to nie pierwszy raz. – Gdyby to od niej zależało, Siobhan zaprowadziłaby w całej szkole rządy terroru i podłości.
– Nieważne. – Westchnęła. – Powiedz lepiej, czym się przejmujesz, Anno? I czemu akurat przed szafką Indii? Cały ten obszar powinien zostać poddany kwarantannie. – Siobhan spojrzała w kierunku drzwi do męskiej szatni i się skrzywiła.
– Idę na obiad – oznajmiłam i zamknęłam szafkę. Odeszłam, nie oglądając się za siebie. Wiedziałam, że pójdą za mną.
Usłyszałam kroki dziewczyn i nagle Anna znalazła się po mojej prawej, Siobhan po lewej stronie, a Kiersten i Tess za nami.
– No więc? – Siobhan trąciła mnie łokciem. – Dowiem się wreszcie, co tak poruszyło Annę?
– India chyba przeprowadzi się do Bostonu przez swoją matkę!
Dziewczyny spojrzały na mnie w szoku po tym okrzyku Anny, ale zignorowałam je tak samo, jak ignorowałam coraz bardziej dające się we znaki nerwy.
– Boston? – wydusiła Siobhan. – Fuj, tylko nie to.
Siobhan była dziewczyną z Kalifornii. W jej świecie istniał tylko ten jeden ciepły i słoneczny region, a reszta leżała gdzieś daleko, za kołem podbiegunowym. Jej niesmak prawie wywołał na moich ustach uśmiech.
– Na sto procent stracisz opaleniznę – dodała ze współczuciem Tess.
– I to jest teraz mój największy problem? – Spojrzałam na nią przez ramię.
– Nie, twój największy problem to Jay – uznała Kiersten. – Nie możesz go zostawić. Jest w tobie totalnie zakochany.
Chciałam wywrócić oczami. Kiersten musiała splatać sobie tę bajkową narrację przez ostatnie kilka tygodni.
– Nie, nie jest. – Potrząsnęłam głową i spojrzałam przed siebie. – I mój główny problem leży zupełnie gdzie indziej.
– Tak. Przecież chodzi o to, że India zostawi mnie samą! – żachnęła się Anna.
Żadna z nich nie miała racji. Najbardziej dręczyła mnie myśl o tym tajemniczym kolesiu z Bostonu, do którego domu miałyśmy się wprowadzić. Ale Anna też nie była dla mnie bez znaczenia. Była jedną z garstki osób w moim życiu, o które naprawdę dbałam. Nie powiedziałam jej prawdy o mojej przeszłości, ukrywałam przed nią mnóstwo tajemnic i rzadko zdradzałam jej, co naprawdę myślę, ale i tak otworzyłam się przed nią bardziej niż przed kimkolwiek innym. Nie miała z tym problemu. Nasza przyjaźń opierała się na jej zaufaniu, nie moim. Anna wiedziała, że może wyznać mi wszystko i nie obawiać się, że zaraz rozpowiem to po całej szkole. Byłam przy niej, kiedy jej rodzice rozstawali się w naprawdę obrzydliwy sposób i kiedy przeżywała tego skutki: straciła dziewictwo w wieku czternastu lat, o wiele za wcześnie. Ledwo sobie radziła, a ja trwałam przy niej. Nie osądzałam, tylko czuwałam.
To wiele dla niej znaczyło.
Mój wyjazd na pewno by ją zasmucił, a ja z kolei martwiłabym się, jak sobie poradzi beze mnie.
– Nigdzie się nie wybieram – powiedziałam do Anny, chociaż wcale nie czułam się tak pewnie.
– Hej, India! – Kilku trzecioklasistów rzuciło mi na powitanie, wchodząc do stołówki.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i podążyłam za nimi.
– Pamiętajcie, że po obiedzie mamy pierwsze spotkanie komitetu tańca – przypomniałam dziewczynom. – Musimy zacząć planować zimowy bal.
– W ogóle nie rozumiem, po co organizować głosowanie na Królową Zimy w tym roku. I tak wszyscy wiedzą, że to ty wygrasz – zauważyła Kiersten, a w jej głosie dało się wyczuć zazdrość.
Wzruszyłam ramionami, ale nie zaprotestowałam. Faktycznie, bardzo możliwe, że zostałabym Królową Zimy.
Mogłam pochwalić się jedną umiejętnością, którą opanowałam lepiej od wszystkich szkolnych przedmiotów: byciem lubianą. Nie miałam pieniędzy, nie byłam zarozumiała, nie osądzałam ludzi i dobrze ukrywałam, że czułam się inna niż wszyscy. Podejmowałam wysiłek, żeby przyjaźnić się z osobami ze wszystkich szkolnych klik. Tworzyłam zespół gazetki szkolnej. Byłam członkinią zespołu debat i drużyny piłki nożnej dla dziewczyn, a wreszcie udzielałam się jako menedżerka kółka teatralnego.
Ale przede wszystkim byłam bardzo, bardzo zajęta.
Najzupełniej mi to odpowiadało, a nawet właśnie tego potrzebowałam. Popularność nie oznaczała dla mnie skupiania na sobie uwagi. Liczyła się kontrola. Nikt nie mógł mnie zranić i niełatwo było mnie pokonać w grze, w której od początku miałam wszystkie mocne karty. Byłam najpopularniejszą dziewczyną z trzecich klas. Gdyby tylko Hayley nie zrujnowała wszystkiego swoim planem przeprowadzki na Wschodnie Wybrzeże, w przyszłym roku mogłabym rządzić całą szkołą.
Po odstaniu w kolejce po jedzenie wyglądające jak kocie rzygi usiadłyśmy przy naszym stole.
– Ktoś może mi wyjaśnić, o co chodzi z tym Bostonem? – zapytała z błyskiem w oku Siobhan.
Siobhan była piękna i bogata, a do tego grała rolę kapitanki żeńskiego zespołu piłki nożnej. Uważała, że przywłaszczyłam sobie jej miejsce w hierarchii. Na pewno sprawiała jej niemałą przyjemność myśl, że miałam się wyprowadzić.
– Hayley kogoś tam poznała. Obawiam się, że to może być coś poważnego.
– Ale lipa. Przykro mi – odezwała się Tess.
– Nie przejmuj się, to Hayley! Pewnie rozstanie się z tą swoją wielką miłością w ciągu tygodnia.
– Jeśli przeprowadzisz się do Bostonu, jadę z tobą. Mówię poważnie – przyrzekła Anna, ponuro obserwując swoją kanapkę.
– Jedz. – Trąciłam ją łokciem.
– Ty i to twoje jedzenie. – Anna westchnęła, ale podniosła kanapkę z talerza.
Zaczęłam żuć swoją. Rozejrzałam się po stołówce, uważnie badając sytuację. Miałam nadzieję, że w przyszłym roku będę siedzieć tu, gdzie teraz.
W fotelu kierowcy, a nie pasażera.
I zupełnie jakby Hayley słuchała moich westchnień, poczułam w kieszeni wibrację telefonu. Na ekranie czekał na mnie esemes od niej:
„Bądź w domu po szkole. Musimy porozmawiać. Całuję”.
Kanapka przestała mi smakować, ale jadłam dalej. Żułam nieco wolniej, czując, jak coś ściska mnie w gardle.
– Wszystko w porządku, India?
– Chyba przeprowadzamy się do Bostonu. – Przełknęłam z trudem i podsunęłam Annie telefon.
Zbladła i spojrzała na wiadomość.
– O cholera.
Wyjrzałam na parking liceum Fair Oaks bardziej świadoma szybkiego bicia serca niż podczas treningu drużyny futbolowej. Nasze ćwiczenia trochę się przeciągnęły i Hayley już pewnie robiła się nerwowa.
Czułam mdłości, ale musiałam w końcu to załatwić, więc wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do niej.
– Gdzie jesteś? – zapytała, zamiast się przywitać.
– Trening trwał dłużej niż zwykle, a Siobhan musiała jechać do dentysty, więc nie mogła mnie podwieźć.
– Cholera, zapomniałam o treningu. Już tam jadę.
Usiadłam na krawężniku i zaczęłam przeglądać telefon, sprawdzając media społecznościowe i odpowiadając na notyfikacje. Anna wysłała mi wiadomość na Snapchacie. Na obrazku był lód na patyku z logo Boston Red Sox dodanym w Photoshopie. Na górze Anna zostawiła dopisek:
„Powiedz Hayley, żeby się nim wypchała! NIE JEDZIESZ DO ŻADNEGO BOSTONU! Xoxo”.
Uśmiechnęłam się z determinacją i czekałam.
Kiedy Hayley dotarła na miejsce, wsiadłam do samochodu bez słowa i całą drogę do naszego mieszkania pokonałyśmy w ciszy.
– Myślałam, że może zamówimy dzisiaj coś na wynos – odezwała się wreszcie Hayley.
Nie było nas stać, żeby często zamawiać jedzenie do domu. Ta przyjemność była zarezerwowana na urodziny albo ostatni dzień wakacji. Czasem nawet na Święto Dziękczynienia.
Coś wisiało w powietrzu.
– Nie powinnaś teraz gdzieś lecieć? – zapytałam.
Wzruszyła ramionami. Idąc do kuchni, unikała mojego spojrzenia.
Ruszyłam za nią. Patrzyłam, jak wyjmuje menu z szafki.
– Na co masz ochotę? Chińskie, indyjskie, tajskie, a może libańskie?
– Mam ochotę, żeby ta rozmowa już dobiegła końca.
Hayley spojrzała na mnie, zauważywszy wreszcie moje stalowe spojrzenie i nerwy.
– To naprawdę dobra wiadomość, India. Wierz mi – westchnęła.
– Po prostu powiedz wreszcie, o co ci chodzi.
– Theo mi się oświadczył. Przyjęłam go. Nie chcemy czekać. Zamierzamy wziąć ślub w grudniu.
– Ale ja go nawet nie znam! – Rozdziawiłam usta ze zdziwienia.
Hayley potarła czubek nosa.
– Gdybyś była młodsza, to faktycznie byłby problem. Ale jesteś w trzeciej klasie liceum. Masz szesnaście lat. Zaraz będziesz szła do college’u. – Podeszła bliżej i złapała mnie za rękę. Pozwoliłam jej ją ścisnąć. – Kochanie, będziesz mogła teraz wybrać taką uczelnię, jaką tylko chcesz.
– Jak to?
– Theo… Cóż, Theo jest bogaty. I dał mi do zrozumienia, że pragnie dla mnie wszystkiego, co najlepsze. A to oznacza wszystko, co najlepsze dla ciebie.
– Chcesz kupić moją zgodę na tę kompletną farsę? Wiesz, że to nie jest normalne, prawda?
– Daruj sobie tę całą dramę. – Hayley puściła moją rękę. – Chcę tylko, żebyś wiedziała, że owszem, będzie ci trudno zostawić szkołę i przyjaciół tutaj i wyprowadzić się do Massachusetts, ale nie będziemy mieć już problemów finansowych. Nigdy. – Hayley puściła moją rękę.
– Rany, ile ten koleś ma kasy?
– Jest bardzo szanowanym prawnikiem z bogatej rodziny. Prawdziwa bostońska elita – powiedziała Hayley z rozmarzonym uśmiechem, jak gdyby odgadując moje pytanie.
– I ktoś taki chce wziąć z tobą ślub?
– Pięknie – warknęła. – Po prostu pięknie.
– Nie chciałam cię obrazić. – Wzruszyłam ramionami. – Po prostu miałam wrażenie, że tacy ludzie trzymają się swojego środowiska.
– Zazwyczaj tak jest. Ale Theo nie dba o takie rzeczy. On chce poślubić kobietę, którą kocha. – Hayley odrzuciła włosy do tyłu razem z moimi wątpliwościami. – Wcześniej ożenił się z bogaczką i miał z nią córkę, Eloise, ale ona parę lat temu umarła na raka. Dopóki mnie nie poznał, dopóty nie był na poważnie zainteresowany żadną inną kobietą.
– O mój Boże. – Potrząsnęłam z obrzydzeniem głową. – Wydaje ci się, że on jest jakimś księciem z bajki.
– Nie mów tak do mnie.
– Chcesz mnie zaciągnąć na drugi koniec kraju, żeby zamieszkać z kolesiem, którego w ogóle nie znam! – Słyszałam histerię we własnym głosie, ale nie umiałam jej powstrzymać. – A ostatni facet, z którym musiałam żyć pod jednym dachem?! Już o nim zapomniałaś?!
Na twarzy Hayley pojawił się wyraz zrozumienia. Byłam zszokowana, że w ogóle musiałam o tym mówić na głos. Dobra matka od razu wiedziałaby, dlaczego tak bardzo nie podoba mi się cały pomysł.
– Och, kochanie. – Chciała do mnie podejść, ale kiedy się wzdrygnęłam, stanęła bez ruchu. – Theo nie jest taki jak on. Ani trochę. A ja nie jestem już głupią smarkulą. Nigdy więcej nie popełnię takiego błędu.
Wbiłam wzrok w podłogę, próbując opanować rozszalałe bicie serca. Ledwo usłyszałam jej słowa przedzierające się przez szum krwi w uszach.
Wzdrygnęłam się na dotyk Hayley i podniosłam wzrok. Zignorowała moje niechętne gesty i przeszła na drugą stronę pokoju, żeby złapać mnie za ramiona. Pochyliła głowę i spojrzała mi w oczy.
– Nikt cię nie skrzywdzi – wyszeptała z determinacją. – Obiecuję.
Kłamczucha.
Kłamczucha!
KŁAMCZUCHA!
Ten okrzyk wybrzmiewał wewnątrz mnie, ale zdołałam zdusić go w ustach.
To się działo naprawdę.
Hayley znowu odbierała mi kontrolę nad moim życiem.
Pochyliłam się pod ciężarem jej dotyku i spuściłam wzrok, żeby nie patrzeć na obietnice w jej oczach. Pocałowała mnie w czoło i ścisnęła moje ramię.
– Dlaczego musimy się przeprowadzać? Skoro on ma tyle pieniędzy, mógłby przyjechać tutaj – zauważyłam.
– Bo nie może tak po prostu zmienić pracy. Jest właścicielem kancelarii. Poza tym Eloise uczęszcza do bardzo dobrej szkoły w Bostonie. Najwygodniej będzie, jeśli to my tam pojedziemy.
– Semestr zaczął się dwa tygodnie temu. Co z moimi lekcjami?
– W twojej nowej szkole zajęcia zaczynają się dopiero w przyszłym tygodniu. Dotrzesz tam pod koniec września, więc będziesz miała do nadrobienia tylko kilkanaście dni, a nie cały miesiąc. Kochanie, to najlepsza rzecz, jaka nas kiedykolwiek spotkała. I nie zapominaj, że Theo jest prawnikiem. Wiem przecież, że chcesz pracować w biurze prokuratora okręgowego. Theo może być twoją przepustką do kariery.
Byłam w szoku, że Hayley w ogóle o tym pomyślała. Chciałam zamykać przestępców za kratkami, czyli tam, gdzie ich miejsce, więc samo bycie prawniczką niewiele by dla mnie znaczyło. Pragnęłam o wiele więcej. Zamierzałam ciężko pracować, żeby dostać się do prokuratury okręgowej, a w głębi serca… Marzyłam o stanowisku prokuratora okręgowego. Nie zdawałam sobie sprawy, że Hayley kiedykolwiek słuchała mnie, gdy opowiadałam jej o moich planach na przyszłość.
Tak czy inaczej, chciałam sama zapracować na tę pozycję. Nie zamierzałam zdawać się na innych, a już na pewno nie na nowego sponsora Hayley.
_Frytki. Pop-Tarts. Płatki śniadaniowe. Batonik Hershey’s. Burger z serem. Naprawdę lubię ser. I jeszcze musztarda, i keczup. Okrągły makaron z sosem pomidorowym, z wkrojonymi małymi parówkami. Jak mama robiła w domu._
_Przestań myśleć o jedzeniu._
_Nie mogę nawet płakać. Płacz za bardzo boli. Płacz kosztuje wiele wysiłku._
_Za zimno. Prysznic w naszej maleńkiej łazience w przyczepie niezbyt nadawał się do spania. Miałam wodę. Ale od wody zaczynał boleć mnie brzuch._
_Ile to już trwało? Chciałam jeść._
_Próbowałam się wydostać, ale on zrobił coś z drzwiami, żeby nie otwierały się na zewnątrz – widziałam, jak zabijał deskami maleńkie okienko nad umywalką._
_Czułam coraz większą senność. Myślenie o jedzeniu tak bardzo mnie męczyło. Wystarczy, że zasnę._
_Usłyszałam odgłos ciężkich kroków po drugiej stronie drzwi. Trzask. Nagle poczułam na twarzy coś ciepłego._
_– Otwórz oczy, śmieciu._
_Otworzyłam je._
_Stanął w wejściu i spojrzał na mnie._
_– Koniec twojej kary. Mam już dość ciągłego chodzenia do łazienki Carli._
_W ustach czułam kurz. Suchość. Żwir. Jak na drodze przy naszym domu w gorące letnie dni._
_– Na co czekasz? – Złapał mnie za ramię i podniósł. Bolało bardziej niż zwykle. – Wypierdalaj stąd._
_Puścił mnie i osunęłam się po framudze na podłogę._
_Coś jest nie tak z moimi nogami, pomyślałam, wpadając w panikę._
_Nagle z boku przeszył mnie straszliwy ból. Odwróciłam się._
_– Mówiłem, że masz wypierdalać. – Zdjął nogę z mojego biodra._
_Jakimś cudem zdołałam wyczołgać się z łazienki._
_Drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. Leżałam na podłodze w kuchni, wpatrując się w zawieszone wysoko szafki._
_Wreszcie jęknęłam._
_Tam było jedzenie. Ale nie miałam już siły, żeby po nie sięgnąć._
_Podobno wszystkie moje lęki miały zniknąć, kiedy będę dorosła!_
Piosenka Twenty One Pilots z mojego smartfona brutalnie wyrwała mnie ze snu. Mój budzik. Wymacałam ręką telefon i wyłączyłam go.
Całe moje ciało pokrywał zimny pot.
Od dawna nie miałam takiego koszmaru, ale nie trzeba tu było analitycznych mocy doktora Freuda, żeby domyślić się, co go sprowadziło.
Za kilka tygodni miałam przeprowadzić się na drugi koniec kraju do domu mężczyzny, którego nigdy nie spotkałam.
Z jękiem zwlokłam się z łóżka. Cały czas zastanawiałam się, czemu przypadła mi w udziale najbardziej samolubna i nieodpowiedzialna matka na tej planecie.
– Nie mogę uwierzyć, że India naprawdę wyjeżdża.
Na dźwięk mojego imienia zatrzymałam się za rogiem korytarza. Szłam właśnie na spotkanie komitetu tanecznego.
– Ja tam mogę. To jej pierwszy sensowny ruch, odkąd pojawiła się w tej szkole – powiedziała Siobhan.
Zmrużyłam oczy. Ale suka.
– Co przez to rozumiesz? – zapytała Tess.
– Och, proszę, Tess. Obie doskonale wiemy, że India niewiele ma do zaoferowania. Zobacz, gdzie ona mieszka. Jest nikim. To ja jestem kimś. Mam duży dom, gdzie można robić imprezy, i basen. Do tego mieszkam przy plaży. Ona z kolei żyje w jakimś maleńkim mieszkanku i tylko Anna widziała, jak ono w środku wygląda. To kryminalnie głupie, że India została aż tak popularna.
Ledwo zarejestrowałam cokolwiek po „jest nikim”.
Na dźwięk tych słów znowu ogarnęła mnie panika.
Nie.
Nikt tutaj nie miał prawa tak do mnie mówić.
Gdy mieszkałam w Arroyo Grande, szkoła pozostawała moim królestwem. Szybkim krokiem wyszłam zza rogu. Tess szła już korytarzem w stronę sali, w której zwykle odbywały się spotkania komitetu tanecznego.
Siobhan patrzyła na jej oddalającą się postać, ale na mój widok się wzdrygnęła.
Przechodząc, spojrzałam na nią uważnie.
– No? Idziesz czy nie? – zapytałam.
– Idę, ale po co ty tam? I tak nie będzie cię już na balu.
– To prawda. Ale na razie nadal tu jestem – przypomniałam jej.
A potem ucieszyłam się bardziej, niż powinnam, bo cały komitet powitał mnie entuzjastycznie, ledwie zauważając Siobhan, a potem jeszcze bardziej, bo wszystkie moje sugestie zostały przyjęte, chociaż było wiadomo, że w wydarzeniu nie wezmę już udziału.
To ja kontrolowałam sytuację.
Siobhan i jej słowa nie mogły mnie skrzywdzić w tej sali.
– Źle wyglądasz. Jesteś zmęczona? – szepnęła Anna po spotkaniu.
Nie mogłam jej powiedzieć, że po raz piąty w tym tygodniu śnił mi się ten sam, stary koszmar. Obudził mnie o trzeciej nad ranem i nie dałam już rady ponownie zasnąć.
– To przez to ciągłe zamieszanie. Pakowanie i całą resztę – odpowiedziałam.
– Wiem. Nie przypominaj mi. – Anna objęła mnie w pasie i przytuliła. – Hayley opowiedziała ci coś więcej o tym kolesiu?
– Trochę. I wyguglałam go.
– I co znalazłaś? – Otworzyła szeroko oczy z ciekawości.
Nic, co by go pogrążyło. Ale to, co znalazłam, było wystarczająco przerażające.
– Hayley powiedziała, że jest bogaty. I faktycznie tak jest. On serio należy do miejscowej elity. I Hayley chce, żebym stała się jej częścią. Rozumiesz? Ja. – Czułam narastającą panikę. Wiedziałam, że awans towarzyski w takim środowisku jak Boston był niemożliwy. A pozycja na dole hierarchii społecznej wyglądała okropnie. Ludzie przestawali cię zauważać, a kiedy jesteś niewidzialna, nikt nie zwróci uwagi, kiedy spotka cię coś złego.
Ale w świecie pana mecenasa Theodore’a Roberta Fairweathera wspinanie się po drabinie społecznej wyglądało zupełnie inaczej.
– Jakim cudem mam się do nich dopasować?
– Nie wszyscy w twojej szkole będą zamożni.
– Większość z nich na pewno będzie. Posyłają mnie do prywatnego liceum. – Niestety, Anna nie miała racji.
– Żartujesz?! – Spojrzała na mnie przerażona.
– Ani trochę.
– Znaczy z kraciastymi mundurkami i w ogóle?
– Sprawdzałam na ich stronie internetowej i wygląda na to, że nie mają mundurków, ale poziom zajęć jest niesamowicie wysoki. – Co było korzystne z punktu widzenia mojego podania o przyjęcie na studia, ale oznaczało również, że będę musiała więcej się uczyć, a to z kolei wiązało się z ograniczeniem czasu na pracę nad awansem społecznym. – Czesne jak z kosmosu. Ponoć Theodore załatwił mi przyjęcie bez rozmowy kwalifikacyjnej tylko dzięki swojemu nazwisku.
– Rany. Nie mogę uwierzyć, że będziesz mieszkać z panem Dzianobogatym i nawet go nie znasz! Twoja matka jest kompletnie rąbnięta. Wygląda to jak z serialu. – Anna skrzywiła się.
– Całe moje życie jest kiepskim serialem – zaśmiałam się gorzko.ROZDZIAŁ 3
Musiałam przyznać, że Charles Street zrobiła na mnie wrażenie.
Gil, nasz kierowca, był sympatycznym, wysokim i łysym mężczyzną koło czterdziestki, z szerokimi ramionami i ogromnymi bicepsami. Uznałam, że jest bardziej ochroniarzem niż kierowcą.
Jakimś cudem udało mu się znaleźć miejsce do zaparkowania na ulicy wykładanej czerwoną cegłą, wysadzonej po obu stronach drzewami, ze staroświeckimi, gazowymi latarniami, sklepami z antykami, restauracjami i butikami. Powietrze było gęste od zapachu kwiatów i miałam wrażenie, że w ogóle nie jesteśmy już w mieście.
Na razie Hayley kupiła kilka sukienek. Każda z nich kosztowała setki dolarów.
Ja kupiłam fikuśny notatnik.
– Musisz zacząć się rozglądać – powiedziała Hayley. Szłyśmy powoli w stronę Gila, który stał na baczność przy samochodzie.
– Niby za czym mam się rozglądać? – zapytałam. – Nie mam pojęcia, jak w tej szkole się ubierają.
– Nie pomyślałam o tym. Cholera. Powinnam była zapytać Eloise. Przepraszam.
– Nie sądzę, żeby pomogła…
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Za całym tatusiowaniem i szczebioczącymi uśmieszkami kryje się dziewczyna, która wcale nie jest zadowolona, że tutaj jestem.
Czekałam, aż Hayley powie mi, że wymyślam. Jednak zaskoczyła mnie znowu, patrząc na mnie uważnie.
– Była dla ciebie niegrzeczna? – spytała.
– Nie, ale nie była też miła.
– Daj jej trochę czasu. – Hayley trąciła mnie ramieniem. Uśmiechała się zachęcająco.
– Jasne.
– Masz mi powiedzieć, jeśli Eloise kiedykolwiek zachowa się nieodpowiednio. Ojciec trochę za bardzo ją rozpieszczał.
– Poradzę sobie – oznajmiłam, zbyt uparta, żeby przyjąć pomoc.
– Finn! – krzyknęła nagle bez sensu Hayley.
Wzdrygnęłam się.
A potem podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem i zrozumiałam, że jej okrzyk nie był przypadkowy.
Poczułam nerwowe ukłucie w żołądku.
Finn Rochester wyszedł właśnie z butiku, w którym niedawno kupiłam notes. Spojrzał na nas, a gdy mnie zauważył, zmrużył oczy.
Zanim mogłam ją zatrzymać, Hayley pospieszyła w jego stronę.
– Hayley. – Finn skinął głową na powitanie.
Nie zdawałam sobie sprawy, że Hayley poznała wcześniej chłopaka Eloise, ale przecież spędziła z nimi całe miesiące, nim mnie tu przywiozła. Nie tylko spotkała Finna, lecz także znali się na tyle dobrze, że mówili sobie po imieniu. Nie mogłam powstrzymać irytacji.
– Jak się masz, Finn? – Hayley uśmiechnęła się do niego, jakby był najbardziej interesującym chłopcem na świecie.
Znałam ją dość dobrze, żeby wiedzieć, że zrobiło na niej wrażenie jego nazwisko i sposób, w jaki traktował wszystkich z wrodzonym poczuciem wyższości.
– Dobrze, a ty?
– Wyszłyśmy właśnie na zakupy. – Hayley podniosła torby, które trzymała w rękach, żeby zilustrować swoją odpowiedź.
– A ty nic nie kupujesz? – Finn spojrzał na mój jeden skromny pakunek. Wydawał się tak znudzony własnym pytaniem, że zastanawiałam się, po co w ogóle je zadał.
Zanim zdołałam coś powiedzieć, Hayley rzuciła:
– Cóż, India ma pewien problem. Może mógłbyś jej pomóc?
– Z miłą chęcią.
Parsknęłam głośno. Finn brzmiał, jakby pomaganie mi było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę.
Spojrzał na mnie, ale nie pozwoliłam dać się onieśmielić jemu i jego przystojnej, męskiej twarzy. Mierzyłam go spojrzeniem, aż odwrócił się do Hayley.
W duchu skakałam z radości, że wygrałam to starcie.
Hayley przyglądała się naszemu zachowaniu z zainteresowaniem. Uśmiechnęła się trochę złośliwie.
– Co noszą dziewczyny w twojej szkole? – zapytała. – India potrzebuje nowej garderoby na nadchodzący semestr.
– Wystarczy, że ubrania będą designerskie – odpowiedział Finn, nie patrząc na mnie. – Na Newbury Street jest mnóstwo sklepów. Poproś sprzedawców o pomoc. Wyjaśnij, że ona będzie chodzić do Tobiasa Rochestera. Będą wiedzieli, co robić.
– Cudownie, dziękuję ci bardzo. – Hayley uśmiechnęła się szeroko, nie zauważając nawet, że Finn powiedział o mnie „ona”, zamiast użyć mojego imienia.
Bo co? Nie chciał skalać nim swoich ust, żeby nie zarazić się biedą i tandetą?
Gnojek.
– Nie ma za co. – Kiwnął głową. – Miłego dnia.
Patrzyłyśmy na jego oddalającą się sylwetkę i uznałam, że jest idealny dla Eloise. Miał szerokie barki i wąską talię pływaka, długie nogi, twarz greckiego boga i drogie ubrania, które idealnie na nim leżały. Był piękny i bogaty, zupełnie jak jego dziewczyna.
I tak samo jak ona nie chciał mnie tu widzieć.
– Lubię go – stwierdziła Hayley. – Jest w nim coś tajemniczego.
– Owszem. Snobizm.
– Nie, nie sądzę. – Zmarszczyła brwi. – Myślę, że on po prostu jest smutny.
– Smutny? – Skrzywiłam się. – Niby czemu?
– Nie wiem. Może potrzebuje przyjaciółki. – Znacząco trąciła mnie łokciem.
– Jasne, już to widzę. – Zaśmiałam się głośno.
– No co? – Hayley wydawała się speszona. Znowu ruszyłyśmy w stronę samochodu. – Uważam, że świetnie byście się dogadywali, gdybyś tylko włożyła odrobinę wysiłku. Wiesz, że to chłopiec, z jakim chętnie bym cię widziała, gdyby tylko Eloise nie dorwała go pierwsza. Taki chłopak potrzebuje kogoś, kto nim wstrząśnie. Tobie świetnie to wychodzi.
Znowu mi dokuczała. Burknęłam tylko i wywróciłam oczami.
– Tak, świetnie mi wychodzi wstrząsanie tobą, Hayley. Wobec innych jestem zupełnie łagodna.
Poza tym… Prędzej piekło zamarznie, niż Finn Rochester zainteresuje się taką dziewczyną, jak ja.
I potrzeba by prawdziwego cudu, żeby sprawić, że taki zimny facet wyda mi się atrakcyjny. Jego przystojna twarz była tu bez znaczenia.
Wielka brama z kutego żelaza otwierała się z chodnika na dziedziniec, przy którym stało liceum Tobiasa Rochestera. Położone w imponującym budynku w stylu klasycystycznym, nieco oddalone od ulicy, wyglądało jak królowa szeregu domów w historycznej, stylowej dzielnicy Beacon Hill.
Zadarłam głowę, próbując wzrokiem objąć budowlę. Serce waliło mi jak młotem.
Ranek zapowiadał się pięknie, ale później było coraz gorzej. Najpierw obudziły mnie ciepłe promienie słońca, wpadające do mojej pięknej, spokojnej sypialni. Byłam zdziwiona, że tak dobrze wypoczęłam. Teraz wreszcie rozumiałam, dlaczego ludzie mówili, że ich łóżka są miękkie jak piórka.
Wzięłam prysznic w nowej wspaniałej łazience i włożyłam ubrania, które Hayley kazała mi wczoraj kupić. Miałam na sobie dżinsy Armaniego i koszulkę Alexandra McQueena. Hayley (albo Theo?) kupiła mi nawet biżuterię, więc na rękę założyłam nowy zegarek i bransoletkę, a w uszach miałam niewielkie diamentowe kolczyki. Tego drogiego, ale casualowego stroju dopełniały buty na płaskich obcasach Tory Burch. I chociaż nie chciałam tego przed sobą przyznać, bo nie podobało mi się, że będę się pałętać po mieście jak chodząca fabryka ekonomicznego przywileju, wyglądałam naprawdę dobrze.
Na tym jednak skończyło się wszystko, co dobre.
Theo nie zjadł z nami śniadania, bo wyszedł do pracy wczesnym rankiem. Hayley jeszcze spała, a Eloise siedziała przy stole obsługiwana jak jakaś młoda baronówna.
Uznałam, że lepiej będzie, jak pójdę zjeść do kuchni. Przy okazji mogłabym porozmawiać z Gretchen, naszą kucharką. Bardzo szybko przekonałam się jednak, że Gretchen wcale nie chciała mnie w swojej kuchni. Zdradziły ją niechętne spojrzenia i odpędzające gesty: a kysz, a kysz!
Musiałam wrócić do jadalni, do mojej już prawie przyrodniej siostry. Przy stole panowała dusząca cisza.
Gil przyszedł, żeby nam powiedzieć, że czas wychodzić do szkoły, więc złapałam mój nowy tornister (nigdy nie sądziłam, że będę nosić tornister) i ruszyłam za Eloise.
Pełna napięcia cisza trwała między nami przez całe trzydzieści pięć minut drogi do szkoły. Kiedy zatrzymaliśmy się na miejscu, Gil otworzył przed Eloise drzwi samochodu, a ona wyskoczyła z niego jak strzała.
Gil uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem, gdy już wysiadłam, i życzył mi miłego pierwszego dnia.
Na razie był on jedyną osobą w całym Massachusetts, którą naprawdę polubiłam.
Poczułam na sobie kilka ciekawych spojrzeń, gdy wkraczałam przez bramę w moje nowe szkolne życie. Theo wysłał Hayley listę zajęć kilka tygodni wcześniej, więc zdążyłam ją wypełnić. W ciągu dwudziestu czterech godzin dostałam gotowy plan lekcji, a Theo przekazał mi podręczniki, żebym miała jako takie pojęcie, co było już omawiane na zajęciach. Poza tym szkoła miała platformę w sieci, a nauczyciele byli na tyle pomocni, że wrzucali na nią nadchodzące tematy i teksty, które trzeba było przeczytać.
Wszystkie formalności zostały załatwione, ale musiałam jeszcze zgłosić, że dotarłam na miejsce. Podążyłam za strzałkami do sekretariatu, rozglądając się po nowoczesnym wnętrzu szkoły. W porównaniu z historyczną elewacją budynku wyglądało zupełnie nie na miejscu. Sekretariat też urządzony był bardzo modnie – wszystko w połyskującym szkle, białym, malowanym drewnie, a do tego drogie komputery.
– W czym mogę pomóc? – zapytała mnie kobieta w średnim wieku z krótkimi blond włosami, gdy weszłam do środka.
Uśmiechnęłam się do niej. Nie chciałam wyglądać na tak zdenerwowaną, jak się czułam.
– Mam na imię India Maxwell – powiedziałam. – Jestem tu nowa.
– Ach, India Maxwell, oczywiście. – Wyszła zza biurka, żeby podać mi rękę. Kiedy ją uścisnęłam, przedstawiła się. – Nazywam się Llewellyn. Jestem kierowniczką administracji w Tobiasie Rochesterze.
– Miło mi panią poznać.
– I wzajemnie. Czekaliśmy na ciebie. – Wróciła do biurka i pogrzebała chwilę w papierach, aż w końcu wyciągnęła wielką kopertę. – To dla ciebie. W środku są ważne informacje dotyczące szkoły, włącznie z ulotkami o wszystkich zajęciach pozalekcyjnych, jakie tu oferujemy.
– Dziękuję bardzo – odpowiedziałam cicho. Tego wszystkiego było za dużo.
– Dyrektor Vanderbilt chciał ci się przedstawić.
Dyrektor Vanderbilt okazał się mężczyzną starszym od Theo o jakieś pięć lat. Spodziewałam się kogoś nadętego, pretensjonalnego i patrzącego na mnie totalnie z góry, ale dyrektor Vanderbilt – wysoki, chudy mężczyzna z parą okularów bez oprawek na wielkim rzymskim nosie – był bardzo serdeczny.
Okazał się najserdeczniejszą osobą, jaką miałam spotkać tego dnia.
Na pierwszej lekcji była mikroekonomia i ku mojemu przerażeniu Eloise, Finn i reszta ich paczki także chodzili na te zajęcia. Nie spodziewałam się spotkać ich wszystkich naraz, więc kiedy nauczyciel przedstawił mnie grupie, musiałam szybko się opanować, żeby nie pokazać po sobie nerwów.
Eloise udawała, że mnie nie widzi. Zajęłam miejsce po przeciwnej stronie sali. Mój wzrok podążył w stronę Finna, ale on intensywnie obserwował nauczyciela, jakby próbował unikać mojego spojrzenia. Przestałam szybko o tym myśleć – wiedziałam, że Finn uważał się za lepszego ode mnie. Pewnie nawet nie rejestrował mojej obecności.
Nie żeby mnie to obchodziło.
Facet od mikroekonomii był całkiem fajny i zdołałam przetrwać jego zajęcia bez poczucia, że kompletnie nie ogarniam, co się dzieje. Uznałam to za jaśniejszą stronę tego dnia.
Na następnej lekcji, którą dzieliłam z Charlotte, było pisanie kreatywne. Kiedy weszłam do sali, aż rozbłysły jej oczy i wydawało mi się, że dostrzegłam na jej twarzy początki uśmiechu, ale nagle coś sobie przypomniała i zwiesiła ramiona. Wyglądała, jakby chciała być niewidzialna.
Uznałam, że zignoruję jej dziwne zachowanie, i pomachałam jej ręką, kiedy nauczycielka podeszła, żeby się przedstawić. Zauważyła mój gest i kazała mi usiąść z Charlotte.
– Hej – powitałam Charlotte, zajmując miejsce.
– Hej. – Jej uśmiech przypominał bardziej grymas.
– Nie martw się, nie będę od ciebie ściągać – powiedziałam. Odpowiedziała mi nieśmiałym uśmiechem. Zachęcona pozytywną reakcją, spojrzałam na jej fioletową sukienkę. – Fantastycznie ci w tym kolorze.
Zszokowana Charlotte spojrzała w dół i musnęła opuszkami palców materiał.
– Naprawdę? Bryce powiedziała, że ten kolor mnie przytłacza i wyglądam w nim okropnie.
Oczywiście, że tak powiedziała. Od razu wydała mi się niezłą jędzą.
– No to nie miała racji. Wyglądasz uroczo.
– Dziękuję. – Charlotte uśmiechnęła się nieśmiało, ale po chwili jej twarz przybrała podejrzliwy wyraz. Ze zdeterminowaną miną zwróciła się z powrotem w stronę nauczycielki.
Jej gesty wskazywały, że nie powinnam teraz z nią rozmawiać, ale poczułam nadzieję. Zadowolona, ja też odwróciłam się przodem do katedry i zaczęłam uważnie słuchać, co mówi nauczycielka.
Po dwóch lekcjach miałam więcej prac domowych niż kiedykolwiek w liceum Fair Oaks. Postanowiłam na razie nie wpadać w panikę, zwłaszcza że nie miałam tu żadnych przyjaciół ani zajęć pozalekcyjnych, które by mnie odciągały od nauki. Wiedziałam jednak, że jak tylko sytuacja ulegnie zmianie, będę musiała znaleźć sposób, żeby radzić sobie z tym wszystkim.
Po drodze na następne zajęcia zauważyłam, że uczniowie z mojej nowej szkoły rzucają mi pojedyncze spojrzenia, a niektórzy nawet bezwstydnie się gapią. Patrzyli na mnie z ciekawością albo pogardą. Po chwili poczułam ostrzegawczy dreszcz na karku. Skręciłam na rogu korytarza w poszukiwaniu sali do historii współczesnej i ujrzałam moją prawie siostrę i jej świtę. Dziewczyny kroczyły jak w reklamie reality show o pięknych i bogatych licealistach, ich długie włosy falowały niczym jedwab na wietrze, a spod markowych sukienek wychylały się długie, szczupłe nogi, obute w sandałki Jimmy’ego Choo.
Eloise zauważyła mnie, ale udała, że nie widzi, i poszła dalej bez słowa.
Poczerwieniałam z zażenowania. Patrzyłam, jak znika za rogiem ze swoimi przyjaciółkami, a potem się odwróciłam. Dotarło do mnie, że pogardliwe uśmieszki pozostałych uczniów nie były tylko wytworem mojej spanikowanej wyobraźni.
Poczułam skurcz w żołądku. Próbowałam zrozumieć, co tu się właściwie dzieje.
Postanowiłam udawać, że nic mnie to nie obchodzi. Wyprostowałam się i ruszyłam w poszukiwaniu sali do historii. Na szczęście szybko zdołałam ustalić jej położenie i nie musiałam nikogo prosić o pomoc. Rozmowa z kimkolwiek stamtąd była naprawdę ostatnią rzeczą, na jaką miałam wtedy ochotę. Weszłam do środka, cały czas przeklinając Hayley za to, że zaciągnęła mnie do Massachusetts. Nie obchodził mnie nikt oprócz nauczyciela stojącego przy tablicy.
Zauważył mnie i się odwrócił. Był najmłodszym ze spotkanych przeze mnie dotychczas pedagogów, ledwo po dwudziestce, i wyglądał całkiem uroczo w taki intelektualny, nerdowski sposób.
– Cześć. – Uśmiechnął się.
– Nazywam się India Maxwell. Jestem nowa – przedstawiłam się.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki