Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

The Inheritance Games. Tom 2. Dziedzictwo Hawthorne'ów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 grudnia 2022
Ebook
38,00 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
38,00

The Inheritance Games. Tom 2. Dziedzictwo Hawthorne'ów - ebook

Drugi tom bestsellerowej trylogii jest równie ekscytujący jak pierwszy, tajemnica goni tajemnicę, a fabuła się zagęszcza.Na Avery Grambs na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo, a Grayson i Jameson, magnetyczni i tajemniczy wnukowie Tobiasa Hawthorne’a, nadal towarzyszą jej na każdym kroku. Pytanie, dlaczego to ona, niespokrewniona z Hawthorne’ami dziewczyna, odziedziczyła bajeczną fortunę, ciągle nie znajduje odpowiedzi, choć pewne poszlaki wskazują, że związek Avery z rodziną jest głębszy, niż kiedykolwiek sobie wyobrażała.

Kontynuacja trylogii z pewnością zachwyci zarówno fanów twórczości Jennifer Lynn Barnes, jak i nowych czytelników.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8265-353-3
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Przy­po­mnij mi jesz­cze raz tę hi­sto­rię o wa­szej pierw­szej grze w sza­chy w par­ku.

Na twarz Ja­me­so­na pa­dał blask świe­cy. Na­wet w ta­kim mdłym świe­tle wi­dzia­łam, jak jego ciem­no­zie­lo­ne oczy lśnią.

Nic na świe­cie – żad­na rzecz ani czło­wiek – nie przy­spie­sza­ło tęt­na Ja­me­so­na Haw­thor­ne’a tak jak ta­jem­ni­ca.

– To było tuż po po­grze­bie mo­jej mamy – po­wie­dzia­łam. – Upły­nęło od nie­go kil­ka dni, może ty­dzień.

Znaj­do­wa­li­śmy się obo­je w tu­ne­lu pod po­sia­dło­ścią Haw­thor­ne’ów – ze­szli­śmy tyl­ko we dwo­je tam, gdzie nikt nie mógł nas pod­słu­chać. Nie­ca­ły mie­si­ąc temu pierw­szy raz we­szłam do tej wiel­kiej ni­czym pa­łac re­zy­den­cji w Tek­sa­sie, a przed ty­go­dniem roz­wi­ąza­li­śmy za­gad­kę do­ty­czącą przy­czy­ny spro­wa­dze­nia mnie tu­taj.

O ile rze­czy­wi­ście ją roz­wi­ąza­li­śmy.

– Cho­dzi­ły­śmy z mamą na spa­ce­ry do tego par­ku. – Za­mknęłam oczy, żeby sku­pić się na fak­tach, a nie na tym, jak in­ten­syw­nie Ja­me­son chło­nął ka­żde moje sło­wo. – Na­zy­wa­ła to za­ba­wą w błądze­nie bez celu. – Przy­go­to­wa­łam się psy­chicz­nie na kon­fron­ta­cję z tym wspo­mnie­niem i otwo­rzy­łam oczy. – Kil­ka dni po jej po­grze­bie po­szłam do par­ku po raz pierw­szy bez niej. Kie­dy do­ta­rłam w po­bli­że sta­wu, uj­rza­łam zbie­go­wi­sko. Na chod­ni­ku le­żał z za­mkni­ęty­mi ocza­mi ja­kiś mężczy­zna. Przy­kry­ty po­strzępio­ny­mi ko­ca­mi.

– Bez­dom­ny.

Ja­me­son już sły­szał tę hi­sto­rię od A do Z, mimo to jego sku­pio­na na mnie uwa­ga ani na chwi­lę nie sła­bła.

– Lu­dzie sądzi­li, że nie żyje... albo że upił się do nie­przy­tom­no­ści. On jed­nak na­gle usia­dł. Zo­ba­czy­łam po­li­cjan­ta prze­py­cha­jące­go się przez tłum.

– Ale to ty pierw­sza przeda­rłaś się do tego mężczy­zny – do­ko­ńczył Ja­me­son, nie od­ry­wa­jąc ode mnie wzro­ku. Jego usta wy­gi­ęły się ku gó­rze. – I za­pro­si­łaś go do gry w sza­chy.

Nie spo­dzie­wa­łam się, że Har­ry przyj­mie tę pro­po­zy­cję, a już na pew­no nie sądzi­łam, że wy­gra.

– Od tam­tej pory gra­li­śmy co ty­dzień – po­wie­dzia­łam. – Cza­sa­mi dwa razy w ty­go­dniu albo trzy. Ni­g­dy nie zdra­dził mi nic o so­bie oprócz imie­nia.

Na­praw­dę nie miał na imię Har­ry. Skła­mał. Dla­te­go te­raz by­łam w pod­zie­miach z Ja­me­so­nem Haw­thor­ne’em. Dla­te­go ten zno­wu za­czął mnie po­strze­gać tak, jak­bym była nie­od­gad­nio­ną ta­jem­ni­cą, za­gad­ką, któ­rą on – i tyl­ko on – może roz­wi­ązać.

Nie­mo­żli­we, żeby je­dy­nie przy­pa­dek zde­cy­do­wał o tym, że mi­liar­der To­bias Haw­thor­ne za­pi­sał w spad­ku swo­ją for­tu­nę ob­cej oso­bie, któ­ra zna­ła jego rze­ko­mo zma­rłe­go syna.

– Masz ab­so­lut­ną pew­no­ść, że to był Toby? – rzu­cił Ja­me­son w pul­su­jącą dziw­ną ener­gią prze­strzeń mi­ędzy nami.

Ostat­nio by­łam pew­na nie­wie­lu rze­czy. Przed trze­ma ty­go­dnia­mi ży­łam jak nor­mal­na dziew­czy­na le­d­wie wi­ążąca ko­niec z ko­ńcem i de­spe­rac­ko pró­bu­jąca ja­koś do­trwać do ko­ńca szko­ły śred­niej, a po­tem po­sta­rać się o sty­pen­dium i wy­pro­wa­dzić się z mia­sta. Pew­ne­go dnia ni stąd, ni zo­wąd otrzy­ma­łam wia­do­mo­ść, że je­den z naj­bo­gat­szych miesz­ka­ńców na­sze­go kra­ju zma­rł i wy­mie­nił moje na­zwi­sko w swo­jej ostat­niej woli. To­bias Haw­thor­ne zo­sta­wił mi mi­liar­dy, nie­mal całą zgro­ma­dzo­ną przez sie­bie for­tu­nę – a ja nie mia­łam po­jęcia dla­cze­go. Wraz z Ja­me­so­nem przez dwa ty­go­dnie ła­ma­li­śmy so­bie gło­wy nad za­gad­ka­mi i wska­zów­ka­mi zo­sta­wio­ny­mi przez zma­rłe­go. Dla­cze­go wy­brał wła­śnie mnie? Z po­wo­du mo­je­go na­zwi­ska. Ze względu na dzień, w któ­rym się uro­dzi­łam. Dla­te­go, że To­bias Haw­thor­ne za­in­we­sto­wał wszyst­ko, co miał, w nie­zbyt obie­cu­jący po­my­sł, iż ktoś taki jak ja jest zdol­ny sce­men­to­wać jego roz­bi­tą ro­dzi­nę.

A w ka­żdym ra­zie do ta­kich wnio­sków do­pro­wa­dzi­ło nas roz­wi­ąza­nie ostat­niej in­try­gi uknu­tej przez bo­ga­te­go se­nio­ra.

– Mam pew­no­ść – po­wie­dzia­łam sta­now­czo do Ja­me­so­na – że Toby żyje. A je­śli twój dzia­dek o tym wie­dział... Ro­zu­miem, jak bar­dzo na­ci­ąga­na jest ta teo­ria, ale je­śli wie­dział, to mu­si­my przy­jąć hi­po­te­zę, że wy­brał mnie z po­wo­du mo­jej zna­jo­mo­ści z To­bym albo w ja­kiś spo­sób sam do­pro­wa­dził do tego, że się po­zna­li­śmy.

Naj­wa­żniej­szą rze­czą, któ­rej do­wie­dzia­łam się o zma­rłym mi­liar­de­rze, To­bia­sie Haw­thor­nie, było to, że ów czło­wiek miał zdol­no­ść za­ara­nżo­wa­nia nie­mal ka­żdej rze­czy i zma­ni­pu­lo­wa­nia nie­mal ka­żdej oso­by. Uwiel­biał in­try­gi, za­gad­ki i gry.

Tak samo jak Ja­me­son.

– A je­śli tam­te­go dnia w par­ku nie po raz pierw­szy spo­tka­łaś mo­je­go wuja? – Ja­me­son zbli­żył się o krok. Ema­no­wał ja­kąś mrocz­ną ener­gią. – Za­sta­nów się, dzie­dzicz­ko. Twier­dzisz, że pod­czas je­dy­ne­go spo­tka­nia z moim dziad­kiem mia­łaś sze­ść lat i że zo­ba­czył cię w ta­niej re­stau­ra­cji, w któ­rej two­ja mama pra­co­wa­ła jako kel­ner­ka. Usły­szał tam two­je imię i na­zwi­sko.

Ave­ry Ky­lie Grambs po prze­sta­wie­niu kil­ku li­ter two­rzy­ło ana­gram: a very ri­sky gam­ble – bar­dzo ry­zy­kow­ne za­gra­nie.

Ta­kie­go na­zwi­ska czło­wiek po­kro­ju To­bia­sa Haw­thor­ne’a ra­czej by nie zi­gno­ro­wał.

– To praw­da – po­tak­nęłam.

Ja­me­son stał te­raz bli­sko mnie. Za bli­sko.

Wszy­scy chłop­cy i mężczy­źni z rodu Haw­thor­ne’ów mie­li ma­gne­tycz­ny urok. Zwra­ca­li na sie­bie uwa­gę. Od­dzia­ły­wa­li na in­nych lu­dzi – Ja­me­son zaś bar­dzo umie­jęt­nie wy­ko­rzy­sty­wał ów dar, żeby zdo­być rze­czy, któ­rych pra­gnął. „Te­raz chce cze­goś ode mnie”.

– Dla­cze­go mój dzia­dek, mi­liar­der z Tek­sa­su, któ­ry mógł mieć na za­wo­ła­nie całą ar­mię pry­wat­nych ku­cha­rzy, wy­brał się na je­dze­nie do ja­kie­jś ta­niej nory w za­pa­dłej mie­ści­nie w Con­nec­ti­cut, o któ­rej nikt ni­g­dy nie sły­szał?

Mia­łam w gło­wie go­ni­twę my­śli.

– Sądzisz, że cze­goś szu­kał?

Ja­me­son uśmiech­nął się prze­bie­gle.

– Albo ko­goś. Co, je­śli po­je­chał tam, szu­ka­jąc Toby’ego, a zna­la­zł cie­bie?

Po­wie­dział „cie­bie” w dziw­ny spo­sób. Jak­bym była kimś szcze­gól­nym. Jak­bym mia­ła na co­kol­wiek wpływ. Ale już to prze­ra­bia­li­śmy z Ja­me­so­nem.

– A wszyst­ko inne słu­ży­ło je­dy­nie od­wró­ce­niu uwa­gi? – za­py­ta­łam, od­su­wa­jąc się od nie­go. – Moje na­zwi­sko, fakt, że Emi­ly zma­rła w dniu mo­ich na­ro­dzin, ła­mi­głów­ka, któ­rą zo­sta­wił nam twój dzia­dek... To je­dy­nie kłam­stwa?

Ja­me­son nie za­re­ago­wał na imię Emi­ly. Kie­dy da­wał się po­nie­ść ta­jem­ni­cy, nic nie mo­gło roz­pro­szyć jego uwa­gi – na­wet ona.

– Kłam­stwa – po­wtó­rzył. – Albo za­sło­ny dym­ne.

Wy­ci­ągnął rękę, żeby od­gar­nąć ko­smyk wło­sów z mo­jej twa­rzy. Ten gest po­sta­wił w stan naj­wy­ższej go­to­wo­ści za­ko­ńcze­nia ner­wo­we w ca­łym moim cie­le. Gwa­łtow­nie się cof­nęłam.

– Prze­stań pa­trzeć na mnie w taki spo­sób – na­po­mnia­łam go su­ro­wo.

– W jaki spo­sób? – od­pa­ro­wał atak.

Skrzy­żo­wa­łam ra­mio­na na pier­si i spio­ru­no­wa­łam go wzro­kiem.

– Uży­wasz uro­ku oso­bi­ste­go, kie­dy chcesz coś wy­mu­sić.

– Dzie­dzicz­ko, ra­nisz mnie. – Ja­me­son na­wet z drwi­ącym uśmie­chem wci­ąż wy­glądał le­piej niż kto­kol­wiek inny z ab­so­lut­nie szcze­rą miną. – Chcę je­dy­nie, że­byś od­ku­rzy­ła swo­je za­so­by pa­mi­ęci. Mój dzia­dek był czło­wie­kiem, któ­ry my­ślał w czte­rech wy­mia­rach. Mógł mu przy­świe­cać wi­ęcej niż je­den cel, kie­dy cię wy­brał. „Dla­cze­go piec dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu – ma­wiał – je­że­li mo­żna ich upiec dwa­na­ście?”.

Coś w jego gło­sie, w tym, jak na mnie pa­trzył, spra­wia­ło, że ła­two było za­tra­cić się bez resz­ty w jego teo­riach. W in­nych mo­żli­wo­ściach. W ta­jem­ni­cy. W nim.

Ja jed­nak nie na­le­ża­łam do osób, któ­re po­pe­łnia­ją dwa razy ten sam błąd.

– A może się my­lisz? – Od­wró­ci­łam się od nie­go. – Twój dzia­dek nie­ko­niecz­nie mu­siał wie­dzieć, że Toby żyje. Może to Toby do­my­ślił się, że sta­ry Haw­thor­ne ma mnie na oku? Że za­sta­na­wia się nad za­pi­sa­niem mi ca­łej for­tu­ny?

Har­ry – bo zna­łam Toby’ego pod ta­kim imie­niem – do­sko­na­le grał w sza­chy. Może tam­ten dzień w par­ku nie był wy­ni­kiem zbie­gu oko­licz­no­ści. Może Toby ce­lo­wo mnie zna­la­zł.

– Coś nam wci­ąż umy­ka – po­wie­dział Ja­me­son. Zno­wu pod­sze­dł i sta­nął tuż za mną. – Albo... – wy­mru­czał pó­łgło­sem z usta­mi przy mo­jej gło­wie – albo coś ukry­wasz.

Nie­zu­pe­łnie był w błędzie. Wy­kła­da­nie wszyst­kich kart na stół nie le­ża­ło w mo­jej na­tu­rze – a Ja­me­son Win­che­ster Haw­thor­ne na­wet nie sta­rał się uda­wać, że mo­żna mu ufać.

– Ro­zu­miem, dzie­dzicz­ko. – Dało się wręcz sły­szeć w jego gło­sie krzy­wy uśmie­szek. – Je­śli tak chcesz po­gry­wać, to może uroz­ma­ici­my so­bie tę grę?

Ob­ró­ci­łam się przo­dem do nie­go. Sto­jąc przed nim twa­rzą w twarz, trud­no było za­po­mnieć, że kie­dy Ja­me­son się z kimś ca­ło­wał, nie dało się w tym do­pa­trzyć ani śla­du nie­śmia­ło­ści. Żad­nej czu­ło­ści. To nie były praw­dzi­we po­ca­łun­ki – na­po­mnia­łam się. Sta­no­wi­łam dla nie­go je­dy­nie ele­ment ukła­dan­ki, na­rzędzie, któ­rym się po­słu­żył. Na­dal trak­to­wał mnie jak ka­wa­łek puz­zli.

– Nie wszyst­ko jest grą – po­wie­dzia­łam.

– I może wła­śnie w tym tkwi pro­blem – od­pa­rł Ja­me­son z na­głym bły­skiem w oku. – Może dla­te­go cały dzień mie­le­my ozo­ra­mi w tych pod­zie­miach i wci­ąż wra­ca­my do tam­tej spra­wy, nie zbli­ża­jąc się o krok do jej roz­wi­ąza­nia. Bo to nie jest gra. Na ra­zie. Gra kie­ru­je się za­sa­da­mi. W grze wy­ła­nia się zwy­ci­ęz­cę. Mo­żli­we, dzie­dzicz­ko, że je­śli chce­my w ko­ńcu roz­wi­ązać za­gad­kę Toby’ego Haw­thor­ne’a, po­trzeb­na nam do tego drob­na mo­ty­wa­cja.

– Ja­kie­go ro­dza­ju? – Zmru­ży­łam po­dejrz­li­wie oczy.

– Co po­wiesz na nie­wiel­ki za­kład? – Ja­me­son unió­sł py­ta­jąco brew. – Je­że­li pierw­szy od­kry­ję praw­dę, wy­ba­czysz mi i za­po­mnisz moje po­tkni­ęcie w oce­nie sy­tu­acji po tym, jak roz­szy­fro­wa­li­śmy za­gad­kę Black Wood.

W Black Wood usta­li­li­śmy, że jego świ­ętej pa­mi­ęci eks­dziew­czy­na zma­rła w dniu, w któ­rym ob­cho­dzi­łam uro­dzi­ny. W tej chwi­li sta­ło się ja­sne, że To­bias Haw­thor­ne nie wy­brał mnie dla­te­go, że by­łam mu w ja­kiś spo­sób bli­ska. Wy­brał mnie, bo wie­dział, jak to po­dzia­ła na in­nych.

Od tej chwi­li Ja­me­son ze­rwał ze mną wszel­ki kon­takt.

– A je­śli ja wy­gram – od­po­wie­dzia­łam, pa­trząc w jego zie­lo­ne oczy – będziesz mu­siał za­po­mnieć, że kie­dy­kol­wiek się ca­ło­wa­li­śmy. I ni­g­dy wi­ęcej nie będziesz pró­bo­wał mnie uwie­ść na tyle, że­bym zno­wu mia­ła na to ocho­tę.

Nie ufa­łam mu, ale do sie­bie w jego obec­no­ści też nie mo­głam mieć za­ufa­nia.

– Do­brze, dzie­dzicz­ko. – Ja­me­son po­stąpił krok na­przód. Sto­jąc obok, przy­su­nął usta do mo­je­go ucha i szep­nął: – Niech więc gra się za­cznie.ROZ­DZIAŁ 2

Przy­jąw­szy za­kład, Ja­me­son od­da­lił się tu­ne­lem w jed­nym kie­run­ku, a ja w prze­ciw­nym. Haw­thor­ne Ho­use było ol­brzy­mią re­zy­den­cją, zaj­mo­wa­ło na tyle duży ob­szar, że po kil­ku ty­go­dniach wci­ąż nie zna­łam ca­łe­go roz­kła­du. Czło­wiek mó­głby spędzić kil­ka lat, ba­da­jąc ten dom i na­dal nie od­kryć ró­żnych za­ka­mar­ków, wszyst­kich taj­nych prze­jść i ukry­tych po­miesz­czeń – nie mó­wi­ąc już o pod­ziem­nych tu­ne­lach.

Na szczęście szyb­ko się uczy­łam. Pod skrzy­dłem z salą gim­na­stycz­ną wy­do­sta­łam się z pod­zie­mi do ko­ry­ta­rza bie­gnące­go pod po­ko­jem mu­zycz­nym. Prze­szłam pod so­la­rium, a po­tem wstąpi­łam na za­ka­mu­flo­wa­ne scho­dy do Sali Wiel­kiej, w któ­rej za­sta­łam Na­sha Haw­thor­ne’a wspar­te­go w nie­dba­łej po­zie o ka­mien­ny ko­mi­nek. Cze­kał.

– Cze­ść, mała.

Na­sho­wi na­wet nie drgnęła po­wie­ka, kie­dy wy­ro­słam przed nim jak spod zie­mi. Szcze­rze mó­wi­ąc, naj­star­szy z bra­ci Haw­thor­ne’ów spra­wiał wra­że­nie, jak­by mógł so­bie stać wy­lu­zo­wa­ny przy ko­min­ku, cho­ćby cały dom wa­lił się do­oko­ła nie­go. Nash Haw­thor­ne pew­nie uchy­li­łby bez­tro­sko swo­je­go kow­boj­skie­go ka­pe­lu­sza na­wet przed samą ko­stu­chą.

– Cze­ść – od­po­wie­dzia­łam.

– Spo­dzie­wam się, że pew­no nie wi­dzia­łaś Gray­so­na? – za­py­tał.

Jego tek­sa­ński za­śpiew spra­wił, że py­ta­nie za­brzmia­ło nie­mal le­ni­wie. To jed­nak nie zła­go­dzi­ło tre­ści wy­po­wie­dzia­nych przez nie­go słów.

– Nie. – Wo­la­łam od­po­wia­dać krót­ko i nie oka­zy­wać emo­cji. Ja i Gray­son Haw­thor­ne za­cho­wy­wa­li­śmy dy­stans.

– I pew­no nie wiesz o roz­mo­wie, któ­rą od­był Gray z na­szą mat­ką, za­nim się wy­pro­wa­dzi­ła?

Skye Haw­thor­ne, młod­sza cór­ka To­bia­sa Haw­thor­ne’a i mat­ka wszyst­kich czte­rech jego wnu­ków, pró­bo­wa­ła po­zba­wić mnie ży­cia. Czło­wiek, któ­ry miał po­ci­ągnąć za spust, obec­nie sie­dział w wi­ęzien­nej celi, a Skye zo­sta­ła zmu­szo­na do opusz­cze­nia Haw­thor­ne Ho­use. Przez Gray­so­na. „Będę cię za­wsze chro­nił” – po­wie­dział. „Ale my... to nie może się zda­rzyć”.

– Nie mam po­jęcia – od­rze­kłam bez­na­mi­ęt­nie.

– Tak wła­śnie sądzi­łem. – Nash pu­ścił do mnie oko. – Two­ja sio­stra i praw­nicz­ka szu­ka­ją cię w Skrzy­dle Wschod­nim.

Trud­no so­bie wy­obra­zić sło­wa na­ce­cho­wa­ne wi­ęk­szym ci­ęża­rem emo­cjo­nal­nym. Moja praw­nicz­ka była jego eks­na­rze­czo­ną, a sio­stra...

Nie wie­dzia­łam, kim wła­ści­wie byli dla sie­bie Lib­by i Nash Haw­thor­ne.

– Dzi­ęki – po­wie­dzia­łam, ale kie­dy ru­szy­łam kręty­mi scho­da­mi do Skrzy­dła Wschod­nie­go Haw­thor­ne Ho­use, nie zro­bi­łam tego, by szu­kać Lib­by. Ani Ali­sy. Za­ło­ży­łam się z Ja­me­so­nem i za­mie­rza­łam ten za­kład wy­grać. A za­tem krok pierw­szy – ga­bi­net To­bia­sa Haw­thor­ne’a.

W ga­bi­ne­cie sta­ło ma­ho­nio­we biur­ko, a za biur­kiem znaj­do­wa­ła się ścia­na pe­łna tro­fe­ów, pa­ten­tów oraz ksi­ążek z na­zwi­skiem Haw­thor­ne na grzbie­tach – za­pie­ra­jące dech w pier­si przy­po­mnie­nie, że w bra­ciach Haw­thor­ne’ach nie ma ab­so­lut­nie nic zwy­kłe­go. Stwo­rzo­no im ide­al­ne mo­żli­wo­ści roz­wo­ju, więc Haw­thor­ne se­nior ocze­ki­wał, że będą nie­zwy­kli. Nie przy­szłam tu jed­nak ga­pić się na tro­fea.

Usia­dłam za biur­kiem i otwo­rzy­łam se­kret­ną prze­gród­kę, któ­rą od­kry­łam nie tak daw­no temu. Znaj­do­wa­ła się w niej tecz­ka. Tecz­ka zaś za­wie­ra­ła moje fo­to­gra­fie. Nie­zli­czo­ne zdjęcia zro­bio­ne w ci­ągu wie­lu lat. Po tam­tym pa­mi­ęt­nym spo­tka­niu w ta­niej re­stau­ra­cji To­bias Haw­thor­ne miał mnie cały czas na oku. „Je­dy­nie ze względu na moje na­zwi­sko? Czy kie­ro­wał nim inny mo­tyw?”.

Prze­wer­to­wa­łam fo­to­gra­fie i wy­jęłam dwie z nich. Ja­me­son miał ra­cję tam, w pod­zie­miach. Nie po­wie­dzia­łam mu ca­łej praw­dy. Dwa razy sfo­to­gra­fo­wa­no mnie z To­bym, ale je­śli cho­dzi o mężczy­znę na zdjęciach, to przy obu oka­zjach ich au­to­ro­wi uda­ło się uchwy­cić za­le­d­wie tył jego gło­wy.

Czy To­bias Haw­thor­ne roz­po­znał Toby’ego od tyłu? Czy „Har­ry” zo­rien­to­wał się, że jest fo­to­gra­fo­wa­ny, i spe­cjal­nie od­wró­cił się od obiek­ty­wu?

Je­że­li szu­ka­łam wska­zó­wek, to ra­czej nie mia­łam się cze­go chwy­cić. Dzi­ęki tecz­ce do­wie­dzia­łam się je­dy­nie, że To­bias Haw­thor­ne ob­ser­wo­wał mnie przez wie­le lat, za­nim w moim ży­ciu po­ja­wił się czło­wiek zna­ny mi jako Har­ry. Prze­wró­ci­łam kciu­kiem wi­ęcej zdjęć i do­ta­rłam do ko­pii mo­je­go aktu uro­dze­nia. Pod­pis mo­jej mamy był sta­ran­ny, ojca zaś sta­no­wił dziw­ną kom­bi­na­cję li­ter pi­sa­nych i dru­ko­wa­nych. To­bias Haw­thor­ne pod­kre­ślił pod­pis ojca oraz datę mo­ich na­ro­dzin.

10/18. Wie­dzia­łam, dla­cze­go ta data jest wa­żna, Gray­son i Ja­me­son ko­cha­li – obaj – dziew­czy­nę, któ­ra na­zy­wa­ła się Emi­ly Lau­gh­lin. Jej śmie­rć – do któ­rej do­szło 18 pa­ździer­ni­ka – ich po­ró­żni­ła. Dzia­dek chłop­ców z ja­kie­jś przy­czy­ny wy­my­ślił so­bie, że dzi­ęki mnie zno­wu się do sie­bie zbli­żą. Dla­cze­go jed­nak To­bias Haw­thor­ne pod­kre­ślił pod­pis mo­je­go ojca? Ric­ky Grambs ni­g­dy się nami nie in­te­re­so­wał. Na­wet nie ode­brał te­le­fo­nu, kie­dy mama zma­rła. Gdy­by to od nie­go za­le­ża­ło, tra­fi­ła­bym do ro­dzi­ny za­stęp­czej. Wbi­ja­jąc wzrok w pod­pis Ric­ky’ego, sta­ra­łam się spra­wić siłą woli, by za­zna­cze­nie wy­ko­na­ne ręką To­bia­sa Haw­thor­ne’a ob­ja­wi­ło mi swój sens.

Bez skut­ku.

Z za­ka­mar­ków umy­słu do­ta­rł do mnie głos mamy. „Mam ta­jem­ni­cę” – po­wie­dzia­ła mi na dłu­go przed tym, za­nim To­bias Haw­thor­ne umie­ścił moje na­zwi­sko w te­sta­men­cie. „Cho­dzi o dzień, w któ­rym się uro­dzi­łaś”.

Nie wiem, co mia­ła na my­śli, ale te­raz, kie­dy ode­szła, szan­sa na po­zna­nie tej ta­jem­ni­cy prze­pa­dła bez­pow­rot­nie. Jed­no, co wie­dzia­łam na pew­no, to fakt, że nie by­łam spo­krew­nio­na z Haw­thor­ne’ami. Na­wet gdy­by nie świad­czy­ło o tym na­zwi­sko mo­je­go ojca na ak­cie uro­dze­nia, test DNA po­twier­dził de­fi­ni­tyw­nie, że w mo­ich ży­łach nie pły­nie ich krew.

Dla­cze­go za­tem Toby mnie zna­la­zł? I czy w ogó­le mnie szu­kał? Przy­po­mnia­ło mi się, co Ja­me­son mó­wił o swo­im dziad­ku – że le­piej jest upiec dwa­na­ście pie­cze­ni na jed­nym ogniu niż dwie. Prze­gląda­jąc jesz­cze raz za­war­to­ść tecz­ki, pró­bo­wa­łam zna­le­źć ja­kiś strzęp ukry­tych zna­czeń. Cze­go tam nie do­strze­ga­łam? Mu­sia­ło być coś...

Pu­ka­nie do drzwi było je­dy­nym ostrze­że­niem, za­nim klam­ka za­częła się po­ru­szać. Zgar­nęłam szyb­ko fo­to­gra­fie i wsu­nęłam tecz­kę z po­wro­tem do ukry­tej prze­gro­dy.

– Tu­taj je­steś! – Ad­wo­kat­ka Ali­sa Or­te­ga sta­no­wi­ła wzór pro­fe­sjo­na­li­zmu. Jej brwi wy­gi­ęły się ku gó­rze, na­da­jąc twa­rzy wy­raz, któ­ry za­wsze na­zy­wa­łam w my­ślach ali­sią miną. – Za­po­mnia­łaś o grze, do­brze mi się zda­je?

– O grze? – po­wtó­rzy­łam nie­pew­na, któ­rą grę mia­ła na my­śli.

Od­kąd prze­kro­czy­łam próg Haw­thor­ne Ho­use, cały czas to­wa­rzy­szy­ło mi wra­że­nie, że wci­ąż w coś gram.

– O me­czu – wy­ja­śni­ła Ali­sa, zno­wu z tą ali­sią miną. – Czy­li o dru­gim eta­pie two­je­go de­biu­tu w kręgach to­wa­rzy­skich Tek­sa­su. Te­raz, po wy­pro­wadz­ce Skye z Haw­thor­ne Ho­use, po­zo­ry są wa­żniej­sze niż kie­dy­kol­wiek przed­tem. Mu­si­my kon­tro­lo­wać nar­ra­cję. To ma być opo­wie­ść o Kop­ciusz­ku, a nie skan­dal – to zaś zna­czy, że mu­sisz od­gry­wać rolę Kop­ciusz­ka. Pu­blicz­nie. Tak często i prze­ko­nu­jąco, jak to mo­żli­we. Za­cznij dzi­siaj od za­jęcia miej­sca w loży wła­ści­ciel­ki klu­bu.

„Loża wła­ści­ciel­ki klu­bu”. To otwo­rzy­ło klap­kę w mo­jej pa­mi­ęci.

– Aha, o tej grze! – po­wie­dzia­łam, tym ra­zem ze zro­zu­mie­niem. – W sen­sie me­czu ligi NFL! Bo te­raz mam mój wła­sny klub fut­bo­lo­wy.

Na­dal trud­no mi było ogar­nąć umy­słem ten fakt. Na tyle trud­no, że nie­mal uda­ło mi się nie zwró­cić uwa­gi na po­zo­sta­łe sło­wa Ali­sy – te o Skye. Zgod­nie z umo­wą, do któ­rej zo­bo­wi­ąza­li­śmy się z Gray­so­nem, mia­łam ni­ko­mu nie mó­wić o udzia­le jego mat­ki w pró­bie za­ma­chu na moje ży­cie. W za­mian za to on zo­bo­wi­ązał się do wy­ci­ągni­ęcia kon­se­kwen­cji.

Tak jak to wcze­śniej obie­cał.

– W loży wła­ści­cie­li klu­bu znaj­du­je się czter­dzie­ści osiem miejsc. – Ali­sa przy­jęła ton wy­kła­dow­cy. – Ogól­ną mapę re­zer­wa­cji two­rzy­my z wie­lo­mie­si­ęcz­nym wy­prze­dze­niem. To miej­sca za­re­zer­wo­wa­ne je­dy­nie dla VIP-ów. Tu nie cho­dzi tyl­ko o fut­bol; to spo­sób na otwar­cie so­bie dro­gi do mnó­stwa in­nych sto­łów. Nie­mal ka­żdy ma­rzy o tym, by zo­stać za­pro­szo­nym – po­li­ty­cy, ce­le­bry­ci, sze­fo­wie firm. Ka­za­łam Ore­no­wi do­kład­nie spraw­dzić in­for­ma­cje o wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych przy­jściem na dzi­siej­szy wie­czór, będzie­my też mie­li pod ręką za­wo­do­we­go fo­to­gra­fa, któ­ry znaj­dzie kil­ka stra­te­gicz­nych ka­drów. Lan­don przy­go­to­wa­ła not­kę pra­so­wą, któ­ra uka­że się go­dzi­nę przed grą. Je­dy­ne zmar­twie­nie, ja­kie te­raz nam zo­sta­ło, to... – Tak­tow­nie za­wie­si­ła głos.

Prych­nęłam.

– Ja?

– To ma być hi­sto­ria Kop­ciusz­ka – przy­po­mnia­ła mi Ali­sa. – Jak sądzisz, co Kop­ciu­szek po­wi­nien wło­żyć, idąc na swój pierw­szy mecz NFL?

Spo­dzie­wa­łam się, że to pod­chwy­tli­we py­ta­nie.

– Coś w tym ro­dza­ju? – W drzwiach sta­nęła Lib­by.

Mia­ła na so­bie spor­to­wą blu­zę z logo dru­ży­ny Lone Star, a do tego do­pa­so­wa­ny ko­lo­ry­stycz­nie sza­lik, ręka­wicz­ki i wy­so­kie buty. Ufar­bo­wa­ne na nie­bie­sko wło­sy zwi­ąza­ła w ku­cy­ki po obu stro­nach gło­wy, uży­wa­jąc du­żej licz­by błękit­nych i zło­ci­stych wstążek.

Ali­sa zmu­si­ła się do uśmie­chu.

– Tak – zwró­ci­ła się do mnie. – Coś w tym ro­dza­ju... ale ra­czej bez czar­nej szmin­ki, czar­ne­go la­kie­ru na pa­znok­ciach i tej ob­ro­ży.

Lib­by była naj­bar­dziej opty­mi­stycz­ną na świe­cie got­ką, Ali­sa zaś nie po­dzie­la­ła zmy­słu mo­do­we­go mo­jej sio­stry.

– Jak już mó­wi­łam – kon­ty­nu­owa­ła do­bit­nie Ali­sa – dzi­siej­sza oka­zja jest bar­dzo wa­żna. Kie­dy Ave­ry będzie grać Kop­ciusz­ka przed ka­me­ra­mi, ja po­kręcę się wśród go­ści, żeby się zo­rien­to­wać, ja­kie jest ich na­sta­wie­nie.

– Wo­bec cze­go? – za­py­ta­łam.

Wie­le razy po­wta­rza­no mi, że te­sta­ment To­bia­sa Haw­thor­ne’a jest osta­tecz­ny, jak­by wy­ku­ty w ska­le. O ile się orien­to­wa­łam, człon­ko­wie ro­dzi­ny Haw­thor­ne’ów zre­zy­gno­wa­li z wszel­kich prób pod­wa­ża­nia jego woli.

– Nie za­szko­dzi mieć kil­ku sil­nych za­wod­ni­ków w swo­jej części rin­gu – po­wie­dzia­ła Ali­sa. – A chce­my, żeby nasi so­jusz­ni­cy czu­li się wy­lu­zo­wa­ni.

– Mam na­dzie­ję, że nie prze­szka­dzam. – Nash za­cho­wał się tak, jak­by do­pie­ro co przy­pad­kiem wpa­dł na nas. Jak­by to nie on uprze­dził mnie, że Ali­sa i Lib­by mnie szu­ka­ły. – Mów da­lej, Lee-Lee – za­chęcił moją praw­nicz­kę. – Mó­wi­łaś coś o wy­lu­zo­wa­niu.

– Lu­dzie mu­szą po­czuć, że Ave­ry nie za­mie­rza ro­bić re­wo­lu­cji. – Ali­sa sta­ran­nie uni­ka­ła pa­trze­nia bez­po­śred­nio na Na­sha. Za­cho­wy­wa­ła się ni­czym czło­wiek, któ­ry nie jest w sta­nie pa­trzeć pro­sto w sło­ńce. – Wasz dzia­dek miał in­we­sty­cje, part­ne­rów biz­ne­so­wych, ukła­dy po­li­tycz­ne... Te rze­czy wy­ma­ga­ją ostro­żne­go ba­lan­so­wa­nia.

– Ona ma na my­śli – Nash zwró­cił się do mnie – że lu­dzie mu­szą od­nie­ść wra­że­nie, iż McNa­ma­ra, Or­te­ga i Jo­nes ab­so­lut­nie pa­nu­ją nad sy­tu­acją.

„Nad sy­tu­acją?” – po­my­śla­łam. „Czy nade mną?”. Nie za­chwy­ca­ła mnie wi­zja wy­stępo­wa­nia w roli czy­je­jś ma­rio­net­ki. Fir­ma mia­ła pra­co­wać dla mnie, przy­naj­mniej w teo­rii.

Ta myśl spra­wi­ła, że wpa­dłam na pe­wien po­my­sł.

– Ali­sa? Pa­mi­ętasz, jak po­pro­si­łam cię, że­byś zor­ga­ni­zo­wa­ła pie­ni­ądze dla mo­je­go przy­ja­cie­la?

– Dla Har­ry’ego, tak? – upew­ni­ła się Ali­sa, ale ja od­nio­słam wra­że­nie, że jej uwa­gę zaj­mu­ją trzy spra­wy jed­no­cze­śnie: moje py­ta­nie, jej wiel­kie pla­ny na dzi­siej­szy wie­czór oraz kąci­ki ust Na­sha, któ­re unio­sły się, kie­dy zo­ba­czył strój Lib­by.

Ostat­nią rze­czą, ja­kiej te­raz po­trze­bo­wa­łam, było to, żeby moja praw­nicz­ka śle­dzi­ła spoj­rze­nia jej eks­na­rze­czo­ne­go po­sy­ła­ne w kie­run­ku mo­jej sio­stry.

– Tak. Uda­ło ci się je do­star­czyć? – za­py­ta­łam.

Naj­prost­szym spo­so­bem uzy­ska­nia od­po­wie­dzi było na­mie­rze­nie Toby’ego... za­nim do­trze do nie­go Ja­me­son.

Ali­sa ode­rwa­ła wzrok od Lib­by i Na­sha.

– Nie­ste­ty – rze­kła po­spiesz­nie. – Moi lu­dzie nie zdo­ła­li wpa­ść na ślad two­je­go Har­ry’ego.

Ob­ra­ca­łam w my­ślach wy­ni­ka­jące stąd im­pli­ka­cje. Toby Haw­thor­ne po­ja­wił się w par­ku kil­ka dni po śmier­ci mo­jej mamy, a nie­ca­ły mie­si­ąc po moim wy­je­ździe prze­pa­dł bez wie­ści.

– No do­brze – po­wie­dzia­ła Ali­sa, spla­ta­jąc przed sobą dło­nie. – Wró­ćmy do kwe­stii two­jej gar­de­ro­by...ROZ­DZIAŁ 3

Jesz­cze ni­g­dy w ży­ciu nie ogląda­łam me­czu fut­bo­lo­we­go, ale jako wła­ści­ciel­ka tek­sa­ńskiej dru­ży­ny Lone Stars ra­czej nie mo­głam tego wy­znać re­por­te­rom, któ­rych tłum cia­sno oto­czył SUV-a, kie­dy za­trzy­ma­li­śmy się przed sta­dio­nem. Nie mo­głam się rów­nież przy­znać, że w ko­szul­ce spor­to­wej z od­sło­ni­ęty­mi ra­mio­na­mi oraz w kow­boj­kach w ko­lo­rze me­ta­licz­ne­go błęki­tu, któ­re mia­łam na no­gach, czu­łam się mniej wi­ęcej tak nor­mal­nie jak w hal­lo­we­eno­wym prze­bra­niu.

– Opu­ść szy­bę w oknie – po­uczy­ła mnie Ali­sa. – Uśmiech­nij się i krzyk­nij: „Na­przód, Lone Stars!”.

Nie chcia­łam opusz­czać szy­by. Nie chcia­łam się uśmie­chać. Nie chcia­łam ni­cze­go wy­krzy­ki­wać – mimo to po­słu­cha­łam jej rad. Bo od­gry­wa­li­śmy hi­sto­rię Kop­ciusz­ka, a ja by­łam jej gwiaz­dą.

– Ave­ry!

– Ave­ry, po­patrz tu­taj!

– Jak się czu­jesz przed pierw­szą grą w roli no­wej wła­ści­ciel­ki?

– Czy sko­men­tu­jesz po­gło­ski o tym, że na­pa­dłaś na Skye Haw­thor­ne?

Nie mia­łam do­świad­cze­nia w kon­tak­cie z przed­sta­wi­cie­la­mi me­diów, lecz wie­dzia­łam o nich do­syć, by znać kar­dy­nal­ną za­sa­dę ra­dze­nia so­bie z gra­dem re­por­ter­skich py­tań – nie od­po­wia­dać na nie. W grun­cie rze­czy wol­no mi było po­wie­dzieć je­dy­nie, że je­stem pod­eks­cy­to­wa­na, wdzi­ęcz­na, za­chwy­co­na i oszo­ło­mio­na w naj­cu­dow­niej­szym sen­sie tego sło­wa.

Ro­bi­łam więc, co w mo­jej mocy, żeby oka­zać eks­cy­ta­cję, wdzi­ęcz­no­ść oraz za­chwyt. Mecz mia­ło oglądać na żywo nie­mal sto ty­si­ęcy lu­dzi. Kil­ka mi­lio­nów na ca­łym świe­cie ki­bi­co­wa­ło mo­jej dru­ży­nie przed te­le­wi­zo­ra­mi. Mo­jej dru­ży­nie!

– Na­przód, Lone Stars! – krzyk­nęłam na całe gar­dło.

Chcia­łam za­mknąć okno, ale kie­dy si­ęgnęłam do przy­ci­sku, z tłu­mu wy­ło­ni­ła się ja­kaś po­stać. Nie był to dzien­ni­karz.

Mój oj­ciec.

Ric­ky Grambs całe ży­cie trak­to­wał mnie w naj­lep­szym ra­zie jak nie­chcia­ny ba­last. Nie wi­dzia­łam go od po­nad roku. Ale te­raz, kie­dy odzie­dzi­czy­łam mi­liar­dy?

Na­gle się zja­wił.

Od­wró­ci­łam się od nie­go – oraz od pa­pa­raz­zich – i pod­ci­ągnęłam szy­bę.

– Ave? – Głos Lib­by za­brzmiał nie­pew­nie.

Nasz pan­cer­ny SUV zje­chał do pry­wat­ne­go ga­ra­żu pod sta­dio­nem. Moja sio­stra była opty­mist­ką. Mia­ła jak naj­lep­szą opi­nię o wszyst­kich lu­dziach – ta­kże o tym fa­ce­cie, któ­ry ni­g­dy nie zro­bił ani jed­nej cho­ler­nej rze­czy dla żad­nej z nas.

– Wie­dzia­łaś, że on tu będzie? – za­py­ta­łam pó­łgło­sem.

– Nie! – od­pa­rła Lib­by. – Przy­si­ęgam! – Chwy­ci­ła zęba­mi dol­ną war­gę, roz­ma­zu­jąc so­bie czar­ną szmin­kę. – Ale on tyl­ko chce po­roz­ma­wiać.

„Uhm, no ja­sne”.

Oren, szef mo­jej ochro­ny sie­dzący na miej­scu kie­row­cy, za­par­ko­wał i po­wie­dział spo­koj­nie do mi­kro­fo­nu za uchem:

– Mie­li­śmy pe­wien kło­pot przy pó­łnoc­nym we­jściu. Wy­star­czy ob­ser­wa­cja, ale ocze­ku­ję kom­plet­ne­go ra­por­tu.

Jed­ną z za­let ży­cia mi­liar­der­ki ma­jącej na usłu­gach ze­spół ochro­ny zło­żo­ny z eme­ry­to­wa­nych funk­cjo­na­riu­szy sił spe­cjal­nych był fakt, że ko­lej­na szan­sa na wpad­ni­ęcie w po­dob­ną za­sadz­kę była bli­ska zera. Ze­pchnęłam na dal­szy plan emo­cje, któ­re wy­do­był z mu­li­ste­go dna mo­jej du­szy wi­dok Ric­ky’ego, i wy­sia­dłam z sa­mo­cho­du pro­sto w cze­lu­ść jed­ne­go z naj­wi­ęk­szych sta­dio­nów spor­to­wych na świe­cie.

– Do dzie­ła – po­wie­dzia­łam.

– Pa­mi­ętaj – zwró­ci­ła się do mnie Ali­sa, kie­dy wy­sia­dła z auta. – Fir­ma jest w sta­nie po­ra­dzić so­bie z two­im oj­cem bez pro­ble­mu.

To też była za­le­ta wy­ni­ka­jąca z by­cia je­dy­ną klient­ką kan­ce­la­rii praw­ni­czej o wie­lo­mi­liar­do­wym ka­pi­ta­le.

– Do­brze się czu­jesz? – za­py­ta­ła Ali­sa.

Nie na­le­ża­ła do osób, któ­re przej­mu­ją się emo­cja­mi in­nych lu­dzi. Pró­bo­wa­ła ra­czej usta­lić, czy tego wie­czo­ru nie sta­no­wię sła­be­go ogni­wa jej pla­nu.

– Nic mi nie jest – od­po­wie­dzia­łam.

– Dla­cze­go mia­ło­by jej coś do­le­gać?

Ten głos – ni­ski i dźwi­ęcz­ny – do­bie­gł z win­dy za mo­imi ple­ca­mi. Ob­ró­ci­łam się i pierw­szy raz od sied­miu dni zo­ba­czy­łam przed sobą Gray­so­na Haw­thor­ne’a. Jego wło­sy były ja­sne, oczy sza­re jak lód, a ko­ści po­licz­ko­we tak ostre, że mo­żna by nimi ciąć jak no­ża­mi. Jesz­cze dwa ty­go­dnie temu po­wie­dzia­ła­bym, że był naj­bar­dziej pew­nym swe­go, py­sza­łko­wa­tym, aro­ganc­kim dup­kiem, ja­kie­go spo­tka­łam w ży­ciu.

Te­raz nie mia­łam po­jęcia, co sądzić o Gray­so­nie Haw­thor­nie.

– Dla­cze­go? – po­wtó­rzył szorst­ko, wy­cho­dząc z win­dy. – Dla­cze­go Ave­ry mia­ła­by się źle czuć?

– Mój wiecz­nie nie­obec­ny ta­tu­lek na­gle po­ja­wił się pod sta­dio­nem – wy­mam­ro­ta­łam. – To nic ta­kie­go.

Gray­son mie­rzył mnie wzro­kiem, jego oczy wwier­ca­ły się we mnie. Po chwi­li ob­ró­cił się do Ore­na.

– Sta­no­wi za­gro­że­nie?

„Będę cię za­wsze chro­nił” – przy­rze­kł. „Ale my... to nie może się zda­rzyć”.

– Nie po­trze­bu­ję two­jej opie­ki – rzu­ci­łam ostro. – Sama do­sko­na­le wiem, jak się chro­nić przed Ric­kym.

Mi­nęłam Gray­so­na i we­szłam do win­dy, z któ­rej przed chwi­lą wy­sia­dł.

Gdy zo­sta­niesz po­rzu­co­na, cała sztu­ka po­le­ga na tym, żeby nie tęsk­nić za czło­wie­kiem, któ­ry od cie­bie od­sze­dł.

Po mi­nu­cie, kie­dy drzwi win­dy otwo­rzy­ły się przed lożą wła­ści­cie­li, we­szłam do niej, ma­jąc u swo­je­go boku Ali­sę z jed­nej stro­ny i Ore­na z dru­giej, a na Gray­so­na już na­wet nie zer­k­nęłam. Zje­chał na dół win­dą, za­tem oczy­wi­ście był tu przede mną – pew­nie po to, żeby po­roz­ma­wiać z obec­ny­mi tu lu­dźmi. Beze mnie.

– Ave­ry. Do­ta­rłaś. – Szy­ję Zary Haw­thor­ne-Cal­li­ga­ris zdo­bił sznur de­li­kat­nych pe­reł. W jej kan­cia­stym uśmie­chu było coś, co ka­za­ło mi po­my­śleć, iż mo­gła­by za­bić czło­wie­ka tymi per­ła­mi, gdy­by przy­szła jej na to ocho­ta. – Nie by­łam pew­na, czy się dzi­siaj po­ja­wisz.

„A ty nie omiesz­ka­ła­byś czy­nić ho­no­rów domu pod moją nie­obec­no­ść” – do­da­łam w my­ślach. Przy­po­mnia­łam so­bie o tym, co mó­wi­ła Ali­sa – o sprzy­mie­rze­ńcach, sil­nych gra­czach oraz o kon­tak­tach, któ­re mo­żna na­wi­ązać dzi­ęki bi­le­tom w tej loży.

Jak po­wie­dzia­łby Ja­me­son: „niech więc gra się za­cznie”.ROZ­DZIAŁ 4

Zloży wła­ści­cie­li roz­ci­ągał się do­sko­na­ły wi­dok na li­nię pi­ęćdzie­si­ęciu jar­dów, ale go­dzi­nę przed pierw­szym gwizd­kiem jesz­cze nikt nie pa­trzył na bo­isko. Loża si­ęga­ła da­le­ko w głąb bu­dyn­ku i tam się roz­sze­rza­ła, a wraz z od­le­gło­ścią od sie­dzeń ho­no­ro­wych co­raz bar­dziej przy­wo­dzi­ła na myśl eks­klu­zyw­ny bar albo klub. Dzi­siaj to ja sta­no­wi­łam w nim głów­ną roz­ryw­kę – dzi­wa­dło, cie­ka­wost­kę, wy­stro­jo­ną pa­pie­ro­wą lal­kę. Całą wiecz­no­ść ści­ska­łam go­ściom dło­nie, po­zo­wa­łam do zdjęć i uda­wa­łam, że ro­zu­miem fut­bo­lo­we żar­ci­ki. Ja­ki­mś cu­dem uda­ło mi się nie ga­pić w nie­mym za­chwy­cie na gwiaz­dę popu, na by­łe­go wi­ce­pre­zy­den­ta ani na sze­fa kon­cer­nu tech­no­lo­gicz­ne­go, któ­ry pew­nie zgar­nia wi­ęcej for­sy w cza­sie po­trzeb­nym na sko­rzy­sta­nie z to­a­le­ty, niż wi­ęk­szo­ść lu­dzi jest zdol­na za­ro­bić w ci­ągu ca­łe­go ży­cia.

Mój mózg na chwi­lę do­słow­nie za­sty­gł, kie­dy usły­sza­łam sło­wa: „wa­sza wy­so­ko­ść” i do­ta­rło do mnie, że jest wśród nas ktoś z ro­dzi­ny kró­lew­skiej.

Ali­sa za­pew­ne wy­czu­ła, że zbli­żam się do kre­su wy­trzy­ma­ło­ści psy­chicz­nej.

– Za chwi­lę po­czątek gry – po­wie­dzia­ła, wspie­ra­jąc lek­ko dłoń na moim ra­mie­niu, pew­nie że­bym nie zwia­ła gdzie pieprz ro­śnie. – Cho­dźmy do na­szych miejsc.

Uda­ło mi się wy­trzy­mać do ko­ńca pierw­szej po­ło­wy, a po­tem rze­czy­wi­ście ucie­kłam. Prze­chwy­cił mnie Gray­son. Nie mó­wi­ąc ani sło­wa, ski­nął w bok gło­wą, a po­tem po pro­stu ru­szył z miej­sca, pew­ny, że zro­bię to samo.

Ja zaś wbrew so­bie spe­łni­łam jego ocze­ki­wa­nia. I zna­la­złam dru­gą win­dę.

– Ta je­dzie wy­żej – po­wie­dział.

Jaz­dę do­kąd­kol­wiek z Gray­so­nem Haw­thor­ne’em za­pew­ne na­le­ża­ło uznać za błąd, ale bio­rąc pod uwa­gę, że al­ter­na­ty­wą było dal­sze prze­by­wa­nie wśród wiel­kich tego świa­ta, zde­cy­do­wa­łam się pod­jąć ry­zy­ko.

Ja­dąc win­dą, mil­cze­li­śmy całą dro­gę. Drzwi otwo­rzy­ły się i zo­ba­czy­li­śmy małe po­miesz­cze­nie z pi­ęcio­ma sie­dze­nia­mi – wszyst­kie były pu­ste. Stąd mie­li­śmy jesz­cze lep­szy wi­dok na bo­isko niż z dołu.

– Dzia­dek udzie­lał się to­wa­rzy­sko, tyl­ko do­pó­ki się nie znu­dził, po czym przy­cho­dził tu­taj – po­wie­dział Gray­son. – Je­dy­nie ja i moi bra­cia mo­gli­śmy go tu od­wie­dzać.

Usia­dłam i za­pa­trzy­łam się na sta­dion. Na try­bu­nach sie­dzia­ło tak wie­lu lu­dzi! Pa­nu­jąca tam ener­gia, cha­os, a ta­kże sama ska­la tego wy­da­rze­nia nie­co mnie przy­tła­cza­ły. Tu­taj jed­nak było spo­koj­nie i ci­cho.

– Sądzi­łem, że będziesz chcia­ła przy­jść na mecz z Ja­me­so­nem. – Gray­son nie pró­bo­wał się przy­si­ąść, jak­by nie ufał so­bie na tyle, by zna­le­źć się bli­sko mnie. – Spędza­cie ze sobą dużo cza­su.

Ta uwa­ga mnie zi­ry­to­wa­ła, cho­ciaż nie za­mie­rza­łam ana­li­zo­wać przy­czyn ta­kiej re­ak­cji.

– Za­ło­ży­łam się z two­im bra­tem.

– O co?

Wo­la­ła­bym nie od­po­wia­dać na to py­ta­nie, ale kie­dy nie­opatrz­nie skie­ro­wa­łam na nie­go wzrok, nie mo­głam się po­wstrzy­mać. Chcia­łam wzbu­dzić w nim emo­cje, a to był do­bry mo­ment.

– Toby żyje.

Kto inny może nie do­strze­głby u Gray­so­na żad­nej re­ak­cji, ale ja za­uwa­ży­łam, że prze­bie­gł go dreszcz. Skie­ro­wał na mnie spoj­rze­nie swo­ich sza­rych oczu.

– Słu­cham?

– Twój wu­jek żyje i nie­źle się bawi, uda­jąc bez­dom­ne­go w New Ca­stle w Con­nec­ti­cut.

Wiem, mo­głam być de­li­kat­niej­sza.

Gray­son pod­sze­dł. W ko­ńcu zro­bił mi za­szczyt i usia­dł koło mnie. Wi­dzia­łam, ja­kie ma spi­ęte ra­mio­na, kie­dy spló­tł dło­nie i wci­snął je mi­ędzy ko­la­na.

– O czym do­kład­nie mó­wisz, Ave­ry?

Rzad­ko się zda­rza­ło, by zwra­cał się do mnie po imie­niu. Było już za pó­źno, żeby cof­nąć moje sło­wa.

– Wi­dzia­łam fo­to­gra­fię Toby’ego w me­da­lio­nie two­jej bab­ci. – Za­ci­snęłam po­wie­ki i wró­ci­łam pa­mi­ęcią do tam­tej chwi­li. – Po­zna­łam go. Mnie przed­sta­wił się jako Har­ry. Po­nad rok co ty­dzień gra­li­śmy w sza­chy w par­ku. – Otwo­rzy­łam oczy. – Nie je­ste­śmy pew­ni z Ja­me­so­nem, jaka się z tym wi­ąże hi­sto­ria. Ale się do­wie­my. Za­ło­ży­li­śmy się o to, kto zro­bi to pierw­szy.

– Komu o tym po­wie­dzia­łaś? – Głos Gray­so­na brzmiał śmier­tel­nie po­wa­żnie.

– O za­kła­dzie?

– O To­bym.

– Bu­nia była przy mnie, kie­dy od­kry­łam praw­dę. Za­mie­rza­łam po­wie­dzieć Ali­sie, ale...

– Nic jej nie mów – wsze­dł mi w sło­wo Gray­son. – Ni­ko­mu ani sło­wa. Ro­zu­miesz?

Utkwi­łam w nim wzrok.

– Chy­ba nie za bar­dzo.

– Moja mat­ka nie ma pod­staw, żeby pod­wa­żyć te­sta­ment. Ciot­ka nie ma pod­staw, żeby pod­wa­żyć te­sta­ment. Ale Toby? – Gray­son do­ra­stał w prze­świad­cze­niu, że odzie­dzi­czy spa­dek. Ze wszyst­kich bra­ci Haw­thor­ne’ów on naj­go­rzej znió­sł wia­do­mo­ść o wy­dzie­dzi­cze­niu. – Je­śli mój wuj żyje, tyl­ko on na ca­łym świe­cie mó­głby pod­wa­żyć ostat­nią wolę zma­rłe­go.

– Mó­wisz tak, jak­by to było coś złe­go – za­uwa­ży­łam. – Z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia na pew­no. Ale z two­je­go...

– Mat­ka nie może się o tym do­wie­dzieć. Zara nie może się do­wie­dzieć. – Mina Gray­so­na wy­ra­ża­ła kra­ńco­we na­pi­ęcie i świad­czy­ła o tym, że kon­cen­tro­wał się na mnie bez resz­ty. – McNa­ma­ra, Or­te­ga ani Jo­nes nie mogą się do­wie­dzieć.

Tam­te­go ty­go­dnia, kie­dy oma­wia­li­śmy z Ja­me­so­nem ów roz­wój wy­pad­ków, wci­ągnęło nas kom­plet­nie roz­wi­ąza­nie ta­jem­ni­cy – nie za­sta­na­wia­li­śmy się, co może się zda­rzyć, je­że­li za­gi­nio­ny spad­ko­bier­ca To­bia­sa Haw­thor­ne’a na­gle po­ja­wi się cały i zdro­wy.

– Nie je­steś ani tro­chę za­in­te­re­so­wa­ny? – za­py­ta­łam Gray­so­na. – Nie chcesz się do­wie­dzieć, co to może zna­czyć?

– Wiem, co to zna­czy – od­pa­rł zwi­ęźle Gray­son. – Wła­śnie ci o tym mó­wię, Ave­ry.

– Nie sądzisz, że gdy­by twój wu­jek był za­in­te­re­so­wa­ny otrzy­ma­niem spad­ku, to do tej pory już da­łby o so­bie znać? – za­py­ta­łam. – Chy­ba że ma po­wód, by się ukry­wać.

– No to niech się ukry­wa. Zda­jesz so­bie spra­wę z tego, ja­kie ry­zy­ko...

Gray­son nie miał mo­żli­wo­ści do­ko­ńcze­nia swo­je­go py­ta­nia.

– Czym by­ło­by ży­cie bez odro­bi­ny ry­zy­ka, bra­cie?

Ob­ró­ci­łam się ku win­dzie. Nie za­uwa­ży­łam, jak zje­cha­ła ani kie­dy wró­ci­ła, ale oto stał przed nami Ja­me­son. Mi­nął Gray­so­na i za­jął miej­sce po mo­jej dru­giej stro­nie.

– Ja­kieś po­stępy w spra­wie na­sze­go za­kła­du, dzie­dzicz­ko?

Prych­nęłam.

– Chcia­ło­by się wie­dzieć, co nie?

Ja­me­son uśmiech­nął się kpi­ąco, a po­tem otwo­rzył usta, żeby coś po­wie­dzieć, ale jego sło­wa za­głu­szył huk. Wi­ęcej niż je­den. „Strze­la­ni­na!”. Po­czu­łam w ży­łach przy­pływ pa­ni­ki, a po­tem na­gle zna­la­złam się na podło­dze. „Gdzie strze­lec?!”. To było jak po­wtór­ka z Black Wood. Tak samo jak w Black Wood.

– Dzie­dzicz­ko.

Nie mo­głam się ru­szyć. Nie mo­głam zła­pać tchu. Wtem Ja­me­son wy­lądo­wał koło mnie na podło­dze. Przy­su­nął twarz do mo­jej twa­rzy i ujął dło­ńmi moją gło­wę.

– Sztucz­ne ognie – po­wie­dział. – To tyl­ko fa­jer­wer­ki, dzie­dzicz­ko. Po­kaz w prze­rwie me­czu.

Mój mózg re­je­stro­wał jego sło­wa, ale cia­ło na­dal błądzi­ło wśród wspo­mnień. Ja­me­son był wte­dy ze mną w Black Wood. Osło­nił mnie wła­snym cia­łem.

– Nic ci nie gro­zi, Ave­ry. – Gray­son uklęk­nął koło mnie i Ja­me­so­na. – Nie po­zwo­li­my cię skrzyw­dzić.

Przez dłu­ższą, prze­ci­ąga­jącą się chwi­lę w po­miesz­cze­niu nie dało się sły­szeć żad­nych dźwi­ęków oprócz na­szych od­de­chów. Gray­so­na. Ja­me­so­na. I mo­je­go.

– Tyl­ko fa­jer­wer­ki – po­wtó­rzy­łam za Ja­me­so­nem, wci­ąż czu­jąc ucisk w pier­si.

Gray­son wstał, ale Ja­me­son trwał do­kład­nie w tej sa­mej po­zy­cji, co przed­tem. Pa­trzył na mnie, czu­łam na so­bie ci­ężar jego cia­ła. W jego mi­nie było coś nie­mal czu­łe­go. Prze­łk­nęłam śli­nę... i rap­tem jego usta wy­krzy­wił szel­mow­ski uśmiech.

– A tak na mar­gi­ne­sie, dzie­dzicz­ko, ja już po­czy­ni­łem wiel­kie po­stępy w kwe­stii na­sze­go za­kła­du.

Po­wió­dł de­li­kat­nie kciu­kiem pod moim uchem.

Za­drża­łam, a po­tem zmro­zi­łam go wzro­kiem i pod­nio­słam się z zie­mi. Je­śli chcia­łam za­cho­wać zdro­we zmy­sły, ko­niecz­nie mu­sia­łam wy­grać ten za­kład. I to szyb­ko.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: