Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

The Last Breath - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 września 2023
Ebook
36,00 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,00

The Last Breath - ebook

The Last Breath to wzruszająca, ciepła opowieść o dwójce młodych ludzi, którzy przypadkiem się odnajdują.

Hayley Flores jest spokojną studentką pielęgniarstwa, przykłada się do nauki, a od imprez woli spędzanie czasu ze swoją najlepszą przyjaciółką i wolontariat w szpitalu. Jednak w dwudzieste pierwsze urodziny zauważa, że w jej życiu brakuje spontaniczności. Tworzy więc szaloną listę zadań, która ma jej pomóc nadrobić stracone lata.

Hunter Morgan stał się popularny na kampusie, gdy porzucił sport dla muzycznej kariery. Jest pewny siebie, nie stroni od zabawy i lubi wyzwania. Jednym z nich staje się dla niego Hayley, która najpierw go całuje, a potem ucieka, nie podając nawet swojego imienia. Przypadkowy pocałunek wywołuje serię niespodziewanych wydarzeń, a losy Huntera i Hayley zaczynają się ze sobą przeplatać.

Plik zawiera dwie dodatkowe sceny!

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-238-3
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. POCAŁUJ NIEZNAJOMEGO

1. Poca­łuj nie­zna­jo­mego

Jeśli kie­dy­kol­wiek zamie­rzasz cie­szyć się życiem – teraz jest na to czas – nie jutro, nie za rok. Dzi­siaj powinno być zawsze naj­wspa­nial­szym dniem.

Tho­mas Dre­ier

Cholera. Zaraz mia­łam poca­ło­wać zupeł­nie obcego faceta.

Sie­dzia­łam przy barze w towa­rzy­stwie wsta­wio­nej przy­ja­ciółki, która niczym jastrząb wodziła wzro­kiem po lokalu. Prze­ni­kliwe spoj­rze­nie przy­mru­żo­nych oczu wielu wzię­łoby za nie­udolną próbę flirtu, inni za prze­jaw nie­po­czy­tal­no­ści. Jed­nak ani jedno, ani dru­gie nie było prawdą. Char­lotte Young nie miała żad­nego pro­blemu z uda­nym pod­ry­wem ‒ wia­nu­szek zła­ma­nych serc, które pozo­sta­wiała za sobą, był tego nama­cal­nym dowo­dem. Do rów­no­wagi umy­sło­wej mia­łam pewne obiek­cje, ale opo­wia­da­łam się raczej za nie­groź­nym sza­leń­stwem. W końcu to ona była twórcą tej dur­nej listy.

Ona była błę­dem. Lista. Zada­nia. To wszystko było jedną wielką pomyłką.

Wła­śnie do tego wnio­sku doszłam dokład­nie dwa tygo­dnie po moich dwu­dzie­stych pierw­szych uro­dzi­nach. Wypunk­to­wana lista dwu­dzie­stu jeden aktów despe­ra­cji, które rze­komo powinna zro­bić każda _nie­nudna_ kobieta stała się moim wro­giem. Pod wpły­wem otu­ma­nie­nia cele­bra­cją ofi­cjal­nej doro­sło­ści zapra­gnę­łam doświad­czyć rze­czy, dzięki któ­rym na koniec dnia mogła­bym powie­dzieć: „żyłam peł­nią życia”.

Pie­prze­nie, odwo­łuję to.

Byłam gotowa opu­ścić ten świat jako bez­barwna postać. Do stwo­rze­nia wspo­mnia­nego spisu dopro­wa­dziła mnie jedna łzawa roz­mowa. Uświa­do­miła mi, że naj­dzik­sze czasy mło­do­ści prze­ży­łam w sko­ru­pie total­nej nudziary. Przy­naj­mniej według spo­łecz­nych norm. Zamiast czer­pać peł­nymi gar­ściami z życia, wybie­ra­łam kom­fort, spo­kój i bez­pie­czeń­stwo. Sedno rze­ko­mego pro­blemu nie było spo­wo­do­wane nie­śmia­ło­ścią, a przy­zwy­cza­je­niem do spo­koj­nej rutyny wpo­jo­nej mi przez nado­pie­kuń­czych rodzi­ców. Byłam doro­sła, jed­nak minione lata spra­wiły, że sta­łam się ostrożna ‒ wręcz do bólu prze­wi­dy­walna. Zmie­nie­nie _cze­goś_ w tej mono­to­nii wyda­wało się zbyt pra­co­chłonne, a przede wszyst­kim ryzy­kowne.

Wysnute wnio­ski dopro­wa­dziły mnie tutaj. Do mod­nego baru prze­siąk­nię­tego opa­rami papie­ro­sów i alko­holu. W dniu uro­dzin dałam się zła­pać w pułapkę wła­snych myśli, tych obaw, i wraz z pijaną Char­lotte spi­sa­łam na ser­wetce wszyst­kie rze­czy, któ­rych według niej powin­nam doświad­czyć. Niech mnie dun­der świ­śnie. Mnie i moje ska­mie­niałe serce ‒ raz, dokład­nie raz, pozwo­li­łam sobie na dopusz­cze­nie do sie­bie _nie­unik­nio­nego_ i skoń­czy­łam z marną mani­fe­sta­cją żało­ści.

‒ Co myślisz o gościu sie­dzą­cym przy drzwiach? ‒ zapy­tała śpiew­nie Char­lie.

Wspo­mniany facet zaj­mo­wał boks bez­po­śred­nio przy wyj­ściu. Nawet ze spo­rej odle­gło­ści mogłam dostrzec błysz­czący zega­rek na jego nad­garstku pasu­jący do błę­kit­nej koszulki polo. Rasowy bufon z wyż­szych sfer. Nie cho­dziło o to, co miał, ale spo­sób, w jaki to poka­zy­wał. Z wynio­sło­ścią. Z leniwą pychą. Odkąd weszły­śmy do baru prze­cze­sał naże­lo­wane włosy co naj­mniej dwa tuziny razy, by z manierą eks­po­no­wać bły­skotkę na ręce. Wszystko, byleby zwró­cić na nią uwagę.

‒ Sku­piony na sobie, a to, gdzie sie­dzi suge­ruje, że szuka panienki na jedną noc ‒ powie­dzia­łam non­sza­lancko, bawiąc się słomką w szklance. ‒ Wiesz, szyb­kie wyj­ście i szybki seks.

Char­lotte prze­wró­ciła oczami.

‒ Twoje zdol­no­ści odczy­ty­wa­nia ludz­kich inten­cji ni­gdy nie prze­staną mnie zadzi­wiać ‒ mruk­nęła kpiąco, okrę­ca­jąc się na baro­wym stołku. ‒ A ten?

Wychy­li­łam się ze swo­jego miej­sca przy kon­tu­arze baru, by móc spoj­rzeć na przy­stoj­nego oku­lar­nika sie­dzą­cego przy pobli­skim sto­liku. Przez chwilę nie odzy­wa­łam się, po pro­stu obser­wo­wa­łam. Rękoma nie doty­kał niczego, a każde się­gnię­cie po piwo było sta­ran­nie prze­my­śla­nym ruchem. Schludna biała koszula w prążki nie miała żad­nego widocz­nego wgnie­ce­nia i była zapięta na ostatni guzik.

‒ Pedant ‒ odpar­łam szybko. ‒ Tro­chę zner­wi­co­wany, co ozna­cza, że naj­praw­do­po­dob­niej zako­chałby się we mnie od pierw­szego wej­rze­nia, a jesz­cze prę­dzej uciekłby stąd z krzy­kiem.

‒ Jesteś nie­moż­liwa ‒ roze­śmiała się Char­lotte nie­skrę­po­wa­nie i pełną pier­sią, co wyraź­nie zwró­ciło uwagę kilku klien­tów. Nie żeby się tym przej­mo­wała, była zbyt sku­piona na ska­no­wa­niu pomiesz­cze­nia. Ostroż­nie i z dużo więk­szą roz­wagą. Przy­naj­mniej taką, na którą pozwa­lał jej czwarty drink. ‒ A tam­ten?

Dys­kret­nie spoj­rza­łam przez ramię na kra­niec lokum. Z rosną­cym zain­try­go­wa­niem przyj­rza­łam się miej­scu, w któ­rym sie­dział męż­czy­zna zato­piony w papie­rach leżą­cych na stole. Fru­stra­cja prze­ci­nała ostre rysy, ale nawet ona nie odej­mo­wała mu urody. Mocno zary­so­wana twarz o wydat­nych kościach policz­ko­wych nada­wała mu podo­bień­stwo do Johnny’ego Deppa ‒ jego młod­szej wer­sji, acz nie­na­gan­nie przy­stoj­nej. Wyta­tu­owa­nie się od czub­ków pal­ców po szyję było śmia­łym posu­nię­ciem, które nie­za­prze­czal­nie zapew­niało mu masę spoj­rzeń. Był gorący w ten ponęt­nie nie­bez­pieczny spo­sób. To typ faceta, przed któ­rym uprze­dzone mamuśki cho­wały swoje córki. A gdyby nie sto­jące przy nim piwo, powie­dzia­ła­bym, że był waria­tem chcą­cym uczyć się w tęt­nią­cym noc­nym życiem barze. A może tak wła­śnie było, trudno oce­nić. Odwró­ci­łam się w momen­cie, gdy prze­cze­sał dło­nią ciemne włosy, pod­no­sząc wzrok znad poroz­rzu­ca­nych kar­tek.

‒ To _ten_ ‒ stwier­dziła przy­ja­ciółka. Brzmiała lekko beł­ko­tli­wie, co pod­po­wia­dało mi, że nie­długo będziemy musiały się stąd ulot­nić. ‒ Wiem, że tak. W ciągu dzie­się­ciu sekund nie wymie­ni­łaś tego swo­jego psy­cho­lo­gicz­nego spisu jego wad.

Skłon­no­ści do prze­sad­nej ana­lizy ludzi naby­łam lata temu. W tam­tych oko­licz­no­ściach patrze­nie na ota­cza­jące mnie osoby było jedyną z nie­licz­nych roz­ry­wek, jed­nak z cza­sem przy­brało formę fascy­nu­ją­cego dzi­wac­twa. Nie­które z pseu­do­dia­gnoz zala­ty­wały hipo­kry­zją, być może mijały się z prawdą, ale stały się nie­od­łączną czę­ścią mnie. Obser­wo­wa­łam ludzi i przy­pi­sy­wa­łam im cechy oso­bo­wo­ści na pod­sta­wie ich zacho­wa­nia, tików ner­wo­wych, czy też spo­sobu w jaki się pre­zen­to­wali. Bar­dziej cel­nie lub cza­sem błęd­nie. Po pro­stu patrzy­łam. Nie­wiele osób to robiło. Oni patrzyli, ale nie widzieli.

Tym, co tak zain­te­re­so­wało mnie w nie­zna­jo­mym był fakt, że nie potra­fi­łam go roz­gryźć. Nie cho­dziło tu o jakąś nie­zdrową mroczną aurę ‒ wbrew pozo­rom nie ule­ga­łam ste­reo­ty­pom. Ktoś mający tatu­aże nie musiał być od razu kla­sy­fi­ko­wany jako nie­grzeczny chło­piec. Po pro­stu było w nim coś takiego, co nie pozwa­lało mi odwró­cić od niego spoj­rze­nia, a jed­nak nie umia­łam go opi­sać. Wrzu­cić go do jakiej­kol­wiek kate­go­rii.

Nie zda­wa­łam sobie sprawy, że się poru­szam. Dopiero gdy zsu­nę­łam się ze stołka, a pode­szwy woj­sko­wych butów przy­le­piły się do brud­nej pod­łogi, dotarło do mnie, że naprawdę _to_ robię.

‒ Łyk­nij sobie po raz ostatni, bo gdy to zro­bię, wycho­dzimy ‒ powie­dzia­łam, na co Char­lie unio­sła kciuk w górę.

Nie mogłam uwie­rzyć, że posu­wa­łam się do tak głu­pich i szcze­niac­kich kro­ków. Jed­nak szłam przed sie­bie. Pro­sto i nie­za­chwia­nie, mimo że moje serce waliło jak mło­tem, jakby za chwilę miało wydo­stać się z piersi. Stre­so­wa­łam się, jak­bym miała zaraz prze­żyć swój pierw­szy poca­łu­nek. Pod pew­nym wzglę­dem był nim. Tym pierw­szym. Dla­tego wła­śnie zna­lazł się na liście ‒ _poca­łuj nie­zna­jo­mego_ ‒ ponie­waż jesz­cze ni­gdy nie mia­łam oka­zji poca­ło­wać kogoś bez pozna­nia wcze­śniej choćby jego imie­nia.

Prze­ci­ska­łam się mię­dzy zebra­nymi, póki nie dzie­liły mnie od jego sto­lika mniej niż trzy stopy. Z bli­ska wyglą­dał jesz­cze lepiej, a gdy pod­niósł wzrok, momen­tal­nie nabra­łam ochoty, żeby się do niego zbli­żyć i jed­no­cze­śnie ucie­kać jak naj­da­lej. Nie stchó­rzy­łam, mimo że patrzył na mnie, jakby wie­dział, co mam zamiar zro­bić ‒ a nie mógł wie­dzieć. Cze­goś takiego nie dało się prze­wi­dzieć. Oddy­cha­łam ciężko, z tru­dem. A potem wszystko poto­czyło się bły­ska­wicz­nie.

W jed­nej chwili sta­łam w prze­strzeni jego boksu, a następne co pamię­ta­łam, to dotyk cie­płych ust. Nie­zna­jomy zamarł zasko­czony, a w sekun­dzie, gdy spę­tana nie­zręcz­no­ścią chcia­łam się odsu­nąć, odwza­jem­nił poca­łu­nek. I to jak. Z pasją. Z mocą. Pod pal­cami doty­ka­ją­cymi jego policzka czu­łam dra­piący zarost, gdy wpił się w moje usta. Nasze języki splą­tały się, posma­ko­wa­łam piwa i cze­goś słod­kiego, jakichś cukier­ków. Zawi­słam nad nim, z kola­nem wspar­tym o kanapę, a jed­nak mia­łam wra­że­nie, że to on góruje nade mną. To był rodzaj poca­łunku, który odczu­wało się całym cia­łem ‒ odbie­rał dech, elek­try­zo­wał skórę i osza­ła­miał. Spra­wiał, że chciało się wię­cej i wię­cej.

Z ocią­gnię­ciem ode­rwa­łam się od jego warg, potrze­bo­wa­łam powie­trza, choć jed­no­cze­śnie nie byłam gotowa na roz­łąkę. Z dło­nią pła­sko roz­ło­żoną na twar­dej piersi, swoją drogą nie wie­dzia­łam jak się tam zna­la­zła, tak jak palce zato­pione w moich wło­sach, otwo­rzy­łam cięż­kie powieki. Dzie­liły nas cale, które pozwo­liły mi zde­rzyć się z lodo­wa­to­nie­bie­ską otchła­nią, jaką były jego tęczówki. Jesz­cze ni­gdy nie widzia­łam takiego koloru oczu. Sze­roka pierś opa­dła gwał­tow­nie, gdy patrzył na mnie pociem­nia­łym wzro­kiem. Mia­łam papkę z mózgu ‒ ja, Hay­ley Flo­res, czu­łam się, jakby ode­brano mi moż­li­wość logicz­nego myśle­nia.

‒ Dzięki ‒ szep­nę­łam, pro­stu­jąc się powoli. Ręce opa­dły, dystans pogłę­biał się i niczego tak bar­dzo nie pra­gnę­łam, jak wró­cić do poprzed­niej pozy­cji.

Ten poca­łu­nek mnie ogłu­pił, hor­mony i endor­finy robiły swoje ‒ to było jedyne racjo­nalne wytłu­ma­cze­nie mojego zacho­wa­nia. Chcia­łam po pro­stu odejść. Bez tłu­ma­czeń. Bez oglą­da­nia się za sie­bie. Bez roz­wa­ża­nia tego, jak bar­dzo byłam roz­pa­lona.

Nie pozwo­lił mi na to.

‒ Dzięki i tyle? ‒ wymam­ro­tał, prze­su­wa­jąc pal­cem po napuch­nię­tej war­dze. Ten sen­su­alny gest przy­pra­wił mnie o dresz­cze. ‒ Wła­śnie mnie poca­ło­wa­łaś, jakby nie miało być jutra i odcho­dzisz?

‒ Ow­szem ‒ potak­nę­łam z wymu­szoną non­sza­lan­cją, led­wie panu­jąc nad uśmie­chem.

Świa­doma, że ucieczka byłaby naj­lep­szym roz­wią­za­niem, odwró­ci­łam się do niego ple­cami i zro­bi­łam pierw­szy krok. To było zbyt emo­cjo­nu­jące prze­ży­cie, osza­ła­mia­jące tak dogłęb­nie, że odczu­wa­łam je na zbyt wielu pozio­mach.

‒ Możesz mi przy­naj­mniej zdra­dzić swoje imię, zło­dziejko odde­chów?

Zatrzy­ma­łam się jak zaklęta. Nie nazwał mnie zło­dziejką cału­sów czy poca­łun­ków. Nazwał mnie zło­dziejką _odde­chów_.

‒ Hay­ley ‒ powie­dzia­łam, spo­glą­da­jąc na niego przez ramię, by móc po raz ostatni napa­wać się jego nie­wy­mu­szo­nym pięk­nem. ‒ Mam na imię Hay­ley.

Nie zacze­ka­łam na jego odpo­wiedź.

Coco Cha­nel gło­siła słynną frazę mówiącą, że naj­lep­szym kolo­rem na świe­cie jest ten, który dobrze wygląda na nas samych. Miała tro­chę racji, ale gdy­bym w tak bła­hych spra­wach patrzyła na to, co mówią inni ‒ nawet ikona stylu ‒ była­bym cho­ler­nie pospo­li­tym czło­wie­kiem.

Sie­dzia­łam ze skrzy­żo­wa­nymi nogami na pod­ło­dze wyło­żo­nej popla­mio­nym prze­ście­ra­dłem, oto­czona ist­nym bała­ga­nem. Wła­śnie po raz trzeci w tym mie­siącu far­bo­wa­łam pasemka wło­sów. Od lat była to moja rutyna, jedyne wyj­ście poza ramy „zwy­czaj­no­ści” ‒ nie żeby to było jakieś nad­zwy­czajne i szcze­gól­nie sza­leń­cze dzia­ła­nie.

‒ Jaki kolor tym razem? ‒ zapy­tała Char­lie, opie­ra­jąca się o futrynę z ramio­nami skrzy­żo­wa­nymi na pier­siach.

Spraw­nie prze­su­wa­jąc pędz­lem po wydzie­lo­nym kosmyku, spoj­rza­łam na nią w odbi­ciu lustra. Rdzawe fale opa­dały gładko tuż nad jej bio­dra, ide­al­nie uło­żone i błysz­czące. Taka wła­śnie była Char­lotte ‒ nie­na­ganna w swoim pięk­nie. Pod­czas gdy mnie, z moimi mio­do­wymi kosmy­kami porów­ny­wano do ład­nej dziew­czyny z sąsiedz­twa moja przy­ja­ciółka była pod­stępną lisicą krad­nącą serca.

‒ Nie­bie­ski ‒ odpo­wie­dzia­łam. ‒ Hin­du­ski kolor płod­no­ści, i jakże prze­wrot­nie, wojny.

Char­lotte roze­śmiała się dźwięcz­nie.

‒ Niech zgadnę ‒ mruk­nęła kpiąco. ‒ Ty skła­niasz się ku temu dru­giemu.

‒ Jasna sprawa. ‒ Posła­łam jej sze­roki uśmiech.

Godzinę póź­niej prze­mie­rza­ły­śmy ramię w ramię ruchliwy kam­pus Uni­wer­sy­tetu Miami, Coral Gables, gotowe na coty­go­dniową dawkę nauki. Stu­dia pie­lę­gniar­skie dawały nam w kość, szcze­gól­nie na ostat­niej pro­stej ‒ pra­wie cztery lata katorgi uni­wer­sy­tec­kiej były dopiero wstę­pem do owoc­nej kariery. Dosłow­nie kosz­to­wały nas krew, pot i łzy, ale świa­do­mość, że za mniej niż trzy mie­siące będę trzy­mała w swo­ich dło­niach długo wycze­ki­wany dyplom, spra­wiała, że czu­łam się błogo. Jakby wszyst­kie seme­stry pełne wyrze­czeń nie ist­niały. Byłam sty­pen­dystką, co było jed­no­znaczne z tym, że musia­łam utrzy­mać odpo­wied­nią śred­nią, by zacho­wać miej­sce na uczelni. Char­lotte, mimo że otrzy­mała nie­za­leż­ność pły­nącą z opła­ce­nia nauki przez rodzi­ców, ni­gdy nie pozwo­liła sobie na odpo­czy­nek. Za to ją kocha­łam. Wspólne stu­dia ozna­czały rów­nież wspólny cel, a wza­jemne wspar­cie było tym, co pomo­gło nam dojść razem tak daleko.

Z narę­czem toreb wypa­ko­wa­nych książ­kami pchnę­łam drzwi do biblio­teki, w któ­rej pano­wała wręcz nie­na­tu­ralna cisza. Tutaj nie ist­niało coś takiego, jak dźwięk inny niż stu­kot kla­wi­szy lap­topa bądź klik­nię­cia dłu­go­pi­sów i dra­pa­nie rysi­ków o kartki. Każdy odgłos nie­pa­su­jący do tej sym­fo­nii był trak­to­wany jako zbrod­nia. Char­lotte szła przede mną, jakby miała kij w tyłku ‒ sztywno i ostroż­nie, niczym na musz­trze woj­sko­wej. Pokrę­ci­łam głową z uśmie­chem. To był jej czte­ro­letni nawyk. Dokład­nie od pierw­szego dnia tutaj, gdy potknęła się o wła­sne nogi i z hukiem upa­dła na zie­mię, sku­pia­jąc na sobie gniew kil­ku­dzie­się­ciu stu­den­tów. Prócz kilku sinia­ków zyskała rów­nież traumę, która przez pierw­sze kilka tygo­dni stu­diów nie pozwa­lała jej wejść do uczel­nia­nej biblio­teki.

Przy­ja­ciółka roz­luź­niła się, dopiero gdy zamknę­ły­śmy za sobą drzwi do dźwię­kosz­czel­nego pomiesz­cze­nia. Pokój pod­le­gał rezer­wa­cji przez grupy potrze­bu­jące miej­sca do nauki, w któ­rym swo­bod­nie mogą roz­ma­wiać. Reszta biblio­teki była cichą strefą. Bez­po­średni dostęp do ksią­żek i okre­ślony czas na odbęb­nie­nie obo­wiąz­ków pozwa­lał zmo­bi­li­zo­wać się do pracy.

‒ To niczym droga przez mękę ‒ mruk­nęła Char­lie, opa­da­jąc na krze­sło. ‒ Za każ­dym razem mam wra­że­nie, że jest, kurwa, coraz dłuż­sza.

‒ Czyż nie jesteś melo­dra­ma­tyczna?

‒ Powiedz to mojemu tył­kowi ‒ sark­nęła. ‒ Jestem pewna, że zro­bił wgłę­bie­nie w pod­ło­dze, w miej­scu gdzie upa­dłam.

Prych­nę­łam pod nosem, nim roz­sia­dłam się na krze­śle obi­tym miękką poduszką i zaczę­łam porząd­ko­wać pod­ręcz­niki, pod­czas gdy przy­ja­ciółka wycią­gnęła kawę oraz prze­ką­ski. Mia­ły­śmy okre­ślony i spójny tryb pracy wyro­biony przez lata. Wie­lo­let­nia przy­jaźń nauczyła nas żyć w peł­nej sym­bio­zie, a co za tym idzie, cza­sami dzia­ła­ły­śmy niczym jeden orga­nizm. Moje sła­bo­ści neu­tra­li­zo­wała siła Char­lie, a sła­bo­ści Char­lotte neu­tra­li­zo­wałam ja. Wła­śnie dla­tego mogły­śmy pozwo­lić sobie na miano naj­lep­szych stu­den­tek na roku.

Opu­ści­ły­śmy biblio­tekę tuż przed zacho­dem słońca. Niebo spo­wił pół­mrok poma­rań­czo­wo­ró­żo­wej poświaty, która roz­ra­stała się nad prze­szkloną wieżą zega­rową i monu­men­tal­nymi pal­mami. Przy­sta­nę­łam na moment, by móc podzi­wiać roz­po­ście­ra­jący się widok i ruszy­łam za przy­ja­ciółką wga­pioną w ekran komórki. Flo­ryda była pięk­nym sta­nem, ale to jego wybrzeże skra­dło moje serce, Miami. Miesz­czący się tam uni­wer­sy­tet w swoim sercu cho­wał jezioro Osce­ola, a z nabrzeża kam­pusu Vir­gi­nia Key roz­ta­czał się widok na malow­ni­cze wody laguny Biscayne Bay. Więk­szość budyn­ków była zacho­wana w nowo­cze­snym i eks­tra­wa­ganc­kim stylu, two­rząc małą metro­po­lię przy­szło­ści.

‒ Naprawdę nie masz zamiaru wspo­mi­nać o _tam­tym_ wie­czo­rze? ‒ zapy­tała nie­spo­dzie­wa­nie Char­lie, na co zde­cy­do­wa­nie pokrę­ci­łam głową. Dosko­nale wie­dzia­łam, o co jej cho­dziło. ‒ Nawet za cenę poda­nia nazwi­ska faceta, z któ­rym wymie­ni­łaś ślinę?

Poma­chała tele­fo­nem, na któ­rym wychwy­ci­łam foto­gra­fię przy­stoj­niaka z baru. Naj­wy­raź­niej to robiła przez ostat­nie dni. Szu­kała namia­rów na mojego nie­zna­jo­mego, pełna żalu, że sama nie pocze­ka­łam, aby choćby usły­szeć jego imię. Dla mnie był to temat zamknięty. Przy­naj­mniej wma­wia­łam to sobie, szcze­gól­nie inten­syw­nie w samot­no­ści, gdy mimo­wol­nie odtwa­rza­łam w gło­wie tam­ten poca­łu­nek.

‒ Nawet wtedy ‒ odpo­wie­dzia­łam spo­koj­nie, mimo że nara­stała we mnie cie­ka­wość.

Urywki wspo­mnień tej feral­nej nocy przy­spie­szyły rytm mojego żało­snego serca. Byłam cho­ler­nym mię­cza­kiem. To nie było do mnie podobne ‒ całe to roz­trze­pa­nie i emo­cjo­nalny baj­zel. Nie­na­wi­dzi­łam się za to, ponie­waż wie­dzia­łam, że jeśli pod­dam się temu, z cza­sem będzie tylko gorzej. Cię­żej.

‒ Wielka szkoda ‒ mruk­nęła. ‒ Dobrze byłoby znać imię faceta, z któ­rym zaraz się skon­fron­tu­jesz.

‒ Co? ‒ wydu­si­łam w tym samym momen­cie, w któ­rym go zoba­czy­łam.

W natu­ral­nym świe­tle wyglą­dał jesz­cze lepiej niż w ostrych jarze­niów­kach baru. Szedł w naszym kie­runku pew­nym kro­kiem, z fute­ra­łem do gitary prze­wie­szo­nym przez ramię. Pełen nie­wy­mu­szo­nego sek­sa­pilu i męsko­ści.

Szlag by to tra­fił! A mogłam poca­ło­wać boga­tego gogu­sia…

Może wtedy unik­nę­ła­bym śli­nie­nia się na widok wyta­tu­owa­nego nie­zna­jo­mego. Był postawny w swo­ich ponad pię­ciu sto­pach wyso­ko­ści i wyraźne umię­śniony. Ciemna koszulka współ­grała z tatu­ażami two­rzą­cymi rękaw, które opla­tały jego skórę skom­pli­ko­wa­nym wzo­rem, a spodnie w stylu cargo nada­wały mu dodat­ko­wej dra­pież­no­ści. Za chwilę mia­łam się rów­nież prze­ko­nać, że dosko­nale pod­kre­ślały jego tyłek. Nie uwa­ża­łam się za prze­sad­nego tchó­rza, ale z jakie­goś powodu naszła mnie prze­można chęć ucieczki. Dosłow­nie, zabra­nia nóg za pas i prze­mie­rze­nie sprin­tem traw­nika pro­wa­dzą­cego w prze­ciwną stronę. Obser­wo­wał mnie tym prze­szy­wa­ją­cym spoj­rze­niem nie­bie­skich oczu, jakby wszystko o mnie wie­dział. Jakby znał moje naj­mrocz­niej­sze tajem­nice. Sta­łam jak zaklęta, wpa­trzona w niego, a dzie­liło nas zale­d­wie kilka kro­ków. Nie byłam pewna, czy to była jakaś gra spoj­rzeń ‒ kto pierw­szy odwróci wzrok, prze­grywa ‒ ale niech mnie coś trafi, jeśli mia­ła­bym się spło­szyć niczym tchórz­liwe cielę.

‒ Dzięki, Char­lotte ‒ ode­zwał się, nie ode­rwaw­szy ode mnie wzroku.

Zmarsz­czy­łam zdez­o­rien­to­wana brwi, i wtedy ude­rzyła we mnie gorzka prawda. Zdrada. Popa­trzy­łam wil­kiem na przy­ja­ciółkę. Podła lisica, żeby nie powie­dzieć łasica. Nie­świa­do­mie wpa­dłam w pułapkę wła­snej przy­ja­ciółki, która cze­go­kol­wiek by nie miała na celu, zapłaci za to prę­dzej czy póź­niej. Niech ją tylko dorwę.

‒ Char­lie, co ty zro­bi­łaś? ‒ wark­nę­łam, na co nie­spe­szona posłała mi całusa. Przez ramię, ponie­waż w naj­lep­sze pędziła ścieżką, by zna­leźć się z dala od pola raże­nia mojej zło­ści. ‒ Zabiję cię!

‒ Ja też cię kocham! ‒ zawo­łała, macha­jąc do mnie pal­cami.

Zdraj­czyni. Zaci­snę­łam usta, odwró­ci­łam głowę i ponow­nie zrów­na­łam się z magne­tycz­nymi tęczów­kami, które iskrzyły wesoło. Wyraź­nie bawiła go ta sytu­acja. Szkoda, że był w tym osa­mot­niony.

‒ Skoro zosta­li­śmy sami ‒ mruk­nął przy­stojny intruz ‒ może naresz­cie dowiem się, co skło­niło cię do rzu­ce­nia się na mnie w barze i ulot­nie­nia, nim mogłem się przed­sta­wić. Twoja przy­ja­ciółka powie­działa, że oso­bi­ście wyja­śnisz mi tajem­ni­cze zada­nie z listy_,_ która pokie­ro­wała cię do zro­bie­nia tego.

To nie była pod­stępna lisica, ba, nawet nie łasica. Tylko cho­lerny szczur.

‒ _Była_ przy­ja­ciółka ‒ wymam­ro­ta­łam pod nosem, na co uniósł kącik ust. ‒ Char­lie sta­now­czo zbyt wiele obie­cuje. Na szczę­ście jej obiet­nice mnie nie obo­wią­zują.

Roze­śmiał się ochry­ple, krę­cąc z poli­to­wa­niem głową.

‒ Czyż nie jesteś roz­koszną zadziorą? ‒ zapy­tał głę­bo­kim gło­sem, przez co zmru­ży­łam powieki. ‒ Nie patrz tak na mnie. To ja powi­nie­nem być ziry­to­wany. W końcu to ty zawró­ci­łaś mi w gło­wie jed­nym poca­łun­kiem…

Uchy­li­łam usta zasko­czona tą bez­po­śred­nio­ścią. Aku­rat musia­łam tra­fić na kogoś nie­li­czą­cego się ze sło­wami ‒ to niczym rzu­ce­nie mi wyzwa­nia. Zain­try­go­wa­nie jego osobą wzro­sło do poziomu, w któ­rym nie potra­fi­łam racjo­nal­nie myśleć. Pierw­szy raz spo­ty­ka­łam się z tak mącą­cym uczu­ciem i nie byłam z tego powodu zado­wo­lona. Ani tro­chę.

‒ Od trzech mie­sięcy nie potra­fi­łem stwo­rzyć żad­nego nowego tek­stu, a od zaj­ścia w barze nie roz­staję się ze swoim zeszy­tem do pio­se­nek ‒ kon­ty­nu­ował. ‒ Nie wie­rzę w prze­zna­cze­nie i magię, ale nie­za­leż­nie jak to kiczo­wato zabrzmi, ktoś mi cię zesłał, żebyś stała się moją muzą, Hay­ley Flo­res.

Jego głos wahał się mię­dzy powagą, a kpiną.

‒ Uro­cza prze­mowa ‒ prych­nę­łam. ‒ Wręcz pory­wa­jąca, ale tak się skła­dała, że nie potrze­buję tego rodzaju czaru w moim życiu.

Iro­niczna gra słów. W rze­czy­wi­sto­ści zapła­ci­ła­bym każdą cenę, by magia ist­niała, a wraz z nią pewne czary. Takie, które gra­ni­czyły z _cudem_.

‒ Zapie­raj się, ile chcesz, ale nie należę do osób łatwo się pod­da­ją­cych ‒ powie­dział non­sza­lancko, nie­spe­szony moją postawą. ‒ Zawsze byłem dobry w zdo­by­wa­niu tego, czego pra­gnę.

Zmru­ży­łam powieki. Też mi coś. Ten facet był ewi­dent­nie zbyt pewny sie­bie.

‒ Skoro wią­żesz ze mną takie plany, to może w końcu się przed­sta­wisz? ‒ zapy­ta­łam sar­ka­stycz­nie, prze­krzy­wia­jąc głowę. ‒ Czy mam cię nazy­wać pyszał­ko­wa­tym nie­zna­jo­mym?

Uśmiech­nął się sze­roko i niech mnie cho­lera, ten facet był natu­ral­nie nie­zdrowo przy­stojny, ale uśmiech­nięty zapie­rał dech.

‒ Hun­ter Mor­gan.

Wysta­wił przed sie­bie wyta­tu­owaną dłoń, którą z ocią­ga­niem potrzą­snę­łam. Elek­tryczna iskra prze­mknęła wzdłuż mojego krę­go­słupa w tej sekun­dzie, w któ­rej moje palce znik­nęły w jego uści­sku. Jak­żeby ina­czej. Prze­cież nie mogłam zwy­czaj­nie pozo­stać obo­jętna, ktoś u góry musiał się świet­nie bawić.

‒ Powie­dzia­ła­bym, że mi miło, ale nie lubię kła­mać ‒ mruk­nę­łam bra­wu­rowo, na co uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej.

Nie wie­dzia­łam, z kim mam do czy­nie­nia. Przy­naj­mniej nie od razu. Zapewne zawdzię­cza­łam to stu­denc­kiej bez­czyn­no­ści i nudziar­stwie, ale dopiero prze­mie­rza­jąc w towa­rzy­stwie Hun­tera wąskie ścieżki kam­pusu, zło­ży­łam w całość wszyst­kie fakty. Pokro­wiec gitary, dziw­nie zna­jome nazwi­sko i spo­sób, w jaki wodzono za nim wzro­kiem pozwo­liły mi zro­zu­mieć, że mia­łam koło sie­bie _przy­szłą_ gwiazdę muzyki. Chyba nawet naj­więk­szy uczel­niany odlu­dek sły­szał o chło­paku, któ­rym rze­komo inte­re­so­wały się naj­więk­sze wytwór­nie muzyczne. Solowy wyko­nawca porów­ny­wany był do Eda She­erana, Lewisa Capaldi i Shawna Men­desa w jed­nym. Innymi słowy: świa­to­wych woka­li­stów, któ­rych talent powa­lał na kolana.

‒ Histo­ria jest krótka, żenu­jąca i nie­szcze­gól­nie cie­kawa ‒ powie­dzia­łam spo­koj­nie. ‒ W dniu uro­dzin, za sprawą ckli­wych roz­mó­wek zro­zu­mia­łam, że jestem cho­ler­nie prze­wi­dy­walna. Pijana przy­ja­ciółka, którą mia­łeś przy­jem­ność spo­tkać, spi­sała listę rze­czy, które poten­cjal­nie powinna zro­bić każda nasto­latka. Na niej zna­lazł się punkt z poca­łun­kiem nie­zna­jo­mego, i bam, przy­pad­kowo padło na cie­bie.

Hun­ter, z rękoma scho­wa­nymi w kie­sze­niach spodni, obser­wo­wał mnie kątem oka. Spo­dzie­wa­łam się nie­po­ha­mo­wa­nego wybu­chu śmie­chu czy lawiny kpin, jed­nak on zacho­wał non­sza­lancką powagę. Jakby to nie było nic nad­zwy­czaj­nego.

‒ Coś jak lista rze­czy, które chcesz zro­bić przed śmier­cią…

‒ Coś w tym stylu ‒ zgo­dzi­łam się.

‒ Rozu­miem ‒ odparł Hun­ter. Jeśli jego zro­zu­mie­nie było dla mnie dziwne, to nie umy­wało się ono do słów, które padły póź­niej. ‒ W takim razie pomogę ci ją wypeł­nić.

Zatrzy­ma­łam się gwał­tow­nie. Kwie­ci­sta sukienka zafa­lo­wała dookoła moich ud pod wpły­wem impul­syw­nego ruchu, gdy wbi­łam spoj­rze­nie w roz­luź­nio­nego chło­paka.

‒ Co? ‒ wymam­ro­ta­łam ze zmarsz­czo­nymi brwiami. ‒ Nie przy­po­mi­nam sobie, żebym wywie­szała ogło­sze­nie o tre­ści: „potrze­buję kom­pana do wyko­na­nia dur­nych zadań z jesz­cze dur­niej­szej listy”.

Hun­ter uśmiech­nął się sze­rzej na mój wybuch.

‒ Tak się składa, że Char­lotte podała mi kolejny punkt z two­jej listy ‒ powie­dział, na co wes­tchnę­łam. Cho­lerna zdraj­czyni. ‒ Podobno jesteś kry­ty­kiem muzycz­nym, któ­rego trudno zado­wo­lić. Mogę cię zapew­nić, że mnie się to uda, więc potrak­tuj to jako obo­pólną pomoc. Ty wspo­mo­żesz moją wenę twór­czą poprzez swoją małą przy­godę z listą, a ja stanę się twoim poma­gie­rem w jej wypeł­nie­niu.

‒ Podzię­kuję ‒ bąk­nę­łam.

‒ Jak chcesz. ‒ Wzru­szył ramio­nami. ‒ W takim razie o świ­cie spo­dzie­waj się mojej wizyty pod swoim oknem, gdzie będę śpie­wał miło­sne bal­lady, aż cały aka­de­mik cię znie­na­wi­dzi. Dopóki nie zmie­nisz zda­nia.

Prze­wró­ci­łam oczami na ten nie­udolny blef.

‒ Powo­dze­nia ‒ prych­nę­łam prze­śmiew­czo. ‒ Naj­pierw znajdź mój aka­de­mik, potem miej­sce, w któ­rym znaj­duje się moje okno.

Z pew­nym sie­bie uśmie­chem się­gnął po tele­fon, jego palce przez chwilę błą­dziły po ekra­nie, nim z trium­fal­nym mruk­nię­ciem scho­wał urzą­dze­nie.

‒ Zdaje się, że twoja przy­ja­ciółka jest po mojej stro­nie ‒ powie­dział wesoło. ‒ Adres już mam, a w twoim oknie zawi­śnie sta­ni­kowy maszt, żebym wie­dział, gdzie śpie­wać.

Zaci­snę­łam usta, zało­żyw­szy ramiona na pier­siach.

‒ Oboje jeste­ście nie­po­ważni ‒ wark­nę­łam. ‒ Zało­ży­li­ście jakieś sprzy­mie­rze­nie prze­ciw mojej oso­bie?

Hun­ter, nie­prze­jęty moją iry­ta­cją, wycią­gnął z kie­szeni opa­ko­wa­nie kar­me­lo­wych cukier­ków, na któ­rych widok zale­gła mi gula w gar­dle. Zagadka roz­wią­zana ‒ nimi sma­ko­wał nasz poca­łu­nek. Zachę­ca­jąco wysta­wił w moją stronę kar­melki, a gdy gestem głowy odmó­wi­łam, odpa­ko­wał cukierka i wrzu­cił go do ust.

‒ No weź, będzie faj­nie ‒ powie­dział nie­win­nie. ‒ Nawet pozwolę na kolejne napa­ści na moje usta, jeśli to zachęci cię do zgody.

Prze­wró­ci­łam oczami na jego szcze­niac­two.

‒ Mam wypeł­niać swoją listę, a nie twoje marze­nia ‒ odgry­złam się, na co roze­śmiał się szcze­rze.

Jego śmiech był hip­no­ty­zu­jący w swo­jej praw­dzi­wo­ści. Nie był sztuczny czy wymu­szony, gdy się śmiał, to pełną pier­sią, poka­zu­jąc sze­reg pro­stych zębów. To nie­po­ko­jące, jak bar­dzo był ide­alny ‒ nie tylko pod wzglę­dem wyglądu, ale i cha­ry­zmy, którą bez­a­pe­la­cyj­nie posia­dał.

‒ Racja ‒ zauwa­żył roz­trop­nie. ‒ Czyli bez obma­cy­wa­nia. Wcho­dzisz w to?

Nie mia­łam poję­cia, co mną kie­ro­wało. Może to było echo tych wszyst­kich odmów, które sły­sza­łam w gło­wie, gdy przy­ja­ciółka sta­rała się mnie prze­ko­nać do kolej­nego wyj­ścia. Bądź pogłos rodzi­ców nie­gdyś zamar­twia­ją­cych się każ­dym moim kro­kiem. Wspo­mnie­nie tej depre­syj­nej nie­mocy z prze­szło­ści. A może chcia­łam posma­ko­wać dzi­ko­ści.

‒ Łączy nas dwa­dzie­ścia zadań, po nich każde idzie w swoją stronę.

Zna­le­zie­nie racjo­nal­nego wyja­śnie­nia mojej decy­zji było daremne. Lecz jakimś spo­so­bem zawar­łam pakt na sza­loną przy­godę życia z dopiero co pozna­nym face­tem. Pod­świa­do­mie wie­dzia­łam, że jej koniec nie przy­nie­sie niczego dobrego, ale po pro­stu sko­czy­łam na głę­boką wodę.

Patrzył na mnie, wręcz prze­szy­wał spoj­rze­niem i nie byłam mu w tym dłużna. Przy­cią­ga­nie mię­dzy nami było nama­calne. Wibro­wało przez moje kości, po mię­śnie i ścię­gna, jakby w pró­bie pchnię­cia mnie do przodu. Pro­sto w jego ramiona.

‒ Stoi.

Kie­dyś nie przy­pusz­cza­łam, że jedno słowo mogło brzmieć jak wyrok, a jed­nak znów go kosz­to­wa­łam i chyba pierw­szy raz lubi­łam jego smak.

Zgoda na to sza­leń­stwo nie zmniej­szała kieł­ku­ją­cej zło­ści. Wpa­ro­wa­łam do aka­de­mika niczym burza. Gdy­bym znaj­do­wała się w kre­skówce, nad moją głową uno­si­łyby się ciemne chmury gra­dowe. Rozej­rza­łam się po stu­diu, w któ­rym mie­ścił się nie­wielki aneks kuchenny połą­czony z salo­nem oraz para drzwi pro­wa­dząca do osob­nych sypialni.

Nie musia­łam długo szu­kać Char­lotte. Leżała sku­lona na welu­ro­wej kana­pie, wga­piona w tele­wi­zor, na któ­rym leciała denna kome­dia roman­tyczna. Mimo że trza­snę­łam drzwiami w teatral­nym geście uka­za­nia swo­jej furii, nawet na mnie nie spoj­rzała. Przy­naj­mniej póki nie zasło­ni­łam jej sobą widoku na ekran.

‒ Ej! ‒ zapro­te­sto­wała z jękiem.

Nie­udol­nie pró­bo­wała doj­rzeć dal­szą akcję, wychy­la­jąc się przez sze­roki pod­ło­kiet­nik.

‒ Ej? ‒ zapy­ta­łam ze zmru­żo­nymi powie­kami. ‒ Może lepiej powiedz mi, co ci odbiło? Pisa­nie za moimi ple­cami do Hun­tera, co do dia­bła? Nie mia­łaś prawa!

Rudo­włosa zaci­snęła usta wyraź­nie spe­szona, co w jej przy­padku było rzad­ko­ścią. Zazwy­czaj nie prze­ja­wiała prze­sad­nej skru­chy, gdy nabro­iła, z kolei ja nie­czę­sto oka­zy­wa­łam iry­ta­cję. Char­lie lubiła dzia­łać pod wpły­wem impulsu, a gdyby miała prze­pra­szać za każde głup­stwo, któ­rego się dopu­ściła, nie wystar­czy­łoby jej czasu na życie.

‒ Nie mogłam się powstrzy­mać ‒ wes­tchnęła. ‒ To było sil­niej­sze ode mnie. Nawet porząd­nie wsta­wiona dostrze­głam kotłu­jącą się mię­dzy wami che­mię, te lata­jące iskry, ser­duszka nad gło­wami. Zasłu­gu­jesz na prze­ży­cie sza­lo­nego romansu…

Roze­śmia­łam się gorzko.

‒ Czy ty się sły­szysz, Char­lie? ‒ odpar­łam. ‒ Jaki romans? Pominę absurd całej tej sytu­acji. Zasta­na­wia­łaś się może, co będzie _potem_?

Zaci­snęła usta. Moja przy­ja­ciółka była cho­dzącą sprzecz­no­ścią. Mimo piękna nie była ste­reo­ty­pową wynio­słą suką: ogni­ste włosy nie okre­ślały jej cha­rak­teru. Nie można było nazwać jej skromną, ale pod pew­no­ścią sie­bie kryła nie­sa­mo­witą wraż­li­wość. Taką, która nie­jed­no­krot­nie przy­spo­rzyła jej przy­kro­ści. Char­lie była nie­po­prawną roman­tyczką, która prze­by­tymi związ­kami i wia­nusz­kiem zła­ma­nych serc masko­wała usilną próbę zna­le­zie­nia tego jedy­nego. Pra­gnęła miło­ści wyję­tej pro­sto z fil­mów i prze­sło­dzo­nych ksią­żek leżą­cych na jej pół­kach. Rów­nie mocno dla sie­bie, co dla mnie.

‒ Oczy­wi­ście, że nie ‒ cią­gnę­łam, dalej pobur­ku­jąc. ‒ Hun­ter jest dobrze roku­ją­cym muzy­kiem, który zapewne nie­długo pod­pi­sze kon­trakt i wyje­dzie w trasę. Gdzie w tym pla­nie uwzględ­niasz mnie?

Nie odwa­ży­łam się wymie­nić gło­śno powodu, który doszczęt­nie prze­kre­ślał jej wyśnioną przy­szłość. Tej, w któ­rej żyłam długo i szczę­śli­wie z Hun­te­rem. Nie chcia­łam pogar­szać sytu­acji. Z fru­stra­cją ode­tchnę­łam głę­boko, pocie­ra­jąc pul­su­jące bólem skro­nie, zanim na resztę wie­czoru zamknę­łam się w swoim pokoju.

I pomy­śleć, że _wszystko_ zaczęło się od poca­łunku z nie­zna­jo­mym.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Przeł. Kata­rzyna Agnieszka Dyrek

2. Janet Fitch, _Biały ole­an­der_ Świat Książki 2003, tłum. Tomasz Bie­roń

3. _Bodak Yel­low_, sł i muz. Cardi B, Par­di­son Fon­ta­ine, Laquan Green, Kodak Black, Kle­nord Raphael & J. White Did It, wyk. Cardi B.

4. _Silence_, sł. i muz. Kha­lid Robin­son i Chri­sto­pher Com­stock, wyk. Mar­sh­mello i Kha­lid.

5. Ibi­dem.

6. _Still Don’t Know My Name,_ sł. i muz. Labi­rynth, wyk. Labi­rynth

7. Ibi­dem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: