The Last Breath - ebook
The Last Breath - ebook
The Last Breath to wzruszająca, ciepła opowieść o dwójce młodych ludzi, którzy przypadkiem się odnajdują.
Hayley Flores jest spokojną studentką pielęgniarstwa, przykłada się do nauki, a od imprez woli spędzanie czasu ze swoją najlepszą przyjaciółką i wolontariat w szpitalu. Jednak w dwudzieste pierwsze urodziny zauważa, że w jej życiu brakuje spontaniczności. Tworzy więc szaloną listę zadań, która ma jej pomóc nadrobić stracone lata.
Hunter Morgan stał się popularny na kampusie, gdy porzucił sport dla muzycznej kariery. Jest pewny siebie, nie stroni od zabawy i lubi wyzwania. Jednym z nich staje się dla niego Hayley, która najpierw go całuje, a potem ucieka, nie podając nawet swojego imienia. Przypadkowy pocałunek wywołuje serię niespodziewanych wydarzeń, a losy Huntera i Hayley zaczynają się ze sobą przeplatać.
Plik zawiera dwie dodatkowe sceny!
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-238-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. Pocałuj nieznajomego
Jeśli kiedykolwiek zamierzasz cieszyć się życiem – teraz jest na to czas – nie jutro, nie za rok. Dzisiaj powinno być zawsze najwspanialszym dniem.
Thomas Dreier
Cholera. Zaraz miałam pocałować zupełnie obcego faceta.
Siedziałam przy barze w towarzystwie wstawionej przyjaciółki, która niczym jastrząb wodziła wzrokiem po lokalu. Przenikliwe spojrzenie przymrużonych oczu wielu wzięłoby za nieudolną próbę flirtu, inni za przejaw niepoczytalności. Jednak ani jedno, ani drugie nie było prawdą. Charlotte Young nie miała żadnego problemu z udanym podrywem ‒ wianuszek złamanych serc, które pozostawiała za sobą, był tego namacalnym dowodem. Do równowagi umysłowej miałam pewne obiekcje, ale opowiadałam się raczej za niegroźnym szaleństwem. W końcu to ona była twórcą tej durnej listy.
Ona była błędem. Lista. Zadania. To wszystko było jedną wielką pomyłką.
Właśnie do tego wniosku doszłam dokładnie dwa tygodnie po moich dwudziestych pierwszych urodzinach. Wypunktowana lista dwudziestu jeden aktów desperacji, które rzekomo powinna zrobić każda _nienudna_ kobieta stała się moim wrogiem. Pod wpływem otumanienia celebracją oficjalnej dorosłości zapragnęłam doświadczyć rzeczy, dzięki którym na koniec dnia mogłabym powiedzieć: „żyłam pełnią życia”.
Pieprzenie, odwołuję to.
Byłam gotowa opuścić ten świat jako bezbarwna postać. Do stworzenia wspomnianego spisu doprowadziła mnie jedna łzawa rozmowa. Uświadomiła mi, że najdziksze czasy młodości przeżyłam w skorupie totalnej nudziary. Przynajmniej według społecznych norm. Zamiast czerpać pełnymi garściami z życia, wybierałam komfort, spokój i bezpieczeństwo. Sedno rzekomego problemu nie było spowodowane nieśmiałością, a przyzwyczajeniem do spokojnej rutyny wpojonej mi przez nadopiekuńczych rodziców. Byłam dorosła, jednak minione lata sprawiły, że stałam się ostrożna ‒ wręcz do bólu przewidywalna. Zmienienie _czegoś_ w tej monotonii wydawało się zbyt pracochłonne, a przede wszystkim ryzykowne.
Wysnute wnioski doprowadziły mnie tutaj. Do modnego baru przesiąkniętego oparami papierosów i alkoholu. W dniu urodzin dałam się złapać w pułapkę własnych myśli, tych obaw, i wraz z pijaną Charlotte spisałam na serwetce wszystkie rzeczy, których według niej powinnam doświadczyć. Niech mnie dunder świśnie. Mnie i moje skamieniałe serce ‒ raz, dokładnie raz, pozwoliłam sobie na dopuszczenie do siebie _nieuniknionego_ i skończyłam z marną manifestacją żałości.
‒ Co myślisz o gościu siedzącym przy drzwiach? ‒ zapytała śpiewnie Charlie.
Wspomniany facet zajmował boks bezpośrednio przy wyjściu. Nawet ze sporej odległości mogłam dostrzec błyszczący zegarek na jego nadgarstku pasujący do błękitnej koszulki polo. Rasowy bufon z wyższych sfer. Nie chodziło o to, co miał, ale sposób, w jaki to pokazywał. Z wyniosłością. Z leniwą pychą. Odkąd weszłyśmy do baru przeczesał nażelowane włosy co najmniej dwa tuziny razy, by z manierą eksponować błyskotkę na ręce. Wszystko, byleby zwrócić na nią uwagę.
‒ Skupiony na sobie, a to, gdzie siedzi sugeruje, że szuka panienki na jedną noc ‒ powiedziałam nonszalancko, bawiąc się słomką w szklance. ‒ Wiesz, szybkie wyjście i szybki seks.
Charlotte przewróciła oczami.
‒ Twoje zdolności odczytywania ludzkich intencji nigdy nie przestaną mnie zadziwiać ‒ mruknęła kpiąco, okręcając się na barowym stołku. ‒ A ten?
Wychyliłam się ze swojego miejsca przy kontuarze baru, by móc spojrzeć na przystojnego okularnika siedzącego przy pobliskim stoliku. Przez chwilę nie odzywałam się, po prostu obserwowałam. Rękoma nie dotykał niczego, a każde sięgnięcie po piwo było starannie przemyślanym ruchem. Schludna biała koszula w prążki nie miała żadnego widocznego wgniecenia i była zapięta na ostatni guzik.
‒ Pedant ‒ odparłam szybko. ‒ Trochę znerwicowany, co oznacza, że najprawdopodobniej zakochałby się we mnie od pierwszego wejrzenia, a jeszcze prędzej uciekłby stąd z krzykiem.
‒ Jesteś niemożliwa ‒ roześmiała się Charlotte nieskrępowanie i pełną piersią, co wyraźnie zwróciło uwagę kilku klientów. Nie żeby się tym przejmowała, była zbyt skupiona na skanowaniu pomieszczenia. Ostrożnie i z dużo większą rozwagą. Przynajmniej taką, na którą pozwalał jej czwarty drink. ‒ A tamten?
Dyskretnie spojrzałam przez ramię na kraniec lokum. Z rosnącym zaintrygowaniem przyjrzałam się miejscu, w którym siedział mężczyzna zatopiony w papierach leżących na stole. Frustracja przecinała ostre rysy, ale nawet ona nie odejmowała mu urody. Mocno zarysowana twarz o wydatnych kościach policzkowych nadawała mu podobieństwo do Johnny’ego Deppa ‒ jego młodszej wersji, acz nienagannie przystojnej. Wytatuowanie się od czubków palców po szyję było śmiałym posunięciem, które niezaprzeczalnie zapewniało mu masę spojrzeń. Był gorący w ten ponętnie niebezpieczny sposób. To typ faceta, przed którym uprzedzone mamuśki chowały swoje córki. A gdyby nie stojące przy nim piwo, powiedziałabym, że był wariatem chcącym uczyć się w tętniącym nocnym życiem barze. A może tak właśnie było, trudno ocenić. Odwróciłam się w momencie, gdy przeczesał dłonią ciemne włosy, podnosząc wzrok znad porozrzucanych kartek.
‒ To _ten_ ‒ stwierdziła przyjaciółka. Brzmiała lekko bełkotliwie, co podpowiadało mi, że niedługo będziemy musiały się stąd ulotnić. ‒ Wiem, że tak. W ciągu dziesięciu sekund nie wymieniłaś tego swojego psychologicznego spisu jego wad.
Skłonności do przesadnej analizy ludzi nabyłam lata temu. W tamtych okolicznościach patrzenie na otaczające mnie osoby było jedyną z nielicznych rozrywek, jednak z czasem przybrało formę fascynującego dziwactwa. Niektóre z pseudodiagnoz zalatywały hipokryzją, być może mijały się z prawdą, ale stały się nieodłączną częścią mnie. Obserwowałam ludzi i przypisywałam im cechy osobowości na podstawie ich zachowania, tików nerwowych, czy też sposobu w jaki się prezentowali. Bardziej celnie lub czasem błędnie. Po prostu patrzyłam. Niewiele osób to robiło. Oni patrzyli, ale nie widzieli.
Tym, co tak zainteresowało mnie w nieznajomym był fakt, że nie potrafiłam go rozgryźć. Nie chodziło tu o jakąś niezdrową mroczną aurę ‒ wbrew pozorom nie ulegałam stereotypom. Ktoś mający tatuaże nie musiał być od razu klasyfikowany jako niegrzeczny chłopiec. Po prostu było w nim coś takiego, co nie pozwalało mi odwrócić od niego spojrzenia, a jednak nie umiałam go opisać. Wrzucić go do jakiejkolwiek kategorii.
Nie zdawałam sobie sprawy, że się poruszam. Dopiero gdy zsunęłam się ze stołka, a podeszwy wojskowych butów przylepiły się do brudnej podłogi, dotarło do mnie, że naprawdę _to_ robię.
‒ Łyknij sobie po raz ostatni, bo gdy to zrobię, wychodzimy ‒ powiedziałam, na co Charlie uniosła kciuk w górę.
Nie mogłam uwierzyć, że posuwałam się do tak głupich i szczeniackich kroków. Jednak szłam przed siebie. Prosto i niezachwianie, mimo że moje serce waliło jak młotem, jakby za chwilę miało wydostać się z piersi. Stresowałam się, jakbym miała zaraz przeżyć swój pierwszy pocałunek. Pod pewnym względem był nim. Tym pierwszym. Dlatego właśnie znalazł się na liście ‒ _pocałuj nieznajomego_ ‒ ponieważ jeszcze nigdy nie miałam okazji pocałować kogoś bez poznania wcześniej choćby jego imienia.
Przeciskałam się między zebranymi, póki nie dzieliły mnie od jego stolika mniej niż trzy stopy. Z bliska wyglądał jeszcze lepiej, a gdy podniósł wzrok, momentalnie nabrałam ochoty, żeby się do niego zbliżyć i jednocześnie uciekać jak najdalej. Nie stchórzyłam, mimo że patrzył na mnie, jakby wiedział, co mam zamiar zrobić ‒ a nie mógł wiedzieć. Czegoś takiego nie dało się przewidzieć. Oddychałam ciężko, z trudem. A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.
W jednej chwili stałam w przestrzeni jego boksu, a następne co pamiętałam, to dotyk ciepłych ust. Nieznajomy zamarł zaskoczony, a w sekundzie, gdy spętana niezręcznością chciałam się odsunąć, odwzajemnił pocałunek. I to jak. Z pasją. Z mocą. Pod palcami dotykającymi jego policzka czułam drapiący zarost, gdy wpił się w moje usta. Nasze języki splątały się, posmakowałam piwa i czegoś słodkiego, jakichś cukierków. Zawisłam nad nim, z kolanem wspartym o kanapę, a jednak miałam wrażenie, że to on góruje nade mną. To był rodzaj pocałunku, który odczuwało się całym ciałem ‒ odbierał dech, elektryzował skórę i oszałamiał. Sprawiał, że chciało się więcej i więcej.
Z ociągnięciem oderwałam się od jego warg, potrzebowałam powietrza, choć jednocześnie nie byłam gotowa na rozłąkę. Z dłonią płasko rozłożoną na twardej piersi, swoją drogą nie wiedziałam jak się tam znalazła, tak jak palce zatopione w moich włosach, otworzyłam ciężkie powieki. Dzieliły nas cale, które pozwoliły mi zderzyć się z lodowatoniebieską otchłanią, jaką były jego tęczówki. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego koloru oczu. Szeroka pierś opadła gwałtownie, gdy patrzył na mnie pociemniałym wzrokiem. Miałam papkę z mózgu ‒ ja, Hayley Flores, czułam się, jakby odebrano mi możliwość logicznego myślenia.
‒ Dzięki ‒ szepnęłam, prostując się powoli. Ręce opadły, dystans pogłębiał się i niczego tak bardzo nie pragnęłam, jak wrócić do poprzedniej pozycji.
Ten pocałunek mnie ogłupił, hormony i endorfiny robiły swoje ‒ to było jedyne racjonalne wytłumaczenie mojego zachowania. Chciałam po prostu odejść. Bez tłumaczeń. Bez oglądania się za siebie. Bez rozważania tego, jak bardzo byłam rozpalona.
Nie pozwolił mi na to.
‒ Dzięki i tyle? ‒ wymamrotał, przesuwając palcem po napuchniętej wardze. Ten sensualny gest przyprawił mnie o dreszcze. ‒ Właśnie mnie pocałowałaś, jakby nie miało być jutra i odchodzisz?
‒ Owszem ‒ potaknęłam z wymuszoną nonszalancją, ledwie panując nad uśmiechem.
Świadoma, że ucieczka byłaby najlepszym rozwiązaniem, odwróciłam się do niego plecami i zrobiłam pierwszy krok. To było zbyt emocjonujące przeżycie, oszałamiające tak dogłębnie, że odczuwałam je na zbyt wielu poziomach.
‒ Możesz mi przynajmniej zdradzić swoje imię, złodziejko oddechów?
Zatrzymałam się jak zaklęta. Nie nazwał mnie złodziejką całusów czy pocałunków. Nazwał mnie złodziejką _oddechów_.
‒ Hayley ‒ powiedziałam, spoglądając na niego przez ramię, by móc po raz ostatni napawać się jego niewymuszonym pięknem. ‒ Mam na imię Hayley.
Nie zaczekałam na jego odpowiedź.
Coco Chanel głosiła słynną frazę mówiącą, że najlepszym kolorem na świecie jest ten, który dobrze wygląda na nas samych. Miała trochę racji, ale gdybym w tak błahych sprawach patrzyła na to, co mówią inni ‒ nawet ikona stylu ‒ byłabym cholernie pospolitym człowiekiem.
Siedziałam ze skrzyżowanymi nogami na podłodze wyłożonej poplamionym prześcieradłem, otoczona istnym bałaganem. Właśnie po raz trzeci w tym miesiącu farbowałam pasemka włosów. Od lat była to moja rutyna, jedyne wyjście poza ramy „zwyczajności” ‒ nie żeby to było jakieś nadzwyczajne i szczególnie szaleńcze działanie.
‒ Jaki kolor tym razem? ‒ zapytała Charlie, opierająca się o futrynę z ramionami skrzyżowanymi na piersiach.
Sprawnie przesuwając pędzlem po wydzielonym kosmyku, spojrzałam na nią w odbiciu lustra. Rdzawe fale opadały gładko tuż nad jej biodra, idealnie ułożone i błyszczące. Taka właśnie była Charlotte ‒ nienaganna w swoim pięknie. Podczas gdy mnie, z moimi miodowymi kosmykami porównywano do ładnej dziewczyny z sąsiedztwa moja przyjaciółka była podstępną lisicą kradnącą serca.
‒ Niebieski ‒ odpowiedziałam. ‒ Hinduski kolor płodności, i jakże przewrotnie, wojny.
Charlotte roześmiała się dźwięcznie.
‒ Niech zgadnę ‒ mruknęła kpiąco. ‒ Ty skłaniasz się ku temu drugiemu.
‒ Jasna sprawa. ‒ Posłałam jej szeroki uśmiech.
Godzinę później przemierzałyśmy ramię w ramię ruchliwy kampus Uniwersytetu Miami, Coral Gables, gotowe na cotygodniową dawkę nauki. Studia pielęgniarskie dawały nam w kość, szczególnie na ostatniej prostej ‒ prawie cztery lata katorgi uniwersyteckiej były dopiero wstępem do owocnej kariery. Dosłownie kosztowały nas krew, pot i łzy, ale świadomość, że za mniej niż trzy miesiące będę trzymała w swoich dłoniach długo wyczekiwany dyplom, sprawiała, że czułam się błogo. Jakby wszystkie semestry pełne wyrzeczeń nie istniały. Byłam stypendystką, co było jednoznaczne z tym, że musiałam utrzymać odpowiednią średnią, by zachować miejsce na uczelni. Charlotte, mimo że otrzymała niezależność płynącą z opłacenia nauki przez rodziców, nigdy nie pozwoliła sobie na odpoczynek. Za to ją kochałam. Wspólne studia oznaczały również wspólny cel, a wzajemne wsparcie było tym, co pomogło nam dojść razem tak daleko.
Z naręczem toreb wypakowanych książkami pchnęłam drzwi do biblioteki, w której panowała wręcz nienaturalna cisza. Tutaj nie istniało coś takiego, jak dźwięk inny niż stukot klawiszy laptopa bądź kliknięcia długopisów i drapanie rysików o kartki. Każdy odgłos niepasujący do tej symfonii był traktowany jako zbrodnia. Charlotte szła przede mną, jakby miała kij w tyłku ‒ sztywno i ostrożnie, niczym na musztrze wojskowej. Pokręciłam głową z uśmiechem. To był jej czteroletni nawyk. Dokładnie od pierwszego dnia tutaj, gdy potknęła się o własne nogi i z hukiem upadła na ziemię, skupiając na sobie gniew kilkudziesięciu studentów. Prócz kilku siniaków zyskała również traumę, która przez pierwsze kilka tygodni studiów nie pozwalała jej wejść do uczelnianej biblioteki.
Przyjaciółka rozluźniła się, dopiero gdy zamknęłyśmy za sobą drzwi do dźwiękoszczelnego pomieszczenia. Pokój podlegał rezerwacji przez grupy potrzebujące miejsca do nauki, w którym swobodnie mogą rozmawiać. Reszta biblioteki była cichą strefą. Bezpośredni dostęp do książek i określony czas na odbębnienie obowiązków pozwalał zmobilizować się do pracy.
‒ To niczym droga przez mękę ‒ mruknęła Charlie, opadając na krzesło. ‒ Za każdym razem mam wrażenie, że jest, kurwa, coraz dłuższa.
‒ Czyż nie jesteś melodramatyczna?
‒ Powiedz to mojemu tyłkowi ‒ sarknęła. ‒ Jestem pewna, że zrobił wgłębienie w podłodze, w miejscu gdzie upadłam.
Prychnęłam pod nosem, nim rozsiadłam się na krześle obitym miękką poduszką i zaczęłam porządkować podręczniki, podczas gdy przyjaciółka wyciągnęła kawę oraz przekąski. Miałyśmy określony i spójny tryb pracy wyrobiony przez lata. Wieloletnia przyjaźń nauczyła nas żyć w pełnej symbiozie, a co za tym idzie, czasami działałyśmy niczym jeden organizm. Moje słabości neutralizowała siła Charlie, a słabości Charlotte neutralizowałam ja. Właśnie dlatego mogłyśmy pozwolić sobie na miano najlepszych studentek na roku.
Opuściłyśmy bibliotekę tuż przed zachodem słońca. Niebo spowił półmrok pomarańczoworóżowej poświaty, która rozrastała się nad przeszkloną wieżą zegarową i monumentalnymi palmami. Przystanęłam na moment, by móc podziwiać rozpościerający się widok i ruszyłam za przyjaciółką wgapioną w ekran komórki. Floryda była pięknym stanem, ale to jego wybrzeże skradło moje serce, Miami. Mieszczący się tam uniwersytet w swoim sercu chował jezioro Osceola, a z nabrzeża kampusu Virginia Key roztaczał się widok na malownicze wody laguny Biscayne Bay. Większość budynków była zachowana w nowoczesnym i ekstrawaganckim stylu, tworząc małą metropolię przyszłości.
‒ Naprawdę nie masz zamiaru wspominać o _tamtym_ wieczorze? ‒ zapytała niespodziewanie Charlie, na co zdecydowanie pokręciłam głową. Doskonale wiedziałam, o co jej chodziło. ‒ Nawet za cenę podania nazwiska faceta, z którym wymieniłaś ślinę?
Pomachała telefonem, na którym wychwyciłam fotografię przystojniaka z baru. Najwyraźniej to robiła przez ostatnie dni. Szukała namiarów na mojego nieznajomego, pełna żalu, że sama nie poczekałam, aby choćby usłyszeć jego imię. Dla mnie był to temat zamknięty. Przynajmniej wmawiałam to sobie, szczególnie intensywnie w samotności, gdy mimowolnie odtwarzałam w głowie tamten pocałunek.
‒ Nawet wtedy ‒ odpowiedziałam spokojnie, mimo że narastała we mnie ciekawość.
Urywki wspomnień tej feralnej nocy przyspieszyły rytm mojego żałosnego serca. Byłam cholernym mięczakiem. To nie było do mnie podobne ‒ całe to roztrzepanie i emocjonalny bajzel. Nienawidziłam się za to, ponieważ wiedziałam, że jeśli poddam się temu, z czasem będzie tylko gorzej. Ciężej.
‒ Wielka szkoda ‒ mruknęła. ‒ Dobrze byłoby znać imię faceta, z którym zaraz się skonfrontujesz.
‒ Co? ‒ wydusiłam w tym samym momencie, w którym go zobaczyłam.
W naturalnym świetle wyglądał jeszcze lepiej niż w ostrych jarzeniówkach baru. Szedł w naszym kierunku pewnym krokiem, z futerałem do gitary przewieszonym przez ramię. Pełen niewymuszonego seksapilu i męskości.
Szlag by to trafił! A mogłam pocałować bogatego gogusia…
Może wtedy uniknęłabym ślinienia się na widok wytatuowanego nieznajomego. Był postawny w swoich ponad pięciu stopach wysokości i wyraźne umięśniony. Ciemna koszulka współgrała z tatuażami tworzącymi rękaw, które oplatały jego skórę skomplikowanym wzorem, a spodnie w stylu cargo nadawały mu dodatkowej drapieżności. Za chwilę miałam się również przekonać, że doskonale podkreślały jego tyłek. Nie uważałam się za przesadnego tchórza, ale z jakiegoś powodu naszła mnie przemożna chęć ucieczki. Dosłownie, zabrania nóg za pas i przemierzenie sprintem trawnika prowadzącego w przeciwną stronę. Obserwował mnie tym przeszywającym spojrzeniem niebieskich oczu, jakby wszystko o mnie wiedział. Jakby znał moje najmroczniejsze tajemnice. Stałam jak zaklęta, wpatrzona w niego, a dzieliło nas zaledwie kilka kroków. Nie byłam pewna, czy to była jakaś gra spojrzeń ‒ kto pierwszy odwróci wzrok, przegrywa ‒ ale niech mnie coś trafi, jeśli miałabym się spłoszyć niczym tchórzliwe cielę.
‒ Dzięki, Charlotte ‒ odezwał się, nie oderwawszy ode mnie wzroku.
Zmarszczyłam zdezorientowana brwi, i wtedy uderzyła we mnie gorzka prawda. Zdrada. Popatrzyłam wilkiem na przyjaciółkę. Podła lisica, żeby nie powiedzieć łasica. Nieświadomie wpadłam w pułapkę własnej przyjaciółki, która czegokolwiek by nie miała na celu, zapłaci za to prędzej czy później. Niech ją tylko dorwę.
‒ Charlie, co ty zrobiłaś? ‒ warknęłam, na co niespeszona posłała mi całusa. Przez ramię, ponieważ w najlepsze pędziła ścieżką, by znaleźć się z dala od pola rażenia mojej złości. ‒ Zabiję cię!
‒ Ja też cię kocham! ‒ zawołała, machając do mnie palcami.
Zdrajczyni. Zacisnęłam usta, odwróciłam głowę i ponownie zrównałam się z magnetycznymi tęczówkami, które iskrzyły wesoło. Wyraźnie bawiła go ta sytuacja. Szkoda, że był w tym osamotniony.
‒ Skoro zostaliśmy sami ‒ mruknął przystojny intruz ‒ może nareszcie dowiem się, co skłoniło cię do rzucenia się na mnie w barze i ulotnienia, nim mogłem się przedstawić. Twoja przyjaciółka powiedziała, że osobiście wyjaśnisz mi tajemnicze zadanie z listy_,_ która pokierowała cię do zrobienia tego.
To nie była podstępna lisica, ba, nawet nie łasica. Tylko cholerny szczur.
‒ _Była_ przyjaciółka ‒ wymamrotałam pod nosem, na co uniósł kącik ust. ‒ Charlie stanowczo zbyt wiele obiecuje. Na szczęście jej obietnice mnie nie obowiązują.
Roześmiał się ochryple, kręcąc z politowaniem głową.
‒ Czyż nie jesteś rozkoszną zadziorą? ‒ zapytał głębokim głosem, przez co zmrużyłam powieki. ‒ Nie patrz tak na mnie. To ja powinienem być zirytowany. W końcu to ty zawróciłaś mi w głowie jednym pocałunkiem…
Uchyliłam usta zaskoczona tą bezpośredniością. Akurat musiałam trafić na kogoś nieliczącego się ze słowami ‒ to niczym rzucenie mi wyzwania. Zaintrygowanie jego osobą wzrosło do poziomu, w którym nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Pierwszy raz spotykałam się z tak mącącym uczuciem i nie byłam z tego powodu zadowolona. Ani trochę.
‒ Od trzech miesięcy nie potrafiłem stworzyć żadnego nowego tekstu, a od zajścia w barze nie rozstaję się ze swoim zeszytem do piosenek ‒ kontynuował. ‒ Nie wierzę w przeznaczenie i magię, ale niezależnie jak to kiczowato zabrzmi, ktoś mi cię zesłał, żebyś stała się moją muzą, Hayley Flores.
Jego głos wahał się między powagą, a kpiną.
‒ Urocza przemowa ‒ prychnęłam. ‒ Wręcz porywająca, ale tak się składała, że nie potrzebuję tego rodzaju czaru w moim życiu.
Ironiczna gra słów. W rzeczywistości zapłaciłabym każdą cenę, by magia istniała, a wraz z nią pewne czary. Takie, które graniczyły z _cudem_.
‒ Zapieraj się, ile chcesz, ale nie należę do osób łatwo się poddających ‒ powiedział nonszalancko, niespeszony moją postawą. ‒ Zawsze byłem dobry w zdobywaniu tego, czego pragnę.
Zmrużyłam powieki. Też mi coś. Ten facet był ewidentnie zbyt pewny siebie.
‒ Skoro wiążesz ze mną takie plany, to może w końcu się przedstawisz? ‒ zapytałam sarkastycznie, przekrzywiając głowę. ‒ Czy mam cię nazywać pyszałkowatym nieznajomym?
Uśmiechnął się szeroko i niech mnie cholera, ten facet był naturalnie niezdrowo przystojny, ale uśmiechnięty zapierał dech.
‒ Hunter Morgan.
Wystawił przed siebie wytatuowaną dłoń, którą z ociąganiem potrząsnęłam. Elektryczna iskra przemknęła wzdłuż mojego kręgosłupa w tej sekundzie, w której moje palce zniknęły w jego uścisku. Jakżeby inaczej. Przecież nie mogłam zwyczajnie pozostać obojętna, ktoś u góry musiał się świetnie bawić.
‒ Powiedziałabym, że mi miło, ale nie lubię kłamać ‒ mruknęłam brawurowo, na co uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Nie wiedziałam, z kim mam do czynienia. Przynajmniej nie od razu. Zapewne zawdzięczałam to studenckiej bezczynności i nudziarstwie, ale dopiero przemierzając w towarzystwie Huntera wąskie ścieżki kampusu, złożyłam w całość wszystkie fakty. Pokrowiec gitary, dziwnie znajome nazwisko i sposób, w jaki wodzono za nim wzrokiem pozwoliły mi zrozumieć, że miałam koło siebie _przyszłą_ gwiazdę muzyki. Chyba nawet największy uczelniany odludek słyszał o chłopaku, którym rzekomo interesowały się największe wytwórnie muzyczne. Solowy wykonawca porównywany był do Eda Sheerana, Lewisa Capaldi i Shawna Mendesa w jednym. Innymi słowy: światowych wokalistów, których talent powalał na kolana.
‒ Historia jest krótka, żenująca i nieszczególnie ciekawa ‒ powiedziałam spokojnie. ‒ W dniu urodzin, za sprawą ckliwych rozmówek zrozumiałam, że jestem cholernie przewidywalna. Pijana przyjaciółka, którą miałeś przyjemność spotkać, spisała listę rzeczy, które potencjalnie powinna zrobić każda nastolatka. Na niej znalazł się punkt z pocałunkiem nieznajomego, i bam, przypadkowo padło na ciebie.
Hunter, z rękoma schowanymi w kieszeniach spodni, obserwował mnie kątem oka. Spodziewałam się niepohamowanego wybuchu śmiechu czy lawiny kpin, jednak on zachował nonszalancką powagę. Jakby to nie było nic nadzwyczajnego.
‒ Coś jak lista rzeczy, które chcesz zrobić przed śmiercią…
‒ Coś w tym stylu ‒ zgodziłam się.
‒ Rozumiem ‒ odparł Hunter. Jeśli jego zrozumienie było dla mnie dziwne, to nie umywało się ono do słów, które padły później. ‒ W takim razie pomogę ci ją wypełnić.
Zatrzymałam się gwałtownie. Kwiecista sukienka zafalowała dookoła moich ud pod wpływem impulsywnego ruchu, gdy wbiłam spojrzenie w rozluźnionego chłopaka.
‒ Co? ‒ wymamrotałam ze zmarszczonymi brwiami. ‒ Nie przypominam sobie, żebym wywieszała ogłoszenie o treści: „potrzebuję kompana do wykonania durnych zadań z jeszcze durniejszej listy”.
Hunter uśmiechnął się szerzej na mój wybuch.
‒ Tak się składa, że Charlotte podała mi kolejny punkt z twojej listy ‒ powiedział, na co westchnęłam. Cholerna zdrajczyni. ‒ Podobno jesteś krytykiem muzycznym, którego trudno zadowolić. Mogę cię zapewnić, że mnie się to uda, więc potraktuj to jako obopólną pomoc. Ty wspomożesz moją wenę twórczą poprzez swoją małą przygodę z listą, a ja stanę się twoim pomagierem w jej wypełnieniu.
‒ Podziękuję ‒ bąknęłam.
‒ Jak chcesz. ‒ Wzruszył ramionami. ‒ W takim razie o świcie spodziewaj się mojej wizyty pod swoim oknem, gdzie będę śpiewał miłosne ballady, aż cały akademik cię znienawidzi. Dopóki nie zmienisz zdania.
Przewróciłam oczami na ten nieudolny blef.
‒ Powodzenia ‒ prychnęłam prześmiewczo. ‒ Najpierw znajdź mój akademik, potem miejsce, w którym znajduje się moje okno.
Z pewnym siebie uśmiechem sięgnął po telefon, jego palce przez chwilę błądziły po ekranie, nim z triumfalnym mruknięciem schował urządzenie.
‒ Zdaje się, że twoja przyjaciółka jest po mojej stronie ‒ powiedział wesoło. ‒ Adres już mam, a w twoim oknie zawiśnie stanikowy maszt, żebym wiedział, gdzie śpiewać.
Zacisnęłam usta, założywszy ramiona na piersiach.
‒ Oboje jesteście niepoważni ‒ warknęłam. ‒ Założyliście jakieś sprzymierzenie przeciw mojej osobie?
Hunter, nieprzejęty moją irytacją, wyciągnął z kieszeni opakowanie karmelowych cukierków, na których widok zaległa mi gula w gardle. Zagadka rozwiązana ‒ nimi smakował nasz pocałunek. Zachęcająco wystawił w moją stronę karmelki, a gdy gestem głowy odmówiłam, odpakował cukierka i wrzucił go do ust.
‒ No weź, będzie fajnie ‒ powiedział niewinnie. ‒ Nawet pozwolę na kolejne napaści na moje usta, jeśli to zachęci cię do zgody.
Przewróciłam oczami na jego szczeniactwo.
‒ Mam wypełniać swoją listę, a nie twoje marzenia ‒ odgryzłam się, na co roześmiał się szczerze.
Jego śmiech był hipnotyzujący w swojej prawdziwości. Nie był sztuczny czy wymuszony, gdy się śmiał, to pełną piersią, pokazując szereg prostych zębów. To niepokojące, jak bardzo był idealny ‒ nie tylko pod względem wyglądu, ale i charyzmy, którą bezapelacyjnie posiadał.
‒ Racja ‒ zauważył roztropnie. ‒ Czyli bez obmacywania. Wchodzisz w to?
Nie miałam pojęcia, co mną kierowało. Może to było echo tych wszystkich odmów, które słyszałam w głowie, gdy przyjaciółka starała się mnie przekonać do kolejnego wyjścia. Bądź pogłos rodziców niegdyś zamartwiających się każdym moim krokiem. Wspomnienie tej depresyjnej niemocy z przeszłości. A może chciałam posmakować dzikości.
‒ Łączy nas dwadzieścia zadań, po nich każde idzie w swoją stronę.
Znalezienie racjonalnego wyjaśnienia mojej decyzji było daremne. Lecz jakimś sposobem zawarłam pakt na szaloną przygodę życia z dopiero co poznanym facetem. Podświadomie wiedziałam, że jej koniec nie przyniesie niczego dobrego, ale po prostu skoczyłam na głęboką wodę.
Patrzył na mnie, wręcz przeszywał spojrzeniem i nie byłam mu w tym dłużna. Przyciąganie między nami było namacalne. Wibrowało przez moje kości, po mięśnie i ścięgna, jakby w próbie pchnięcia mnie do przodu. Prosto w jego ramiona.
‒ Stoi.
Kiedyś nie przypuszczałam, że jedno słowo mogło brzmieć jak wyrok, a jednak znów go kosztowałam i chyba pierwszy raz lubiłam jego smak.
Zgoda na to szaleństwo nie zmniejszała kiełkującej złości. Wparowałam do akademika niczym burza. Gdybym znajdowała się w kreskówce, nad moją głową unosiłyby się ciemne chmury gradowe. Rozejrzałam się po studiu, w którym mieścił się niewielki aneks kuchenny połączony z salonem oraz para drzwi prowadząca do osobnych sypialni.
Nie musiałam długo szukać Charlotte. Leżała skulona na welurowej kanapie, wgapiona w telewizor, na którym leciała denna komedia romantyczna. Mimo że trzasnęłam drzwiami w teatralnym geście ukazania swojej furii, nawet na mnie nie spojrzała. Przynajmniej póki nie zasłoniłam jej sobą widoku na ekran.
‒ Ej! ‒ zaprotestowała z jękiem.
Nieudolnie próbowała dojrzeć dalszą akcję, wychylając się przez szeroki podłokietnik.
‒ Ej? ‒ zapytałam ze zmrużonymi powiekami. ‒ Może lepiej powiedz mi, co ci odbiło? Pisanie za moimi plecami do Huntera, co do diabła? Nie miałaś prawa!
Rudowłosa zacisnęła usta wyraźnie speszona, co w jej przypadku było rzadkością. Zazwyczaj nie przejawiała przesadnej skruchy, gdy nabroiła, z kolei ja nieczęsto okazywałam irytację. Charlie lubiła działać pod wpływem impulsu, a gdyby miała przepraszać za każde głupstwo, którego się dopuściła, nie wystarczyłoby jej czasu na życie.
‒ Nie mogłam się powstrzymać ‒ westchnęła. ‒ To było silniejsze ode mnie. Nawet porządnie wstawiona dostrzegłam kotłującą się między wami chemię, te latające iskry, serduszka nad głowami. Zasługujesz na przeżycie szalonego romansu…
Roześmiałam się gorzko.
‒ Czy ty się słyszysz, Charlie? ‒ odparłam. ‒ Jaki romans? Pominę absurd całej tej sytuacji. Zastanawiałaś się może, co będzie _potem_?
Zacisnęła usta. Moja przyjaciółka była chodzącą sprzecznością. Mimo piękna nie była stereotypową wyniosłą suką: ogniste włosy nie określały jej charakteru. Nie można było nazwać jej skromną, ale pod pewnością siebie kryła niesamowitą wrażliwość. Taką, która niejednokrotnie przysporzyła jej przykrości. Charlie była niepoprawną romantyczką, która przebytymi związkami i wianuszkiem złamanych serc maskowała usilną próbę znalezienia tego jedynego. Pragnęła miłości wyjętej prosto z filmów i przesłodzonych książek leżących na jej półkach. Równie mocno dla siebie, co dla mnie.
‒ Oczywiście, że nie ‒ ciągnęłam, dalej poburkując. ‒ Hunter jest dobrze rokującym muzykiem, który zapewne niedługo podpisze kontrakt i wyjedzie w trasę. Gdzie w tym planie uwzględniasz mnie?
Nie odważyłam się wymienić głośno powodu, który doszczętnie przekreślał jej wyśnioną przyszłość. Tej, w której żyłam długo i szczęśliwie z Hunterem. Nie chciałam pogarszać sytuacji. Z frustracją odetchnęłam głęboko, pocierając pulsujące bólem skronie, zanim na resztę wieczoru zamknęłam się w swoim pokoju.
I pomyśleć, że _wszystko_ zaczęło się od pocałunku z nieznajomym.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Przeł. Katarzyna Agnieszka Dyrek
2. Janet Fitch, _Biały oleander_ Świat Książki 2003, tłum. Tomasz Bieroń
3. _Bodak Yellow_, sł i muz. Cardi B, Pardison Fontaine, Laquan Green, Kodak Black, Klenord Raphael & J. White Did It, wyk. Cardi B.
4. _Silence_, sł. i muz. Khalid Robinson i Christopher Comstock, wyk. Marshmello i Khalid.
5. Ibidem.
6. _Still Don’t Know My Name,_ sł. i muz. Labirynth, wyk. Labirynth
7. Ibidem.