The Worst Best Man. Najgorszy drużba - ebook
The Worst Best Man. Najgorszy drużba - ebook
NIE MA NIKOGO BARDZIEJ NIEBEZPIECZNEGO NIŻ WZGARDZONA PANNA MŁODA!
Organizatorka ślubna porzucona przed ołtarzem.
Tak, Carolinie Santos nie umknęła ironia.
Jednak mimo zawstydzającego epizodu z przeszłości, Lina jest w stanie spełniać marzenia innych ludzi jako najlepsza koordynatorka ślubna w stolicy. Po zaimponowaniu wpływowemu gościowi otrzymuje szansę, która może zmienić jej życie. Jest tylko jeden problem... musi współpracować ze świadkiem jej niedoszłego męża.
Zmęczony życiem w cieniu swojego brata ekspert w dziedzinie marketingu Max Hartley jest zdeterminowany, by zostać zauważonym przez ważnego klienta. Potem dowiaduje się, że będzie współpracował z bystrą, oszałamiającą oraz całkowicie niedostępną byłą narzeczoną brata. A ona go nienawidzi.
Jeśli przetrwają następne kilka tygodni i dobrze wykonają prezentację, nie zabijając się nawzajem,
oboje będą mieli z tego zyski.
Jednak nawet najlepsze plany mogą zostać pokrzyżowane, a Lina i Max szybko odkrywają, że niechęć może nie być jedynym uczuciem, jakim się darzą. Tyle tylko, że ta pechowa para nie może stać się niczym więcej niż tymczasowymi przyjaciółmi, bo Lina nie jest zainteresowana miłością, a Max nie zamierza już nigdy być tym drugim po swoim bracie…
ROM-COM, NA KTÓRY CZEKALIŚMY!
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-777-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hotel Stockton
Waszyngton, D.C.
Trzy lata temu
MAX
Przyjście wiadomości oznajmia dzwonek telefonu, świergoczący niczym rudzik – nijak nie przygotowuje mnie to na bombę, którą widzę na ekranie.
Andrew: Wszystko, co mi wczoraj w nocy powiedziałeś, ma sens, M. Dzięki tobie widzę teraz prawdę. Nie mogę się ożenić z Liną. Musisz jej przekazać tę wiadomość. Nie martw się, przyjmie to z klasą. Zniknę na kilka dni, żeby poukładać sobie wszystko w głowie. Powiedz mamie i tacie, że niedługo do nich zadzwonię
Jestem na to gówno za młody i zbyt skacowany.
Używając kilku komórek mózgowych, które przetrwały efekty wczorajszego maratonu po barach, staram się przekalkulować ograniczone informacje, które posiadam. Po pierwsze mój starszy brat, Andrew, typowy osobnik zadowalający wszystkich dookoła i człowiek, który zawsze postępuje zgodnie z planem, dzisiaj ma wziąć ślub. Po drugie nie ma go w naszym pokoju hotelowym, a to oznacza, że zmył się w którymś momencie po tym, jak mnie odcięło. Po trzecie on nigdy nie żartuje. Permanentnie wsadzony w dupę kij nie pozwala mu na to, by doświadczać zabawy. Nieważne jak je układam, puzzle do siebie nie pasują.
Czy może chodzić o to, że uśpione (i tragiczne) poczucie humoru Andrew nagle obudziło się do życia? Boże, mam taką nadzieję. Wyplątuję się z prześcieradła owiniętego wokół mojego torsu i siadam, a zaraz po tym szybko mu odpisuję.
Ja: To nie jest śmieszne. Zadzwoń do mnie. W tej chwili
Zero odpowiedzi.
Dzwonię na jego komórkę. Kiedy od razu zrzuca mnie na pocztę głosową, godzę się z tym, że on nie chce się teraz z nikim kontaktować i życzę mu szybkiej podróży prosto do piekła.
Nie martw się? Przyjmie to z klasą? Mój brat to osioł, jeśli myśli, że Lina nie wpadnie w szał, gdy do niej dotrze, że on się nie pojawi. Z łatwością wyobrażając sobie reakcję panny młodej, skupiam się na dwóch zdaniach z wiadomości Andrew, które przyprawiają mnie o mdłości: „Wszystko, co mi wczoraj w nocy powiedziałeś, ma sens, M. Dzięki tobie widzę teraz prawdę”. Rzecz w tym, że niewiele pamiętam z minionego wieczora – cała butelka patrona ma to do siebie, że wpływa na pamięć krótkotrwałą – a co dopiero bzdury, których nagadałem bratu podczas ostatnich godzin jego kawalerskiego życia. Chociaż, jeśli mam zgadywać, pewnie się zarzekałem, że pozostanie singlem jest lepsze niż małżeństwo i zachowywałem, jakbym wygrał z nim w grę w życie.
Mam dwadzieścia pięć lat. On jest moim bratem. Właśnie tak to między nami wygląda.
Chryste. Opadam na materac i zastanawiam się nad następnym krokiem. Ktoś musi poinformować pannę młodą. Moja matka nie może tego zrobić. Ona nie ma za grosz wyczucia. Podczas dwudziestej rocznicy ślubu rodziców oznajmiła babci Noli – oraz gościom zebranym w pokoju – że jedyne, co do czego miała wątpliwości przed poślubieniem ojca, to czy nie jest maminsynkiem. Zresztą długo oskarżała staruszkę i zarzucała jej, że za długo pozwalała wisieć synowi u jej cycka. Dosłownie tak powiedziała. Z kolei ojciec wszedłby w rolę detektywa i rozpoczął misję poszukiwania prawdy, by się dowiedzieć, dlaczego mój brat porzucił narzeczoną. Niedelikatne metody ojca w ogóle się tu nie nadadzą. Doświadczyłem tego na własnej skórze – były jednym z powodów, dla których rodzice się rozwiedli. A skoro to moja niewyparzona gęba jest częściowo odpowiedzialna za ten niefortunny przebieg zdarzeń, to muszę być ja. Ale, cholera, wcale tego nie chcę.
Masuję pulsujące skronie, zwlekam się z łóżka i idę ciężkim krokiem do łazienki. Chwilę później szoruję zęby i celowo unikam patrzenia na swoją zarośniętą twarz z przekrwionymi oczami, która odbija się w lustrze. Dostaję kolejną wiadomość. To musi być Andrew. Wypluwam pastę do zębów, pędzę do pokoju i podnoszę telefon z szafki nocnej… tyle że moim oczom ukazuje się wiadomość od ojca.
Tata: Ruszajcie tyłki. Jeśli twój brat nie pojawi się tu za pięć minut, spóźni się na własny ślub
Jakby tego było mało, zaspałem, co uniemożliwia mi zawrócenie gości, zanim się pojawią, a to tylko dokłada kolejną warstwę do całego tego syfu.
Wszystko we mnie zamiera: atomy, krew, dosłownie każda komórka. Możliwe, że to nawet śmierć kliniczna. Sekundę później rozlega się przeszywający dźwięk budzika w hotelowym zegarku. Przenika przez moją czaszkę i wyrywa mnie z odrętwienia. Walę w niego drżącą dłonią i z trudem patrzę na ikonkę drzemki w kącie ekranu, która sobie ze mnie drwi. Już nigdy się nie napiję. Nie, moment. To pusta obietnica. Będę pił tylko podczas wyjątkowych okazji. Jasne, to zadziała. Od teraz będę pił tylko podczas specjalnych okoliczności. Czy poinformowanie panny młodej, że pan młody nie pojawi się na ślubie, to jedna z takich? Pewnie nie. Czy mimo wszystko tego chcę? Jeszcze, kurwa, jak.
LINA
Współczucie. Właśnie to widzę w oczach Maksa, które mają barwę whiskey. W bijącym od niego przygnębieniu. I w tym, jak stara się zapanować nad mimiką twarzy.
Zapraszam go do pokoju.
– Co się dzieje?
Mój głos jest dokładnie taki, jaki być powinien: spokojny i stonowany. Tak, regularnie sprawdzam moje dzienne zużycie emocjonalne w sposób, w jaki inni liczą dobowe zapotrzebowanie kaloryczne, a skoro razem z mamą dopiero przeszłyśmy małą chwilę wzruszenia, to jestem albo świeżo po rozładowaniu emocjonalnego licznika, albo bardzo blisko przekroczenia dziennej normy.
Po tym, jak pospiesznie wchodzi do środka, Max staje na środku pomieszczenia i odwraca się powoli, jedną ręką grzebiąc przy kołnierzyku koszuli. Widzę, że coś jest nie tak. Nie ma na sobie jasnoszarego garnituru, który Andrew wybrał dla swojego drużby.
Mimo to pytam o coś innego:
– Czy z Andrew wszystko w porządku?
Nie może być tak źle, skoro Max tu przyszedł. Nie znam go za dobrze – mieszka w Nowym Jorku i był nieobecny na większości imprez przedślubnych. Poza nim Andrew nie ma żadnego rodzeństwa, więc jeśli stałoby się coś strasznego, byłby ze swoim starszym bratem. Cóż, skoro jednak Max był dopiero trzecim wyborem Andrew na świadka (po dwóch innych, którzy uprzejmie odmówili), może to nie jest najtrafniejsze założenie.
Max marszczy czoło, a zmarszczki, które się na nim pojawiają, przypominają fale na wodzie.
– Nie, nie, z Andrew wszystko w porządku. W ogóle nie o to chodzi.
Przyciskam rękę do brzucha i wypuszczam drżący oddech.
– Okej, rozumiem. W takim razie co się dzieje?
Przełyka ślinę. Z trudem.
– Nie przyjdzie. Na ślub. Mówi, że nie może tego zrobić.
Przez kilka sekund po prostu mrugam i przetwarzam jego słowa. Mrugam, mrugam i przetwarzam. Boże. Całe to planowanie. Ludzie. Rodzina, która przyleciała z tak daleka, żeby uczestniczyć w uroczystości. Wyobrażam sobie ich reakcje i się krzywię. Moja matka i ciotki będą wściekłe. Zanim ten dzień się skończy, zorganizują poszukiwania, żeby dopaść Andrew i kopnąć go w jaja ze zwinnością i precyzją godną tancerek The Rockettes. Biorąc pod uwagę ich zamiłowanie do biznesu, nie byłabym zaskoczona, gdyby sprzedały bilety na przedstawienie zatytułowane przez nie: „Dziadek do orzechów”.
Max odchrząkuje. Wyrywa mnie tym ze strumienia świadomości i w końcu dociera do mnie powaga sytuacji.
Nie wezmę dzisiaj ślubu.
Czuję, jak ściska mnie w gardle i klatce piersiowej. Och nie, nie, nie. Trzymaj się, Lina. Jesteś profesjonalistką. Walczę ze łzami, a mój organizm wpycha je z powrotem do kanalików.
Max robi krok w moją stronę.
– Co mogę zrobić? Mam cię przytulić? Potrzebujesz ramienia do wypłakania się?
– Nie wiem, czego potrzebuję – mówię zachrypniętym głosem, bo nie jestem w stanie pozostać niewzruszona, tak jak tego chciałam.
Patrzy mi w ze smutkiem oczy i rozkłada ramiona. Tulę się do niego, bo desperacko pragnę jakiejkolwiek więzi, by nie czuć się tak… zagubioną. Ściska mnie lekko, a ja wiem, że się powstrzymuje, tak jakby próbował utrzymać mnie nad powierzchnią, a nie pociągnąć w dół. Przez otaczającą mnie mgłę wyczuwam, że Max jest wilgotny, bo pewnie dopiero wyszedł spod prysznica, i poraża mnie, że niczym nie pachnie. Przez chwilę zastanawiam się, czy woń moich perfum przylgnie do jego skóry, gdy już stąd wyjdzie, a zaraz po tym dopada mnie myśl, że chyba mam zwarcie w mózgu.
– Dobrze się czujesz? – rzuca szeptem.
Rozmyślam nad jego pytaniem, nie ruszając się z miejsca. Może stanie nieruchomo pozwoli oszacować straty? Mam prawo do bólu, złości, mam prawo chcieć uskarżać się na niesprawiedliwość tego, co Andrew mi zrobił. Ale nie towarzyszy mi żadne z tych uczuć. Jeszcze nie. Na razie jestem otępiała… i bardziej niż zagubiona.
Andrew miał być „tym jedynym”. Przez dwa lata rozmawialiśmy o ciekawych rzeczach, mieliśmy satysfakcjonujący seks i stabilność. Przede wszystkim nigdy nie trafiał w moje czułe punkty, a ja nie potrafię sobie wyobrazić lepszego życiowego partnera od człowieka, który nie wyzwala we mnie najgorszych reakcji. Aż do tego rana oboje z Andrew zdawaliśmy się mieć identyczną opinię na temat korzyści z tego związku. Teraz wygląda jednak na to, że jemu się odmieniło… a ja nie mam pojęcia dlaczego.
Max wypełnia ciszę i zaczyna gadać za nas oboje.
– Nie wiem, co się z nim dzieje. W jednej chwili wszystko było w porządku. A wczoraj rozmawialiśmy. Zrobiliśmy sobie rundkę po barach, wiesz? Gdzieś między kolejnymi drinkami powiedziałem coś głupiego. I wtedy wszystko się pomieszało. Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.
Moją uwagę przykuwa udręka w jego głosie, która daje mi coś, w czym mogę zatopić myśli. Przeprasza mnie, zamiast pocieszać, a to nie ma sensu. Wysuwam się z jego ramion i robię krok do tyłu.
– Jak to „powiedziałeś coś głupiego”?
Spuszcza głowę i wbija wzrok w podłogę.
– Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam. Byłem naprawdę pijany.
Omijam go, żeby nie oślepiało mnie światło wpadające przez okno wykuszowe, bo chcę lepiej widzieć. Och, bezchmurne niebo też mnie irytuje; marnowanie idealnej pogody na ślub powinno być przestępstwem karanym co najmniej kilkoma dniami więzienia.
– Jak ci to powiedział? Rozmawiałeś z nim?
– Napisał wiadomość – odpowiada cicho, wciąż wpatrując się w podłogę.
– Chcę zobaczyć – mówię ostro.
Gdy słyszy rozkaz w moim głosie, podrywa głowę. Przez kilka chwil wpatrujemy się w siebie bez słowa. Widzę, jak rozdyma nozdrza. Ja… Nie. Jego spojrzenie wędruje do moich ust, które bezwiednie się rozchylają… aż dociera do mnie, co robię, i gwałtownie je zaciskam.
Podnosi się temperatura mojego ciała, a ja mam ochotę pociągnąć za koronkę na moich ramionach i klatce piersiowej. Wszystko mnie swędzi, jakby miliony mrówek ognistych chodziło po mojej skórze w rytm Formation Beyoncé. Odcinam się od tego dyskomfortu i wyciągam rękę.
– Muszę zobaczyć, co napisał. – Gdy nie wykonuje żadnego ruchu, dodaję: – Proszę.
Wypuszcza oddech, po czym sięga do tylnej kieszeni dżinsów, wyjmuje telefon i stuka w ekran.
– Czytaj.
Zaciskam w skupieniu usta i patrzę na te kilka zdań, które potwierdzają, że ja, Lina Santos, dwudziestopięcioletnia i dobrze zapowiadająca się organizatorka ślubna pracująca w Waszyngtonie, zostałam porzuconą panną młodą. Wow. Okej. Po prostu… No. Choćbym się starała, nie mogłabym być lepszą antyreklamą.
Wciąż wpatruję się w wiadomość od Andrew i patrzę podejrzliwie na zdanie, które irytuje mnie najbardziej: „Dzięki tobie widzę teraz prawdę”.
Och, serio? No, Max, jaką prawdę pomogłeś zobaczyć mojemu narzeczonemu, hmm? Boże, widzę oczami wyobraźni, jak tych dwóch pieprzy coś na mój temat w jakimś obskurnym barze. Chce mi się wrzeszczeć.
Wciskam mu telefon w rękę.
– Podsumowując: ty i Andrew schlaliście się wczoraj, rozmawialiście o czymś, czego rzekomo nie pamiętasz, i była to rozmowa, na podstawie której postanowił się ze mną nie żenić. I nie ma teraz nawet na tyle przyzwoitości, żeby mi to powiedzieć osobiście.
Max przytakuje mi, ale robi to po dłuższej chwili.
– Tak, tak to właśnie wygląda.
– Kutas z niego – mówię beznamiętnie.
– Nie będę zaprzeczał – odpowiada, a kąciki jego ust mają czelność unieść się w uśmiechu, mimo że powiedział mi o całym tym syfie.
– A ty jesteś dupkiem.
Krzywi się, ale ja nie zamierzam się przejmować jego uczuciami. Cokolwiek powiedział wczoraj mojemu narzeczonemu, właśnie przez to ślub się nie odbędzie. Byłam tak blisko wyjścia za odpowiedniego dla mnie mężczyznę, a wszystko zrujnowała jedna pijacka rozmowa.
Prostuję się i sięgam po mój telefon, który leży na toaletce. Wysyłam wiadomość SOS do mamy, ciotek i kuzynek:
Ja: Eu preciso de vocês agora
Wiadomość o tym, że ich potrzebuję, i to teraz, natychmiast, na pewno przykuje ich uwagę. A napisanie tego po portugalsku sprawi, że zjawią się tu lada moment. W międzyczasie patrzę skrzywiona na najgorszego świadka, o jakiego mogłabym prosić.
– Max, czy mógłbyś wyświadczyć mi przysługę?
Robi krok w moją stronę, błagając spojrzeniem o wybaczenie.
– Cokolwiek zechcesz.
– Wypierdalaj stąd.Rozdział 1
Obecnie
LINA
Drzwi limuzyny otwierają się, a goście wydają zbiorowe westchnienie.
Panna młoda ma na sobie suknię w zielonym kolorze – a dokładnie w odcieniu chartreuse. To kolor francuskiego likieru, od którego wziął nazwę. Coś między żółtym a zielonym.
Bliss Donahue wysiada z wdziękiem z limuzyny i potrząsa wielowarstwową spódnicą z tafty, zasłaniającą dolną połowę jej ciała, nieświadoma zszokowanych min gości, którzy przybyli na jej ślub w zajeździe na północy Wirginii, miejscu wybranym na tę uroczystość.
Bliss, niczym wprawiona członkini rodziny królewskiej, staje przed swoimi wyimaginowanymi poddanymi i macha ręką, lekko unosząc głowę, żeby złapać słońce. Po trzydziestosekundowej przerwie zarządzonej dla dramatycznego efektu robi kilka małych kroków wzdłuż brukowanej ścieżki, a tył jej marszczonej sukni powiewa przy tym na kwietniowym wietrze. Kilka starszych kobiet cmoka z dezaprobatą na widok jej zapierającej dech w piersi sukni. Inni widocznie się krzywią.
Stoję kilka metrów dalej, jak zawsze dyskretna i gotowa rozwiązać wszelkie problemy, które mogłyby jakkolwiek wpłynąć na ten wyjątkowy dzień w życiu Bliss. Choć uprzedziłam ją, że suknia może przyćmić delikatniejsze elementy tego eleganckiego wydarzenia, stanowczo obstawała przy tym, że ten kolor podkreśla jej rysy. Według mnie suknia podkreśla jej wątpliwe wyczucie stylu, ale jako organizatorka ślubna muszę wprowadzać w życie pomysły pary młodej, nieważne jak kiepskie. Żeby nie było, nie mam problemu z wyrażaniem swoich wątpliwości, jeśli sytuacja tego wymaga, ale ostatecznie to nie jest mój dzień, więc, jeśli Bliss chce iść do ślubu w sukni, która wygląda, jakby została zrobiona z samoprzylepnych karteczek w ramach wyzwania na kreację z niekonwencjonalnego materiału w Project Runaway, nie mogę jej przed tym powstrzymać.
To nie znaczy, że nie doceniam nieoczekiwanego. Miałam wspaniałe doświadczenia z bardzo przyszłościowymi strojami ślubnymi (ślub lesbijek, które miały na sobie trzyczęściowe kremowe garnitury, jest moim ulubionym) i bardzo chętnie wesprę niestandardowe pomysły, gdy tylko będzie to możliwe. Głównie dlatego, że wolałabym, żeby standardy nie istniały. Myślę jednak, że marszczona suknia w kolorze żółtozielonym jest po prostu... tandetna.
Teraz, gdy Bliss weszła już do zajazdu i nie wydarzył się przy tym żaden incydent, wyjmuję telefon i zerkam na listę rzeczy do zrobienia podczas ceremonii. Sprawdzam właśnie drugą linijkę, gdy u mojego boku pojawia się Jaslene, osobista asystentka i najlepsza przyjaciółka.
– Lina, mamy problem – mówi.
Jej słowa przepływają przez moje żyły jak adrenalina. Oczywiście, że tak. Po to tu jestem. Uzbrojona w determinację odwracam się i odciągam Jaslene od wejścia do budynku.
– O co chodzi?
Twarz ma rozluźnioną. To dobrze. Jednak w jej ciemnobrązowych oczach widzę szelmowski błysk. Jednak niedobrze.
– Och, nie, nie, nie, nie – mówię. – Oczy ci błyszczą. Jeśli ciebie to bawi, dla mnie będzie straszne.
Szczerząc się jak Kot z Cheshire, chwyta mnie za ramię i ciągnie w stronę schodów.
– No, dalej. Chodzi o pana młodego. Musisz to zobaczyć na własne uczy.
Podążam za nią do pokoju przyszłego małżonka i pukam trzy razy. Zasłaniam oczy ręką i uchylam drzwi.
– Jeśli jesteś roznegliżowany, masz piętnaście sekund, żeby zasłonić najważniejsze części ciała. Tobie pozostawiam wybór, co musisz ukryć. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć…
– Wszyscy są ubrani. Jest w porządku! – woła Ian, pan młody.
Dziwne napięcie w jego głosie przeczy jednak temu, że jest okej. Potwierdzenie mam przed oczami, gdy wchodzę do środka i opuszczam rękę. Mrugam. Przełykam ślinę. A potem wyrzucam z siebie najbardziej oczywiste pytanie:
– Gdzie są twoje brwi, do cholery?
Ian jęczy i wskazuje na swoich trzech drużbów.
– Zapytaj tych dupków. To oni uznali, że przezabawne będzie ogolenie ich w noc przed moim ślubem.
Dwóch z trzech dupków stoi ze wzrokiem wbitym w podłogę. Potrzebuję ofiary, dlatego patrzę w oczy temu, który nie unika mojego spojrzenia.
Drużba z rozczochranymi włosami w kolorze brudnego blond, rozwalony w dużym krześle z podłokietnikami beka i wzrusza ramionami.
– Byliśmy pijani. Co mam ci powiedzieć? – Przenosi spojrzenie przekrwionych oczu na pana młodego. – Sorry, stary.
Idę szybkim krokiem przez pomieszczenie, a potem pochylam się tak, by nasze oczy znalazły się na jednym poziomie, i zapobiegawczo zaciskam ręce w pięści.
– Sorry? Tylko na tyle cię stać? Na dole czeka panna młoda, która od miesięcy marzyła o tym dniu. Chce, żeby było idealnie. Chce pamiętać o tym wydarzeniu przez lata. Teraz zapamięta to jako dzień poślubienia mężczyzny mającego w miejscu brwi skórę nowonarodzonego chomika. A ty masz do powiedzenia tylko „sorry”?
Jaslene chwyta mnie za materiał sukni na plecach i odciąga.
– Lina, to nie pomaga.
Przygryzam wnętrze policzka, żeby opanować wyraz twarzy.
– Masz rację. Okej. Za chwilę wracam.
Przeklinając w duchu światowe braterstwo drużbów, wychodzę z pomieszczenia, zbiegam po schodach i pędzę do samochodu. Gdy już znajduję się przy moim lekko zardzewiałym, ale niezawodnym volvo, szperam w rzeczach na tylnym siedzeniu, aż moje ręce lądują na zestawie ratunkowym.
Otwieram go i upewniam się, że w środku są przybory do makijażu. Wracam tak szybko, jak pozwalają mi na to czółenka, nie mając odwagi spojrzeć na któregokolwiek z gości kręcących się po foyer. Gdy wchodzę do pokoju, dostrzegam kobietę, która najwyraźniej dołączyła do tej świty, gdy mnie nie było. Nie chce mi się pytać, kim ona jest ani dlaczego tu w ogóle przyszła. Pogaduszki nie naprawią brwi pana młodego, więc nie mam na nie czasu.
Po rozłożeniu zawartości zestawu ratunkowego na toaletce, przyciągam krzesło do dużego lustra i klepię siedzisko.
– Siadaj – mówię Ianowi.
Patrzy na mnie nieufnie.
– Co zamierzasz zrobić?
– Co zamierzam zrobić? Naprawię bałagan, którego narobili twoi drużbowie.
– To pomoże? – pyta.
Pewnie nie, ale częścią mojej pracy jest okazywanie pewności siebie w wyzywających sytuacjach. Unoszę małą fiolkę.
– To wypełnienie żelowe. Ma zagęścić brwi, nie tworzyć je od zera, ale żywię głęboką nadzieję, że to wystarczy. Nie wyjdzie idealnie. Będziesz za to miał coś nad oczami, mówiąc „Tak”.
Drużbowie zbierają się w jednym miejscu niczym hieny z wywieszonymi jęzorami i śmieją z kłopotliwej sytuacji Iana. Kto potrzebuje dupków w swoim życiu, gdy ma takich przyjaciół? Rzucam im mordercze spojrzenie, a oni prostują się i ponownie wgapiają w podłogę.
Ian przygląda się dokładniej fiolce, a potem przenosi wzrok na mnie.
– Mam brązowe włosy. To jest blond.
– No, cóż, przyszli żonkosie, którym koledzy golą brwi w noc przed ślubem nie mają zbyt wielkiego wyboru co do palety barw. Albo to, albo mazak. Później mogę to przyciemnić brązowym pudrem, żeby bardziej przypominało kolor twoich włosów. Nie mamy za dużo czasu. To jak będzie?
Przeciąga ręką po twarzy.
– Okej. Zróbmy to. Tylko proszę, nie chcę wyglądać jak Spock, okej?
– Jasne. – Kręcę głową, zmawiam szybką modlitwę do ślubnych bogów i zabieram się do roboty, z całych sił walcząc z wybuchem śmiechu, a nie jest łatwo.
Nie trzeba dodawać, że moja praca jest absurdalnie skomplikowana… i ja to kocham.
* * *
Stoję spokojnie w kącie namiotu i obserwuję tańczących gości, bo wiem, że zapobiegłam kolejnemu kryzysowi. Tak, pan młody wygląda, jakby miał nad oczami dwa wycięte kawałki dywanu. Okej, dziewczynka sypiąca kwiaty powiedziała „Ej, on wygląda jak jeden z tych Angry Birdsów”. Moi klienci są jednak szczęśliwi i ostatecznie właśnie to się liczy. Biorąc pod uwagę, że pracowałam z niczym, operację Brwiotoks uznaję za udaną.
Teraz mogę się rozkoszować moją ulubioną częścią wesela: czasem, gdy dopełniły się wszelkie tradycyjne elementy wybrane przez parę młodą, a mnie pozostało pilnowanie szczegółów. To w tym momencie mogę się zrelaksować. Ale nie za bardzo. Wiele wesel zostało zrujnowanych przez bar z darmowymi drinkami. Aż mnie ciarki przechodzą, gdy przypominam sobie pana młodego, który zamiast podwiązki ściągnął pannie młodej bieliznę.
– Świetna improwizacja – mówi ktoś po mojej lewej stronie.
Odwracam głowę i od razu rozpoznaję stojącą obok mnie kobietę.
– Byłaś na górze, w garderobie. Zgadza się?
– Tak – odpowiada.
– Spokrewniona z panem młodym?
Przytakuje i zaciska usta, a po chwili wypuszcza pełne rezygnacji westchnienie.
– Ian jest moim kuzynem.
– Sympatyczny facet – mówię.
Kobieta unosi idealnie zrobioną brew i prycha.
– Sympatyczny facet, który traci swój urok, gdy tylko znajduje się w towarzystwie swoich kretyńskich przyjaciół.
Jak na zawołanie jeden z drużbów, który właśnie nas mija, obnaża zęby i zaczyna kręcić biodrami. Kolejny pada na podłogę i zaczyna po niej pełzać jak robak. Trzeci wykonuje taniec robota.
Przyglądam się temu beznamiętnie, mimo że jej ocena jest naprawdę bezbłędna.
– Nie potwierdzam, nie zaprzeczam.
– Tu nie trzeba nic mówić, naprawdę. Sami dają o sobie idealne świadectwo. – Odwraca się twarzą do mnie i wyciąga zadbaną rękę. Ten ruch powoduje, że końcówki ściętych na boba blond włosów muskają jej policzki. – Rebecca Cartwright.
– Lina Santos.
Gdy ściskamy sobie dłonie, nie mogę wyjść z zachwytu nad gładkimi włosami Rebekki. Ja nigdy nie zdołam uzyskać takiego efektu. Nawet teraz moje naturalnie kręcone pukle walczą z milionami wsuwek, które trzymają kok w miejscu. Naprawdę uwielbiam swoje niesforne loki, więc nie zazdroszczę jej, ale fascynuje mnie symetria w wyglądzie tej kobiety. Nie wątpię, że gdybym rozcięła ją na pół i nałożyła na siebie obie części jej ciała, byłyby identyczne.
– Jestem naprawdę pod wrażeniem tego, co tam zrobiłaś – mówi Rebecca. Pochyla się nieznacznie w moją stronę i uśmiecha pod nosem. – Czegoś takiego nie widuje się codziennie, prawda? Pan młody z ogolonymi brwiami?
Nic nie mogę poradzić na to, że się uśmiecham.
– Uwierz mi, załatwianie takich spraw to dodatkowa korzyść w tej pracy.
Rebecca nachyla się bardziej.
– Ale ta suknia… Na pewno kryje się za tym jakaś historia.
– Powołuję się na piątą poprawkę.
W jej niebieskich oczach pojawia się błysk. Kiwa krótko głową, jakby podjęła decyzję.
– Jesteś naprawdę dyskretna. Czy kiedykolwiek tracisz opanowanie?
Rebecca przygląda się mojej twarzy z takim skupieniem, że naprawdę nie zdziwi mnie, jeśli na moim czole pojawi się zaraz czerwona kropka, jakby celował w nie snajper. Nie robi tego w irytujący sposób – po prostu patrzy bardzo intensywnie – dlatego ignoruję dziwną atmosferę i skupiam się na pytaniu. Czy tracę opanowanie? Rzadko. Gdy chcę to powiedzieć, od razu przypomina mi się sytuacja z drużbą.
– Czasami zdarza mi się nieco wypaść z roli, ale przez większość czasu mam nad wszystkim kontrolę, bo jeśli ja się posypię, to moi klienci zrobią to zaraz po mnie.
– Od jak dawna zajmujesz się organizacją wesel?
Ach, czy to w tę stronę zmierza rozmowa? Może szuka organizatorki dla siebie? Zerkam na jej dłonie.
– Nie jestem zaręczona – mówi, pokazując palce. – Kieruje mną ciekawość.
Czuję, że palą mnie uszy.
– Przepraszam, takie zboczenie zawodowe. Pracuję w branży trochę ponad cztery lata. Ślub do Odhaczenia to właśnie ja.
– Sprytnie – mówi, kiwając z uśmiechem głową. – Lubisz to zajęcie?
Wpatruję się w nią, zbita z tropu. Jeszcze nikt mnie nigdy o to nie zapytał. Wiem jednak, co mówię potencjalnym klientom, więc od razu mam gotową odpowiedź.
– Lubię wyzwanie, jakim jest pomoc parze w wybraniu dobrego motywu przewodniego. Możliwość zorganizowania tak wyjątkowego dnia w każdym najmniejszym szczególe sprawa mi przyjemność. Jeśli coś jest nie tak, a zawsze coś idzie niezgodnie z planem, z dumą wymyślam rozwiązania i sprawiam, że wszyscy są szczęśliwi. Trudne lokalizacje, branie pod uwagę awarii, wpadki cateringowe – to część pracy, nie ciężar.
Rebecca przekrzywia głowę i przygląda mi się, a między jej brwiami pojawia się malutka zmarszczka.
– Muszą być jakieś minusy. Albo coś, co niemiłosiernie cię frustruje. Żadna praca, nawet taka, która cię pasjonuje, nie jest tego pozbawiona.
Nigdy nie powiedziałabym tego Rebecce, ale planowanie ślubów to moja druga szansa. Odważna próba wymyślenia siebie na nowo po tym, jak praktyka adwokacka okazała się totalną klapą. Jestem córką brazylijskich imigrantów, pochodzących z biednych rodzin. Po tym, jak ojciec nas zostawił, byłam wychowywana przez jednego rodzica. Mama pracowała ponad siły, aby zapewnić lepszą przyszłość mnie i mojemu bratu. Jestem winna jej i ciotkom, by wznieść się ponad moje wady i odnieść sukces w wybranym przeze mnie zawodzie. W końcu to ich ciężko zarobione oszczędności pomogły mi wystartować. Teraz nie ma już miejsca na błędy. I ta wiedza na mnie ciąży. Tak mocno, że boję się, iż tę szansę zaprzepaszczę tak samo jak pierwszą. To jest minus mojej pracy: presja, by odnieść sukces, potrafi być przytłaczająca. Ale nie zamierzam dzielić się osobistymi sprawami z nieznajomą osobą. Nigdy nie pozwól, by widzieli twoje słabości. To moja mantra i od lat dobrze mi służy.
W myślach przeglądam listę drobnych wad, którymi mogę się z nią podzielić, i decyduję na coś nieszkodliwego.
– Niezdecydowani klienci potrafią wystawić moją cierpliwość na próbę, ale ostatecznie to świetna praca.
Rebecca wskazuje brodą w stronę parkietu.
– Muszę przyznać, że świetnie się spisałaś. Pomijając to, że panna młoda wygląda jak łodyga selera, wesele jest piękne.
– Oj, oj – mówię, kręcąc głową. – Nie powinno się tak mówić o osobie, która świętuje swój naprawdę wyjątkowy dzień. Bliss jest cudowna pod każdym ważnym względem.
Na policzkach Rebekki pojawia się rumieniec.
– Masz rację. – Po chwili wzrusza ramionami. – Ale od dzisiaj stanowi część mojej rodziny, a to oznacza, że gdy sytuacja będzie tego wymagać, stanie się tematem naszych rozmów. Tacy po prostu jesteśmy.
Szczerze ją rozumiem.
Przez lata razem z kuzynostwem opracowaliśmy system gestów i spojrzeń, które umożliwiają nam obgadywanie krewnych albo niczego niepodejrzewających osób towarzyszących. Często ich używamy, zwłaszcza że podczas rodzinnych spotkań zwykle gra muzyka.
Mama i ciotki uważają, że nasz system komunikacji wygląda jak nowa wersja kaczuch.
– Pozwól, że zapytam – kontynuuje Rebecca. – Myślałaś kiedykolwiek o rozszerzeniu działalności? Znalezieniu wspólnika?
Nie, nie, nie. Mimo wielu wyzwań związanych z samozatrudnieniem, moja firma rozwija się w przyzwoitym tempie i nie chcę, żeby cokolwiek zakłóciło staranną równowagę, którą utrzymuję. Naruszyłabym ją tylko w przypadku, gdyby dzięki temu firma wzniosła się na wyższy poziom, a nie potrafię sobie wyobrazić osoby pasującej do opisu. Właśnie dlatego ignoruję jej pytanie.
– Opowiedz mi trochę o sobie, Rebecco. Planowałaś kiedykolwiek ślub?
Kobieta odsuwa się nieznacznie i rozchyla usta, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Nigdy mi się nie zdarzyło. Ale wygląda ciekawie.
Och, teraz rozumiem. Spotykam się z taką reakcją przynajmniej raz na każdym weselu. Ludzie są zachwyceni efektem – zapierającymi dech w piersi kompozycjami kwiatowymi, doskonale dobraną muzyką, nakryciami, upojnym zapachem miłości w powietrzu – i wychodzą z założenia, że mogą robić to samo co ja.
– To jest ciekawe. Ale wymaga też ogromnych umiejętności organizacyjnych i wyczerpującej dbałości o szczegóły. Na szczęście razem z moją asystentką wypracowałyśmy fantastyczny system. Mam nadzieję, że z czasem zgodzi się pracować ze mną na pełen etat. – Właśnie w tej chwili Jaslene rusza przez parkiet i kieruje się do stanowiska DJ-a z podkładką, którą mi zabrała, wciśniętą pod pachę. Wiem, dlaczego to robi: Baby Got Back jest na liście utworów zakazanych, którą dostaliśmy od pary młodej. – Jeśli interesuje cię zagłębienie się w temat organizowania ślubów, najlepiej zacząć od internetowego kursu.
Rebecca zaciska usta, widocznie powstrzymując uśmiech.
– Mówiąc szczerze, mieszasz mi plany, ale myślę, że pisane nam było dzisiejsze spotkanie.
O co chodzi tej kobiecie? Mówi totalnie bez sensu.
– Nie rozumiem.
Wzdycha i kręci głową, jakby była na siebie wkurzona.
– Przepraszam. Mówię tak pokrętnie, że pewnie szukasz już najbliższego wyjścia. Mam dla ciebie propozycję, ale nie sądzę, że to czas i miejsce, by o tym dyskutować. – Wyjmuje coś z kopertówki i wyciąga w moją stronę. – Tu masz mój numer. Mogę ci opowiedzieć więcej podczas lunchu w ciągu najbliższych kilku dni. Jeśli zechcesz.
Po tych słowach odchodzi i znika pośród gości na drugim końcu parkietu. Patrzę na wizytówkę wykonaną na fakturowanym brystolu. Żadne zaproszenie, jakie w życiu widziałam, nie było tak eleganckie. Poza numerem telefonu znajdują się na niej następujące informacje:
Rebecca Cartwright
SIEĆ HOTELI CARTWRIGHT
** HOTELE POLECANE PRZEZ „FORBES” **
Są w życiu takie chwile, gdy dociera do nas, że zachowaliśmy się idiotycznie. To właśnie taki moment.
Ciąg dalszy w wersji pełnej