Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Thirty one days - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Thirty one days - ebook

Milczy od trzech lat. Jego ostatnią nadzieją jest... dawna nemezis.

Oskarżony o zamordowanie rodziców Nox Whittaker ma tylko trzydzieści jeden dni, by udowodnić, że nie zasługuje na śmierć. Dwunastu psychiatrów bezskutecznie próbowało nakłonić młodego arystokratę do złożenia zeznań, ale Whittaker milczy jak zaklęty. Nikt nie potrafi do niego dotrzeć. Ludzie się go boją – w końcu włada magią, o której oni mogą tylko śnić.

Gulliana Clare, znienawidzona przez Whittakera znajoma z czasów akademii Blackmore, nie zamierza jednak odpuścić tak łatwo jak jej poprzednicy. Terapeutka ma doskonałą okazję, by zemścić się na Noxie, ale zamiast tego próbuje mu pomóc. Co kieruje jej działaniami?

Brutalna zbrodnia, pożądanie, przemoc, problemy psychiczne – najbliższe trzydzieści jeden dni ujawnią tajemnice, które nigdy nie miały wyjść na światło dzienne. A więź, jaka narodzi się między Noxem a jego nemezis, zaważy na życiu ich obojga.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-392-0
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PLAYLISTA

Piosenka przewodnia: Sia, _Unstoppable_

JVKE, _Golden Hour_

Lucas & Steve feat. Alida, _Careful What You Wish For_

Imagine Dragons x JID, _Enemy_

alper6nen, _Big Boy_

Metro Boomin feat. 21 Savage & The Weekend, _Creepin’_

Post Malone, _Hollywood’s Bleeding_

James Blunt, _You’re Beautiful_

The Weekend & Kendrick Lamar, _Pray For Me_

JRY feat. RuthAnne, _Pray_

Teddy Swims, _Lose Control_

Jack Harlow, _Lovin On Me_

League of Legends & NewJeans, _GODS_

Filip Rudan, _He’s Not The One_

Filip Rudan, _2am Sex_

Kristin Husøy, _Killing Me Softly_

Jackie Foster, _Toxic_

Adam Martin, _Apologise_

Maya Gamzu, _I See Red_

Mario, _Let Me Love You_

Katy Perry, _Harleys In Hawaii_PROLOG

Kiedyś więzienie Askavill napawało go strachem. Po głębszym przemyśleniu musiał jednak przyznać, że nie był to strach, a obrzydzenie, bo przecież on się nie bał, nigdy i niczego. A Askavill było przerażające, wyglądające niczym stare zamczysko, w dodatku osadzone na niewielkiej wysepce, do której prowadziła jedynie droga morska. Cele były mokre i zimne, wykute w prawdziwym kamieniu. Tu wszystko było z kamienia, od nędznej pryczy po umywalkę i kibel. Pamiętał dzień, w którym kilku największym zwyrodnialcom reżimu udało się uciec z tego przeklętego miejsca. Miał wtedy trzynaście lat i ukończył trzeci rok w Akademii Blackmore, która była kolejnym starym zamczyskiem, choć o wiele przyjemniejszym niż Askavill.

Akademia miała w sobie urok, historię wartą opowiedzenia. Założona jeszcze w średniowieczu, gdy czarownice palono na stosach, miała być miejscem bezpiecznym dla osób władających magią, której inni nie znali. To właśnie w tym miejscu dzieciaki od najmłodszych lat rozwijały swoje umiejętności magiczne i uczyły się nad nimi panować – czytanie w myślach, blokowanie umysłu, wpływanie na wolę innych osób czy przenoszenie przedmiotów wolą umysłu to tylko kilka z umiejętności, które zaobserwowano u kadetów. Do akademii nie mógł trafić każdy, to nie była typowa prywatna szkoła, za którą zapłacisz niebotyczne pieniądze i dostaniesz w niej miejsce. Blackmore było wyjątkowe i dla wyjątkowych osób. On miał zaszczyt do niej trafić. Trafił też do Askavill, z czego akurat dumny nie był.

Dzisiaj miał już dwadzieścia siedem lat i sam zajmował jedną z obskurnych cel, gdzie zakuty w łańcuchy codziennie miał nieprzyjemność spotkania z klawiszami. Jednak bardziej niż klawiszy nie znosił JEJ obecności. Od miesiąca zatruwała każdy jego dzień. Raczyła go nic nieznaczącymi sentencjami, próbowała dotrzeć do najgłębiej skrywanych emocji, jednak zamiast dotrzeć do prawdy, której pożądała jak dwunastu jej poprzedników, coraz bardziej go wkurwiała. Teraz, gdy pogrążał się w swoich myślach, i tak słyszał jej głos, który dochodził niczym spod wodnych otchłani. Zniekształcony, cichszy niż zazwyczaj, nadal jednak bełkoczący bez sensu.

– Myślisz, że wyprowadzisz mnie z równowagi? Nie uda ci się. Zrozum w końcu, ja nie odejdę, nie poddam się jak inni. Wiesz, jaki mamy dzisiaj dzień? – Oczywiście pytanie było retoryczne, więc po głębokim wdechu kontynuowała: – Dzisiaj mija miesiąc, dokładnie trzydziesty pierwszy dzień, od kiedy przychodzę do twojej celi. Przez te dni nie wypowiedziałeś do mnie choćby słowa. Do kogokolwiek nie odezwałeś się od trzech lat – podkreśliła dobitnie, a po chwili pewnie kontynuowała: – Oczywiście, że mogłabym wedrzeć się do twojej głowy i zabrać te wspomnienia, bo jestem silniejsza niż dwunastu poprzednich. Poradziłabym sobie z twoją barierą, choć jesteś dobry w zamykaniu umysłu. Ja jestem za to dobra w jego otwieraniu. Wiesz o tym doskonale, tak jak ja o tym wiem, jednak nie chcę, rozumiesz? Nie chcę. Chcę to usłyszeć od ciebie. Pragnę, byś mi zaufał i dobrowolnie wyznał, co wydarzyło się tamtego feralnego dnia, co popchnęło cię do tak okrutnych czynów, co czułeś wtedy i co czujesz teraz. Chcę poznać twoje prawdziwe emocje, uczucia, nie chore, zatrute wspomnienia. Nie chcę dorabiać im swojej idei, rozmyślać, co autor miał na myśli.

Przerwała na chwilę swój wywód i spoglądała na niego smutno. Cały czas miała w głowie obraz przyjaciółki, która niemal codziennie pytała, jak ma się jego sprawa. Jednak on tego nie doceniał. Nie rozumiał, że są ludzie, dla których warto żyć, dlatego chciała mu to dobitnie pokazać.

– Masz kolejnych trzydzieści jeden dni, by w końcu się odezwać. By powiedzieć do mnie cokolwiek. Może to być to twoje słynne „plugawa dziwka” albo „pieprz się, Clare”. Cokolwiek. Masz trzydzieści jeden dni, aby wrócić do realnego świata. Jeśli tego nie zrobisz, jeśli nie otworzysz się przede mną, nie powstrzymasz swojej chorej dumy, blokady czy co tam tobą kieruje… w trzydziestym drugim dniu zostaniesz skazany na śmierć, trzydziestego trzeciego wykonają twoją ostatnią wolę, w trzydziestym czwartym pozwolą odwiedzić cię bliskim. Przyjdzie Colton, by powiedzieć „żegnaj, stary”, przyjdzie Daisy, by uronić kilka łez nad twoim losem, i Radcliff, który będzie ją pocieszać, patrząc na ciebie błagalnie, jakby miało to jeszcze cokolwiek zmienić, a jako ostatnia przyjdę ja. Przyjdę, by powiedzieć, że cię nie winię. Powiem, że to moja wina. Wygarnę sobie, że być może nie nadaję się do tego. Że to nie był dobry pomysł, bo prawdopodobnie sama zmagam się ze zbyt wieloma demonami. Będę wylewać gorzkie łzy nad twoim losem; nad tym, że nie byłam w stanie cię ocalić. A w dniu trzydziestym piątym otrzymasz coś gorszego od fizycznej śmierci. Nikt z wcześniej wspominanych osób nie będzie mógł cię pochować, położyć kwiatów na eleganckim marmurze. Będziesz żyć jak pusta muszla porzucona przez ślimaka szukającego nowego domu. Twoja dusza na zawsze zostanie ci odebrana. Nie będziesz miał już tych wspomnień, którymi nie chcesz się podzielić, które tak skrzętnie kryjesz przede mną i dwunastką moich poprzedników. Nie będziesz miał swojej woli, emocji, uczuć. Nie będziesz mógł uderzyć pięścią w ścianę i poharatać arystokratycznych knykci do krwi, bo nie będziesz znał uczucia złości, a z twoich stalowych oczu, tak chłodnych i obojętnych, nigdy nie polecą łzy, nie będzie w nich już tego zimna, nawet obojętności, będzie jedynie nieprzenikniona pustka, z której nigdy nie powrócisz. Będziesz rośliną zdaną na łaskę innych, czekającą, aż w końcu uschnie. Nikt nigdy więcej nie przyjdzie. Ani Colton, ani Daisy z Radcliffem, i ja też już się nie pojawię. Zastrzyk śmierci będzie ostatnim w twoim życiu, który zniszczy cię doszczętnie. Zniszczy w tobie ostatnie cząstki człowieczeństwa, nie będziesz mógł ruszyć rękami, nogami ani głową. Twoje usta, choćby chciały, już nigdy nic nie wypowiedzą, jedynie oczy będą nieprzytomnie wodzić za otoczeniem.

Wszystko to mówiła niemal na jednym wdechu, jakby ktoś ją pospieszał, ganił za każde słowo, które wypowiedziała. Dopiero kończąc wypowiedź, powoli ochłonęła, wzięła kilka głębokich wdechów i wydechów, by już spokojniej kontynuować:

– A teraz się zamknę i sobie pójdę, bo pewnie tego oczekujesz, ale nie powiem ci „Żegnaj”, jeszcze nie teraz. Powiem „Do zobaczenia jutro, Whittaker”. Bo przez kolejnych trzydzieści jeden dni będę tu przychodzić, tak jak przychodziłam do tej pory. Nie poddam się, mimo że najwyraźniej ty już to zrobiłeś.

Przez cały swój monolog patrzyła w jego nieprzeniknione, stalowe tęczówki. Chwilę odczekała, gdyż w sercu tliła się głupia nadzieja, że jej słowa tym razem go poruszą. Mijały sekundy, które zmieniały się w minuty, a on milczał jak przez ostatnie trzy lata. W końcu podniosła się z niewygodnego krzesła, które zawsze tu na nią czekało, podeszła do drzwi i sięgnęła do klamki.

– Dlaczego?

Niespodziewany dźwięk za nią sprawił, że zamarła z ręką w powietrzu. Początkowo obawiała się, że to tylko umysł płata jej figla; że to wyobraźnia tak bardzo pragnie przełomu. Odwróciła się do mężczyzny. Jego blada cera i jasne włosy odznaczały się na tle ciemnych, kamiennych ścian celi, a głos zabrzmiał niczym zgrzyt łańcuchów, choć do tej pory miała w głowie wspomnienia, jak brzmiał na szkolnych korytarzach. Ten zgrzyt, ochrypły, cichy, ostry, pozbawiony ironii i arogancji, wyniosłości tak charakterystycznej dla jego osoby, był daleki od tego, co pamiętała. Z drugiej strony był niczym śpiew ptaka, szum wodospadu, cichy szept.

Początkowo nawet nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, nie przygotowała się na to. Nie dzisiaj, nie teraz. Być może cały czas marzyła o tym, by w końcu się odezwał, nie spodziewała się jednak, że jego pierwszym po trzech latach dźwiękiem będzie pytanie w jej stronę. Nie miała przygotowanej kolejnej przemowy, nie znała odpowiedzi albo raczej odpowiedź nie była tak prosta.

Bo dlaczego? Dlaczego tak usilnie walczyła o wolność Noxa Ernesta Whittakera, po tym jak z zimną krwią zasztyletował swojego ojca w komnatach Whittaker’s Garden, a wcześniej przez kilka godzin maltretował go najokrutniejszymi torturami, wykorzystując całą swoją potężną moc? Dlaczego uważała, że zasługuje na powrót do normalności, po tym jak udał się do komnaty swojej matki, którą przecież podobno tak bardzo kochał, i wbił jej sztylet prosto w serce, bez mrugnięcia okiem? Czy była to wyłącznie jej chora potrzeba wygranej? Satysfakcji? Czy chodziło o niego? Spojrzała w te szare oczy, już tak puste i obojętne, bez cienia żalu, nim zdecydowała się odpowiedzieć.

– Bo po wojnie każde życie jest cenne.

Jej odpowiedź była prawdą. Wojna domowa pomiędzy arystokracją a klasą najniższą, którą wywołał reżim Cavendisha, zabrała już zbyt wiele żyć. Zarówno tych, którzy opowiadali się przeciwko niemu, jak i jego żołnierzy, którymi nie zawsze zostawali z wyboru. Urodzili się w rodach, które od pokoleń opowiadały się za jedyną w ich mniemaniu prawdą objawioną. Ich dzieci nie miały więc wyboru. Takim dzieckiem był też Nox Whittaker. Zepsuty na wiele różnych sposobów, okrutny i arogancki. Lubił sprawiać ból, lecz nie był zły, nie z natury. Takim się stał, bo by przeżyć w reżimie, trzeba było być niczym skała – twardym i nie do skruszenia.

Po jej słowach ponownie zapadła cisza. Gulliana nie oczekiwała, że Whittaker nagle zacznie mówić niczym nakręcona pozytywka. Wiedziała, że to będzie powolny proces, jednak dla niej to jedno słowo i tak było krokiem milowym. Mając niemal pewność, że już się nie odezwie, odwróciła się, by chwycić klamkę i otworzyć drzwi. Ponownie zatrzymał ją jego głos.

– Clare.

Odwróciła się zaskoczona i spojrzała na mężczyznę.

– Pieprz się – dodał pewnym, aroganckim tonem, patrząc jej prosto w oczy.

Teraz brzmiał jak Nox Whittaker, którego zapamiętała. Pokręciła przecząco głową, uśmiechnęła się pod nosem, po czym opuściła obskurną celę.

– Przenieść więźnia do instytutu – rzuciła twardo do strażnika, który również słyszał jego słowa, i w asyście drugiego klawisza wyszła z dumnie uniesioną głową z najbardziej strzeżonego więzienia w Anglii, a może i na świecie.

Żegnaj, Askavill – pomyślał Whittaker. Witaj, Reso-cjalizacyjny Instytucie Psychiatrii. Co za ironia losu…1

Do rzeczywistości w Askavill był już przyzwyczajony. Tam rutyna była prosta – dnie i noce spędzał w swojej celi, gdzie jedynymi towarzyszącymi mu dźwiękami były spływająca po ścianach woda i zgrzyt łańcuchów, gdy postanowił zmienić pozycję. Nierzadko też majaki, jęki i krzyki innych współwięźniów. Nieraz słyszał o niemieckich obozach koncentracyjnych czy rosyjskich gułagach. Askavill było wszystkim po trochu.

Resocjalizacyjny Instytut Psychiatrii to zupełnie inna bajka. Ciemne, skaliste ściany więziennej celi zmieniły się w biel, zewsząd bijącą w oczy. Jego nowe miejsce zamieszkania wyglądało niczym białe pudełko. Po jednej stronie stało białe łóżko, z pościelą, ciepłą, wygodną i wypraną, której nie miał od niemal trzech lat. W Askavill nie mógł liczyć na taki luksus. Uznał więc, że to diametralna zmiana, w tym przypadku na plus. Sam przed sobą musiał przyznać, że naprawdę tęsknił za tak prozaiczną rzeczą jak czysty materiał do okrycia się.

Jego ciężkie kajdany zmieniły się w równie biały jak wszystko inne kaftan bezpieczeństwa, który bardzo skutecznie krępował mu ruchy. Świata nadal nie widział, bo pudełko, tak jak jego cela, nie miało okien. Uznał to za paranoję. Nie rozumiał, jak w takim miejscu można wyzdrowieć czy choćby poczuć się lepiej. Był tu ledwie dobę, a już czuł, jak otoczenie go przytłacza. Na boga, nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek choćby tak pomyśli, ale już chyba wolał więzienną celę niż tę dziwną przestrzeń bez okien i klamek, ze ścianami miększymi niż jego prycza w Askavill. Przecież w tej wszędobylskiej bieli można było zwariować.

A może właśnie o to im chodziło? By zrobić z niego wariata jeszcze większego, niż już był? Bo sam nie wątpił, że jest zdrowo popieprzony. Coraz częściej zastanawiał się nad tym, kim był i kim jest obecnie. Kim stał się przez rygorystyczne wychowanie, kim przez więzienie, a kim stanie się tutaj? Czy pozostał sobą? Co to w ogóle znaczy być sobą w jego przypadku? Czy był w ogóle taki czas w jego życiu, gdy nie udawał, nie kłamał, nie ukrywał się za pustymi maskami? A może tak naprawdę już dawno oszalał?

O zgrozo, Askavill nie napawało go takimi myślami jak ta cholerna klitka. Zdążył wejść w myśli jednego z klawiszy, dzięki czemu dowiedział się w sumie mało odkrywczej rzeczy – znajdował się w pokoju bez klamek. Z tego miejsca mógł trafić do dwóch kolejnych – albo do regularnego pokoju, albo do celi śmierci. Nie wiedział, co gorsze, lecz musiał przyznać, że ciekawe mieli tu podziały. Niczym niebo, piekło i czyściec. W Askavill nie było żadnych podziałów, jeśli tam trafiłeś, z góry byłeś skazany na śmierć, pytaniem było tylko, czy prędzej sam zdechniesz z głodu i zimna, czy wykończą cię zastrzykiem śmierci, który zrobi z ciebie bezwładną roślinkę na resztę twoich dni. Clare miała rację, to niemal jak utrata duszy, gorsze niż fizyczna śmierć.

Tutaj chcieli uzdrawiać, choć nadal nie rozumiał, jak ta wszędobylska biel miała się do tego przyczynić. Z bezsilności próbował uderzyć głową w ścianę, która okazała się miękka niczym marshmallow. Był świadom, że to pomieszczenie nie uchroni go przed NIĄ. Ona i tak tu przyjdzie. Pewnie przytacha sobie niewygodne, drewniane krzesło i będzie siedzieć, wgapiając się w niego niczym w najpiękniejsze dzieło sztuki albo najciekawszy okaz w zoo. Będzie wyrzucać z siebie pytanie za pytaniem niczym karabin maszynowy, z tą szczerością w oczach i troską w głosie.

Co za gówno! Co za pieprzone gówno. Nigdy nie przypuszczał, że jego życie arystokraty skończy się w taki sposób. Nie tak miało być. Miał odciąć się od rodzinnej tradycji, miał nie przejmować imperium ojca ani giełdy na Wall Street. Miał po prostu ożenić się z Glorią i kupić jakiś skromniejszy dworek, gdzie wychowywaliby syna lub córkę, a może nawet dwójkę. Miał budować szczęśliwe, rodzinne życie oparte na szacunku, zrozumieniu i miłości. Miał nauczyć się od niej wszystkiego, co najlepsze, a czego sam nigdy nie zaznał jako syn Ernesta Alberta Whittakera II.

Jego syn miał przyjaźnić się z dziećmi Coltona i Daisy, mieli razem uczęszczać do Blackmore. Być może byłby członkiem nowej złotej paczki? Może przyjaźniłby się z dziećmi Northwooda i Clare? Miałby na to wszystko szanse. Wychowany w miłości, bez podziałów na lepszych i gorszych, bez reżimu nad głową. Otworzyłoby mu to wiele możliwości i nowych dróg, które dla Noxa nigdy nie były dostępne. Niestety to wszystko na zawsze pozostanie w sferze rozważań i marzeń. Nigdy nie usłyszy płaczu swojego syna, za to uroczy śmiech Glorii na zawsze wyrył się w jego umyśle i będzie go prześladować do końca życia. Na jawie i we śnie.

– Cześć, Nox.

Jej słodki głos wyrwał go z transu. Ta cholernie irytująca słodycz. Lukier, który oblepiał cały jego umysł. Nie zareagował na jej przywitanie. Nawet na nią nie spojrzał. W ogóle nie okazywał, że zauważył jej przybycie, choć był świadom jej obecności jak niczego innego. Wypełniała całą przestrzeń, gdy tylko się pojawiła.

Siedział na swoim nowym łóżku, oparty o ścianę, z nogami ugiętymi w kolanach i rękami uwięzionymi w tym cholernym kaftanie. Nie mógł więc objąć się ramionami, co bardzo go irytowało.

– Na dworze strasznie pada – oświadczyła, jakby mogło go to interesować.

Tak naprawdę nie było nic, co obchodziłoby go mniej. Tutaj przecież nie zmoknie…

Zajęła swoje stałe miejsce na krześle, które przytargała za sobą.

Och, Nox, jaki się z ciebie zrobił jasnowidz… Panna Clearwater byłaby dumna. W końcu zawsze uważała, że masz piękny umysł. Cokolwiek w jej mniemaniu to oznacza… – ironizował w duchu. Miał ochotę uśmiechnąć się pod nosem na to, jak przewidywalna stała się Gulliana Clare, powstrzymał jednak ten odruch. W końcu uniósł głowę, by na nią spojrzeć. Rzeczywiście jej na ogół bujna szopa teraz była przyklapnięta, a z długich do pasa kosmyków spływały krople wody; przemoczony płaszcz zawiesiła na oparciu krzesła.

Miał ochotę prychnąć. Czyżby wszechwiedząca Clare nie znała czegoś takiego jak prognoza pogody i parasolka? Co za ironia. Albo chociaż zaklęcie tarczy? Przecież była na tyle potężna, by władać tak prymitywną magią. Nie bez powodu znalazła się w Blackmore. Wbrew pozorom, mimo pochodzenia, była dokładnie taka sama jak on. Inna, niezwykła, wyjątkowa. Miała coś, czego nie miały miliony obywateli tego kraju – magię w swoich rękach.

Nie wydał z siebie nawet głębszego westchnienia. Zignorował jej słowa i próbę nawiązania konwersacji. Znał bowiem jej techniki postępowania niemal na pamięć. Teraz przez bitą godzinę będzie siedzieć w ciszy z zegarkiem w ręku i go obserwować. Każdy jebany ruch. Nie spuści z niego wzroku na dłużej niż mrugnięcie oka. Jakby fakt, że ona się nie odzywa, miałby go zmusić do tego, by to on nawiązał konwersację.

Zła droga, moja słodka Clare. Tą samą bowiem podążało dwunastu poprzedników. Chyba nie bez powodu stali się poprzednikami?

Jednak ona nie mogła tego wiedzieć. Ta dwunastka matołów nie pozostawiła po sobie wiele materiałów naukowych. Brak notatek i obserwacji, brak nagrań z sesji, taśm wideo, wyciągniętych wprost z jego umysłu wspomnień. Nic. Pod tym względem ona była inna, zawsze przygotowana i zaopatrzona w notatnik i naostrzony ołówek. Przez najbliższą godzinę dźwięk poruszającego się po pergaminie rysika będzie jedynym, co oboje będą słyszeć. Czasami Nox zastanawiał się, co ona tam takiego skrobie; co może wywnioskować ze wszędobylskiej ciszy i braku jakichkolwiek gestów.

Obserwował ją kątem oka bez większego zainteresowania. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że była najciekawszym obiektem w tej klitce. Sam nie wiedział, czy dlatego, że praktycznie jedynym, czy z powodu zmian, jakie w niej zaszły od czasów wojny. Widział je, był doskonałym obserwatorem.

Jej włosy stały się długimi i sprężystymi lokami zamiast zbitej szopy od mopa, którą zapamiętał ze szkolnych korytarzy. Jej rysy się wyostrzyły, nabrały szlachetnego kształtu, a oczy nadal były koloru ciemnej, niemal gorzkiej czekolady z przebłyskami bursztynu, choć, co również dostrzegł, bez blasku. Spojrzenie stało się matowe, nijakie. Wyłapał sińce pod oczami, które tak skrzętnie chciała ukryć warstwą makijażu. Zauważył kształt siniaka na policzku kobiety, który próbowała zamaskować podkładem, bronzerem, różem i jeszcze grubą warstwą pudru. Tego, że zainteresował go jej wygląd, nie mógł ukryć. Wyglądała jak worek treningowy Mike’a Tysona, czuł się więc usprawiedliwiony.

Zaczął rozmyślać, co mogło się wydarzyć, że została tak sponiewierana. Ktoś ją napadł? Pobiła się na imprezie z przypadkową laską? Nie, to kompletnie nie było w jej stylu. A może poprztykała się ze swoją rudą przyjaciółką? Bo chyba nie zrobił jej tego Cassiani? Musiałby być skończonym kutasem. Choć to akurat w jego wypadku nie było trudnością. Od zawsze zachowywał się jak kutas.

Nox nie śmiał jednak zapytać. Wygląd Gulliany Clare nie był tak istotną kwestią, która zasługiwała na kilka słów z jego ust po trzech latach milczenia. Wolał więc kontemplować go w dalszej ciszy.

– Dzisiaj pada, ale to w sumie już ci mówiłam. Przepraszam, jestem troszkę rozkojarzona. Dlatego pewnie zapomniałam parasolki i nie sprawdziłam, że cały dzień zapowiadał się na iście angielską pogodę – zaczęła w końcu Gullie, odpowiadając na niezadane przez niego pytania.

Trochę nie rozumiał tego, jak Gulliana „Ja Wiem Wszystko” Clare mogła o czymś zapomnieć. Mógłby ją o to zapytać, była godną partnerką do rozmowy. Inteligentna, oczytana w wielu tematach, ogólnie mądra, czasem nawet bywała zabawna. Tak, to była osoba warta kilku słów. Niestety dwunastu jej kolegów po fachu nie wykazywało się taką skrupulatnością i pasją w zawodzie. Każdy z nich znikał z jego celi po maksymalnie dwóch dniach. Rekordzista wytrzymał z nim cztery, póki nie pojawiła się Clare i nie pobiła tego wyczynu. Jak zawsze najlepsza.

Każdy z nich pojawiał się przed jego celą niepostrzeżenie. Nigdy nie wchodzili do środka, tak jak ona. Stawiali krzesło przed kratami i cicho witali się z Noxem, by siedzieć bite dwie godziny, wsłuchując się w płynącą po ścianach wodę lub krzyki współwięźniów, od których dreszcze przechodziły im po całym ciele. Oczywiście dla Noxa nie było to niczym nowym, toteż ledwo to zauważał. Siedzieli tak, czekając na zbawienie, niczym zahukana sówka na gzymsie.

Nox nigdy nie zrozumiał, czego tak naprawdę oczekiwali. To on miał rozpocząć z nimi wciągającą polemikę? Każdy odliczał sekundy, minuty, godziny na zegarze. Oczekiwali bowiem wybicia tej jednej, by mogli wstać z krzesła niczym poparzeni i po prostu zwiać sprzed krat, najlepiej jak najdalej, może nawet na drugi koniec Anglii. Albo najlepiej z Europy, bo po takiej porażce w zawodzie psychiatry nie mieli już czego szukać na tym kontynencie. Co odważniejsi wracali kolejnego dnia, powtarzali rytuał, a potem zapisywali w swoim raporcie, że pacjent nie jest skłonny do współpracy, i więcej się nie pojawiali.

Ona była inna. Zresztą jak zawsze. Przychodziła od trzydziestu dwóch dni i nie tylko odsiadywała swoje godziny. Ona próbowała. Naprawdę próbowała. Czy nie powinien w końcu jej docenić? Spróbować pogadać z nią na te niewymagające tematy jak pogoda, nauka czy świat zewnętrzny, którego tak dawno nie widział, a który na pewno znacząco się zmienił? Myślał o tym bezustannie.

– Ponieważ dzisiaj pada, jak już zdążyliśmy to ustalić, nie będę cię stąd wyciągać. Aura nie sprzyja długim spacerom, a nawet tym krótkim. Jutro jednak ma być lepiej, przejaśni się. Wobec tego chciałbyś się ze mną wybrać na spacer?

Usłyszał jej głos, choć był pewny, że będzie milczeć do końca wizyty. Zdecydowanie miała dzisiaj gorszy dzień. Na ogół częściej przerywała swoje milczenie nic nieznaczącymi dla niego wstawkami o życiu i świecie. Nadal jednak pozostawała sprytną bestią. Za to pochwaliłby ją każdy, tylko nie on.

Wiedział, że powinien to zrobić, a przynajmniej odpowiedzieć na pytanie. Sęk w tym, że sam nie wiedział, czy chce opuścić te cztery ściany. Wkurwiała go wszędobylska biel, a brak lepszych perspektyw nie napawał optymizmem. Jednak nie był pewny, czy jest gotów, by pokazać się światu zewnętrznemu i stawić mu czoła po tylu latach zamknięcia. Bał się, że otwarta przestrzeń go przytłoczy.

Po długiej chwili milczenia, w której Clare niewątpliwie oczekiwała jego odpowiedzi, Nox postanowił być tak sprytny jak ona, może nawet lekko ironiczny. Uśmiechnął się cwanie i zwyczajnie pokręcił głową.

Odpowiedziała mu tym samym. Lekko uśmiechnęła się z niedowierzaniem i pokręciła głową.

Jeden do jednego.

*

Gdy szybkim marszem przemierzała ulice Londynu, deszcz nadal nieprzyjemnie zacinał w twarz. Dreszcz chłodu przeszył jej kark, wilgotny od zmoczonych włosów, które w całej okazałości się do niego przykleiły. Że też musiała zapomnieć parasolki, a jej lekki prochowiec niespecjalnie nadawał się na taką ulewę. Jednym ruchem ręki odgarnęła mokrą grzywkę z oczu, by ujrzeć przed sobą zakręt i po kilku metrach niemal wbiec przez furtkę prowadzącą do pięknego ogrodu. Kamienna ścieżka prowadziła wprost do błękitnych drzwi skromnego domku jednorodzinnego. Zapukała w malowane drewno, a po chwili zginęła w niedźwiedzim uścisku swojego przyjaciela. Radcliff wpuścił ją do środka i zabrał od niej przemoczony płaszcz.

– Wchodź, Gullie, zrobię herbaty, cała przemokłaś. – Cliff zabrał jej płaszcz i pokierował do salonu. Sam skręcił do kuchni, by nastawić wodę na napoje.

W pokoju czekała już na nią spragniona informacji przyjaciółka.

– Opowiadaj – poprosiła.

Spoglądała na nią z nadzieją, tak jak niemal każdego wieczoru od trzydziestu dwóch dni. To ona miała największe nadzieje na przełom. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że Noxa naprawdę bezpowrotnie zabraknie wśród nich. Gulliana to rozumiała. Sama nie wyobrażała sobie stracić Cliffa, był jej niczym brat i doskonale wiedziała, że dla Daisy tym samym był Nox.

– Nic – odparła cicho i z wdzięcznością przyjęła kubek ciepłej herbaty, która na chwilę odwróciła jej myśli od dzisiejszej porażki.

– Jak to nic? Przecież wczoraj mówiłaś o wielkim przełomie! – Daisy się wzburzyła. W jej stanie było to normalne, bardzo szybko przechodziła od złości do radości, a nawet smutku.

– Bo tak było. Wczoraj w końcu się do mnie odezwał, nie uroiłam sobie tego. Przenieśliśmy go zgodnie z procedurą i ustaleniami i znowu zamilkł – wyjaśniła zmęczona Gullie.

Złapała się za skroń, by lekko pomasować miejsce pulsujące bólem. Widziała zawód na twarzy Daisy, jak każdego dnia, jednak coraz trudniej było jej sobie z tym poradzić. Wiedziała, jak ogromną presję na siebie wzięła. Ile wymagań i oczekiwań wszystkich wokoło i jej samej. Wiedziała, że niemal każda wizyta była dla Harrington nadzieją, ale i coraz większym rozczarowaniem. Clare bała się coraz bardziej, że nie podoła i Nox i tak zostanie skazany na zastrzyk śmierci, a ona o to obwiniona. Bo nie dała rady.

– Nie rozumiem jego zachowania… Jest tak kompletnie bez sensu – odpowiedziała dziewczyna. Odnotowała, że Gulliana kiwa twierdząco głową.

– To prawda. Zachowuje się, jakby nie chciał opuścić więzienia. Jakby chciał doprowadzić swoim zachowaniem do skazania na śmierć. – Clare potwierdziła obserwacje przyjaciółki. Nie potrafiła jej okłamywać. Nie chciała dawać jej złudnej nadziei na coś, co może się nigdy nie wydarzyć.

– Ale Gullie, czy gdyby chciał umrzeć, to już dawno nie zakończyłby swego życia?

Daisy się zawahała. Widać było, że głęboko myślała o tym, co wypowiedziała na głos. Czy Nox rzeczywiście potrafiłby popełnić samobójstwo? Skoro był w stanie zabić rodzinę, to czy samego siebie również?

– Być może jest za silny, by odebrać sobie życie, lecz za słaby, by nim żyć – odpowiedziała zamyślona Gulliana.

– Zabił matkę i ojca, a nie byłby w stanie zabić siebie? – Daisy podniosła ton. Jej głos stał się bardziej piskliwy. Zawsze tak reagowała, gdy była oburzona, zdziwiona lub nie rozumiała sytuacji. Burzyła się i podnosiła głos o oktawę, co sprawiało, że brzmiała niczym mała dziewczynka.

– To zupełnie inne emocje: zabić kogoś a siebie. Mógł to zrobić w afekcie, a sobie życia tak nie odbierze. – Gullie zawsze starała się wszystko wytłumaczyć nauką, bo to ona była jej siłą napędową i rozwiązaniem na wszystko. Wszystko prócz Noxa Ernesta Whittakera.

– No tak, pewnie masz rację. W końcu się na tym znasz. – Przyjaciółka odpowiedziała z większym spokojem, choć nadal była zamyślona.

– Jak się czujesz, Daisy? – Gulliana zręcznie zmieniła temat. Była mistrzynią, która gładko przechodziła od sprawy do sprawy i odwracała uwagę od tego, co niewygodne. Wolała posłuchać o ciąży przyjaciółki, w końcu była już niemal w siódmym miesiącu.

– Dobrze, Radcliff ciągle nie pozwala mi wiele robić, więc czuję się naprawdę wypoczęta, momentami już nawet znudzona – odparła z szerokim, szczerym uśmiechem.

Daisy spodziewała się swojego pierwszego dziecka. Z Radcliffem wyglądali na najszczęśliwszych na świecie, choć ich drogi były bardzo wyboiste i kręte. Nie od razu się pokochali. Byli niemal na dwóch różnych krańcach tej samej ścieżki. Ona po stronie nieugiętego reżimu, on przeciwko niemu. Naturalni wrogowie, którzy odnaleźli siebie i stworzyli coś naprawdę niesamowitego. Do pełni szczęścia kobiecie brakowało jedynie blond arystokraty, który obecnie zajmował jedną z izolatek w instytucie. Gulliana miała już mniej niż miesiąc, by wyciągnąć go z bagna, w którym się znalazł, a on nadal nie chciał współpracować.

– Naprawdę się cieszę, że z dzieckiem wszystko w porządku. Dbaj o siebie, kochana, niebawem znowu was odwiedzę, lecz teraz będę się już zbierać. Xander nie lubi, jak wracam za późno.

Tak naprawdę najchętniej w ogóle nie opuszczałaby wygodnej kanapy w domu przyjaciół. Jednak wiedziała, że jeśli sama nie wróci na czas i nie wykona swoich obowiązków, to Alexander ją do tego skutecznie przekona. Miała świadomość, że od dłuższego czasu ucieka od problemu, jakim stał się jej mąż. Nie potrafiła inaczej. Nie chciała stanąć z nim twarzą w twarz i głupio było jej to przyznać, lecz kierował nią strach przed osobą, którą niegdyś kochała całym sercem, za którą walczyła z reżimem i którą chroniła od złego. Jednak to on stał się tym złem, a przed nim samym nie była w stanie go ochronić.

To była czysta ironia losu. Ona, jedna z największych przeciwniczek reżimu, twarz całej antypropagandy, walcząca z największymi okrutnikami, zawsze stawiająca czoła problemom, wykwalifikowana psychiatra i psychoterapeutka jednego z największych morderców ich pokolenia, boi się… własnego męża. Czasami miała ochotę śmiać się sama z siebie, a po chwili rozpłakać jak małe dziecko.

Być może bała się go, gdyż już go nie poznawała. To nie był Alexander Cassiani, za którego wyszła pięć lat temu. Wtedy Xander ją kochał, nosił na rękach i prawił komplementy. Teraz tę rękę podnosił coraz częściej, a zamiast komplementów słyszała puste obelgi. Nie potrafiła zrozumieć, jak mógł się tak zmienić i dlaczego. To jedno słowo padło z ust Noxa Whittakera jako wielki przełom w jego sprawie i mimo że sprawiło jej trudność, to znalazła na nie odpowiedź. W przypadku swojego męża nie miała odpowiedzi od kilku lat. Nox był zły od zawsze, Xander nie. Był przecież dobrym człowiekiem. Co się zmieniło?

Nadal naiwnie wierzyła, że Alexander nie był zły i okrutny, po prostu się zagubił. A może to ona? Wolała jak zawsze udawać. Grać w grę, którą sama wykreowała. Jej życie było niczym deski teatru, a ona była naprawdę dobrą aktorką. Gdyby za życiowe role dawali Oscara, zgarnęłaby statuetki we wszystkich kategoriach. To dlatego jej ciało coraz częściej zdobiły sińce i rany, dlatego jej dusza płakała, a psychika podupadała. Wiedziała jednak, że musi być silna; że nie może pozwolić sobie na rozpacz i upadek, bo wtedy odsuną ją od pacjentów. No bo jak psychiatra, która nie radzi sobie z własnymi problemami, miałaby pomóc innym? Haniebna zawodowa porażka.

Za wszelką cenę nie mogła dopuścić do tego, by ją odsunęli. Na początku błagała, by nie musiała leczyć Noxa Whittakera, teraz jednak zrobi wszystko, by to ona go uzdrowiła. Nie mogła pozwolić na odsunięcie od tej sprawy. Obiecała Daisy, że postara się, by Nox wrócił do normalności. Miała zamiar dotrzymać słowa. Wiedziała bowiem, jak ważne było to dla przyjaciółki.

Tymczasem musiała wrócić do szarej rzeczywistości i roli idealnej żony, ofiary swojego kata. Udała się więc do przedpokoju państwa Harringtonów, by zabrać już osuszony płaszcz i buty. Ubrała się, zapięła szczelnie, by choć trochę ochronić się przed porywistym wiatrem. Przytuliła jeszcze przyjaciół na pożegnanie i obiecała, że odwiedzi ich możliwie jak najszybciej, a następnie wyszła w strugi deszczu, by szybkim tempem dotrzeć do autobusu, który zawiezie ją do jej życiowego teatru na Share Point Street, gdzie w salonie, przed okazałym kominkiem, czekał już jej wściekły mąż, by wyładować swoją furię na niej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: