- promocja
-
W empik go
Tied with Lancaster - ebook
Tied with Lancaster - ebook
Dwudziestodwuletnia Veronica Harris, studentka resocjalizacji penitencjarnej, rozpoczyna praktyki w zakładzie karnym Harp Prison. Tuż po przekroczeniu bramy więzienia dociera do niej, z jak trudnym zadaniem będzie zmuszona się zmierzyć.
Mimo że zostaje jej przydzielony strażnik, dziewczyna musi mieć oczy dookoła głowy. Z powodu pojawienia się kobiety w zakładzie już pierwszego dnia na stołówce wybuchają zamieszki.
Veronica jednak nie może poskromić ciekawości i nazbyt intensywnie zaczyna się interesować sprawami więźniów, czym zwraca uwagę jednego z osadzonych – Alessandro Lancastera, który z pozoru wydaje się niegroźny.
Ale przecież pozory mylą, prawda?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | ebooki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68402-50-6 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia, którą tu poznacie, nie jest dla każdego.
Powieść utrzymana jest w klimatach dark romansu i przedstawia między innymi świat widziany oczami więźnia. Ukazuje wątki związane z alkoholem i narkotykami, przemocą fizyczną i psychiczną, toksyczne zachowania i relacje, wulgarny język oraz opisowe sceny aktów seksualnych. Zatem niektóre fragmenty mogą powodować dyskomfort i zdecydowanie nie są przeznaczone dla wrażliwych czytelników.
Książka zawiera w sobie wątki, które przez niektórych czytelników mogą zostać uznane za obraźliwe.
Jako autorka nie popieram niemoralnych zachowań swoich bohaterów ani nie popieram podejmowanych przez nich decyzji.
Osobiście proszę Cię o pamiętanie, żeby oddzielać fikcję od rzeczywistości grubą kreską. Jest to bardzo ważne, zanim zdecydujesz się sięgnąć po tę, a także każdą inną książkę.
Twój komfort i zdrowie psychiczne są priorytetem.OD AUTORKI
Choć niektóre z elementów fabuły, jej wydarzenia czy postacie mogą być inspirowane prawdziwymi historiami i miejscami, całość książki jest wytworem mojej wyobraźni i powinna być traktowana jako fikcja literacka.
Większość scen czy sytuacji opisanych w książce nie miałaby prawa bytu w prawdziwym więzieniu ani poza nim. Mimo zapoznania się z licznymi artykułami i filmami dokumentalnymi przedstawiającymi perspektywę więźniów nie wszystko w tej historii może być zgodne ze standardami czy codziennością, przez którą przechodzą.
Kreacja świata przedstawionego w powieści wymagała ode mnie użycia pewnych zabiegów artystycznych i językowych, które bezpośrednio mogły wpłynąć na autentyczność opisu zdarzeń. Celem stworzenia tej książki nie było wierne odwzorowanie życia w więzieniu czy uczęszczania na praktyki studiów resocjalizacji penitencjarnej, ale stworzenie emocjonującej historii, która zaangażuje Was, moich Czytelników.
Usiądź wygodnie i… resta con me, mia Rossa¹.PLAYLISTA
Piosenka przewodnia: Beyoncé – Haunted
Pozostałe utwory:
ENVYYOU – Stick Around
Matt Maeson – Put It on Me
Isabel LaRosa – Praying
Beyoncé – Crazy In Love (Remix)
Umberto Tozzi – Ti Amo
Avicii – Addicted To You
Tony Tabbi – Ciao ciao Siciliano
CASHFORGOLD – I Could Be Your Goddess
Ashley Sienna – What You Need
Montell Fish – Hotel
Montell Fish – Bathroom
Alessia Cara – Here
Labrinth – Mount Everest
Omido, Ex Habit – Please
Isabel LaRosa – Heartbeat
Charlotte Lawrence – Joke’s on You
Gipsy Kings – Volare (Nel Blu di Pinto di Blu)
Maroon 5 – Animals
Ari Abdul – Cursed
Ex Habit – Who Do You Want
Andrea Bocelli – Con Te Partirò
Swedish House Mafia, The Weeknd – Moth To A Flame
Nessa Barrett – Do You Really Want to Hurt Me?
Bishop Briggs – Never Tear Us Apart
Camila Cabello – Shameless
Isabel LaRosa – Eyes Don’t Lie
Zandros, Limi – Obsessed
Tove Lo – Stranger
Route 94, Jess Glynne – My Love
Amy Winehouse – Back To Black
Hozier – Too Sweet
Billie Eilish – No Time To Die
Allie X – Devil I Know
Dermot Kennedy – Power Over Me
David Kushner – Daylight
Austin Giorgio – No Mercy
Isabel LaRosa – Help
Ari Abdul – Worship
Hozier – Eat Your Young
Emily Jeffri – Where Are They Now???
Allie X – Paper Love
Britney Spears – Criminal
M83, Felsmann + Tiley – Solitude
Rihanna – Where Have You Been
Raphael Lake, Aaron Levy, Daniel Ryan Murphy – Prisoner
Evanescence – Bring Me To Life
Rihanna, JAY-Z – Umbrella
Lana Del Rey – Dark Paradise
Two Feet – You?
Kat Leon – I’ll Make You Love Me
Mxze, Clarei – Manipulate
Foreign, Air – The Therapist
Stromae – Formidable
Ari Abdul, Thomas LaRosa – Sinners
Chase Atlantic – Church
Carla’s Dreams – Sub Pielea Mea
Haddaway – What Is Love (7” Mix)
Mazzy Star – Fade Into You
Foreign Air – Free Animal
POWERS – Man On The Moon
Sidi – YouPROLOG
Zakochanie.
Mocne słowo, które dla każdego ma inne znaczenie.
Zakochanie może być różne.
Emocjonalne.
Intymne i tkliwe.
Głębokie.
Chwilowe albo takie na zawsze.
Jest mnóstwo typów zakochania, które możemy odczuć.
Jedni wpadają po uszy, a potem nie mogą się wygrzebać z tego, w co się wpakowali. Angażują w to każdy mięsień, kość czy nerw. Kochają całym sobą.
Zakochanie jest ważne. Do pewnego momentu nawet najważniejsze.
Do momentu, w którym uczucie przeradza się w żądzę.
Bo żądzę czujemy ciągle i niepohamowanie, niezależnie od wszystkiego. Gdy nic innego nas już nie obchodzi…
Żądza
«niepohamowane pragnienie posiadania lub doznawania czegoś»1. WITAMY W HARP PRISON
Veronica
Powiedzieć, że czułam stres, to jakby nie powiedzieć nic.
Spinałam mięśnie ud nawet podczas mycia zębów, bo ze zdenerwowania robiło mi się zimno. Moje mięśnie boleśnie przesyłały pręgi bólu, bo kurczenie się z taką częstotliwością wcale im nie służyło. Zresztą tak samo jak i całemu mojemu organizmowi, który od rana utrzymywał się już na samych oparach.
Spojrzałam na odbicie w lustrze. Próba uśmiechu ze szczoteczką do zębów w ustach tylko jeszcze bardziej podkreśliła ciemne plamy pod moimi oczami. Tych worów nie zakryłby nawet korektor z najwyższej półki. Nie żebym próbowała, bo moje możliwości finansowe w tej kwestii kończyły się na półce na wysokości kolan.
W tym świetle moje włosy przypominały bardziej kolor czerwony niż rudy, na co nie śmiałabym narzekać. Mnóstwo razy moja impulsywność o mało co nie doprowadziła do wycieczki do najbliższej drogerii i wrzucenia do koszyka pierwszej lepszej farby, która jakimś magicznym cudem miałaby przerobić mnie na brunetkę. Szczęście w nieszczęściu nigdy się na to nie zdecydowałam. Głównie dlatego, że fryzjerka, do której się później udałam, stwierdziła, że w świetle słonecznym marchewka i tak przebijałaby się przez inny kolor.
Wyjęłam szczoteczkę z ust i wyplułam do zlewu resztki miętowej pasty. Drugą ręką podtrzymywałam włosy, usilnie próbując nie zatopić ich w mieszance wybuchowej, która niekoniecznie chciała spłynąć w dół rury.
Patrzenie na zatykający się odpływ tylko jeszcze bardziej upewniało mnie w tym, że wolałabym się znaleźć nawet i tam tylko po to, żeby nie musieć przeżywać dzisiejszego dnia.
Bałam się jak cholera, bo kilka dni temu przypadkiem podsłuchałam rozmowę starszego rocznika. Idąc korytarzem, jak co poniedziałek, zatrzymałam się przy automacie z kawą. I to był właśnie ten jeden jedyny raz, kiedy nie miałam na sobie słuchawek. Studenci ostatniego roku często zbierali się właśnie w tamtej okolicy, bo niedawne dofinansowanie uczelni pozwoliło na wydzielenie miejsca na kilka dodatkowych stolików i kanap. Jednak, tak jak spodziewał się tego każdy student, nawet i taka liczba nie była wystarczająca. Przez to krzesła wylądowały nawet w najciemniejszym skrawku korytarza, czyli w miejscu, gdzie znajdował się mój nieszczęsny automat. Głupie urządzenie, które nieraz próbowało zeżreć moje pieniądze, sprawiło, że usłyszałam o kilka słów za dużo. W sumie, pomijając przekleństwa, to za dużo nie mówili, ale z tego, co udało mi się wyłapać, wynikało, że praktyki w zakładzie karnym nie były czymś, co można nazwać marzeniem każdej dziewczynki.
Z początku myślałam, że po prostu przesadzają, bo komu chciałoby się chodzić do takiego miejsca zamiast do ciepłej uczelni, gdzie drzemki podczas wykładów są lepsze od tych w domu. Ale im dłużej przy nich stałam, udając, że mimo bycia jedyną osobą korzystającą z tego automatu, dalej zastanawiam się nad programem, tym moje oczy bardziej się rozszerzały.
Jeden z męskich głosów opowiadał o typie, który w nocy wyrwał współwięźniowi dwa zęby, a potem je połknął, żeby dostać się do ambulatorium.
Przed zapisaniem się na praktyki sporo czytałam i, o dziwo, ta sytuacja nie była najgorszą, o jakiej pisali. Więźniowie byli w stanie poświęcić naprawdę dużo, żeby dostać to, czego chcieli, nawet jeśli mieliby za to zapłacić własnym życiem. Albo i niekoniecznie własnym. Dużej części z nich wszystko stawało się obojętne z momentem, w którym przekroczyli próg swojej celi. Zwłaszcza tym, którzy dobrze wiedzieli, że już z niej nie wyjdą.
Wzdrygnęłam się na wspomnienie tamtej rozmowy. Wiedziałam, że muszę być gotowa na każdą ewentualność. Osadzeni nie reagują dobrze na osoby z zewnątrz, często testują ich granice i wykorzystują swoją przewagę. Przez lata odsiadki nauczyli się naprawdę sporo i jakiś tam byle studencik nie jest dla nich szczególnym wyzwaniem.
A ja miałam podwójnie przesrane. Nie dość, że byłam studentką bez żadnego doświadczenia z trudnymi przypadkami, to jeszcze bycie kobietą w niczym nie pomagało. Wręcz przeciwnie, bo każdy wiedział, co mnie czeka. Dla osadzonych to jak rozrywka. Dla mnie zaś walka o życie.
I pewnie gdybym mogła wybrać oddział z samymi kobietami, nawet bym się nie zawahała.
Ale nie mogłam tego zrobić.
Ekran telefonu nagle się podświetlił, przez co od razu zwrócił moją uwagę. Zmrużyłam oczy, próbując przeczytać nazwę kontaktu.
– Gdzie te… – wymamrotałam pod nosem, szukając okularów.
Byłam ślepa jak kret i momentami żałowałam, że przez swoją głupią dumę wstydziłam się powiększyć czcionkę w tym pieprzonym telefonie. Bo co ludzie powiedzą? Na pewno nie kto dzwoni.
Ściągnęłam brwi i mocniej przygryzłam szczoteczkę, żeby nie wypadła mi z ust. Wyciągnęłam rękę w poszukiwaniu okularów, których oprawki były na tyle cienkie, że, o ironio, ich również nie widziałam.
Dzwonek komórki wydawał się jeszcze głośniejszy, co tylko napędzało moje zdenerwowanie.
Po chwili w końcu dotarłam do okularów, które szybko włożyłam na nos. Złapałam telefon w drugą rękę i od razu spojrzałam na nazwę kontaktu.
Numer zastrzeżony.
Z początku chciałam zignorować to połączenie, lecz moja ciekawość zawsze wygrywała z rozsądkiem. I w tym przypadku uratowała mi tyłek.
– Tak? – powiedziałam niewyraźnie, bo szczoteczka zagłuszała moje słowa.
Wolną ręką oparłam się o róg umywalki i stanęłam na palcach, próbując się przeciągnąć. Plecy bolały mnie, jakbym miała co najmniej osiemdziesiąt lat.
– Panno Harris, wybiła punkt szósta, a nie widzę pani na horyzoncie. Czym zawdzięczam sobie to spóźnienie z pani strony? – W słuchawce rozległ się męski głos, który zdążyłam już rozpoznać.
W szoku wyplułam szczoteczkę, która jak na złość wpadła prosto do odpływu tak szybko, że nie miałam nawet czasu zareagować.
– Kurwa… – powiedziałam, patrząc, jak ją tracę na rzecz kanalizacji. To była moja ulubiona.
– Słucham?
– To nie do ciebie… To znaczy nie do pana. Tak, to nie do pana. To znaczy nie…
Trzymajcie mnie.
– Rozumiem, że jest już pani w drodze? – dopytał, ignorując moją wpadkę.
– Tak! Tak, oczywiście. Właśnie wysiadam z autobusu! – dosłownie wykrzyczałam do słuchawki.
W pośpiechu schyliłam się do podłogi i złapałam za pasek spodni. Próbowałam podwinąć je jedną ręką, ale było to niemożliwe. Podsunęłam telefon do brody i przytrzymałam go ramieniem, pomagając sobie drugą ręką.
– Autobusu? Przy naszej placówce nie ma żadnego przystanku, panno Harris – zwrócił mi uwagę szorstkim tonem.
– Autobusu? Źle się wyraziłam, to przez ten stres. W każdym razie zaraz będę i wszystko panu wytłumaczę!
– Panno Harris…
– Przepraszam, ale nic nie słyszę! Coś pana przerywa – mówiłam, szybko łapiąc za suszarkę leżącą na szafce. Czym prędzej ją włączyłam i skierowałam nawiew na telefon. – Halo? Haloooo?
Nie dałam mu nawet odpowiedzieć, tylko szybko się rozłączyłam.
Najechałam suszarką tak, żeby ciepłe powietrze dmuchało mi prosto na twarz, bo ze stresu zrobiło mi się jeszcze chłodniej.
Początek praktyk zapowiadał się prześwietnie.
Nie zdążyłam nawet spakować śniadania, więc gdy tylko znalazłam się pod bramą, mój brzuch wyburczał całą wiązankę o tym, jak to go głodzę. Zakryłam go ręką, jakby to miało w czymś pomóc. Skurcz łapał mnie zresztą nie tylko od tego, bo tak jak wspominał mężczyzna w słuchawce, w pobliżu rzeczywiście nie było żadnego przystanku autobusowego. Od najbliższego miałam jeszcze bite pół godziny z buta i musiałam tułać się drogą wyłożoną kostką brukową w taki sposób, że skręcenie nogi nie stanowiło większego wyzwania.
Rozejrzałam się wokół i tak jak obczaiłam to w internecie, nie ujrzałam tutaj nic oprócz wielkich murów ciągnących się przez parę ładnych kilometrów. Wszystko zakończone drutem kolczastym rozpościerającym się na metr w górę.
Przełknęłam gulę w gardle i od razu przygryzłam wargę, żeby skupić uwagę na czymś innym.
Bądź profesjonalna. To twoja praca i to całkowicie normalne, że się boisz.
– Pani do kogo? Bo widzę, że stoimy tu już jakiś czas. – Poderwałam się na równe nogi na dźwięk czyjegoś głosu.
Spojrzałam do góry, bo usłyszałam szarpiący dźwięk mechanizmu zamka. Zasuwa przesunęła się w bok, a jedyne, co było widać przez niewielki prostokącik, to para męskich oczu.
Mocniej zagryzłam wargę, bo od patrzenia na puste ślepia strażnika zrobiło mi się sucho w gardle. Nie wydałam z siebie ani jednego słowa, tylko stałam jak idiotka, skubiąc palcami szew płaszcza.
– Mam zadzwonić po atandę², żeby mi się pani przedstawiła? – zapytał zniecierpliwiony z nutką sarkazmu w głosie.
– Po co? – Uniosłam brwi, po czym poprawiłam okulary, dosuwając je bliżej nasady nosa.
– Ja pierdolę, czego oni teraz uczą w tych szkołach? – wymamrotał, zamykając przy tym zasuwę tak, że przestałam słyszeć resztę wiązanki.
Przez chwilę nawet mnie to cieszyło, bo miałam jeszcze czas się wycofać, lecz nagle usłyszałam otwierające się kolejno zamki.
No to kaplica.
Drzwi grubości ściany w bunkrze otworzyły się, trochę przy tym skrzypiąc. Za nimi stał całkiem postawny mężczyzna w średnim wieku. Gdy mnie zobaczył, poprawił siwiejącego wąsa, po czym głośno odchrząknął.
– No to nieźle to sobie wymyślił. – Zaśmiał się sam do siebie. – Chodź.
Facet ewidentnie nie zamierzał ze mną rozmawiać, nawet to, że w ogóle tam byłam, jakoś go nie cieszyło. Nie żebym oczekiwała powitania z konfetti i okrzyków szczęścia, ale spodziewałam się tutaj kogoś innego. Bardziej… kompetentnego.
– Przepraszam, bo nie zapytał mnie pan nawet o dowód, więc pomyślałam, że…
– To lepiej nie myśl, bo od tego jestem ja – przerwał mi, zanim zdążyłam dokończyć.
– No to daleko nie zajdziemy – mruknęłam pod nosem, czego na szczęście nie usłyszał.
Facet szedł tak szybko, że co parę kroków musiałam do niego podbiegać. Zaczynał ostro działać mi na nerwy, bo ani mi niczego nie wytłumaczył, ani się nie przedstawił. No okej, może ja też tego nie zrobiłam, ale to był obcy typ, który właśnie wpuścił mnie do więzienia pełnego przestępców.
W tej sytuacji to ja byłam na przegranej pozycji.
Idąc za nim, starałam się rozglądać na wszystkie strony naraz. Na placu znajdowało się kilka szarych, nędznych budynków, ale też i takie wyłożone świeżą cegłą. W oknach na każdym piętrze były kraty, a gdzieniegdzie za nimi koronkowe firany. Chociaż to przypominało im trochę o normalności.
Przynajmniej taki był zamysł.
Po prawej od bramy znajdował się spacerniak, obserwowany właśnie przez jednego ze strażników. Mężczyzna miał na sobie pełniejszy mundur niż człowiek, który mnie prowadził.
Już stąd słyszałam jakieś krzyki, lecz starałam się z całych sił myśleć i skupiać tylko na tym, po co tu przybyłam.
Nagle wpadłam na coś miękkiego, co okazało się prowadzącym mnie facetem. Nie zwróciłam uwagi na to, że się zatrzymał, więc to ja wylądowałam na nim.
– Bo się pognie… – zamyślił się. – Chociaż w sumie za co mam się gniewać, skoro leci na mnie taka gorąca laska? – Puścił do mnie oczko, kiedy już się od niego odsunęłam.
Dawno nie musiałam tak bardzo hamować chęci wykrzywienia się jak po zjedzeniu cytryny. No i przyjebania mu, ale to inna sprawa.
Oprowadzający przepuścił mnie w drzwiach, a kiedy przez nie przechodziłam, dosłownie czułam jego obślizgły wzrok na swoim tyłku.
– Kierownik penitencjarny nie ma dzisiaj czasu, a więc… – Odchrząknął, szykując się do monologu. – Witamy w Harp Prison, miejscu, gdzie wszyscy wychodzimy na prostą. Nazywam się Pete Baker i to ja będę cię tu dzisiaj oprowadzać. Zobaczymy przykładową celę, stołówkę, łaźnię i tak dalej, i tak dalej – dyktował znudzony, najwolniej, jak tylko się dało. – W pełni wprowadzę cię dopiero jutro, u kierownika, bo moje koneksje nie są zbyt wysokie.
Kompetencje. K o m p e t e n c j e.
Ale to dużo wyjaśniało.
Uśmiechnęłam się sztucznie, dając mu do zrozumienia, żeby kontynuował.
– Przyjechałaś spóźniona, więc jak zobaczysz już święte miejsce odsiadki, popilnujemy razem osadzonych przy rodzinnym obiadku – mówiąc to, nawet na mnie nie patrzył. Stał obrócony do mnie plecami i grzebał coś przy oknie depozytu.
Trzymając dystans między nami, trzęsącymi się dłońmi sięgnęłam do torebki. W pierwszej chwili chciałam wyjąć z niej telefon i portfel z dowodem, ale w końcu zdjęłam z ramienia ją całą. Zanim facet wyrobił się z odwróceniem, wyciągnęłam w jego kierunku rękę z torebką.
Popatrzył na mnie i się uśmiechnął, a jego wąs uniósł się razem z wargą.
– Jednak czegoś tam mnie nauczyli – odgryzłam się.
Wiedziałam, że na razie musi zdeponować moje rzeczy, bo to jest dzień zapoznawczy. Nie miałam jeszcze przydzielonej szafki w szatni, a nawet munduru, więc chwilę później w moje ręce trafił biały materiał.
Skrzywiłam się jeszcze bardziej niż na komplementy tego całego Pete’a.
– Przecież to jest kitel lekarski – powiedziałam, rozkładając go tak, żeby mężczyzna zobaczył, co mi dał.
– Gratuluję spostrzegawczości. A niby co miałem ci dać? Wypiszesz kartę z rozmiarówką i innymi pierdołami, to dostaniesz mundur. A teraz musisz się zadowolić byciem doktorką – stwierdził, mlaszcząc.
Wzięłam kolejny głęboki wdech tego dnia. Coś mi mówiło, że definitywnie nie jest to mój ostatni.
Wędrówka od celi do celi przeszła sprawnie i nic, co tam zobaczyłam, mnie nie zszokowało. Zazwyczaj po dwa piętrowe łóżka, toaleta, u niektórych telewizor, no i praktycznie wszędzie kalendarze z gołymi babami. Wszystko to, czego się spodziewałam.
Za to inne pomieszczenia wydawały się już trochę bardziej przerażające. No i krępujące, bo wejście do łazienki nie było czymś, czego koniecznie chciałam doświadczyć już pierwszego dnia.
– Widzenia były stosunkowo niedawno, ale do większości przychodzi albo męska część rodziny, albo nikt. Wiesz, co mam na myśli. – Wyjął z kieszeni pęk kluczy i wybrał ten odpowiedni.
Patrzyłam na niego niepewnie, choć domyślałam się, o co może mu chodzić. Z jakiegoś powodu jednak musiałam to usłyszeć. I niech powie to dosadnie.
– Nie widzieli kobiety od dłuższego czasu. Potrafią zrobić naprawdę popierdolone rzeczy, żeby trafić do ambulatorium, bo tam przyjmuje babeczka. I to stara prukwa, a ty… – Zlustrował mnie wzrokiem, oblizując wargi.
Ilość momentów, kiedy tego dnia chciałam zwrócić niezjedzone śniadanie, właśnie osiągnęła nową liczbę.
Kilka razy zamrugałam z obrzydzeniem i kiwnęłam głową, pospieszając Pete’a.
Wsunął klucz w zamek i już po chwili do moich uszu dobiegły dźwięki lejącej się wody oraz głosy rozmawiających mężczyzn.
Zacisnęłam dłoń w pięść i starając się skupić wzrok na kaflach pryszniców, ruszyłam za oddziałowym.
Przekroczyliśmy próg, a ja zmrużyłam oczy w oczekiwaniu na reakcje osadzonych. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Żadnych gwizdów, krzyków czy zaczepek. Mężczyźni nawet nie obejrzeli się za siebie, żeby zobaczyć, czy ktoś wszedł.
Rozmowy trwały w najlepsze, woda dalej lała się strumieniami, a piana spływała po kaflach prosto do odpływu na samym środku łazienki.
– Teraz kąpią się od sto piątki do sto dziewiątki. Niedługo dostaniesz rozpiskę osadzonych razem z krótkimi opisami na temat tego, kogo omijać szerokim łukiem – zaczął, zwracając się w moją stronę. – Ale już teraz mogę ci wymienić największych delikwentów.
Spojrzałam w stronę osadzonych, czekając, aż usłyszę, do których z nich nie powinnam się zbliżać. Pomijając tych w pełni wytatuowanych, większość wyglądała naprawdę niepozornie. O ile można tak nazwać kryminalistów.
– Perez, cela sto sześć. Tatuaż na mordzie, ciemniejsza skóra, włosy też. Siedzi za przemyty narkotykowe, czyli standard. Ale ma kontakty. – Pete wskazał na prysznic po prawej, gdzie rzeczywiście stał mężczyzna zgodny z opisem. Oliwkowa skóra, ciemne jak węgiel włosy. Z tej odległości widziałam tylko zarys jego tatuażu, który przypominał skrzydło ptaka.
Poczułam dziwne wibracje, idące od karku wzdłuż kręgosłupa. Wzdrygnęłam się, bo para ciepłej wody i zapach piżma przypłynął aż do mojego nosa.
Poprawiłam okulary, ignorując dziwne uczucie, które nie do końca potrafiłam wytłumaczyć.
– Amigo, cela sto osiem. Ten białas z włosami w kolorze gówna. Niezły kanciarz. Groźny, bo ma rodzinę za kratami, a siedzi na dożywociu.
Nie byłam w stanie skupić się na tym, co mówił Pete, bo ciągle czułam na sobie czyjeś spojrzenie. Aczkolwiek gdy tylko rozglądałam się za tym, który był za to odpowiedzialny, nie widziałam nikogo. Wszyscy panowie byli zajęci sobą i dalej nie zauważyli, że coś jest na rzeczy. Staliśmy wystarczająco daleko. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
– No i najgorszy. Pierdolony Lancaster. W celi z Amigo. Zna wszystkich, wie wszystko i słyszy przez ściany. – Na chwilę przeniosłam wzrok na Pete’a. – Nie pytaj. Kradł samochody na potęgę, a potem sprzedawał na czarnym rynku. Przynajmniej takie chodzą pogłoski, bo, tak prawdę mówiąc, to gówno mu udowodnili. Chociaż gdyby kózka nie skakała, to by w pierdlu nie siedziała.
– Który to? – dopytałam, bo nie doczekałam się opisu jego wyglądu.
– Łysa pała, o tu, po lewej. – Wskazał głową.
Spojrzałam we wskazane miejsce, ale nikogo tam nie było. Tak samo jak uczucia, że ktoś mnie obserwuje.
– Koniec tego dobrego, osadzeni! Czas na obiadek. Ruchy! – wykrzyczał nagle Pete.
I dopiero wtedy do wszystkich więźniów dotarło, że tym razem nie tylko on tutaj stał.
Patrzyłam na nich, starając się zachować kamienną twarz.
– Nowa lekarka, auu! – usłyszałam pierwsze wycie. Mężczyzna wyszedł spod prysznica i nie myśląc o ręczniku, ruszył w moją stronę kompletnie nagi.
– Stoisz. – Wepchnął się przede mnie Pete. – Stoisz albo trafisz tam, gdzie najbardziej lubisz.
Groźba wydawała się zadziałać, bo brunet zaczął się wycofywać. Powoli, ale się wycofywał.
Odetchnęłam z ulgą, jednak nie znaczyło to, że obyło się bez gwizdów i kolejnego zwycięskiego wycia.
– Po co od razu straszyć kolegę, Kitty? – Do moich uszu doszedł lekko zachrypnięty męski głos. I wystarczyła sekunda, żebym dojrzała jego właściciela.
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to to, że on przynajmniej potrafił przepasać się ręcznikiem i nie próbował ruszyć na mnie jak byk na czerwoną płachtę. Mężczyzna wyglądał na kilka lat starszego ode mnie. Miał bardzo krótkie, prawie niewidoczne włosy. Nie był jednak kompletnie łysy, jak opisał to Pete. Jego twarz przykrywał kilkudniowy, lekki zarost, a przez usta przechodziła mu kilkucentymetrowa blizna. To na niej skupiłam uwagę, kiedy powiedział:
– Chi ci hai portato?³ – zapytał, zbliżając się do mnie niebezpiecznie blisko. Nie była to niedozwolona odległość, lecz zdecydowanie wystarczająca, żeby sprowadzić mnie na ziemię jednym ruchem.
Nie potrafiłam określić, czy język, którym się posłużył, to hiszpański, czy też może włoski albo coś w podobnych brzmieniach. Mimo strachu i pocących się rąk zastanawiałam się, co takiego powiedział.
– Mów po ludzku, osadzony. – Wtargnął między nas Pete.
Więzień stał w miejscu i wyglądał, jakby nie oddychał. Żaden mięsień na jego torsie się nie poruszał. Chciałam przyjrzeć się jego tatuażom, ale okulary zaparowały mi na tyle, że znowu mało co widziałam.
– Vaffanculo⁴ – powiedział stanowczo, stając czoło w czoło z Petem.
Instynktownie cofnęłam się o krok, gotowa wołać po strażnika.
Reszta osadzonych przyglądała się tej sytuacji niczym przedstawieniu.
– Lepiej zamknij się już teraz, zanim wlepię ci taki kwit karny, że się nie pozbierasz – słyszałam zdenerwowanie w głosie oddziałowego.
Mężczyzna nachylił się nad Petem, bo pozwalała mu na to różnica wzrostu.
– Proszę bardzo.2. RUDA
Alessandro
Pochyliłem głowę, patrząc przez ramię na wszystkich gołodupców stojących za mną. Widziałem uśmiechy formujące się na ich twarzach. Sam nie oparłem się tej chęci i uniosłem kącik ust, z powrotem zwracając się w stronę klawisza. Prężył się przede mną, próbując pokazać swoją wyższość. Starał się, jak tylko mógł, bo miał przed kim. Niestety dla niego na nas już to nie działało. Stety dla rudej, bo musiała to tolerować.
– Lepiej porządnie się podetrzyj, osadzony. Nie znasz czasu ani miejsca, kiedy po ciebie przyjdę – odpowiedział na wdechu Kitty, rozglądając się po łaźni z nerwem w oku. Znałem jego pulsującą powiekę aż za dobrze, bo każdy, kto był tu chociaż dłużej niż rok, wiedział, że Baker nie jest postrachem wśród więźniów i ten odruch pojawia się u niego z dużą częstotliwością. – Ruszcie tyłki, obiad sam się nie zje.
Taktyczna zmiana tematu.
Zdobyłem się jedynie na prychnięcie. W głównej mierze to właśnie tak na niego reagowałem. Nie potrafiłem poważnie traktować typa, który skacze wokół każdego, żeby tylko mu się przypodobać, zwłaszcza jeśli mowa o kobietach. To nie pierwsza lekarka, którą już od samego przekroczenia progu odprowadzał wzrokiem. I gdyby nie ten mundur, już dawno wgnietlibyśmy go w podłogę.
Przed pójściem na stołówkę dostaliśmy chwilę czasu, żeby odnieść ręczniki na kaloryfer na korytarzu łaźni.
– Wracam za minutę i macie być gotowi, jasne? – rzucił strażnik po tym, jak inni klawisze skończyli nas przeszukiwać i wpuścili z powrotem do celi.
Odłożyłem na swoje miejsce resztkę mydła, które powoli przestawało przypominać kostkę. Zapisałem w głowie, że czas uzupełnienia zapasów nadszedł szybciej, niż bym sobie tego życzył.
Lubię, gdy w moim rewirze panuje porządek. Zawsze go pilnuję i gdy tylko na horyzoncie pojawia się jakiś nowy kandydat na współlokatora, uświadamiam go, co jest dla mnie ważne. Bo jeśli ktoś miałby przebywać choćby w odległości pięciu metrów ode mnie, to lepiej, żeby nie preferował bałaganu.
Trzymania się zasad nauczył mnie starszy brodacz o imieniu Rick. Gdy tylko tu trafiłem, byłem młodym gnojkiem, który nie wiedział, jak się zachować. Staruszek miał do mnie naprawdę sporo cierpliwości, której pokłady wykorzystywał właśnie do nauczenia mnie priorytetów. Czego warto pilnować, o co warto walczyć, co mówić, a co lepiej zostawić dla siebie. Teoretycznie zwyczajne sprawy, lecz i praktycznie rady, które sprawiły, że tu przetrwałem.
Zgodnie z obietnicą strażnik wrócił po skrupulatnie wyliczonych sześćdziesięciu sekundach. Razem z Amigo wyszliśmy spokojnie na zewnątrz, gdzie ponownie nas przeszukano. Na szczęście Rick nauczył mnie również cierpliwości i z czasem przestało mi to przeszkadzać. Nie zwracałem już uwagi na liczenie, które często musiano wielokrotnie powtarzać. Nie patrzyłem też na to, ile razy dziennie strażnicy mnie macają, by obszukać. Nie denerwowałem się komendami. Żadna z tych rzeczy nie miałaby sensu, bo więzienie bez rutyny byłoby jak buty bez podeszew.
– Pierdolona koperkowa z ryżem. Kto to je, do chuja? Ryż w pomidorowej, okej. Ryż w ogórkowej jeszcze jakoś przeżyję, ale w koperkowej? Niedługo to nam do rosołu to wpierdolą – burzył się Amigo, pociągając nosem.
Kolejka do bufetu ciągnęła się w nieskończoność, a narzekanie kolegi wcale mnie nie uspokajało. Chociaż w jednym miał rację. W naszym więzieniu dodawali ryż do wszystkiego. Makaronu nie widziałem na oczy od miesięcy.
– Może jeszcze powiedz, że do koperkowej z r y ż e m – dosadnie przeliterował – do picia dadzą kompot. Jak będzie kompot, to podejdę do Kitty’ego i przysięgam, zabiorę mu broń i strzelę sobie prosto w łeb.
– Przecież on nawet nie ma broni – odezwał się za moimi plecami typ spod celi sto dziewięć.
Przewróciłem oczami i głośno westchnąłem. Chciałem tylko zjeść ten pieprzony obiad i iść sobie stąd, a znając Amigo, przepuszczenie szansy na dyskusję równało się u niego z zerem.
– Ale się świnia dowala do tej nowej doktorki – dodał z obrzydzeniem Amigo. – On to nawet mnie spróbowałby przelecieć, gdybym tylko nie podcinał końcówek przez dłuższy czas albo skołował jakąś perukę, mówię wam.
Bez wątpienia.
Jakby z automatu przeskanowałem wzrokiem całą stołówkę w poszukiwaniu Bakera i jego nowej ofiary. I rzeczywiście, Kitty machał wąsatą gębą przed tamtą dziewczyną. Amigo skupiał się na ich zachowaniu, jednak moją uwagę od razu zwróciła po prostu jej obecność. Nie powinno jej tu być. Coś mi tu nie grało, bo mógłbym przysiąc, że żaden z nas nie potrzebuje obserwacji, zwłaszcza przy posiłku.
– Tacę, proszę. – Głos Hermana przerwał moje przemyślenia. Od dłuższego czasu to właśnie jemu przypadało przyrządzanie i wydawanie posiłków.
– Wiadomo coś? – zapytałem, nie odwracając wzroku od parki stojącej pod ścianą i skupiając się głównie na reakcjach rudowłosej kobiety. Im szybciej poznam powód, dla którego tu stoi, i zamiary, jakie ma wobec nas, tym lepiej. A nie było lepszej osoby, która mogłaby mi w tym pomóc, niż Herman.
– W sumie to gówno.
Kątem oka widziałem, jak mężczyzna wzrusza ramionami.
Obróciłem głowę w jego stronę i posłałem mu poważne spojrzenie. Nie byłem w nastroju na żarty.
– Dobra, dobra. Nie wiem nic, co mogłoby cię interesować. Na tyłach gadają tylko, że to jakaś młoda dup… – zatrzymał się, kiedy zwęziłem oczy. – Praktykantka.
Podałem tacę nad ladą i kiwnąłem głową.
Właśnie to w nim lubiłem. Nie wiedział wszystkiego, ale wiedział wystarczająco, żeby zaspokoić moje potrzeby. Niestety tym razem były one trochę większe.
Praktykantka trzymająca się z Petem Bakerem. Nie wróżyłem jej świetlanej przyszłości. Nie z nim i nie w tym zakładzie. Nie ze mną w celi naprzeciwko ich siedziby.
Niechętnie zabrałem tacę z miską zupy, drugim daniem i… kompotem. Spojrzałem za siebie i uśmiechnąłem się w duchu, czekając na reakcję Amigo.
Kiedy dochodziłem do stolika, za plecami słyszałem tylko głośne, soczyste „kurwa” opuszczające jego usta.
Zająłem miejsce inne niż zwykle, żeby mieć na oku tamtą dwójkę. Może i gówno obchodziła mnie ta cała praktykantka, ale coś w jej osobie nie dawało mi spokoju. Nuta niewiedzy, której przeciwieństwo było tutaj warte więcej niż złoto. Fajki czy żel pod prysznic mógł kupić prawie każdy. Dogadać się, żeby dostać o kromkę chleba więcej, już tylko wybrani. Myć się jako pierwszy mógł ten najsilniejszy. Ale zdobyć informacje już wyłącznie ten najwytrwalszy.
Ruda stała tuż obok niego. Rozmawiali, ale dziewczyna wydawała się nieobecna w konwersacji. Nie utrzymywała kontaktu wzrokowego z Bakerem, ciągle rozglądała się tak, jakby próbowała spamiętać rozkład stolików i ławek. Skupiała się na wszystkim wokół, tylko nie na rozmówcy. Przygryzała wargę przy mrużeniu oczu. Bardzo możliwe, że coś obliczała albo zastanawiała się, który z nas będzie najłatwiejszym celem tego, po cokolwiek tu przybyła.
Złapałem za łyżkę i powoli zanurzyłem ją w zupie, która kolorem przypominała naprężoną skórę na moich knykciach. Zawsze zaciskałem palce na sztućcach, bo te, które nam dawali, były proste jak drut. Wyginałem je tak, jak mi to odpowiadało, i dopiero wtedy byłem w stanie coś zjeść.
Ruda zatrzymała się wzrokiem przy moim stole, bardzo powoli obrzucając spojrzeniem siadających przy nim facetów.
– Jakby w kantynie nie sprzedawali szlugów, to już dawno bym zdechł po tym chłamie, który nam tu serwują. – Dosiadł się do mnie Amigo.
– To i tak smakuje lepiej niż to, co gotowała mi ta suka w domu. – Dołączył do nas Perez i usiadł obok chłopaka. Tych dwóch było jak ogień i woda, tyle że jakimś cudem mimo różnic potrafili się ze sobą dogadać. Szczerze mówiąc, to ich więź była na tyle silna, że mogliby za siebie zginąć. Przynajmniej widziałem to ja, bo ktoś obcy nigdy nie nazwałby ich nawet przyjaciółmi. Wyglądali trochę jak ojciec z synem, a zachowywali jak sąsiad z sąsiadem.
– Która? Teściowa czy żona? – dopytał młodszy z nich, czyli Amigo. Siorbał wodę z zupy, próbując odepchnąć łyżką pływające w niej białe, napęczniałe ziarenka.
Zignorowałem ich konwersację, skupiając się na sytuacji wokół. Obserwowałem, jak praktykantka przelatuje wzrokiem po sylwetkach ich obu, a potem w końcu zatrzymuje się na mnie.
Wsadziłem do ust łyżkę z samą wodą z zupy, nie odrywając wzroku od rudej.
– Siostra – odpowiedział Perez.
Dokładnie w tym samym czasie strażnik powędrował ręką na ramię dziewczyny. Wyjąłem łyżkę z ust i z powrotem zanurzyłem ją w misce. Opuściłem się na ławce, bardziej rozsuwając nogi, gotowy zareagować. Znałem pieprzonego Bakera zbyt dobrze i już wiedziałem, co się święci. Nieraz doprowadzał mnie do porzygu, jednak nie zawsze byłem w stanie zrobić coś więcej, choćbym nie wiem, jak bardzo tego chciał.
– To ty masz siostrę? Też ma podbród w kształcie dupy? – zaśmiał się Amigo.
A kiedy Perez zamierzał wstać, żeby przemówić mu do rozsądku, wtrąciłem się ja:
– Zamknijcie się, kurwa. – Odepchnąłem od siebie stół, który zaszurał pod naciskiem moich dłoni.
Baker trzymał łapy na rudej, a ona ewidentnie sobie tego nie życzyła. Próbowała dać mu to do zrozumienia przez odsunięcie jego dłoni. Próbowała, aczkolwiek Baker podśmiechiwał się, jakby myślał, że to wszystko jest jebanym żartem. Jakby kogokolwiek oprócz niego miało to bawić.
Nie potrafiłem patrzeć na to obojętnie, nawet kiedy działo się to osobie, która właśnie taka dla mnie była. Obojętna.
– Coś nie tak, osadzony?! – krzyknął przez salę oddziałowy, reagując na dźwięk odsuwanego stołu.
– Zupa jest, kurwa, słona. – Podniósł się nagle Perez, wtrącając się w naszą walkę na spojrzenia.
– I ma w sobie ryż. Ryż w jebanej koperkowej. Też tak jesz, Kitty? – Dołączył się niespodziewanie Amigo.
I tak właśnie było. Żaden z nich nie wiedział, o co poszło ani o co mi chodziło, ale i tak stanęli za mną murem. Bo to byli moi ludzie. Ci, dla których warto było coś stracić i dzięki którym opłacało się zyskiwać.
Oddziałowy błądził wzrokiem między nami a rudą i strażnikiem stojącymi za kratami. Wystarczyła sekunda, by jego mina ze zdenerwowanej zmieniła się w usatysfakcjonowaną. Tak po prostu, zamiast jakkolwiek zareagować, uśmiechnął się i oznajmił:
– Koniec żarcia. Nie pasuje, to z powrotem do celi.
Te słowa spotkały się dokładnie z tym, czego się spodziewałem.
Dla kogoś z zewnątrz byłoby to tylko odebranie nam posiłku. Jedno czy dwa dania mniej na dzień. Z pozoru niewielka strata, bo, jak to zwykł mawiać Rick, z głodu jeszcze nikt się nie zesrał.
Tak było dla innych, ale dla nas to było coś więcej. Każdy zabrany przywilej był ujmą na honorze i skreśleniem.
Krzyki i gwizdy to tylko skrawek tego, do czego byliśmy zdolni. Rozpętaliśmy burzę. Talerze latały wszędzie, razem z jedzeniem, którego nawet nie zdążyliśmy tknąć.
Metalowa taca musnęła moje ramię i wylądowała prosto na ścianie, dokładnie centymetr od głowy oddziałowego. Ruda odskoczyła na bok, a Baker, wykorzystując sytuację, zasłonił ją własnym ciałem.
Bohater roku, który jeszcze przed chwilą sam powinien zostać spacyfikowany.
Robiąc to, patrzył mi prosto w oczy. Zaśmiałem się więc pod nosem i splunąłem na podłogę, utrzymując kontakt wzrokowy do momentu, w którym opuścili stołówkę.
Nie minęło zbyt wiele czasu, choć ciągnące się dźwięki uderzających o stolik palców Amigo powoli doprowadzały mnie do szału.
– Jak zabiorą mi widzenia… – mówił pod nosem, kręcąc głową. Dobrze wiedział, że go słyszę, a i tak próbował szeptać.
– Niczego ci nie zabiorą. Wziąłem całą winę na siebie, więc nie mają prawa was nawet tknąć – wyjaśniłem zgodnie z prawdą. Amigo i Perez byli czyści, a całość zamieszek wylądowała na moim koncie.
Niedługo po wyjściu Bakera i rudej klawisze wyższego stopnia zrobili nalot na stołówkę. Uzbrojona atanda wparowała na salę, posłała wszystkich na posadzkę i wyprowadziła sprawców zamieszania. Amigo, Perez i ja trafiliśmy prosto do wychowawcy, a teraz czekaliśmy na decyzję o ukaraniu.
Nie spodziewałem się niczego wielkiego, bo przecież nie miałem wpływu na to, jak zachowali się inni osadzeni. Chociaż i tak przejąłem na siebie wszystko to, co padło z ust Amigo i Pereza, w zamian za ich pomoc. Nie mogłem zostawić ich na lodzie, bo gdyby nie oni, to wszystko mogłoby skończyć się o wiele gorzej. A na to nie mogłem sobie pozwolić.
Nie wiedziałem jednak, jakiego wymiaru kary mogę się spodziewać. Nie interesowały mnie żadne widzenia, praktycznie nie korzystałem z telefonów, a paczek żywieniowych nie miał mi kto wysyłać. Mogli odbierać mi to do woli.
Nagle usłyszeliśmy otwierający się zamek. Amigo zerwał się z krzesła, przełykając gulę w gardle, co usłyszałem aż z drugiego końca celi.
Gdy tylko drzwi się otworzyły, już wiedziałem, co zaraz nastąpi.
Dwóch uzbrojonych strażników podeszło bliżej drzwi, patrząc prosto w moją stronę. Wstałem z łóżka i od razu obróciłem się tyłem do nich, składając ze sobą palce u dłoni. Położyłem je na głowie, nawet nie myśląc o protestowaniu. Mogłem się tego spodziewać, zwłaszcza że zadarłem z Petem, który choć wśród więźniów nie miał praktycznie żadnego autorytetu, to u wychowawców i kierownika jego zdanie liczyło się już o wiele bardziej.
Strażnicy skuli mnie i bez słowa wyciągnęli z celi. Właśnie wtedy zobaczyłem Bakera i rudą. Durny uśmieszek nie schodził mu z ust. Dziewczyna stała tuż za nim, zapisując coś na pliku kartek przypominającym zeszyt. A przecież zaprowadzenie więźnia do izolatki wcale nie wymagało obecności lekarki. Tym bardziej nie takiej, która robi notatki. Nie takiej, która jest praktykantką.9. CZASZKA JAK NA DŁONI
Veronica
Zachłysnęłam się powietrzem, wciągając je razem z przeciągiem, który owiał moje włosy równo z chwilą, gdy ktoś pociągnął mnie do tyłu. Zderzyłam się plecami ze ścianą zlewów, ciągnących się tuż obok w linii prostej. Mocnym uściskiem przyszpilił mnie do ściany, tym samym unieruchamiając, zaś drugą ręką zasłonił mi usta.
Ręką, którą już wcześniej mnie trzymał.
Kolejna błyskawica oświetliła twarz napastnika, odbijając blask spojrzenia, które zatrzymało krążenie w moich żyłach. Zamarłam w miejscu, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Nie mogłam nawet mrugnąć, bo zrobienie tego wydawało się zbyt niepewne. W końcu nie wiedziałam, do czego zdolny był Lancaster. Jego rosła postać górowała nade mną, odcinając mi jakąkolwiek formę ucieczki. Palcami szczelnie kneblował mi usta i nie miałam nawet jak krzyczeć.
Krople deszczu uderzały o szybę z coraz większą częstotliwością. Osadzony, nie odrywając ode mnie wzroku, sięgnął do jednego z kranów. Monitorowałam jego każdy ruch, zapisując w głowie to, jak się rusza, zupełnie jakbym zbierała zeznania. Wystarczyła chwila, by głośny strumień wody wypełnił echem całą łazienkę, dokładnie tak jak mój cichy, niekontrolowanie przyspieszony oddech na jego dłoni.
– Znowu węszysz, Rossa – wyszeptał mężczyzna z nutą chrypki w głosie, nachylając się nieco bliżej mojej twarzy, po której niedbale wędrował wzrokiem. Docisnął moją głowę do ściany, używając więcej siły niż poprzednim razem.
Otworzyłam szerzej oczy, bo zaczynało brakować mi tchu.
– Jesteś jak lisica obserwująca kury w kurniku. Chodząca wieczorami, monitorująca to, co się dzieje wokół. Szukająca tej jednej najsłabszej ofiary – mówiąc to, przejechał kciukiem po moim policzku i sięgnął aż do nosa. – Ale tak naprawdę jesteś tylko zwykłym, małym, nic nieznaczącym dla całego gospodarstwa zwierzątkiem. I wiesz co, Rossa?
Docisnęłam mocniej ręce do kafelków na ścianie, powoli tracąc w nich czucie. Serce waliło mi w piersi, jakby chciało wyjść na zewnątrz i nigdy do niej nie wracać. Lancaster dopychał mnie siłą nie tylko całej ręki, ale i ciała. Nacisk sprawiał, że czułam się, jakby moje płuca skurczyły się kilkukrotnie.
Praktycznie nie mogąc oddychać, ledwo widocznie pokręciłam głową w odpowiedzi. Strach sprawił, że jakikolwiek instynkt samoobronny schował się gdzieś w głębi mnie i nie pozwalał mi na nic innego niż okazanie względnego posłuszeństwa. Moją głowę wypełniła myśl, że albo będę wykonywać jego polecenia, albo konsekwencją buntu będzie coś potwornego.
„W królestwie zwierząt obowiązuje zasada: jedz albo zostań zjedzony; w ludzkim królestwie: definiuj lub bądź definiowany”¹⁰.
– Źle wybrałaś swoją ofiarę – dokończył, jednym ruchem odciągając mnie od ściany.
Poderwałam się w bok, a dźwięk, który z siebie wydałam, przypominał największą ulgę wymieszaną z goryczą. Włosy zasłoniły mi widok, bo wpadały prosto w oczy. Kilka kosmyków wisiało nędznie na moim czole, a oddech, który ledwo co udało mi się odzyskać, znowu został zamknięty w pułapce długich palców.
Więzień gwałtownie obrócił mnie tak, że moja miednica stykała się w ciasnym zwarciu z linią blatu, którym pokryte były zlewy. Woda dalej lała się z jednego z nich, a szum połączony z grzmotami na zewnątrz przyprawiał mnie o gęsią skórkę, która pojawiła mi się na ramionach. Strach też robił swoje, dokładając do tego cegiełkę.
Lancaster mocno pociągnął mnie dłonią zasłaniającą mi twarz, co zmusiło mnie do nachylenia się nad kranem prawie do samego końca. Drugą ręką osadzony odgarnął włosy z moich oczu, sprawiając, że w końcu ujrzałam nas oboje w lustrze w całej okazałości. Siebie, zgiętą wpół, trzymaną w potrzasku, którego twórcą był diabeł we własnej osobie, i jego, dociskającego mnie biodrami, patrzącego z góry na to, do czego doprowadził.
Błądziłam wzrokiem po blacie w poszukiwaniu czegoś, czego mogłabym użyć jako broni. Ale nic takiego nie widziałam, bo to przecież pieprzone więzienie, w którym wszystko jest dopilnowane i dopięte na ostatni guzik tak, że nie było opcji zrobienia sobie żadnej krzywdy. Ani sobie, ani nikomu innemu.
Ani jemu.
Wbiłam spojrzenie w dłoń Lancastera oplatającą ciasno moją twarz. Cała była pokryta tatuażami, ale na jej wierzchu zobaczyłam to, co najbardziej zwróciło moją uwagę. Dolna część czaszki, która układała się na mojej twarzy w niemal idealnych miejscach. Nos, uzębienie, cały zarys kości szczęki. Tatuaż wyglądał zupełnie tak, jakby właśnie po to został stworzony.
– Non andrò più a curiosare¹¹ – odparł nagle, umieszczając drugą z dłoni na tyle mojej głowy. Przejechał palcami po moich skołtunionych już włosach i owinął je sprawnie wokół swojego nadgarstka. – Powtórz, Rossa.
Byłam przerażona. Gdyby chciał, mógłby skręcić mi kark tu i teraz. W jednym momencie po prostu odebrać mi życie, a ja nawet nie miałabym sekundy, żeby się zająknąć.
Bo nie byłabym w stanie.
Próbowałam z całych sił pokręcić głową, aczkolwiek wystarczył niewielki ruch z mojej strony, żeby Lancaster szarpnął moimi włosami, ciągnąc je do tyłu. Promieniujący ból przeszył mi skórę na głowie, po czym dotarł aż do dołu kręgosłupa.
– Powtórz to, co powiedziałem, a puszczę cię wolno. – Zacisnął palce na moich policzkach, marszcząc skórę wokół nich. – Jeżeli wydasz z siebie jakikolwiek inny dźwięk, dopilnuję, żebyś już nigdy więcej się nie odezwała.
Chciałam wyć. Szlochać, płakać i krzyczeć tak głośno, jak to tylko możliwe. Lecz żadna łza nie miała prawa opuścić moich oczu.
Kiwnęłam głową, bo nic innego mi nie pozostało.
– Brava ragazza¹². A teraz powtarzaj za mną – odezwał się, powoli ściągając rękę w dół, aż zatrzymał się na mojej szyi. Trzymał mnie za nią na tyle mocno, że mógł kontrolować to, czy powietrze w ogóle dostanie się do moich płuc. Dokładnie tak samo jak to, czy jakiś dźwięk będzie w stanie opuścić moje usta. – Non…
Błyskawica przecięła niebo, rozświetlając moje włosy, których kolor wyróżniał się na tle ciemnoszarych płytek.
– N… N-non… – powtórzyłam, nie mogąc zrobić tego bez zająknięcia.
Więzień drapnął kciukiem po skórze mojej szyi w poszukiwaniu tętnicy. Nacisnął na nią, sprawiając, że przełknęłam głośno ślinę zbierającą mi się w ustach.
– Andrò… – zaakcentował, a ja od razu zaczęłam powtarzać to słowo w głowie niczym mantrę.
– A-andrò… – wybełkotałam, starając się naśladować jego wymowę.
Kolejna błyskawica i kolejny nacisk na tętnicę szyjną. Narastająca panika.
– Più… – przeciągnął słowo, tak samo długo przesuwając paznokciem po skórze tuż za moim uchem.
Wzdrygnęłam się na ten niespodziewany dotyk. Bo mimo że widziałam w lustrze wszystko, co robi, jego ruchy były zbyt gwałtowne i niemożliwe do przewidzenia.
– No dalej, Rossa – powiedział, kiedy przez dłuższą chwilę się nie odzywałam. – Wiem, że potrafisz, nawet jeśli nie chcesz tego przyznać. Più…
– Più… – powiedziałam na wdechu, ruszając nieco biodrami.
Czułam w jednym okropny ból, który zwiastował siniaki. Cała ta pozycja, w której mnie trzymał, była prawie niemożliwa do zniesienia, lecz ten ucisk przeważał wszystko.
Lancaster pociągnął mnie za włosy, a potem od razu popchnął w przeciwną stronę tak, że moja twarz zatrzymała się praktycznie centymetr od lustra. Mój gorący oddech osadził się na szkle.
– A curiosare.
Zostało tak mało. Było już tak blisko. Dosłownie jedno słowo dzieliło mnie od wolności, której w tym momencie pragnęłam bardziej niż czegokolwiek innego.
– A curiosare – wydusiłam z siebie, momentalnie czując, jak wielki głaz, który pcha się przez moje gardło, wreszcie ustępuje.
Powoli wycofał rękę z moich włosów. Rozluźniłam się nieco, a odsunięcie się nawet na ten niewielki dystans pozwoliło mi wreszcie wypuścić z siebie wycie, które czekało na końcu mojego języka praktycznie od samego początku.
– Ti ho lodato troppo presto¹³.
Nie minęła nawet sekunda, a Lancaster pociągnął mnie za szyję do tyłu, sprawiając, że zderzyłam się z jego twardym torsem.
Gdyby w tym pomieszczeniu wisiał zegar, jego wskazówki właśnie by się zatrzymały.
Mężczyzna oplótł moją talię ramieniem, zamykając mnie w ciasnym uścisku. Tylko dzięki błyskawicy próbującej przedrzeć się przez okno zauważyłam, jak wędruje dłonią z mojego gardła z powrotem do góry. Aczkolwiek tym razem nie zasłonił mi ust, a wdarł się do środka dwoma palcami. Wdech, który wpadł tam razem z nimi, praktycznie mnie sparaliżował. Osadzony palcami dopchnął mój język do podniebienia, zmuszając mnie, bym zetknęła się głową z jego klatką piersiową. W lustrze widziałam, jak moja pierś unosi się i opada jeszcze szybciej niż chwilę temu.
Próbowałam coś powiedzieć. Próbowałam nawet poruszyć językiem, jednak ten ruch nie spotkał się z aprobatą ze strony mężczyzny. Naparł palcami, wychodząc na spotkanie ściance mojego gardła.
Lancaster patrzył, jak się krztuszę przez jego dłoń. Jak odbiera mi oddech i decyduje o moim ciele, a nawet o moim życiu.
– Cisza jest bardzo ważna – stwierdził w końcu, poprawiając uścisk na moich szczękach. – Bo bez ciszy nie byłoby słychać krzyku. A ten jeszcze ci się przyda.
Gwałtownie wyciągnął palce z moich ust, pozostawiając mnie z kaszlem, który tak bardzo próbowałam hamować. Aczkolwiek nie było na to czasu. Lancaster obrócił mnie, a kiedy byłam twarzą na wysokości jego klatki piersiowej, zatrzymał mnie. Dopchnął mnie całym sobą, sprawiając, że moje pośladki zetknęły się z zakończeniem blatu.
Nie potrafiłam swobodnie oddychać nawet wtedy, kiedy przestał odbierać mi tę możliwość.
– Przyda ci się, bo jeśli jeszcze raz będziesz się wtrącać w nie swoje sprawy, to zaczniesz krzyczeć tak, jak nigdy jeszcze tego nie robiłaś. – Złapał moją obolałą brodę w dwa palce, nakierowując ją tak, żebym na niego spojrzała. Kiedy skrzyżowałam z nim wzrok, dodał: – A ja będę ciszą. Ostatnią ciszą, której doznasz, Rossa.
I w końcu mnie puścił. Zostawił w pozycji, w której zastygłam. Kątem oka widziałam, jak łapie za metalową rączkę wózka z chemią do mycia i spokojnie pcha go w stronę wyjścia.
Tak po prostu.
BESTSELLERY
- EBOOK
22,33 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK34,90 zł
- EBOOK
22,33 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
20,99 zł 29,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK31,90 zł