Tilly i książkowi wędrowcy - ebook
Tilly i książkowi wędrowcy - ebook
Marzysz o tym, by porozmawiać z Anią z Zielonego Wzgórza? A może wolisz spotkać się z Alicją w Krainie Czarów?
Jedenastoletnia Tilly spędza dużo czasu w należącej do jej babci i dziadka księgarni Pages i Spółka. Dziewczynka nigdy nie poznała swojej mamy, która zniknęła w tajemniczych okolicznościach tuż po jej narodzinach. Tilly, jak wszyscy w rodzinie, uwielbia przenosić się do świata ukochanych książek, gdzie znajduje pocieszenie i radość.
Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia w drzwiach księgarni stają jej ulubieni bohaterowie literaccy. Ku zdziwieniu Tilly postacie znane jej z książek potrafią nie tylko wędrować po ich stronicach, ale również przenosić się do świata ludzi.
Czy książkowi wędrowcy pomogą Tilly rozwikłać tajemnicę zniknięcia mamy?
Ułóż się wygodnie na kanapie i wyrusz w magiczną, pełną przygód podróż z Tilly i książkowymi wędrowcami!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66981-13-3 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Widok z bramy na wesołe miasteczko
Matilda Pages otworzyła drzwi do księgarni Pages i Spółka, po czym odetchnęła głęboko. Poczuła zapach zdmuchniętych niedawno świec, gorzkiej czekolady oraz, rzecz jasna, książek. Na moment zapomniała, że jest cała ubłocona, i po prostu rozkoszowała się wizją tygodniowych ferii, która roztaczała się przed nią niczym widok z bramy na wesołe miasteczko. Uczucie radości zniknęło jednak jak ręką odjął, kiedy wilgoć przesiąknęła przez jej rajstopy, sprawiając, że dziewczynka zadrżała. Przeszła przez drzwi prowadzące z księgarni do wąskiego domu, w którym mieszkała z dziadkami. Zatrzasnęły się za nią, a ona rzuciła tornister na stół kuchenny, burząc przy okazji kopiec ziemniaków, następnie zaś dramatycznie opadła na krzesło.
Znieruchomiała, jakby czekając na reakcję babci, a gdy ta wreszcie odwróciła się w jej stronę, Tilly w teatralnym geście opuściła głowę na wyciągnięte na stole ramiona.
— Udanej przerwy śródsemestralnej, Tilly — powiedziała babcia, oglądając się na nią ze zdziwieniem. — Co cię ugryzło? I co ci zrobiły te biedne ziemniaki?
Tilly zarumieniła się i z zakłopotaną miną zaczęła zbierać rozsypane warzywa z podłogi.
— Jesteś przemoczona. Ciągle pada? — zapytała babcia, wyglądając przez kuchenne okno na zewnątrz. Czule pogłaskała wnuczkę po głowie, gdy ta klęknęła, by przygarnąć ziemniaka, który potoczył się aż do kociego legowiska. Tilly westchnęła i oparła się o nogi babci.
— Grace przejechała na rowerze po kałuży i całą mnie ochlapała.
— Na pewno nie zrobiła tego celowo — stwierdziła łagodnie babcia.
Tilly odchrząknęła przecząco.
— Sądziłam, że trzymacie się razem. Myliłam się? — zapytała babcia.
— Wcześniej może i tak, ale tylko gdy byłyśmy małe. Teraz ona ma nowe znajome — wyjaśniła Tilly. — Dostała się do drużyny netballu i najwyraźniej zamierza się teraz kumplować tylko z koleżankami z zespołu. W dodatku codziennie siada obok Ammary i Poppy.
— Hm, poznałam kiedyś te dwie? — drążyła babcia.
— Nie, chodziły wcześniej do szkoły imienia Świętej Enid i ciągle trzymają się razem.
— W takim razie może zaprosisz je do siebie któregoś dnia podczas wolnego? — zasugerowała babcia. — Dzięki temu będziecie mogły się lepiej poznać.
— Nie wydaje mi się, żeby chciały przyjść — wyznała niepewnym tonem Tilly. — Za każdym razem, gdy próbuję z nimi porozmawiać, one tylko chichoczą i szepczą sobie na ucho.
— Mogą cię w końcu zaskoczyć. Poza tym nigdy się nie przekonasz, co powiedzą na twoje zaproszenie, jeśli ich nie zaprosisz — uznała babcia. — Pamiętaj, żeby być odważna, Matildo. Bądź odważna, ciekawa…
— Odważna, ciekawa świata i serdeczna — przerwała jej Tilly. — Tak, pamiętam.
— W każdym razie właśnie to radziliśmy kiedyś twojej mamie, gdy dorastała — powiedziała babcia.
— Po prostu wydaje mi się, że niektórym odwaga przychodzi bardziej naturalnie, a innym mniej — stwierdziła Tilly.
— Może i tak, ale często to właśnie sprawy, które nie przychodzą nam z łatwością, w kluczowym momencie okazują się najważniejsze — powiedziała babcia. — A teraz może zdejmij już ten przemoczony mundurek i weź prysznic, a ja zaparzę ci gorącą czekoladę i będziemy mogły uczcić początek wolnego, co ty na to?
Dwadzieścia minut później Tilly była już czysta, sucha i ubrana we własne rzeczy. Niosła dla siebie i dziadka dwa kubki z gorącą czekoladą udekorowane bitą śmietaną. Otworzyła drzwi kuchenne plecami i wróciła do sklepu. Księgarnia Pages i Spółka była jej najukochańszym miejscem na świecie. I choć z zewnątrz, patrząc z perspektywy ruchliwej ulicy północnego Londynu, można było odnieść wrażenie, że to kolejna zwyczajna księgarnia, to już po wejściu do środka trudno się było nadziwić, jakim sposobem te nieciekawe mury kryją w sobie takie cuda.
Sklep mieścił się na parterze i czterech piętrach i pełno tam było różnych zakamarków, kątów i schowków, a regały z książkami, ustawione w różne strony, tworzyły razem istny labirynt. Wzdłuż jednej ze ścian pięły się spiralne schody, a obok wysoko położonych miejsc z książkami stały polakierowane drewniane drabiny. Wysokie, łukowato sklepione okna sprawiały, że człowiek czuł się w środku chwilami jak w kościele, zwłaszcza gdy wpadały przez nie promienie słońca i w powietrzu tańczyły drobinki kurzu. Przy dobrej pogodzie światło ogrzewało kawałek księgarnianej podłogi i tutejszą kotkę, nazwaną Alicją z powodu jej ciekawskiej natury. Najczęściej można było znaleźć ją właśnie tam, w tych najcieplejszych miejscach.
Latem na kominku za ladą pełno było kwiatów, za to teraz, w październiku, głośno trzaskał w nim ogień.
Tilly nigdy nie wyjeżdżała daleko poza granice Londynu, trzeba jednak przyznać, że na kartach książek odbyła liczne podróże: a to mknęła w szaleńczym pędzie po dachach Paryża, a to uczyła się latania na miotle albo podziwiała zorzę polarną z pokładu statku. Zwiedzała w ten sposób krainy czarów i tajemnicze ogrody w towarzystwie przekornych i ciekawskich dziewcząt. Natrafiała niekiedy na książki prowadzące do długich rozmów toczonych z dziadkiem przy naleśnikach. Odkrywała też historie, które czytała raz po raz, aż w końcu lśniły w pełni swego blasku, znacznie piękniej niż szarobure ulice miasta, w którym przyszło jej mieszkać, czy sprawdziany w szkole. Poznała przyjaźnie, które bez zasad życia narzuconych w szkolnej społeczności wydawały się prostsze. Tilly czuła niekiedy, że gdzieś po drodze musiała odbyć się jakaś lekcja, podczas której wyjaśniono reguły rządzące przyjaźnią, ale widocznie wtedy się nie skupiła i teraz trudno jej było nadrobić zaległy materiał.
Dziadek stał za kontuarem i przeglądał zamówione książki, próbując dopasować odpowiednie pakiety do paragonów, po czym układał je równo tuż obok na ladzie, gotowe do odbioru. Tilly postawiła na blacie jeden z kubków z gorącą czekoladą. Na szczęście udało jej się nie rozlać wszystkiego.
— Udanej przerwy śródsemestralnej życzę! — zakrzyknął dziadek i stuknęli się kubkami w toaście. Dziadek wziął duży łyk i jak zawsze udawał, że nie jest świadom, iż na jego górnej wardze zostało sporo bitej śmietany. — Dużo ci zadali do domu?
— Muszę przeczytać dowolną książkę, której jeszcze nie miałam w rękach — powiedziała z powagą Tilly.
— Rany boskie — odparł dziadek z szerokim uśmiechem. — Lepiej od razu zabieraj się do pracy, może dzięki temu uda ci się ją skończyć przez ten tydzień!
Tilly zaśmiała się i nabrała bitej śmietany na palec na myśl o pięciu książkach, które ułożyła przy łóżku, licząc, że przeczyta je podczas wolnych dni.
— Pani Webber powiedziała, że po feriach zaczniemy projekt dotyczący naszych ulubionych postaci literackich i że jeśli ktoś chce się do tego przygotować, to powinien pomyśleć nad swoimi typami. A ty kogo byś wybrał?
— Doskonałe pytanie. — Dziadek zlizał śmietankę znad górnej wargi. — Przyznaję, że instynkt podpowiada mi Sherlocka Holmesa, ale muszę się dobrze zastanowić, zanim przekażę ci moją oficjalną odpowiedź w tej kwestii. A teraz, skoro już omówiliśmy twoje ogromne obłożenie obowiązkami, to co jeszcze zaplanowałaś na ten tydzień? — ciągnął. — Przychodzi do ciebie Grace?
— Nie mam pojęcia, dlaczego oboje z babcią tak o nią dopytujecie — stwierdziła Tilly.
— Doprawdy? — Dziadek wydawał się zaskoczony. — No cóż, a czy ona przypadkiem nie jest twoją najlepszą przyjaciółką?
— Nie mam żadnej najlepszej przyjaciółki — odpowiedziała z przekonaniem Tilly. — W końcu doszłam do wniosku, że w naszej szkole nie ma nikogo, kto by się nadawał.
— A czego w takim razie wymagasz od potencjalnej najlepszej przyjaciółki lub od przyjaciela? — zapytał dziadek.
— To musi być ktoś, kto spędza z tobą dużo czasu i kto zawsze będzie miał z tobą o czym rozmawiać. Ktoś lubiący przygody, ale też bystry, dzielny i zabawny… — Tilly wyliczała kolejne zalety na palcach. — Na przykład Ania Shirley albo Alicja z Krainy Czarów. A co ciekawe, właśnie to są moje ulubione książkowe bohaterki!
Tilly bardzo szybko przekonała się, że poza kilkoma wyjątkami woli postaci fikcyjne od większości prawdziwych ludzi, których poznała w swoim życiu.
— Nie wydaje mi się, żeby dobór najlepszych przyjaciół był taki łatwy, Tilly — powiedział ostrożnie dziadek. — Niekiedy twoim najlepszym przyjacielem może stać się ktoś, kogo o to zupełnie nie podejrzewasz. Poza tym przyjaciele powinni sprawiać, że czujemy się przy nich dobrze, a nie być tacy sami jak my. Jestem zresztą przekonany, że gdzieś tam jest ktoś, z kim będziesz nadawać na podobnych falach.
Tilly zastanawiała się, czy faktycznie istnieje ktoś taki. Jednak dziwnie się czuła, myśląc tak po prostu o sobie, poza tym gdy zaczęła porównywać się z postaciami z książek, uznała, że ich papier i tusz wydają się jednak bardziej realne niż jej własne skóra i kości.
— A poza tym zawsze masz mnie, przynajmniej na razie — kontynuował dziadek. — To znaczy o ile interesuje cię taki wąsaty podstarzały najlepszy przyjaciel, w dodatku prowadzący księgarnię.
— Masz rację — zgodziła się Tilly, próbując pozbyć się natrętnej myśli o hipotetycznej najlepszej przyjaciółce. — Nie potrzebuję przecież nikogo, kto nie mieszka w Pages i Spółce.2
Nikt tak naprawdę nie przeżywa wielkich przygód
Następnego ranka Tilly obudził dźwięk kropli deszczu i jesiennych liści lądujących na oknie dachowym w jej sypialni. Padający deszcz oznaczał, że w sklepie będzie spokojnie, jako że ludzie woleli zostać w domach i tylko dziwaczna grupa przemoczonych czytelników zdecydowała się schnąć przy lekturze w strefie kawiarnianej w oczekiwaniu, aż deszcz ustanie. Dziewczynka cieszyła się chwilą wytchnienia od szkoły, przyjęła znowu tutejszy rytm i rzuciła się w wir księgarnianych rytuałów. Podczas pierwszego dnia smakowała niespiesznie każdy element tej wakacyjnej rutyny: przeczytała w łóżku rozdział nowej książki, kiedy jeszcze wokół panowała cisza, ubrała się w coś, co nie było częścią jej szkolnego mundurka, po czym zjadła spokojne śniadanie złożone z idealnie ugotowanych przez dziadka jajek oraz pokrojonych w paski tostów
— To jakie masz plany na dzisiaj? — zapytała babcia, podając jej kubek herbaty z mlekiem.
— Zamierzam przede wszystkim czytać — powiedziała Tilly.
— A może chciałabyś pójść ze mną później do lasu? — zaproponował dziadek. — Będę też musiał jeszcze wpaść do kwiaciarni, żeby wybrać wiązanki na środowe wieczorne przyjęcie w Krainie Czarów, i przydałoby mi się twoje wyczucie w kwestii kolorów. Straszliwie nam się rozrosła ta impreza. Mam wrażenie, że co roku klienci i wydawcy oczekują coraz bardziej wymyślnego tematu przewodniego.
Tilly wzruszyła ramionami.
— Nie macie czasem tak — zwróciła się do dziadków z poważną miną — że chcielibyście mieć jakiegoś w miarę dobrego przyjaciela, któremu akurat zagrażałoby śmiertelne niebezpieczeństwo, żeby ruszyć mu na pomoc?
— Nie powiem, żebym dużo rozmyślała na ten temat — przyznała babcia, wymieniając z dziadkiem spojrzenia ponad stołem.
Tilly westchnęła.
— Wolałabym po prostu, żeby czekały na mnie jakieś większe wyzwania niż tylko wizyta w kwiaciarni — wyznała. — Nikt tak naprawdę nie przeżywa wielkich przygód.
— Może trochę ci się teraz narażę, ale moim zdaniem jeśli ktoś uważa, że w lesie trudno o przygodę, to sam ma poważne braki w wyobraźni — stwierdził dziadek.
— Przecież wiesz, co mam na myśli.
— To prawda, moja droga, wiem. Ale czasami nie zaszkodzi samemu uważnie rozejrzeć się za jakąś przygodą, nawet jeśli miałaby to być tylko maleńka wyprawa.
— A na razie — wtrąciła się babcia — może faktycznie ogranicz się do przygód na kartach swoich książek, a jak deszcz ustanie, to będziemy mogli urządzić sobie wyprawę.
Tilly otworzyła drzwi do księgarni i poszła szukać Jacka, który zajmował się zaciszną strefą kawiarnianą, mieszczącą się w kącie na parterze. Gdy dotarła wreszcie do kilku krzeseł i stolików z różnych kompletów, Jacka nie było jednak na miejscu, więc rozejrzała się, by sprawdzić, czy w pobliżu nie ma przypadkiem jakichś ciastek, których mogłaby spróbować. Ale gdy wreszcie dojrzała czekoladowe brownie, spod lady wyłoniła się głowa Jacka.
— Oho! Złapana na gorącym uczynku! — wykrzyknął.
— Tak się tylko rozglądałam — sprostowała z zakłopotaniem Tilly, po czym dojrzała szeroki uśmiech na jego twarzy. — Skąd się wziął ten miód na twoim czole? — zapytała.
— Przeprowadzam eksperymenty z ciasteczkowymi lizakami — powiedział, unosząc foremkę na kostki lodu wypełnioną miodem. — Pamiętasz książki z serii „The Faraway Tree” autorstwa Enid Blyton? Bohaterowie jedli tam takie ciasteczka, które eksplodowały miodowym nadzieniem, kiedy się w nie wgryzało. No i cóż, taki właśnie mam plan. Tylko że miód okazał się trochę, jak by to powiedzieć, niechętny do współpracy.
Jack, który liczył sobie dziewiętnaście lat i oszczędzał, by pójść do szkoły cukierniczej w Paryżu, traktował swoją rolę księgarnianego cukiernika bardzo poważnie i nieustannie próbował odtwarzać ciasta i inne wypieki z kart różnych książek. Bardzo stanowczo poprosił też Tilly, żeby dawała mu znać, ilekroć natknie się w którejś książce na szczególnie kuszący opis jakiegoś dania czy przysmaku. Dziewczynka podejrzewała, że Jack szuka inspiracji także w niektórych nowych książkach kucharskich, jako że raz po raz musiała wycierać grzbiety w tamtym dziale z lukru, zupełnie jakby chłopak niekiedy odstawiał egzemplarze w pośpiechu.
— Masz ochotę na gorącą czekoladę? — zaproponował jej, próbując wepchnąć tackę na kostki z lodem do niewielkiego zamrażalnika w kawiarnianej lodówce. — Przyniosę ci trochę.
Tilly skinęła głową i wyszczerzyła się w uśmiechu, a następnie skierowała w stronę ulubionego kącika do czytania na pierwszym piętrze. Dziesięć minut później Jack usiadł obok niej, ostrożnie trzymając tackę z dwoma parującymi kubkami i kawałkami brownie.
— Gdyby twoi dziadkowi przypadkiem zauważyli, że dałem ci ciasto tak szybko po śniadaniu, powiemy im, że to bardzo ważny element jakiegoś eksperymentu kulinarnego przed zbliżającą się imprezą, dobrze? — powiedział i szturchnął ją w ramię. — Co tam czytasz?
Tilly pokazała mu błyszczącą niebieską okładkę.
— Dopiero zaczęłam. Opowiada o syrenach, piratach, morzach i oceanach. Pewnie by ci nie podeszło.
— Cóż, panienko Tilly, tak się składa, wyobraź sobie, że mam słabość do książek o piratach, morzach i oceanach — zaperzył się Jack. — Ale tak naprawdę niczym nie pogardzę. Nie potrafię się oprzeć książkom z akcją osadzoną w kosmosie, zwłaszcza jeśli po drodze jest kilka dobrych zwrotów akcji. No i jeśli jest tam jakiś inteligentny robot, tym lepiej! A gdy dodatkowo nagle okazuje się, że jest zły… Pewnie powinienem to już wiedzieć, ale czy i ty masz jakieś ulubione tytuły?
— Moje dwie ukochane książki to Ania z Zielonego Wzgórza oraz Alicja w Krainie Czarów — powiedziała Tilly z niezłomnym przekonaniem. — Ania i Alicja to moje ulubione bohaterki.
— I za co je tak bardzo lubisz?
Dziewczynka milczała przez moment.
— Z wielu powodów, ale przede wszystkim dlatego, że wydają się takie prawdziwe, nawet gdy o nich nie czytam.
— Prawdziwe? Co masz na myśli? — zapytał Jack.
Tilly zastanawiała się przez chwilę nad jego pytaniem.
— No bo na przykład czasami sama nie wiem, co robić, i wtedy zastanawiam się, co by zrobiła Ania, albo też uczę się czegoś nowego i czuję, że bardzo chciałabym podzielić się tym z Alicją, i dopiero po jakimś czasie przypominam sobie, że to nie są prawdziwe osoby i nie mogę z nimi tak po prostu porozmawiać.
Jack się uśmiechnął.
— Często tak się zdarza, że postaci z książek są znacznie bardziej logiczne niż ludzie wokół nas. Wszystkie te przyziemne życiowe problemy trochę nam w tym przeszkadzają. A skoro już o tym mowa — dodał i strzepnął okruszki ze swojego fartucha, słysząc, że w sklepie rozległo się ciche pikanie. — Ciasteczkowe lizaki wzywają. Wpadnij za jakiś czas, żeby ich spróbować.
Po tych słowach chłopak podniósł się z miękkiej sofy i zbiegł po schodach, zostawiając Tilly sam na sam z książką.
Nieco później śmiech babci dochodzący z wyższego piętra wyrwał Tilly ze świata podwodnych przygód. Dziewczynka nie mogła sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni słyszała u babci podobny śmiech ani też kiedy sama śmiała się tak głośno, dlatego weszła na palcach po schodach, by po cichu sprawdzić, o co może chodzić. Zastała babcię usadowioną w narożniku. Ocierała chusteczką oczy, a jakaś kobieta z ciemnymi, kręconymi włosami upiętymi z tyłu głowy wymachiwała dłońmi i pomagała sobie gestami w opowiadaniu jakiejś historii. Była dużo młodsza od babci i miała na sobie długą, staromodną sukienkę. Tilly na palcach podeszła bliżej, chcąc podsłuchać, co tak bardzo rozbawiło babcię; jednocześnie nie chciała przeszkadzać.
— I wyobraź sobie, że wtedy odwrócił się w jego stronę i powiedział tym swoim irytującym głosem: „Jest znośna, ale niewystarczająco ładna, aby mnie zainteresować”! Mówię ci, Elsie, musiałam bardzo mocno trzymać Charlotte za rękę, żeby nie podejść do tego człowieka i nie powiedzieć mu, co myślę o jego manierach, zwłaszcza że dopiero co przybył do miasta i powinien zachowywać się jak należy. Rzecz jasna moja matka wybaczy tak bogatemu mężczyźnie praktycznie wszystko, aczkolwiek czułam, że tym swoim gadaniem nadwerężył nawet jej cierpliwość.
Tilly nie była już dłużej w stanie oprzeć się chichotowi swojej babci, dlatego odkaszlnęła głośno i wyszła zza rogu. Naraz przekonała się, że babcia siedzi zupełnie sama.
— Och, Tilly! — powiedziała, nadal zmagając się z czkawką, która naszła ją od głośnego śmiechu. — Dobrze się czujesz, kochana?
— Gdzie się podziała ta pani? — zapytała Tilly, rozglądając się bez zrozumienia. Nie mogła pojąć, jakim cudem zmyła się ona równie szybko i po cichu.
Śmiech babci nagle się urwał.
— Jaką panią masz na myśli, kochanie? — zapytała, poprawiając się na krześle.
— Tę, z którą właśnie rozmawiałaś, rzecz jasna! — wyjaśniła Tilly. — Miała długą suknię i ciemne włosy… A do tego strasznie cię rozbawiła!
— Ach, masz na myśli ją — odparła powoli babcia. — To tylko Lizzy, moja stara znajoma. Ty naprawdę ją widziałaś, co?
— No tak, przecież dopiero co tutaj siedziała — powiedziała Tilly ze zdziwieniem. — I gdzie ona się teraz podziewa?
— Musiała przemknąć się jakoś koło ciebie, widocznie jej nie zauważyłaś. Wiesz dobrze, że to miejsce jest trochę jak królicza nora i czasami łatwo stracić kogoś z oczu. Na przykład ja nigdy nie mogę tutaj za tobą nadążyć! — dodała babcia, nagle jakby bardziej pewna siebie. — No nic! Koniec tego dobrego! I jak tam twoja książka?
Tilly odniosła niejasne wrażenie, że babcia coś przed nią ukrywa.
— A od jak dawna znasz tę całą Lizzy? — odezwała się, puszczając babcine pytanie mimo uszu.
— Och, bardzo długo.
— Nie wyglądała na zbyt wiekową — drążyła Tilly.
— Pewnie masz rację. Ale duchem jest naprawdę niemłoda. — Babcia uśmiechnęła się pod nosem. — Ona… Cóż, Tilly, jeśli już mam być z tobą szczera, to spędzam z nią czas częściowo właśnie dlatego, że bardzo przypomina mi twoją mamę.
— Mamę? — Tilly opadła na pusty fotel naprzeciwko babci, pragnąc, by ta rozwinęła temat. Chciała tego tak bardzo, że czuła, jakby serce miało wyskoczyć jej zaraz z piersi. — A co to za podobieństwa? Chyba nie wyglądają tak samo, prawda?
— Nie, nieszczególnie — przyznała babcia. — Bardziej chodzi o to, jak się nosi, o jej poczucie humoru i o sposób, w jaki opowiada różne historie. Twoja mama potrafiła mnie kiedyś rozśmieszyć z taką samą łatwością jak teraz Lizzy.
— A czy mama też ją znała? Przyjaźniły się? Ile właściwie Lizzy ma lat? — dopytywała Tilly.
— Och, jest trochę starsza, niż wskazuje na to jej wygląd — wyjaśniła babcia. — Po raz pierwszy spotkałyśmy się na długo przed tym, jak twoja mama odeszła. Ciekawe, co robi, że jej skóra ciągle wygląda tak dobrze, no nie?
Tilly zakręciło się w głowie od nowych informacji na temat matki, z którą miała kontakt jedynie jako dziecko. Beatrice Pages odeszła, gdy Tilly była jeszcze maleńka, i dziewczynka z czasem przestała o nią dopytywać, aby nie otwierać na nowo starych ran, jako że to wyraźnie bolało dziadka i babcię. Dawniej zdarzało się, że dziadek przez kilka dni po takich pytaniach nie był sobą. Fizycznie czuł się dobrze, ale prawie nie zwracał uwagi na otaczający go świat, nie zauważał klientów ani Tilly. Dlatego właśnie gdy dziewczynka miała okazję zebrać trochę cennych okruchów informacji, jak teraz, słuchała bardzo uważnie.
— W każdym razie wystarczy już tych plotek o starych znajomych — powiedziała babcia i ucięła temat, stanowczo kiwając głową. — Masz może chwilę, żeby pomóc mi w magazynie?
Tilly przytaknęła i babcia wzięła ją za rękę, po czym zeszły razem po schodach na dół, gdzie natychmiast doskoczył do nich spanikowany Jack.
— Musicie mi pomóc! — zawodził.
— A co się stało? — zapytała babcia, a Tilly natychmiast wyobraziła sobie serię niefortunnych wypadków związanych z miodem, ostrymi nożami kuchennymi albo jednym i drugim.
— Nie mogę znaleźć esencji waniliowej! — wykrzyknął Jack, przez co dwójka siedzących nieopodal klientów zmierzyła go wzrokiem, a kotka Alicja uniosła lekceważąco łebek z miękkiego siedziska, które zajęła jeszcze tego ranka.
Babcia tylko westchnęła.
— I to wszystko? — zapytała Tilly. — Byłam już pewna, że zrobiłeś sobie jakąś krzywdę. Że coś się stało.
Jack wyglądał na zdumionego.
— Ależ przecież coś się stało. Wyrabiam ciasto i potrzebuję tej esencji. Elsie, masz może trochę u siebie w kuchni? A jeśli nie, to, Tilly, czy możesz pójść i zapytać o nią Mary?
Babcia wzięła głęboki wdech.
— Tilly, idź, proszę, do kuchni i sprawdź, czy nie znajdziesz czegoś w spiżarni. Ja przejrzę zawartość szafek.
— Tylko nie usmaruj mi książki miodem — powiedziała surowym tonem Tilly, odkładając tom na ladę, po czym oddaliła się w stronę kuchni.
W spiżarni niczego nie znalazła, więc przeszukała jeszcze kuchnię, ale tam również nie było esencji waniliowej. Wyglądało na to, że w pełnych szafkach jest wszystko i jednocześnie trudno odszukać tam cokolwiek konkretnego. Dziadek nie był w stanie wyrzucić niczego, co mogło się jeszcze kiedyś przydać, nawet jeśli zdaniem Tilly i babci przeważnie były to nieprzydatne klamoty. Właśnie dlatego dziewczynce udało się znaleźć tam pomarańczową skarpetę, kilka ołówków i pół talii kart, ale po esencji waniliowej nie było śladu.
W pewnym momencie za stertą pustych pudełek po butach Tilly znalazła zakurzony karton oklejony taśmą do pakowania. Na górze napisano na nim czarnym markerem „Książki należące do Bei”. Tilly poczuła, jak jej serce podskakuje na ten widok. W końcu przecież imię jej mamy zdrabniało się w ten sposób, co brzmiało po angielsku jak „bee”, czyli pszczoła. Tilly poczuła, jak serce jej się kurczy, a głęboko w niej coś się poruszyło, wyglądało bowiem na to, że książki te należały kiedyś do jej mamy.
Jane Austen, Duma i uprzedzenie, przeł. Katarzyna Surówka, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2009.3
Cudze wspomnienia
Tilly zaciągnęła karton do kuchni i zdarła z niego taśmę, która z upływem czasu skruszała. Odgłosy księgarni ucichły i jej dłoń powędrowała odruchowo w stronę delikatnego złotego naszyjnika z pszczołą, który nosiła na szyi. Matka wręczyła jej go w dniu narodzin. Sama nosiła drugi, dokładnie taki sam.
Obraz matki, który Tilly nosiła w głowie, powstał niczym układanka z różnych zdjęć i wspomnień innych ludzi. Nikt nie miał pojęcia, gdzie zniknęła Beatrice Pages, a brak jakichkolwiek pewników w tej sprawie powodował, że ogromną wyrwę, którą matka pozostawiła w życiu Tilly, trudno było wypełnić.
Dziewczynka w końcu prawie przestała o cokolwiek dopytywać, a nieliczne już rozmowy na ten temat przebiegały zawsze w ten sam sposób.
— Kochanie, powiedzieliśmy ci wszystko, co sami wiemy. Orientujesz się też, co na ten temat sądzi policja. Drążenie tej sprawy w żaden sposób nie poprawi sytuacji. — W ten sposób odpowiadali babcia i dziadek.
— Przecież policja uważa, że była nieszczęśliwa i po prostu wyniosła się stąd, żeby zacząć gdzieś indziej nowe życie. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego miałaby to zrobić tuż po tym, jak się urodziłam, przecież na pewno… — Dokończenie tej myśli na głos okazało się dla Tilly niełatwe.
Zawsze jednak ktoś spieszył z zapewnieniem:
— Tilly, twoja mama bardzo, ale to bardzo cię kochała. Nie mamy co do tego żadnych wątpliwości.
— Nie rozumiem po prostu, dlaczego odeszła, skoro faktycznie tak bardzo mnie kochała. — To pytanie ciągle do niej wracało, a do oczu napływały jej łzy.
— Tilly, kochana, my też nie mamy pojęcia, dlaczego tak się stało. I bardzo tego żałujemy — mawiała w takich chwilach babcia, a dziadek jak zwykle cicho ocierał oczy chusteczką w kratę.
Tilly wróciła myślami do stojącego przed nią kartonu. Wewnątrz tkwiły sterty starych książek o żółknących kartkach oraz postrzępionych i naddartych tu i ówdzie okładkach. Tilly wpatrywała się w nie, niepewna, w którym miejscu powinna zacząć, ale kiedy już miała wyciągnąć pierwszy tom z brzegu, usłyszała, jak Jack woła ją z głębi sklepu:
— Tilly! Wanilia! Pamiętasz? Bo zaczynam smarować twoją książkę miodem!
Czar prysł. Tilly westchnęła i odepchnęła karton w kąt w kuchni. Chciała poczekać, aż znajdzie wystarczająco dużo czasu, żeby móc się na nim skupić, podobnie jak robiła z każdą nową książką.
Wróciła do księgarni, do Jacka.
— Nie mogłam znaleźć esencji waniliowej, trzeba porozmawiać z panią Mary — wyznała.
— No dobrze, to idź. — Jack odesłał ją zniecierpliwionym gestem. — Idź i ją zapytaj.
Tilly już otworzyła usta, żeby się z tego jakoś wykręcić, bo chciała natychmiast wrócić do pudła z książkami, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedniej wymówki, dlatego w końcu chwyciła parasolkę stojącą przy drzwiach i poślizgnęła się na czymś rozmiękłym.
Spojrzała w dół i zobaczyła na drewnianej podłodze niedojedzoną kanapkę. Cmoknęła pod nosem, podnosząc ją z ziemi.
— No ludzie, kto tutaj jada kanapki z marmoladą? — powiedziała sama do siebie i wyrzuciła ją do kosza przed sklepem, a następnie przecięła ulicę i ruszyła do Okruchów, kafejki prowadzonej przez Mary Roux.
Mary i Jacka od dawna łączyła rywalizacja, choć uczucie to było wyłącznie jednostronne. Tak naprawdę Mary co chwila pożyczała Jackowi przeróżne składniki i oferowała mu porady dotyczące pieczenia.
Dzwonek nad drzwiami rozbrzmiał, gdy Tilly wchodziła do środka. Nie od razu zauważyła Mary, ale za to rzucił jej się w oczy Oskar, jej syn, który siedział akurat przy stole i jadł tost. Chwilę później nad ladą pojawiła się twarz Mary. Kobieta trzymała w ręce talerz z babeczkami z polewą w pastelowych odcieniach; wręczyła go parze z radośnie gaworzącym dzieckiem.
Mary uśmiechnęła się szeroko na widok Tilly i przywołała ją do siebie gestem, gdy tylko trzyosobowa rodzina odeszła od lady i zajęła fotele.
— W czym ci mogę pomóc? — zapytała. — Czyżby Jack znowu eksperymentował?
— Próbuje zrobić ciasteczkowe lizaki, podobne do tych z książek Enid Blyton — wyjaśniła Tilly — ale skończyła mu się esencja waniliowa i prosił, żebym spytała, czy może trochę pożyczyć.
— No pewnie, oczywiście — powiedziała Mary. — Usiądź sobie na chwilę. Zaraz przyniosę z kuchni, co trzeba. Chcesz może przy okazji coś zjeść? Wyglądasz, jakbyś trochę zmizerniała.
— Nic mi nie jest — zapewniła Tilly. Popatrzyła na Mary i przez chwilę rozważała, czy nie powiedzieć jej o swoim nowym znalezisku. — Natknęłam się dzisiaj na jakieś stare rzeczy mojej mamy. I chyba stąd ten mój dziwny humor. Nie mam prawie nic, co by do niej należało.
— Och, maleńka. To musiało mocno cię poruszyć — powiedziała Mary i pocałowała Tilly w czubek głowy. Położyła dłoń na jej ramieniu na chwilę dłużej niż zazwyczaj i dziewczynka poczuła, że kobieta ściska ją lekko, nim ruszyła do kuchni. — Zaczekaj chwilę, zaraz wrócę.
Drzwi się zamknęły i Tilly spojrzała na Oskara, usiłując nawiązać kontakt wzrokowy. Prawie nigdy nie widywała go w Okruchach. Poza tym kiedyś chodził do innej szkoły podstawowej i choć teraz miewali wspólne zajęcia, to i tak nigdy za wiele ze sobą nie rozmawiali.
Po chwili podeszła do niego niespiesznym krokiem.
— Zacząłeś już robić swoją pracę domową z angielskiego? — zapytała, a Oskar wreszcie na nią popatrzył.
— Jeszcze nie! — odpowiedział zaskoczony. — Przecież to dosłownie pierwszy dzień wolnego. O ile dobrze pamiętam, mamy przeczytać książkę, której dotąd nie znaliśmy, prawda?
— No! — zgodziła się radośnie Tilly. — Najlepsze zadanie domowe na świecie.
— To może wpadnę później do Pages i Spółki i poszukam czegoś dla siebie? Może być? O ile nie masz nic przeciwko — rzucił.
Tilly rozpromieniła się na tę myśl.
— Świetny pomysł. Mogę pomóc ci szukać, gdybyś chciał. A co najbardziej lubisz czytać?
Oskar szurał przez chwilę nogami i wpatrywał się w blat stołu.
— A wiesz, różne takie. W ostatnie wakacje zacząłem czytać na przykład książkę o Percym Jacksonie i naprawdę mi się spodobała.
— Ta seria jest rewelacyjna, no nie? — zgodziła się Tilly. — Nie mogłam uwierzyć, jak dowiedziałam się, kto jest ojcem Nico.
— Tylko nic mi nie mów — wtrącił Oskar. — Nie dotarłem jeszcze do tej części, ciągle czytam pierwszą. Trochę wolno mi to idzie.
— Oskar ma dysleksję — powiedziała Mary, podchodząc do nich z niewielką butelką w ręku i brązową kopertą wetkniętą pod pachę. — Ale mimo wszystko uwielbia czytać, prawda, kochanie?
— No tak, mamo — przyznał Oskar i z zażenowaniem strącił z głowy jej dłoń.
— Dobrze, tak czy owak powinieneś wpaść później do naszego sklepu po coś do czytania. No wiesz, do zadania domowego.
— Tak, Tilly, masz rację. To naprawdę wspaniały pomysł. Może skoczycie tam nawet teraz, co ty na to, Oskarze? — zapytała szeroko uśmiechnięta Mary.
— Dobra, mamo, wyluzuj, okej? — rzucił Oskar i odwrócił się do Tilly. — Wpadnę jutro, dobra?
Tilly przytaknęła.
— Och, a tutaj jest powód, dla którego przyszłaś — dodała Mary, wyciągając przed siebie niewielką butelkę z esencją waniliową. — Przekażesz Jackowi, że nie będzie musiał nic oddawać, o ile pozwoli mi spróbować jednego ciasteczkowego lizaka? — Uśmiechnęła się szeroko, a następnie położyła na stole pomiędzy nimi kopertę i pchnęła ją w stronę Tilly, która wpatrywała się w nią lekko zdziwiona. — Pomyślałam o tym, kiedy napomknęłaś o książkach swojej mamy — zaczęła powoli Mary. — Miałam to u siebie już od bardzo dawna i powinnam była dać ci je wcześniej, ale, no cóż, po tym, jak zniknęła Bea, dobrze to ukryłam, no i dopiero teraz znowu sobie o tym przypomniałam.
Żadne z nich nie wiedziało, co należałoby powiedzieć albo zrobić w takiej chwili, dlatego w końcu Mary przyciągnęła kopertę z powrotem do siebie i wysunęła z niej lekko poblakłą fotografię, na której młode Bea i Mary siedziały po obu stronach księgarnianej sofy. Ich stopy w skarpetkach stykały się pośrodku i obie trzymały książki na swoich mocno zaokrąglonych brzuchach.
— Przepraszam cię, Tilly, że nie zadbałam o nie lepiej — podjęła Mary, próbując zetrzeć plamę z narożnika zdjęcia. — Teraz już należy do ciebie, jeśli tylko chcesz. Wiem, że to niewiele, ale wydaje mi się, że ci się spodoba. Mogę opowiedzieć ci o nim coś więcej, gdybyś chciała, zrozumiem jednak, jeśli wolisz je najpierw obejrzeć sama. Dokładnie pamiętam tamten dzień. Nie mam najmniejszego pojęcia, co mam tutaj w rękach, ale twoja mama podczas ciąży wpadła w ciąg czytania klasyków. Wydaje mi się, że dopadła ją jakaś tęsknota za dzieciństwem. Pozycja ze zdjęcia to Mała księżniczka. Czytała ją w kółko. Była to jej ulubiona książka, ale jestem pewna, że dobrze o tym wiesz. Możesz wpaść i zapytać mnie o to zdjęcie, kiedy tylko chcesz, pamiętaj o tym.
— Dziękuję — powiedziała cichutko Tilly, patrząc intensywnie na fotografię. Właśnie się dowiedziała, że Mała księżniczka była ulubioną książką jej mamy. Po chwili Mary wsunęła zdjęcie z powrotem do koperty.
— No dobrze, w takim razie leć i pamiętaj, że chcę później dostać ciasteczkowego lizaka. — Mary pokierowała ją delikatnie w stronę drzwi. — I uważaj na tę kopertę, żeby nie zamokła w deszczu.
Tilly zaniosła esencję waniliową Jackowi i poszła z powrotem do kuchni, gdzie dziadek siedział na podłodze i opierał się o ścianę, trzymając w ręku chusteczkę w kratę. Tilly osunęła się na podłogę obok niego i przytuliła do jego ramienia, czując przy tym znajomy zapach kaszmirowego swetra i starego papieru.
— Zupełnie wyleciało mi z głowy, gdzie postawiłem to pudło — powiedział, tuląc do siebie Tilly. — To niektóre z ulubionych książek twojej mamy z czasów, gdy była w twoim wieku. Wiele z nich przeczytała po raz kolejny, kiedy chodziła z tobą w ciąży.
— I to były jej ulubione tytuły? — zapytała Tilly, ciekawa dalszych szczegółów.
— Cóż, no tak, właśnie te lubiła najbardziej, gdy dorastała. I to właśnie te książki wiele dla niej znaczyły, kiedy była w twoim wieku. Książki, które szczególnie podobają nam się, gdy dorastamy, wpływają na nas w niezwykły sposób, Tilly. A postaci z czytanych przez nas książek pomagają podjąć decyzję, kim staniemy się w przyszłości.
Dziadek urwał i Tilly zauważyła, że trzyma jeden z tomów i rozmawiając z nią, obraca go w rękach.
— A co do tej konkretnej książki… — powiedział. — Wahałem się, czy ci ją pokazać, no wiesz… A zresztą, po prostu daj mi później znać, co o niej sądzisz. — Raz jeszcze rzucił okiem na tom trzymany w dłoni i podał go wnuczce. Była to Mała księżniczka, egzemplarz z żółtą okładką. Tilly wyciągnęła fotografię Mary z koperty i pokazała ją dziadkowi.
— Skąd to wzięłaś? — zapytał.
— Pani Roux dała mi dzisiaj to zdjęcie — powiedziała Tilly. — Spójrz, mama czyta tę samą książkę!
— Bo widzisz, to była jej ukochana powieść — wyjaśnił dziadek. — Przepadała za nią, będąc w twoim wieku, ale tak naprawdę zakochała się w niej podczas studiów. Zabrała ten egzemplarz ze sobą i czytała go raz za razem. Ona… No cóż, najwyraźniej podczas ponownej lektury, już jako dorosła kobieta, odkryła w niej coś nowego. Czytałaś ją?
— Tak, i to kilka razy.
— I co o niej sądzisz? — zapytał dziadek. — Czy któraś z postaci przypadła ci jakoś szczególnie do gustu?
Tilly wzruszyła ramionami.
— Podobała mi się. Nie należy do grona moich ulubionych tytułów, ale naprawdę polubiłam Sarę. To, że uciekała w opowieści, kiedy była smutna albo po tym, jak zmarł jej tata.
Dziadek uśmiechnął się słabo, w równej mierze do Tilly, jak i do siebie.
— To dobrze, a teraz masz egzemplarz swojej mamy. Oraz zdjęcie, na którym go czyta.
Po chwili dziadek spojrzał na pudło.
— Być może w środku natkniesz się również na książki, których jeszcze nie znasz. Weź je na górę do swojego pokoju i przejrzyj. Co ty na to? — Uścisnął szybko Tilly i podniósł się z podłogi. — Nie mogę zostawiać twojej babci i Jacka zbyt długo samych, bo to się kiepsko skończy — powiedział, a następnie ruszył z powrotem do księgarni.
Tilly odłożyła Małą księżniczkę z powrotem do kartonu i weszła z nim po schodach do swojej maleńkiej sypialni położonej na poddaszu. Ściany jej pokoiku były zastawione regałami, które zapełniła już książkami należącymi do niej, ale też pożyczonymi tymczasowo ze sklepu, czego nie powinna robić. Jednak po tym, jak przyłapała babcię, która rozlała herbatę na książkę z księgarni, zwykle uchodziło jej to na sucho, o ile tylko oddawała egzemplarze w stanie nienaruszonym. Tilly postawiła karton na środku podłogi i położyła na nim kopertę od Mary. Następnie usiadła na łóżku, podciągnęła stopy do siebie i wpatrywała się w nią intensywnie, a w jej głowie aż buzowało od emocji.
W końcu raz jeszcze wyciągnęła fotografię, położyła ją na łóżko, po czym ściągnęła z półki cienki album. Na jego stronach mieściła się kolekcja fotografii, które pomogli zebrać jej dziadkowie; każda przedstawiała jej mamę: w wieku dziecięcym, z babcią i dziadkiem, w księgarni, a nawet jedno z Nowego Jorku, gdzie studiowała. Tilly oglądała te zdjęcia, choć przedstawione na nich wspomnienia nie należały do niej.
Poczuła nagle, jak gdyby ktoś owinął ją w gruby koc, który niósł pocieszenie, ale też jednocześnie ją dusił. Twarz jej mamy spoglądała na nią z tak wielu zdjęć jednocześnie. Gdy Tilly próbowała sama przypomnieć sobie, jak mama wyglądała, czuła się, jakby usiłowała wyobrazić sobie postać z jakiejś książki. Pojawiło się to samo wrażenie, że ten ktoś stoi tuż obok, ale gdy tylko chciało się przyjrzeć i zobaczyć detale twarzy, wszystko się zamazywało i uciekało, aż w końcu postać przestawała przypominać człowieka.
Spróbowała uspokoić oddech, po czym wsunęła fotografię od Mary do albumu i położyła go na stoliku przy łóżku. Następnie nabrała głęboko powietrza i zamiast na album popatrzyła na karton z książkami, z dwojga złego wydawało się to bowiem łatwiejsze.
— W końcu książki to moja działka — mruknęła pod nosem do siebie. — Jakoś sobie z nimi poradzę.
Spróbowała zdmuchnąć wierzchnią warstwę kurzu z pudła, ale nie uzyskała tak spektakularnego efektu jak na filmach, więc w końcu po prostu starła grubą warstwę rękawem. Na wierzchu nie było żadnych innych napisów prócz dużych liter umieszczonych tam przez jej mamę. Tilly zdrapała resztę taśmy, której warstwa klejąca niemal utraciła już swoje właściwości, i wyciągnęła egzemplarz Małej księżniczki. Pod spodem leżało stare wydanie Ani z Zielonego Wzgórza, które podniosła. Po chwili złapała się na tym, że wpatruje się jedynie w okładkę książki i nie jest w stanie jej otworzyć. Górny narożnik był zadarty i dzięki temu widziała, że na pierwszej stronie ktoś napisał dziecięcym charakterem: „Beatrice Pages”. Tilly przesunęła palcem wskazującym po literach postawionych przez jej matkę i próbowała wyobrazić sobie, jak ta, będąc w jej wieku, ostrożnie kreśliła swój podpis. Poczuła, że między nią a mamą istnieje delikatna nić porozumienia — zdała sobie z tego sprawę dopiero teraz, tak jakby właśnie ta książka jej to uświadomiła.
Dziadek powtarzał jej od zawsze, żeby podpisywała książki swoim nazwiskiem, tak więc nie zdziwiło jej zupełnie, że również mama postępowała tak, gdy była mała.
— Przede wszystkim chodzi o to, żeby pozostawić w książce ślad świadczący o tym, że ktoś ją czyta i kocha — mawiał czasem. Dziadek miał w zwyczaju polować w antykwariatach na egzemplarze z cudzymi podpisami albo dedykacjami od ludzi, którzy wręczali wcześniej te książki jako prezenty. — Cieszy mnie sam fakt, że inni czytają te same książki, które tak wiele dla mnie znaczą. Lubię też myśleć o tym, że ktoś wybrał taką książkę dla kogoś na prezent. A te nazwiska i dedykacje stanowią jakby podróż w czasie i łączą czytelników z różnych epok, rodzin czy nawet krajów.
Tilly rozmyślała, co sprawiło, że jej matka polubiła akurat te książki i te postaci. Była ciekawa, czy chodziło o te same powody, dla których i ona je kochała. Czy Ania Shirley rozbawiała jej matkę w tych samych momentach co ją? W końcu dziewczynka zamknęła oczy i wyobraziła sobie alternatywną rzeczywistość, w której mogłaby ją o to po prostu zapytać. Zeszłaby po schodach, zastała ją przy stole kuchennym, gdzie jej mama siekałaby akurat z dziadkiem liście sałaty albo ugniatałaby ciasto z mąki i masła, by później z babcią zrobić z tego kruszonkę. Wprawdzie ich dom był zawsze żywy, a w powietrzu rozbrzmiewały śmiech, muzyka i przeróżne rozmowy, ale ucho Tilly łowiło ciszę tam, gdzie powinna słyszeć swoją matkę, jakby słuchała orkiestry, w której brakowało sekcji smyczkowej.
Delikatne pukanie do drzwi wyrwało ją z rozmyślań. Do pokoju zajrzała jej babcia.
— Cześć, kochanie, jak się masz? Dziadek twierdzi, że znalazłaś karton z książkami swojej mamy.
Tilly skinęła głową. Babcia weszła do pokoju i podniosła egzemplarz Małej księżniczki. Przytuliła go, jakby książka ta zawierała w sobie cząstkę jej córki.
— Zamierzam zabrać się do przyrządzania obiadu — dodała, przyciskając tom do piersi. — Zejdziesz do mnie na dół i pomożesz w zamknięciu sklepu? Tutaj jest trochę chłodno.
Tilly skinęła głową i poszła za babcią. Była pewna, że w kuchni będzie pusto, a mimo to wyobraziła sobie, że wchodzi do środka, a tam stoi jej matka. W końcu uderzyło ją ciepłe, kuchenne powietrze i wróciła myślami do rzeczywistości.
Nieco później tego wieczora jej smutek rozwiał się trochę przy talerzu z pieczonym kurczakiem z czosnkiem, cytryną, rozmarynem i ziemniakami tłuczonymi z zielonym groszkiem.
— A czy wiesz może, jakie książki czytał mój tata? — zapytała, a dziadek jakby zakrztusił się lekko chlebem, który właśnie przeżuwał.
— Niestety nie — powiedziała babcia i poklepała go po plecach. — Nie znaliśmy go zbyt dobrze.
— A myślicie, że moja mama wiedziała, które to książki? — zapytała Tilly.
— Jestem pewna, że tak — powiedziała babcia. — Z pewnością rozmawiali o książkach, jak i o wszystkim innym, jak to mają w zwyczaju zakochani.
— Dlaczego nie mamy żadnych ich wspólnych zdjęć?
— No cóż, z tego samego powodu, dla którego nie znamy tytułów jego ukochanych książek. Nie spędziliśmy z nim ani chwili przed jego śmiercią.
— Myślicie, że mama odeszła z powodu śmierci taty?
— Och, maleńka — rzuciła babcia. — Nie mam pojęcia, jak ci na to szczerze odpowiedzieć. Nie zamierzam udawać, że śmierć twojego taty nie złamała jej serca. Dużo rozmyślała na temat tego, jak by to było, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Ale kiedy się urodziłaś, to w pewnym sensie odzyskała małą cząstkę niego i między innymi dlatego byłaś dla niej wszystkim.
— Jestem ogromnie ciekawa, co takiego po nim odziedziczyłam — wyznała Tilly.
Dziadek uśmiechnął się.
— Cóż, swojego wzrostu ani włosów z pewnością nie masz po nas. Mam jednak wrażenie, że gust książkowy odziedziczyłaś po naszej części rodziny.
— Pamiętaj jednak, Tilly — dodała babcia — że choć masz w sobie trochę każdego z nich, a także mieszankę z reszty swoich przodków, najważniejsze jest to, co pochodzi wyłącznie od ciebie. Jestem o tym przekonana. A teraz powiedzcie mi, czyja kolej na zmywanie naczyń?
Gdy Tilly była młodsza, lubiła czytywać z dziadkiem książki przed pójściem do łóżka. Każdego wieczora po kolacji sadowili się na dużej, miękkiej sofie przed kominkiem i dziadek czytał na głos rozdział czy dwa z książki, którą akurat wybrali. Żeglowali z jaskółkami i amazonkami, poznawali wiedźmy z Akademii dla Czarownic Panny Cackle i zwiedzali światy oparte na grzbietach słoni.
Z czasem ta tradycja stopniowo wygasała. Początkowo ograniczyli się do czytania każde własnej książki obok siebie, aż w końcu Tilly zabierała swoje do łóżka i ani się obejrzeli, a przestali wspólnie czytać, choć nie stało się to za sprawą żadnej konkretnej decyzji.
W każdym razie później tego samego wieczora Tilly wygramoliła się z łóżka, trzymając wciąż zamknięty egzemplarz Ani z Zielonego Wzgórza należący niegdyś do jej mamy, a następnie zeszła z powrotem na dół. Jej babcia czytała coś w kuchni z kubkiem herbaty w ręku, ale oderwała się od lektury, widząc Tilly. Dojrzała książkę trzymaną przez dziewczynkę i uśmiechnęła się lekko, a następnie wróciła do czytania. Tilly weszła do sklepu i zobaczyła, że dziadek siedzi na sofie, a w pobliżu migocą płomienie paleniska. Usiadła obok niego z książką mamy złożoną na kolanach. Dziadek objął ją bez słowa, a po chwili, gdy babcia przyniosła im trzy kubki z gorącą czekoladą, odłożył swoją książkę i zaczął czytać.
Ciąg dalszy w wersji pełnej