-
promocja
To będę ja! - ebook
To będę ja! - ebook
Grube dziewczyny nie powinny: tańczyć, nosić jasnych kolorów, zwracać na siebie uwagi.
Skye słyszała to już setki razy. Ale nigdy się z tym nie zgadzała.
Kiedy w Los Angeles odbywa się jedno z najpopularniejszych koreańskich talent show, Skye postanawia spełnić swoje marzenie i zawalczyć o miejsce w świecie k-popu. Jednak droga do marzeń okazuje się pełna wyzwań. Nieustanne treningi, medialna presja i standardy piękna w przemyśle rozrywkowym wystawiają jej pewność siebie na próbę. A rodzące się uczucie do Henry’ego Cho – popularnego modela i jej największego rywala – komplikuje wszystko.
Mimo przeciwności Skye nie zapomina o swoim celu: chce zostać pierwszą gwiazdą k-popu plus-size i udowodnić, że talent i determinacja nie znają rozmiarów. Aby to osiągnąć, musi wygrać show, ale przede wszystkim nie zatracić samej siebie.
Zamierzam udowodnić tobie i wszelkiej maści hejterom, że rozmiar nie jest istotny. Jestem świetną tancerką i wokalistką, kropka. To, że jestem gruba, nie znaczy, że nie mogę robić najróżniejszych rzeczy. Pokażę wam wszystkim, że nikt mnie nie powstrzyma.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dla dzieci |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8367-899-3 |
| Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Za kulisami panuje zupełny chaos. Wieść o pojawieniu się Henry’ego musiała się już rozejść, bo ludzie spieszą w stronę, z której właśnie przyszłam, by choć przez chwilę rzucić na niego okiem. W programach takich jak _American Idol_, _America’s Got Talent_ czy nawet koreańskich show, na przykład _K-Pop Star_ i _Show Me the Money_, nagrania, na których uczestnicy wchodzą za kulisy, są zwykle pomijane lub montowane w przyspieszonym tempie. Teraz już rozumiem dlaczego. Wszyscy, którzy akurat nie wariują na punkcie Henry’ego, panikują, przekrzykując się po koreańsku i przerzucając najróżniejszymi wskazówkami tak szybko, że aż zaczyna kręcić mi się w głowie. Gdzieś nad nami migają jasne światła, gdy technik dostosowuje oświetlenie sceniczne. A jakby tego było mało, dociera tu również gwar publiczności.
– Zaczekaj tu, proszę, aż kamery znowu zaczną nagrywać – instruuje mnie zmęczonym głosem kobieta z tabletem. Wskazuje na wyklejony niebieską taśmą znak X pod moimi nogami. – Jurorzy mają teraz krótką przerwę. Powiem ci, kiedy ruszyć na scenę.
Dotyka tkwiącej w jej uchu słuchawki.
Potwierdzam skinieniem głowy, a serce zaczyna walić mi w piersi. Wszystkie odcinki _You’re My Shining Star_ poza ostatnim są nagrywane wcześniej, lecz w dzisiejszym uczestniczy też siedząca na widowni publiczność, składająca się z członków personelu oraz setek osób, które przyszły wziąć udział w castingu. Dodatkowo siedzi wśród nich też garść gwiazd k-popu z PTS Entertainment – wytwórni Park Tae-Suka – zaproszonych zapewne z intencją zwabienia przed telewizory ich fanów, którzy będą ciekawi reakcji idoli.
Występowałam na scenie niezliczoną ilość razy w czasie szkolnych eventów, lecz dziś po raz pierwszy mam się zaprezentować przed kamerą nienależącą do mojego taty – który wciąż uznaje wyższość kamery wideo nad tą w telefonie – czy innych nagrywających występy rodziców.
Zastanawiam się, jak zareagują moi rodzice, kiedy zobaczą mnie w koreańskiej telewizji. Choć mieszkamy w Stanach, to w ramach kablówki mamy wykupione też koreańskie kanały. Wiem, że tata na pewno będzie się ekscytował, ale mama? Ucieszę się, jeśli nie da mi tygodniowego szlabanu. Znając ją, wyobrażam sobie, że natychmiast zaciśnie powieki i czym prędzej wyłączy telewizor, gdy tylko na scenę wyjdę ja – jej, nomen omen, największy powód do wstydu.
– Okej, są gotowi, czekają na ciebie. – Kobieta z tabletem przerywa moje myśli. Wręcza mi mikrofon i ruchem ręki kieruje na scenę. – Dojdź do tego dużego X pośrodku sceny i poczekaj, aż jurorzy pierwsi się do ciebie odezwą.
Z każdym krokiem serce bije mi coraz głośniej. W chwili, gdy wychodzę zza kulis, wlepiają się we mnie wszystkie oczy. Paru chłopaków w pierwszym rzędzie poszturchuje swoich kumpli, którzy zaraz dołączają do reszty, gapiąc się na mnie z rozdziawionymi gębami. Kilku nawet zaczyna się śmiać, jakbym była najzabawniejszym zjawiskiem, jakie w życiu widzieli.
„No dobra. Cudownie. Więc tak to będzie wyglądać…”
Przez ułamek sekundy boję się, że dopuszczono mnie do tego etapu tylko po to, by ludzie mieli ze mnie bekę, jak z tamtego chłopaka bez słuchu muzycznego. To obrzydliwe, że coś takiego mogłoby w ogóle się zdarzyć, lecz w koreańskiej telewizji naśmiewanie się z grubych ludzi to żadna nowość.
Jednym z plusów chodzenia do szkoły w Stanach jest to, że obowiązują tam inne standardy dotyczące masy ciała niż te promowane w azjatyckich mediach. Podczas szkolnych występów nikogo nie obchodzi, że jestem _plus size_ – albo przynajmniej ludzie są na tyle świadomi, by tego nie komentować i nie reagować w żaden niestosowny sposób – bo pochodzimy z najróżniejszych środowisk i każdy wygląda inaczej. Tymczasem w koreańskich mediach niemal wszystkie dziewczyny są superchude. A jeśli mają rozmiar większy niż S lub, Boże broń, noszą XL – jak ja – to występują albo jako komiczki, albo jako postaci drugoplanowe mające za zadanie rozśmieszać publiczność i sprawić, by na ich tle główna bohaterka wyglądała ładniej. Grubaski mogą więc aspirować najwyżej do roli komicznego przerywnika.
Ale ja nie jestem tu po to, by kogokolwiek rozśmieszać. Jestem tu po to, żeby wygrać.
Unoszę wysoko głowę. Co z tego, że teraz się śmieją? Za parę minut będą musieli przestać.
Przynajmniej jurorzy zachowują na tyle profesjonalizmu, by nie zareagować tak samo jak publiczność. Jednak, mimo że są bardziej subtelni, nie mogę powiedzieć, by ich reakcje zdradzały przychylność. Park Tae-Suk, producent, unosi na mój widok brew. Dwoje pozostałych, Jang Bora i Gary Kim, wpatruje się we mnie osłupiałym wzrokiem.
Wszyscy troje wyglądają zaskakująco normalnie, wcale nie tak widowiskowo jak w telewizji czy na zdjęciach promocyjnych. Nie wiem, czy w ogóle bym ich rozpoznała, gdybym minęła ich na ulicy. Choć oczywiście Park Tae-Suk, znany ze swoich ekscentrycznych strojów, ma na sobie turkusowy garnitur kontrastujący z intensywnie różowym krawatem, a Gary Kim i Jang Bora ubrani są w modne streetwearowe ciuchy, w których wyglądają, jakby właśnie wypuszczali najgorętszy hiphopowy album roku w Korei. Ale jeśli nie liczyć ich designerskich strojów ani profesjonalnego makijażu i fryzur, to wyglądają zupełnie… ludzko.
Brzmi to dość głupio, wiem. Oczywiście, że wyglądają ludzko. Przecież w końcu _są_ ludźmi. Zawsze jednak wydawało mi się, że celebryci należą do jakiegoś innego wymiaru niż zwykli śmiertelnicy, którzy mogą jedynie ich wielbić, tak jak starożytni Grecy wielbili swoich bogów. A teraz widzę ciemne obwódki wokół zmęczonych oczu Bory, zmarszczki na twarzy Park Tae-Suka i krople potu spływające po czole Gary’ego, jakby było mu tutaj trochę za gorąco.
_Celebryci… Tacy jak my!_ Nieraz widuję takie sztampowe tytuły na pierwszych stronach tabloidów, choć chyba nigdy dotąd nie pomyślałam, że mogą być po prostu prawdziwe. W pewnym stopniu jest to dziwnie krzepiące. Myślę sobie, że mam szansę stać się kiedyś taka jak oni.
Uśmiecham się do nich najpiękniej, jak potrafię, po czym kłaniam się nisko i głęboko.
– Dzień dobry – mówię do mikrofonu i przedstawiam się, jak należy, po koreańsku. – Nazywam się Skye Shin. Mam szesnaście lat i mieszkam w hrabstwie Orange.
Może i jestem dla swojej mamy największym powodem do wstydu, ale przynajmniej nie okażę się barbarzynką. Koreańska kultura ma własne standardy odpowiedniego zachowania w kwestiach, nad którymi Amerykanom nawet nie przyszłoby na myśl się zastanawiać. Gdyby rodzice nie wpajali mi zasad dotyczących ukłonów i właściwego sposobu przedstawiania się od wczesnego dzieciństwa, przestrzeganie ich byłoby dziś dla mnie pewnie równie wielkim wyzwaniem, jak żonglowanie w czasie jednoczesnej gry w Twistera.
– Witamy, panno Shin – odpowiada mi Bora. Jej głos jest odrobinę wyższy, choć wcale nie mniej ładny niż w telewizji. – Dostaliśmy informację, że zamierza pani dla nas zaśpiewać _oraz_ zatańczyć. Czy to się zgadza?
Kiedy to mówi, jej usta unoszą się w lekkim uśmieszku. Choć jest ledwie zauważalny, wystarcza, bym zacisnęła dłonie w pięści. Już reakcja publiczności po tym, jak weszłam na scenę, zmąciła spokój, który tchnęła we mnie rozmowa z Laną. Uśmieszek Bory pozbawił mnie resztek tego spokoju. Ze sposobu, w jaki na mnie patrzy, mogę śmiało wywnioskować, że spodziewa się, iż moja obecność w programie to jakiś żart.
„No dobrze – myślę sobie. – To tylko jedna osoba więcej, której udowodnię, że nie ma racji. Jedna więcej na mojej liście”.
– Właśnie tak – odpowiadam radośnie. Skoro trzeba, to mogę udawać, że nie widzę, co się dzieje, przynajmniej na razie. – W pierwszej kolejności zatańczę, a potem zaśpiewam. Jestem gotowa.
Technik bierze ode mnie mikrofon i oczy wszystkich zwracają się na mnie w niemym oczekiwaniu.
Park Tae-Suk daje znak skinieniem głowy i uniesieniem ręki.
Nagle z całą mocą wybuchają pierwsze głośne, agresywne beaty mojego utworu, zalewając salę dźwiękiem. Wstrząsają każdym nerwem w moim ciele i zupełnie przejmują nade mną kontrolę. Nie słyszę już bicia własnego serca, i tym lepiej. Nie potrzebuję, by cokolwiek, nawet frenetyczne kołatanie serca, odciągało moją uwagę od sprawy, dla której tu jestem.
„Grube dziewczynki nie powinny tańczyć”. Słyszę w głowie głos mamy, raz po raz, jak zdartą płytę.
„No cóż, mamo, jestem tu po to, by udowodnić, że się mylisz”.
Robię skok naprzód i zaczynam poruszać się do rytmu.3
Taniec od zawsze ma na mnie dziwny wpływ. W jednej chwili stoję na scenie nerwowa i trochę niepewna, a w następnej jest tak, jakby ktoś odciął mi w mózgu wszystkie ośrodki niemające związku ze zmysłem słuchu i z używaniem mięśni. Cała staję się muzyką i mam absolutne zaufanie do energicznych ruchów własnych rąk i nóg. Tak po prostu.
Ani razu nie ćwiczyłam tego układu na scenie, ale szybko udaje mi się dostosować go tak, by w pełni wykorzystać całą przestrzeń, z werwą uderzając nogami i posuwistym, energicznym krokiem przemierzając drewniane podłoże. Podnoszę i opuszczam ramiona w rytm dziewczyńskiego power songu, który wybrałam jako podkład. Nie słyszę już bicia serca, teraz czuję, jak niemal eksploduje mi ono w piersi z całą tą mocą wypełniającą mnie od stóp do głów.
W pierwszej chwili na widowni zapada zupełna cisza. Na twarzach publiczności odbijają się szok i niedowierzanie. Lecz kiedy wchodzę w refren, parę osób zaczyna wiwatować, następnie całe mnóstwo, aż w końcu głosy dochodzące z tłumu zmieniają się w jeden ogłuszający ryk, a ten tylko podsyca płonący we mnie ogień. Łapię spojrzenia chłopaków, którzy jeszcze parę minut temu się ze mnie nabijali. Już się nie śmieją, chociaż wciąż się gapią, tyle że wyglądają teraz, jakby mieli dostać ataku serca. Dochodzę już prawie do końca układu, kiedy Park Tae-Suk znów unosi dłoń.
Muzyka się urywa. Szybko dochodzę do siebie, stając na dwóch nogach w pozycji spoczynkowej. Jestem zdyszana i spocona, ale patrzę jurorom prosto w oczy, czekając, aż zabiorą głos.
Nie muszę czekać długo. Park Tae-Suk odchyla się na swoim miejscu i podnosi do ust mikrofon.
– Panno Shin – odzywa się po koreańsku. – Kiedy właściwie zaczęła pani tańczyć?
Jego twarz jest pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu, więc nie mam pojęcia, co sądzi o moim występie.
– Tańczę od trzeciego roku życia – mówię, gdy obsługa sceny wręcza mi mikrofon.
Park Tae-Suk unosi brew.
– Jestem pod wrażeniem. A teraz zamierza pani coś dla nas zaśpiewać?
Potwierdzam skinieniem głowy.
Zaciskam dłoń na mikrofonie i wpatruję się w publiczność. Uwaga wszystkich skierowana jest na mnie. Mam przed sobą niezliczone twarze, niektóre z wyrazem kpiny, inne – podziwu.
Wysokie nuty otwierające kompozycję niosą się po sali. W przeciwieństwie do szybkiego, żywiołowego utworu, do którego tańczyłam, ta piosenka jest wolna i dobrana przeze mnie tak, bym mogła w pełni zaprezentować swoją skalę głosu. Ballady bywają ryzykowne, ale starałam się wybrać coś interesującego: to koreański hymn rockowy z lat osiemdziesiątych, który zaczyna się łagodnie, lecz w refrenie brzmi już głośno i potężnie.
Na dźwięk początkowych taktów starsze osoby z widowni prostują się na swoich miejscach, a ich twarze rozjaśnia blask, gdy rozpoznają utwór. Park Tae-Suk po raz kolejny unosi brew. Bora nie reaguje, a z kolei Gary, z zapartym tchem, odchyla się na oparcie fotela.
Po raz pierwszy usłyszałam ten utwór w wykonaniu swojego wstawionego taty na karaoke w czasie jednej z wielu rodzinnych imprez. Nie był w stanie zaśpiewać tych wszystkich wysokich nut, choć bardzo się starał, przez co brzmiał jak konający pterodaktyl. Lecz powodem nie było wcale to, że tata kiepsko śpiewa – właściwie był najlepszy ze wszystkich uczestników przyjęcia – to po prostu niesamowicie trudny utwór, wykonywany oryginalnie przez jedną z legend koreańskiego heavy metalu.
Ja w przeciwieństwie do taty trafiam we wszystkie dźwięki. A przynajmniej udawało mi się to, gdy ćwiczyłam tę piosenkę przez ostatnie kilka miesięcy. Choć moje serce znów głośno wali, jestem zdecydowana zaśpiewać równie dobrze, o ile nie lepiej, jak w szkolnym pokoju prób.
Gdy dobywam z siebie głos, wyczekiwanie na twarzach publiczności powoli znika zastąpione przez ten charakterystyczny wyraz – od lat widuję go podczas wieczornych występów chóru, na których moja mama jest zawsze obecna. Jedynie w śpiewaniu mnie wspiera. Przychodzi na wszystkie koncerty i zgłosiła się nawet jako rodzic wspierający, co stanowi przykry kontrast z tym, że nigdy – nie licząc moich kilku pierwszych pokazów baletowych – nie pojawiła się na żadnym moim występie tanecznym w ciągu ostatnich kilkunastu lat.
Przez to czasem niemal wolałabym, żeby nie przychodziła też na koncerty, bo za każdym razem robi potem drobne uwagi w stylu: „A wiesz, może to i dobrze, że jesteś taka większa. Jak Adele! Dodatkowe centymetry w obwodzie muszą pomagać w śpiewaniu”, albo: „Skarbie, Bóg obdarzył cię dużym ciałem nie bez powodu. Może mogłabyś rozważyć rzucenie tańca i zamiast tego całkiem poświęcić się śpiewaniu?”.
Nie mam odwagi postawić się mamie, bo wiem z doświadczenia, że wywoła to jeszcze więcej bolesnych komentarzy z jej strony. Nauczyłam się więc powtarzać tylko raz po raz „mhm”, aż w końcu sama przestanie mówić, choć każde wypowiadane przez nią słowo jest dla mnie jak ostra, raniąca igła.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_