Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

To będzie nasza tajemnica - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 maja 2020
Ebook
29,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To będzie nasza tajemnica - ebook

NAMIĘTNOŚĆ. KONTROWERSJA. ZBRODNIA.
To będzie nasza tajemnica to historie Ady i Tymka, które pokazują, jak żądza staje się silniejsza niż zdrowy rozsądek, jak potrzeba akceptacji może przerodzić się w obsesję i jak zbrodnia może bezpowrotnie zniszczyć życie.

Pamiętaj, pewne tajemnice zawsze wyjdą na jaw.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-958588-3-3
Rozmiar pliku: 577 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KINGA – WCZEŚNIEJ

Zerknęłam w bok na jego profil. Spał albo udawał, że śpi. Zwykle po seksie przejawiał jakieś zainteresowanie, pytał, jak mi się podobało, ale robił to tylko dlatego, by być miłym. By zachować pozory, bo nadal nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że przychodził tylko po seks. Miał żonę i dzieci. Mówił, że mu się nie układa, ale nauczyłam się już sporo o facetach. Wystarczająco dużo, by wiedzieć, że wciskał mi kit tylko po to, żebym nie czuła się z tym źle. Tyle że ja nie czułam się źle, ponieważ wiedziałam doskonale, że mimo romansu ciągnącego się drugi rok nadal bardziej kochał żonę i dzieci i gdyby musiał decydować, wybrałby ich. Ja dla niego nic nie znaczyłam i nigdy nic nie będę znaczyć. Byłam odskocznią od domowej monotonii. Atrakcją na kilkanaście minut pomiędzy pracą a powrotem do życia rodzinnego. Ostatnio nawet nie dbał o to, by pogadać ze mną po tym, jak mnie przeleciał. Uciekał od rozmów w najprostszy możliwy sposób – udając, że zasnął. Poleży tak obok mnie, żeby nie zostawiać mnie za szybko, a potem wstanie i wyjdzie, zapominając o moim istnieniu aż do następnego razu. Jeśli zauważy, że się zezłościłam za ten brak zaangażowania, porozmawia ze mną, ponarzeka na żonę, poświęci mi chwilę, bym mogła poczuć się ważna. Jako kobieta, a nie pochwa do zaspokajania potrzeb.

– Bo ja lubię, jak kobieta ma kształty – rzucił raz, gdy tłumaczył mi, czemu mnie wybrał. Od czasu do czasu sama potrzebowałam wyjaśnienia, dlaczego nadal przychodzi.

Twierdził, że jego żona jest za chuda i zbyt oschła, a u mnie znajdywał ciepło. To pewnie też była ściema, ale wmawiałam sobie, że jeśli do czegoś się nadawałam, to właśnie do dawania ciepła. Z drugiej strony ten układ odbierał mi chęć do życia, bo uciekały mi lata, czas, który już nigdy nie wróci, podczas którego mogłabym poznać kogoś wartościowego.

Patrzyłam więc na swojego kochanka, bo dzisiaj mijały nam równo dwa lata, odkąd zaczęliśmy ze sobą sypiać, i zastanawiałam się, dokąd to zmierza. Początkowo wydawało się, że to będzie tylko jednorazowy seks, a nie romans ciągnący się tak długo.

Poznałam go, wykonując sesję zdjęciową jego nowo narodzonej córce. Pomagał mi przy zdjęciach, bo jego żona, zaledwie tydzień po porodzie, nie mogła się ruszyć bez bólu i zaraz po tym, jak weszła do mojego mieszkania, usadowiła się na kanapie. Siadała na poduszce z dziurą, bo przy drugim porodzie coś poszło nie tak i nie goiła się prawidłowo. Konrad, ogromnie wyczulony na potrzeby noworodka, asystował mi przy każdej pozycji. Żartował, śmiał się i robił wszystko tak jak prawdziwy, kochający mąż i ojciec. Kiedy było trzeba, nosił dzidziusia, karmił, przewijał i pomagał mi ululać córkę do snu, gdy marudziła. Pytał nawet, czy mógłby mnie w czymś wyręczyć, kiedy to lulanie przeciągało się w czasie. Zauważał potrzeby nie tylko swojego dziecka, ale i moje. Nikt do tej pory nie dbał o to, czy nie bolą mnie ręce od kołysania noworodka. Zaimponował mi swoim zaangażowaniem. Pochwaliłam go wtedy zarówno do żony, jak i do niego, patrząc mu prosto w oczy. Zdawało się, że to go bardzo poruszyło. Tak, jakby brakowało mu tego w domu – docenienia jego wysiłku.

Po około dwóch tygodniach przyjechał na prezentację wykonanych zdjęć. Byłam zła, że jego żona się nie pojawiła, bo to zwykle kobiety wydają więcej na zdjęcia. Faceci zawsze tną koszty, mówiąc, że nie potrzebują aż tylu ujęć tego samego dziecka. Matki, kierowane uczuciami, którymi w zasadzie zawładnęły w pełni hormony, rozczulały się nad każdym zdjęciem, jakie im pokazywałam. Rozczarowało mnie, że jego żona nie przyjechała na umówione spotkanie, wyglądali bowiem na takich, którzy mogliby naprawdę dużo zostawić. Zaciskałam usta zła na nich oboje, bo mogli przecież zadzwonić i uprzedzić mnie o zmianie planów, a wtedy przesunęłabym spotkanie, dostosowując się do ich kalendarza i dbając o to, by Marcelina, jego żona, też mogła się pojawić. On swoją decyzją o przyjeździe solo odebrał mi możliwość zareagowania. Głowiłam się, co z nim teraz zrobić: zaprosić na prezentację czy też odesłać do domu? Trzymając Konrada przy drzwiach, postanowiłam wyznaczyć inny termin i poprosić go, by wrócił z Marceliną, ale zanim się odezwałam, wyjaśnił mi, jak bardzo skomplikowała się sytuacja zdrowotna jego żony. Trafiła ponownie do szpitala, musiała przejść kolejny bolesny zabieg, a on został sam z dziećmi. Wyrwał się na chwilę, kiedy przejęła je teściowa. Westchnęłam wtedy, wiedząc, jak to się skończy, i zaprosiłam go do środka. Powtarzałam sobie w myślach, że do maila, jaki wysyłam rodzicom przy okazji wyznaczania spotkania, muszę dopisać sugestię, by przyjeżdżali razem.

Na początku było dość niezręcznie, bo Konrad sprawiał wrażenie rozkojarzonego, ale nie poddawałam się. Starałam się go urobić, opowiadając o tym, jak ważne są wspomnienia. Jak istotne jest zainwestowanie w zdjęcia. To, owszem, była prawda, ponieważ po jakimś czasie zostają tylko zdjęcia. Jednak kierowało mną nie tylko uświadamianie klientów, gdy mówiłam o wartości prezentowanych ujęć. Potrzebowałam też pieniędzy, a widząc, jak zamożni byli, liczyłam na dobrą sprzedaż. Nie poddawałam się, choć Konrad nie wyglądał na zbytnio przejętego ani zainteresowanego moim wywodem. Wciskałam mu klepane każdemu klientowi formułki, licząc, że w końcu natrafię na coś, co do niego dotrze.

– Wiesz – siedział na kanapie przed monitorem, na którym miałam zamiar wyświetlić fotografie ich rodziny – nigdy mnie nikt tak nie chwalił jak ty podczas sesji.

– Naprawdę? – Spojrzałam na niego zaskoczona, że do tego wrócił.

Wolałabym, żeby pytał o pakiety i o to, co zwykle biorą klienci, abym mogła jak najszybciej sfinalizować sprzedaż i oszczędzić nam marnowania czasu. Wierzyłam, że przyszedł tutaj na chwilę, bo ktoś taki jak on, kto prowadzi fantastycznie prosperującą firmę, nie miał czasu na takich jak ja, zajmujących mu tylko czas pamiątkami, których wartości nie dostrzegał. Czułam jego niechęć, ale nie wiedziałam, jak ją przezwyciężyć. Z każdą upływającą minutą docierało do mnie, że nie uda mi się go przekonać do dużej inwestycji, ponieważ emocjonalnie przebywał gdzieś indziej. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą, ale on nawet nie patrzył na ekran. Przeniósł wzrok na mnie.

– Tak, to było bardzo miłe. Marcelina przyjmuje moje oddanie, to wyręczanie jej w obowiązkach jako pewnik. Tak, jakbym był jej to winny. Nie wiem, jak to wytłumaczyć.

– Nie musisz – zapewniłam. – Rozumiem doskonale.

– Masz męża?

– Nie, nie mam. Jestem singielką, ale nie muszę mieć męża, żeby wiedzieć, co to znaczy brać coś za pewnik. Kiedy żona przestaje się starać o męża i żyje z niekończącymi się wymaganiami, zamiast być wdzięczną za to, co otrzymuje, staje się to bardzo krzywdzące.

Posłał mi uśmiech, a ja nie chcąc przedłużać rozmowy o związkach, postawiłam przed nim szklankę wody i pudełko chusteczek – choć już wiedziałam, że on nie wzruszy się podczas oglądania zdjęć – i nacisnęłam guzik, by uruchomić _slideshow_. Co jakiś czas zerkałam na niego ukradkiem. Oglądał w skupieniu. Ku mojemu zaskoczeniu facet kompletnie się rozkleił. Przy ostatnim slajdzie sięgnął po chusteczki. Dziękował mi wylewnie za piękną pamiątkę, a potem jeszcze hojniej obdarzał mnie komplementami, wychwalając mój talent. Już do tego przywykłam, bo słyszałam to tysiąc razy, ale zawsze uprzejmie dziękowałam. Dawałam klientom do zrozumienia, jak wiele ich słowa dla mnie znaczą i jak bardzo doceniam fakt, że to mnie wybrali na swojego fotografa. Oni też lubili, kiedy im słodziłam. Tego także nauczyłam się na przestrzeni minionych lat, więc przez moment chwaliłam jego rodzinę, to, jak cudownie ze sobą razem wyglądają, by po chwili wyjąć katalog z produktami i zacząć sprzedaż bezpośrednią. Zwykle w tym momencie klienci ocierali łzy, a następnie zadawali pytania. On jednak nawijał o tym, jak żonie się pogorszyło i jak z powrotem trafiła do szpitala, jak maluszek nie dawał mu spać i jak bardzo był zmęczony. Czułam się niezręcznie, pocieszając go – bo czego innego miałby się spodziewać po noworodku i samotnym rodzicielstwie? Żaden z moich klientów tak się nigdy nie zachował, więc nie potrafiłam się odnaleźć w tej sytuacji. Patrząc na tego eleganckiego faceta, nie rozumiałam, dlaczego mi o tym opowiadał i przeciągał niepotrzebnie to spotkanie, przecież przyszedł wybierać zdjęcia, a nie żalić się na życie, jak to się robi w gabinecie u psychologa. Chciałam jak najszybciej zamknąć sprzedaż, a nawet nie pokazałam mu albumów. Usiadłam obok niego na kanapie i poklepałam go po ramieniu, licząc na to, że gdy okażę mu wsparcie, zostawi ten temat w spokoju, a potem w końcu skupi się na zamówieniu. Jakimś dziwnym trafem jego dłoń wylądowała na moim udzie. Powinnam ją wtedy strącić, kazać mu wyjść, ale nie zrobiłam nic. Wszystko przez to, że był tak cholernie przystojny. Mój typ faceta, z ciemnymi włosami i brodą, dokładnie taki, z jakim wizualizowałam sobie własną rodzinę. Ćwiczył albo brał jakieś sterydy, bo jego ciało wyglądało lepiej niż sylwetka typowego tatusia. Dbał o siebie, ubierał się modnie i robił ogromne wrażenie. Zwykle mężczyźni nie przywiązywali uwagi do wyglądu, on zaś dbał o każdy najdrobniejszy szczegół, jak przystało na faceta z klasą. Takich nie spotyka się często.

Poczułam, jak jego dłoń powędrowała wyżej. Mogłam zainterweniować, ale znów go nie zatrzymałam. Głaskałam jego ramię, powtarzając, że wszystko się ułoży, jakbym była nieświadoma jego dotyku. On, jak typowy facet, skupił się na jednej czynności, więc przestał biadolić, a potem całkowicie zamilkł i w ciszy, patrząc mi prosto w oczy, przesuwał dłoń w górę. Dotarł do materiału sukienki spoczywającego na moich udach. To był ten moment, po przekroczeniu którego wszystko ulega zmianie. Jeśli pozwolę mu na to, by wsunął choćby palec pod materiał, będzie wiedział, że go przyjęłam. Jeśli go odtrącę, przeprosi, a potem wyjdzie. Tylko przez chwilę pomyślałam o jego żonie, o dziecku i o tym, że byłam najgorszą świnią na świecie, ale spojrzałam na niego i posłałam mu uśmiech. Odczytał to jako aprobatę, więc z chęcią posunął się dalej. Gdy dotknął materiału moich majtek, westchnął ciężko. Wraz z rozchyleniem nóg, by mu ułatwić dojście, uchyliłam też usta. Robiło mi się gorąco, ale patrzyłam mu prosto w oczy. Jego spojrzenie stawało się szkliste, przejmujące, ale żadne z nas się nie odezwało. Pozwoliłam mu się pieścić przez chwilę, czerpiąc przyjemność z tego, jak mocno naciskał moją łechtaczkę, a potem odwzajemniłam pieszczoty. Darowałam sobie wędrówki i podchody. Sięgnęłam dłonią do jego napiętych w kroku jeansów. Pocierałam go zadowolona, jak mocno na niego działałam. Zapomniałam już, kiedy ostatni raz byłam z facetem. Musiałabym w pamięci zacząć liczyć miesiące, które upłynęły od tego czasu, a i tak pewnie przeraziłoby mnie, jak długo obyłam się bez seksu. Wolałam nie wiedzieć i zdać się na naturę. Pozwolić jej czerpać przyjemność z tej wykradzionej tak bezwstydnie chwili. Wszystko w środku mnie pulsowało i domagało się kontaktu. Nie chciałam dłużej czekać, a miałam podejrzenie, że jeśli ja nie zrobię kolejnego kroku, on nadal będzie czekał. Sięgnęłam więc do swoich majtek. Zsunęłam je. On od razu rozpiął spodnie i zanim się obejrzałam, czekał na mnie ze sterczącym w górę penisem. Usiadłam na nim. Nie odzywaliśmy się do siebie, nie bawiliśmy się w grę wstępną. Byłam podniecona na tyle, by z łatwością wsunąć jego penisa w siebie i kołysać się na nim od razu – z intensywnością kogoś, kto dawno nie uprawiał seksu. Cały stosunek trwał dosłownie dwie minuty. Napięcie było zbyt duże, żeby czekać długo na orgazm. Zaskoczyło mnie, jak bardzo tego potrzebowałam, jak mój organizm wręcz chłonął przyjemność każdym milimetrem ciała. Moje pożądanie, połączone z intensywnością doznań, zrobiło swoje, wysadzając mnie w kosmos. On też, widząc moje reakcje, o tym wiedział. Miałam jednak świadomość, że już do mnie nie wróci, i nie dbałam o to, co o mnie pomyśli czy powie. Nie miało żadnego znaczenia, czy jemu się podobało i jak mnie oceni. Ten silny, ale i tak fantastycznie rozluźniający orgazm był dla mnie wystarczająco dobrym powodem, by nagrodzić Konrada uśmiechem za ten pomysł seksu na boku.

Zeszłam z niego bez pośpiechu, bez poczucia, że zrobiłam coś złego. Dokładnie tak, jakbym dosłownie chwilę temu nie ujeżdżała żonatego mężczyzny, lecz wolnego człowieka, bez zobowiązań. Nie odezwałam się, nie pytałam o nic. Nie tłumaczyłam się. Usiadłam obok, pociągnęłam sukienkę na kolana i spojrzałam na niego tak, jakby ostatnie pięć minut nigdy się nie wydarzyło. Niespiesznie doprowadził się do porządku, darując sobie jakiekolwiek wyjaśnienia czy pytania, a potem kazał mi wybrać taki pakiet, jaki zwykle ludzie biorą, wystawić mu fakturę, którą opłaci przez internet, i wyszedł.

Kiedy zostałam sama, zastanawiałam się, czy przyszedł z myślą, że mnie przeleci, czy też wpadł na to, kiedy usiadłam obok niego. Może nawet myślał, że to ja zasugerowałam seks. Nigdy by mi to nie przyszło do głowy, ale faktycznie istniała szansa, że tak to właśnie odebrał. Przypominałam sobie jednak, czyja dłoń wylądowała na kim jako pierwsza, i zapewniałam siebie w ten sposób, że to nie ja zainicjowałam ten seks. Owszem, było przyjemnie, ale to przecież klient. Na dodatek żonaty klient.

Po dwóch tygodniach przyszedł ponownie. Tym razem nie zapowiedział się, więc musiał czekać, aż dokończę spotkanie z innymi klientami. Gdy tylko wszedł do środka, widziałam w nim wahanie. Poczucie winy malowało mu się na twarzy tak wyraźnie, że on sam musiał być tego świadomy – nie powinien tu przychodzić, ale jednak coś go przyciągnęło. Przepraszał mnie, potem mówił, jak to żona go ponownie wysłała, bo nie wziął jakiegoś tam zdjęcia, na którym jej bardzo zależało. Tym razem poprosił o wszystkie, by nie musieć już wracać. Zgodziłam się, mając nadal jego galerię w archiwum. Poinformowałam go o kolejnej fakturze, jaką otrzyma przez internet, i o tym, w jaki sposób prześlę mu zdjęcia. Na tym nasze spotkanie powinno się zakończyć, ale on swoim czekaniem potwierdził, że nie w takim celu do mnie przyszedł. Mogłam go spławić przy drzwiach i ułatwić mu życie, ale zrobiłam przeciwnie. Zaprosiłam go do środka. Poczucie winy tylko kilka sekund trzymało go przy drzwiach, a potem od razu wszedł i rozsiadł się na kanapie. Nie mieliśmy o czym rozmawiać, więc usiadłam naprzeciw, oferując mu wodę. Odmówił. Sprowadziło go do mnie zupełnie inne pragnienie, ale postanowiłam nie odpuszczać i nie oferować mu siebie jak tej wody przed chwilą. Chciałam, by mnie poprosił wprost, wysilił się w jakikolwiek sposób, jeśli chce mnie znów przelecieć. Oboje doskonale wiedzieliśmy, po co tu przyszedł. Trzeba było tylko jakoś zacząć, bo wiadomo, że najtrudniejszy jest ten pierwszy krok, potem wszystko idzie samo.

– Możesz to dać mojej żonie jako niespodziankę? Pocieszenie od męża po tym, jak wyszła ze szpitala? – zapytał, a potem przeciągnął dłonią po włosach.

– Oczywiście, cokolwiek sobie pan zażyczy. – Nadal zwracałam się do niego tak, jakby faktycznie był tylko moim klientem. Jakby ten ostatni seks na kanapie nigdy się nie wydarzył. – Zapakuję wszystko na prezent i zadbam, żeby opakowanie zrobiło na niej ogromne wrażenie.

– Mów mi po imieniu. Konrad. – Wyciągnął dłoń.

Musiałam wstać, by podać mu rękę, więc zrobił dokładnie to samo, zrywając się w pośpiechu z kanapy. Uścisnęliśmy się, a on wykorzystał ten moment i przyciągnął mnie do siebie. Bez słowa wyjaśnienia zaczął całować moją szyję, potem dekolt. Tym razem nie czekał już na zgodę, nie sprawdzał, czy się sprzeciwię, wiedział, że tego nie zrobię, więc sięgnął po mnie jak po album na stoliku, z taką pewnością, jakbym była jego od zawsze. Ponownie mogłam zaprotestować, odepchnąć go od siebie, przypomnieć mu, kogo zostawił w domu, ale wybrałam seks. Podwinął mi bluzkę, szybkim ruchem wyciągnął obie piersi ze stanika i przyssał się do nich. Nie mógł objąć dłońmi każdej z piersi, co komentował z przejęciem. Ocierał się o nie twarzą, brał do ust sutki i ciągnął tak mocno, że nieraz syczałam. Niektóre z jego pieszczot były zbyt mocne, ale to tylko dodawało pikanterii. Nie umiałam stwierdzić, czy tak bardzo mnie pożądał, czy też ten seks miał być dla niego emocjonującym pożegnaniem, bo kiedy się ze mną kochał, w jego ruchach dostrzegałam desperację. Każde pchnięcie powodowało, że jęczałam z przyjemności. Nikt mnie tak nie potrafił zadowolić. Na chwilę przed orgazmem złapał mnie za szyję, ścisnął ją dłonią, nie na tyle, by odebrać mi możliwość oddychania, ale by pobudzić we mnie krew. Gdzieś tam w środku część mnie obawiała się go, bo przecież był tylko obcym gościem, którego widziałam raptem dwa razy i o którym nic nie wiedziałam. Znałam tylko jego imię i nazwisko. Nic więcej. Mógł być szalony. Mógł być seryjnym mordercą, bo tacy przecież też czasami mają żony i całkiem nieźle maskują swoje zboczenia przed światem. Ta myśl zamiast mnie sparaliżować, obudzić we mnie zdrowy rozsądek, wywołała jedynie skok adrenaliny. Uśmiechnęłam się, akceptując jego brutalność. Zapytał, czy lubię ostro. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam ostrego seksu, ale będąc tak podnieconą i tak ciekawą doznań, skinęłam głową. On w odpowiedzi wsadził mi palec do ust i kazał go ssać, a drugą ręką odcinał mnie od powietrza. Strach o bezpieczeństwo, o to, że nie znam tego faceta, sprawił, że zaczęłam drżeć. Przyspieszył wtedy, a ja zamiast walczyć o pomoc, jak podpowiadał mi instynkt, poddałam się i przeżyłam najsilniejszy orgazm w swoim życiu.

Tak się zaczęło. Nasz trzeci raz to miał być album dla żony. Wydawał u mnie pieniądze, bo potrzebował powodu, by się pojawić. Przyjmowałam go, choć wywoływało to we mnie gryzące poczucie winy za brak szacunku do samej siebie. Ten seks pod pretekstem kupowania produktów sprawiał, że czułam się jak dziwka, której płaci się za usługi. Mimo tego uwierającego poczucia wstydu odrzucałam od siebie te myśli, tłumacząc sobie, że tacy jak on i tak nigdy nie zostają na dłużej. Przecież to tylko jednorazowy seks, a on zaraz wróci do żony. Zamiast walczyć z niemoralnością, znów wybrałam inaczej, niż podpowiadał ten cichutki wewnętrzny głosik. Najpierw uprawiałam z nim dziki seks bez ograniczeń, a potem przyjęłam od niego pieniądze i zamówiłam album, który potem pięknie zapakuję dla jego żony.

Gdy po raz czwarty stanął na moim progu, zażartowałam, że niedługo wykupi wszystkie produkty z mojej oferty. Wtedy wyjął z kieszeni gotówkę. Za poprzednie zamówienia płacił kartą, bo nie musiał taić przed żoną powodu wizyty. Zerknęłam na gotówkę, którą położył na stoliku. Nie miał odwagi wręczyć mi jej tak, jakby faktycznie coś kupował. Nie odzywał się, nie stawiał warunków, a ja i tak wiedziałam, co to oznaczało. Miałam utrzymać w sekrecie jego wizytę i niczego już dla niego nie robić, poza udostępnianiem swojego ciała. Za każdym następnym razem płacił mi tyle samo, niezależnie od tego, co robiliśmy. Spełniał ze mną swoje fantazje i pytał też o moje. Pokazywał mi zdjęcia czy nagrania czegoś, co zawsze go interesowało, a czego nie mógł zrobić ze swoją nudną i staroświecką żoną. Zgadzałam się na wszystko – i nie dlatego, że mi płacił, lecz dlatego, że chciałam tego samego co on. Konrad tak bardzo mi się podobał, że za darmo zrobiłabym wszystko, czego ode mnie oczekiwał, byle tylko być obiektem jego zainteresowania i oczywiście poczuć to spełnienie. Nie wychylałam się jednak ze swoimi przemyśleniami. Bałam się jego reakcji. Gdzieś za pieniędzmi, za kupowaniem mnie i mojego czasu czaiła się bezsłowna umowa, w której ja miałam wynagrodzenie za trzymanie języka za zębami, a on numerek na boku, po którym wracał do domu jak przykładny mąż i kochający ojciec. Pokazywało to też wyraźnie moją pozycję. Nie chciał, żebym robiła sobie nadzieję. Nie płaci się za seks komuś, kogo się kocha, kogo szanuje się na tyle, by dbać o jego uczucia, by dać mu cząstkę siebie, a nie gotówkę. Miłości się nie kupuje, bo nie ma ona metki z ceną. Podarowuje się ją komuś w prezencie – bezinteresownie. Wybrał mnie pewnie dlatego, że potrafiłam zrozumieć ten niemy dialog, tutaj pytania były zbędne. Ustalanie reguł też. Każde z nas wiedziało, jaka jest przyszłość tego romansu – dopóki będzie chciał przychodzić, będzie mi płacił.

W ten sposób minęły nam dwa lata. Przez ten czas poznaliśmy się naprawdę dobrze. Bywały dni, kiedy przychodził do mnie i poza seksem opowiadał o swoim życiu. O pracy, o małżeństwie. Stałam się jego powierniczką, przy której mógł być sobą. Dzięki temu nie musiał niczego ukrywać, udawać przede mną nie wiadomo kogo. Przyznawał się, kiedy coś nie wyszło mu w pracy lub nawet w małżeństwie. Był ze mną stuprocentowo szczery i pewnie to mnie do niego przekonało. Gdyby kłamał, gdyby udawał, czułabym, że marnuję czas, a tak łączyło nas coś, na co trudno przychodziło mi znaleźć adekwatne określenie. Wiedziałam jedno: uwielbiałam ten czas spędzony razem. Po dwóch latach nie chodziło już tylko o fantastyczny seks, ale o to, jak potrafiliśmy się porozumiewać bez słów, tworząc naprawdę zgraną parę. Czasami nawet traciłam gdzieś to poczucie, że on nie jest mój i że ma inne życie, inną kobietę i inny dom. Gdy nie pojawiał się przez dłuższy czas, tęskniłam do niego i wmawiałam sobie, jak to ciężko pracuje i z tego powodu bardzo rzadko mnie odwiedza. Nie dopuszczałam myśli, że czas, którego nie poświęca mnie, oddaje żonie i dzieciom. Naiwnie i dziecinnie, ale zaakceptowałam jego warunki, nie swoje. Czekałam na moment, w którym przyzna się, że to, co kiedyś wydawało mu się słuszne przy decydowaniu o regułach tego romansu, jest już przeszłością, a nasz związek to dla niego coś naprawdę istotnego. Wydawało mi się wtedy, albo chciałam po prostu w to wierzyć, że on coś do mnie poczuł, że żywił takie same uczucia do nas obu. Nieraz słyszałam o tym, jak to ludzie mówili o miłości do dwóch różnych osób jednocześnie. Przecież to możliwe, prawda? Można mieć serce podzielone równo na pół, czytałam o takich przypadkach. Wprawdzie nigdy nie kończyło się to dobrze, bo przychodził moment wyboru, ale żywiłam cichą nadzieję, że wybierze mnie i to nie ja będę cierpiała. Wyczekiwałam tej chwili, kiedy Konrad przyjdzie i powie, że żona to przeszłość. Przecież tak narzekał na ich małżeństwo, żalił się do mnie wprost na Marcelinę, na brak zrozumienia z jej strony, na chore wymagania. Jednak na tym się kończyło. Biadolił, a potem do niej wracał.

Dbał o to, bym przestała żyć nadzieją, bo po upływie dwóch lat za każdym razem, gdy pojawiał się w moich drzwiach, płacił z góry. To był ten bolesny moment, którego nie rejestrowałam. Nawet nie patrzyłam na kopertę, którą odkładał na szafkę przy drzwiach. Nie chciałam przyjmować od niego pieniędzy, ale on nie ustępował i mówił, że jeśli nie wezmę pieniędzy, przestanie przychodzić. Cóż innego mogłam zrobić, skoro go naprawdę pokochałam i nie wyobrażałam sobie, by to się tak nagle skończyło? Godziłam się na wszystko, co miało mu zapewnić spokój i poczucie bezpieczeństwa, a ten mój idealny mężczyzna, w podziękowaniu za przystanie na jego warunki, kochał się ze mną tak, jakby poza moim mieszkankiem nie istniał świat. Po tym, jak skończył, o nic nie pytał, nie żądał niczego. Został na chwilę, czasem udając, że śpi, czasem rozmawiając o czymś, a potem zostawiał mnie i wracał grzecznie do żony.KINGA – OBECNIE

Wyszłyśmy przed budynek. Zimno przejmowało mnie na wskroś. Myślałam o tym, że powinnam włożyć czapkę i szalik, bo wyjątkowo marzłam. Być może z głodu nie utrzymywałam odpowiedniej temperatury, a może przez to, jak szybko opuściłam dom. Nawet nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ podjechała taksówka. Żółta, ale brudna. Coś na kształt błota oblepiło jej podwozie i drzwi do połowy. Zwróciłam na to uwagę, bo w mieście taki brudny samochód stanowił rzadkość. Skąd on mógł przyjechać? A może zawiózł gdzieś klienta na tereny bez dróg asfaltowych? A co, jeśli się zakopał, nie mógł wyjechać i walczył o powrót, a teraz musiał wrócić do pracy, bo wymagała od niego tego korporacja?

Zajęłyśmy tylną kanapę. Kobieta chyba nawet nie podała adresu, a mimo to kierowca wiedział, gdzie jechać. Musiała zamówić kurs, zanim wsiadłyśmy, co z kolei oznaczało jedno: wiedziała, że mnie wyciągnie z mieszkania. Co dawało jej tę pewność? Czy byłam aż tak przewidywalna? Chciałam ją o to zapytać, ale pokręciła przecząco głową, a następnie wskazała na kierowcę, jakby ten gest miał być dla mnie zrozumiały. Zupełnie nie wiedziałam, jak to odczytać. Skoro nie mogłam o nic zapytać, wyjrzałam przez okno. Światła migały, raziły mnie. Chyba właśnie zaczynał się ból głowy, a nadwrażliwość na światło sugerowała, że zaraz mnie tak sieknie, że nie będę w stanie sobie z nim poradzić bez silnych prochów.

Jechaliśmy tak całe wieki. Miałam nawet wrażenie, że kierowca zgubił się kilka razy albo wręcz przeciwnie – wiedział, jak naciągnąć na dłuższą trasę, więc wybierał takie drogi, które zagwarantują mu nabicie licznika pieniędzmi i zrobienie klienta w balona. Nie ja płaciłam za ten kurs, więc się nie odzywałam. Czekałam, aż dotrzemy do celu.

Podjechaliśmy pod wielki szary budynek. Nachyliłam się do szyby, by mu się lepiej przyjrzeć. Ciągnął się dość wysoko w niebo, a ja, wodząc po nim wzrokiem, zadzierałam głowę. Dokładnie we wszystkich oknach zapalone było światło.

– Gdzie jesteśmy? – zapytałam, ale kobieta już stała na zewnątrz i przytrzymywała mi drzwi.

Przegapiłam moment, w którym zapłaciła i wysiadła. Przesunęłam się po skórzanej kanapie taksówki. Przez otwarte drzwi wpadło do środka zimne powietrze. Odbierało mi to chęć, by gdziekolwiek iść, ale kobieta posłała mi tak surowe spojrzenie, że nie mogłam jej odmówić. Niecierpliwiła się. Gdyby nie ciekawość, pewnie odmówiłabym jej i kazała taksiarzowi odwieźć mnie z powrotem do domu. Wysiadłam i rozejrzałam się po okolicy. Na niczym nie mogłam się jednak skupić, bo dokuczało mi zimno. Jedyne, o czym myślałam, to nieuchronne przeziębienie.

Po drugiej stronie taksówki też znajdował się budynek. Równie wysoki. Dopiero teraz zauważyłam, że stałyśmy w swego rodzaju wąwozie, powstałym wskutek zbyt bliskiego postawienia dwóch tak wysokich budowli obok siebie. Tym razem dostrzegłam neon – krzyż. Niebieski krzyż.

– To kościół? – zapytałam.

– Szpital – powiedziała.

– Mama?! – krzyknęłam, czując, jak tracę przytomność. Jak nagle nie mogę ustać w miejscu, jak opadam w coś czarnego, obejmującego mnie miękko, ale dziwnie lepko. Coś, co mnie jednocześnie trzymało i ciągnęło.

Wtedy kobieta wymierzyła mi policzek. To mnie ocuciło.

– To nie twoja mama, nie dlatego tu jesteś – dodała zapewne po to, bym się uspokoiła.

Faktycznie podziałało.

W środku nikt nas o nic nie pytał. Kobieta zdawała się stałą bywalczynią tego miejsca, ponieważ niektórzy witali ją skinieniem głowy. Nikt się jednak nie uśmiechał, nie pozdrawiał i nie pytał o to, jak minął dzień. Powaga tego miejsca mnie przerażała.

– Jaki to szpital? – dociekałam.

Kobieta jednak przyspieszyła. Musiałam ją gonić. Korytarz, którym podążałyśmy, zdawał się nie mieć końca. Światła ciągnęły się daleko przed nad nami. Co jakiś czas ktoś nas mijał, więc oznaczało to jedno: ten oddział musiał mieć naprawdę wielu pacjentów. Drzwi po bokach stały jednak zamknięte. W zasadzie nikt nie wchodził do sal. Ludzie kręcili się jedynie po korytarzu.

W końcu kobieta zatrzymała się i delikatnie nacisnęła klamkę. W tym jej powolnym geście widać było zawahanie. Jakby wcale nie chciała tam wchodzić. Gdy tylko popchnęła drzwi, uderzyło mnie światło tak silne, jakby ktoś próbował nas wygonić z pokoju poprzez oślepienie. Chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do tego przerażająco jasnego wnętrza. Tak białego, jakby nawet ściany świeciły.

– To sala operacyjna? – zapytałam znów, ale po raz kolejny moje słowa pozostały bez odpowiedzi.

Jakiś mężczyzna siedział na łóżku i bujał się w przód i tył. Kobieta go minęła. Podeszła do małego metalowego łóżeczka, które stało na wysokich nogach, tak by personel miał je na odpowiednim poziomie. Zwykle takie łóżka mają odrapane metalowe szczeble, bez żadnego okrycia, ale to było prawie w całości zasłonięte materiałem – jakby chcieli ochronić dziecko przed zaglądającymi do środka ludźmi. Zaskoczyło mnie to, bo ktokolwiek chciał sprawdzić stan dziecka, musiał stanąć na palcach. Było to bardzo niepraktyczne i niewygodne z punktu widzenia personelu.

Kobieta zajrzała do łóżeczka jako pierwsza, a potem przywołała mnie do siebie jedynie skinieniem głowy. Nic nie mówiła, ale ten gest wystarczył. Zaciekawiona podeszłam bliżej i niczego się nie spodziewając, spojrzałam w dół. Na widok dziecka złapałam się za usta. Jego skóra była sina, miejscami nawet zielonofioletowa. Dziecko wiło się, walcząc z czymś dla nas niewidzialnym, a co zdawało się mu bardzo dokuczać. Miało zamknięte oczy. Wyglądało na bardzo chore, ale mimo to poruszało się dość żwawo. W pierwszej chwili pomyślałam, że ono się dusi. Zakrztusiło się czymś i walczy o oddech. Chciałam mu pomóc, ale nagle zapomniałam, jak się robi resuscytację. Po sekundzie zaczęłam krzyczeć, wzywać pomocy. Nikt jednak nie reagował. Ludzie dookoła nas jedynie patrzyli bezemocjonalnie. Podbiegłam do kogoś w kitlu, prosząc o pomoc.

– Ono się dusi! Pomocy! Jezu… ludzie…

Nikt jednak nie reagował. Zatrzymałam się. Stałam na środku sali otumaniona, ponieważ nikt nie wysłuchał mojego wołania. Każdy, bez cienia zawahania, powrócił do swoich zajęć, a kobieta w skupieniu patrzyła w dół na maleństwo, jakby wcale nie potrzebowało pomocy. Dziwiło mnie jej opanowanie w takiej chwili. Zamiast ratować to dziecko, gapiła się na nie obojętnie.

– Co mu jest?! – zapytałam kobietę, podchodząc bliżej.

Ona spojrzała mi prosto w oczy z takim bólem i z taką nienawiścią, że ponownie mnie zmroziło. Nie czułam własnego ciała.

– Jest martwe.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: