Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

To, co bezcenne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To, co bezcenne - ebook

Miłość ojca odmieni losy jego rodziny...

 

 

Véronique Parker, kochająca matka, rozwódka, jest całkowicie oddana swoim trzem córkom.

 

Jej świat zostaje wywrócony do góry nogami, kiedy były mąż nagle umiera, zostawiając jej i dzieciom nieoczekiwany spadek, którego się nie spodziewały: renesansowy obraz tajemniczego autora, zrujnowany zamek na południu Francji, pieniądze, pozwalające

na realizację ich życiowych marzeń oraz wstrząsające odkrycie z przeszłości.

 

Cenne podarunki, które im zostawił, zabiorą je w podróż do Europy, która odmieni losy Véronique i jej córek w najbardziej zaskakujący sposób.

 

 

Danielle Steel

To jedna z najbardziej znanych i najchętniej czytanych autorek na świecie, a jej powieści sprzedano w blisko miliardzie egzemplarzy. Do licznych międzynarodowych bestsellerów Steel należą: Romans, Sąsiedzi, To, co bezcenne, Pegaz i inne wysoko oceniane powieści. Jest również autorką książek: Światło moich oczu: historia życia Nicka Trainy, opowiadającej o losach jej syna; Życie na ulicy, wspomnień z pracy z bezdomnymi; Expect a Miracle, zbioru jej ulubionych cytatów niosących inspirację i pocieszenie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67262-35-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Tim­mie Par­ker sie­dzia­ła z pod­wi­ni­ętą nogą przy biur­ku. Gdy na­ra­stał po­ran­ny stres, nie­cier­pli­wie ści­ągnęła dłu­gie blond wło­sy gum­ką, a do po­łud­nia w kit­kę we­tkni­ęte były już czte­ry ołów­ki i dłu­go­pis. Mia­ła na so­bie czy­stą, choć wy­mi­ętą ko­szu­lę w szkoc­ką kra­tę z pod­wi­ni­ęty­mi ręka­wa­mi, pod nią pod­ko­szu­lek na ra­mi­ącz­kach, a do tego po­dar­te dżin­sy, tramp­ki Co­nver­se i zero ma­kija­żu. Po ojcu odzie­dzi­czy­ła wy­so­ką, smu­kłą syl­wet­kę. Mie­rzy­ła metr osiem­dzie­si­ąt na bo­sa­ka, li­czy­ła so­bie dwa­dzie­ścia dzie­wi­ęć lat i mia­ła uko­ńczo­ne stu­dia ma­gi­ster­skie w za­kre­sie opie­ki spo­łecz­nej na Uni­wer­sy­te­cie Co­lum­bia. Obec­nie pra­co­wa­ła w fun­da­cji, któ­rej mi­sją było wy­szu­ki­wa­nie ta­nich, do­stęp­nych miesz­kań dla spe­łnia­jących od­po­wied­nie wa­run­ki przed­sta­wi­cie­li no­wo­jor­skiej po­pu­la­cji bez­dom­nych, i od szó­stej rano sie­dzia­ła przy biur­ku, usi­łu­jąc nad­ro­bić za­le­gło­ści. Na bla­cie pi­ętrzył się stos te­czek. Tim­mie naj­chęt­niej da­ła­by dach nad gło­wą ka­żde­mu po­trze­bu­jące­mu, ale wie­dzia­ła, że je­śli będzie mia­ła szczęście, to nie­ustępli­wie ko­ła­cząc do agen­cji rządo­wych i in­nych źró­deł, z któ­rych ko­rzy­sta­li, znaj­dzie go dla jed­nej czy dwóch osób, któ­re „spe­łnia­ły wa­run­ki”. To okre­śle­nie – spe­łnia­jący wa­run­ki – było wy­try­chem słu­żącym do od­fil­tro­wy­wa­nia tych, któ­rzy po­trze­bo­wa­li domu naj­bar­dziej.

Był skwar­ny lip­co­wy dzień, a kli­ma­ty­za­cja w biu­rze jak zwy­kle nie dzia­ła­ła. Już wie­dzia­ła, że będzie to je­den z tych dni, kie­dy nic nie idzie tak, jak czło­wiek by chciał, i że jej naj­bar­dziej zde­spe­ro­wa­ni pod­opiecz­ni do­sta­ną złe wia­do­mo­ści. Gorz­kie za­wo­dy to był jej chleb po­wsze­dni. Żyła w sta­nie nie­ustan­nej ura­zy i wście­kło­ści na nie­spra­wie­dli­wy sys­tem, któ­ry nie po­tra­fił sku­tecz­nie po­ma­gać po­trze­bu­jącym. Po­moc bez­dom­nym była jej pa­sją, od­kąd sko­ńczy­ła kil­ka­na­ście lat. Była wra­żli­wa i pe­łna tro­ski, choć często wpa­da­ła w gniew. Jako na­sto­lat­ka nie­rzad­ko wy­gła­sza­ła pod­czas obia­du całe ty­ra­dy na te­mat pro­ble­mów spo­łecz­nych i od­tąd cały swój czas po­świ­ęci­ła temu, by coś zro­bić w tej spra­wie. Przede wszyst­kim ni­g­dy się nie pod­da­wa­ła – nie­zmor­do­wa­nie pra­co­wa­ła na rzecz tych, któ­rym po­sta­no­wi­ła słu­żyć. Kie­dy zna­la­zła lu­dziom dom, nie opusz­cza­ła ich, na­dal była przy nich. Po­zo­sta­wie­ni sami so­bie w mi­kro­sko­pijnym rządo­wym miesz­kan­ku, bez sys­te­mu wspar­cia, na któ­rym po­le­ga­li, ży­jąc na uli­cy, nie­rzad­ko wpa­da­li w de­pre­sję i roz­pacz i na se­rio mo­żna było oba­wiać się sa­mo­bójstw.

Tim­mie mia­ła dzie­si­ąt­ki po­my­słów, jak spra­wić, żeby spra­wy szły le­piej, ale ni­g­dy nie było na to dość pie­ni­ędzy ani lu­dzi do pra­cy. W do­bie kry­zy­su go­spo­dar­cze­go ci­ęto pro­gra­my wal­ki z ubó­stwem, szczu­pla­ły też za­so­by pry­wat­nych fun­da­cji, a w rządzie ni­ko­go to nie ob­cho­dzi­ło. Pa­trząc, jak jej klien­ci ba­lan­su­ją na kra­wędzi w ocze­ki­wa­niu rok czy jesz­cze dłu­żej na bez­płat­ny de­toks albo za­kwa­li­fi­ko­wa­nie się do przy­dzia­łu ja­kie­goś da­chu nad gło­wą, Tim­mie mia­ła wra­że­nie, że usi­łu­je opró­żnić oce­an na­parst­kiem. Ko­bie­ty na uli­cy ra­dzi­ły so­bie go­rzej niż mężczy­źni, a w schro­ni­skach często sta­wa­ły się ofia­ra­mi bru­tal­nych prze­stępstw. Tim­mie co­dzien­nie wy­dep­ty­wa­ła ście­żki w urzędach i wy­ko­ny­wa­ła mnó­stwo pa­pier­ko­wej ro­bo­ty, po­ma­ga­jąc lu­dziom wy­pe­łnić po­da­nia o za­si­łek z ty­tu­łu nie­pe­łno­spraw­no­ści czy wnio­ski o wy­da­nie do­wo­du oso­bi­ste­go. Naj­bar­dziej przej­mo­wa­ła się mło­dzie­żą, ale dla mło­dych ła­twiej było zna­le­źć ja­kiś pro­gram po­mo­cy, byli też bar­dziej za­rad­ni, je­śli cho­dzi o prze­trwa­nie na uli­cy. Dziś do po­łud­nia wi­dzia­ła się już z sze­ścior­giem klien­tów, a po po­łud­niu mia­ła się spo­tkać z tu­zi­nem ko­lej­nych. Rzad­ko wy­cho­dzi­ła z biu­ra wcze­śniej niż o ósmej czy dzie­wi­ątej wie­czo­rem, cza­sem zo­sta­wa­ła do pó­łno­cy, a rano przy­cho­dzi­ła na dłu­go przed roz­po­częciem pra­cy. Pra­ca to było jej ży­cie i w tej chwi­li nie pra­gnęła ni­cze­go wi­ęcej.

Pod ko­niec stu­diów miesz­ka­ła przez ja­kiś czas z mężczy­zną, któ­ry zdra­dził ją z jej naj­lep­szą przy­ja­ció­łką. Pó­źniej była w zwi­ąz­ku z in­nym i ten też ją zdra­dził, choć przy­naj­mniej nie ze zna­jo­mą. Ze­rwa­ła z nim i od­tąd całą pa­sję i ener­gię prze­la­ła na pra­cę; od dwóch lat nie spo­ty­ka­ła się z ni­kim. Często mó­wi­ła, że ko­bie­ty w jej ro­dzi­nie nie mają szczęścia. Młod­sza sio­stra Ju­liet­te mia­ła nie­usta­jącą skłon­no­ść do sła­be­uszy. Czer­pa­li z niej, jak dłu­go się dało, wy­ko­rzy­sty­wa­li jej życz­li­wo­ść i do­broć, po czym, kie­dy już do­sta­li wszyst­ko, co mo­gli, rzu­ca­li ją dla in­nej. Przy czym je­dy­ną za­sko­czo­ną była wów­czas Ju­liet­te. Pła­ka­ła ca­ły­mi mie­si­ąca­mi, a po­tem znaj­do­wa­ła in­ne­go, któ­ry trak­to­wał ją do­kład­nie tak samo.

Mat­ka, Véro­ni­que, cho­ciaż od roz­wo­du mi­nęło dwa­dzie­ścia lat, wci­ąż była w życz­li­wych sto­sun­kach ze swo­im przy­stoj­nym, pe­łnym cza­ru eks­ma­łżon­kiem, któ­ry tak samo ją zdra­dzał. W pew­nej chwi­li zo­rien­to­wa­ła się, że przez cały czas trwa­nia ich ma­łże­ństwa mie­wał inne ko­bie­ty, aż wresz­cie wy­lądo­wał u boku dwu­dzie­sto­trzy­let­niej su­per­mo­del­ki i na tym za­ko­ńczy­ło się ich ma­łże­ństwo. Od tego cza­su ci­ągle wi­dy­wa­no go z ład­ny­mi dziew­czy­na­mi, a Véro­ni­que go uspra­wie­dli­wia­ła, mó­wi­ąc: „Wie­cie, jaki jest oj­ciec”. Tim­mie bar­dzo do­brze wie­dzia­ła, jaki oj­ciec jest, i ko­niec ko­ńców do­szła do wnio­sku, że wszy­scy mężczy­źni są tacy sami. Cza­ru­sie, często przy­stoj­ni, rzad­ko uczci­wi, okła­mu­ją ko­bie­ty, zdra­dza­ją je i wy­ko­rzy­stu­ją. Wła­śnie dla­te­go ni­g­dy nie była bli­sko z oj­cem i prze­ra­zi­ło ją od­kry­cie, że jej mężczy­zna jest taki sam, choć ani tak przy­stoj­ny, ani tak pe­łen wdzi­ęku jak oj­ciec, któ­ry był mi­strzem uwo­dze­nia. Mało któ­ra po­tra­fi­ła mu się oprzeć. Uwo­dził sku­tecz­nie nie­mal wszyst­ko, co się ru­sza, i Tim­mie za­częła nie­na­wi­dzić tej ce­chy. Nie cier­pia­ła cza­ru­siów, a mat­ka i sio­stra oska­rża­ły ją, że nie cier­pi mężczyzn w ogó­le. Nie, upie­ra­ła się, wy­łącz­nie tych, co kła­mią i zdra­dza­ją, a ta­kże tych, któ­rym zda­wa­ła się po­do­bać. Na­tych­miast za­kła­da­ła, że z fa­ce­tem jest coś nie tak, sko­ro chce z nią być.

Tyl­ko naj­młod­sza sio­stra, Joy, unik­nęła tego losu. Za­wsze była ulu­bie­ni­cą ojca, bo była ślicz­na i sza­le­nie po­dob­na do mat­ki, któ­ra ma­jąc pi­ęćdzie­si­ąt dwa lata, wci­ąż ucho­dzi­ła za pi­ęk­no­ść. Obie, i Véro­ni­que, i Joy, mia­ły buj­ne ciem­ne wło­sy, por­ce­la­no­wo­bia­łą cerę i fio­łko­we oczy, choć Joy była wy­ższa od mat­ki i pod­czas stu­diów do­ra­bia­ła jako mo­del­ka. Od­kąd tyl­ko na­uczy­ła się mó­wić, za­wsze po­tra­fi­ła owi­nąć so­bie ojca wo­kół pa­lusz­ka i do­stać od nie­go wszyst­ko, co chcia­ła, z in­ny­mi była jed­nak na dy­stans. Naj­bar­dziej z nich trzech nie­za­le­żna, rów­nież mężczyzn trak­to­wa­ła z dy­stan­sem. Nie­trud­no było za­uwa­żyć, że boi się zra­nie­nia. Za­wsze za­da­wa­ła się z ta­ki­mi, któ­rzy miesz­ka­li na prze­ciw­le­głym wy­brze­żu albo byli, jak ona, sku­pie­ni na pra­cy, ła­two więc było trzy­mać ich na od­le­gło­ść. Wy­da­wa­ło się, że ka­żdy ją uwiel­bia, ale ni­g­dy żad­ne­go nie było w po­bli­żu.

Tim­mie lu­bi­ła pod­kre­ślać, że żad­na z nich ni­g­dy nie była w po­rząd­nym zwi­ąz­ku, co, jak twier­dzi­ła, wy­ni­ka z „ro­dzin­nej klątwy”. We­dług niej oj­ciec ska­zał je na zgub­ny po­ci­ąg do nie­wła­ści­wych mężczyzn. Tej cząst­ki sie­bie nie po­tra­fi­ła jak do­tąd zmie­nić i wi­ęcej nie pró­bo­wa­ła. Za dużo mia­ła in­nych spraw, a za­ła­twia­nie miesz­kań dla bez­dom­nych było o wie­le wa­żniej­sze niż to, żeby spo­tkać wła­ści­we­go chło­pa­ka. W tej chwi­li na­praw­dę jej na tym nie za­le­ża­ło.

Za­dzwo­nił te­le­fon na biur­ku. Śpie­szy­ła się, lu­dzie na nią cze­ka­li i mia­ła ocho­tę nie ode­brać – niech dzwo­ni­ący zo­sta­wi wia­do­mo­ść na po­czcie gło­so­wej. Ale może to ja­kiś zroz­pa­czo­ny bez­dom­ny albo któ­raś z agen­cji miesz­ka­nio­wych, do któ­rych rano dzwo­ni­ła i ma­ilo­wa­ła? Nie­cier­pli­wie pod­nio­sła słu­chaw­kę.

– Tim­mie Par­ker – po­wie­dzia­ła szorst­ko, ofi­cjal­nie. Nie była słod­ką ko­biet­ką, choć mia­ła do­bre ser­ce, o czym świad­czy­ła jej pra­ca.

– Cze­ść, Tim­mie. Mówi Ar­nold – przed­sta­wił się dzwo­ni­ący, a Tim­mie prze­bie­gł dreszcz po ple­cach. Z miej­sca po­zna­ła ten głos. To był Ar­nold Sands, praw­nik ojca i jego naj­bli­ższy przy­ja­ciel, zna­ny jej od dziec­ka. Rok temu oj­ciec prze­sze­dł udar i od tego cza­su, nie­spraw­ny, prze­by­wał w domu opie­ki. Kie­dy wi­dzia­ła się z nim dwa ty­go­dnie temu, przez cały czas to od­pły­wał w nie­świa­do­mo­ść, to po­wra­cał, a ona sie­dzia­ła przy nim w mil­cze­niu, trzy­ma­jąc go za rękę. Lewa stro­na cia­ła była spa­ra­li­żo­wa­na i przy­kro było wi­dzieć go tak zma­la­łym i sła­bym. Za­wsze był sza­le­nie wi­tal­ny i nie wy­glądał na swo­je osiem­dzie­si­ąt lat, ale w ci­ągu roku od uda­ru stop­nio­wo za­czął od­cho­dzić. A choć Tim­mie przez całe ży­cie kry­ty­ko­wa­ła jego styl ży­cia, świa­do­mo­ść, że wci­ąż jesz­cze ma ojca, mimo wszyst­ko była ja­kąś po­cie­chą. I po­mi­mo ca­łej dez­apro­ba­ty dla jego spo­so­bu ży­cia na­dal mia­ła w so­bie ta­jem­ną, nie­wy­po­wie­dzia­ną, ma­gicz­ną wia­rę, że któ­re­goś dnia wszyst­ko się zmie­ni i oj­ciec sta­nie się in­nym czło­wie­kiem, że będzie mo­gła go po­dzi­wiać i li­czyć na nie­go, że wresz­cie będą mie­li ze sobą praw­dzi­wą re­la­cję. Wie­dzia­ła, że to ni­g­dy nie na­stąpi, ale do­pó­ki żył, trzy­ma­ła się tej na­dziei. Ni­g­dy się o nie nie trosz­czył, ani o nią, ani o mat­kę, ani o sio­stry. Mat­ka mu to wy­ba­czy­ła. Tim­mie – ni­g­dy.

– Wy­bacz, że dzwo­nię w cza­sie pra­cy – rze­kł Ar­nold po­wa­żnym to­nem i Tim­mie z miej­sca po­czu­ła, co chce jej prze­ka­zać.

– Tata?

– Uma­rł spo­koj­nie dziś w nocy.

Wszyst­kie wie­dzia­ły, że to nie­unik­nio­ne. I tak trwa­ło to dłu­żej, niż się spo­dzie­wa­ły. Ju­liet­te cho­dzi­ła do nie­go parę razy na ty­dzień, Joy nie była od dwóch mie­si­ęcy – miesz­ka­ła w Los An­ge­les, była za­jęta, a poza tym naj­wy­ra­źniej ci­ężko jej było, naj­ci­ężej z nich wszyst­kich, oglądać go w tym sta­nie. Ro­bi­ła, co mo­gła, żeby tego unik­nąć. Tim­mie od­wie­dza­ła go co dwa–trzy ty­go­dnie, choć rów­nież tego nie cier­pia­ła. A mat­ka była u nie­go przed mie­si­ącem, w czerw­cu, przed wy­jaz­dem na lato na po­łud­nie Fran­cji. Wy­na­jęła na dwa mie­si­ące dom w po­bli­żu Sa­int-Tro­pez. Spędzi­ła wów­czas z Pau­lem cały dzień, po czym zwie­rzy­ła się Tim­mie, iż oba­wia się, że wi­dzi go po raz ostat­ni, ale że po­wie­dzie­li so­bie wszyst­ko, co mie­li do po­wie­dze­nia. Nie zdra­dzi­ła tego cór­ce, ale Paul prze­pro­sił ją za to, że tyle razy za­wió­dł jako mąż, a na­wet jako przy­ja­ciel, i od­je­żdża­ła ze spo­koj­nym ser­cem. Po­go­dzi­ła się z tym wszyst­kim już wie­le lat temu. Dwa­dzie­ścia lat, któ­re upły­nęły od cza­su, gdy byli ma­łże­ństwem, to ka­wał cza­su, a Véro­ni­que po­tra­fi­ła wy­ba­czać. Nie było w niej go­ry­czy ani z po­wo­du kra­chu ma­łże­ństwa, ani z po­wo­du jego przy­czyn, ani na­wet w zwi­ąz­ku ze znacz­ną kwo­tą, jaką dała mu przy roz­wo­dzie ty­tu­łem ugo­dy, któ­rą daw­no roz­trwo­nił na inne ko­bie­ty i ró­żne luk­su­so­we wy­sko­ki. Te pie­ni­ądze nie sta­no­wi­ły fi­nan­so­we­go uszczerb­ku ani dla niej, ani dla dziew­czy­nek. Gdy były młod­sze, to ona je utrzy­my­wa­ła, ni­g­dy on.

– Mó­wi­łeś już mat­ce? – spy­ta­ła ci­cho. Prędzej czy pó­źniej spo­dzie­wa­ła się tej wia­do­mo­ści, choć nie­ko­niecz­nie aku­rat dziś. Trud­no było prze­wi­dzieć, kie­dy to się sta­nie.

– Naj­pierw chcia­łem po­wia­do­mić cie­bie. Nie wie­dzia­łem, czy ze­chcesz, żeby mó­wić mat­ce i dziew­czy­nom. Przy­pusz­czam, że będzie chcia­ła za­jąć się po­grze­bem – za­uwa­żył traf­nie. Véro­ni­que po­zo­sta­ła bli­ska by­łe­mu mężo­wi rów­nież po roz­wo­dzie, a on od tego cza­su nie zwi­ązał się na po­wa­żnie z żad­ną ko­bie­tą. Była tyl­ko nie­ko­ńcząca się pa­ra­da dziew­czyn, ostat­nio wręcz młod­szych od jego có­rek, kie­dy jed­nak za­cho­ro­wał, wszyst­kie pręd­ko się ulot­ni­ły. Nie spo­ty­kał się z ko­bie­ta­mi, któ­re trwa­ły­by przy nim w ci­ężkich cza­sach, no i nie był już w sta­nie wy­pi­sy­wać im cze­ków. Na­wet w wie­ku osiem­dzie­si­ęciu lat wci­ąż miał buj­ne ży­cie ero­tycz­ne i na­dal olśnie­wał ko­bie­ty, tak jak olśnił dwu­dzie­sto­jed­no­let­nią Véro­ni­que, gdy sam miał czter­dzie­ści dzie­wi­ęć lat. Jego pre­zen­cji, ele­gan­cji i cza­ro­wi prak­tycz­nie nie spo­sób było się oprzeć. Na­wet pie­lęgniar­ki w domu opie­ki za­chwy­ca­ły się: ja­kiż to przy­stoj­ny mężczy­zna. Tim­mie odzie­dzi­czy­ła po nim wy­gląd, ale poza tym w ogó­le go nie przy­po­mi­na­ła. Była rze­tel­na, nie­za­wod­na, pra­co­wi­ta i god­na za­ufa­nia.

– Za­dzwo­nię do mamy za parę go­dzin – rze­kła. – Mu­szę się przed­tem zo­ba­czyć z dwoj­giem pod­opiecz­nych. Czy mo­żesz za­dzwo­nić do dziew­czyn? Spo­dzie­wa­ły się tego, więc nie będzie to dla nich szok.

Na­wet jed­nak ona mu­sia­ła przy­znać, że jest jej smut­no. Ko­niec ko­ńców sta­ło się, po her­ba­cie. Oj­ciec, któ­ry ni­g­dy nie był dla nich oj­cem, od­sze­dł... a ona od­kry­ła, że ma w zwi­ąz­ku z tym mie­sza­ne uczu­cia, że czu­je ci­ężar tej stra­ty, i była pew­na, że sio­stry też go od­czu­ją. A już dla mat­ki na pew­no będzie to trud­ne. Był fi­gu­ran­tem, ale tak czy owak Véro­ni­que go ja­koś tam od trzy­dzie­stu je­den lat ko­cha­ła, jako męża, bra­ta czy przy­ja­cie­la... W ostat­nich la­tach stał się dla niej nie­mal oj­cem i z pew­no­ścią był w od­po­wied­nim do tego wie­ku. A ona mu mat­ko­wa­ła, zwłasz­cza od­kąd za­cho­ro­wał. Tim­mie ni­g­dy do ko­ńca nie ro­zu­mia­ła tej re­la­cji. Wy­da­wa­ła jej się do bólu nie­wła­ści­wa, szcze­gól­nie od stro­ny mat­ki, ale wy­gląda­ło na to, że tak im pa­su­je.

Był mi­ędzy nimi zły okres, kie­dy jaw­ny ro­mans ze słyn­ną mo­del­ką spo­wo­do­wał krach ich ma­łże­ństwa, i dru­gi, jesz­cze gor­szy, gdy Véro­ni­que od­kry­ła, że to tyl­ko ko­lej­ny z licz­nych wcze­śniej­szych sko­ków w bok męża. A jed­nak po roz­wo­dzie po­tra­fi­ła ja­koś wy­ba­czyć mu na tyle, że zo­sta­li przy­ja­ció­łmi. Ta przy­ja­ciel­ska więź trwa­ła przez dwa­dzie­ścia lat i oka­za­ła się trwal­sza niż ma­łże­ństwo. Véro­ni­que twier­dzi­ła, że robi to dla dzie­ci, Tim­mie jed­nak za­wsze czu­ła, że oni ro­bią to dla sie­bie, że się na­wza­jem po­trze­bu­ją.

– Po­wiem dziew­czy­nom, żeby nie dzwo­ni­ły do mat­ki, do­pó­ki im nie po­wiesz – rze­kł Ar­nold z wes­tchnie­niem. Wie­dział, że będzie mu bra­ko­wa­ło sta­re­go przy­ja­cie­la... Bra­ko­wa­ło mu go już od roku, od­kąd po­wa­lił go udar i na­gle za­czął wy­glądać jak sta­rzec, co było tak nie­po­dob­ne do czło­wie­ka, któ­re­go znał od tylu lat.

– Dzi­ęku­ję, Ar­nold – po­wie­dzia­ła ci­cho Tim­mie. – Będzie­my w kon­tak­cie. – Po­dzi­ęko­wa­ła mu jesz­cze raz i odło­ży­ła słu­chaw­kę. Przez chwi­lę sie­dzia­ła bez ru­chu, pa­trząc przez okno na po­nu­rą uli­cę dol­ne­go Har­le­mu, gdzie mie­ści­ło się biu­ro. Kil­ko­ro dzie­ci ba­wi­ło się koło stra­żac­kie­go hy­dran­tu. Na chwi­lę wró­ci­ła my­ślą do cza­sów dzie­ci­ństwa. Ja­kim bo­ha­te­rem wy­da­wał się jej wów­czas oj­ciec! Aż do roz­wo­du, po któ­rym nie­mal ca­łko­wi­cie znik­nął z ich ży­cia.

Kie­dy ro­dzi­ce się ro­ze­szli, mia­ła dzie­wi­ęć lat. Od tego cza­su zda­rza­ły się miłe chwi­le z oj­cem, w wa­ka­cje, na uro­dzi­ny czy w świ­ęta, gdy po­ja­wiał się na krót­ko, olśnie­wa­jący ni­czym gwiaz­dor fil­mo­wy. Był jak pi­ęk­ny ptak w lo­cie, o wspa­nia­łym, barw­nym upie­rze­niu. Nie spo­sób go było do­go­nić, mo­żna było go je­dy­nie po­dzi­wiać, gdy z po­wro­tem zni­kał w błękit­nych prze­stwo­rzach, i ni­g­dy nie wie­dzia­ła, kie­dy się znów po­ja­wi – wia­do­mo było tyl­ko, że wte­dy, kie­dy będzie to jemu od­po­wia­da­ło. Był cho­dzącą de­fi­ni­cją nar­cy­zmu. Nie był czło­wie­kiem złym, tyl­ko po pro­stu ca­łko­wi­cie skon­cen­tro­wa­nym na so­bie, no i fa­tal­nym oj­cem. Jego cór­ki pła­ci­ły za to aż do dnia jego śmier­ci – ona głębo­kim bra­kiem za­ufa­nia do mężczyzn w jego ty­pie, a wszyst­kie – nie­świa­do­mym po­ci­ągiem do fa­ce­tów ta­kich jak on. I Ju­liet­te – ko­lek­cjo­ner­ka prze­gra­nych fa­ce­tów, któ­rzy ją wy­ko­rzy­sty­wa­li, i Joy – z jej lękiem przed po­rzu­ce­niem i za­wo­dem, przez co nie po­tra­fi­ła przy­wi­ązać się na do­bre do żad­ne­go mężczy­zny. Była jed­nak mło­da, mo­gła to jesz­cze na­pra­wić. Ale co do sie­bie i Ju­liet­te Tim­mie była prze­ko­na­na, że to nie­mo­żli­we. Ko­ści zo­sta­ły rzu­co­ne, ich prze­ko­na­nia i wzo­ry za­cho­wań moc­no się za­ko­rze­ni­ły. Trud­no to zmie­nić.

Pod­nio­sła się i wy­szła zza biur­ka, żeby otwo­rzyć drzwi. W po­cze­kal­ni na spo­tka­nie z nią cze­ka­ło dwo­je lu­dzi. Uśmiech­nęła się do nich, po­pro­si­ła mężczy­znę jesz­cze o chwi­lę cier­pli­wo­ści, a ko­bie­tę za­pro­si­ła do środ­ka. Była młod­sza od Tim­mie, o ma­to­wych wło­sach i bez zębów. Na uli­cy żyła od trzech lat, jej tro­je dzie­ci było w domu dziec­ka, a ona mia­ła za sobą dłu­gi okres bra­nia nar­ko­ty­ków. Cały swój do­by­tek sta­no­wi­ły brud­ny śpi­wór i dwie fo­lio­we tor­by z rze­cza­mi. Cze­ka­ła na de­toks. Tim­mie mia­ła dla niej złe wia­do­mo­ści: ośro­dek de­tok­sy­ka­cyj­ny za­my­ka­no i mu­sia­ła pró­bo­wać jesz­cze raz gdzieś in­dziej, star­tu­jąc z sa­me­go dołu li­sty. Mo­gło to po­trwać na­wet dwa lata. Sy­tu­acja wy­da­wa­ła się bez­na­dziej­na.

Tim­mie usia­dła po dru­giej stro­nie biur­ka, żeby prze­ka­zać te wia­do­mo­ści klient­ce. Roz­ma­wia­jąc z nią, my­śla­ła za­ra­zem o ojcu. Ja­kie śmiesz­ne, skon­cen­tro­wa­ne wy­łącz­nie na so­bie sa­mym, da­rem­ne było jego ży­cie w po­rów­na­niu z jej pod­opiecz­ny­mi! Ni­g­dy nie zro­bił nic dla ni­ko­go, wy­łącz­nie dla sie­bie sa­me­go i – prze­lot­nie – dla ko­biet, z któ­ry­mi się spo­ty­kał. Jego ży­cie to było nie­usta­jące do­ga­dza­nie so­bie i częścio­wo wła­śnie dla­te­go Tim­mie pra­co­wa­ła tak ci­ężko. Do­ra­sta­jąc, za­wsze jed­no wie­dzia­ła na pew­no: że za nic w świe­cie nie chce być taka jak on. I nie była... a te­raz on uma­rł. Wró­ci­ła my­ślą do klient­ki. Trze­ba po­sta­rać się za­po­mnieć o ojcu, cho­ciaż na go­dzi­nę czy dwie, do­pó­ki nie będzie mu­sia­ła za­dzwo­nić do mat­ki z wia­do­mo­ścią o jego śmier­ci. Z trzech có­rek Véro­ni­que ona była naj­star­sza, na nią więc za­wsze spa­da­ły trud­ne za­da­nia. Ju­liet­te ni­g­dy do nich nie do­ro­sła, a Joy ucie­kła w osob­ne ży­cie w Los An­ge­les i ab­dy­ko­wa­ła.

Kie­dy Ar­nold za­dzwo­nił do Ju­liet­te, była wła­śnie pora lun­chu i w jej ma­le­ńkim skle­pie z ka­nap­ka­mi i wy­pie­ka­mi na Park Slo­pe w Bro­okly­nie trwał co­dzien­ny szczyt. Ju­liet­te uwija­ła się, le­d­wie nadąża­jąc z ob­słu­gą go­ści – otwo­rzy­ła swo­ją Kuch­nię Ju­liet­te trzy lata temu i nie­mal z miej­sca lo­kal stał się hi­tem. Pod na­ci­skiem mat­ki po­szła na hi­sto­rię sztu­ki i uzy­ska­ła ma­gi­ste­rium na Sor­bo­nie, ale je­dy­nie po to, by – kie­dy po sko­ńcze­niu stu­diów po­szła dla hecy na warsz­ta­ty do Le Cor­don Bleu – od­kryć, że jej pa­sją jest pie­cze­nie. Co­dzien­nie wy­pie­ka­ła wy­śmie­ni­te, świe­że cro­is­san­ty, któ­re sta­no­wi­ły bazę jej ka­na­pek. W ofer­cie mia­ła ta­kże roz­ma­ite cia­sta i cia­stecz­ka, przy­rządza­ne na ba­zie prze­pi­sów przy­wie­zio­nych z Fran­cji. Po Le Cor­don Bleu jej pla­ny, że zo­sta­nie ku­ra­tor­ką w ja­ki­mś mu­zeum albo zaj­mie się na­ucza­niem, po­szły w kąt. Ni­g­dy nie była tak szczęśli­wa jak te­raz, gdy za­gląda­ła w kuch­ni do pie­ca, po­da­wa­ła star­sze­mu klien­to­wi ku­bek dy­mi­ącej kawy lub na­le­wa­ła do fi­li­żan­ki go­rącą cze­ko­la­dę dla ja­kie­goś dziec­ka i ozda­bia­ła ją cza­pecz­ką bi­tej śmie­ta­ny. Za­spo­ka­ja­ło to jej po­trze­bę kar­mie­nia lu­dzi, a jej lo­ka­lik ro­bił to do­brze i sku­tecz­nie. Po dłu­gich de­ba­tach i grun­tow­nym na­my­śle mat­ka po­ży­czy­ła jej pie­ni­ądze na jego otwo­rze­nie, choć była bar­dzo roz­cza­ro­wa­na, że Ju­liet­te zre­zy­gno­wa­ła z zaj­mo­wa­nia się sztu­ką. Mia­ła na­dzie­ję, że ta na­mi­ęt­no­ść do pie­cze­nia kie­dyś jej przej­dzie. Ju­liet­te była jesz­cze mło­da, mia­ła do­pie­ro dwa­dzie­ścia osiem lat. Véro­ni­que pra­gnęła­by dla niej cie­kaw­sze­go, bar­dziej in­te­lek­tu­al­ne­go za­jęcia niż wy­pie­ka­nie i sprze­da­wa­nie ciast. Jak miło było po­my­śleć, że cór­ka odzie­dzi­czy­ła po niej i po jej ojcu pa­sję do sztu­ki... Mie­li to we krwi! Ale Ju­liet­te zre­zy­gno­wa­ła ze sztu­ki na rzecz ro­ga­li­ków... Ko­niec ko­ńców, mat­ka mimo wszyst­ko jej po­mo­gła i po­ży­czy­ła pie­ni­ądze.

Ju­liet­te była mniej­szą i ła­god­niej­szą wer­sją swo­jej star­szej sio­stry Tim­mie. Dzie­lił je za­le­d­wie rok i w dzie­ci­ństwie były jak bli­źniacz­ki. Ale cha­rak­te­ry mia­ły kra­ńco­wo ró­żne, tak jak ró­żne są dzień i noc. Obie odzie­dzi­czy­ły po ojcu zie­lo­ne oczy, a Ju­liet­te mia­ła lek­ką nad­wa­gę, ale i tak była bar­dzo ład­na. Tim­mie była wy­ższa i szczu­plej­sza, Ju­liet­te ni­ższa i bar­dziej krągła, o ko­bie­cej syl­wet­ce, któ­ra z cza­sem tyl­ko bar­dziej się za­okrągli­ła, jako że mu­sia­ła pró­bo­wać wła­snych wy­pie­ków, by spraw­dzić prze­pi­sy. Mia­ła też po­ka­źną pupę, z któ­rej Tim­mie za­wsze się podśmie­wa­ła. Po­dob­nie jak sio­stra mia­ła dłu­gie blond wło­sy, z tym że jej były kręco­ne, a w dzie­ci­ństwie wręcz kędzie­rza­we. Pi­ęk­nie jej było w roz­pusz­czo­nych, ale w pra­cy oczy­wi­ście nie mo­gła się tak no­sić; z re­gu­ły za­pla­ta­ła je w war­kocz, z oka­la­jącą twarz mgie­łką drob­nych locz­ków, za­wsze wy­my­ka­jących się z fry­zu­ry. Wszyst­ko w niej tchnęło cie­płem i życz­li­wo­ścią i na­wet jako mło­dziut­ka dziew­czy­na mia­ła w so­bie coś ma­cie­rzy­ńskie­go. Wszyst­ki­mi chcia­ła się opie­ko­wać. Tim­mie ma­wia­ła o niej, że przy­gar­nia pod skrzy­dła wszel­kie ku­la­we ka­cząt­ka tego świa­ta, zwłasz­cza je­śli są płci męskiej.

Wszyst­kie ro­man­se Ju­liet­te za­czy­na­ły się wła­śnie tak: po­ja­wiał się mężczy­zna, któ­ry nie miał miesz­ka­nia, pie­ni­ędzy albo pra­cy. Z po­cząt­ku spał na jej ka­na­pie, po­tem wśli­zgi­wał się do sy­pial­ni, a w ko­ńcu znaj­do­wał dro­gę do jej kon­ta ban­ko­we­go, gdzie z po­mo­cą Ju­liet­te uży­wał so­bie przez ja­kiś czas, po czym, gdy go do resz­ty roz­pu­ści­ła, rzu­cał ją dla in­nej. Jak twier­dzi­ła Tim­mie, zbyt często jak do­tąd się to zda­rza­ło, by było przy­pad­ko­we – to był wzo­rzec i zły na­wyk. Ju­liet­te za­wsze do­sko­na­le szło wy­szu­ki­wa­nie mężczyzn przy­stoj­nych jak oj­ciec, któ­rzy ją wy­ko­rzy­sty­wa­li. Nie zna­la­zł się wśród nich ani je­den po­rząd­ny. Zwy­kle byli z nią oko­ło pół roku, po czym ru­sza­li da­lej. Ju­liet­te przez ja­kiś czas pła­ka­ła, szu­ka­ła po­cie­chy w pra­cy, wy­my­śla­ła kil­ka no­wych prze­pi­sów i zy­ski­wa­ła parę fun­tów wagi. A po­tem po­ja­wiał się na­stęp­ny ze zła­ma­nym skrzy­de­łkiem... Była ślicz­ną, po­ci­ąga­jącą dziew­czy­ną i ni­g­dy nie po­zo­sta­wa­ła zbyt dłu­go sama – w prze­ci­wie­ństwie do Tim­mie, któ­ra od dwóch lat była sama z wy­bo­ru, wście­kła na po­pe­łnio­ne błędy. Ju­liet­te za­wsze była go­to­wa wszyst­kim wy­ba­czyć, so­bie sa­mej rów­nież, i wy­gląda­ło na to, że ni­g­dy nie uczy się na błędach. Ale je­śli ko­goś ra­ni­ła, to wy­łącz­nie sie­bie. Naj­sil­niej­szą ce­chą jej oso­bo­wo­ści była życz­li­wo­ść dla wszyst­kich – kon­su­men­tów, ro­dzi­ny i swo­ich mężczyzn.

Kie­dy za­dzwo­nił Ar­nold, Ju­liet­te wła­śnie sko­ńczy­ła ob­słu­gę jed­ne­go ze swo­ich sta­łych go­ści. Wie­dział, że w prze­ci­wie­ństwie do Tim­mie, któ­ra była nie­na­gan­nie rze­czo­wa i zda­wa­ła się wszyst­ko przyj­mo­wać ze spo­ko­jem, Ju­liet­te bar­dzo to prze­ży­je i nie miał ocho­ty prze­ka­zy­wać jej tej wia­do­mo­ści. I jak było do prze­wi­dze­nia, za­le­d­wie po­wie­dział, że oj­ciec uma­rł tej nocy, Ju­liet­te wy­buch­nęła pła­czem. Po­łu­dnio­wy szczyt wła­śnie się sko­ńczył, ostat­ni klient wy­sze­dł, była więc przez parę mi­nut sama i mo­gła uto­nąć we łzach.

Uwa­ża­ła się za naj­bli­ższą ojcu i była go­to­wa na wszyst­ko, co w jej mocy, byle za­słu­żyć na jego mi­ło­ść. We­dług niej nie mógł zro­bić nic złe­go. Za­nim za­cho­ro­wał, dzwo­ni­ła do nie­go co­dzien­nie, by mu po­wie­dzieć, co robi, i spy­tać go o sa­mo­po­czu­cie. Oj­ciec od­wie­dził jej knajp­kę tyl­ko raz, ona jed­nak uda­wa­ła, że przy­cho­dzi sta­le. Ni­g­dy jej na­wet nie za­świ­ta­ło, że pod­trzy­my­wa­nie z nim kon­tak­tu te­le­fo­nicz­ne­go spo­czy­wa wy­łącz­nie na niej. Ni­g­dy nie za­dzwo­nił do żad­nej z có­rek i nie in­te­re­so­wał się nimi całe ty­go­dnie, a na­wet mie­si­ące, do­pó­ki to one się nie ode­zwa­ły. Ka­żda jego re­la­cja była jed­no­stron­na, wy­si­łek jej pod­trzy­my­wa­nia za­wsze spo­czy­wał na dru­giej stro­nie. Tim­mie i Joy nie wkła­da­ły w to zbyt wie­le ener­gii, ale Ju­liet­te ow­szem. Pod­rzu­ca­ła mu na­wet swo­je naj­lep­sze wy­pie­ki, by mógł spró­bo­wać jej wy­na­laz­ków. Roz­pacz­li­wie pra­gnęła jego apro­ba­ty.

Paul był dum­ny ze swo­ich pi­ęk­nych có­rek i nie kry­ty­ko­wał żad­ne­go z ich wy­bo­rów. Po pro­stu nie chciał od­gry­wać roli ojca ze wszyst­kim, co ona obej­mu­je, a kie­dy cór­ki pod­ro­sły, wo­lał być dla nich przy­ja­cie­lem. W przy­pad­ku mat­ki nie było mowy o ta­kim po­mie­sza­niu ról. Za­wsze pod­kre­śla­ła, że jest ich mat­ką, a nie ko­le­żan­ką, choć lu­bi­ła spędzać z nimi czas. To ona od­po­wia­da­ła w ca­ło­ści za ich wy­cho­wa­nie, mimo to Ju­liet­te upar­cie uwa­ża­ła się za bli­ską ojcu. Tak jak spo­dzie­wał się Ar­nold, wia­do­mo­ść o śmier­ci ojca była dla niej cio­sem, jak­by wcze­śniej nie zda­wa­ła so­bie spra­wy, że on wkrót­ce umrze. Dla po­zo­sta­łych nie była to nie­spo­dzian­ka. Dla Ju­liet­te tak.

– My­śla­łam, że z tego wyj­dzie – po­wie­dzia­ła, ocie­ra­jąc oczy far­tu­chem.

Ar­nold wes­tchnął. Już od paru mie­si­ęcy nie było na­dziei, Paul wy­ra­źnie od­cho­dził. Ale na­wet w ostat­nich ty­go­dniach, kie­dy rzad­ko był przy­tom­ny, Ju­liet­te mó­wi­ła do nie­go pod­czas od­wie­dzin, prze­ko­na­na, że ją sły­szy i że jesz­cze wró­ci do zdro­wia. Nie po­wró­cił i zda­niem Ar­nol­da bło­go­sła­wie­ństwem było dla nie­go, że uma­rł. Paul, któ­re­go znał i z któ­rym się przy­ja­źnił od trzy­dzie­stu lat, nie chcia­łby ta­kiej eg­zy­sten­cji. Było w nim do nie­daw­na tyle ży­cia, że pó­źniej Ar­nold z przy­kro­ścią oglądał go w tym sta­nie. Le­piej dla nie­go, że sta­ło się, jak się sta­ło, a z wie­lu roz­mów w ci­ągu ostat­nie­go roku Ar­nold wie­dział, że przy­ja­ciel był go­tów na śmie­rć i nie ża­ło­wał ży­cia. Ale Ju­liet­te naj­wy­ra­źniej nie była go­to­wa na roz­sta­nie z oj­cem i ze złu­dze­nia­mi na jego te­mat. Po dwu­dzie­stu mi­nu­tach, kie­dy spró­bo­wał za­ko­ńczyć roz­mo­wę, wci­ąż jesz­cze pła­ka­ła.

– Tim­mie po­wie­dzia­ła, że za parę go­dzin za­dzwo­ni do mat­ki, więc ty na ra­zie nie dzwoń – uprze­dził ją.

– Do­brze, nie będę – zgo­dzi­ła się po­słusz­nie Ju­liet­te, a gdy się roz­łączy­li, po­de­szła do drzwi i od­wró­ci­ła ta­blicz­kę z na­pi­sem „Otwar­te” na stro­nę „Za­mkni­ęte”. Po­tem przy­kle­iła do drzwi kart­kę z na­pi­sem: „Za­mkni­ęte z po­wo­du śmier­ci w ro­dzi­nie” i po­szła do domu, do swo­je­go nie­wiel­kie­go, od­le­głe­go o parę prze­cznic miesz­ka­nia. Ni­g­dy nie przy­kła­da­ła się spe­cjal­nie do jego urządze­nia – spa­ła tu tyl­ko, a cały po­zo­sta­ły czas spędza­ła w pra­cy. Przy­cho­dzi­ła do knajp­ki o czwar­tej rano, żeby upiec ro­ga­li­ki dla pierw­szych go­ści, któ­rzy po­ja­wia­li się o szó­stej, i wra­ca­ła do domu nie wcze­śniej niż o siód­mej wie­czo­rem. Wy­czer­pa­na po ca­łym dniu, z re­gu­ły za­sy­pia­ła przed te­le­wi­zo­rem. Jej ży­cie, po­dob­nie jak Tim­mie, kon­cen­tro­wa­ło się wy­łącz­nie na pra­cy.

W po­rze gdy Ju­liet­te wró­ci­ła do domu, Ar­nold dzwo­nił do naj­młod­szej z sióstr, Joy. Tak jak się spo­dzie­wał, trud­niej było ją zła­pać, jej ży­cie wy­gląda­ło zu­pe­łnie ina­czej. Joy miesz­ka­ła w Los An­ge­les, gdzie usi­ło­wa­ła zro­bić ka­rie­rę ak­tor­ki. Mia­ła au­ten­tycz­ny ta­lent mu­zycz­ny i mat­ka chcia­ła, żeby roz­wi­ja­ła go w kon­ser­wa­to­rium Ju­iliar­da. Joy tym­cza­sem przy pierw­szej oka­zji rzu­ci­ła stu­dia i wy­je­cha­ła do LA. Opła­ci­ła so­bie lek­cje emi­sji gło­su, na któ­re za­ra­bia­ła jako kel­ner­ka, i po pół roku śpie­wa­nia z ró­żny­mi ze­spo­ła­mi, któ­re pro­wa­dzi­ło do­ni­kąd, prze­rzu­ci­ła się na lek­cje ak­tor­stwa i od­tąd upar­cie wal­czy­ła o suk­ces. Wy­stąpi­ła w paru po­mniej­szych re­kla­mach i za­gra­ła kil­ka epi­zo­dów w te­le­wi­zji. Mia­ła na­dzie­ję, że do­sta­nie an­gaż w ja­ki­mś se­ria­lu, mia­ła smy­ka­łkę do ról ko­me­dio­wych. Obec­nie, w wie­ku dwu­dzie­stu sze­ściu lat, od pi­ęciu miesz­ka­ła w LA i na­dal pra­co­wa­ła jako kel­ner­ka. Jej wiel­ka szan­sa jesz­cze nie na­de­szła, ale Joy na­dal wie­rzy­ła, że tak się sta­nie. Oj­ciec ta­kże w to wie­rzył i za­wsze do­da­wał jej otu­chy.

Była wy­jąt­ko­wo pi­ęk­ną dziew­czy­ną, o dłu­gich ciem­nych wło­sach, wiel­kich fio­łko­wych oczach, nie­na­gan­nej syl­wet­ce i wspa­nia­łym gło­sie, choć rzad­ko go uży­wa­ła. Bra­ła ka­żdą pro­po­zy­cję roli, jaka jej się tra­fi­ła. Cho­dzi­ła na ka­żde prze­słu­cha­nie i mia­ła za­miar wy­trzy­mać wszel­kie trud­no­ści zwi­ąza­ne ze star­tem w za­wo­dzie ak­tor­ki. Wci­ąż była prze­ko­na­na, że kie­dyś od­nie­sie suk­ces. Sio­strom po­wie­dzia­ła, że je­śli do trzy­dziest­ki nie przy­da­rzy się jej w LA nic wa­żne­go, spró­bu­je w No­wym Jor­ku na off-Bro­ad­wayu. Na ra­zie jed­nak nie chcia­ła jesz­cze zre­zy­gno­wać z szan­sy na rolę w ja­ki­mś se­ria­lo­wym hi­cie w LA. Była zde­cy­do­wa­na od­nie­ść suk­ces w Hol­ly­wo­od. Wy­stąpi­ła już w paru te­le­no­we­lach, ale za­wsze w epi­zo­dach. Véro­ni­que ogląda­ła je w te­le­wi­zji i na­rze­ka­ła, że dają cór­ce ta­kie ról­ki.

Joy mia­ła chło­pa­ka, ta­kże ak­to­ra. Wy­stępo­wał w dru­go­rzęd­nym te­atrze ob­jaz­do­wym i rzad­ko by­wał w domu, w LA. Pra­wie się nie wi­dy­wa­li, co było ty­po­we, je­śli cho­dzi o mężczyzn w jej ży­ciu. Wy­gląda­ło na to, że za­wsze wy­bie­ra ko­goś, kto jest nie­do­si­ężny emo­cjo­nal­nie albo nie­obec­ny fi­zycz­nie. Przez ostat­nie pięć lat, za­jęta swo­ją ka­rie­rą w LA, od­da­li­ła się też od ro­dzi­ny. Ich ży­cie było tak od­mien­ne od jej ży­cia! Co­raz mniej wspól­ne­go mia­ła z sio­stra­mi i na­wet nie była do nich po­dob­na. Cza­sem od­no­si­ła wra­że­nie, że pod­mie­nio­no ją przy uro­dze­niu i w ogó­le nie jest z nimi spo­krew­nio­na. A choć oj­ciec za­wsze ro­bił wo­kół niej dużo szu­mu, głów­nie z po­wo­du jej uro­dy, któ­rą wy­ró­żnia­ła się już jako dziec­ko, z nim mia­ła jesz­cze mniej wspól­ne­go. Jej pre­zen­cja mile łech­ta­ła jego nar­cyzm, ale za­wsze czu­ła, że tak na­praw­dę jej nie zna i na­wet nie sta­ra się po­znać.

A nie­po­ro­zu­mie­nia z mat­ką ci­ągnęły się od lat. Véro­ni­que wci­ąż mia­ła jej za złe po­rzu­ce­nie stu­diów i ży­cie, ja­kie obec­nie pro­wa­dzi­ła: pra­co­wa­ła głów­nie jako kel­ner­ka, z rzad­ka tyl­ko otrzy­mu­jąc ja­kieś pod­rzęd­ne ról­ki. Nie ta­kie­go ży­cia chcia­ła­by dla niej mat­ka... Stać ją było na wi­ęcej, o wie­le wi­ęcej, a to, co ro­bi­ła, wy­gląda­ło w oczach mat­ki na śle­pą ulicz­kę. Mia­ła na­dzie­ję, że cór­ka z tym sko­ńczy i wró­ci do No­we­go Jor­ku. W tej spra­wie ro­dzi­ce ni­g­dy się nie zga­dza­li i za­wsze się o to spie­ra­li. „Po­zwól jej na tro­chę przy­jem­no­ści” – brzmia­ła za­wsze bez­tro­ska kon­klu­zja ojca, ale mat­ka się o nią mar­twi­ła. Sio­stry nie bra­ły jej po­wa­żnie. Suk­ces ak­tor­ski w Hol­ly­wo­od wy­da­wał się im rów­nie mało praw­do­po­dob­ny jak wy­gra­na na lo­te­rii; trak­to­wa­ły jej pa­sję ra­czej jak hob­by niż po­wa­żny za­wód.

Ja­kie­kol­wiek były jed­nak ich ar­gu­men­ty, Joy ro­bi­ła, co chcia­ła, oby­wa­jąc się bez ni­czy­jej po­mo­cy, i uda­wa­ło jej się prze­żyć z tego, co za­ro­bi­ła na nie­wiel­kich ról­kach i jako kel­ner­ka. Chcia­ła zna­le­źć po­rząd­ne­go me­ne­dże­ra i lep­sze­go agen­ta, ale jak do­tąd jej się nie uda­ło. Wszyst­ko to wy­ma­ga­ło cza­su. Ko­cha­ła to, co robi, i mija­jące lata nie wy­da­wa­ły jej się stra­co­ne. Mia­ła miesz­ka­nie w Za­chod­nim Hol­ly­wo­od, któ­re bar­dzo lu­bi­ła i stać ją było na nie. Kie­dy za­dzwo­nił Ar­nold, była wła­śnie na ca­stin­gu do ja­kie­jś re­kla­my. Wie­dzia­ła, że oj­ciec jest bar­dzo cho­ry i że wkrót­ce na­dej­dzie ko­niec, ale po pro­stu nie spo­dzie­wa­ła się tego aku­rat te­raz. W ocze­ki­wa­niu na swo­ją ko­lej wy­szła do holu, by po­roz­ma­wiać z praw­ni­kiem.

– Ach, tak – po­wie­dzia­ła, gdy usły­sza­ła wia­do­mo­ść Ar­nol­da, po czym za­le­gła ci­sza. Nie wie­dzia­ła, co jesz­cze po­wie­dzieć. Po­dob­nie jak sio­stry mia­ła za sobą dłu­gą hi­sto­rię roz­cza­ro­wań co do ojca, choć się z nim nie kłó­ci­ła. Za­wsze dziw­nie się czu­ła, kie­dy mó­wił otwar­cie, przy sio­strach, że jest jego pu­pil­ką, bo ni­g­dy z nim nie roz­ma­wia­ła na­praw­dę. Oj­ciec z ni­kim na­praw­dę nie roz­ma­wiał. Ni­g­dy więc nie czu­ła, że istot­nie jest jego ulu­bie­ni­cą, było to dla niej po pro­stu coś, co mó­wił, i tyle. Ale i tak przy­kro jej było usły­szeć od Ar­nol­da wia­do­mo­ść o jego śmier­ci. Mimo wszyst­ko był jej oj­cem, je­dy­nym, ja­kie­go mia­ła, na­wet je­śli nie spi­sy­wał się w tej roli.

– Do­brze się czu­jesz? – spy­tał Ar­nold, gdy wci­ąż mil­cza­ła.

– Tak... tyl­ko chy­ba po pro­stu je­stem za­sko­czo­na. Nie my­śla­łam, że to będzie tak pręd­ko. – Ostat­ni raz wi­dzia­ła go dwa mie­si­ące temu. Nie mia­ła oka­zji, jak sio­stry, ob­ser­wo­wać, jak szyb­ko mu się po­gar­sza. – Wiesz, kie­dy będzie po­grzeb?

– Tim­mie się tym zaj­mu­je. Nie­dłu­go ma za­dzwo­nić do wa­szej mat­ki. Na pew­no się z tobą skon­tak­tu­ją – po­wie­dział po pro­stu. – Przy­kro mi, Joy. Wszy­scy wie­my, że sza­lał na two­im punk­cie. Za­wsze by­łaś jego uko­cha­ną có­recz­ką, aż do ko­ńca.

Po­ki­wa­ła gło­wą ze łza­mi w oczach.

– Wiem – po­wie­dzia­ła zdła­wio­nym gło­sem. Na­gle to do niej do­ta­rło: oj­ciec nie żyje... On przy­naj­mniej za­wsze po­pie­rał jej ma­rze­nia o ka­rie­rze ak­tor­skiej i zo­sta­niu gwiaz­dą. Cała resz­ta ro­dzi­ny trak­to­wa­ła to jak prze­lot­ny ka­prys, któ­ry jej kie­dyś przej­dzie. On był jej naj­wi­ęk­szym fa­nem. Wy­sy­ła­ła mu DVD z na­gra­nia­mi wszyst­kich swo­ich wy­stępów i praw­da to czy nie, mó­wił, że wszyst­kie oglądał i bar­dzo mu się po­do­ba to, co robi. Tyl­ko on chwa­lił jej pra­cę, nikt inny.

– Do zo­ba­cze­nia na po­grze­bie – po­wie­dział wspó­łczu­jąco Ar­nold i po za­ko­ńcze­niu roz­mo­wy Joy po­szła na ca­sting. Roli nie do­sta­ła i wró­ci­ła do domu otępia­ła, my­śląc o ojcu. Nie­ocze­ki­wa­nie jego śmie­rć za­częła jej się wy­da­wać wiel­ką stra­tą. Nie sądzi­ła, że tak to prze­ży­je.

Po po­łud­niu Joy ese­me­so­wa­ła do obu sióstr i spy­ta­ła Tim­mie, czy będzie mo­gła się u niej za­trzy­mać. Po­sta­no­wi­ła, że po­le­ci do No­we­go Jor­ku jesz­cze tej nocy. Chcia­ła się zna­le­źć w domu. Tim­mie na­tych­miast od­po­wie­dzia­ła, że jak naj­bar­dziej. Miesz­ka­ła w West Vil­la­ge, w sta­rej, mod­nej obec­nie, zre­wi­ta­li­zo­wa­nej po­prze­my­sło­wej dziel­ni­cy Me­at­pac­king, co nie było wy­god­ne ze względu na pra­cę, ale po­do­ba­ła jej się oko­li­ca. Wy­naj­mo­wa­ła miesz­ka­nie o re­gu­lo­wa­nym przez mia­sto czyn­szu, na trze­cim pi­ętrze bez win­dy, ale było sło­necz­ne i mia­ło kli­mat. Joy za­wsze wo­la­ła za­trzy­my­wać się u Tim­mie, le­piej się tu czu­ła niż w mi­kro­sko­pijnym miesz­kan­ku Ju­liet­te w Bro­okly­nie, no i lu­bi­ła cen­trum mia­sta. Mo­gła rów­nież pó­jść do mat­ki, ale u Tim­mie było swo­bod­niej. Nikt nie ko­men­to­wał tu jej ży­cia, tak jak ro­bi­ła to mat­ka, a zresz­tą roz­cza­ro­wa­nie w jej spoj­rze­niu było gor­sze niż sło­wa. Véro­ni­que nie lu­bi­ła kel­ne­ro­wa­nia Joy jesz­cze bar­dziej niż ak­tor­stwa i ten te­mat za­wsze wy­pły­wał. Naj­młod­sza w ro­dzi­nie, Joy mia­ła wra­że­nie, że trak­tu­ją ją, jak­by wci­ąż mia­ła czter­na­ście lat, a nie dwa­dzie­ścia sze­ść. Te­raz będzie mu­sia­ła sta­nąć z nimi twa­rzą w twarz i dziw­nie było po­my­śleć, że nie będzie już ojca, któ­ry na­zy­wał ją „cór­cią” i wy­chwa­lał pod nie­bio­sa. Na­gle po­czu­ła, że nie po­tra­fi wy­obra­zić so­bie świa­ta bez ojca. Gdy dzwo­ni­ła do li­nii lot­ni­czych i za­ma­wia­ła bi­let, po po­licz­kach spły­wa­ły jej łzy.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: